C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Słyszałeś o strzelnicach umieszczanych w mugolskich Wesołych Miasteczkach? Oto magiczny odpowiednik tego przybytku. Jedyna różnica polega na tym, że tutaj, żeby ustrzelić sobie nagrodę, trzeba użyć dobrego zaklęcia! Jakiego? To na pewno nie zostanie ci powiedziane, musisz sam kombinować, co by tutaj zrobić, żeby dostać to, na co liczysz. Bo okazuje się, że nagrody na tej magicznej strzelnicy są naprawdę interesujące i może warto byłoby się nimi zainteresować?
Uwaga: każdy "strzał" kosztuje pięć galeonów, a opłata musi zostać odnotowana w odpowiednim temacie. W przypadku wygranej - zgłaszacie się po nagrody w odpowiednim temacie. By wiedzieć, czy coś wygraliście, rzucacie k100.
Nowy Orlean był jego domem i nigdzie nie czuł się tak dobrze, jak w tym umownym, tętniącym życiem i kolorami sercu Luizjany. Choć nie był w stanie dokładnie zliczyć ile razy za młodu próbował się wyrwać z tego przeklętego miasta. Przeklętego w sposób dosłowny, nie w przenośni, gdyż duchów i istot magicznych było tu niemal tyle samo (o ile nie więcej) niż zwykłych ludzi. Wszelkiego rodzaju wynaturzenia były tu na porządku dziennym: wiedźmy, zjawy, wampiry i… wilkołaki. Młody likantrop faktycznie miał słuszność co do tego, że ktoś go obserwował. Nie były to jednak wyłącznie oczęta uroczego dziewczęcia, które kręciło się w pobliżu; Vincent wyczuł jego zapach już przed kwadransem i przyglądał się mu, odkąd pojawił się w zasięgu jego wzroku. Z początku z wyraźną ciekawością, potem z podejrzliwością, a na koniec ze znudzeniem. Kolejny turysta. Podobnych jemu było tutaj multum, zarówno pod względem obcego pochodzenia, jak i problematycznych, cyklicznych przypadłości. On sam podobny problem posiadał przecież od urodzenia i prawdopodobnie nic już nie było go w stanie w tej materii zaskoczyć. Vincent oparł się ramieniem o ścianę budki i przeniósł spojrzenie ze szczeniaka na jego rudą towarzyszkę. To w niej dostrzegł coś intrygującego, czego nie potrafił do końca sprecyzować pomimo kolejnych, podejmowanych w tym celu prób. Zdawała się pasować do tego miejsca o wiele bardziej, choć z całą pewnością brakowało jej odpowiedniego towarzystwa. Niewiele się nad tym zastanawiając, wilkołak wsparł dłoń na drewnianej ladzie i zwinnym susem przerzucił przez nią stopy, by znaleźć się na zewnątrz. Szybkim krokiem wydostał się spod kolorowego zadaszenia i zbliżył do upatrzonej wcześniej dwójki. — Ja się z tobą wymienię — mruknął, zatrzymując tuż obok chłopca. Być może propozycja ta wydawała się absurdalna, skoro nie posiadał aktualnie żadnego pluszaka na zbyciu, a jego dłonie były puste, a jednak nie wydawał się speszony. Wręcz przeciwnie… — Najpierw jednak musisz podarować mi tego memortka — dodał, nachylając się lekko ku nieznajomej, by móc podchwycić jej spojrzenie. — Jesteś w stanie zaryzykować?
Calestine, choć nie zauważyła zbliżającego się do nich chłopaka, z pewnością odczuła jego obecność jeszcze zanim zaskoczył ją, przystając obok Krukona. Cofnęła się, intuicyjnie o jeden krok, mimochodem taksując go spojrzeniem. W istocie, wymiana za fikcyjnego pluszaka zdawała jej się jawnie podejrzana. Dlatego przytuliła swoje pluszaki do piersi, głęboko analizując tą propozycję. Zapłaciła kilka galeonów za los. Miała dwie te same pluszowe zabawki, a więc wizja zebrania całej ich kolekcji w Luizjanie znacząco się od niej oddaliła. Przemawiał przez nią rozsądek i zwyczajna kalkulacja, kiedy w końcu, i tak nie bez zawahania, wyciągnęła ręce w jego kierunku, podarowując mu memortka. — Dbaj o niego – mruknęła pod nosem, niezależnie od tego, czy planował jej dać coś w zamian, czy nie, licząc, że będzie chociaż uczciwy wobec podarunku, jaki miał od niej dostać. Pomimo, że trzymała zwierzaka przed sobą, przyciskajac go miękkim pluszem do brzucha nieznajomego, nie puściła go, póki nie udzielił jej odpowiedzi. Zapewnienia. Mimo wszystko, zdążyła się już przywiązać do tej drobnej rzeczy. Bywała sentymentalna. Chociaż nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Kontrolnie zerkając na Fenrira, chciała przyśpieszyć rozmowę z nieznajomym, ale okazało się, że podczas tej krótkiej wymiany zdań z nowym kolegą, młodego wilkołaka zdążyła zaczepić pani wróżąca z ręki. Jasnowidz? Drgnęła na ciele. Nagle jakby nieco bardziej... zniecierpliwiona? Poruszyła zabawką w powietrzu, pocierając ją o koszulkę Vincenta, a chwilę potem obróciła się na pięcie i odeszła kilka metrów dalej, bez słowa wyjaśnienia. Jedynie jej duch pojawił się na kilka sekund, informując wilkołaka: – Idź za nią – uśmiechając się przy tym pogodnie, choć na jego kościstej twarzy wyglądało to okrutnie... niepokojąco.
Musiał walczyć ze sobą, by się głośno nie roześmiać, gdy dziewczyna zaczęła rozważać jego propozycję. Odbiło się to nie tyle w jej oczach, co po prostu w tych łagodnych rysach twarzy, które początkowo stężały w wyrazie nieufności, by ostatecznie wykrzywić się w czymś na wzór rezygnacji. Podjęła decyzję, która ewidentnie wiele ją kosztowała i przy pomocy zaledwie kilku zaskakująco patetycznych słów podniosła rangę pluszowego memortka ze zwykłej zabawki do Świętego Graala. Vincent, ty cholerny draniu, wyrzucił sobie w myślach z rozbawieniem, ale zaraz spoważniał. Zlustrował twarz dziewczyny nieco uważniej, chcąc sprawdzić czy przypadkiem jej nie uraził i dopiero uznawszy, że wszystko z nią w porządku, zacisnął palce na niebieskim pluszu. Nie starał się wyrwać rudzielcowi zabawki, po prostu stał tak i czekał aż sama powierzy mu ją zgodnie z wcześniejszymi słowami. Skinął nawet głową na zgodę, wyczuwając z jej strony niejaką presję, która zapewne zebrałaby się nad nim w postaci ciężkich, burzowych chmur, gdyby tylko istniała taka możliwość. — Zaczekaj… — wyrwało mu się odruchowo, kiedy rudzielec tak po prostu odwrócił się i ruszył przed siebie. — Cholera — zaklął pod nosem, próbując dostrzec w tłumie ludzi co lub kto dokładnie zwrócił jej uwagę. Co takiego okazało się bardziej interesujące od niego. Już miał ruszyć za dziewczyną, kiedy w ostatniej chwili przypomniał sobie o zabawce, będącej teraz jego własnością. Zaklął po raz kolejny i w pośpiechu dopadł do stoiska, by w kilku krótkich słowach wyjaśnić sytuację znajomemu i po drobnej negocjacji wymienić wreszcie jaskrawe ptaszysko na tak samo mało urokliwego, błotnego stwora. Duch pojawił się obok niego akurat wtedy, gdy unosił głowę, próbując wyłapać w powietrzu zapach rudzielca, ale nie zrobił na Vincencie żadnego wrażenia. Nie był pierwszą i zapewne nie ostatnią zjawą, która stanęła na jego drodze, choć zapewne jedyną, która postanowiła udzielić mu podobnej rady. Wilkołak uśmiechnął się pod nosem, gdy w końcu podjął trop i w zaledwie kilku szybkich susach pokonał dzielącą go od nieznajomej odległość. — Czuję się zlekceważony — oznajmił, zrównując z nią krok. Ułożył ręce za plecami, chwilowo chowając pluszaka przed jej wzrokiem. — Myślisz, że powinienem ubiegać się o jakąś rekompensatę? — zapytał, całkiem poważnie zresztą, ponownie próbując ściągnąć na siebie jej uwagę. Póki co, jej rozkojarzenie było raczej zabawne niż irytujące. Zresztą, Vincent potrafił być bardzo cierpliwy jeśli wymagała tego sytuacja.
Nie chciała go zlekceważyć. Chciała jak najszybciej oddalić się od wróżbitki. Przystanęła nawet z boku, w bezpiecznej odległości od ludzi, znajdując swobodny kąt w rogu straganów, ale wilkołak się nie pojawił zaraz za nią. Więcej. Zniknął z jej memortkiem. Memortkiem, którego w zaufaniu mu podarowała. Westchnęła w duchu, obejmując się ramionami i w końcu wznowiła chód. Dopadł ją już po kilku krokach. Choć dopadł może nie było adekwatnym określeniem. Przyszpilił, zwyczajnie ingerując po raz kolejny w jej przestrzeń. Przelotnie przebiegła spojrzeniem po jego twarzy, ale bardziej niż ona, interesowała ją zawartość jego dłoni schowanych za plecami. Zbyt dużym przypadkiem byłoby zakładać, żę zawartosć tych dłoni była pusta. Zakładała co prawda, że znajdzie tam swojego memortka, kiedy wychyliła się, wyciągając po niego rękę, ale błotoryj miał być miłym zaskoczeniem. Zamiast jednak dotknąć miękkiego pluszu, musnęła jego skórę i gwałtownie cofnęła rękę. – Rekompensatę? – zdziwiła się, choć nie dała temu wyrazu. Wpatrywała się w niego łagodnym spojrzeniem swoich oczu i zatrzymała go pociagnięciem jego rękawa. Jego krok był zbyt zamaszysty, znacznie dłuższy od jej własnego, a jego słowa wywoływały w niej poczucie niesprawiedliwości. — Nie ja powinnam oczekiwać rekompensaty? – spytała, bez zajadliwego charakteru tego pytania. Naprawdę, chciała wiedzieć. Miała nadzieję, że to jej przysługuje w tej sytuacji jakieś zadośćuczynienie jej za odebranie jej memortka, bez wymiany na coś równie cennego. — Jesteś wilkołakiem, prawda? Nie dał tego po sobie poznać, ale w Wesołym Miasteczku połowa mijanych osób, doceniających urok magicznych stworzeń z pluszu, należała do jakiejś sfory. Luizjańskiej szajki. — Opowiesz Stave’owi jak nim zostałeś?
Wychwycił ruch drobnej dłoni dziewczyny kątem oka i zrobił pojedynczy krok w bok, z czystej przekory (nie złośliwości) umykając poza jej zasięg. Poczuł jak muska opuszkami palców jego przedramię i uniósł brwi, zerkając w dół jeszcze nim cofnęła rękę, wyraźnie spłoszona rezultatem własnych działań. A może to z nim po prostu było coś nie tak? Podchwycił łagodne spojrzenie jej zielono-szarych oczu, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że pociągnęła go za rękaw i po prostu posłusznie zatrzymał się w miejscu, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu zafascynowany otaczającą ją aurą. Coś mu przypominała; odpowiedź brzęczała gdzieś cicho na dnie jego podświadomości, wciąż dziwnie nieuchwytna. — A więc nie…? — mruknął bardziej do siebie niż do niej, po czym parsknął cicho, odwracając głowę w bok. Jakby miało mu to pomóc zamaskować rozbawienie. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że wciąż trzyma materiał jego koszuli między palcami. Wykorzystał to, by obrócić własną dłoń i zamknąć w delikatnym uścisku jej blady nadgarstek. Przytrzymał ją w miejscu tak, jak ona wcześniej postąpiła z nim i zbliżył się do niej o krok, a potem kolejny, by w całym tym zamieszaniu, które panowało w miasteczku mogła go dobrze zrozumieć. — Wszystko w swoim czasie — zapewnił, posyłając jej przyjazny, choć połowiczny uśmiech. Przekrzywił głowę na bok, gdy w tak bezpośredni, niemal trywialny sposób wyjawiła na głos jego sekret. Nie wydawał się zaskoczony ani urażony, choć tęczówki jego oczu zadrżały, gdy cicho wypuszczał powietrze z płuc. Nie poczuł się zobligowany odpowiedzieć na pierwsze pytanie, choć drugie wywołało już jakąś konkretną reakcję. — Nie — odparł, unosząc jej dłoń na wysokość swoich oczu. — Opowiem tobie, jeśli zgodzisz się spędzić ze mną trochę czasu — zaproponował, przyglądając się uważnie jej skórze i palcom. Trochę czasu. Nie uściślił ile czasu dokładnie miał obejmować ten termin, ponieważ w istocie – sam jeszcze nie miał pojęcia. Wiedział natomiast, że chce go poświęcić uroczej nieznajomej. — I jeśli obiecasz zadbać o mojego przyjaciela — dodał zaraz, znów skupiając się na jej oczach. Czegokolwiek szukał w krzywiznach i fakturze jej ręki, zdawał się ukontentowany efektem swoich poszukiwań. Bez dalszej zwłoki Vincent wyciągnął zza pleców pluszowego błotoryja.
Im bardziej się do niej zbliżał, tym bardziej ona się oddalała. Jeden jego krok równał się jednemu jej. Jednak jego kroki były dłuższe, więc w ostatecznym rozrachunku stał teraz bliżej, a jej skończyły się opcje, kiedy uderzyła łopatkami o ściankę jednej z targowiskowych bud. — Nie wiem czy mamy tyle wspólnego czasu – zauważyła, bo nie znali się przecież, więc założenie, że na wszystko mieli czas było bardzo odważne i jak na jej szybkie rachunki, bardzo nierealne. Nie wiedziała jeszcze tylko czy wydaje się tym spostrzeżeniem zawiedziona, czy po prostu dzieli się z nim faktami. Na ten moment, oparła ciężar swojego ciała na drewnianej ścianie, do której przybliżyła łopatki i lekkim ruchem, wysnuła dłoń z jego palców, za jego śladem wpatrując się w swoją dłoń, próbując zgadnąć, w jakim celu się jej przyglądał. Miała tylko jeden strzał. Tylko jedna myśl zajęła jej głowę w tym kontekście. — Też malujesz? Jednak dalsza część jego wypowiedzi wytrąciła jej to przekonanie. Jakiego przyjaciela? Zamrugała w niewiedzy, a chwilę potem, odbierając od niego pluszaka, dłuższy moment milczała, zanim w końcu ostrożnie spytała: — To jak spędzimy ten czas? Nie potrzebowała obejmować błotoryja obiema rękoma, ale kiedy to zrobiła, obie miała zajęte. Obie zdawały się zmniejszać szanse, że mógłby chwycić jej palce we własne, znów. Naruszając jej prywatną strefę komfortu. — Będę o niego dbała przynajmniej tak, jak sam byś to zrobił – zapewniła go, mając dziwne podejrzenia, że nie był typem kolekcjonującym zabawki, a tym bardziej takim, który bardzo by o nie dbał. Być może… jej obietnica wcale nie była aż tak zobowiązująca?
Nie skomentował tego w żaden sposób, nie widział potrzeby wyprowadzania jej z błędu. Ani w uprzedzaniu jej o swoich wilczych zapędach... Był nią szczerze zainteresowany i ostatnim czego w tym momencie chciał było odstraszenie jej lub wzbudzenie w niej odrazy. Metoda małych kroczków, Vincent, metoda małych kroczków, upomniał się w myślach. — Niezupełnie — przyznał, na moment tracąc rezon, bo nie spodziewał się podobnego pytania z jej ust. Mimo wszystko należało jej się uznanie, bo chociaż nie wycelowała w samą przysłowiową dziesiątkę, to trafiła gdzieś w granicach siódemki bądź ósemki. Zanim jednak zdążył to sprostować, rudzielec nakierował rozmowę na właściwe tory. — Miło — odpowiedział, nim zdążył ugryźć się w język. — Mam nadzieję — dodał zaraz, w ramach zadośćuczynienia za tą bezczelność. Czy jednak w ogóle zwróciła na to uwagę? Zdawała się być nieco oderwana od rzeczywistości. Eteryczna - to było słowo, którego Vincent szukał. Podchwycił spojrzenie nieznajomej i posłał jej swój najlepszy uśmiech. Zafascynowany śledził jej rysy, próbując utrwalić je sobie w pamięci, ale to było za mało. Potrzebował czegoś więcej. — W takim razie, na znak mojej dobrej woli, odpowiem najpierw na twoje pytanie... — oznajmił, obniżając ton głosu, by żadna z mijanych osób nie zdołała ich podsłuchać. — Nie stałem się wilkołakiem. Urodziłem się nim - ot, cała nudna historia — wyznał, wskazując dziewczynie kierunek, w którym pragnął ją poprowadzić. — Roztaczasz wokół siebie specyficzną aurę — mruknął w pewnym momencie, zerkając na swoją towarzyszkę kątem oka. Założył obie dłonie za plecami i szedł, starając się utrzymywać równe, miarowe tempo, by nie musiała się kłopotać z nadganianiem jego kroków.
Chwilowo odpuściła sobie dalsze ślepe strzały co do przyczyny, dla której zagarnął na chwilę jej dłoń. Zapisała sobie jednak w pamięci, żeby do tego wrócić za chwilę. Kiedy omówią temat ważniejszy, o większym priorytecie. Nie wiedziała co to za dziwne wrażenie. Nie odczytywała odpowiednio jego słów, nie mogąc wejść w jego sposób myślenia, ponieważ jej myśli zdawały się znacznie czystsze. Pozbawione wszelkich dwuznaczności, wyzwań czy bezczelności. Dlatego mogła opierać swoje osądy jedynie na podskórnym dreszczu, który przebiegł jej po ciele, wstrząsając jej drobnymi ramionami. "Miło". Przy tym słowie zadrżała. Dlatego je właśnie wzięła pod lupę. — Jak bardzo miło? Jeszcze nie wiedziała o co pyta, ale być może za chwilę miała się tego dowiedzieć. Nie będąc pewna, czy chłopak udzieli jej na to pytanie odpowiedzi, najpierw opuściła wzrok na swoje stopy, żeby następnie, kontrolując dystans pomiędzy nimi, postąpić jeszcze pół kroczku w jego stronę. Stając dosłownie przed nim, ale w odległości, w której wiedziała, że jeszcze zdolna była zachować trzeźwość umysłu. Upewniając się, co do tego, zadarła podbródek w górę, do jego twarzy, lokując zielone tęczówki wprost na jego tęczówkach oczu. Ale nie była w stanie wiele z nich wyczytać. Za krótko się znali. Jakkolwiek mocno nie próbowałaby wejrzeć w jego duszę... brakowało jej umiejętności żeby to zrobić. — To... lepiej – stwierdziła po słowach chłopaka. Linkantropia była ciężkim przekleństwem. Większym dla tych, którzy zaznali życia bez niej. Pogłębiłaby ten temat, ale chłopak akurat wskazał podbródkiem cel ich podróży, dlatego obróciła się w tamtą stronę, dokładnie tam zmierzając. Miała jeszcze jedno pytanie, na które jeszcze nie uzyskała odpowiedzi: — W takim razie grasz? Dlaczego interesują Cię moje dłonie? Interesująca aura. To był prawdopodobnie najmilszy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszała. Aż zatrzymała się, przystając, żeby tylko przyjrzeć się mimice jego twarzy, kiedy to właśnie zauważył. — Czy widzisz w tej aurze, czy czeka mnie dobra przyszłość?
zt
Ostatnio zmieniony przez Caelestine Swansea dnia Sro Lut 10 2021, 17:38, w całości zmieniany 1 raz
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
- No zobaczymy jak ci pójdzie – rzekł zaczepnie i gdyby nie był tak obłożony maskotkami, to oparłby ręce na biodrach, aby podkreślić fakt, że nie ma opcji, iż Frela pokona go na strzelnicy. Z każdą kolejną sekundą minę miał coraz bardziej nietęgą. Jakim cudem ustrzeliła wszystko? Ile jeszcze tajemnic skrywała? Czy jej rodzina zajmowała się myślistwem albo morderstwami na zlecenie, skoro tak świetnie jej poszło??? Tyle pytań, a zero odpowiedzi. Ona miała bezbłędne strzały, on zaś skonsternowanie wymalowane na twarzy. – Mhm – mruknął pod nosem, chowając się za pluszakami. Gdy niechętnie wychylił się zza piramidy misiów, dostrzegł jej triumfalne spojrzenie i diaboliczny uśmiech. Niech to szlag, znów wygrała. – To pewnie fart nowicjusza – stwierdził, nie potrafiąc znaleźć innego wyjaśnienia. – Chyba że mi o czymś nie powiedziałaś i jesteś może… profesjonalistą? – ośmielił się spytać. W jego oczach można było dostrzec podejrzliwość zmieszaną z niepewnością. Syknął, kiedy Flądra tyrpnęła go między żebra, a stos maskotek niebezpiecznie się zachwiał. Nie zdążył ich mocniej złapać, bo tak oto kontynuowała tę farsę, wyrywając mu z dłoni fartuch, ustrzelony z wielkim trudem i poświęceniem. – Nie wiem o czym mówisz, jaki program, jaki masterchef, ale jak chcesz fartuch to go sobie sama ustrzel – burknął, rozglądając się po pluszowych zdobyczach, leżących teraz na ziemi. – Teraz sobie możesz wybrać tego najbardziej ujebanego – oznajmił wspaniałomyślnie. W międzyczasie złapał fartuch i nie czekając na jej reakcję, zawiązał go wokół frelowej talii. – Nawet ci pasuje, jakbyś chciała mi kiedyś coś dobrego upiec to wiesz, mogę ci pożyczyć – usta wygięły się w szelmowskim uśmiechu. Ale w samym fartuchu, dodał w myślach, z trudem powstrzymując się, aby nie powiedzieć tego na głos. Był niemal w stu procentach pewny, że zaraz dostanie gonga za tę zniewagę, bo jak to tak, kobiety w kuchni? Ha tfu. Prawda była taka, iż wypieki dziewczyny, które miał możliwość próbować, jawiły się w jego głowie jako kulinarne arcydzieło i jeśli dzięki fartuchowi mógłby ich ponownie spróbować to było to poświęcenie, na jakie był gotów. – Ile talentów jeszcze skrywasz? - zapytał, zbierając maskotki z ziemi.
Jego powątpiewanie dodawało jej mocy bardziej niż nesquik wszamany na śniadanie - może nie chciała, aby mówili jej Lara Croft, może nie zbiłaby piątki z Leonem Zawodowcem, ale najwyraźniej w jej krwi pływały pierwiastki dziedzictwa wikingów. To wszystko było jednak bez znaczenia, było niczym - jasne, że z Aslanem wytykali sobie złośliwie niektóre rzeczy, ironizowali i dawali pstryczki w nos, ale nie zmieniało to faktu, że tylko w swoim towarzystwie mogli czerpać z tego wszystkiego przyjemność. W każdym innym przypadku machnęłaby lekceważąco dłonią na podobne rozrywki. - Profesjonaliści nie zdradzają swojej strategii - mruknęła dumna z siebie. Niech nie myśli, że mu wszystko poda jak na tacy. Może główkowanie nie było jego najmocniejszą stroną, ale niezwykle ważnym w rozwoju człowieka było stymulowanie i podpuszczanie do analizy, uważnej obserwacji i wyciągania wniosków (tak przynajmniej kiedyś wyczytała w poradniku dla listopadowych mam 2012). Taplające się pod nogami maskotki, fartuch związany w talii i cała ta kiczowato - tajemnicza otoczka ulokowana w nowoorleańskim świecie wywoływały szczerą radochę. - Pozwól, że sama będę decydowała o tym co i kiedy chcę ustrzelić - Pokazała mu złośliwie język i złożyła dłonie na kształt pistoletu, aby udać, że celuje mu prosto w serce klatkę piersiową. Jednak każde bajlando musiało się kiedyś skończyć - po zarejestrowaniu poirytowanych twarzy, które oczekiwały na swoją kolej, schyliła się i pomogła mu zbierać cenne łupy. O dziwo nie wymierzyła sądownie żadnego gonga po jego uwadze, bo w duchu wiedziała jaką przyjemnością napawało ją składanie kolejnych roladek i babeczek, które mogłaby mu podarować. - Dowiesz się w swoim czasie - odpowiedziała na ostatnie pytanie jakże tajemniczo, składając całusa na jego nosie. Ruszyli przed siebie dalej, ramie w ramię, uginając się od pluszowych ciałek. Przyjemna była świadomość, że czuje się dokładnie tak, jakby wypiła płynne szczęście, a przecież w kieszeni chowała nienaruszoną buteleczkę felix felicis.