Polodowcowe jezioro znajdujące się na północny wschód od szczytu Negoiu. Znajduje się ono na wysokości 2135 m.n.p.m i ma powierzchnię 7751 m2, głębokość natomiast sięga prawie dwunastu metrów. Teren, na którym większość zamieszkujących rezerwat smoków akceptuje się wzajemnie ze względu na to, że każda z ras uznała je za wodopój i spędza tu niewiele czasu, zaspokajając jedynie pragnienie. Zbiornik ten jest malowniczo położony, rozciąga się stąd widok na znajdujące się w dole doliny, a dookoła nad głowami widnieją kolejne szczyty najwyższych gór. Ze względu na swoje położenie, niemalże na zboczu i sąsiadujące z mugolską trasą turystyczną, miejsce to zabezpieczone jest czarami tak, aby w razie obecności gada, żaden niemagiczny nie mógł wejść na ten teren. Tutaj również dochodziło do ataków i pożerania ludzi przez smoki, co upamiętnia niewielki pomnik po lewej stronie jeziora.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Rumunia była przepięknym krajem, chociaż poza rezerwatem widziała go niewiele. Klinika była nowoczesna, dobrze wyposażona, a pracujący to magizoolodzy, smokolodzy i uzdrowiciele zwierzęcy doskonale znali się na zamieszkujących tutejsze strony zwierzętach. Mieli z Rinem pełne ręce roboty. Sporo zwierząt zamieszkiwało kryte zagrody bądź spało w zewnętrznych, dochodząc do siebie po zabiegach czy urazach. Jeden z tutejszych specjalistów poprosił Ali, żeby udała się z nim nad wodopój, gdzie dostał wezwanie do rannego zwierzęcia. Nie wiedział jeszcze, co ich czeka, więc kazał się dziewczynie przygotować i dał jej kilka minut. Niewiele myśląc, pognała do pokoju, pakując do torby najpotrzebniejsze rzeczy — różdżkę, wodę, bandaże i maść. Związała burze jasnych włosów w warkocz, wciągnęła wygodne buty oraz naciągnęła fartuch, przypinając do piersi identyfikator, bo bardzo uczulali do ich noszenia. Nic dziwnego, wielu praktykantów tu było w ciągu roku i trudno było zapamiętać. Teleportowali się na miejsce tak, aby nie natrafić ewentualnie na zaspokajające pragnienie smoki — zachowując bezpieczną odległość. W zabezpieczanym czarami namiocie panował chaos, ludzie krzątali się i doglądali znajdującego się wewnątrz zwierzęcia. Gdy wraz z mężczyzną weszli do środka, ich oczom ukazała się Lunballa z poważnymi obrażeniami nogi oraz wydętym brzuchem, dodatkowo będąca w środku porodu. Musiała uciec jakiemuś drapieżnikowi — na pewno nie był to smok, bo ślady na udzie były zbyt małe i płytkie. Potężny gad odgryzłby kończynę. Wyglądała, jakby bardzo cierpiała, przez co krukonkę przebiegł nieprzyjemny dreszcz i dopiero stanowcze polecenia jej przełożonego sprawiły, że rzuciła torbę na ziemię, wyjęła różdżkę i wzięła się do pracy, kucając przy stworzeniu. Kazał jej oczyścić ranę, do czego zabrała się delikatnie, podwijając wcześniej rękawy i pozbyć się sierści w jej okolicach, a on sam w miarę możliwości zwierzę znieczulił, zabierając się do odbierania porodu, który dodatkowo wycieńczał samicę. Dostała zastrzyk wzmacniającymi, a także kroplówki, co zdążyła Alise zauważyć, gdy skończyła zabezpieczać skórę dookoła ran maścią ze znieczuleniem i właściwościami regenerującymi. Z pomocą różdżki i pod czujnym okiem mężczyzny zabrała się za zszywanie największych rozcięć, czując, jak krople potu spływały jej po plecach i czole. Nie sądziła, że wydawane przez Lunballe dźwięki mogą być tak paraliżujące. Każdy jej ruch był komentowany, chwalił zaciskanie nici i prosił, aby popracowała nad płytszym wbijaniem się z magiczną igłą. Zajęło to może dwadzieścia minut, dzięki czemu zdążyła jeszcze pomóc w odbieraniu miotu. Zwierze urodziło pięć puchatych klusek o wielkich oczach, które trzeba było oczyścić oraz zważyć, sprawdzić podstawowe funkcje życiowe. Rodzina nie mogła zostać w namiocie, zapach krwi wabił nie tylko smoki, ale również inne bestie, które zamieszkiwały te okolice. Po zabezpieczeniu zwierząt i przy pomocy pozostałych pracowników teleportowali się z powrotem do kliniki, przenosząc pacjentkę na dwie dobry do klatki w sali pooperacyjnej, a w międzyczasie trzeba było uszykować jej boks w krytej zagrodzie. Uzdrowiciel nie był pewien, czy noga się zagoi i czy odzyska w pełni sprawność, ale z tak licznym potomstwem i osłabionym organizmem, nie mogli zostawić samicy na wolności. Potrzebowała pomocy. Ali dostała zadanie, aby jej doglądać.
|ZT
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Kolejne wezwanie od jednego ze smokologów przyszło nad ranem. Alise akurat zmieniała opatrunek stacjonującemu w ich zagrodach wewnętrznych smokowi, gdy do sali wpadł uzdrowiciel i poprosił, aby się pośpieszyła, nie wyjaśniając w zasadzie powodu swojego pośpiechu. Dziewczyna kiwnęła tylko głową, poprawiając bandaż w dłoni, a drugą gładząc zestresowane nagłym pojawieniem się obcego pisklę. Do niej już się zdążył przyzwyczaić. Wsunęła mu pod pysk martwego królika, przesunęła dłonią po łuskach i poprosiła, aby się nie wiercił, wracając do zmiany opatrunku. Na szczęście smarowanie maścią mieli już za sobą. Znów teleportowali się nad wodopój. Wzgórza spowite dziś były mgłą, pogoda była paskudna. Szare niebo uniemożliwiało swobodne wędrówki na szczyty, a wiatr dodatkowo sprawiał, że trudno było utrzymać równowagę. Argent rozejrzała się w poszukiwaniu ich dzisiejszego pacjenta, idąc powolnie i cicho za dwójką innych uzdrowicieli. Zanim tutaj przybyli, zdążyła oczywiście zabrać najpotrzebniejsze rzeczy oraz ubrać przypinkę z imieniem, czego od nich wymagano podczas wypełniania obowiązków. Okazało się, że na ziemi leżał ranny hipogryf. Rany na nodze świadczyły, że w ostatniej chwili uciekł, jednak był zbyt słaby, aby kontynuować lot i schronił się w pobliskich krzakach. Był już uśpiony, pochylająca się nad nim kobieta pilnowała jego oddechu oraz pulsu, zasłaniała mu oczy. Kucnęła przy tylnej kończynie, razem z profesjonalnym uzdrowicielem zwierzęcym przystępując do pracy. Najpierw musieli oczyścić ranę i zabezpieczyć, a potem przetransportować młodego samca do kliniki, gdzie zrobiono by prześwietlenie oraz badania biochemicznie, dokładniej oceniając jego stan. Miał duże szanse na wyzdrowienie, bo rana ominęła główne żyły oraz tętnice — szczęściarz, sądząc po śladach kłów, trafił pewnie na równie młodego i niedoświadczonego smoka. Ali obstawiałaby tutaj Rumuńskiego, bo te lubiły szarpać się z ofiarą przed jej zabiciem i zjedzeniem. Były dość brutalne. Dziewczyna pomagała pozbyć się krwi oraz brudu, a później usztywnić oraz zabandażować kończynę. Wspólnymi siłami obwiązano skrzydła hipogryfa na wypadek ewentualnej pobudki, a następnie teleportowali się do uzdrowiska, gdzie natychmiast trafił do sali zabiegowej. Blondynka pobrała mu krew oraz pomogła Neirinowi uporać się z prześwietleniem, a następnie zabrała się do nauki zszywania rany, gdy tylko okazało się, że nie miał poważniejszych obrażeń zagrażających życiu. Potrzebował teraz odpoczynku oraz witamin, a za miesiąc lub półtora będzie mógł wrócić na wolność, jak tylko noga wydobrzeje. Miała nadzieję, że nie da się oswoić na tyle, aby w przyszłości mieć problem z polowaniem lub znalezieniem partnerki. Po kilku godzinach stała nad zwierzęciem, poprawiając mu kroplówkę. Wciąż spał, nieświadomy tego wszystkiego, co robili przy nim ludzie. Był już zamknięty w wewnętrznej zagrodzie, jednak bez dostępu na zewnątrz, a w kanciapce nieopodal znajdował się dyżurny lekarz. Istniała szansa, że sam otworzy sobie rany. Westchnęła cicho, pryskając jeszcze nogę specjalnym spreyem, zanim wyszła i zamknęła za sobą drzwi, dając mu odpocząć.
ZT
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Nie była pewna, jak do tego wszystkiego podejść. Widziała, jak stopniowo aura Dragosa się zmienia, przyćmiewa – i dobrze wiedziała, dlaczego tak się dzieje. Mieli coraz większą wprawę w nieprzemilczaniu, a jednak, kiedy tylko próbowała zacząć temat, Fawley umiejętnie go zmieniał, jakby z przyzwyczajenia, za każdym razem ściskając jej wnętrzności swoim „wszystko w porządku”. A ona nie chciała naciskać, wydobywać tego na siłę. Grała z nim w tę grę pozorów, mimo że za fasadą miękkiego uśmiechu i prozaicznych rozmów wtórowała mu ukłuciami bólu. Dobrze wiedziała, co czuje. Wiedziała, że Dragos zdaje sobie sprawę z tego, że jej to nie umknęło. Wiedziała też, że nazwanie tego wiele by go kosztowało – że to wcale nie było tak, że nie chciał jej wpuścić, podzielić się tymi emocjami – ale logiczne rozumowanie nie miało wpływu na rosnący niepokój. Domyślała się dlaczego – ale nie zmieniało to faktu, że nie pozwalał jej się wesprzeć. Gdy nadszedł dzień rocznicy śmierci Oany, nie czekała długo na to, aż pojawi się na progu jej domu po pracy, zanim przeczucie nie podpowiedziało, że to nie nastąpi. Stłumiła frustrację, by dać przestrzeń instynktowi. Nie musiała długo szukać. Prawie natychmiast teleportowała się do rezerwatu. Nie powiedział jej, gdzie będzie, ale przecież nie dostałaby od niego naszyjnika Ariadny, gdyby nie chciał, by go znalazła, prawda? Podążając za wskazówką wisiorka, z zawzięciem przemierzała rezerwat, dopóki na horyzoncie nie zamajaczyła znajoma sylwetka. Z ulgą spowolniła kroki, oddychając głęboko, ze wzrokiem wbitym w szerokie plecy Dragosa. W swojej zadumie nie usłyszał jej nadejścia. Położyła dłoń na jego ramieniu, skłaniając go do tego, żeby się odwrócił. Nie pozwolę ci być z tym samemu, mówiło jej spojrzenie.
Tego dnia popełnił wiele pomyłek. Ale największą z nich było przetransportowanie się do Rumunii zamiast do Doliny Godryka, do domu Valerii. Działał instynktownie, po raz pierwszy odrzucając logikę i wszelkie analizy. Rozum podpowiadał, że powinien skryć się w czarnych kosmykach ukochanej, wtulić nos w jej szyję, przeczekać. Ale intuicja zaprowadziła go gdzie indziej. Grymas przeszył jego twarz. Widok jeziora i pomnika, niczym tornado naruszyły mury, którymi otoczył się po jej śmierci. Nie był w stanie podejść do kamiennej rzeźby; opadł ciężko na trawę, walcząc – z samym sobą, osamotnieniem i żałobą, ponownie moszczącą się wewnątrz duszy. Serce boleśnie obijało się o żebra, gdy tylko dopuszczał do siebie wspomnienia sprzed tych kilku lat. Było wiele miejsc, w których mógł spędzić ten dzień – jej grób, rodzinny dom, ramiona Val czy mieszkanie ojca – ale pomimo tego wybrał polanę, na której zginęła, przez co zabliźnione rany na nowo płonęły żywym ogniem. Zacisnął powieki, broniąc się przed migoczącymi w odmętach pamięci retrospekcjami. Wbrew pozorom, tylko tutaj mógł na nowo uporać się z traumą i pogodzić ze stratą, tak kurczowo zaciskającą pętlę na bladej szyi. Nie mógł się jednak wyzbyć wrażenia, że przychodząc tu, popełnia kolejny błąd. Uświadomił sobie to w momencie, kiedy poczuł dotyk na ramieniu. Jej dotyk. Obrócił głowę, od razu natrafiając na wymowne spojrzenie Albescu, automatycznie rozpuszczające twardą powłokę pozornej siły. Siedział dokładnie w tym samym miejscu co wtedy, równie bezbronny i bezsilny. Przez kilka minut milczał, uciekając wzrokiem i kuląc się w sobie. – Nie planowałem tu przychodzić – wzruszył ramionami, przesuwając swoją dłoń w kierunku jej chłodnych palców. – W zasadzie to jestem tu po raz pierwszy odkąd – przełknął ślinę, chcąc pozbyć się gorzkawego posmaku porażki i utraty – przeprowadziłem się do Londynu. Ale zajmowałem się dzisiaj – akurat, kurwa, dzisiaj – małymi rogogonami i nie potrafiłem wrócić do domu. Podkulił nogi i oparł głowę o kolana, dławiąc w sobie tęsknotę i żal. – Rozmawialiśmy o zranionym skrzydle ogniomiota – zaczął, z trudem wracając do przeszłości. – Kłóciliśmy się którego uzdrowiciela wybrać, kompletnie nie zwracając uwagi na otoczenie. A w zasadzie to ja upierałem się przy jednym i przez to nie zauważyliśmy go i potem… – urwał, bo smutek uniemożliwił mu powiedzenie nic więcej. Uświadomił sobie, że nikomu nie mówił co tak naprawdę się stało i że Valeria jest pierwszą osobą, przed którą się otworzył, wywlekając na wierzch paraliżujące poczucie, iż jej nie pomógł. Nie uratował własnej matki.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Jakakolwiek frustracja czy zniecierpliwienie – nie było ich dużo, ale i tak kłębiły się na dnie żołądka, nawarstwiając się powoli przez ostatni tydzień – wyparowały z niej natychmiast, gdy skrzyżowały się ich spojrzenia, a ona zobaczyła kogoś dużo młodszego niż zazwyczaj. Chciała być da niego dzisiaj silna, żeby mógł się o nią wesprzeć. Nie miała zamiaru ugiąć się pod zmartwieniem wywołanym obserwowaną okiem duszy czarną chmurą, która się nad nim kłębiła, chociaż naciskało na nią z każdej strony. Ze spokojem uklękła tuż obok niego, natychmiast odszukując jego dłoń, ściskając ją delikatnie na znak wsparcia. Miała wrażenie, że jej uważne, badawcze spojrzenie sprawia mu dyskomfort – wodził wzrokiem po okolicy, jakby obawiał się spojrzeć jej w oczy – dlatego odwróciła wzrok, obejmując nim pomnik (jego widok przyprawił ją o nieprzyjemną falę gęsiej skórki, gdy uświadomiłą sobie, dlaczego to właśnie tutaj zawędrował dziś Fawley, zamiast nad grób Oany). Milczała, pozwalając mu podjąć decyzję o podzieleniu się noszonym brzemieniem bez nacisku z jej strony, we własnym tempie. Nawet jeśli to nie miało nastąpić dzisiaj – była gotowa być dla niego milczącym wsparciem. Po prostu nie chciała, żeby myślał, że musi radzić sobie z tym zupełnie sam. Kiedy zaczął mówić, znów ścisnęła jego dłoń. I chociaż słuchała go z uwagą, pewne fakty docierały do niej powoli, rozchodząc się po plecach zimnych dreszczem. Nie musiał kończyć. Wiedziała, co stało się potem. Dragos był z Oaną tamtego dnia. Powoli wciągnęła powietrze, spoglądając na niego z rozterką. Nie miała pojęcia, że oprócz traumy utraty jednej z najbliższych osób, musiał radzić sobie jeszcze z obrazem spowijających ją płomieni. Serce pulsowało boleśnie w jej piersi z tą świadomością. Niewiele myśląc, zamknęła go w mocnym uścisku. Przez chwilę trwała tak bez słowa, równie bezsilna wobec jego cierpienia, co on tamtego dnia. – Dragos – powiedziała w końcu miękko, odsuwając się, żeby na niego spojrzeć. – To nie twoja wina. – Znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że to na siebie zrzucił odpowiedzialność za to zajście – tak samo jak zrobił to w przypadku zaginięcia Rose. Widziała w jego spojrzeniu poczucie winy, którego nie powinno tam być.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Cieszył się, że początkowo postanowiła nic nie mówić, tylko owinęła drobnymi ramionami, w których po kilku długich sekundach znalazł ukojenie. Znajomy zapach kadzideł osiadł miękko na duszy, przyjemnie łaskocząc nozdrza i dając mu namiastkę domu. Domu, którego dzisiaj usilnie szukał, mimo że podświadomie wiedział, iż nigdy nie dane mu będzie do niego trafić, bo ten runął kilkanaście lat temu. Z bólem odsunął się od kobiety, niechętnie na nią spoglądając. Doskonale wiedział co powie. Nie mów tego. NIEMÓWTEGO. To nie twoja wina. Powiedziała to. Zawsze starała się go odciążyć, dodać otuchy twardymi dowodami jego niewinności i utwierdzić w przekonaniu, iż nie ponosił odpowiedzialności za wszystko, co przytrafiło mu się w młodości. Tym razem jednak nie umiał się z Valerią zgodzić, ale i nie miał siły, aby zaczynać sporu, w którym każdy z nich hardo przystawałby przy swoim. Westchnął ciężko, uciekając spojrzeniem, bo nie mógł znieść wiary Albescu w słowa, jakie tak pewnie wypowiadała. O ile powoli oczyszczał się z brzemienia, jakim było zaginięcie siostry (chyba wystarczająco odkupił swe winy, odnajdując ją), tak widok płonącej Oany wciąż go nawiedzał, paląc żywym ogniem. – Dzień wcześniej urodziły się młode, a ona o tym nie wiedziała – nie musiał dodawać, że on wręcz przeciwnie – przecież był taki podekscytowany możliwością obserwowania małych bestii. W natłoku rzeczy do zrobienia w rezerwacie, zapomniał wspomnieć o tak istotnym fakcie, beztrosko prowadząc ją wprost w ramiona śmierci. – Przepraszam, że przez ostatnie dni byłem nieobecny – wyznał szczerze; nieobecność była sporym niedopowiedzeniem, bo im bardziej zbliżała się rocznica śmierci, tym częściej izolował się, unikał jej i zachowywał jakby to on sam zbliżał się ku końcowi. - Ale nie umiałem inaczej. Wcześniej ta data tylko uginała kolana, ale nie obezwładniała, bo żyłem napędzany poszukiwaniami, a teraz, jak już odnalazłem ciebie i Loreen, nagle poczułem, że przecież jej już nigdy nie będę w stanie znaleźć.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
W zasadzie nie spodziewała się, że uwierzy w jej słowa, przynajmniej nie od razu. Może nie teraz, może nie dzisiaj – ale nie potrafiła pozwolić sobie na to, żeby pozostawić to bez komentarza. – Są rzeczy większe od nas – powiedziała, zaciskając palce na jego dłoni. Wbiła wzrok w dal, myślami przenosząc się do wspomnień, ostrożnie dobierając i z uwagą wypowiadając każde słowo, jak zawsze wtedy, gdy próbowała opisać coś, co nie mieściło się w doświadczaniu rzeczywistości większości ludzi, co pozostawało poza jakimkolwiek językiem. – Jeśli coś ma się wydarzyć, to nieważne, jak bardzo byśmy nie próbowali temu zapobiec, wydarzy się tak czy inaczej – próbowałam nie raz, mówiło krótkie spojrzenie i gorzki uśmiech, które posłała w stronę Dragosa. – Kiedyś się zastanawiałam, po co komu taki dar, który zmusza mnie do przeżycia takich rzeczy dwa razy, skoro często pokazuje mi wydarzenia, których nawet nie mogę powstrzymać. Dopiero potem uświadomiłam sobie, że czasami pozwala mi na reakcję i zmianę begu wydarzeń, a czasami dobrze wykorzystać ten czas, który jeszcze mam. – Wzięła głęboki oddech, odwracając twarz w stronę Dragosa. Następne słowa wypowiadała z lśniącymi od łez oczami. W końcu jego matka także dla niej była jedną z najbliższych osób. – W przypadku Oany zreflektowałam się na tyle szybko, że nie potrzebowałam tego ostrzeżenia. Więc… nic nie zobaczyłam. – Byłoby inaczej, gdyby można było temu zapobiec. Była o tym przekonana. Czy musiała mówić to głośno? Wyraz jej oczu mówił chyba wszystko. Zaraz znów spojrzała w dal, skupiając wzrok na lśniącej tafli jeziora. – Ciągle żałuję, że tak późno odpisałam na jej listy. Gdybym zrobiła to od razu, miałabym ją obok o kilka lat dłużej. Ale… gdybym zaczęła to sobie wyrzucać i żyć tym żalem, tak jak żyłam żalem po zniknięciu Rose, mogłabym zrobić to samo komuś, kogo jeszcze mam przy sobie. – Mówiła z zadumą, przy okazji szczerze przyznając, co leżało jej na sercu. I miała nadzieję, że Dragos będzie potrafił się do tego odnieść. Że przynajmniej, być może, pomoże mu rozpocząć proces, przez który sama musiała kiedyś przejść. – Po prostu… pamiętaj, że dla ciebie jestem. Okej? – poprosiła, opierając głowę o ramię Dragosa, pozwalając tonowi głosu dać mu do zrozumienia zranienie i tęsknotę, które odczuwała, przez kilka ostatnich dni odsunięta i niemal sprowadzona do roli potocznej znajomej. Za chwilę znowu spojrzała na niego w zadumie. – Będziesz. Jesteś – najpierw poprawiła jego, później samą siebie. Sięgnęła do wnętrza jego nadgarstka, by pogładzić wypukłości jego żył. – Masz ją we krwi. Tutaj… i tutaj. – Stuknęła go najpierw czubkiem palca w klatkę piersiową, a później musnęła nim dragosową skroń. – Wszystkie komórki twojego ciała kiedyś należały do niej. Ale nie tylko to od niej dostałeś. – Odgarnęła opadającą mu na twarz grzywkę. – Jesteś do niej bardzo podobny.