Miejsce zdecydowanie wyróżniające się na tle panoramy mokradeł ze względu na wyniesienie skalne wychodzące ponad bagienny poziom wody. Miejsce, które intryguje co poniektórych swoją nieprzeciętnością, często "naturalność" tego źródełka jest poddawana w wątpliwość - mętlista, zielona woda niemalże zawsze utrzymuje stałe ~41 stopni Celsjusza i wydaje się oczyszczająca, mimo swojego położenia na mokradłach. Ponadto sam kształt w kształcie serca przyciąga w to miejsce co bardziej nieustraszone pary, które nie boją się romantycznej kąpieli w centrum bagien.
Szła nieprzytomnie przez mokradła. Nie wiedziała jak wiele czasu upłynęło od jej złamania otwartego w opuszczonym porcie. Nie wiedziała ile krwi utraciła. Była jednak pewna, że powinna bardziej przykładać się na lekcjach uzdrawiania, bo nie pamiętała ani jednego zaklęcia, które mogłoby teraz ulżyć w jej bólu. Jej słaba kondycja i zmęczenie, cudem doprowadziła ją do sadzawki. Tracila co jakiś czas przytomność, dlatego już teraz była w dużej mierze podrapana przez gałęzie i skałki. Ostatni raz, kiedy zrobiło jej się czarno przed oczami, noga osunęła jej się na zboczu, a ją od kolejnego złamania uratowała tylko sadzawka z wodą. Wpadła do niej z impetem, spadając z wyższej kondygnacji skałki, przez którą się przetaczała. Gorąca woda parzyła, otworzyła jeszcze szerzej ranę i zanim wygrzebała się z wody zabarwiła ją na czerwono. Ces gramoląc się na "ląd" opadła bez sił na kamień. Nie wiedziała gdzie jest. Od utraty wielu litrów osocza drżała już na ciele i obudziła w sobie majaki. Tak już tu została. Nie miała więcej energii żeby iść dalej, a para wody bijąca z boku, przyjemnie w całym nieszczęściu osiadała się na połowie jej ciała. Dlatego dygotała i wstrząsała się od dreszczy na przemian. Różnicy temperatur jednej strony ciała do drugiej. Minął długi czas, odkąd przestała próbować się poruszyć. Woda z sadzawki magicznie wróciła do swojej naturalnej barwy, oczyszczając się z krwi. Ces wydawało się, że ktoś do niej podchodzi, przez chwilę myślała, że czuje czyjeś dłonie wsuwające się pod jej kręgosłup, ale to musiała być tylko kolejna halucynacja... Otwierała leniwie powieki i zamykała je znów ze zmęczenia. Ona tu już tak zostanie. Samotna łza spłynęła z jej policzka kiedy zdała sobie sprawę, że już nigdy więcej nie zobaczy rodziny, nie przytuli brata, nie wsłucha się w opowieści Chloé, nie schowa się za Elą przed Elio, nie napisze listu do Elaine i nie zwróci się do Billie "Sybille". Nie zapali z ojcem zioła, a matka nigdy więcej nie przyniesie jej kwiatów do pokoju. Ona nigdy nie chwyci już pędzla w dłoń. Nie posmakuje czym jest bliski kontakt fizyczny z drugim człowiekiem. Nie zostanie artystką. Umrze w samotności, od głupiego złamania, które w każdych innych okolicznościach byłoby nieszcześliwym, ale niegroźnym wypadkiem. Ale nie na mokradłach, na które zaciągnął ją jej duch. Duch, który ją zostawił. Duch, który mimo wszystko, przyciągnął tu do niej drugiego człowieka, tylko jeszcze o tym nie wiedziała.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Poza seksem, bieganie było dla Daemona idealnym sposobem na rozładowanie drzemiących w nim emocji oraz pozbieranie myśli; dawało mu swego rodzaju poczucie wolności. Mięśnie palące od wzmożonego wysiłku wprawiały go w lepszy nastrój, nawet jeśli następnego dnia ciężko było się mu podnieść z łóżka. Nigdy nie biegł z góry ustaloną trasą, poddawał się ukształtowaniu terenu, powalonym drzewom, każdej przeszkodzie, jaka pojawiła się na jego drodze zmieniając obrany przez niego kierunek. Gdy dotarłem na mokradła chłopaka od razu uderzył charakterystyczny zapach, drażniąc nieco zmysł powonienia. Zatrzymał się, opierając dłonie o kolana, spojrzał przed siebie ciężko oddychając. Zmęczenie powoli dawało mu się we znaki, jednak płuca wciąż nie paliły żywym ogniem, co świadczyło o tym, że mógł biec dalej. Wziął jeszcze kilka cięższych, znacznie płytszych oddechów, kiedy do jego uszu dobiegł główny plusk. Instynktownie niczym zwierzę, które usłyszało odgłos swojej ofiary ruszył naprzód, kierując się w kierunku z którego nadszedł niepokojący dźwięk. Obraz jaki zastał na miejscu wprawił go w osłupienie, zatrzymał się gwałtownie próbując przyswoić to, co widział przed sobą. Dziewczyna leżała na ziemi - brudna, mokra, umazana krwią z otwartą raną. Dygotała i nawet jeśli początkowo Daemon pomyślał, że jest to wywołane ziemne, szybko w to zwątpił. W jej kierunku pchała go dziwna siła, ciężko było wierzyć w to, że znalazł się tu przez przypadek, choć blondyn nie zdawał sobie sprawy z obecności ducha, który przez cały czas towarzyszył nieznajomej. Mimo, że nie wziął ze sobą różdżki - odkąd kilka z nich zgubił podczas swoich maratonów nie brał jej ze sobą - podszedł do rudowłosej niewiasty, zdejmując z siebie koszulkę, którą najpierw zamoczył w gorącej wodzenie, wykręcił a następnie owinął złamaną rękę, by w ten sposób zatamować krwawienie - tylko tyle mógł teraz zrobić. Następnie delikatnie wsunął dłonie pod jej kręgosłup, aby wziąć ją na ręce, była lekka jak piórko. Widząc ją z bliska poczuł jednocześnie smutek i złość. Oczy nieznajomej otwierały się i zamykały, a on czuł się bezsilny. Uczucie to spotęgowała łza, która nagle pojawiła się na jej policzku, sunąc w dół na brudnej twarzy wydawała się wręcz do niego krzyczeć. Przyspieszył kroku. - Ej, spokojnie - powiedział kojącym szeptem, dłonią najpierw odgarniając włosy z twarzy, by następnie walcem wskazującym otrzeć samotną łzę. - Mów do mnie… Jak masz na imię? - powiedział, chcąc utrzymać ją chociaż na skraju przytomności. - Jak masz na imię?! - zapytał nieco ostrzej choć nie zamierzał zaciskając przy tym zęby.
Nienachalny dotyk stał się bardziej realny, kiedy poczuła ciężar własnego ciała i grawitację ściągającą ją w dół, przyciskając jego ramiona do jej kręgosłupa. Zamrugała powoli, nieprzytomnie. Powieki miała ciężkie, piekące od przeszklenia. Chwilę trwało zanim zorientowała się w sytuacji. Nawet nie spięła się w jego rękach, kiedy ocierał jej policzek z łzy. Była nieruchoma i bezwładna. Do jej umysłu bardzo opornie przedzierała się pewna łagodność jego tonu. Uspokajająca nuta. Jeszcze niewiele do niej docierało. Ową łagodność zaraz jednak zastąpiło intensywne warknięcie. Powieki zamknęły jej się w osłonie przed tą gwałtownością. Zadrżały zanim je otworzyła, zielonym spojrzeniem, przez mgłę szukając jego twarzy. — Ces… — nigdy nie przedstawiałą się żadnym skrótem imienia. A było ich wiele. Celeste, Tina, Tessa, Ces. Teraz zwyczajnie nie miała energii, żeby wypowiadać je pełne. A on wydawał się niecierpliwy. Oblało ją poczucie niepokoju. Kim był. Dlaczego ją trzymał. I mieszało się w niej z ulgą, że ktoś się pojawił, że może będzie mógł jej pomóc. Nie wiedziała, co przemawialo w niej głośniej. Te dwie perspektywy kłóciły się w niej ze sobą, aż rozbolała ją głowa. Chciała podnieść dłoń do skroni, ale ręka odmówiła jej posłuszeństwa. Wisiała bezwolnie u jej boku. — Kim… jesteś? W ostatnim rozsądku udało jej się spytać. Bo może był jednym z tych wielu wilkołaków o jakich mówił jej Stave? Nie chciałaby skończyć jak jeden z nich. Być dotkniętą linkantropią. Wydawało się to silnym przekleństwem, dlatego przechyliła bezsilnie głowę na bok, rozglądając się dokąd idą. — Pos-taw mnie. Oszukiwała się, że da radę dojść sama, ale ból ją onieprzytomnił. Wydawała się na wpół tylko obecna. Stave? - zawołała w głowie chcąc go nawołać głośno, ale już nie miała siły? Gdzie był Stave? Stave kroczył za nimi posępnie, zły na siebie, że ściągnął tu młodą Swansea, która gdyby nie przypadkowy przechodzień, mogłaby skończyć dokładnie tak samo, jak on. Martwa.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Słodko - metaliczny zapach krwi stał się znacznie intensywniejszy, kiedy dziewczyna znalazła się w jego ramionach. Mimo wszystko jego woń mieszała się z czymś jeszcze, czego nie mógł zidentyfikować; wziął głębszy oddech, spinając przy tym zmęczone wcześniejszym wysiłkiem mięśnie. Nieznajoma nie ruszyła się, bezwładnie leżała w jego ramionach budząc nie tylko troskę, którą z natury okazywał naprawdę rzadko, zwłaszcza wobec nieznajomych ale również potrzebę bycia przy niej. Westchnął widząc ledwie dostrzegalny grymas, który pojawił się na jej brudnej twarzy wywołany jego ostrzejszym tonem głosu. Nie chciał tak zabrzmieć, ale jednocześnie wiedział, że w taki sposób szybciej ocuci nieznajomą, wyrwie ją z dziwnego świata, w którym znalazła się z nieznanych mu powodów. Bo co musiało się wydarzyć, że wyglądała teraz tak żałośnie? - Ces - powtórzył - Od? - drążył, unosząc prawą brew, z góry zakładając, że nie jest to jej pełne imię; było zbyt proste? banalne? Z jakiegoś powodu zupełnie mu do niej nie pasowało. Starał się przemieszczać szybko, jednak lawirowanie między drzewami oraz krzewami z Ces na rękach nie było wcale takie proste - nawet dla niego. - Daemon, nazywam się Daemon Avrey, jestem nowy - powiedział zgodnie z prawdą. Mogła się go obawiać, mogła mieć dziwne myśli, jednak nie był żadną magiczną istotą, tylko zwykłym człowiekiem którego nie dane było jej jeszcze poznać. - Nie mogę tego zrobić - powiedział, czując jak że wciąż pozostaje bezwładna. - Co ci się stało? - zapytał, nie tylko po to, by wciąż pozostawała przytomna, ale również z ciekawości. Takich ran nie odnosi się przecież tak po prostu.
Praca fotografa to praca bardzo mobilna - jeżeli potrafisz zakręcić się wokół właściwych ludzi, to w zasadzie gdziekolwiek się pojawisz, znajdzie się dla Ciebie zajęcie. Złapany na gorącym uczynku podczas fotografowania na ulicach Nowego Orleanu, dostajesz świetną propozycję dorywczej pracy. Trudno powiedzieć dlaczego właśnie Ty - być może Twoje poprzednie prace przemierzyły ocean i wpadły w ręce zleceniodawcy, być może sama Twoja postawa zdradza profesjonalizm. Zostajesz zaproszony do przeprowadzenia sesji w okolicy bagiennej sadzawki, a pozować ma Ci dwójka modeli nieprzeciętnej urody. Zapoznanie się z nimi przynosi Ci kilka istotnych informacji:
Mason:
To dopiero początkujący model, pomimo że nie jest już najmłodszy. Naprawdę dobrze radzi sobie przed kamerą, jeżeli tylko jest pewny warunków, w których się znajduje. Podkreśla jednak, że nie potrafi pływać i wolałby pozostać na powierzchni. Jest jednak typem osoby, która zawsze stara się zadowolić wszystkim, nawet własnym kosztem.
Ava:
Jest profesjonalistką, a przede wszystkim perfekcjonistką, co bywa przydatne, ponieważ jej pomysły bardzo często są błyskotliwe i dodają zdjęciom wiele charakteru. Ma jednak tendencję do rządzenia się i obrażania, jeżeli coś nie idzie po jej myśli. Nie chce bowiem być twarzą czegoś, co nie jest doskonałe. Będzie jej zależało, żeby spróbować trudnych ujęć, zarówno wśród skał, jak i w wodzie.
Rzuć k6, opatrując ją imieniem osoby, pod którą decydujesz się bardziej przeprowadzić sesję, wtedy ujawnię Ci kości
Kostki (Mason):
Jeżeli decydujesz się zrobić sesję pod Masona - zdjęcia będą robione wyłącznie na powierzchni. 1 - Krótko mówiąc, Ava jest na Ciebie wściekła, że przedkładasz emocje ponad pracę. Po tym, co wcześniej od niej usłyszałeś, mogłeś się spodziewać, że nie będzie chciała w takim wypadku z Tobą współpracować. Musisz zadowolić się Masonem... i choć mężczyzna wychodzi bardzo korzystnie, w wykonanych przez Ciebie zdjęciach nie ma duszy. To raczej nie jest praca na Twoją miarę? 2,6 - Współpraca okazuje się być... trudna. Ava nie jest zadowolona i wcale tego nie ukrywa, a jej zła energia wpływa na wszystkich. Tak jest jednak wyłącznie pomiędzy ujęciami, bo przede wszystkim jest przecież profesjonalistką - więc ostatecznie robicie naprawdę niesamowitą sesję, nawet jeśli okupioną wieloma docinkami i stresem. Rzuć k6 i pomnóż o 10, by sprawdzić, jaka przysługuje Ci dodatkowa nagroda. 3 - Okazuje się, że perfekcyjne ujęcia wychodzą Wam już na powierzchni. Wbrew pozorom jest to teren, który ma wiele potencjału i zauważasz to Ty, a ostatecznie i Ava się do tego przekonuje. Dzięki dobremu zgraniu, dość szybko kończycie pracę. Dostajesz nawet od niej wizytówkę, w razie gdybyś kiedyś potrzebował polecenia lub sprawdzonej modelki. Otrzymujesz dodatkowy punkt z działalności artystycznej za sprawną pracę. 4,5 - Musisz przyznać, że nie jest to zbyt przyjazny teren, a Ty, jako fotograf, też musisz się nieźle nagimnastykować, by złapać dobry kąt. W pewnym momencie przejeżdżasz dłonią po ostrej skale - pomimo szybkiego zaleczenia rany, przez cały następny watek będzie Ci doskwierał ból i pieczenie w dłoni oraz problemy z uniesieniem cięższych przedmiotów.
Kostki (Ava):
Jeżeli decydujesz się zrobić sesję pod Avę, zdjęcia będą robione w różnych warunkach również wodnych. 1,5 - Zabezpieczacie Masona na każdy możliwy sposób, a on stara się nadążyć za swoją towarzyszką i naprawdę widzisz, że robi, co tylko potrafi. Emocje są jednak trudne do poskromienia, szczególnie strach. Na zdjęciach mężczyzna wychodzi na spiętego i niezadowolonego, co zupełnie nie nadaje się do promocji sadzawki jako obowiązkowego punktu wycieczki dla par. Raczej nie zostawisz w Nowym Orleanie po sobie sławy... 2 - Mason wpada w panikę, gdy tylko wchodzi do wody. Do tego stopnia, że nie jest w stanie wykonać żadnego polecenia. Szybko wydostajecie go na powierzchnię. Nie ma tego złego - zostaje Ava, która przed obiektywem wyczynia cuda. Nie jest to może dokładnie to, czego oczekiwano, ale promocja zdrowego self love jest teraz w modzie. Rzuć k6 i pomnóż o 10, by sprawdzić, jaka przysługuje Ci dodatkowa nagroda. Czy to jednak było warte pogłębienia lęku u mniej doświadczonego modela? 3,6 - Okazuje się, że perfekcyjne ujęcia wychodzą Wam już na powierzchni. Wbrew pozorom jest to teren, który ma wiele potencjału i zauważasz to Ty, jak i Ava. Dzięki dobremu zgraniu, dość szybko kończycie pracę. Dostajesz nawet od niej wizytówkę, w razie gdybyś kiedyś potrzebował polecenia lub sprawdzonej modelki. Otrzymujesz dodatkowy punkt z działalności artystycznej za sprawną pracę. 4 - Czy popierając Avę wiedziałeś, że wejście do wody będzie oznaczało, że i Ty się w niej znajdziesz? Z tej perspektywy zdjęcia będą wyglądać o niebo lepiej. Wystarcza jednak chwila nieuwagi, by Twój aparat zniknął w odmętach wody. Nawet sprawne wyłowienie go, niewiele tu pomoże, szczególnie że woda w bagnie jest specyficzna. Dla ekipy to nie taki problem, by przygotować Ci na sesję zastępczy sprzęt, Ty jednak swoją własność tracisz. Odnotuj to koniecznie w upomnieniach.
______________________
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Każdy wyjazd za granicę – w tym wakacje, ferie i wszystko, co z pozoru wiązało się nie z pracą, a z wypoczynkiem i co najwyżej odrobiną szkoły – traktował jak okazję do poszerzenia fotograficznych horyzontów. Nie była to kwestia wyłącznie zmiany środowiska i warunków, w których robiło się zdjęcia, ale też próba łapania kontaktów, które w tym świecie były koniecznym kluczem do sukcesu. Nie dało się niczego osiągnąć, nie znając odpowiednich ludzi i nie chodziło tu nawet o plecy, a zwyczajnie o znajomość pracodawców. Fotografów na świecie było wielu i każdy z nich musiał samodzielnie dbać o to, by o nim nie zapomniano. Cóż, Elijah Swansea nie był zapomniany, bo żeby o kimś zapomnieć, trzeba by najpierw o nim pamiętać. Nie był już zupełnym anonimem, zeszłoroczny wyjazd do Nowego Jorku pozwolił mu zostawić swój ślad w Stanach Zjednoczonych, ale był on zbyt nikły, by można to uznać za duży sukces. Nie zamierzał zadowalać się ochłapami; jeszcze przed wakacjami spróbował wysłać sowy do kilku firm, a na miejscu paradował z aparatem w najlepsze, licząc, że może jakimś cudem zostanie zauważony i nie pomyli się go z pierwszym lepszym turystą. Trud się opłacał, bo na horyzoncie pojawiła mu się całkiem dobre zlecenie polegające na pracy z modelami, którzy mogliby pomóc mu zyskać trochę sławy – zwłaszcza Ava, która niewątpliwie była gwiazdą, bo słyszał już jej nazwisko i co więcej – w pamięci zostało mu kilka kampanii, a co za tym idzie również i sesji, w których brała udział. Nic więc dziwnego, że kiedy pojawił się już na planie, zdecydował się dostosować właśnie do niej, nie do niezdecydowanego chłoptasia, jakim wydał mu się być Mason. Miał urodę, ale nie miał charakteru, który zagwarantowałby mu sukces – a on przecież miał tylko jedną szansę na jego osiągnięcie. Miejsce było urokliwe, bardzo fotogeniczne, ale fakt, że mieli wejść do wody niezbyt go zachwycał. Nie chodziło wyłącznie o sprzęt, choć i pod tym względem bagna wzbudzały w nim niepokój, jako że uparł się, że chce pracować z własnym aparatem – żywił do zbiorników wodnych sporą awersję i choć nie lękał się ich tak jak Elaine, wolałby uniknąć niespodziewanego pływania. Ani myślał jednak protestować, był wszak profesjonalistą i dla dobrego ujęcia potrafił poświęcić naprawdę wiele. Nie dał po sobie poznać jak wiele dyskomfortu sprawia mu wejście do zimnej, nieprzyjemnej wody, zresztą nie dał sobie czasu na rozmyślania nad tym, czy czuje się w tej sytuacji dobrze – po prostu wziął się do roboty, zaczął działać, wszedł na odpowiedni tor. Kiedy robił zdjęcia, cała reszta otaczającego go świata traciła na znaczeniu, liczył więc, że tak stanie się i tym razem; okazało się, że się nie pomylił. Mógł być z siebie dumny, bo słuchanie sugestii Avy i wytrzymywanie jej marudzenia przekładało się bezpośrednio na jakość pracy. Prawdę powiedziawszy już po kilku chwilach był przekonany, że na kliszy ma co najmniej kilka sporo wartych zdjęć. Dziewczyna wyglądała na zdjęciach jak urodzona w wodzie syrena, tak dobrze wpasowywała się w klimat sesji, a cichszy Mason na zdjęciach wcale nie był tak wycofany. Nie trzeba było go namawiać, by wszedł do wody głębiej niż z początku, sam dał się ponieść, widząc, że jeśli nachyli się odpowiednio nisko, uzyska dostęp do kątu, w którym jej oczy będą idealnie mienić się w świetle odbijanym od powierzchni wody. Jeszcze tylko trochę… Nie wiedział co sprawiło, że aparat wyślizgnął mu się z ręki, ale fakt ten dotarł do niego dopieor w chwili kiedy z pluskiem wpadł do wody. W pierwszej sekundzie zamarł w bezruchu, w drugiej rzucił się do jego wyławiania. Nawet nie próbował go używać, wiedział, że wpierw powinien spróbować go wysuszyć, choć spodziewał się też, że być może w niczym to nie pomoże. Czy właśnie w idiotyczny sposób stracił swojego wiernego towarzysza, który był z nim od lat? Do końca sesji czuł w żołądku ciężar poczucia winy i złość na samego siebie. Dla niektórych mógł to być tylko aparat, dla niego był trochę jak członek rodziny. A z tego co wiedział, rodziny nie topiło się w bagnie… Chyba że chodziło o Cassiusa.
— Dlaczego nie… Ces? — nie chciała powiedzieć tego głośno, ale wymamrotała te słowa pół-przytomnie, bo założenie, że musiał być to skrót od pełniejszego imienia było zwyczajnie zwykłym zgadywaniem. Jako, że jednak przywiązywała się do kompletnej formy swojego imienia, odetchnęła, zmuszając się do kolejnych słów. — C… aelestine. Zaczynała rozumieć trudność w akcentowaniu jej imienia przez osoby, które dopiero je poznawały. Akcent na Cel- był dużo łatwiejszy niż akcent na Cael-. Stąd pauza w jej tonie. Przez suchość w ustach i zmęczenie wymawianie własnego imienia sprawiało jej niewielką trudność. Odetchnęła, odpychając się w końcu dłonią od torsu nieznajomego jej chłopaka. Jesteś nowy gdzie? Spytała siebie w myślach, zamglone, zielone tęczówki lokując na jego twarzy. — Jesteś… nowym członkiem stada? — wykrztusiła. Przez całe biadolenie Stave’a, wilkołaki to było pierwsze wyjaśnienie, jakie w tym momencie przychodziło jej na myśl. Dlatego tym bardziej poruszyła się w jego rękach, zachwiewając stabilnością jego uścisku. — Puść. Proszę powinna dodać jeśli naprawdę myślała, że ma do czynienia z wilkołakiem, ale nie dodała. Puknęła go w pierś dłonią złożoną w pięść, ale pewnie poczuł to jak smagnięcie bardziej niż faktyczne uderzenie. Nie miała sił się kłócić. Powoli, przez rozmowę, docierały do niej bodźce z otoczenia, a razem z nimi ból w połamanym ramieniu. Nie wyglądałaby tak żałośnie, gdyby nie zgubiła się na bagnach i potrafiła zasklepić otwartą ranę. Wydawało jej się, że umiera, ale straciła po prostu za dużo krwi. — Dlaczego? — spytała tępo, nie mogąc się wydostać z jego uścisku. Wpatrywała się w jego twarz z mieszanką niepokoju, zmęczenia, bólu i nieufności. Chciała wiedzieć dlaczego pytał, jak się zraniła. Czy i tak nie chciał jej zrobić krzywdy? — Postaw mnie... Spróbowała znaleźć swoją różdżkę. Ale nie mogła jej znaleźć pomiędzy fałdami materiałów. — Będę krzyczeć — ostrzegła, nie dlatego, że była na tyle głupia, żeby dawać mu szansę, żeby zatkał jej usta zanim by to zrobiła. Po prostu nie miała sił, żeby krzyczeć… dlatego zaryzykowała, że może sam argument jej krzyku przekona go żeby ją zostawił.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
- Bo to do ciebie nie pasuje - odpowiedział zgodnie ze swoim przekonaniem, chociaż rzeczywiście założenie, że "Ces" jest skrótem od pełnego imienia było jedynie jego domysłem. Patrząc na nią nieco z góry brudną od ziemi oraz krwi, bladą i ledwie żywą wciąż potrafił przez tę warstwę dostrzec nie tylko jej piękno ale pewnego rodzaju wytworność, a taka osoba zasługiwała na coś więcej. - Caelestine, piękne - powtórzył starając się poprawię je wypowiedzieć, choć nie wyszło to zapewne tak, jak powinno. Nie dość jego akcent był typowo norweski to jeszcze w ton jego głosu wkradł się surowość rosyjskiego języka, przez co imię dziewczyny zabrzmiało twardo zamiast melodyjnie. Słysząc o stadzie zmarszczył wyraźnie czoło zaskoczony, jednak ona nie mogła tego zobaczyć, wciąż walcząc z tym, by ją puścił. - Żadnego stada, nowym uczniem szkoły, przeniosłem się z Dumustrangu - wyjaśnił, nie zdając sobie sprawy z tego, jakie myśli krążą po głowie rudowłosej. Niestety nie połączył też faktów, wszakże Nowy Orlean miał swoją historię z udziałem wilkołaków, ale czy on mógł być jednym z nich? Oni chyba było brzydzi i bardziej owłosieni. Machinalnie zacisnął na niej mocniej swoje ramiona, kiedy ta poruszyła się w nich niespokojnie. - Nie puszczę cię, to już ustaliliśmy - jego ton był nieco zbyt surowy, co sam po chwili stwierdził, jednak nie wiedział w jaki inny sposób dotrzeć ma do tej upartej Ces. Uderzenie w pierś w odczuciu podobne było do delikatnej zaczepki, która miała zwrócić jego uwagę, co skwitował lekkim uśmiechem, może nieco prześmiewczym, gdyż było jasne, że czarownica ma w sobie naprawdę małe pokłady siły - przynajmniej tej fizycznej. Pochylił się lekko napierającą na nią swoim ciałem, by ochronić ją przed jedną z gałęzi która smagnęła go w policzek, robiąc na nim nacięcie. - Dlaczego co? - zapytał nie potrafiąc określić o co dokładnie pyta. - Dlaczego nie mogę Cię postawić czy dlaczego chcę wiedzieć, jak to się stało? - uściślił, nie chcąc zmuszać jej do wydobywania z siebie zbyt wielu słów, bo prawdopodobnie nawet sprawiało jej ból, a już na pewno wymagało wysiłku. Mimochodem roześmiał się - Wybacz - poprosił, patrząc na nią stalowo-niebieskimi tęczówkami, które teraz były obrazem jawnego rozweselenia - Ja chcę Ci pomóc, a ty będziesz krzyczeć? Nawet jeśli nie masz sił mówić? - pytanie za pytaniem opuszczało jego usta, a sam wciąż uparcie szedł na przód i choć z Caelestine w ramionach było trudniej udało mu się ujść spory kawałek.
Ciekawe czy normalnie doceniłaby jego uznanie dla jej imienia. Dzisiaj jednak znacznie bardziej ceniłaby sobie pewność, że nie jest nikim, kto zagraża jej zdrowiu i bezpieczeństwu. Natomiast jego dotychczasowe słowa wprost na to nie wskazywały. Ani akcent, który zaraz stał się jasny, kiedy zdradził na czym jego przeprowadzka polegała. Innego dnia pewnie dotarłoby do niej to szybciej. Tym razem jednak zmrużyła oczy, a do jej świadomości fakty docierały bardzo opornie. — Jeśli jesteś nowym uczniem w szkole, to dlaczego warczysz na młodszych kolegów? — spytała nielogicznie, jakby to teraz stanowiło największy problem, ale naprawdę liczyła się z pewną hierarchią i etykietą, jaka powinna panować, a o jakiej przeciętni uczniowie zapominali. Widocznie w Durmstrangu przelewali kieliszki spirytusu, a nie uczyli się kultury osobistej. To wyjaśniałoby czemu z tej szkoły wychodziło tak wielu czarnoksiężników, bez cienia wrażliwości do świata i ludzi. Zamrugała, widząc wyrastającą przed jej twarzą gałąź i przymknęła powieki, ale gałązka zamiast uderzyć ją, przejechała po policzku chłopaka. Ces powinna mu podziękować za ratunek, ale wpatrywała sie tylko w niewielkie zadrapanie na jego skórze… Jeśli mieszkańcy Durmstrangu byli tak gruboskórni jak mówiły plotki… przeżyje to. Do wesela się na pewno zagoi. Przerzuciła spojrzenie na ziemię, koncentrując się na kolejnych słowach chłopaka. — Drugie. Dlaczego to ważne, co się stało?— przełknęła suchość w ustach, próbując przytomnie spojrzeć w stalowe tęczówki oczu, które obserwowały ją teraz z góry. — Niesiesz pół-żywą koleżankę... i wydajesz się tym rozbawiony. Jesteś- s-sadystą? Nie chciał, a i tak zmuszał ją do mówienia. Przymknęła powieki. Chciało jej się spać. Im więcej mówiła, tym bardziej bolała ją ręka, bo tym bardziej zaczynały do niej docierać bodźce z otoczenia, a dodatkowo chłopak, który ją niósł zdawał się zbyt wielką zagadką na jej zmęczony umysł. — Jeśli stracę przytomność… znasz… — urwała. Kogo? Cassiusa? Cassiusa nie było. Charlesa też nie było. Nie było na tych wakacjach nikogo kto mógłby jej pomóc. Dlatego była skazana na nieznajomego. Nagłe przygnębienie związało jej język. Tak naprawdę… była na tych wakacjach zupełnie sama. Ona i Stave. Przez to, zaczynała swojego ducha bardziej lubić. — Nie zabieraj mnie do mojego domku — wymruczała w końcu niewyraźnie. Potrafiła sobie wyobrazić, że Loulou, Max i Finn znów nie będą zadowoleni z jej towarzystwa, jeśli znów jej nastrój popsuje ich dobre humory i super relacje między nimi.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Zaśmiał się słysząc pytanie dziewczyny, które swoją drogą było niezwykle interesujące; po raz pierwszy ktoś jawnie wytknął mu zwierzęce dźwięki od czasu do czasu mimowolnie opuszczające jego usta. - A co jeśli powiem, że lubię? - odpowiedział pytaniem na pytanie, ciekawy jakie wnioski wówczas ledwo żywa dziewczyna wysunie na jego temat, gdyż nie sądził by jej myśli były racjonalne. Jednocześnie ciągnąc ją za język wciąż starał się utrzymać ją w pełni świadomości, co z każdą uciekającą sekundą wydawało się być coraz trudniejsze. Dlatego gnał przed siebie, by jak najszybciej dotrzeć do domków - tam ma różdżkę i będzie w stanie jej pomóc bardziej lub zwyczajnie znajdzie kogoś z opiekunów. Zaskakujące było dla niego to, że tak wątła, delikatna, a wręcz krucha niczym porcelanowa laleczka Caelestine była jednocześnie tak silna i pełna woli walki; cenił sobie takie osoby, zawsze darzyła je ogromnym szacunkiem. Nie był - jak sądziła ona - osobą, która nie znała etykiety, chociaż rzadko kiedy przejmował się jej zasadami; matka przez wiele lat wpajała mu, jak powinien się zachować, co ku niepocieszeniu rodzicielki nie zawsze respektował. Mimo wszystko gdyby rzeczywiście nie posiadał wrażliwości na świat, a przede wszystkim drugiego człowieka, to czy by jej pomógł? Niejako wziął na swoje barki odpowiedzialność za zupełnie obcą dziewczynę? Wątpliwe, jednak mógł wybaczyć jej ten brak wiary. - Z natury jestem ciekawy różnych rzeczy, a ta ciekawi mnie szalenie - odpowiedział - W dodatku patrząc na tę ranę albo postanowiłaś zabawiać się w zapasy z jakimś magicznym stworzeniem albo miałaś ogromnego pecha - dodał marszcząc czoło, bo choć cała postać rudowłosej wciąż pozostawała dla niego zagadką, to jednak najbardziej na ten moment interesowało go, w jaki sposób doprowadziła się do takiego stanu. - Jak na pół-żywą koleżankę wciąż jesteś bardzo spostrzegawcza i zadajesz dużo pytań - odpowiedział, mimowolnie unosząc kąciki ust ku górze. Obdarzył ją wymownym aczkolwiek rozbawionym spojrzeniem. - Jestem księciem z bajki - oznajmił w końcu, jednocześnie unikając odpowiedzi na zadane pytanie. W gruncie rzeczy ciężko było stwierdzić czy jest lub czy może nie jest takim typem osoby. Miał różne, dziwne zapędy nad którymi przyczyną nigdy się nie zastanawiał - do teraz. Lubił destrukcyjne działania czy to wobec samego siebie czy innych, ale miał zbyt wiele twarzy, żeby tak po prostu móc to orzec. - Ej, nie zamykaj oczu - poprosił trącając jej twarz delikatnie nosem. Rozpoczynając zdanie, umilkła sekundę później, a na jej zmęczonej twarzy pojawił się dziwny grymas, którego Daemon nie potrafił zidentyfikować. - Jestem nowy, nie znam zbyt wielu ludzi, właściwie to tylko jedną niesforną Gryfonkę i ledwie żywą dziewczynę, którą niosę teraz w ramionach - odpowiedział, co zapewne w żaden sposób nie poprawiło Ces humoru. Nie zamierzał dawać jej złudnych nadziei, z położenia w jakim się znalazła były tylko dwa wyjścia - albo jemu uda się jej pomóc, albo poprosi o pomoc opiekuna a wtedy nie obejdzie się bez pytań. - Nawet nie wiem gdzie mieszkasz, zabiorę cię do siebie, dobra? - zapytał. Wymagała od niego znacznie więcej niż mógł zaoferować, a każde kolejne słowa będące niejako prośbą wypowiedzianą w jego kierunku, szybko dławił w zarodku. Naprawdę źle trafiła.
Nie odpowiedziała na jego pytanie, uznając je za retoryczne. Bolała ją głowa, a więc niepotrzebne dialogi zdawały się dla niej dużym dyskomfortem. Nie opowiedziała mu też w jaki sposób się zraniła. Szczerze mówiąc, sama nie była tego do końca pewna. W jednym momencie stała w miejscu, w drugim wiatr rzucił nią o konar i złamał rękę… to nawet nie brzmiało realistycznie. Zbyt abstrakcyjnie, żeby mogła mu to opowiedzieć. Zamiast tego, nie chcąc sama stracić przytomności, podjęła się innej historii. — Stave opowiadał mi o “nowych” osobach na bagnie. Znasz tą historię? O Matyldzie, która spotkała przystojnego “nowego” mieszkańca Luizjany na bagnie i mu uwierzyła? …. chodzi o to, że ta historia kończy się śmiercią. Przełknęła ślinę, było jej sucho w gardle i pominęła wiele elementów tej historii, aby przejść od razu do jej zakończenia. — To realna historia. Skąd mogę wiedzieć, że nie jesteś sadystą jak Rollo? I nie wrzucisz mnie do bagna? I wyrośnie po mnie tylko drzewo? Kolejny cyprys, kolejna osoba, która umarła na bagnie przez Rollo. Nie jesteś Rollo, prawda? W sumie, otumaniony, dziewczęcy umysł lepiej chłonął takie bajeczki. Rollo nie był księciem. Rollo był długowiecznym wampirem, czy wilkołakiem. Jednym z dwóch na pewno. Kusił swoje ofiary ładnym uśmiechem i zaciągał żeby zabić w lesie. Podobno wszystkie drzewa na mokradłach to pamiątka po każdej śmierci, każdym ciele, które bagno pochłonęło i strawiło… — Skąd mogę wiedzieć, że jesteś uczniem? Do jakiego należysz domu? Ślizgon. Z pewnością. Jeśli będzie to wiedział… istniała szansa, że nie był Rollo… ale księciem z bajki też nie. Potem wspomniał o gryfonce, więc jak się okazuje słyszał o Hogwarcie i podziale na domy. Drgnęła, zaniepokojona, czując ciepło jego nosa na policzku. Normalnie by tego nie zrobiła, ale teraz walczyła o to żeby nie odpłynąć i analizowanie bodźców z otoczenia zajmowało jej znacznie więcej czasu i wykorzystania sił… Uniosła dłoń i pacnęła go w twarz. Pewnie ledwie poczuł, bo nie było w tym wiele siły, ale nie chciała, żeby jej dotykał. — Brat mi kazał nie chodzić do domów starszych kolegów — zaprotestowała.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Brak odpowiedzi ze strony dziewczyny wywołał u niego swego rodzaju niepokój, zaskakujące. Rzadko kiedy martwił się o innych ludzi, zwłaszcza tych zupełnie mu obcych, tymczasem lewo-żywa Caelestine budziła w nim niezrozumiałe emocje i potrzeby, zgoła odmienne od tych, jakich doświadczał z innymi przedstawicielkami płci przeciwnej, lecz łatwo było to wytłumaczyć jej stanem. Obdarzył ją niepewnym spojrzeniem, by upewnić się, że jej oczy wciąż są otwarte a klatka piersiowa unosi się pod wpływem zaczerpniętego oddechu. Usta blondyna drgnęły nieznacznie, kiedy w końcu zabrała głos. - Sugerujesz mi, że jestem przystojny? - zapytał uroczo się przy tym uśmiechając, choć pewnie nie takiej reakcji ze strony Daemona spodziewała się czarownica. Sekundę później zmarszczył czoło, raz jeszcze analizując słowa, które opuściły jej usta. - A kim właściwie jest Stave i dlaczego opowiada ci takie historie? - zapytał, mając już pewne podejrzenia, jednak oczekiwał potwierdzenia. - Myślę, że gdyby było tak, jak mówisz zrobiłbym to już dawno zamiast nieść cię na rękach przez pół lasu - odpowiedział, mając nadzieję, że logiczne wyjaśnienia nieco ją uspokoją. Nie był żadnym Rollo, a tym bardziej nie chciał skrzywdzić rudowłosej. To było trochę zabawne, że przyrównywał jego osobę do długowiecznej - tylko ze względu życia w opowieściach - postaci. - Salazara Slytherina - odpowiedział z wyraźną dumą w głosie - Teraz będziemy bawić się w pytania i odpowiedzi? - zapytał, choć czy do tej pory nie działali właśnie w taki sposób? - A ty? - odbił pałeczkę, chcąc dowiedzieć się o niej czegoś więcej, choć gdyby w przyszłości chciał odnaleźć ją w zamku - nie sądził żeby miał z tym problem. Zachowanie dziewczyny było zaskakujące… każda jej relacja wywoływała u niego coś na kształt rozbawienia, a jednocześnie był pełen podziwu dla jej siły. - A ty zawsze słuchasz brata? - zdziwił się. - Za bardzo nie dajesz mi wyboru skoro nie chcesz wrócić do swojego domku - dodał.
Nigdy nie miała problemu ze stwierdzeniem, czy ktoś jest przystojny czy nie jest. Z łatwością zwracała uwagę na urodę. Potrafiła, nieumyślnie ją skomplementować. Anatomię traktowała jako coś bardzo naturalnego, a jako artystka, skupiona na malowaniu głównie portretów, doceniała wizualne niuanse u każdej nowo poznanej osoby. Chociaż twarz ślizgona widziała jak przez mgłę, zmęczona i nie przywiązująca do niej aż tak dużej uwagi, mimo wszystko nie mogła mu ująć uroku. — Jesteś fotogeniczny – skwitowała po prostu – Masz wyrazistą linię twarzy, którą łatwo narysować. I która dobrze by się prezentowała na szkicu, jednak nie zagłębiała się dalej w to stwierdzenie. — Stave to mój duch-opiekun. Raczej bardziej duch, niż opiekun, wnioskując po jej stanie. Głos Ces coraz bardziej się ściszał. Coraz mniej było ją słychać, pomimo, ze starała się zachować pełną trzeźwość umysłu. Nawet słowa składała bardziej składnie niż wcześniej, a mimo wszystko, odzywała się jakby poruszając się w tej rozmowie po omacku. — Zawsze... – przyznała i chociaż nie próbowala być zabawna, dodała coś, co jak żart mogłoby nawet brzmieć – chyba, że brat karze mi inaczej. A zaraz później odpłynęła... wyjątkowo długo prowadząc z nim tą rozmowę. Wyglądało na to, że jednak mógł ją zanieść do siebie. W tym stanie nie narażał się na jej niezadowolenie.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Choć on nie miał w sobie zmysły artysty, również potrafił docenić piękno - przede wszystkim kobiet. Dla niego każda na swój sposób była wyjątkowa, nawet jeśli inni nie potrafili owej wyjątkowości dojrzeć. Uśmiechnął się słysząc odpowiedź rudowłosej czarownicy. - To kiedyś pozwolę Ci ją narysować - rzucił, trochę w żartach aby podtrzymać rozmowę, gdyż nigdy nie postrzegał samego siebie jako materiał na modela, był zbyt niecierpliwy, aby długo wysiedzieć w jednym miejscu, a tego sztuka chyba wymagała. - To słaby z niego opiekun - stwierdził gdy zdradziła mu tożsamość Stave, w dodatku jego nastroju wobec ducha nie polepszała świadomość tego, jakie historie włożył dziewczynie do głowy. I wcale by się nie zdziwił, gdyby to właśnie przez owego opiekuna była w takim a nie innym stanie. Cicho zaśmiał się na odpowiedź Ces, oddech ulgi rozluźnił nieco mięśnie Daemona, gdy dostrzegł dobrze znaną sobie zabudowę - byli na miejscu. Teraz mógł w końcu naprawdę jej pomóc.