Osoby: Lennox X. Zakrzewski, @Flora J. Martell Miejsce rozgrywki: Roussillon, Francja Rok rozgrywki: sierpień 2020 Okoliczności: wesele matki Lennoxa, na który postanowił zabrać biedną Florę, która jeszcze nie wie na co się zgodziła
Nie chciał spotykać się z Florą na miejscu tej dzisiejszej katastrofy. Czułby się wręcz dziwnie, odbierając ją z randomowego miejsca, jakby to, co się wydarzyło, nie miało żadnego znaczenia. Wolał osobiście stawić się pod drzwiami jej rodzinnego domu, a nie skradać się jak złodziej czy ktoś kompletnie obcy. A może chciał ostatni raz tego dnia znaleźć się w otoczeniu ludzi, od których biło autentyczne ciało i szczerość. Zapukał, a drzwi otworzyła jedna z ciotek Flory, wpuszczając go od razu do domu. Niemal go tam wciągnęła, pociągając za rękaw jego za dużego swetra. Uściskała go i zawołała (zapewne do Flory, która jeszcze była na górze), że przyszedł. Poczuł jak, jego usta wykrzywiają się w autentycznym uśmiechu, dawno nierozciągane w czymś równie szczerym. Kiedy przywitał się jeszcze z kilkoma osobami, które znajdowały się na tym samym piętrze, ciotka Flo popchnęła go na górę, aby dołączył do dziewczyny, a sama wróciła do przygotowywania posiłku dla całej rodziny. Zapukał w uchylone drzwi jej pokoju, wsuwając głowę do środka, jeszcze zanim reszta ciała tam dołączyła. Uśmiechnął się lekko, pod nosem, kiedy dostrzegł jej szamotaninę z torbą i kilkoma ubraniami, które tam wrzucała. Jakby w ogóle nie usłyszała jego pukania oraz tego, że pojawił się w tym pomieszczeniu. Przebył te kilka metrów, które ich dzieliły i położył swój plecak przy łóżku, samemu siadając na jego krawędzi. Przysunął do siebie jej torbę i nieznacznie zmarszczył brwi, spoglądając na nią po chwili. Chyba w końcu zorientowała się, że tam był kiedy zauważyła, że torba znajduje się trochę dalej niż poprzednio.-Jedziemy tylko na dwa dni. Nie pakuj całej szafy.-Powiedział, zamiast przywitać się z nią tak, jak powinien to zrobić. Jak to robił wielokrotnie w swojej głowie, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał. Uśmiechnął się szeroko, ponownie czując to dziwne swędzenie w kącikach warg. Było wcześnie, ale był niemal pewny, że zastanie ją siedzącą już ze spakowaną torbą i ochrzaniającą go, że się spóźnił. Iż już dawno powinni wyruszyć. I chociaż był kłębkiem wielu sprzecznych emocji, pozwolił sobie na kojące działanie doskonale znanych sobie zapachów. Wspomnienia wieczoru, który tutaj spędził, nie pomagały w jasnym myśleniu, jednak Lennox działał odwrotnie do tego, co powinien i jak.-W worku ziemniaków mogłabyś się pokazać, a i tak wyglądałabyś pięknie.-Oh, gładko zagrane Zakrzewski. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby to drobne droczenie się z jej osobą było tym, czego potrzebował. Było to odwróceniem uwagi od tego, co faktycznie czuł i jak powstrzymywał się przed wyłamywaniem sobie palców. Czuł na swoich barkach ciężar, który przechodził po kręgosłupie, lokując się w żołądku, aby promieniować dalej... I dalej.
Denerwowała się chyba bardziej, niż egzaminami końcowymi, zdawaniem kursu na asystenta uzdrowiciela i referentem, który musiała wygłaszać przed całą klasą razem wziętymi. Nie zdawał sobie sprawy, jakie to było dla niej ważne i wyjątkowe, nawet jeśli dla Lennoxa była to katastrofa. Siedział ciągle w jej głowie, wracała do jego wizyty w rodzinnym domu, ciągle zadawała sobie trudne pytania i nieświadomie odliczała dni do ich następnego spotkania. Jak jakaś zauroczona idiotka w bańce mydlanej. Do momentu, jak wstała dzisiejszego ranka i zerknęła na datę w kalendarzu. Zrobiło się jej słabo, gdy uświadomiła sobie, że to nieszczęsne wesele jest za rogiem, puka do drzwi. Nie miała pojęcia, czego oczekiwać. Angielskie uroczystości były inne od tych, które znała z Hiszpanii, a co dopiero z domieszką zwyczajów Polskich oraz Francuskich. Czy wybrana przez niego sukienka była odpowiednia? Czy powinna zakryć ramiona, czy wręcz przeciwnie? A co z biżuterią oraz makijażem? Nie chciała przynieść mu wstydu, chociaż znacznie bardziej przejmowała się tym, czy będzie w stanie być dla niego i przy nim na tyle mocno, jak bardzo chciała. Nie znała szczegółów, ale poznała go na tyle, aby wiedzieć, że nie będzie to dla niego łatwy dzień. Przesunęła palcami po materiale od piżamy, zaciskając go w palcach pomiędzy piersiami i zacisnęła powieki oraz usta, modląc się do Merlina, Boga i innych o wielkiej mocy o to, aby jej nie zabrakło. Nie słyszała pukania, pochłonięta pakowaniem. Zwykle uprzątnięta sypialnia przypominała pobojowisko, bo każda z jej kuzynek na czele z Eleną przyniosła jej jakieś ubrania, biżuterie, buty, dawała złote rady. I to wcale Florze nie pomagało. W tle leciała jakaś spokojna piosenka, okno otwarte na szerz wpuszczało do izby powiewy ciepłego powietrza i promienie słońca. Lato było naprawdę upalne. Na drzwiach od łazienki wisiała bordowa sukienka, wyprasowana i odświeżona. Kucała przed torbą, upychając tam spodenki, które zaraz jednak wyjęła i zmieniła na elegancką spódnicę, marudząc coś pod nosem. Zamykające się drzwi sprawiły, że podskoczyła w miejscu, wstając zaraz i odwracając się przodem do niego. Wyglądała na zaskoczoną, miała odrobinę przestraszone spojrzenie, jednak gdy natrafiła na źródło hałasu, trudno było jej powstrzymać uśmiech. Miała wrażenie, że nie widziała go zbyt długo, a dudniące w piersi serce sprawiło, że czuła się naprawdę głupio z tego powodu. Obserwowała go, krzyżując ręce na piersiach. - Skąd mam wiedzieć, które rzeczy są właściwie? Bardzo, bardzo nie chciałabym... No wiesz.. A zresztą.. - mówiła coraz ciszej, ostatecznie kręcąc głową i przymykając oczy na swoją niedorzeczność. Brew jej nieco drgnęła na to przywitanie, a z drugiej strony było w stylu Lennoxa na tyle, że trudno było powstrzymać jej rozbawione westchnięcie. Spódnica wypadła jej z rąk, a ona zbliżyła się i wbiła w niego wzrok, jakby zastanawiała się, co zrobić. A raczej już zrobiła, tylko w swojej wyobraźni, przez co zapiekły ją policzki i wsunęła się na łóżko zaraz obok, przechadzając się na czworakach a jego plecy. Uniosła się za nimi na kolanach, obejmując go w pasie i przytulając do nich twarz, przymknęła oczy, zaciągając się znajomym zapachem. Ta wyjątkowo komponująca się z jego skórą nuta perfum sprawiła, że po karku przebiegł jej przyjemny dreszcz, a palce zacisnęły się na jego ubraniu, sprawiając, że drobne ciało mocniej się w niego wtuliło. Nie powie mu przecież, że właściwie obchodzi ją tylko i wyłącznie jego opinia na temat jej stroju czy ogólnej aparycji, bo to byłoby niegrzeczne. Być może powinna, ale nie miała wciąż tyle śmiałości. Nawet jeśli ich relacja drgnęła, wciąż natłok emocji sprawiał, że zasychało jej w ustach i mówiła wiele tylko w myślach. - O worku mogę pomyśleć następnym razem, bo teraz przecież wybrałeś mi sukienkę i ją uwielbiam.. Zaczęła ze wzruszeniem ramion, czując spięcie jego ciała w jej ramionach. Znów jej brew drgnęła. Przygryzła dolną wargę, odszukując jego dłoni i łapiąc za nie, zacisnęła palce. Wspięła się ciut wyżej, opierając brodę o jego ramię i zerkając na niego z profilu, przesunęła kciukiem po jego skórze. - Możemy tam iść tylko na chwilkę albo wcale, albo.. Nie wiem, ale będę z Tobą, wiesz? Nie zostawię Cię tam samego. Dokończyła z mimowolnym westchnięciem. Poniekąd bała się jego reakcji na te słowa, a jednocześnie czuła potrzebę oznajmienia mu tego. Nie mogąc lepiej wytłumaczyć własnych działań, wyciągnęła szyję i cmoknęła jego polik, obejmując go przez chwilkę najmocniej, jak umiała. Wstała jednak zaraz, podchodząc do toaletki i zabierając z niej spakowaną wcześniej kosmetyczkę, dorzuciła ją do torby. Wyjęła dwie koszule — jedną białą, a drugą malinową, którą dobrała do leżącej na podłodze spódnicy. Posłała mu pytające spojrzenie, dwie unosząc do góry.
Z tego, co wiedział, wybranek jego matki był stuprocentowym Francuzem, chociaż na pewno na weselu pojawią się Angielscy przyjaciele państwa młodych. Jego matka ubóstwiała Angielską arystokrację, a przynajmniej chciałaby do niej przynależeć. Nie wiedział, jak dalece udało jej się zajść, nie wiedział, ile musiała poświęcić i ile zwyczajnie porzucić podczas tego procesu. Mógł jednak założyć się o to, że nie będzie tam niczego, co mogłoby być "proste" lub "zwyczajne". Blichtr był idealnym określeniem tego, co mogli tam zastać. Lennox wiedział, jak bardzo Yvonne pragnęła wrócić do łask swojej rodziny, dlatego skłaniałby się ku wystrojowi rodem z francuskiej Prowansji z domieszką angielskiej sztywności. Mieli przenieść się do rodzinnej posiadłości Pierra, który dzięki temu małżeństwu miał go odziedziczyć w pełni. Tę informację posiadł z wiarygodnego źródła, którym był jego ojczym, z którym mieszkał. Tak się złożyło, że Jo będzie jednynym z dziennikarzy, którzy będą obecni na tym przedstawieniu. Śmiech, który wywołany był tą nowiną nie opuszczał Lennoxa przez wiele dni, na co w odpowiedzi dostawał tylko naburmuszony wyraz twarzy i częste lekceważące machanie rękami. Był zszokowany, że przyjął tę fuchę, szczególnie że jego zlecenia nie dotyczyły wesel. Najwidoczniej Yvonne bardzo wiele zapłaciła szefowi Jo, aby to właśnie on tam był. Czy chciała mu pokazać, jak daleko zaszła? Oczywiście. Pozwolił sobie wczoraj na moment zapomnienia i pozwolił zawładnąć rozmyśleniom swoją głową. Jak wyglądał? Czy jego rodzina była zadowolona, że za swoją pierwszą żoną wybrał już chyba... Czterokrotną rozwódkę? Gubił się w rachunkach. Czy na pewno był jej czwartym mężem? Ile miał lat? Jak wyglądała teraz? Czy Ophélie tam będzie? Z kim? Czy Marcellus go rozpozna? Ta krótka chwila, którą spędził na obserwacji dziewczyny, wpłynęła na niego w uspokajający sposób. Jeszcze kilka miesięcy temu, ten fakt mógłby w znaczący sposób wpłynąć na jego osobę. Zapewne wstałby pospiesznie i teleportował się jak najdalej stąd. Aby następnie odciąć ją ze swojego życia, nie odwracając się nawet przez ramię. Teraz? Przekręcał tylko głowę i dalej oddawał się tej przyjemnej czynności. Im większe zmartwienie pojawiało się na jej twarzy, tym on bardziej się rozluźniał. Jego ramiona opadły, a uśmiech rozszerzył się mocniej, kiedy w końcu ich spojrzenia się spotkały. Był przekonany, że czeka na niego ze spakowaną torbą, dlatego nie ukrywał swojego rozbawienia, widząc, w jakim stanie się znajdowała.-Nie, nie wiem.-Powiedział spokojnie, pochylając się lekko do przodu i patrząc jej prosto w oczy.-Opinia tych ludzi się dla mnie nie liczy, dlatego dla Ciebie również nie powinna być istotna.-Dodał spokojnie, zgodnie z prawdą, która wyryta była na jego zaciśniętej szczęce. Wiedział, że nie zrobiłaby niczego, co mogłoby mu zaszkodzić. Nic nie mogło tego zrobić, bo znajdował się pod dnem dołu, w który go wrzucono. I czuł się tam całkiem dobrze. Urządził się. To raczej pojawienie się z nim mogło zaszkodzić jej osobie. I tutaj ponownie, wiedział, że nigdy nie przeszłoby jej to nawet przez myśl. Jego warga drgnęła, kiedy objęła go w pasie. Jego dłonie automatycznie powędrowały do jej, obejmując je i mocniej przyciskając do swojego ciała. Na moment przymknął oczy, jakby ta chwila znaczyła dla niego więcej, niż w rzeczywistości to wyglądało. Nie potrafił być wdzięczny, nigdy nie musiał być... Dlatego robił to na swój sposób, może niezrozumiały na samym początku. Dla niej, czy dla niego samego. Odsunął jedną jej dłoń od swojego ciała i powoli się odwrócił, pociągając za drugą i przyciągając do siebie. Tym sposobem, nie znajdowała się już za nim, a przed nim. Pochylił się do przodu i złożył na jej ustach szybki i lekki pocałunek. Wyprostował się i spojrzał na nią z góry, wzrokiem przesuwając po jej stroju, który szczególnie przyciągnął jego uwagę. Zatrzymał się na kawałku skóry, który wystawał spod piżamy i palcem wskazującym przesunął po jej ciele, robiąc okręgi wokół jej pępka. Uśmiechnął się lekko.-Lepiej, abyś nie wystąpiła w tym. Nie byłbym zadowolony, gdyby ktoś inny Cię taką podziwiał.-Mruknął cicho. Jeszcze przez moment próbował odwrócić swoją uwagę, a mając ją przy sobie, tak blisko nie było to wcale takie trudne. Jednak kiedy następne słowa uleciały z jej ust, nawet nie udało mu się ukryć swojego zmieszania. Owszem, nie ukrywał swojej niechęci, kiedy dowiedział się o tym wydarzeniu... Nie zdążył zrobić nic, kiedy zniknęła z jego pola widzenia. Powiódł za nią wzrokiem i tylko obserwował to, co robiła. Dziwnie jest usłyszeć to, czego chciał, na głos. Dodatkowo nigdy nie powiedział jej tego, że właśnie tego pragnął... Jak mogła go rozumieć, nie mając kompletnie pojęcia o tym, co się tam działo? Powiedziała to, bo naprawdę tak czuła? Czy kompletnie na odwrót. Powiedziała to, bo widziała, że miał trudności wobec zaakceptowania tam swojej obecności i zwyczajnie tak wypadało? Lennox zawsze skupiał się na tym, co było gorszą perspektywą, jakby nie wierzył w to, że coś mogło być faktycznie lepsze niż w rzeczywistości. Nie odpowiedział, wiedział, że to, co mogłoby z niego wyjść, nie byłoby wcale przyjemne. -Biała.-Powiedział tylko, wstając z łóżka i pociągając za ramię plecaka. Zawiesił go na jednym ramieniu i wsunął dłonie do kieszeni spodni. Kiedy kończyła się pakować i ruszyła do łazienki, aby się przebrać, podszedł do jej torby. Położył obok niej swój plecak i na moment się zawahał, tuż nad otworem. Zmarszczył brwi, a jego niepewność trwała dosłownie chwilę. Wyjął z plecaka czarne aksamitne pudełko, które wielkości było niewielkich czekoladek i włożył je do jej torby. Zdążył wszystko zapiąć i ponownie założyć plecak, dosłownie kilka sekund przed jej wyjściem z pomieszczenia. Uśmiechnął się lekko i wziął jej rzeczy w lewą rękę, czekając, aż zabierze tylko sukienkę.-Chodź, pewnie musisz się jeszcze pożegnać z rodziną.-Powiedział, lekko się uśmiechając.
Ród Flory był całkiem znany i lubiany w Hiszpanii, ale dumne rody czarodziejów z Anglii lub Francji wydawały się jej mieć inną manierę, być na całkiem innym poziomie. Patrzyli na innych z góry, często się z tym spotkała. I nawet jeśli była pełna obaw przed tym weselem, to jej własne lęki nie miały tu żadnego znaczenia. Szła tam przecież dla niego. Nie był kimś, kto często prosił o takie wsparcie , tym bardziej chciała po prostu być obok i zrobić wszystko, żeby nie czuł się tak źle. Z samego zachowania umiała wywnioskować, jaki miał stosunek do rodziny, nie musiała pytać o szczegóły. W końcu Martellówna była stworzeniem niezwykle empatycznym. Nie wiedziała, czego się spodziewać i to było chyba najgorsze. Zachowanie Lennoxa sprawiało, że jego mama jawiła się w jego głowie niczym potwór, chociaż miała tylko strzępki informacji, krótkie słowa lub odczytywanie pomiędzy wierszami, które mogło być przecież błędne.. Lustrowała go wzrokiem, jakby chciała przedrzeć się przez skorupę ochronną i dosięgnąć wnętrza, zdobyć jakieś informacje, wskazówki. Martwiła się. Nie potrafiła ocenić, czy pójście tam było dobrym pomysłem. Przełknęła ślinę nieco głośniej na jego słowa, zaciskając usta. Uciekła od jego niebieskich oczu tylko na chwilę, zerkając na leżącą przy nogach torbę. Być może powinno być tak, jak Zakrzewski sugerował, jednak nie umiała po prostu podchodzić do tego lekko. Poruszyła palcami, zaczepiając materiał, próbując to jednak ukryć, chociaż on zawsze wiedział. Poznał ją chyba szybciej, niż ona zdołała jego i ucieczka przed jego wzrokiem zdawała się czasem niemożliwa. Tak, jakby w przeciwieństwie do niej umiał odczytać myśli z wyrazu twarzy. - Twoja opinia jest dla mnie ważniejsza.. Mruknęła w końcu cicho, posyłając mu krótki uśmiech z towarzyszącym mu, bezpośrednim spojrzeniem. Miał rację, nigdy nie pomyślałaby o nim i o byciu u jego boku w ten sposób, wykraczało to poza jej możliwości umysłowo-wyobrażeniowe, być może dość płaskie. Poczuła przyjemne ciepło na sobie, gdy objęła go w pasie, nie mogąc powstrzymać się od krótkiej pieszczoty i dodania mu otuchy. Drobne ciało z siłą wbiło się w jego plecy, zaciągnęła się znajomym zapachem perfum oraz włosów, który tak lubiła. Uspokajał ją. Dawał tu złudne wrażenie, że poradzi sobie ze wszystkim nie dla siebie, ale właśnie dla niego. Nie oczekiwała od niego wdzięczności, nie oczekiwała niczego. Nie pytała, nie miała wymagań. Po prostu był, a cała reszta sama się układała. Poniekąd przez to, jakim tchórzem i paskudnym człowiekiem okazał się jej ojciec, bała się wielkich wyznań oraz wielkich słów. Z Flory można było jednak czytać po gestach, wnioskować po zachowaniu. I z pewnością Lenny zdawał sobie sprawę o tym, co chciała mu przekazać z każdym dotykiem dłoni. Zmrużyła oczy, gdy ją przyciągnął i nie mogła powstrzymać uśmiechu, któremu towarzyszył subtelny rumieniec. Ciepłe, miękkie usta dotknęły jej własnych, a dreszcz przyjemności przebiegł od stóp do głów, sprawiając, że cicho mruknęła, całkiem nieświadomie. Zaskakujące, jak intensywnie można było przeżywać takie rzeczy. Zacisnęła jego dłoń mocniej, unosząc powieki i obdarzając go krótkim spojrzeniem, nie drgnęła, nawet gdy dotknął jej brzucha, przygryzając tylko na chwilę dolną wargę i kiwając grzecznie głową. - Nikt nie będzie. Nikt by nie chciał. Tylko Ty możesz. Chciała go utwierdzić w tym przekonaniu, chociaż zrobiła to nazbyt śmiało i zaraz wbiła wzrok w swoje nogi, czując, jak wali jej serce. Jak on to robił? Przyglądała mu się w milczeniu i z troskliwą miną. Nie było mu łatwo, wiedziała. Dlatego właśnie jej niepewność nie była tu wcale ważne. Miała inne rzeczy na głowie, priorytety. I gdyby tylko wiedziała, jak mu pomóc i go odciążyć, zrobiłaby to bez zawahania się. Zmieszanie nie było częstym widokiem na jego buzi. Zawsze mówiła zgodnie ze sobą, nie okłamałaby go przecież. Powinien wiedzieć, nawet jeśli było to trudne do zaakceptowania. Zanim jednak poszła się szykować, zgarnęła jasny kosmyk z jego czoła. Nie potrzebowała dużo czasu, aby się uszykować. Zresztą, to tylko strój na podróż i kreacja wieczoru musiała poczekać w futerale. Związała włosy w wysokiego kucyka, poprawiając materiał prostej, czarnej sukienki. Skromnej i eleganckiej, do której wsunęła delikatne obcasy. Miała być czerwona, ale według ciotki mogłaby zostać odebrana jako dziewczyna zbyt pewna siebie. Wsunęła w uszy kolczyki, przeciągając następnie usta szminką i wyszła z łazienki, posyłając mu krótki uśmiech. Chciała zabrać plecak niczego nieświadoma, jednak wyręczył ją, robiąc widocznie za tragarza. - Na pewno Ci nie przeszkadza? - wskazała na tobołek ruchem głowy, sięgając po wiszącą sukienkę. Zaraz znalazła się obok niego, łapiąc jego dłoń i kręcąc głową z powagą, postanowiła zdradzić mu swój misterny plan. - Dlatego właśnie wyjdziemy ogrodem. Oszczędzę nam tego przedstawienia.. Wiesz, jacy oni są.. Wzruszyła ramionami, nie mając wpływu na entuzjazm swojej rodziny i jej zachowanie. Wszystko przeżywali, zwłaszcza gdy chodziło o nią. Bo przecież była pół sierotą, chociaż ojca zbyt dużo w życiu też nie było. Dlatego też, gdy wyszli z jej pokoju, zeszli schodami i skierowali się w drugą stronę, korzystając z mniejszych schodów prowadzących prosto do kuchni, zamiast do stołu. - Myślałaś, że sobie tak wyjdziesz? - głos Marie rozniósł się po pomieszczeniu, na co Flora aż podskoczyła w miejscu, kompletnie się kobiety nie spodziewając. Stała oparta o blat, popijając wino. Zmierzyła ich wzrokiem i podchodząc z uśmiechem, zgarnęła jej kosmyk włosów za ucho i ucałowała w czoło, robiąc to samo z Lennoxem. - Uważaj na nią. Nie musiała więcej mówić. Była tak samo konkretna, jak on. Puchonka wywróciła oczyma, nie komentując jednak i posłała kobiecie krótki uśmiech, zerkając na towarzyszącego jej blondyna. Chwilę później pociągnęła go do drzwi, zamykając je za nimi i łapiąc oddech, przymknęła oczy. Zachowanie ciotki trochę ją zawstydziło. - Nie przejmuj się nią Lenny.
Mógł jedynie podejrzewać, co w tym momencie siedziało w jej głowie. Doskonale jednak zdawał sobie sprawę, że chciała zrobić wszystko, aby mu ułatwić to wydarzenie. Jasno dał do zrozumienia, że nie idzie tam z czystej przyjemności... Nawet z obowiązku. I chociaż nie znała wszystkich szczegółów, nawet nie pytała, czekając, aż to on zacznie mówić. A zacznie. Zacznie i nie będzie końca, dlatego chciał zostawić to na później. Na porę, której nawet nie będzie później pamiętał. Mógłby tutaj zostać. Ba! Kurewsko mocno chciał tu zostać. Zejść na dół, zjeść głośny i niemal niekończący się posiłek z jej rodziną. Chciał spróbować zrozumieć ich bez tych słuchawek, które wcześniej mu podarowała... Chciał żyć tym życiem, chociaż na krótką chwilę... Czuć się częścią czegoś, istotniejszego... Po prostu. Jednak wiedział, że nie mogli tu zostać... Wiedział, że w końcu będzie musiał ją puścić, odsunąć się od jej ciepłego i kojącego ciała. Westchnął, chociaż jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.-Wiem, Flo.-Oh, jakby pozwolił dopuścić do takiej sytuacji... W końcu był znany z bardzo terytorialnego podejścia. Uśmiechnął się lekko, widząc strój, w którym wyszła z łazienki. Nie było w tym geście nic smutnego. Czy widziała jaka przepaść między nimi była? Przynajmniej patrzeć będą tak zaraz, kiedy pojawią się w posiadłości przed weselem. A na pewno przywita ich kilka duszyczek. Czekali na nich. Czuł to na swoim karku, jakby już teraz ktoś go obserwował. Prezentował się jak bezdomny w swoim wyciągniętym swetrze. Nie zaszczycił jej odpowiedzią, bo to pytanie było kompletnie nie na miejscu. To była cholerna oczywistość, a ona jeszcze chciała mu ją odebrać? Czułby się jak idiota, gdyby miała jeszcze dźwigać przy nim torbę. Zaśmiał się, lekko kręcąc głową i patrząc na nią z ukosa.-Wszystko masz przemyślane, co? Czuję się niemal jak podczas mojej pierwszej wizyty tutaj.-Wspomnienie tamtego wieczoru było czystą premedytacją, z której musiała zdawać sobie sprawę. Nie miał nic przeciwko spędzeniu z nimi kilka minut dłużej, nawet godziny... Może nie była to tradycyjna rodzina, a przynajmniej nie taka, z którą sam miał do czynienia w Anglii, Polsce czy we Francji. W sumie to nie powinien w żaden sposób się nad tym zastanawiać, bo miał cholernie spaczone spojrzenie na ten rewir ludzkiego życia. Dlatego nie komentował, tylko posłusznie ruszył jej śladami. Przystanął, słysząc kobiecy głos. Wyprostował się i spojrzał w jej stronę, w sumie nic zaskakującego, że jednak ktoś tutaj był. A może ciotka Flory podejrzewała, że ta spróbuje wyjść bez robienia wokół ich wielkiego szumu. Z jednej strony mógł jej cicho podziękować, bo jakaś nieznośna część jego podświadomości sugerowała, że zrobiła to dla niego. Wiedząc, jak skomplikowany i ciężki był to dla niego dzień. Z drugiej, wyjdzie na niegrzecznego, gdy tak porwie ją bez pożegnania, prawda? Czy obchodziło go to, co sobie o nim pomyślą? Raczej nie tędy droga. Chodziło o nią. Doznał autentycznego szoku, kiedy kobieta wykonała w jego kierunku równie czuły gest. Gdyby nie to, że kompletnie się tego nie spodziewał, szybko by się odsunął... Patrząc podejrzliwie, jakby czekał na uderzenie z drugiej strony. Zdołał jedynie niemrawo się uśmiechnąć, chociaż i on szybko zniknął z jego ust. Skinął lekko głową, na znak zrozumienia oraz niesłownej obietnicy, której zamierzał dotrzymać. Tak, on i składanie obietnic, wiem, wiem. Pozwolił pociągnąć się Florze w stronę drzwi, przyjmując z wdzięcznością świeże powietrze, które uderzyło go w twarz. Kurwa. Nie wiedział, że tego tak potrzebował. Czuł, jakby wyszedł z pomieszczenia, w którym atmosferę dało się jeść łyżeczką. Chodziło o coś znacznie większego, a Lennox doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Tylko tego nie przyzna. Tchórz.-Może i jesteś już starsza, ale nie zmienia to postaci rzeczy, że się martwią. Flo, oni mnie nie znają.-Powiedział spokojnie, a za jego ostatnim kryło się znacznie więcej. Nie wystarczyło jedno spotkanie, podczas którego zgarnął atencję dzieciaków. Jej rodzina go nie znała, tak samo, jak ona... Jeszcze. Niecałkowicie. Pocałował ją lekko w czoło i cały czas trzymając jej dłoń, teleportował ich w wyznaczone miejsce. I nagle nie chciał tej chwili przeciągać w nieskończoność, tylko znaleźć się już na miejscu. Z dala od tej odpowiedzialności, którą dodatkowo wrzucili na jego barki. Specjalnie wylądowali kawałek dalej, aby krótkim spacerkiem mógł uporządkować kilka rzeczy w głowie.-Czy jak Ci powiem, że jest wiele zasad, którymi powinnaś się kierować podczas tego spotkania, będziesz mi wiercić dziurę w brzuchu, abym je wyjawił?-Spojrzał na nią, czekając na reakcje, których nie uda jej się ukryć na dotkniętej słońcem buzi. Jej poddenerwowanie mogło zakłócić jego, czego bardzo w tym momencie potrzebował. Tak, był okropny. Wtedy będzie mógł skupić się na czymś zupełnie innym, spychając całą resztę syfu na dalszy plan. Przystanął na moment, aby poprawić swój plecak, aby po chwili ponownie spleść razem ich palce, uśmiechając się przy tym niewinnie. Przesunął kciukiem po jej dłoni, jakby ten drobny gest miał dodać otuchy im obojgu. Bo wraz z kolejnymi krokami i mijającymi minutach, mogli dostrzec posiadłość, wyłaniającą się za wysokich drzew. Gdyby mu to tylko imponował, przystanąłby... Nie wiedział dokładnie, w którym miejscu zaczyna się własność, a w którym kończy. Od frontu dom otoczony był roślinnością i stawem... Zapewne specjalnie tutaj umieszczonym. Musiał jej przyznać... Wiedziała jak się ustawić w swoim życiu. Zacisnął dłoń, która trzymała torbę Flory i ruszył podjazdem, a może raczej mostem do wejścia głównego. Rozejrzał się, jednak nie po to, aby chłonąć widoki, ale po to, aby przyjrzeć się krzątającym się wokół ludziom. Niektórzy wnosili kwiaty w wazonach, inni zajmowali się dekoracjami, a jeszcze inni biegali ze srebrnymi tacami i kieliszkami na nich ustawionymi. Z wdzięcznością przyjąłby ten z buzującymi bąbelkami. To miejsce to cholerna forteca otoczona wodą, przez co czuł się jeszcze bardziej ograniczony... Potrzebował przestrzeni, a chociaż pogoda była idealna, wiedział, że jego matka nigdy nie zgodzi się na przyjęcie, które odbywać by się miało na dworze... Musiał się przygotować, a z tego, co się orientował, nie posiadali za wiele czasu. Puścił dłoń Flory, a chłód, który go omiótł, nie miał nic wspólnego z temperaturą, która panowała na zewnątrz. Wszedł przez otwarte drzwi wejściowe, które niemal zapraszały zachęcająco do środka. Wypolerowana posadzka w kolorze kości słoniowej raziła jego oczy, założyłby się, że gdyby tylko chciał, mógłby się w niej przejrzeć. Podszedł do jedynej osoby, która spośród służby nie krzątała się po tym pomieszczeniu. Stał idealnie na środku, przy dużym stole, na którym znajdowały się ulubione kwiaty jego matki.-Yvonne Rousseau nas oczekuje. Proszę jej przekazać, że Lennox Zakrzewski jest na miejscu.-Powiedział spokojnie, unosząc lekko podbródek. Jego plecy były wyprostowane, a postawa godna osoby o wiele starszej i bardziej obytej od niego. Doskonale wiedział, gdzie się znajdował... Znał również swoje miejsce w szeregu, które znajdowało się zapewne poniżej tego, na którym był ten lokaj. Merlinie, kto używa jeszcze takich określeń? Uniósł leniwie lewy kącik ust i odwrócił się do Flory, nawet nie zaszczycając mężczyzny kolejnym spojrzeniem. Podszedł spokojnie do niej i przyjrzał się jej twarzy, chcąc wyczytać z niej więcej niż ze słów. Uniósł dłoń i zgarnął luźny kosmyk włosów z jej twarzy. Najwidoczniej ich przechadzka sprawiła, że niektóre niesforne włosy postanowiły uciec z tego misternego kucyka. Uśmiechnął się szerzej, tak bardziej mu się podobało. Uśmiech szybko zamarł na jego twarzy, kiedy usłyszał w oddali zbliżający się stukot szpilek. Uderzały o posadzkę, mocno, sugerując, że osoba, która im towarzyszy jest jedną z tych twardo stąpających po ziemi. Takiej, która swoją osobą zgarniała spojrzenia wszystkich wokół, tak jak w tym momencie. Nie mógł powstrzymać się od odwrócenia głowy i utkwienia wzroku w postaci, która pojawiła się dwa metry od nich. Nie pamiętał nawet, kiedy był ostatni raz kiedy ją widział. Ile to już minęło, pięć lat Matko?
Nie umiała nazywać się wprost jego dziewczyną i przyznać przed sobą, że mu zależy. Nie zmieniało to jednak faktu, że zamierzała być dla niego najlepszym wsparciem, jakim umiała. Nie chciała, aby to wydarzenie wpłynęło na niego bardziej negatywnie, niż już mogło to zrobić. I nawet jeśli się wstydziła, troszkę nawet bała — nie miało to żadnego znaczenia, bo szła tam dla niego. Jej naiwność sprawiała, że wierzyła w głupią tezę, że razem jest zwyczajniej łatwiej przez wszystko przejść. A przecież był pierwszym chłopakiem w tylu sprawach, tylu gestach, tylu uczuciach. Tyle jej podarował, chociaż nie był do końca tego świadomym. Nawet jeśli też chciała tu zostać i zwyczajnie zjeść z nim owoce w ogrodzie, nie mogli. Musieli tam pójść, skoro się zobowiązał, a do tego nie miała pewności, jakie uczucia dokładnie targały Ślizgonem. Nawet jeśli starała się je odczytywać, był mistrzem w ich ukrywaniu. Maskował wszystko odrobiną cynizmu i uronii, tym swoim nonszalanckim uśmiechem z iskrą łobuzerską, który sprawiał, że pomimo dreszczy niepewności, trudno było powstrzymać jej ekscytację i łagodne łaskotanie w brzuchu.. Zupełnie, jakby ktoś wypuścił tam stado motyli. Nie umiała jednak o tym wszystkim mówić głośno. Nie znała takich słów i gestów, które mogłyby mu dokładnie wszystko pokazać, więc robiła wszystko we własnym tempie. Troszkę niezdarnie i pokracznie, ale najlepiej, jak umiała. Posłała mu łagodny uśmiech, przesuwając jeszcze spojrzeniem po jego twarzy, jakby próbowała zapewnić go, że wszystko będzie dobrze. -Zapewniam Cię, że gdyby tak było, to ta wizyta nie byłaby dla Ciebie tak.. Intensywna, a przynajmniej nie w pewnych kwestiach.. - zaczęła mówić cicho, chociaż z każdym kolejnym słowem mówiła coraz ciszej, czując, jak rumienią się jej policzki. Zwilżyła usta, wbijając wzrok w swoje buty. Nie zdawała sobie sprawę ze sprawy plecaka, że to było takie ważne. Cieszyła się, że ciotka zareagowała na tyle cicho, że nikt inny nie usłyszał ich tutaj i nie wywołała przysłowiowego wilka z lasu. Wiedziała, że by ich tak szybko nie wypuścili, zadając pytania, wyciągając Lennoxa na drinka czy jeszcze wmuszając w nich obiad. Rozumiała też, że dla kobiety, która była dla niej niczym matka, sytuacja ta była czymś nowym, nawet jeśli Florę bardzo zawstydziła. Nie była też pewna, jak chłopak zareaguje na te porcje czułości i wylewności, chociaż nie potrafiła mieć tego gestu jej za złe. Świadczyło to o tym, że mu w jakiś sposób ufała. A może ufała jej? Nie umiała określić. Powietrze chociaż ciepłe, wciąż orzeźwiało. Złapała kilka głębszych oddechów, czując, jak jego podmuchy kołyszą zebranymi w kitkę włosami. Słowa Ślizgona sprawiły, że obdarzyła go pociągłym spojrzeniem. - Ja Ci ufam, więc oni też Ci ufają, nawet jeśli widzieliście się raz, Lenny. Wzruszyła ramionami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Długo nie chciała przyznać się przed samą sobą, że faktycznie ufała mu na tyle, że dałaby się w ciemno porwać. Oczywiście wiedziała, że mógł w pewien sposób być dla niej złośliwy i nieco się pastwić, ale nie były to tortury typowo negatywne. Już dawno obudził w niej to poczucie bezpieczeństwa, gdy miała go obok. Może była naiwna i głupia, ale walka z tym była bezcelowa, bo do tej myśli rozsądek nie docierał. Kierowała się tylko sercem. Nie musiała go znać, żeby mu zaufać. Bez tego przecież nie mogłaby go poznać. Uważała, że stanowiło to uczucie podstawę każdej pozytywnej relacji. Puchonka zmruzyła oczy na buziaka, uśmiechając się pod nosem. Zaraz jednak pojawił się nieprzyjemny uścisk w żołądku.
Powietrze było tu trochę inne. Nieco niepewnie uniosła powieki, rozglądając się dookoła z zainteresowaniem, cały czas trzymając Lennoxową dłoń, którą mimowolnie gładziła kciukiem. Nie chciała tego po sobie dać poznać, ale czuła odrobinę podekscytowania w związku z tym, że będzie mogła go lepiej poznać. Być może zrozumieć. Na jego słowa brew jej drgnęła niepewnie, a błękitne ślepia porzuciły drzewa i skupiły się na jego twarzy. - Tak. Powiedz mi. - nie brzmiało to jak rozkaz. Tego wcale nie umiała. Raczej niczym prośba z niemym "proszę" dodanym na końcu, tak widocznym w jej oczach. Naprawdę jej zależało. Oczywiście zerknęła w słownik, coś tam poczytała o zwyczajach i tradycjach, ale wciąż nie miała poojęcia, czego oczekiwać. A po samej swojej sukience już wiedziała, że uroczystość ta jest kompletnie inna od tego, co znała. Nieznany dla niej grunt, który mógł być stabilnym kamieniem lub grząskim bagnem. Przełknęła bezgłośnie ślinę, czując, jak serce w zdenerwowaniu wali jej mocniej. A co, jeśli przyniesie mu wstyd? Może powinien być, zabrać kogoś, kto lepiej tu pasował.. Widząc posiadłość, zatrzymała się na chwilę, lustrując ją z zaskoczeniem wzrokiem. Przypominała piękny pałac, a jednocześnie klatkę. Jej dom też był duży, ale w kompletnie innym stylu. - Wychowywałeś się w tym pałacu? - zapytała krótko, mocniej ściskając jego dłoń, jakby w samym budynku było coś smutnego. Starała się jednak cały czas uśmiechać, nawet delikatnie. Cieszyć piękną pogodą, mijanym ogrodem oraz stawem, gdzie pływały z pewnością piękne ryby. Nie mogła powstrzymać zerknięcia w wodę, gdy przechodzili mostem, cały czas jednak dorównując mu kroku. Nie chciała być ciężarem, dokładać mu na barki, więc nie pytała o nic więcej, nawet jeśli kilka pytań cisnęło się jej na usta. Wyprostowała palce, gdy zniknęła z nich dłoń chłopaka i przeniosła na niego spojrzenie, nie robiąc jednak nic więcej. Z pewnymi rzeczami musiał mierzyć się sam, nawet jeśli chętnie zrobiłaby to za niego, chociaż to mogłoby skończyć się porażką. Przyglądała się grzecznie jego plecom, okazjonalnie zerkając tylko na mijanych ludzi i niesione przez nich przedmioty, obdarzając ich onieśmielonym uśmiechem i uciekającym z zawstydzenia spojrzeniem. Odprowadziła lokaja wzrokiem, zaraz jednak odwzajemniając, chociaż na chwilę spojrzenie błękitnych oczu blondyna. Nie była pewna, czy wypada, aby stali tak blisko siebie i żeby okazywał jej tyle uwagi. Tyle służby, taki dom.. Może faktycznie miał coś z księcia. Przytuliła jednak na chwilę policzek do jego dłoni, niezauważalnie, chociaż on mógł to wyczuć. Nie chciała mu bredzić, że będzie dobrze i żeby się nie martwił, bo nie mogła przecież tego zagwarantować. Chciała jednak coś powiedzieć, gdy ciszę przerwał donośny stukot obcasów. Widok jego twarzy z ich połączeniem sprawił, że po karku przeszedł ją dreszcz. Instynktownie się zdenerwowała. Jaką kobietą była jego mama? Nie miała dużo z nimi doświadczenia, jej własna zmarła wiele lat temu. Tutejsza aura do tego upewniała ją w tym, że jej ciotki i babka były kompletnie inne. Patrzyła chwilę na Lennoxa, ignorując postać, nie drgnęła jednak z miejsca. Wolną dłoń schowała nieco za siebie, łapiąc w palce skrawek czarnego materiału sukienki, jednak nie mógł nikt tego zobaczyć. Chciała widzieć wyraz jego oczu, jednak nie miała ku temu okazji. Nieśmiało więc zerknęła w stronę Pani domu.
Ślub dla każdej kobiety był wyjątkowym wydarzeniem w życiu. Momentem gdzie można było złożyć sobie przysięgę miłości, aż po grób, w towarzystwie rodziny i przyjaciół. Pokazać, że ta osoba jest najważniejszą na świecie i nie będzie już żadnej innej, która mogłaby próbować nawet konkurować. Dać się ponieść fantazji, jeśli chodzi o przygotowania, zarządzić splendor, bądź wręcz przeciwnie, małą, kameralną uroczystość. Promienieć w blasku zachodzącego słońca, bądź późniejszego, cudownego oświetlenia Sali. Uśmiechać się z nieskrywaną niczym radością, czy udawać zakłopotaną tak wielkim zainteresowaniem. Każdy przeżywał to we własny sposób, skupiając się na innych detalach, jednak wciąż było to cholernie ważnym. A co w przypadku, kiedy to nie był pierwszy ślub? Jedni uznaliby, że nie należy roztrząsać tego w tak dokładny sposób, być może zrobić to dyskretniej, z większa klasą. W końcu wcześniej już się przysięgało miłość na wieki i nie dotrzymało tego przyrzeczenia. Yvonne nie miała tego problemu. Uznawała, że kolejny ślub to idealna okazja, do zabrylowania w wielkim towarzystwie i zamierzała to wykorzystać w stu procentach. Nie zamierzała pozwolić na to, aby wypaść dobrze czy przeciętnie. Wszystko musiało być perfekcyjnym. A skoro takim miało się stać, to musiała na tę uroczystość zaprosić Zakrzewskiego. Każdy, nawet najmniejszy element jej uroczystych zaślubin z Pierrem, był idealnie wystudiowany i wyreżyserowany. Wszystkie ważne dla niej osoby, wiedziały dokładnie, co miały robić. Ten dzieciak też miał znać swoje miejsce. Przy fortepianie, grając cudne i urocze utwory w momencie jej przejścia środkową nawą, wprost do ołtarza. Nie myślał na temat tego, czy i jeśli już to kogo ze sobą przywlecze. Miał się stawić. I to był największy problem do rozwiązania tego wieczoru. Cała reszta jakoś pójdzie. Przygotowania szły pełną parą. Od samego poranka każdy zajmował swoje, odpowiadające mu miejsce w szeregu. Stado służących oraz ogrodników dopieszczało każdy, nawet najmniejszy milimetr posiadłości. Przynajmniej pół tuzina osób od wczesnych godziny porannych zajmowało się samą Yvonne, dbając o to, aby w każdym calu prezentowała się dziś po prostu perfekcyjnie. Kolejne maseczki, masaże, peelingi czy manicure. Ilość zabiegów, które kobieta musiała dziś na siebie przyjąć, była wręcz zatrważająca. Dopiero ciche pukanie do jej prywatnego spa tego dnia, oderwało ją od przyjemnej rzeczywistości. - Wejść – rozkazała krótko. Nieznany jej człowiek wsunął się zgrabnie do pomieszczenia i niepewnym wzrokiem omiótł wszystkich tam zgromadzonych ludzi. Kobieta pstryknęła zadbanymi już palcami, aby skupić jego uwagę. – Szanowana pani, pojawił się niejaki Lennox Zakrzewski w towarzystwie młodej damy. Mówi, że go pani oczekuje. Kiedy wypowiedział te słowa, poczuła jak jakiś ciężar opadł na dno jej żołądka. Dosłownie słyszała, jak wszyscy wstrzymali oddech, kiedy ona rozpatrywała w myślach przeróżne warianty tego, jak najlepiej to wszystko rozegrać. Bez słowa odgoniła służącą, która właśnie zajmowała się masowaniem jej pleców. Niespiesznie podniosła się i ubrała na stopy proste sandały na obcasie. Zarzuciła na siebie szlafrok, po czym przejrzała się dokładnie w lustrze. Uznawszy, że wygląda odpowiednio na spotkanie z marnotrawnym synem opuściła pomieszczenie i udała się na spotkanie. Znalazła się w holu, w miejscu, gdzie doskonale go widziała, razem z tą lafiryndą, którą postanowił przyprowadzić. Zmienił się bez wątpienia. Ile to lat minęło od kiedy widziała go ostatni raz? Czy żałowała? Niekoniecznie. Teraz był jej po prostu potrzebny i nic więcej. Sam też miał mieć z tego tytułu korzyści. Musiał tylko ładnie odegrać wymaganą od niego rolę w tym przedstawieniu. Dźwięk odbijanych od kamiennego podłoża obcasów, zwrócił uwagę dwojga młodocianych na jej osobę. Ona niespiesznie stąpała do przodu, by jeszcze bardziej budować napięcie. Przywołała na twarz szeroki uśmiech matki, która to nie może uwierzyć w szczęście, jakim jest ponowne spotkanie swojego syna. Wiedziała, że każdy tutaj miał swoje oczy i uszy w każdym miejscu posiadłości. Musiała pięknie grać. – Lennox, mój kochany – stanęła u szczytu schodów, rozkładając szeroko ramiona, chyba bardziej po to, aby zaprezentować swoją idealną sylwetkę. Powoli zaczęła stąpać po kolejnych stopniach w ich kierunku. Kiedy znalazła się już na dole odgarnęła kosmyk jeszcze nie uczesanych do końca włosów na plecy i pokazała niemalże wszystkie zęby w szerokim uśmiechu. – Tak się cieszę, że was widzę – zaćwierkała, przysuwając się do swojego syna. Złapała jego barki by później ucałować powietrze wokół obu jego uszu, po czym szybko cofnęła swoje dłonie. – Przedstaw mnie proszę swojej uroczej partnerce – zwróciła swoje spojrzenie w stronę nieznanej jej dziewczyny… Od tego uśmiechu zaczynała ją boleć szczęka, ale przecież nie mogła pokazać naprawdę, co o tym wszystkim myśli.
Nie wierzył w to. A może bardziej, trudno było mu w to wszystko uwierzyć. W to, że mogli mu ufać, bazując jedynie na jej własnym przekonaniu. Co z tego, że ona mu ufała? Nie przyznał tego głośno, nawet ledwo dopuścił to stwierdzenie do świadomości, jakby nie chciał, aby jego wewnętrzne myśli odbiły się na jego twarzy. A wiedział, że Flora odczyta ją bez problemu. Szło jej to coraz lepiej, a to czy ten fakt go cieszy lub martwi, pozostał sporny. Ich mentalność, sposób wychowania, to, czego w życiu doświadczyli, tak kolosalnie się od siebie różniło. Nigdy nie zastanawiał się nad tą przepaścią, nigdy nawet do niej nie zaglądał, chociaż znajdował się na samej jej krawędzi. Może rzec spokojnie, że przekroczyłby ten jeden próg, przesunął stopą do przodu i zobaczył... Co się wówczas stanie.
To był jak powrót do przeszłości, chociaż w zupełnie innym otoczeniu. Podobnym, dlatego nie miało to dla niego żadnej różnicy. Wspomnienia dzieciństwa, które mu odebrano już w momencie kiedy zaczął chodzić. Nieobecność, tak odczuwalna, że najmniejsza komórka jego ciała powracała do tej pustki, którą tak dobrze znała. Niewiele dzieliło go do uruchomienia systemu obronnego, który stworzył. Lennox uśmiechnął się jednym kącikiem ust, jakby nic czego tutaj nie znajdzie, nie będzie przerażające. Zerknął na dziewczynę, samemu sprawdzając, na co była gotowa. Nie przygotował jej odpowiednio. Poruszanie się pomiędzy żmijami to jego specjalność, czuł się tam swobodnie, jakby właśnie do tego był stworzony.-Jeżeli myślisz, że nie zaciekawiłaś towarzystwa, wiedz, że nawet sposób, w jakim oddychasz, jest tematem rozmów i szczegółowej oceny.-Westchnął.-Jeżeli ktokolwiek pyta Cię o opinię, wiedz, że nie tego chcą usłyszeć. Nikogo nie obchodzi, co myślisz, co osiągnęłaś. Liczą się nic nieznaczące konwersacje, odrobina zuchwałości i zgryzoty za wachlarzem pięknych rozmów i delikatnego uśmiechu. Nigdy nie będziesz dość dobra, aby przystać do tego towarzystwa.-Kiedy to mówił, przyglądał się ludziom z daleka, tym którzy kręcili się przy głównym wejściu. Wiedział, że w oczach domowników i gości, będą nieprawidłowym elementem. Skazą na tle nieskazitelnie białych obrusów, na tle wyprasowanych twarzy, pięknych i drogich sukien. Uśmiechnął się szerzej, bardziej pokrzepiająco, jakby odczuwał jej obawy. Uniósł jej dłoń do ust i złożył na drobnych palcach lekki pocałunek.-Pani domu zawsze ma racje. Nie patrz jej za długo w oczy, bo uzna to za wyzwanie. Siadaj prosto. Nie jedz wszystkiego, co znajduje się na talerzu i gryź małymi kęsami. Nie pij, nie oddychaj, nie żyj.-Nie było to dokładnie to, czego uczono jego. Kiedy jeszcze był tego wart, miał należeć do towarzystwa. Miał być przez nich pożądany i nieosiągalny. Pokręcił pospiesznie głową.-To nie jest to miejsce. Prawdopodobnie należy do nowego męża i założę się o sto galeonów, że jest również prezentem ślubnym. Jednym z wymogów, za które zgodziła się za niego wyjść.-Mruknął niemal z niesmakiem. Czekanie. Wiedział, że mogło trwać wieki. Uwielbiała kiedy ktoś na nią czekał. Wejście było najważniejszym elementem każdego przedstawienia, w którym grała główną rolę. Nie pamiętał, aby kiedykolwiek było inaczej. Wszyscy zawsze grali tak, jak to im zaplanowała, czasem nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że grali w jednej z jej amatorskich sztuk. Pamięta doskonale kiedy wraz z rodzeństwem czekali u dołu schodów, aby przyglądać się jej zejściu. Kreacjom, mieniącym się w świetle kryształowych żyrandoli lub w świetle księżyca na schodach prowadzących do domu. I teraz spojrzał na szczyt schodów, tym razem bez dziecięcego podziwu i zachwytu. Przypomniał sobie list, dokument, który prawnie wykreślił go z listy jej potomków. O zakazie zbliżania się do najmłodszego rodzeństwa. O rzeczach, które mu przysłała, o instrumencie, który kochał równie mocno jak nienawidził. Przypomniał sobie miesiące życia w amoku, które podsycał litrami alkoholu i bólu w kończynach, bo masakrze, którą zaserwował wszystkiemu, co znajdowało się wokół niego. Uśmiechał się, bo przecież już dawno przerósł swojego mistrza w grze. Stworzyła go. Swojego następcę i potwora. Rozłożył delikatnie ręce, jakby chciał przyjąć ją w swoje ramiona.-Matko.-Również ucałował powietrze po obu stronach jej policzków. No nozdrzy uderzył go zapach jej perfum, delikatnych, a jednak przyprawiających go o mdłości. Niemal nie odskoczył do tyłu, kiedy do świadomości doszło, jak blisko się znajdowali. -Wyglądasz kwitnąco. Zamążpójście dobrze Ci służy.-I tylko ona mogła wiedzieć, co kryło się za jego swobodnym, niemal leniwym uśmiechem. Kolejne wymuskanie faceta z majątku dobrze Ci służy. Kwiaty zawsze kiedyś więdną. Odsunął się za to lekko, pozwalając Yvonne w pełnej krasie przyjrzeć się Florze.-Matko, to jest Flora. Flora Martell.-Swoją uwagę skupił na matce, wiedząc, że ta zajęta będzie wymianą grzeczności z dziewczyną. Korciło go, aby odsunąć ją od Puchonki, nie wiedział, czy tylko silna wola powstrzymywała go przed odgrodzeniem drobnego ciała dziewczyny od szponów jego matki. Kiedy kobiety skończyły wymieniać pozdrowienia i fałszywe (zapewne tylko z jednej strony) pochwały, postanowił przerwać im cichym chrząknięciem.-Matko, na pewno będziesz bardzo zajęta podczas uroczystości oraz wielu gości będzie chciało zwrócić Twoją uwagę, dlatego przekażę Ci to teraz. -Już wcześniej wyjął niewielkie pudełeczko z plecaka, który znajdował się na jego plecach.-Joseph kazał przekazać najszczersze gratulacje z tej niezwykłej okazji. Żałuje, że nie udało mu się znaleźć wolnego terminu i razem z Tobą cieszyć się tym dniem.-Kolejny, swobodny uśmiech. Przemierzył ten jeden krok, który ich dzielił i lekko ujął jej dłoń. Widział w jej oczach, jak wiele wysiłku kosztowało ją, aby nie odrzucić jego dłoni. Uniósł ją i położył na niej niewielkie czarne pudełeczko, przyozdobione złotą wstążką.-Kazał przekazać, abyś otworzyła je na osobności.-Kolejny, szerszy uśmiech i znacznie bardziej prawdziwy od tych poprzednich. Obydwoje doskonale wiedzieli, że Jo nie dostał żadnego zaproszenia. O weselu dowiedział się od Lennoxa. To była niewidoczna szpila wycelowana wprost w jej osobę. Ujma, bo to ojczym Lennoxa okazał się tym, który go przygarnął. Dał mu coś znacznie więcej niż tylko dach nad głową. Sam Jo był nieprzyjemnym wydarzeniem w jej życiu, a Lennox miał czelność przywracać go do życia właśnie tu, w jej wielkim dniu. Co znajdowało się w środku? Jo na pewno znalazł sposób, aby dać jej kolejny policzek. Z wyczuciem, za który sama uścisnęłaby mu rękę. -Gdzie mamy się udać, aby zostawić nasze rzeczy? Mamy kawałek drogi przebyty, a chciałem jeszcze Florze pokazać okolicę. Zachwycała się ogrodem i stawem wokół posiadłości.-Uśmiechnął się, odsuwając od matki i chwytając za bagaż dziewczyny, kończąc tym wszelki kontakt fizyczny, jaki mieliby jeszcze odbyć.
Dwór wywoływał mieszane emocje. Ociekał przepychem, aż krzyczał, że należy do ludzi dobrze urodzonych, znających swoje miejsce w społeczeństwie, a przede wszystkim wartość, jaką mają oni, jak i kontakt z nimi. Wszystkie te cudowności ogrodu na pozór losowe, wykreowane przez matkę naturę, nie były niczym innym, jak staranie przygotowaną i zaplanowaną przestrzenią. I chociaż o tym wiedziała, szum wody i intensywny aromat kwiatów uderzający w jej nozdrza wprawiał w zachwyt. Było przecież całkiem inaczej niż w swojskiej Hiszpanii, znacznie bardziej kolorowe i poplątanej florystyczne, jednak mniej eleganckiej. Miała nadzieję, że kołyszące się na wietrze płatki kwiatów czy liście sprawią, że łatwiej jej będzie zebrać się do kupy, bo chociaż trudno było to po niej zauważyć, kłębiło się w niej mnóstwo różnorakich emocji. -Hmm? - głos Ślizgona wyrwał ją z zamyślenia, sprawiając, że błękitne ślepia skupiły się na jego twarzy. Szukała wskazówek, nie chcąc iść niczym biedna owieczka na rzeź, nawet jeśli trochę się tak czuła. Naprawdę miała gdzieś opinię na jej temat, bo większość tych ludzi spotka po raz pierwszy i ostatni, ale nie mogła przecież rozczarować jego. Już po samym wyrazie Lennoxowej twarzy wiedziała, że śmietanka towarzyska rodów czarodziejskich różni się od tej, którą znała z rodzinnych stron. Wszyscy tu byli sztywni i szarzy? Jednakowi. - Nie muszę być dobra, nie mają żadnego znaczenia. Nie oni. Nie chciała zagłębiać się w tę rozmowę, kwestionować jego wiedzy na temat świata, o którym nie miała pojęcia. Chociaż wizja tych wszystkich spojrzeń była przerażająca, Flora miała olbrzymi talent do skupienia się na jednym zadaniu i zapomnieniu o tym. Dziś to nie była pomoc innym, która dawała jej olbrzymie pewności siebie. To nie było uzdrawianie, skrzydło szpitalne. Dzisiejszym celem był Zakrzewski i potrafiła znaleźć w tym tyle siły, ile było jej potrzebnej. A przynajmniej taką miał nadzieję. Ścisnęła jego palce, gdy złożył na wierzchu dłoni krótki pocałunek, obdarzając go łagodnym uśmiechem, przyozdobionym drobnym rumieńcem. - Rozumiem. W porządku, postaram się być dla Ciebie idealną towarzyszką i nie przynieść Ci wstydu. Czy Twoja mama jest typem kobiety uwielbiającej łykać nektar z komplementów, czy preferuje raczej krótkie wypowiedzi i uznanie oraz zazdrość w spojrzeniu? Nie żyj. To nie może być takie trudne, prawda? Przywykła. Wyprostowała się, łapiąc głębszy oddech i odwracając uwagę od błękitnookiego, spojrzała gdzieś na te obrusy, które wcześniej tak uważnie obserwował. Na pewno nie była w stanie przewidzieć ciągu wydarzeń, nie mogła się więc zadręczać snuciem scenariuszy i rozwiązań. Przynajmniej tyle. Do wesela było jeszcze trochę czasu, wciąż musieli się przygotować na przyjęcie, jednak najpierw czekało ich spotkanie z Królową kier. Czy tak nazywała się zła królowa w bajce o dziewczynce z królikiem? Oby nie ucinała głów. Nie przeszkadzało jej czekanie, wymieniła się nawet krótkim z uśmiechem ze starszym kelnerem, który z trudem niósł olbrzymi wazon na główną salę, odtwarzając w głowie wypowiadane przez niego słowa. Sekunda za sekundą, a spojrzenie Lennoxa nabierało wyrazu, którego nigdy wcześniej nie widziała. Zerkając w jego stronę, nie potrafiła się nie zmartwić, powstrzymać sygnalizującego go bezgłośnego niemalże westchnięcia. Nie umiała go określić, nie umiała też go odczytać. Co zrobiła mu ta kobieta, skoro wzbudzała tak wiele iskier w błękitnych tęczówkach? Uśmiechnął się, mimowolnie zrobiła to samo, już chwilę wcześniej przenosząc wzrok na sunącą po schodach niczym mistyczna, przepiękna zjawa — kobietę. Takie spojrzenie, jakie jej doradził, mające sprawić, że dzień ślubu będzie dla niej przyjemnością. Bo przecież kobieta chciała, żeby takowy był idealny. Gdy ją przedstawił, uśmiechnęła się delikatnie i skłoniła z szacunkiem oraz uznaniem, nie obdarzając ją długim spojrzeniem, nie chcąc czegokolwiek sprowokować. Nawet jeśli w szkole niewiele osób ją o to podejrzewało, wciąż była z zamożnego i znanego w swoim kraju rodu. I chociaż ich kultury oraz sposoby wydawania przyjęć były tak odmienne, wiedziała, jak należy się zachować. Jak dygnąć, którego widelca użyć, jak się uśmiechnąć i słuchać, bo przecież bogate snoby najbardziej lubiły mówić, chełpić się w podziwie innych. - Dzień dobry. Miło mi Panią poznać, gratulację z okazji ślubu. Aranżacja jest zjawiskowa, ma Pani doskonały gust. - krótko, zwięźle i na temat. Czystym angielskim, gdzie jedynie akcent zdradzał jej pochodzenie, najładniejszym, jaki umiała. Uprzejmie, ciepło — w stylu Flory, która miała talent do mówienia tego, co mogliby chcieć usłyszeć. Dać trochę, niezbyt dużo, nie zalać komplementami. Do tego nie kłamała, ów pałac naprawdę mógł spełnić marzenie każdej biorącej w nim ślub kobiety — no prawie. I chociaż wyglądała jak jego starsza siostra, piękna i zadbana kobieta jawiąca się przed nią w perłoworóżowym szlafroku — miała prawdziwie niepokojącą aurę. Nie była pewna, czy to kwestia rzeczywistości, czy uprzedzenia Lennoxa, jednak nie miało to żadnego znaczenia. Musiało być, tak jak mówił. A takie kobiety były niebezpieczne. W tych krótkich uprzejmościach, spojrzeniach, Martellówna łapała się na szukaniu między nimi podobieństw, zanim z uśmiechem słuchała dalszej konwersacji matki z synem, nie chcąc im przerywać. Mimo wszystko, to była jego mama. Nie mogła darzyć go tylko nienawiścią, urodziła go. Nie była zazdrosnym człowiekiem, ale przez myśl jej przeszło, że cudownie byłoby spotkać swoją, chociaż na chwilę. Nie podejrzewała sztuki, której scenariusz odgrywali. Pudełeczko wyglądało niewinnie, a jednak coś zdawało się drgnąć w jej ciele, jednak zbyt małego, aby nazwać to dreszczem niepokoju. Bijąca od nich pewność siebie była podobna pomimo wszystkich różnic, które mieli. Wiedzieli o tym? Ruchem głowy — ledwo zauważalnym, zgarnęła brązowy kosmyk włosów na bok, odsuwając go od ust oraz szyi, gdzie próbował się przykleić. Całe to przyjęcie miało mieć tak dziwną atmosferę, czy może pozostała część jego rodziny była inna? Nie miała też pojęcia, czy będzie jego rodzeństwo. - To prawda, połączenie roślin w ogrodzie jest naprawdę pięknie i nietypowe, zwłaszcza kwietniki w okolicach stawu. Niemniej jednak, jeśli potrzebowałaby Pani czegoś, spacer może zaczekać, bo przecież to Pani wielki dzień. Nie mogła tego nie zaproponować, nawet jeśli Lennox miałby ochotę ją w tym stawie w tym momencie utopić. Takim już była człowiekiem, widziały gały, kogo i gdzie brały, Panie Zakrzewski. A wszystko to z tym łagodnym wyrazem twarzy i nienagannie prostym plecami.
W zasadzie, to spotkanie z synem było dobrym pomysłem. Dzięki temu miała sposobność w odpowiedni sposób przećwiczyć swoją dzisiejszą rolę; kobiety szczęśliwej, spełnionej, która wprost nie mogła się doczekać momentu kiedy to ponownie na jej serdecznym palcu lewej dłoni pojawi się obrączka ślubna. Tak, cały dzień zapowiadał się w sposób, gdzie nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, jak będzie musiała się zachowywać. Zachwyt i bezbrzeżna radość były w to wpisane. Teraz jednak, kiedy przyglądała się swojemu pierworodnemu synowi, miała przed sobą naprawdę ciężkie zadanie. Trudno jej było utrzymać szeroki uśmiech na ustach, który w dodatku miał sięgać jej jasnych tęczówek. Nie miała jednak wyjścia. Skoro od niego wymagała posłuszeństwa, powinna wykazać się czymś chociaż w minimalnym stopniu porównywalnym. Jego zapach zatańczył w jej nozdrzach i nieomal skrzywiła się w odpowiedzi. Była jednak dzielna. Wytrwała. Przeniosła swoje spojrzenie na kobietę, która towarzyszyła Lennoxowi. Wciąż uśmiechając się promiennie, podała jej dłoń. – Oh, proszę kochanie, mów mi Yvonne – po czym zaśmiała się perliście, gdy tylko wypowiedziała te słowa bardzo swobodnym tonem. Jak widać, praktyka czyniła mistrza, bo nawet nie zawahała się, kiedy to wypowiadała. – Mam nadzieję, że zarówno ty, jak i mój syn będziecie czuć się tego dnia swobodnie i dobrze – przeniosła swoje spojrzenie z powrotem na twarz syna. Wcale nie miała ochoty tego mówić, jednak musiała. Ten dom był pełen służby, która gotowa była mówić wszystko i wszystkim. A ona wciąż jeszcze musiała sprawiać wrażenie idealnej pani domu. – Szczerze mówiąc, nie podejrzewałam, że mój syn posiada tak dobry gust względem kobiet – tak, to spotkanie z pewnością jest naprawdę dobrym wprowadzeniem do całego dzisiejszego dnia. Te wszystkie pochlebstwa wychodziły z jej ust bez najmniejszego nawet problemu, czy momentu zawahania. Pozornie niefrasobliwym gestem odrzuciła na plecy długi kosmyk włosów, które jeszcze nie zostały należycie przygotowane na późniejsze wydarzenia. Jedna jej idealnie wypielęgnowana brew drgnęła nieznacznie, kiedy wspomniał o Josephie. Nie dała się jednak wyprowadzić w pole. Jej uśmiech delikatnie zelżał, kiedy przyjmowała z rąk Lennoxa niewielki pakunek. Nieprzyjemne uczucie dotknięcie dłoni syna wciąż pozostawało na jej skórze, jakby ta została skażona żrącym eliksirem. Wciąż jednak się uśmiechała. W myślach odliczała od miliona do zera, aby nie dać nic po sobie poznać. – Oh, niezmiernie mi miło. Z pewnością to później otworzę – jej ton nieco się zmienił, nie pasował już do oblicza, jakie próbowała pokazywać tym dwojgu. Nawet nie wiedziała, w którym momencie podjęła tę decyzję. Skoro chcieli grać w taki sposób, zamierzała im na to pozwolić. Oj, Lennox z pewnością za chwilę miał się przekonać, jak ciężki przeciwnik stawił się przed nim. Bo jak to mówią, nawet w najgorszym momencie, show must go on… – Wasz pokój mieści się w zachodnim skrzydle. Na pewno za niedługo jakiś skrzat cię tam synu odprowadzi – uśmiech na jej pięknych wargach poszerzył się, kiedy wypowiadała te słowa. Patrzyła w oczy Zakrzewskiego, jakby kompletnie nie docierały do niej te wszystkie zachwyty, które kierowała w jej stronę jego partnerka. – Na oglądanie ogrodu jeszcze przyjdzie czas, w końcu tam odbędzie się główna uroczystość. Ale razem z Florą mamy jeszcze wiele do zrobienia – przeniosła swoje spojrzenia niczego niespodziewającą się Puchonkę. Zamrugała kilka razy i delikatnie zacmokała widząc konsternację na jej twarzy. – Oh, moja droga, Lennox ci nie powiedział? Przecież go o tym informowałam – nie było to zgodne z prawdą, ale czuła, że to granie bardzo weszło jej w krew. Skoro on robił coś takiego, to czemu by nie ona? Delikatnie pociągnęła palcem za złotą wstążeczkę paczuszki, którą wciąż trzymała w dłoni z zamiarem czym szybszego wyrzucenia jej do kosza. – Uczynisz mi niezmierny zaszczyt, kiedy zostaniesz jedną z moich druhen – patrzyła jej prosto w oczy i zamilkła na chwilę czy dwie. Nim ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć, radośnie rozejrzała się po wnętrzu. – Cudownie! Bordek! – tuż obok niej teleportował się brzydki skrzat ubrany w białą togę. Skłonił się głęboko, czubkiem nosa dotykając podłogi i dopiero potem odważył się spojrzeć na Yvonne. – Odprowadź Lennoxa do jego pokoju. Razem z Florą czeka nas wiele przygotowań, nie ma czasu do stracenia. – to powiedziawszy podeszła do dziewczyny i objęła ją czule ramieniem. Po czym razem z nią skierowała się w stronę schodów. Dźwięk odbijających się obcasów od marmurowej podłogi był cudownie triumfalnym w odczuciu Yvonne.
Nie widział jej tak długo, że niemal zapomniał, jak wyglądała. Tak przynajmniej chciał, aby było. Powinien zapomnieć duszącego zapachu jej perfum, nieszczerego uśmiechu i śladu szminki na siekaczu, z początku niewidocznego. Spojrzenia, które równało z ziemią całą twoją pewność siebie i resztkę godności, którą człowiek w sobie dusił. Uwielbiał tę walkę, odkąd z Liv nauczyli się jej każdej słabości, czynnika, który doprowadzał ją do szału. Purpura na jej twarzy nie było przyczyną nadmiernego makijażu. W końcu nie było miejsca dla pomyłki. Wszystko było perfekcyjne, a przynajmniej ta wierzchnia warstwa. Przypominało mu to każdy koncert, w którym uczestniczył, każde wyborne przyjęcie, podczas którego był jednym z jej trofeów, wystawianych pod publikę. Yvonne tworzyła zasady, zawsze tak było i wątpił, aby to się zmieniło. Nawet to miejsce, zapewne piękne w normalny dzień, musiało dobić do jej standardów. Ten wieczór będzie długi, męczący i zapewne na każdym kroku będą czekały na niego nieprzyjemne niespodzianki. Był na to przygotowany, ba, czuł rosnącą ekscytację. Kolejne wyzwanie, kolejna bitwa, której nie sposób było przewidzieć. Mieszanina sprzecznych uczuć zagnieździła się w jego żołądku, tworząc nieprzyjemny supeł... Jednak ten przybrał na sile, widząc macki w jedwabnym szlafroku i z perfekcyjnym manicure, które obejmowały Florę. Zgrzytanie zębami nie wchodziło w rachubę, dlatego uśmiechnął się tak, jakby zrobił to szczęśliwy chłopak, który widzi, jak jego matka akceptuje dziewczyną, pierwszą i zapewne jedyną, jaką kiedykolwiek przyprowadzi. Nie był to rodzinny dom, nie było to nawet namiastka matki, tylko jedna rzecz miała tutaj swoje miejsce. -Flora na pewno jest...-Już zrobił jeden krok w ich stronę, aby je rozdzielić. Wymiana uprzejmości zawsze wróżyła coś niedobrego, ukryty motyw, już lepiej byłoby ich zwyczajnie zignorować... Skierować do pokoju i oznajmić czas rozpoczęcia uroczystości. -Matko, czy nie uważasz, że Flora zasłużyła na, chociaż odrobinę odpoczynku po podróży? -Podszedł do kobiet, całą swoją uwagę kierując na Yvonne. Wiedźma doskonale wiedziała, co powiedzieć, a jego piękny uśmiech, pokazujący rząd równych zębów sugerował, jak pięknie zagrała swoją kartą. Druhna? -Nie chcesz chyba powiedzieć, że coś nie zostało dopilnowane, przecież nad wszystkim panujesz.-Jego uśmiech zelżał, a swoje spojrzenie przeniósł na Florę. -Chyba nie zostało mi nic innego, jak zabrać wszystko do pokoju.-Westchnął i pocałował ją lekko w czoło, aby następnie odprowadzić je do schodów. Czekał do momentu aż znikną, a odgłosy ich kroków ucichną. Dopiero wtedy dał zaprowadzić się skrzatowi do pokoju, klnąc pod nosem tak, aby każdy, kto go mijał, mógł o tym usłyszeć. Wchodząc do pokoju, odłożył rzeczy do szafy, a sam skierował się do łazienki. Wziął długi prysznic z nadzieją, że pozbędzie się nieznośnego zapachu tych perfum na skórze, w końcu wymienili jeden pełen niezręczności uścisk, a odległość między nimi nie było wystarczająca. Podejrzewał, że to jego będzie wykorzystywać i zapędzi do niewdzięcznej roboty, a przynajmniej niewdzięcznej dla kogoś, kto nigdy nie pracował. Najwidoczniej postanowiła zadręczyć go własnymi myślami o tym, co robiły, o czym rozmawiały. Merlinie! Te kilka godzin przed ceremonią spędził przy ołtarzu, rozmawiając z ludźmi z orkiestry, którzy również będą akompaniować matce podczas tej męczącej drogi do przyszłego siódmego męża. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że każdy jego ruch był monitorowany, a fortepian, który stał przy samej scenie, aż krzyczał. To był kolejny cios, który mamusia postanowiła mu wymierzyć. Ostatni przecież mu zwróciła, ten, który miał od piątego roku swojego życia. Pierwszy i jedyny prezent, jaki od niej otrzymał. Była świetna, ale to przecież nie koniec, prawda? Jeszcze ceremonia, wesele, cała noc i dłuuuugi poranek. Usiadł przy stołku i zaczął dopasowywać siedzisko. Presja, którą odczuwał, nie dawała mu spokoju, ale był do tego przyzwyczajony. Ciężar występu, odpowiedzialności za czystość brzmienia. Nawet nie chodziło o zadowolenie, które miał wywołać na twarzach tych wszystkich ludzi. Nawet matka nie miała w tym momencie dla niego znaczenia, a przecież to pod jej przymusem tutaj był. Jego gra miała być kartą przetargową do spotkania rodzeństwa, które zapewne go już nie pamięta. Kim był w ich oczach? Jakie to historie krążyły na jego temat? Czy w ogóle jakiekolwiek krążyły? Kiedy wrócił do pokoju, ponownie zamknął się w łazience, licząc, że jeszcze zdąży porozmawiać z Florą. Spojrzeniem niczego nie wyczyta, chociażby bardzo się starał, a przecież powinien zajęty być czymś innym podczas ceremonii. I czy jako druhna nie miała własnych obowiązków do wykonania? Cholera, czego chciała od niej jego matka? Jakimi zadaniami ją obarczyła? Wyszedł z łazienki, przeczesując włosy palcami, wzdychając, jakby był pięćdziesięcioletnią kobietą z dwudziestokilkuletnim synem nierobem, zmęczona życiem i pracą, która pewnie nigdy się nie skończy. -Flora?-Zmarszczył brwi i przeszedł do głównej części pokoju, słysząc stamtąd odgłosy. Niech to będzie ona, bo inaczej będzie dosyć niezręcznie.