Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 You're slowly coming back to life!

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość


Orla H. Williams
Orla H. Williams

Uczeń Ravenclaw
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Galeony : 0
  Liczba postów : 318
https://www.czarodzieje.org/t19578-orla-holly-williams
https://www.czarodzieje.org/t19582-sowka-orli#581690
https://www.czarodzieje.org/t19576-orla-h-williams
https://www.czarodzieje.org/t19723-dziennik-orla-h-williams
You're slowly coming back to life! QzgSDG8




Gracz




You're slowly coming back to life! Empty


PisanieYou're slowly coming back to life! Empty You're slowly coming back to life!  You're slowly coming back to life! Empty2/9/2020, 15:02;


Retrospekcje

Osoby: @Zoe Brandon i @Orla H. Williams
Miejsce rozgrywki: Staithes, Anglia
Rok rozgrywki: 2020 - ostatni weekend przed rokiem szkolnym
Okoliczności: Po liście obwieszczającym powrót Zoe do Hogwartu, Orla zaprasza swoją najlepszą przyjaciółkę do siebie i... korzystają z żyćka, no!
Powrót do góry Go down


Orla H. Williams
Orla H. Williams

Uczeń Ravenclaw
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Galeony : 0
  Liczba postów : 318
https://www.czarodzieje.org/t19578-orla-holly-williams
https://www.czarodzieje.org/t19582-sowka-orli#581690
https://www.czarodzieje.org/t19576-orla-h-williams
https://www.czarodzieje.org/t19723-dziennik-orla-h-williams
You're slowly coming back to life! QzgSDG8




Gracz




You're slowly coming back to life! Empty


PisanieYou're slowly coming back to life! Empty Re: You're slowly coming back to life!  You're slowly coming back to life! Empty5/10/2020, 16:23;


* ♪ ♪ ♪ ♪ *

Szczęście może przybierać wiele barw, jednak to którego doświadczała Orla po przeczytanym liście, było jak fala najróżniejszych kolorów, najpiękniejsza i najobszerniejsza tęcza, która pojawiła się samoistnie, bez żadnej poprzedającej jej ulewy. Miała wrażenie, że wszystko pachnie, wygląda i smakuje jeszcze lepiej – i chociaż z rudowłosej optymizm zazwyczaj kapał, teraz wylewał się potokami, zostawiając ślady gdziekolwiek by się nie udała. Nie pamiętała czy już pierwszego dnia poczuła, że Zoe stanie się dla niej jak czwarta siostra, po cichu wkradając się w objęcia rodziny Williamsów. Niezaprzeczalnie jednak wszystkie gwiazdy na niebie i ziemi wepchnęły je do tego samego przedziału w Hogwart Express, a podróż ta była zaiste początkiem takiej, która nie skończyła się w Hogsmeade, a trwała do dziś (i daj Merlinku, by trwała tak długo aż z Orli zrobi się zaschnięta rodzyna).

Kiedy błękitne gołębice rozdzieliła choroba Zoe, Orla starała się być niczym jasny promień, który rozjaśni jej najciemniejszą noc. Pisała jej listy regularnie - jeden na dziesięć dni, opowiadając o tym jak wygląda życie w szkolnych murach, o stanie osieroconych przez Brandon roślin w szkolnej szklarni (śpij dobrze, kaktusiku, niech aniołki mają Cię w opiece), czy o tym co danego dnia skrzaty wymyśliły na obiad (oraz ranking najlepszych posiłków z całego tygodnia). Wysyłała jej wersy do niezliczonej liczby piosenek, historie rozgrywające się w orlich snach i zapewnienia o tym, że wkrótce będą razem szlajać się po błoniach i podrywać mieszkańców jeziora (no dobra, to Orla chciała podrywać trytonów). Czasem nawet prezentowała swojej najlepszej przyjaciółce jakieś prezenciki z serii proszę-nie-oceniać-starałam-się, jak ręcznie upleciony łapacz snów czy kolczyki z zaschniętych plastrów cytryny.

O czym krukonka nie wspominała? Na przykład o tym, jak przez pierwszy rok nie mogła grać na gitarze. Jak strach o Zoe paraliżował ją gdy tylko dotykała strun, a palce zapominały podstawowych ruchów albo drżały nieopanowanie. Jak wiele pergaminów zostało niewysłanych, bo zanim doszło co do czego, rozmiękały pod łzami Williams. O tym, jak te wszystkie cudaczne dania w Wielkiej Sali tak naprawdę nie miały smaku, kiedy miejsce obok było puste. Nie mówiła też ile razy z nadzieją odwracała się w ławce, gdy drzwi do klasy otwierane były gwałtowne przez spóźnialskiego ucznia, mając nadzieję, że zobaczy ją – wiecznie spóźnioną pszczółkę, która uśmiechem roztapiała lód. Przemilczała też fakt, że – no cóż, zdarza się - to ona zabiła ukochanego przez nią kaktusa, zapominając o jego podlewaniu. Nigdy nie przyznała się również do tego, iż przez cały czas z tyłu głowy bała się, że każda z wiadomości, którą dostała będzie tą ostatnią, a po niej nie będzie już nic. Cisza, koniec i wielka czerń.

Człowiek potrafi się jednak przyzwyczaić do każdej sytuacji, jeśli jest na jej działanie wystawiony wystarczająco długo. Chociaż z biegiem lat ich relacja wcale nie bladła, rudowłosa za normalne uważała już porozumiewanie się za pomocą listów i dzielenie się przeżyciami atramentem na pergaminie. Jeśli wydarzyło się u niej coś, o czym chciała się podzielić z Zoe, całkowicie naturalnym stał się fakt, iż będzie musiała poczekać kilka dni na jej reakcję. Czasem nawet kilka tygodni, kiedy stan blondynki wyjątkowo się pogarszał. Każdy list, który od niej dostała wkładała do drewnianej szkatułki, którą trzymała pod łóżkiem. Trudno było powiedzieć, ile dokładnie ich się tam znajduje, ale niejeden papierniczy pewnie na magazynie ma mniejsze zapasy pergaminu. Wypatrywanie sowy przez kuchenne okno stało się równie mechaniczną czynnością jak mycie zębów, czy szarpanie za struny. Ot, kolejny dzień. Dlatego gdy na horyzoncie pojawił się puchacz, uśmiech wpłynął jej na twarz, ale nic nie było w stanie przygotować jej na treść listu.

- Na pizdę Roweny - wykrzyknęła, podskakując w miejscu, jak mały psidwak. Właściwie skakała już tak dobrą chwilę, wracając spojrzeniem do początku tekstu i czytając go raz jeszcze. A później po raz kolejny, aż słowa zaczęły zlewać się w całość. Była teraz rudą, rozczochraną kupką szczęścia, która w letniej piżamie plątała się po kuchni, mówiąc do siebie i śmiejąc się na przemian.
- Orla, wszystko w porządku? I ile razy mam Ci mówić, byś nie wyzywała na damskie części Ravenclaw... - mama Williams zeszła po drewnianych schodach do kuchni, przewiązując w pasie lniany szlafrok. Widać było, że jeszcze chwilę wcześniej siedziała w swojej pracowni, bo do całej długości materiału poprzyklejane miała kolorowe skrawki nici. Patrzyła teraz pytająco na córkę, jak ta biega wokół stołu, zastanawiając się skąd w niej tyle energii na tak wczesną porę dnia. Złapała w końcu Orlę za ramię, wyjmując jej list z dłoni. Przebiegła po nim spojrzeniem, skacząc wzrokiem to z córki to na kartkę papieru. Pokiwała głową, jakby wszystko było jasne i oczywiste.
- No cóż, czas w takim razie wyprawić przyjęcie. Ubierz się, pojedziemy do miasta, taka okazja wymaga tortu. - jak zwykle odpowiedziała ze spokojem, ale śmiejące chochliki tańczyły w jej źrenicach i teraz, bardziej niż kiedykolwiek, razem z Orlą wyglądały prawie jednakowo.

Tak właśnie zaczęła się misja: spędzić najlepszy weekend życia przed wielkim powrotem Zoe Brandon do Hogwartu. Orla miała w głowie milion planów i chociaż upchnięcie ich w czterdzieści osiem godzin zdawało się być niemożliwe, tak naprawdę to co będą robić nie miało najmniejszego znaczenia, bo - w końcu, będą razem! I to nie na chwilę, jak udawało im się spotkać, gdy blondynka przechodziła przymusową rekonwalescencję w swoim domu. Przed nimi były całe dwa dni, które poprzedzały rok szkolny. Po raz pierwszy wracanie w objęcia murów zamku wydawało się o wiele bardziej ekscytujące od wakacji. Orlątko ozdobiło kuchnie złotymi, papierowymi motylami, które za pomocą zaklęcia unosiły się nad sufitem, mieniąc się swoimi brokatowymi skrzydełkami, niczym małe, dyskotekowe kulki. W wyłączonym piekarniku stygło już bananowe ciasto, a na blacie drewnianego stołu stał wielki dzban kremowego piwa. Nicole, Noah i Nancy wciąż byli w Luizjanie, wrócić mieli dopiero jutro, a matka zabrała dwójkę młodszego rodzeństwa na nocowanie u dziadków. Tak więc mały, drewniany domek, pachnący bananami i ciepłem, okupowany był tylko przez Orlę i jej ogromne podekscytowanie, które napierało na okna i ściany.
Powrót do góry Go down


Zoe Brandon
Zoe Brandon

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Galeony : 230
  Liczba postów : 574
https://www.czarodzieje.org/t19573-zoe-brandon#581404
https://www.czarodzieje.org/t19575-sowa-zoe#581413
https://www.czarodzieje.org/t19572-zoe-brandon#581405
You're slowly coming back to life! QzgSDG8




Gracz




You're slowly coming back to life! Empty


PisanieYou're slowly coming back to life! Empty Re: You're slowly coming back to life!  You're slowly coming back to life! Empty7/10/2020, 20:25;

W rezydencji Brandonów od momentu otrzymania orkowego zaproszenia (i zgody surowych dziadków na odwiedziny) trwało coś, co przypominało przedświąteczną gorączkę podniesioną do kwadratu i wykonaną przez jedną osobę, która w wyniku szaleńczego splotu niezmiernie miłych wydarzeń miała tyle energii co cała drużyna quidditcha łącznie z graczami rezerwowymi. Rozemocjonowana Zoe natychmiast, jeszcze tego samego wieczora postanowiła zabrać się za pakowanie, krzątała się więc po wszystkich piętrach tanecznym krokiem (czy też, jak twierdził dziadek, miotała się po nim jak stado wściekłych hipogryfów), zbierając z najróżniejszych zakątków najpotrzebniejsze (i mniej potrzebne, za to bardzo strojne) fatałaszki i rozmaite inne przedmioty, wrzucane do rozłożonego dumnie na środku jej pokoju zakurzonego kufra; całości towarzyszyło śpiewanie jednego z najbardziej wpadających w ucho hitów Orki, ale we własnej linii melodycznej znacznie odbiegającej od oryginału (a według dziadka przypominające bardziej wycie szyszymory) przeplatane bezsensownym, ale bardzo radosnym trajkotaniem o własnym szczęściu, kierowanym głównie do domowego skrzata, który nie potrafił w spokoju znieść widoku rozrzucanych beztrosko rzeczy i skrzętnie zabrał się do pomocy. Dziadkowie dość szybko poddali się w próbach opanowania tego huraganu i, zostawiając dziewczynę w rękach skrzata, postanowili sami odwiedzić sąsiadów i wrócić za godzinę czy dwie, gdy emocje nieco opadną. Nie opadły, oczywiście - ekstaza trwała cały tydzień, aż wreszcie nadszedł wyczekiwany, ostatni weekend sierpnia i drobna postać przekroczyła próg brandonowskiego kominka; a kiedy drżącym głosem wymówiła adres państwa Williamsów i zdematerializowała się, nie zdążywszy nawet pomachać na pożegnanie, w ścianach domu w Norfolk zapadła głucha cisza. Dziadkowie początkowo odetchnęli z ulgą, ale jeszcze nie wiedzieli, że już wkrótce ta przedłużająca się cisza i spokój zaczną im doskwierać.
Zoe poczuła mocne szarpnięcie, trochę zakręciło jej się w głowie - nieczęsto podróżowała w ten, albo jakikolwiek inny, sposób - i nagle ukazało się przed nią wnętrze kuchni, przytulnej i ciepłej, z ogromnym drewnianym stołem i obezwładniającym słodkim zapachem wypełniającym przestrzeń na równi ze słonecznymi promieniami, które wpadały przez okno i rozjaśniały pokój miłym blaskiem. Widok był piękny, ale nie na nim teraz się skupiła, bo w chwili, gdy tylko jej wzrok napotkał postać Orli, zapomniała o bożym świecie. Wyskoczyła z kominka z takim impetem, jakby trzaskające w nim płomienie rzeczywiście ją parzyły, zostawiając za sobą ciężki kufer, i rzuciła się w stronę przyjaciółki - chciała ją uściskać, obcałować oba policzki, przyjrzeć się z bliska jej uroczej mordce, porwać w ramiona i dziko razem pląsać, i chyba zrobiła to wszystko na raz, wprowadzając niemożliwy chaos, a do tego wszystkiego nie potrafiła wydobyć z siebie dźwięku - słowa ugrzęzły jej w gardle, a przecież tyle jej miała do powiedzenia. - Orka! Oreczko, mój najpiękniejszy, najkochańszy oceaniczny ssaku, jak cudnie cię w...i ... dzieć...! - zawołała wreszcie, przekonana że zabrzmi dziarsko i radośnie, a pod koniec dopiero zorientowała się, że głos jej się łamie, ona sama zaś jest bliska... płaczu. Pokręciła energicznie głową, aż prawie wypadły jej wpięte w uszy cytrynowe kolczyki prestiżowej marki made by orka i roześmiała się, sama zaskoczona swoją reakcją. - Tyle szpitali, ale z bycia niestabilną emocjonalnie wariatką jak widać mnie nie wyleczyli! - dodała już weselej, uśmiechając się promiennie i szczerze, choć słone krople powoli spływały jej po policzkach; były to rzecz jasna łzy szczęścia na widok Orli, za którą tak szaleńczo się stęskniła, ale też ulgi, jakby dopiero teraz otrzymała potwierdzenie, że cały ten koszmar już się skończył. Że wszystko będzie dobrze. To samo potwierdzenie, które niezmiennie, regularnie, przez ostatnie lata dostawała w listach od przyjaciółki, nawet jeśli nie pisane wprost; to, jak Orka opisywała wszystko co działo się w szkole brzmiało tak, jakby adresatka wiadomości miała wrócić za tydzień czy dwa, jakby wyjechała na moment, zrobiła sobie zwyczajny urlop i dzięki temu w niewymuszony sposób dawały jej nadzieję, że tak właśnie będzie. Bardzo szybko zaczęła traktować te listy jak świętość, zarówno odczytywanie ich jak i odpisywanie: gdy siły jej na to pozwalały, kaligrafowała z najwyższą starannością na ozdobnej papeterii, czasem spryskiwała pergamin słodkimi perfumami, czasem dorzucała kilka zasuszonych kwiatków zerwanych w ogrodzie albo ruchomą fotografię na której robiła głupie miny. Dzięki tej korespondencji przetrwała nie tylko ich przyjaźń, ale i sama Zoe, która na samo wspomnienie o tym, że gdzieś daleko w hogwarckich murach czeka na nią Orka, zyskiwała czasem utracaną wolę walki. Czując, że teraz do oczu dodatkowo pchają się jej jeszcze łzy wzruszenia na wspomnienie tego, jak wielkie wsparcie miała w przyjaciółce, zaczęła pospiesznie je ocierać i obiecała: - Jeszcze chwilę popłaczę, potem będziemy skakać i piszczeć, a potem już będę gotowa żeby robić... WSZYSTKO - miały tyle planów, że nie dało się ich ująć inaczej niż tym jednym słowem. Na chwilę oderwała wzrok od twarzy Orli, bo nad jej ramieniem zamigotało coś błyszczącego; widok połyskujących, zaczarowanych motylków zachwycił ją tak, że wydała z siebie tylko pełne aprobaty "ooooooch". Już umierała ze szczęścia, a przecież wszystkie atrakcje były dopiero przed nią...!
Powrót do góry Go down


Sponsored content

You're slowly coming back to life! QzgSDG8








You're slowly coming back to life! Empty


PisanieYou're slowly coming back to life! Empty Re: You're slowly coming back to life!  You're slowly coming back to life! Empty;

Powrót do góry Go down
 

You're slowly coming back to life!

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: You're slowly coming back to life! QCuY7ok :: 
retrospekcje
-