Teoretycznie jest to zwyczajny żywopłot umiejscowiony na granicy pensjonatu. W praktyce wystarczy stać w tym miejscu dłużej niż dwadzieścia minut, a do uszu dobiegają niezrozumiałe szepty. Można je z łatwością lekceważyć jednak jeśli przyjrzeć się listkom to można dostrzec na nich zaschnięte krople krwi.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Tego dnia łeb napierdalał mu niesamowicie mocno i nie był w stanie sobie z tym poradzić. Nie wiedział, czy była to jakaś zapowiedź tego, że w końcu przyszłość go jebnie, czy może raczej chodziło o ogólne zmęczenie organizmu, który już chyba nawet nie wiedział, co to spokój. Jak nie głowa, to żołądek, zaczynał tracić rachubę tego, jak często miał nudności, a ponieważ dzisiaj czuł się wyjątkowo kiepsko, nie zamierzał łazić chuj wie, jak daleko. Poza tym był blady jak ściana, więc pewnie gdyby tylko spróbował opuścić teren ośrodka, dostałby po drodze opierdol od pierwszego lepszego opiekuna. Nie zamierzał jednak biegać po pomoc, czy robić czegoś podobnego, bo przekonał się już, że problem leżał po prostu w jego głowie, a nie w tym, że zmienił miejsce pobytu albo jadł coś w chuj nieświeżego. Jego problemy wiązały się z duchowym towarzyszem oraz z darem, jaki został wlany w jego krew w sposób, którego nie dało się odmienić. Nie był w stanie z tym walczyć, a standardowe leki na chuj się tutaj po prostu zdawały, więc miał się średnio. Ten dzień był zaś nieco wyjątkowy, aczkolwiek nie był w stanie powiedzieć dlaczego. Może za mało spał, może zjadł coś ohydnego, a może faktycznie dwie rzeczy za mocno nałożyły się na siebie i obecnie siedział w gównie. Najgorsze było to, że zakładając, iż potrzebuje spokoju, wybrał się po prostu na spacer po ośrodku, by dotrzeć do całkiem spokojnego żywopłotu i po prostu siąść w jego cieniu. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że po pewnym czasie zdał sobie sprawę z tego, że te jebane liście ze sobą rozmawiają, a na dokładkę - chyba są pokryte krwią. Dostawał pierdolca, czy naprawdę coś widział? Ile tutaj byli? Tydzień? A on zaczynał odnosić wrażenie, że zaczyna dostawać jakiegoś pierdolca, że jego umysł nie jest w stanie poradzić sobie z tym, co widzi, czego doświadcza, że jest coś, co znajduje się obok niego. Zakładał, że dzika magia, jaka tutaj wszędzie pełzała, musiała na niego mocno oddziaływać, najpewniej na jego własny rdzeń magiczny, być może próbowała walczyć z jego darem, który zdawał się coraz mocniej wymykać spod kontroli. W końcu czym było to, co nagle zobaczył, kiedy ostatnio znaleźli z Lou Finna? Jak miał wyjaśnić ten obraz, który nałożył mu się na rzeczywistość? Nie wiedział, bo to mimo wszystko wykraczało poza jego poziom pojmowania, a nie zamierzał biegać do nauczycieli i opowiadać o chuj wie czym. Nie było tutaj również profesor Albescu i nawet nie miał pojęcia, czy mógł pisać do niej list. A zresztą, jakby miał jej wyjaśnić to, co się tutaj odpierdalało? - Kurwa, morda - mruknął w stronę krzaków, pod którymi siedział, a później położył się na plecach. Co się tutaj odpierdalało, naprawdę? Nie zamierzał mówić o tym ani Lou, ani Finnowi, już i tak przyznał się do zbyt wielu rzeczy i nie chciał dokładać następnej cegiełki, tym bardziej że doskonale widział, iż z chłopakiem również działy się jakieś dziwne, bliżej nieopisane rzeczy, których nie umiał połączyć w całość. Miał go jeszcze dodatkowo stresować tym, co działo się z jego głową? Nie wiedział, czy to w końcu ustąpi, ale tak optymistycznie zakładał.
To był pierwszy dzień tego wyjazdu, a zapewne nie będący ostatnim, w którym u Cassiana pojawiły się pierwsze wyrzuty sumienia ze względu na to, że nie pomaga na kutrze rodziców, jak to się działo do tej pory. Może i nie był wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, ale był w końcu blisko rodziny... Rodziny, która dość skutecznie dbała o to, żeby czas ten nie mijał mu zbyt lekko. O tyle o ile na relacje z rodzicami naprawdę nie mógł narzekać, o tyle cała szopka, która rozgrywała się z jego starszym rodzeństwem dość mocno zakrawała o komedio-dramat obyczajowy. Cięte komentarze i permanentnie podkładanie kłód pod nogi nie było bowiem wcale najgorszym co do tej pory spotykało chłopaka. Najgorsza ze wszystkiego wydawała się być atmosfera, która niekiedy zdawała się być gęstsza niż smar wykorzystywany w kutrowej kotłowni. Brudziła natomiast znacznie bardziej niż on, a zwłaszcza w psychice Cassiana.
Od dawna bowiem nienawistna dwójka, czyli Olivier i Isla sączyli nienawistny jad w życie chłopaka, zarzucając mu nieodpowiedzialność i niedbałość. O ile w pierwszej materii odnosili się do sposobu jego życia, jego zdolności i całego światopoglądu, o tyle w drugim przypadku chodziło im przede wszystkim o rodziców. Tych samych, których oni chcieli pozostawić na jego pastwę od samego początku, kiedy tylko zdali sobie sprawę z konsekwencji swoich marzeń. Relacje gryfona naprawdę mogły przyprawić co poniektórych o zawroty czy ból głowy, a on chociaż uwielbiał przeżywać wewnętrznie wszelkiej maści bolączki i strapienia, tak tego dnia jego wewnętrzny upór pchał go wciąż naprzód i naprzód, nie pozwalając by ten cały dzień zmarnował kisząc się we własnym domku.
Ubierając się w luźne spodenki dresowe i jeszcze luźniejszą bluzę wyszedł na teren okalający cały pensjonat. Było tutaj co robić... Poważnie też w myślach rozważał spokojny spacer ulicami Nowego Orleanu, by dać się przesiąknąć temu miastu, skosztować okolicznych specjałów czy, być może, poznać kogoś nowego, chociaż tego ostatniego z pewnością, gdyby mógł oszczędziłby sobie. Naprawdę nie przepadał za poznawaniem nowych osób i napawało go to dość sporym lękiem. Nigdy nie wiedział co ma powiedzieć, jak zagaić rozmowę czy jakkolwiek wywrzeć pozytywne pierwsze wrażenie.
Oczywiście wszystko starał się zepchnąć na to, że taki właśnie był - samotnik w pełnej krasie, doskonale radzący sobie samemu. I zapewne niesamowicie przechwalający się w tym momencie. Bo tak do końca nie było... Niemniej jednak dokładniej obserwując i przypatrując się temu co znajdowało się wokół niego dostrzegł majaczącą sylwetkę, którą zdawało mi się, że dość dobrze zna. Nie mylił się, bowiem z każdym kolejnym krokiem, nieznany obraz zaczynał coraz bardziej przypominać Maxa, na którego nie natknął się chyba od pierwszego dnia w Luizjanie. Personalnie obstawiał, że dał się doskonale porwać temu miastu do tego stopnia, że mógł wsiąknąć na dobre.
Z uśmiechem na ustach dość swobodnym krokiem, prawie że kołysząc się z lewa na prawa zmierzał w jego kierunku i tuż przed tym jak chciał się z nim przywitać drugi gryfon wręcz wyrzucił z siebie sfrustrowane “kurwa, morda”. Chwile zajęło mu to czy cała ta sytuacja jest wynikiem tego, że ten chciał się z nim przywitać, czy raczej coś innego teraz go rozkojarzyło. Spojrzał się na niego dość zmieszany unosząc jedną brew ku górze. - Czyli mam sobie iść? - Dopytał. - Bo mogę ci nie przeszkadzać.
To był zdecydowanie jeden z tych momentów, w których dość silnie Cassian zastanawiał się nad tym jak powinien postąpić. Bo z jednej strony było dla niego pewne, że ten jednak bądź co bądź będzie chciał zagaić do niego jakkolwiek, a z drugiej, jeśli jego przyjaciel będzie oczekiwał pozostawienia siebie w spokoju, to chyba powinien to uszanować..., Przygryzł lekko dolną wargę i nawet nie czekając na odpowiedź usiadł naprzeciwko niego. Stwierdził, że nawet jeśli Max chce chwili czasu dla siebie, to powinien się dowiedzieć co się tak właściwie dzieje.
To miejsce było przesiąknięte na wskroś magią. Szepty? To wydawało się niczym w porównaniu z gęstniejącym w tym miejscu powietrzem.
Maximilian - przez cały post będzie Ci towarzyszyć wrażenie jakby gałązki żywopłotu rosły, aby owinąć się wokół Twoich nadgarstków i kostek. W rzeczywistości jednak żywopłot nawet nie drgnie. Z racji wrażliwości wobec magii wróżenia szepty wydają Ci się głośniejsze. Jeśli taka będzie Twoja wola możesz spróbować się w nie wsłuchać jednak przez ten cały czas stracisz zdolność prowadzenia dialogu z Cassianem. To tak jakby wrzucono Cię do cierplarni z płaczącymi mandragorami i ktoś próbował coś Ci szepnąć - uda Ci się skoncentrować tylko na jednym dźwięku.
Cassian - jeśli się przyjrzysz to zauważysz, że blisko miejsca gdzie leży Max listki krzewu nabierają soczystego koloru, wyginają się w jego stronę jakby chciały ku niemu sięgnąć. Nie rosły ani się nie wydłużały, jedynie wyginały niczym krzywe palce. Możesz również usłyszeć szelest wśród gęsto usianych gałązek jakby coś sobie tam pomieszkiwało.
Prowadźcie wątek wedle uznania jednak w pewnym stopniu będzie asystować tu Mistrz Gry z powodu jasnowidzenia Maxa. Od Was zależy czy asysta zmieni się w coś więcej :)
Kręci się tu mistrz gry Finn Gard
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Mówię do tych pieprzonych krzaków. Max nawet się nie poruszył, wyglądał coraz gorzej, był chyba chwilowo blady jak ściana, ale też nie miał powodu do tego, żeby gwałtownie się zrywać, żeby robić cokolwiek podobnego, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, kto zjawił się tuż obok. Zerknął na chłopaka spod przymkniętych powiek, ale chwilowo odnosił wrażenie, że nawet minimalna ilość światła go po prostu razi, że jest nieznośna, niemożliwa do wytrzymania i chciał go zapytać, czy nie ma przypadkiem jakichś okularów, ale zamiast tego postanowił dociekać, czy on również słyszy szepty, jakie dobiegają od liści. W końcu to nie było do końca normalne, by nie powiedzieć, że było całkowicie pierdolnięte i chociaż Max przywykł już do tego, że świat czarodziejski był daleki od tego znanego mugolom, to jednak pewne rzeczy nadal go zaskakiwały. Jak chociażby właśnie to, że rośliny postanowiły sobie z nim pogawędzić, chociaż nie miał bladego pojęcia o czym, bo wszystko, o czym mówiły, było jak ulotne szepty. - Ty też je słyszysz? Myślałem na początku, że to po prostu wiatr, czy coś takiego, ale teraz mam wrażenie, że te krzaki żyją, tak na serio i koniecznie chcą mi coś powiedzieć - wyjaśnił w końcu, przekręcając się nieco na bok, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że najlepiej będzie mu po prostu leżeć na plecach. Nie chciał, żeby Cass kogoś tutaj sprowadzał, więc po prostu na niego skinął, dając mu znać, żeby siadał na dupie obok niego i niczym się nie przejmował. Chłopak i tak powinien mniej więcej orientować się w tym, co się z Maxem działo, a ten nie zakładał, że z takiego powodu ten poleci kogoś szukać i prosić, by zajął się Brewerem. Nie chciał w to wszystko wciągać nikogo dorosłego, żadnych profesorów, a już na pewno nie chciał, żeby ktoś go próbował leczyć, bo doskonale wiedział, że próby diagnozy po prostu spełzną na niczym, on zaś musiałby mieć na tyle sił i chęci, by otworzyć się, choćby przed profesor Whitehorn i opowiedzieć jej o swoich przypadkach. Mowy nie było. To, że był zgrzany jak szczur, nie miało żadnego znaczenia. - Jak się tu czujesz? - rzucił, spoglądając jeszcze na Cassa spod przymkniętych powiek, starając się ignorować, na ile to możliwe, te napierdalające coś liście. Zdawało mu się, że z każdą kolejną chwilą robią się coraz głośniejsze i chyba nie powinien ich jednak ignorować, chyba nie powinien tak naprawdę ich zostawiać. Zerknął na nie niepewnie kątem oka, bo wydawało mu się, że chciały mu coś przekazać, co brzmiało niesamowicie absurdalnie, ale nie bardzo miał co z tym zrobić, nie bardzo miał jak sobie z tym poradzić. Odnosił wrażenie, że albo zacznie ich słuchać, albo po prostu za chwilę tutaj zejdzie. Nie rozumiał, co się działo, ale też nie chciał chwalić się tym na lewo i prawo, starając się zachowywać to dla siebie, nie mówić o wszystkim na lewo i prawo, przede wszystkim zaś, nie chcąc do końca martwić kolejnych osób, bo wystarczyło mu, że Lou i Finn byli już w to wciągnięci, nie chciał zatem, żeby następna osoba musiała również cierpieć, czy coś podobnego. Nie wiedział jednak, co się dzieje. Miał wrażenie, że ten krzak rośnie, że się do niego wyciąga, ale to nie było przecież możliwe...
______________________
Never love
a wild thing
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Szelest, szmer czy może coś w rodzaju przenikliwego na wskroś dźwięku oznaczającego nic więcej, jak to, że mogliby nie być w tym miejscu sami. Cassian wpatrywał się przez chwilę dość intensywnie w żywopłot chcąc zlokalizować miejsce, które mogłoby jakkolwiek wyjaśnić to nieodparte wrażenie. W tym samym czasie odetchnął z lekką ulgą, że słowa Maxa nie były jednak skierowane do niego. Wszelkiej maści zagwozdki dotyczące funkcjonowania w społeczeństwie do tej pory potrafiły go trapić, a nie należał do ludzi, którym kontakt z kimkolwiek przychodzi lekko.
Odgarnął frywolne włosy z czoła zaczesując je do tyłu i zwrócił się ponownie w kierunku Brewera. On również często był dla niego nieodgadnioną księgą. Nie był w stanie wyczytać co tak na dobrą sprawę chodziło mu po głowie, ale też nie był święcie przekonany na co tak naprawdę powinien to zepchnąć. Na dar, który towarzyszył mu przez cały żywot, czy raczej na samo to, że jego przyjaciel był w końcu człowiekiem tak prostym jak najbardziej skomplikowane emocje, które są w stanie przez niego przemawiać, a w których tak bardzo zagubiony potrafił być.
Tym bardziej poczuł się skonfundowany, kiedy usłyszał wyjaśnienie niosące za sobą raczej więcej pytań niźli odpowiedzi. Nie był w stanie powiedzieć, że to co słyszał było szeptem, bo nie wyodrębnił żadnego słowa, które mogło stamtąd płynąć. Słyszał jakieś szmery, ale w swojej głowie zdążył już za nie obwinić każde możliwe i powszechnie spotykane stworzenie dzikie. Zmarszczył delikatnie brwi patrząc się na twarz chłopaka, która wyglądała dość martwiąco biorąc pod uwagę silnie przymrużone oczy. Patrząc na Maxa dało się czuć ból, który w tym momencie mu towarzyszył. - Nie. - Pokiwał przecząco głową i ponownie zerknął w kierunku żywopłotu. - Ale to dziwne, bo przysiągłbym, że słyszałem jakiś szmer...
Tym razem wpatrując się wprost w żywopłot zauważył coś co zdecydowanie go zaniepokoiło. Liście znajdujące się najbliżej strapionego gryfona przybierały niesamowicie wręcz nasyconego koloru. Wydawać by się mogło, że rozkwitają w kontakcie z mężczyzną, jakby energia, która płynęła w dodawała im sił i możliwości. Był święcie wręcz przekonany, że wszystko co znajduje się w pensjonacie jak i na terenach wokół niego przepełnione jest wręcz magią, ale nawet on wiedział, że to nie wyglądało na normalne.
Najpierw szepty, a teraz to... Nie trzeba było dużo czekać, aby Cassian zauważył kolejną niepokojącą oznakę czegoś, czego nie był w stanie kompletnie wytłumaczyć, a co delikatnie mówiąc martwiło go. Liście wiły się i wykrzywiały jak w jakimś pokracznym tańcu, którego zasady rozumiały tylko one. Zdawały się oddziaływać na magię, bądź też cokolwiek innego, co towarzyszyło Brewerowi i chociaż wydawało się to niesamowicie istotne to nie pozwolił sobie na poinformowanie o tym samego zainteresowanego. Wyciągając swoją różdżkę przesunął się bliżej całego widowiska, które rozgrywało się w oddali, na trzecim planie ich rozmowy.
Z jednej strony nie chciał martwić Maxa, bo chociaż obaj byli czarownikami, tak niektóre rzeczy z góry trzeba było przyjąć za takie, które powinny wzbudzić zainteresowanie. Z drugiej strony nie chciał wzbudzić żadnej reakcji, która jakkolwiek mogłaby skutkować przerwaniem tego, bo biorąc pod uwagę, że będą tutaj całe wakacje, to cała sytuacja może się powtarzać, a nie da się zapobiegać czemuś, czego natury się nie zna. Z trzeciej zaś strony, Cass nie chciał wyjść na idiotę, bo więcej jak pewnym mogło się okazać, że to jakiś Nowoorleański Szmeracz Wijący i najzwyczajniej w świecie tak ta roślina się zachowuje. On postawiłby na nogi wszystkich, którzy byliby w promieniu dwudziestu metrów, a przy okazji wyszedłby na idiotę. Brzmi dość znajomo, a właśnie tego chciał uniknąć. - Dziwnie. - Odparł. - W sensie wiesz, to pierwsze wakacje spędzane poza Islay i te, w których nie pomagam rodzicom. Z początku czułem się winny, ale teraz w sumie myślę, że i tak nie będę mógł spędzić tam przecież całego życia... - Westchnął ciężko ciągle wpatrując się w roślinę. - A ty? Odnalazłeś się jakoś w tej luizjańskiej rzeczywistości?
I chociaż Maximilian nie mógł tego widzieć, to posłał mu szeroki uśmiech na moment zapominając o całej sytuacji. Zdecydowanie bardziej wolał gryfona, kiedy ten był uśmiechniętym i pozytywnym. Z drugiej strony wiedział, że tak nie wygląda życie i na wszystko trzeba było być przygotowanym.
Trącił końcówką różdżki wijące i tak intensywnie nasycone listki chcąc zobaczyć, jak zareagują. Jednocześnie wytężył swój słuch starając się ponownie wytropić czy szmer, który udało mu się usłyszeć nadal mu towarzyszy i czy ma jakiś związek z tym dziwnym procesem. Nie chciał niczego przesądzać, ale bardziej nastawiał się na wielkie rozczarowanie, za które w sumie by dziękował, niźli na jakieś niesamowite odkrycie.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie wiedział, co się z nim dzieje, nie rozumiał tego, co go otaczało, miał wrażenie, że jeszcze chwila i po prostu okaże się, że do reszty oszalał, że jest całkowicie pojebany, że odwaliło mu już w takim stopniu, iż nie da się tego po prostu zmienić, co chyba było całkiem możliwe, biorąc pod uwagę, że z każdą kolejną chwilą miał coraz to większe wrażenie, że żywopłot faktycznie chce mu coś powiedzieć, że próbuje mu przekazać jakąś ważną informację, której on nie widział, którą ciągle i ciągle pomijał i nie miał pojęcia, gdzie dokładnie szukać odpowiedzi na pytanie, skąd brał się jego ból, jego niepewność i ten cały burdel, jaki go otaczał. Chciał porozmawiać z Cassianem, chciał po prostu spędzić z nim trochę czasu i czuć się normalnie, ale miał wrażenie, że nie będzie mu to dane. Czuł się tak, jakby miał się w sobie zapaść, miał poczucie, że na czubku jego języka gromadzi się jakaś gorycz, miał poczucie, jakby coś zaczęło blokować mu mięśnie i nie do końca wiedział, jak ma sobie z tym fantem poradzić. Spojrzał znowu na żywopłot i jeszcze zdołał usłyszeć, że chłopak coś powiedział, coś o szmerach, a później mógł już tylko patrzeć na krzaki, bo był pewien, że one jednak coś tam do niego napierdalały, że coś jednak zamierzały mu przekazać. Nie umiał jednak zrozumieć ani trochę tego, o czym opowiadały, aczkolwiek odnosił wrażenie, że były tam jakieś słowa, że coś się w tym po prostu kryło. Miał wrażenie, że ten wkurwiający krzak zaczyna rosnąć, że chce się wokół niego oplątać i zrobić chuj wie co, nie umiał się jednak wyrwać spod tego czaru, czy cokolwiek to było, sprawiał wrażenie, jakby się pod nim zapadał, jakby stawał się częścią tej jebanej rośliny i nastawiał coraz bardziej uszu, coraz mocniej chciał złapać to, co tutaj było mówione, o czym te liście tak rozprawiały, więc pewnie z boku wyglądał co najmniej tak, jakby coś go sparaliżowało, jakby próbowało go pochłonąć i gdyby był w stanie trzeźwo myśleć, to pewnie doszedłby do wniosku, że przeraża Cassiana, że musi teraz wyglądać, jakby faktycznie coś mu odpierdalało na maksimum, jakby nie miał żadnych hamulców i po prostu pozwolił na to, żeby jego umysł został porwany przez jakąś roślinę. - Mmm - mruknął w końcu półprzytomnie, a później zamknął oczy, zapadając się w całkowitej ciemności, potrząsnął głową i spróbował usiąść, czując, że ręce mu się trzęsą. Co do kurwy? Co tutaj się znowu odpierdalało? Jakby nie miał już dość tego wszystkiego, z bólem głowy, z nudnościami, z naporem obcej magii, której nie rozpoznawał, której jeszcze nie znał i z którą sobie nie radził. - Mó...wiłeś coś? - wydusił, niemalże półprzytomnie, bo był pewien, że chłopak faktycznie próbował prowadzić z nim rozmowę, a on znowu gdzieś odpłynął i to zaczynało być w chuj ciężkie, bo przecież nie mógł się tutaj łamać i zapadać za każdym razem, kiedy coś się stanie, za każdym razem, kiedy coś nieznacznie zadrży i zmieni siłę magii w jego okolicy. Potarł twarz dłonią, ale czuł się naprawdę tak, jakby za chwilę miał zacząć rzygać, co nie zwiastowało niczego dobrego i raczej wskazywało na to, że Max był na serio w bardzo kiepskim stanie, z którym nie był w stanie sobie sam poradzić. Ale znowu - nie znosił, kiedy inni się wtrącali, angażowali, czy robili cokolwiek takiego, nic zatem dziwnego, że chciał się trzymać z daleka, żeby inni nie musieli się nim martwić.
W Cassianie coraz bardziej i bardziej rosło dziwne przeczucie. Czuł się nieswojo, a potęgował to obraz odciętego do realności Maximiliana wylegującego się na trawie koło podejrzenie wyglądającego żywopłotu. Wszystko to niosło ze sobą znamiona potencjalnego zagrożenia, czegoś co podświadomie ostrzegało, ale nie wskazywało specjalnych cech szczególnych, na które należałoby zwrócić uwagę.
Doskonale znał problemy drugiego gryfona tyle, że na dobrą sprawę... Nie był w stanie wybadać, czy chodzi o to, czy o coś innego. Drążenie tematu też nie leżało w naturze szkota, dlatego tym bardziej nie nalegał na to by uzyskać jakiekolwiek wyjaśnienia. Skoro mieli tak właśnie spędzić czas, to niechaj tak będzie. Inaczej się sprawa już miała z tym szalenie intrygującym krzakiem znajdującym się tak blisko ich. Nie czuł się obok niego komfortowo, zwłaszcza obserwując jego działania i zachowanie... Coś wewnątrz niego podpowiadało mu, że to nie do końca jest właściwa rzecz, którą ów żywopłot, nawet przesycony magią powinien robić. Fakt, faktem... Wywodził się z rodziny mugolskiej i jakie on w sumie mógł mieć pojęcie o magii? Przez wielu dyskredytowano jego wiedzę właśnie ze względu na pochodzenie, a on specjalnie nigdy nie zaprzeczał. Nie przykładał bowiem przez wiele lat tyle uwagi do nauki, ile powinien, ale miał ku temu swoje powody. Powody, o których wiedział przecież też sam Max.
Skoro tknięcie nie wywołało żadnego efektu, a przynajmniej takiego, który byłby przez chłopaka zauważony, postanowił iść po nitce do kłębka. Uważnie przypatrywał się łodygom listków, które uprawiały swój czarujący, ale i niepokojący taniec i śledził, centymetr po centymetrze skąd one właściwie docierają do tego miejsca. Widząc, jak w gęstwinie liści plączą się i znikają, odgarnął wierzchem dłoni tyle ile mu się udało i wskazał końcówką dłoni na gęstwinę. Zacisnął mocniej dłoń na uchwycie chcąc mieć stabilniejszą pozycję w przypadku spotkania... No właśnie czego? Cassian sam nie wiedział czego szuka i czego oczekuje. Wszystko co się tutaj działo było jedynie wielką niewiadomą. - Lumos... - Wyszeptał chcąc rozświetlić gęstwinę, do której nie docierało światło słoneczne.
Obejrzał się na chwilę w kierunku Maxa widząc już, że ewidentnie jest coś nie tak. Nie wiedział, czy to jedna z jego migren czy może chwilowy stan, który spowodowany jest czymkolwiek innym, niemniej uczucie zmartwienia spotęgowały jeszcze słowa wypowiedziane przez chłopaka. - Nah... - Mruknął jedynie, nie chcąc go rozpraszać. - Nic specjalnego.
Zacisnął mocniej usta, a powoli w każdą dostępną strefę jego twarzy zaczynało wdzierać się zakłopotanie i zmieszanie. Nie wiedział co powinien zrobić i czy powinien robić coś w ogóle. Nie za specjalnie odnajdywał się w takich sytuacjach, co z resztą nadmieniał wielokrotnie bliższym znajomym. Niemniej... Powinien jakoś zareagować. - Max, wszystko okej? - Posłał mu delikatne acz niepewne pytanie. Nie chciał wzbudzać w nim niepokoju bądź zdenerwowania.
Po tym pytaniu, wyczekując odpowiedzi ponownie przyjrzał się z pomocą różdżki żywopłotowi. Gdyby chociaż mógł zlokalizować źródło szmeru - wyjaśniłoby to przynajmniej cokolwiek.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie miał pojęcia, co się tutaj odpierdalało, ale odnosił wrażenie, że dostaje już do łba. Nie dość, że dzika magia próbowała się wepchnąć w każdy kawałek jego ciała, że próbowała z nim wygrać, na każdy możliwy sposób, to jeszcze wychodziło na to, że teraz krzaki również miały do niego interes. Brzmiało gorzej niż w sposób co najmniej pierdolnięty i może gdyby był w pełni świadomy, to parsknąłby na to, czy pokręcił głową z niedowierzaniem, ale na razie nic takiego nie miało miejsca, a on nawet nie miał pojęcia, jak wybudzić się z tego, co się działo. Aż w końcu wyrwał się, nie mając jednak pojęcia, co w tym czasie działo się dookoła niego - nie znosił tego stanu i miał go już serdecznie dość, nie mógł go jednak zatrzymywać, spierdalać od niego, czy robić podobnych rzeczy. Nie dało się i jak widać, od tych gadających krzaków też raczej ucieczki nie miał. - Sam nie wiem, kurwa. Mam wrażenie, że te krzaki coś mi powiedziały, że coś mi wyjaśniły, tylko nie jestem w stanie zupełnie powiedzieć, czym to było - stwierdził ostrożnie, czując, że w głowie huczy mu jak cholera, że wyszło z tego wszystkiego jakieś gówno. Spróbował sięgnąć po papierosy, by móc się po prostu zaciągnąć, jakoś ogłuszyć i nie pozwolić, żeby jakiekolwiek problemy, czy wątpliwości, zdołały do niego dotrzeć. Był pogubiony, naprawdę w chuj pogubiony, ale nie dało się tego tak zostawić, mieć w dupie, czy coś podobnego, nie sądził jednak, żeby Cass miał rozwiązać jego problemy. Skinął więc na chłopaka, żeby dal spokój i po prostu koło niego siadał, żeby pogadali, bo ostatnią rzeczą, o jakiej Max teraz marzył, to rozmowa na temat tego, co odpierdalał ten paskudny krzak. Tutaj wszędzie była dzika magia i Brewer coraz lepiej zdawał sobie z tego sprawę, ale wolał to na razie po prostu, kurwa, olać. - Z tobą w porządku? Masz tutaj w ogóle co robić, czy wyjazd ci się ciągnie? - zagadnął, a następnie zerknął na chłopaka spod przymkniętych powiek, zastanawiając się, czy ten postanowi jeszcze raz powiedzieć to, do czego szykował się wcześniej, czy raczej - co już z siebie wydusił, ale on nie był w stanie tego usłyszeć z uwagi na te liście, które uparcie opowiadały mu jakieś historie, jakich chyba do końca nie rozumiał i nie wiedział, jak sobie z nimi poradzić. Powiedzieć, że był w chuj pogubiony, to właściwie jak nie powiedzieć nic, ale to raczej nie powinno nikogo dziwić. Potarł czoło dłonią, a potem faktycznie w końcu zapalił, pozwalając na to, by dym wypełnił gwałtownie jego płuca, by nieco go uspokoił i po prostu rozlał się leniwie po całym ciele. - Powiedz chociaż, że twój duch nie ma jakichś pojebanych pomysłów - rzucił jeszcze i uśmiechnął się do niego kącikiem ust. Patrick obecnie gdzieś przepadł, pewnie zupełnie niezainteresowany tą flądrą wyrzuconą na brzeg, jaką chwilowo był Max, więc chłopak miał przynajmniej chwilę spokoju i nie musiał słuchać jego pirackich opowieści, czy gadania na temat tego, że powinni sobie trochę szant pośpiewać. Nie miał na to obecnie najmniejszej ochoty, a poza tym odnosił wrażenie, że Cass z chęcią przyjąłby chociaż chwilę uwagi, tak więc nie zamierzał stąd ruszać dupy, bo i po co?
Szelest ustąpił, choć szept cały czas roznosił się wokół żywopłotu jednak ciężko było rozpoznać jakiekolwiek słowa. Znienacka Cassian czujesz, jak obrywasz czymś twardym w ramię - jeśli się rozejrzysz to zauważysz, że dostałeś ugryzionym jabłkiem. Po chwili leci następne, kolejne, losowo - raz w kierunku nogi, a potem w kierunku ucha. Obaj słyszycie dźwięk przypominający coś między piskiem a warkotem. Nagle z żywopłotu wyskakuje coś... coś niedużego, wielkości dwóch dłoni, przelatuje nad Waszymi głowami i przysiada na gałęzi centralnie nad głową Maxa. Wspomniane coś okazuje się... niezwykle drobnym smoczątkiem... o ile nim jest! Nigdy nie wiadomo co stwory mogą skrywać w sobie za magię. Tak czy siak Wy widzicie małego smoka, z którego pyska cienkie ślina i opada prosto na głowę Maxa. Warczy, obnaża kiełki i czasami wypluwa trochę ognia z gardzieli. Zauważacie, że ma przyczepiony do ogona liścik. Najwyraźniej to przesyłka skierowana do któregoś z Was. Spogląda na Was groźnie i raz po raz wgryza się w kolejne jabłko, w które to zatapia swoje ostre jak brzytwa szpony.
Czy odbierzecie przesyłkę? Jeśli tak to w jaki sposób?
______________________
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Dziwne zachowanie Maxa najprawdopodobniej nie umknęłoby absolutnie nikomu, z jego znajomych. Czy to takich, których znał zaledwie parę dni, czy długoletnich - takich, któzy widzieli go w podobnym stanie już wcześniej. Cassian spodziewał się tego, że jego towarzysz niespecjalnie będzie skory do jakiegokolwiek poruszania tematu. Niemniej, swoim pytaniem chciał zakomunikować, że gdyby jednak potrzebował się komuś wygadać to on był na miejscu, a szkot zdecydowanie był typem słuchacza. Nie raz i nie dwa zdarzały się momenty, w których nie zająknął się nawet słowem podczas snucia przez jego rozmówcę historii. Grzecznościowe potakiwanie czy co jakiś czas wtrącanie, które pokazywały by uwagę nie były raczej w jego stylu - wolał milczeć i trawić całą historię pozwalając sobie na subiektywną ocenę. - To krzaczysko generalnie niespecjalnie wydaje mi się czymś absolutnie normalnym. - Powiedział marszcząc czoło. - Z resztą słyszałeś kiedyś o szemrzącym krzaku? - Zagaił chcąc obrócić całą sytuację po trosze w żart, po trosze dać możliwość zdystansowania się Maxa do tego, co jeszcze chwilę temu się wydarzyło.
W międzyczasie szperał i szukał w gęstwienie liści źródła dziwnych szeptów. Był przekonany, że to nie jest jedynie efekt dzikiej magii połączony z delikatnym wiatrem grającym na zielonych liściach. Spodziewał się też, że jak najbardziej samo działanie może być wynikiem wszędobylskiej i otaczającej ich z każdej strony dzikiej magii, ale nie wierzył, że jej oznaki są aż tak zintensyfikowane. - Tak, jest okej. - Odparł Cassian delikatnie unosząc prawy kącik ust. - Ukrywam się przed Nikolą. Chce mnie zabrać na jakąś nawiedzoną łajbę. Powiedziałem mu, że dziś dogadamy termin. - Te słowa nie brzmiały już na tyle entuzjastycznie jak mogłyby zabrzmieć. - Oczywiście biorąc pod uwagę, że jestem z nim w domku blokuje mi wieczną możliwość uciekania przed tym.
Przygryzł dolną wargę odwracając się już kompletnie w stronę Brewera i chowając różdżkę. Uwielbiał tego puchona, z którym trzymał się praktycznie od małego, ale jego entuzjazm doprawdy wydawał się być wręcz chorobliwym. Nie raz i nie dwa młodszy gryfon zapierał się i rękami, i nogami broniąc się tylko jak da przed przedsięwzięciami przyjaciela. Niestety na dłuższą metę okazywało się to nieskuteczne. - Nah... Sally jest całkiem okej! Generalnie ciągle... - Momentalnie urwał rozglądając się dookoła siebie.
Nie miał bladego pojęcia co tak właściwie właśnie go trafiło. Połączenie ze sobą faktów zajęło mu chwilę i przyniosło dość nieoczekiwaną konkluzje. Kiedy zobaczył nadgryzione jabłko, które na skutek rykoszetu leżało tuż obok jego ręki zdębiał. Nie miał absolutnie bladego pojęcia skąd to się mogło wziąć. Tym większe stało się jego zdziwienie, kiedy zalał go deszcz rozwścieczonych owoców. - Kurwa... - Rzucił zasłaniając się rękami. Nie chciał dostać w głowę.
Kiedy udało mu się zlokalizować niewielkie smoczątko zalał go absolutny strach. Nie wiedział co powinien teraz zrobić. Niespecjalnie się tym chwalił, ale magiczne stworzenia nie napawały go pozytywnymi uczuciami. Zwłaszcza takie, których zęby są najprawdopodobniej ostrzejsze od noża, którym na co dzień kroi chleb. Kiwnął głową w kierunku Maxa, a następnie, dość sztywno i mechanicznie wskazał wierzchem dłoni na zwierzę. - Co. To. Tutaj. Robi. - Wydukał przeciągając każdy z wyrazów.
Nie chciał podejmować z tym absolutnie żadnych relacji wychodząc z założenia, że dobry smok, to taki, który się do niego nie zbliża i nie jest w stanie wyrządzić mu krzywdy. Czekał też na jakąś reakcję gryfona, bo biorąc pod uwagę rozległy paraliż wywołany uczuciem strachu u Cassa, to on niespecjalnie był w stanie przedsięwziąć jakiekolwiek ruchy.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Nie. To jest tak pojebane, że aż nie chce mi się w to wierzyć. Z drugiej strony, jesteśmy w Nowym Orleanie, gdzie magia wpycha ci się do gardła całkiem sama - stwierdził, wzruszając w końcu lekko ramionami, przy okazji przyglądając się, jak Cass sprawdza jeszcze te jebane krzaki, zastanawiając się pewnie, czy coś w nich siedzi, czy może jednak nie, ale nie bardzo miał siłę i chęć, żeby go przed tym powstrzymywać. W końcu, mimo wszystko, Max nie sądził, żeby gdzieś tutaj siedziało coś, co chciałoby ich zabić, chociaż faktycznie żywopłot był co najmniej, kurwa, przerażający, ale dało się jeszcze jakoś z nim żyć, czy coś tam. Przynajmniej tak mu się wydawało, zresztą zaraz stracił nim większe zainteresowanie, kiedy Cass zaczął opowiadać o swoich planach. - Boisz się tej łajby, czy entuzjazmu kolegi? - rzucił do niego nieco zaczepnie i nawet uniósł lekko brwi w niemym pytaniu, jednocześnie uśmiechając się do niego nieznacznie kącikiem ust. Był co prawda blady i wyglądał trochę, jakby sama śmierć go szturchała w żebra, ale mimo wszystko nie odnosiło się wrażenia, żeby miał przestać przy tym wszystkim być sobą, co również było dość istotne, nie ma się co oszukiwać. Wiedział co prawda, że kiedy mowa o Brandonie, to raczej trudno doszukiwać się tutaj jakichś dzikich uniesień, ale chuj tam wie, w życiu różnie bywało i Max zaczynał się o tym powoli przekonywać, nie do końca wiedząc, jak to właściwie może się dziać. Z drugiej strony, gdyby tak spojrzeć na to wszystko uważnie, to można by spokojnie powiedzieć, że przecież umiał czytać przyszłość i mógł sobie zdawać sprawę z tego, że ta nigdy nie jest jednoznaczna, że raczej jest poważnie pojebana i dzieją się w niej rzeczy, jakich nawet by się po prostu, kurwa, nie spodziewał. Tak w życiu bywało, a jego ciągle jeszcze to, kurwa, dziwiło. - Sally? Oho, też jakaś szalony pir...at? - zaczął odpowiadać, kiedy chuj wie skąd przyleciało jabłko. Nadgryzione. W tym momencie głowa Maxa niemalże eksplodowała, bo pomyślał sobie, że skoro krzaki do niego gadają, to może równie dobrze wpierdalają owoce, aczkolwiek to wydawało mu się już na tyle szalone, ze chyba nie powinien jednak się w tym grzebać, bo powiedzieć, że to było pojebane, to jak nie powiedzieć nic! Zaraz jednak do jego uszu dotarły jakieś piski, warkoty, nie wiadomo co, a on nieco się spiął, zastanawiając się poważnie, co tam znowu, kurwa siedzi, po czym nagle dostrzegł coś, co wyglądało jak smok. I zaraz oberwał śliną po głowie. Zamrugał, gapiąc się na to stworzenie, jakby nie mógł zupełnie wyjść z szoku i trochę tak, kurwa, było. - Co to w ogóle jest? - rzucił na to Max i zamrugał, a potem zauważył, że do ogona stworzenia jest coś przyczepione. List? - E... może to tutejsze, no nie wiem, sowy? - dodał, wskazując na list Cassowi, a potem sięgnął po jedno z jabłek, które już leżało przy nich i wyciągnął je w stronę stworzenia. Nie miał bladego pojęcia, co powinien z tym zrobić, jak do tego podejść, ale był chociaż na tyle inteligentny, żeby z miejsca nie rzucać się na stworzenie i nie próbować siłą odbierać mu tego listu. - Dam ci jabłko, a ty mi kartkę? - rzucił w stronę smoka, czy co to, kurwa było, chociaż domyślał się, że stworzenie i tak tego nie zrozumie.
Lotny jegomość dosyć głośno wgryzł się w soczyste jabłko, które po paru chwilach zniknęło w czeluściach jego uzębionego pyska. Nie spuszczał z Was spojrzenia. Po Maxa skroni wciąż spływa gęsta ślina smoczątka, a sam właściciel owej cieczy prostuje dumnie swój ogon, skrzydełka i pierś wiedząc, że jest obserwowany. Rzucił ogryzkiem w Cassiana, a potem wbił zielonkawe ślepia w nowe jabłko, trzymane przez Maxa. Oblizał się długim językiem, a nawet zamlaskał (!). Wczepił się tylnymi pazurami w gałąź a drugimi przednimi wygiął się, aby przyjrzeć się łapówce z bliska.
Maximilian, rzuć kością 1k6, aby dowiedzieć się czy zostałeś przy tym obity.
1,2 - biedne smoczątko nie wiedziało najwyraźniej co do delikatność, bowiem gdy zabierał od Ciebie jabłko to przejechał ostrym jak brzytwa pazurem po wierzchu Twojej prawej dłoni i kłykciach. Rana jest głęboka, bolesna (cienka i podłużna), a krew wesoło kapie na trawę. Jabłko zostało zabrane, ale list nie został oddany. Najwyraźniej potrzeba wsparcia. 3,4 - jabłko zostało zabrane, a Twoja dłoń lekko poparzona gorącym oddechem smoczątka. Nic wielkiego, do rana się zagoi... przejęte jabłko zostało rzucone prosto w Cassiana, tym razem na wysokość czoła - będzie z tego wielki guz! 5,6 - smoczątko wpatruje się w Ciebie z zaciekawieniem, porusza ogonem w prawo i w lewo, ale list wciąż jest poza Waszym zasięgiem rąk wszak smoczątko siedzi na gałęzi. Smoczątko nie odebrało jabłka, czyżby uważało to za słabą łapówkę? Ułożył się wygodniej na gałązce, ziewnął i pokazał Wam ostre i liczne uzębienie. Czymkolwiek ten jegomość był to pomimo gabarytów umiałby porządnie ugryźć.
Tak czy siak, list nie został odebrany. Wciąż jest przyczepiony do ogona smoczątka. Póki co jeszcze z Wami został, ale kto wie ile cierpliwości może mieć w sobie taki mały jegomość?
______________________
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Doskonale rozumiał jego słowa. Dzika magia wręcz kipiała i wylewała się z każdego wolnego miejsca nań przeznaczoną w Luizjanie. Ilość przypadków i niesamowitych zbiegów okoliczności, które spotkały go w tym miejscu spokojnie biła rekordy reszty jego życia. Zaczynając od rechoczącej klamki, idąc przez wizytę pół człowieka, a pół ducha, kończąc zaś na nawiedzonym statku czy pozornie szepczącym krzewie. Było to z jednej strony tak pociągające jak i odpychające. Chciało się czerpać stąd jak najwięcej mając jednak na uwadze, że trzeba być ostrożnym, niesamowicie wręcz ostrożnym. - Zdecydowanie bardziej przerażającym jest entuzjazm. - Zaśmiał się pod nosem kończąc zdanie i posłał Maxowi wymowne spojrzenie.
Żaden statek nie wydawał się Cassowi straszny czy chociażby tajemniczy. Wychował się na nich i już od najmłodszych lat starał się znać na ich temat wszystko. Nic zatem dziwnego, że czuł się na nich dużo lepiej niźli na stałym lądzie, a o niebie już nie wspominając. Wszyscy, absolutnie każda pojedyncza osoba, która znała Cassiana wiedziała, jak kończy się jego dobywanie miotły i nikt, kto przynajmniej raz w życiu to widział nie chce powtórzyć tego widoku. Z resztą i sam gryfon nie podchodził za ochoczo do tematu, ku dobru ogółu.
Dopiero po chwili zorientował się co oznacza podejrzany uśmieszek na twarzy chłopaka, który momentalnie został zaatakowany gromowym spojrzeniem szkota. Nigdy w życiu nie przeszłoby mu coś takiego do głowy... O ile w ogóle obaj mieli to samo na myśli. Tutaj powoli wychodziła ta nieporadność w kontaktach z ludźmi, do której bliżsi znajomi chłopaka przywykli, a ci dalsi nie byli w stanie nawet jej zakosztować. Technikę absolutnej neutralności i żadnego emocjonalnego zaangażowania wobec osób pośrednich zdawał się opanować wręcz do perfekcji. Wiedział, że to właśnie emocje i całe to życie wewnętrzne powoduje u niego takie zawirowania.
W dalszej rozmowie przerwał im niestety tajemniczy gość. Gość, który w Cassianie wzbudził strach i przerażenie, a w Maxie ożywienie i zainteresowanie. Problem z magicznymi stworzeniami był tak samo zrozumiały jak i kompletnie niepojęty dla młodszego z nich. Pierwsze lata życia i nauka opieki nad magicznymi stworzeniami szły mu całkiem obiecująco. Ba! Czuł się nawet pewnie w tym przedmiocie, ale... Potem zaczął wyobrażać sobie wszystkie te sytuacje, w których... Chociażby kelpie jest w stanie roznieść kuter jego rodziców w drzazgi a ich skazać na niechybną śmierć. Zaczął oczami wyobraźni wyobrażać sobie szkocką dzicz, którą przemierzają smoki palące wszystko co spotkają na swojej drodze. To z kolei powodowało niekontrolowane ataki kreatywności i insynuowania dalszych domysłów u chłopaka, co kończy się wszyscy wiemy jak.
Nabawił się lęku i nie był w stanie się go pozbyć, dlatego nawet nie zamierzał podchodzić do zwierzaka. Oczywiście, w żadnym przypadku nie zdziwiła go reakcja Brewera, który z narażeniem swojej dłoni oferował przysmak młodemu smoczątku. Postanowił go ubezpieczać jak tylko się da, ale tkwił wbity w ziemię jak spetryfikowany nie mogąc odprężyć nawet jednego mięśnia. Nie wiedział jak długo się ten stan utrzyma, ale gdyby zwierzę, teraz obrało sobie za cel jego twarzyczkę, to zapewne nic z niej by już nie zostało. - Wiesz... Ja bym chciał, żeby to była sowa. - Skwitował żart chłopaka, który absolutnie w żaden sposób go nie pocieszył.
Zacisnął rękę mocniej na różdżce do tego momentu, w którym każde najdrobniejsze wyżłobienie na rękojeści pozostawiało ślad na skórze. Był przerażony, ale i starał się odpowiedzieć na potencjalny atak w dobrym momencie. Tak jak nie chciałby, żeby cokolwiek stało się Maxowi, tak nie pragnął stać się celem smoczątka, którego zęby aż pragnęły w czymś się zatopić na dłużej.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max w pełni zdawał sobie sprawę z tego, że dzika magia w jakiś sposób go oblepia. Nie rozumiał za bardzo, co się dzieje, ale cóż, wiele rzeczy mu umykało, wiele z nich jakimś cudem po prostu przegapił i znajdował się w miejscu, z którego łatwo nie dało się wydostać. Nie rozumiał, co się dzieje i jaki dokładnie wpływ ma na niego Luizjana, cała ta magia i otoczka, jaka się tutaj rozciągała. Miał problem, żeby to wszystko pojąć, aczkolwiek zdawał sobie sprawę z tego, że nie wszystko było tak jasne, cudowne i wspaniałe, jakby chciał - pierwsze wakacje poza domem, a on miał pełną świadomość tego, że nie wszystko składa się tak, jakby, kurwa, chciał, żeby się składało, nie zamierzał jednak na pewno narzekać, bo też nie bardzo miał na co. - Mówisz? - spytał, czekając na to, co się za tym kryło, a później faktycznie posyłał mu nieco rozbawione uśmiechy i znaczące spojrzenia, nie do końca robiąc sobie coś z tych jego zagrywek. Cass zawsze zachowywał się, jakby kij łyknął i nie do końca dało się z nim gadać o podobnych sprawach, ale właściwie Maxa to nawet bawiło, takie komiczne dręczenie młodszego brata, który nie jest w stanie nic z siebie wydusić albo udaje, że nie interesuje go nikt dookoła niego. To nie było jakieś niesamowicie wielkie przestępstwo, tak go podpuszczać, czy na swój sposób nawet atakować i nie sądził, by miał dostać za to jakikolwiek wpierdol, więc nawet się tym nie stresował i nie interesował za mocno, jak bardzo zezłoszczoną minę zrobi jego towarzysz, zaraz też przyszło im skupić się na smoku, który nie dawał o sobie zapomnieć nawet na chwilę. - Czy ja wiem? Słodki jest... - stwierdził, nieco rozbawiony, ale z miejsca przesunął się tak, żeby jednak Cassa zasłaniać. Skoro chłopak się bał, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie, to nie chciał, żeby mu się coś stało. Może ten ruch nie był najmądrzejszy, a może nie miał żadnego znaczenia, tak czy inaczej smok sięgnął po jabłko i w tym momencie rozwalił mu rękę. Max zacisnął mocno zęby czując, jak skóra pęka pod naporem pazurów, jak zaczyna sączyć się krew, jak to wszystko jest bolesne. Odruchowo jednak sięgnął w tym samym czasie, kiedy smok sięgał po jabłko, po liścik przyczepiony do jego ogona. Musiał zabrać go szybko, potraktować to jak wymianę, prędki barter, by wszystko było załatwione i zamiecione pod dywan. Liczył na to, że się uda, dopiero potem pomyśli, co zrobić z tą ręką, bo w takim stanie na pewno nie mógł jej, kurwa, zostawić. Nie było o tym nawet mowy.
Szczęśliwie smoczątko zainteresowało się pochłanianiem jabłka i przy tym obniżył trochę swój ogon z liścikiem. Nie udało się odebrać go za pierwszym razem, musiałeś czekać jeszcze dwukrotnie na odpowiedni moment i wówczas smok zerwał się z gałęzi i z niedużym impetem usiadł na ramieniu Maximiliana. Zatopił ostre krańce pazurów w barku chłopaka, a łuskami podrapał nieświadomie policzek. Wbrew gabarytom był dosyć ciężki, niczym utuczona sowa. Siedząc tak na chłopaku udało się odpiąć liścik z jego ogona. Ogólnie rzecz biorąc smoczątko zachowywało się nad wyraz grzecznie jeśli pominąć fakt, że nie jest ani trochę delikatny i co rusz rani adresata… bowiem na liściku napisane było nazwisko "Panicz Orzechowski, pensjonat turystyczny, dwadzieścia cali powyżej chodnika, blisko zaklętego żywopłotu. Do rąk własnych".
Treść listu:
"Zapraszam Cię serdecznie na herbatkę, kochanieńki. Lepiej trzymaj się mocno bo może szarpać! Nie zabieraj ze sobą Endera i nie pozwól mu jeść jabłek. Od nich kicha ogniem".
List nie został podpisany, a poniżej widniała pieczęć na kształt laleczki voodoo.
List okazuje się świstoklikliem z opóźnionym startem. Po napisaniu przez Maximiliana szóstego posta w tym wątku (bądź pod koniec Waszego wątku) świstoklik uruchomi się i porwie Maximiliana do innej lokacji . Zanim do tego jednak dojdzie smoczątko po zjedzeniu któregoś z kolei jabłka istotnie kichnęło. Z początku było to urocze niczym kichnięcie szczenięcia jednak przy następnym razie towarzyszyło temu mimowolne poruszenie skrzydełkami (tuż przy twarzy Maxa) oraz podmuch ognia ukierunkowany wprost na Cassiana.
Raz po raz smoczątko będzie kichać. Proszę, aby Cassian rzucił 1k6 i zapoznał się z zachowaniem smoczątka wobec siebie samego: 1,2 - jedno z silniejszych kichnięć smoczątka sprawiło, że ten niekontrolowanie wzbił się w powietrze lecz stracił równowagę i poleciał prosto na Ciebie na wysokości Twojego obojczyka. Wybierz sobie obrażenie lekkiego stopnia: cięcie przednimi pazurami| przypalenie ubrania i tym samym drobne poparzenie skóry | osmolenie twarzy. Po wszystkim smoczątko opada na ziemię i cierpi poprzez notoryczne kichanie. 3,4 - smoczątko kichnęło tak potężnie iż strumyk ognia poleciał wprost w żywopłot. Udało Ci się osłonić (a może Twój kolega Ci pomógł uniknąć?) jednak żywopłot zaczyna trochę płonąć. Chyba lepiej to ugasić zanim nabierze to niebezpiecznych rozmiarów, prawda? 5,6 - ogniste kichanie czy niekontrolowane powietrzne pląsy były może i zabawne i jednocześnie przykre skoro taki maluch się nimi męczy. Ilekroć zarzucało go w Twoim kierunku udawało Ci się go uniknąć a więc wychodzisz z wszystkich nieplanowanych prób interakcji bez szwanku.
Obrażenia Maxa: ranna dłoń i bark po pazurach, naskórek na policzku starty do krwi.
Gdy świstoklik się uruchomi smoczątko po pewnym czasie się uspokoi i odleci… pohukując przy tym niczym dorodna sowa. Nie czekajcie już na post MG, piszcie dalej.
______________________
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Kostki:5 Wielokrotnie przedrzeźnianie i męczenie, które już swoją drogą były główna domeną Maximiliana doprowadzały młodszego gryfona do białej gorączki jednocześnie powodując krwiste wypieki na twarzy i spuszczona głowę pełna zażenowania. Był mistrzem, a przynajmniej w stosunku do młodego Beaumonta, łapania za słówka, docinania i wszelkich innych możliwych nieczystych zagrań. I chociaż obaj traktowali to jako jedynie zabawę, coś co było dla nich naturalne, to niektóre ze stwierdzeń Brewera były prawdą jedynie zawoalowaną w słodki papierek docinków. Oczywiście ani jeden ani drugi nigdy nie dopuszczali możliwości by jeden czy drugi pozwolił sobie na wykrycie, która z informacji jest jedynie zabawną mistyfikacją, a która faktycznym stanem rzeczy. - Och Merlinie... Uspokój się! - Rzucił przewracając oczami. - Proszę bez żadnych domysłów.
Znali się już chyba za dobrze by w niektórych tematach szczędzić swoich słów. I tak jak każdy niechciany temat kończony był przez starszego setką wulgaryzmów i wyrażeń powszechnie uznawanych za co najmniej nieeleganckie, tak i Cassian zazwyczaj bronił tych bardziej ważnych i istotnych sobie spraw albo notorycznymi zmianami tematu, albo właśnie pełnym pretensji głosem. Wtedy wiadomo było, tak z jednej jak i z drugiej strony, że czas zakończyć dywagacje.
Cass kompletnie nie był w stanie zgodzić się ze słowami swojego przyjaciela odnoszącymi się do tego jak urokliwe i słodkie stworzenie wpadło na nich z niewielką napaścią. Nie od zawsze magiczne kreatury go przerażały. Wręcz przeciwnie, traktował ten przedmiot dość neutralnie i nawet potrafił mieć z niego całkiem niezłe oceny. Dopiero kiedy jego bogata wyobraźnia spotkała się z lękiem o rodziców zaczął się ich obawiać. Zaczął przekładać ponad wszystko bezpieczeństwo i chociaż naprawdę często chciał wkupić się w łaski niezwykłych stworzeń, to lęk, który wręcz od niego epatował skutecznie krzyżował mu plany. - Tak, tak... Mhm... - Odburknął krzywiąc się niesamowicie i odsuwając jeszcze krok w tył.
Doceniał, że to Max przejął na siebie wątpliwy przywilej odkrycia tajemnicy niespotykanego pergaminu sprytnie zamocowanego do niewielkiego smoczątka. Spodziewał się, że zostanie to okupione krwią, ale to samo zapewne, przynajmniej w jego mniemaniu, musiał zakładać jego kompan. W końcu, jeśli coś posiada ostre niczym brzytwa zębiska, to nie jest do końca najbezpieczniejszym stworzeniem. - O kurwa... - Syknął i po raz już wtóry wykrzywił się.
Gdyby nie powstrzymujący go paraliż przed zbliżeniem się do przyjaciela, już najpewniej bandażowałby mu zranione miejsce. Stał jak słup soli jeszcze dobrych kilka chwil, kiedy to w końcu postanowił obejść gryfona dookoła i zerknąć na nieciekawie wyglądającą ranę. - A z tym to trzeba definitywnie gdzieś pójść. - Powiedział wskazując dłonią na poszarpaną rękę.
Przez całe to zajście nie odczuwał już takiej euforii, jaką mógłby w kontekście odebrania liściku od zwierzaka. Teraz dość mocno zastanawiał się jakie jeszcze szkody, ten niewielki agresor mógłby wyrządzić. I gdyby nie fakt, że wiedział, iż jego wyobrażenie jest niemożliwe, to poprzysiągłby, że Ender czytał mu w myślach... Prawie na zawołanie zaczął kichać i kaszleć, plując niesamowicie przy tym ogniem i motając się ze strony na stronę. Szczęśliwie, przynajmniej na razie... Sam Cassian na tym nie ucierpiał. Wiązało się to z paroma bardziej gwałtownymi unikami, ale kiedy już wstawał z ziemi otrzepując się naprawdę dziękował losowi, że nie wyglądał na tak zmarnowanego przez zwierzaka jak Max. - Nie zaliczyłbym tego spotkania ze smokiem do udanych... - Momentalnie wyciągnął swoja rękę by obejrzeć jego dłoń. - Nie wygląda to za specjalnie.
W międzyczasie zerkał raz po raz sprawdzając co znajdowało się w liściku, ale czekał na oficjalny moment, w którym to Max, zechce bądź nie, podzielić się tajemniczą informacją z nim.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max uwielbiał drażnić się z innymi, to było coś, co po prostu sprawiało mu nieopisaną wręcz przyjemność, bawił się tym, a im bardziej pozostałe osoby się w to zapadały, tym bardziej mu to odpowiadało i podobało się tak mocno, że chciał to ciągnąć. Oczywiście, nawet on znał pewne granice, co mogło wydawać się niesamowicie dziwne, nic zatem dziwnego, że teraz ostatecznie jedynie wywrócił oczami, że w ten sposób dał znać Cassianowi, że już się zamyka, chociaż aż korciło go, żeby nieco mocniej się tym pobawić, żeby przekonać się, co jeszcze się w nim kryje, żeby zorientować się, czy jest coś, czego może dotknąć, co może spowodować, że chłopak ostatecznie się wysypie. Max nie raz i nie dwa zastanawiał się już, czy jest ktoś, kto się temu młodemu gnojkowi podoba, ale jakoś nigdy nie udało mu się tego ostatecznie ustalić, co uznawał za coś na kształt osobistej porażki, ale w końcu nie musiał wiedzieć wszystkiego tak zaraz i od razu, w końcu miał czas, żeby ostatecznie dotrzeć do prawdy. - Młodość ci ucieka - rzucił do niego jeszcze zaczepnie, by przekonać się, co on na to, ale później nie pozostawało mu już nic innego, jak zająć się próbą zdobycia listu. Skrzywił się jedynie i warknął pod nosem, kiedy na jego ciele zostawały kolejne, wyraźne rany. Był jednak przyzwyczajony do tego, że nieustannie obrywał, że mordę miał pokrzywioną od tych licznych ciosów, więc po prostu przyjął do wiadomości, że znowu oberwał i nie jest to najprzyjemniejsze na świecie, ale da się, kurwa, przeżyć. Tyle mu wystarczyło, a przynajmniej w sporej mierze, nie potrzebował tak naprawdę większej wiedzy, większej liczby informacji na temat stanu swojego zdrowia. - O kurwa - rzucił pod nosem, kiedy już zapoznał się z treścią listu i pierwsze co zrobił, to spróbował schować te nieszczęsne jabłka, które jeszcze tutaj zostały, żeby przypadkiem smok się do nich nie dobrał, bo za chwilę będą mieli tutaj festiwal ognia i innych cudownych zabaw, był o tym przekonany. - Zaraz to ogarniemy, tylko nie pozwól mu wpierdalać... - zaczął, by wyjaśnić mu, o co tutaj chodziło, ale wtedy smok już pokazał, na co go stać i Max miał wrażenie, że jeszcze chwila i skończą tutaj jednak jak żywe pochodnie, co na całe szczęście nie miało miejsca. Mruknął coś pod nosem, kiedy Cass spojrzał na jego rękę, pozwalając na to, by obejrzał ją z każdej możliwej strony, a później zerknął znowu na trzymany list, domyślając się, że stanowi rozwiązanie wszystkich jego popierdolonych problemów, nic zatem dziwnego, że musiał po prostu zebrać się w sobie i pójść na to pojebane spotkanie, innej opcji nie było, nie mógł sobie tutaj siedzieć i udawać, że nic się nie dzieje, czy coś tam, bo to nie o to chodziło i na pewno nie tak powinno wyglądać. Tak czy inaczej, zerknął na Cassa. - Dostałem zaproszenie. Chuj wie gdzie, tak naprawdę. Znaczy, domyślam się, więc pewnie wyląduję na bagnach. Wygląda na to, że mogę dowiedzieć się, czemu te krzaki do mnie napierdalały, więc lepiej się zbiorę. Cass, przekaż... Lou, bo ją kojarzysz na pewno, że musiałem wybrać się z wizytą i nie wiem, kiedy wrócę, dobra? Inaczej mnie zajebie. Ona albo Finn, nie wiem, które zrobi to szybciej - stwierdził zatem, a później, jak mógł się spodziewać, faktycznie nie pozostało mu nic innego, jak złożyć wizytę autorce rzeczonego listu, który porwał go do pewnego domku na mokradłach...