W tym miejscu znajdują się ruiny jednej z większych kryjówek niewolników. Wiele osób tu zmarło, gdy zostało wyłapanych przez żadnych krwi czarodziejów i wilkołaków. Powietrze jest tutaj gęste i wyczuwa się tu smutek. Panuje tu cisza, ptaki nie siadają na gałęziach, a świerszcze nie śpiewają. Nie spotkasz tu zwierząt ani stworzeń tylko... martwą ciszę.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Znalazł to miejsce kilka dni temu i obiecał sobie, że do niego wróci. Cisza jaka w nim panowała była doprawdy zaskakująca, ale i bardzo absorbująca. A już na pewno doskonale nadająca się do ćwiczeń, które ostatnimi czasy zaniedbał. Miał co prawda nieco mniej czasu w związku z egzaminami, ale hej! Aktualnie trwał okres wakacyjny i w zasadzie, kiedy tylko znajdował czas albo pojawił się odpowiedni moment to przeznaczał go właśnie na naukę. Tak było i dziś. Mijając O’Connora szykującego się do porannego joggingu, on sam zerwał się z samego rana i wyszedł ze domku numer jeden zmierzając w tylko sobie znanym kierunku, tym razem darując sobie osobisty trening fizyczny. Przybył tu dość szybko, uprzednio upewniając się, że z pewnością nikogo tu dzisiaj nie zastanie, bowiem zaklęcie, które chciał przećwiczyć wymagało stuprocentowego bezpieczeństwa. Co prawda w tym miejscu zwanym Luizjaną nigdy nie było ono zapewnione (zupełnie jak na środkach czyszczących – eliminuje 99,9% bakterii!), ale akurat tu było nad wyraz spokojnie. A jeżeli ktoś postanowi go napaść, to całkiem możliwe, że się zorientuje w porę. Znalazł się na miejscu i od razu znalazł co bardziej ustronną przestrzeń, aby usiąść na jednym z większych głazów – być może nieco bardziej schowanym we wnęce – i już po chwili przystąpić do ćwiczenia, które sobie na dzisiaj zaplanował. Powoli zaczął się skupiać, zamykając oczy i równając oddech, aby już po chwili unieść powieki i rzucić zaklęcie aviatores. Od razu poczuł to dziwne uczucie, które towarzyszyło mu za każdym razem przy użyciu tej inkantacji, a mianowicie utrata własnej tożsamości fizycznej, która przeniosła się w ciało czy raczej hologram unoszącego się nad nim ptaka. Dziwnie było oglądać siebie samego, ale przecież nie o to tu chodziło. Czy ja naprawdę siwieję? Zacisnął zęby i skupił się bardziej, posyłając stworzenie wpierw wysoko ku górze i starając się wykonać nim kilka manewrów. Nie używał tego zaklęcia dość dawno, stąd też nie były one do końca precyzyjne, jednakże w ostateczności wyszły, co wywołało delikatny uśmiech satysfakcji na jego twarzy. Sam nie wiedział w sumie jaki kształt przybierał hologram, ale nie był to raczej duży ptak. Być może po prostu kruk? W sumie bardzo by to pasowało i bynajmniej wcale mu nie wadziło. Zmarszczył brwi, kiedy pokierował stworzenie z powrotem ku leśnemu poszyciu, a następnie w przód pomiędzy drzewa i dalsze ruiny, rozglądając się i słuchając tego co działo się wokół. Tak jak podejrzewał, w promieniu kilkunastu metrów nie było ani żywej duszy, choć co jakiś czas powracał do swojego ciała, aby zobaczyć czy aby na pewno nic mu nie groziło. Niby czuł się bezpiecznie, w ostateczności jednak pewien niepokój w nim pozostawał. Wykorzystywanie tych powietrznych tuneli do pilnowania zaklęcia i wykonywania manewrów było bardzo przydatne, choć nie do końca kiedy coś wyprowadziło do z równowagi i jego hologramowy przyjaciel zniknął, na powrót przywracając mu świadomość. Dziwnie było tak nagle wrócić do swojego ciała, ale poza nieco przyspieszonym oddechem przyjął to dość spokojnie. Ponownie rzucił zaklęcie i znów znalazł się w powietrzu, napawając się widokiem – dosłownie – z lotu ptaka. Co prawda nie miał aż takich trudności w rzuceniu samej inkantacji, w ostateczności musiał jednak przyznać sam przed sobą, że była dość wymagająca i męcząca, a im dłużej ją utrzymywał tym bardziej jego ciało zaczynało gorzej reagować. W końcu odpuścił. Zerknął na mechaniczny zegarek orientując się, że minęło kilkadziesiąt minut. Poczuł jak głowa osuwa mu się nieco, ale był całkiem przytomny. Zdecydowanie przesadził, choć oczywiście tak nie uważał i chętnie spróbowałby jeszcze raz. Chociażby tylko po to, aby bardziej się zmęczyć i być może zasnąć w świętym spokoju. Inni nie pochwalali jego zachowania, ale nie mógł zaprzeczyć, że i tak robił po swojemu więc generalnie mimo całej sympatii… miał to pobieżnie gdzieś. W końcu wstał i ruszył w kierunku domku, po drodze zastanawiając się czy nie powinien zrobić sobie dodatkowo krótkiej przebieżki. [zt]
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Jednopostówka – zaklęcia (3652 / 2239) Wiedział, że tu wróci. Było to idealne miejsce do ćwiczeń – brak żywej duszy (martwych zresztą też) sprawiał, że w spokoju i pełnej ciszy mógł skupić się na tym co chciał robić. Ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Co prawda musiał sprawnie dobierać zaklęcia, aby nie ingerować w to miejsce – absolutnie nie chciał nic zniszczyć, ani niczego trwale naruszyć – tak więc postanowił, że będzie utrwalał te, które oddziałują albo bezpośrednio na niego, albo jedynie w delikatny sposób na otoczenie. Na tyle, na ile pozwoli mu to szybko wrócić do normy. Przyrodzie, nie jemu. Z wiadomych względów odpadała więc większość zaklęć żywiołowych, chyba, że będzie je kontrolował w sposób nad wyraz skupiony i dość mocno ograniczony. Czy był w stanie? Być może, ale chyba miał na razie ich dość. Po prostu. Czy nadawało się jednak coś innego co mógłby tu zrobić? Ostatecznie mógłby się chociażby pociąć i poćwiczyć zaklęcia lecznicze. Co by Perpetua o nim pomyślała? Wyjec pisałby się szybciej niż Josh zdołałby powiedzieć „kocham cynamonki!”. To był właśnie powód, dla którego być może powinien właśnie to zrobić. Aby Whitehorn w końcu uznała, że poradzi sobie z samoleczeniem, a nie wysyłała mu pełne wyrzutu wiadomości. Przysiadł sobie na nieco większym terenie niż uprzednio i upewniając się ponownie, że absolutnie nikogo tu nie ma, zerknął na swoją rękę. Cóż, czy zostaną mu blizny? W sumie jedna w tę czy w tę, kto by się tym przejmował. Ludzie, którzy je zobaczą i go za nie opieprzą. A może by tak… zerknął na otoczenie i zmrużył oczy widząc kilka ostrzejszych otoczaków. Cóż, przy okazji sobie trochę poprzywołuje. Nie zaryzykował uderzenia w newralgiczne miejsca, ale ręce były raczej wytrzymałe… za pomocą prostego, acz mocnego accio przyciągnął do siebie kamień, ale nie wyhamował go, a zadarł skórę przy okazji rozbijając skałę na mniejsze kawałeczki inną inkantacją i tym samym kilka z nich wylądowało mu pod skórą. Sapnął z bólu, który choć nie był wielki to jednak absolutnie irytujący. Wycelował dłoń w kierunku swojego przedramienia i rzucił Astal Forcipe, z najwyższym skupieniem i ostrożnością, kawałek po kawałeczku, precyzyjnie wyjmując kolejne obce ciała ze swojego organizmu. Te były dość płytkie, ciekawiło go co się stanie, jeżeli włoży sobie pod skórę coś głębiej. Znieczulił sobie kawałek ciała za pomocą Duritio i zaklęciem posłał odłamek kamyczka dość głęboko w skórę, aby następnie, jak gdyby nigdy nic tę część zaleczyć. Nie wiedział ile jeszcze potrwa brak czucia, dlatego też zacisnął zęby i ponowił astral forcipe, tym razem jednak sapiąc mocniej kiedy odłamek przebijał się przez skórę. Czy był niepoważny? Być może teraz. W innych momentach może być to całkiem przydatne. Ponawiał ten zabieg kilkukrotnie, a przynajmniej dopóki duritio się go jeszcze słuchało, bo kilkukrotne powtarzanie go na tym samym obszarze skończyło się tym, że z czasem przestawało działać aż do następnego razu. W ostateczności wbił sobie tyle kawałków, że mógłby z tego odwzorować sobie jakaś skomplikowaną, gwiezdną konstelację, ale aż takim fanem astronomii nie był. Jako zwieńczenie tego całego szeregu zabiegów po prostu zaleczył sobie to miejsce najzwyczajniejszym w świecie episkey, bowiem nie było to raczej nic skomplikowanego, ewentualnie przekona się o tym za kilka dni. Był w sumie gotowy na to, aby parę kolejnych dób czuć ten cholerny ucisk w ramieniu, ale kto by się tym przejmował. Czucie w kończynie nadal posiadał. Tym optymistycznym stwierdzeniem podniósł się z miejsca i upewniając się, że aż tak nie zaingerował w to, co się tu znajdowało – zawrócił w kierunku campusu. [zt]
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Czy powinien komukolwiek zdradzać położenie tego miejsca? Nie sądził. Cisza i święty spokój było czymś, czego w środku campusu albo innych lokacjach zdecydowanie mu brakowało. Wrócił więc po raz kolejny (w sumie to już przestał liczyć) w okolice starych ruin, aby przećwiczyć kilka podstawowych zaklęc. Co prawda tym samym zarywał swoje standardowe fizyczne treningi, ale jak to mówią – w końcu nie można mieć wszystkiego. Być może powinien robić to na zmianę. Raz trening fizyczny – raz trening magiczny. Tak, tak chyba byłoby najlepiej. W każdym razie doświadczenia ostatnich miesięcy i spędzone nad nimi refleksje doprowadziły go do pewnego wniosku, a mianowicie, że całkowicie olewał podstawowe zaklęcia. Te takie absolutnie i całkowicie dla początkujących. Dlatego też dzisiaj postanowił, że przećwiczy je i choć w życiu by się do tego nie przyznał, to miał szczerą nadzieję, że nie wyszedł z wprawy. Stanął pośrodku ruin i przymknął oczy, aby już po chwili unosząc powieki od razu skupić się na magii bezróżdżkowej. Machnął obiema dłońmi rzucając niewerbalne chorus omnia i tym samym unosząc ku górze ścianę liści, z których stworzył nad wyraz lekki mur. Przyjrzał mu się uważnie podtrzymując zaklęcie, aby już po chwil i dorzucić je po raz drugi tym razem celując w piasek i pomniejsze kamyczki, które dołączając do martwych roślin stworzyły swego rodzaju barierę. Co prawda nie chroniła go absolutnie przed nikim, kto posiadał choć niewielkie umiejętności magiczne, z drugiej strony jednak mógł wykorzystać je na najprzeróżniejsze sposoby, które mogłyby być sporym zaskoczeniem dla przeciwnika. Jednak nie dziś. Dzisiaj w grę wchodziły podstawy. Zacisnął delikatnie zęby i przechylił głowę. Z zewnątrz musiało to wyglądać dość ciekawie. Później w grę weszło locomotor, które zaczęło przesuwać całość zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a z każdą kolejną sekundą Voralberg przyspieszał całość coraz mocniej tworząc niewielkie, unoszące się ku górze tornado. Pilnował się, aby nie rozpędzić go zbyt mocno, choć z drugiej strony – dopóki był wewnątrz – całkowicie nic mu nie groziło. Po drodze musiał jedynie zakryć sobie oczy, zanim zostanie zaatakowany okruszkami piasku i całe przedsięwzięcie szlag trafi. W pewnym momencie pęd powietrza był tak mocny, że zaczął mierzwić mu włosy i dał mu jednoznaczny sygnał do tego, aby przestać. Nie chciał jednak tak szybko pozbywać się konstrukcji, tak więc następne w kolejce było arresto momentum. Musiał przyznać z całą szczerością, że bardzo przepadał za tym zaklęciem, ale w ostateczności używał go zbyt rzadko. Zerknął na murek zastanawiając się, czy aby nie zrobił zbyt mało, ale w końcu dzisiaj po to tu przyszedł. Przećwiczyc podstawy. Czy finite do nich należało? Być może, bo w ostateczności to ono (choć mógł po prostu odpuścić) spowodowało opad wszystkiego co do tej pory zebrało się w leju, aby na powrót rozpierzchnąć to po całym terenie. I choć co sprawniejszy odbiorca zobaczyłby, że coś tu się działo, to jednak każdy postronny raczej uznałby, że tak miało być. Z tego powodu też Voralberg, całkiem zadowolony z siebie uznał, że powinien to powtórzyć. Już dawno zapomniał jaką frajdę sprawiały mu zwyczajne zaklęcia. [zt]
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Po raz kolejny potrzebowała jakiegoś niezwykle spokojnego miejsca, w którym mogłaby się oddać swoim ćwiczeniom. Nie robiła tego w domku,bo nie chciała przeszkadzać swoim współlokatorom. Poza tym zawsze czuła się nieco lepiej, gdy mogła udoskonalać swoje umiejętności w samotności. Przynajmniej nie była cały cza świadoma czyjejś obecności, która sprawiała, że była dużo bardziej świadoma swoich niedoskonałości i popełnianych błędów. Miała przy sobie futerał zawierający samostrojące się skrzypce, na których nie miała okazji grać już od pewnego czasu. Dopiero, gdy znalazła się w okolicach ruin, przy których panował nieopisany spokój oraz cisza, stwierdziła, że chyba znalazła idealne miejsce na to, by przećwiczyć kilka utworów. Powoli rozgrzała dłonie oraz nadgarstki, które delikatnie rozmasowała, chcąc w ten sposób zminimalizować ryzyko wystąpienia skurczów oraz innych nieprzyjemnych konsekwencji zbyt długiej gry. Rozgrzawszy mięśnie i stawy, sięgnęła po spoczywające w futerale skrzypce. I choć zdawała sobie sprawę z tego, że z pewnością są już nastrojone to jak zwykle musiała się, co do tego upewnić, sprawdzając czy wszystko gra tak jak powinno. I tak jak zwykle to było, nie wyłapała żadnych nieprawidłowości. Ułożyła instrument na swoim ramieniu, do którego przycisnęła go jeszcze głową po czym odpowiednio rozmieściła swoje palce na gryfie. Odetchnęła jeszcze głęboko po czym przyłożyła delikatnie smyczek do strun, przygotowując się mentalnie do wygrania wcześniej obranego utworu. Spokojny acz zdecydowany ruch nadgarstka wprawił smyczek w ruch, a ten spowodował, że z rozedrganych strun spłynęły pierwsze dźwięki spokojnej i nieco rzewnej melodii. Zręcznie zmieniała ustawienie palców, by dzięki nim móc wygrać odpowiednie nuty. Rytmiczne ruchy nadawały muzyce niezbyt szybkie tempo, dające jej dostateczną ilość czasu na to, by zastanowić się nad kolejnym dźwiękiem i przygotowaniem się do przeciągnięcia smyczkiem w odpowiednim momencie po strunach, które przytrzymywała dokładnie tak jak trzeba. Czasami dochodziła do wniosku, że powinna dobrać sobie nieco bardziej skomplikowany i trudniejszy repertuar. Chwilowo jednak obecny jej jak najbardziej wystarczał do tego, by nie wyjść z wprawy i przećwiczyć niektóre z nieco bardziej skomplikowanych chwytów. Przez pewien czas wygrywała jeszcze obrany wcześniej utwór, starając się zwracać uwagę na to czy nie odczuwa jakiegoś dyskomfortu związanego ze zbyt długą grą na instrumencie. Przeciągnęła smyczkiem po strunach jeszcze kilka razy, wydając ze skrzypiec kolejne dźwięki spokojnej i powoli już cichnącej melodii nim w końcu uznała, że chyba wykonała już swój dzienny plan ćwiczeń gry na instrumencie. Kiedy struny przestały już wibrować ostatkami dźwięku, Yuuko z cichym westchnieniem odłożyła spokojnie skrzypce na ich miejsce w futerale i krótko jeszcze rozmasowała nadgarstki. Wyglądało na to, że i tak się już zasiedziała w tym miejscu. Dlatego też nie chcąc dłużej zostawać w okolicy ruin, skierowała się z powrotem w stronę pensjonatu.