Miejsce do którego najlepiej dopłynąć łódką. Można wybrać też drogę lądową, ale wówczas bardzo łatwo jest się przewrócić i wpaść do gęstych wód. Woda jest tutaj brudna, zielona, gdzieniegdzie mulista. Nie wiadomo jak bardzo jest głęboka ani też czy ktoś przypadkiem nie zamieszkuje na dnie. Roi się to od owadów, często jest tu też gorąco i duszno. Chodzą pogłoski, że gdzieś tutaj są rozmieszczone gejzery błotne ale też i... ruchome piaski.
- Mordo... chyba się zgubiliśmy - oświadczył odkrywczo Boyd, odchylając uniemożliwiającą mu przejście, zwisającą nisko gałąź jednego z zarośli, które niemalże w całości pokrywały dziwną, bagnistą okolicę, w której znaleźli się tego dnia zupełnie przypadkowo. To znaczy trochę przypadkowo. Było tak: ponieważ większość dotychczasowych dni spędzali w objęciach swych ukochanych, wieczory zaś ze sobą nawzajem w nowoorleańskich pubach, z rzadka zapuszczając się gdzieś dalej niż teren pensjonatu i centrum miasta, postanowili wreszcie dac się porwać przygodzie, przeżyć coś intensywnego, zobaczyć coś ciekawego, a nie tylko siedzieć na dupie i w tymże celu wybrali się na wycieczkę po okolicznych mokradłach. Clark wspominał mu coś o tajemniczym domu zaświatów, co brzmiało całkiem interesująco i wyglądało na dobre miejsce na niezobowiązującą wycieczkę i właśnie tam próbowali się dostać, kierując się mało precyzyjnymi wskazówkami ducha, który najpierw zaprowadził ich chuj wie gdzie, a potem rozpłynął się w powietrzu, bo znudził się wyprawą. Początkowo nie przejęli sięj jakoś szczególnie jego nieobecnością, maszerowali dziarsko dalej, dyskutując o typowych dla siebie pierdołach, różnych ekscesach które miały ostatnio miejsce w ich życiu (no dobra, obgadywali swoje dziewczyny, no), quidditchu i takich tam mało istotnych sprawach, lecz ich oczom nie ukazywał się żaden dom ani nic, co by go przypominało, za to po kolejnym zakręcie Boyd nabrał przekonania, że przechodzili już obok tego samego drzewa z charaktertystycznymi powykręcanymi gałęziami - Clark? CLARK. Kurwa, zawsze za mną lata, tylko nie wtedy jak jest potrzebny - burknął, rozglądając się dookoła; po duchu nie było śladu, tylko płaczące wierzby, nieokiełznane krzaki i niezbyt stabilny, podmokły grunt pod nogami. - Idziemy dalej? Wracamy? - spytał krótko Fillina, bo sam nie był pewny; z jednej strony, nie mieli pojęcia, gdzie iść, z drugiej, szkoda byłoby teraz wrócić do hotelu i właściwie tylko zmarnować czas na łażenie po krzakach. Nie lubił tak przerywać rzeczy w trakcie.