C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Miejsce to nie wygląda zbyt przyjaźnie. Niewielki dom na równie niewielkiej wyspie, w którego oknach zdają się wiecznie palić światła, a w środku ktoś nieustannie się porusza. Gdybyś zatrzymał się przy rozklekotanej kładce, która prowadzi do tego tajemniczego domostwa, z całą pewnością usłyszałbyś przytłumioną muzykę. Wiecznie żywy jazz. Na wyspę nie da się dostać inaczej, niż po tej chybotliwej, drewnianej ścieżce, która zdaje się nie mieć żadnego oparcia w gęstej, nieco bagnistej wodzie, wypełniającej całą okolicę. Nad domem kołyszą się wysokie, smutne brzozy, które zdają się opłakiwać jakąś tragedię. Kiedy tylko dotrzesz na wyspę, gdy tylko popchniesz drzwi, owieje cię chłód, zapach jedzenia i głośna muzyka Nowego Orleanu. Dopiero kiedy przyjrzysz się uważniej całemu domostwu, zorientujesz się, że wszystkie ściany i podłogi wyglądają, jakby lizały je uparte płomienie, a w środku kręcą się cztery duchy, ubrane w eleganckie garnitury i wyraźnie szykujące się do jakiegoś występu.
Kości na wejście: 1, 2 Drogę zagradza ci duch, który z miejsca pyta, czy potrafisz grać na trąbce. Zdaje się być tym bardzo podekscytowany i wygląda na to, że nie odpuści ci, nawet gdybyś przyznał, że nie wiesz zupełnie, jak z tego instrumentu wydobyć jakikolwiek dźwięk. Nakłania cię, żebyś podszedł wraz z nim do trąbki, którą ostatecznie musisz przyjąć i spróbować swoich sił. Rzuć kością k100:
Spoiler:
1 - 45 Głuchy zagrałby chyba lepiej! Nie masz do tego zupełnie talentu, a duch wzdycha niepocieszony, po czym zaprasza cię do baru, żebyś napił się czegoś i posłuchał tego, jak grać należy. Muzyka aż zdaje się być coraz głośniejsza, a ty zapadasz się w nią cały, nie zwracając uwagi na to, że ten dziwny budynek wydaje się być spalony. 46 - 85 Zadziwiające, ale idzie ci całkiem nieźle! Duch jest zadowolony, uśmiecha się do ciebie i zaczyna chyba dyrygować, jednocześnie twierdząc, że masz do tego prawdziwy talent i powinieneś więcej ćwiczyć. Ostatecznie wskazuje ci na magiczny dyktafon (+1 do DA), który leżał obok trąbki i mówi, że możesz go zabrać. 86 - 100 Czy ty przypadkiem nie pomyliłeś swojego powołania? Jesteś genialny w tym co robisz i duch natychmiast stwierdza, że musisz wskoczyć na scenę, by dać solowy popis. Radzisz sobie tak dobrze, że to aż przechodzi ludzkie pojęcie. Otrzymujesz +1 punkt do DA.
3, 4 Kiedy wchodzisz do środka, orientujesz się, że nie jesteś tutaj sam i już wkrótce siedzisz przy duchu pianisty, który rozmawia ze swoim kolegą, również duchem. Opowiadają ci historię tego miejsca i nieoczekiwanie dowiadujesz się, że cały zespół zginął tutaj w płomieniach razem z częścią gości. Nie wiadomo do końca, jak doszło do podpalenia, ale duchy nadal podejrzewają mugoli i żałują, że spośród wszystkich wtedy tu obecnych, na tym świecie pozostali tylko oni. Przyznają, że się trochę nudzą i proszą cię, żebyś przyprowadził znajomych. Jeśli faktycznie zaprosisz tutaj inne osoby, przez kolejny wątek będziesz miał niesamowite szczęście. 5, 6 Rozglądając się po okolicy trafiasz na jednego z duchów, który wydaje się być dość smutny. Twierdzi uparcie, że w jego kontrabasie pękły struny i teraz nie może już na nim grać. Jeśli zdecydujesz się pomóc duchowi, otrzymasz w prezencie kamień uśpionego wspomnienia w niebieskim kolorze (kyanit).
Kostkami rzucasz w pierwszym poście w tym temacie i musisz rozegrać wynikający z nich scenariusz. Jeśli masz chęć rozegrać go obszerniej albo po prostu chcesz pogawędzić z duchami zamieszkującymi to miejsce, zgłoś się na PW do @Christopher O'Connor
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max, jak to Max, uwielbiał węszyć. Chodzić i sprawdzać, dokąd właściwie może trafić, co może go tutaj spotkać, a ponieważ to były jego pierwsze wakacje, ponieważ wszystko było ekscytujące, to nawet włóczenie się po zmierzchu nie było takie straszne. Nic zatem dziwnego, że przywędrował tutaj daleko na mokradła, gdzie dostrzegł ten rozświetlony z daleka budynek i nic sobie nie robiąc z tego, że będzie musiał zapierdalać po jakiejś rozchwianej kładce, ruszył przed siebie. Nie bał się tego, co może się stać, bo nie zakładał również, że może wpaść do wody, właściwie tego w ogóle nie brał pod uwagę i szedł nieco na żywioł, biorąc to dawali. Tak po prostu. Ciekaw był, na co może się tutaj natknąć, a skoro był coraz bliżej, to i zaczął przyglądać się tej starej budzie, zastanawiając się, co może go tutaj jeszcze spotkać. Przekrzywił lekko głowę, gdy doleciały do niego dźwięki muzyki i nieco zamrugał, a wtedy usłyszał, jak za jego plecami śmieje się jego osobisty duch, który najwyraźniej bawił się chwilowo całkiem dobrze. Max uniósł lekko brwi, zastanawiając się, o co tutaj do kurwy w ogóle chodzi, ale skoro już postanowił się tutaj zjawić, to pchnął drzwi tego przybytku. W razie czego dostanie pewnie po ryju, ale tak to już w życiu bywało i właściwie godził się z tym, nie mając najmniejszych nawet oporów, żeby wpierdalać się gdziekolwiek by się nie dało. Ledwie przekroczył próg, a już znalazł się przy nim kolejny duch. Tego oczywiście mógł, ale nie musiał się spodziewać, ostatecznie bowiem w okolicy było ich mnóstwo i co chwila na jakiegoś się trafiało. Ten tutaj wypalił jednak od razu z pytaniem, czy Max potrafi grać na trąbce, co chłopaka co najmniej zbiło z tropu i parsknął z ubawienia, bo nie spodziewał się nawet, że mógłby wyglądać na kogoś, kto miałby choćby cień pojęcia o tym, jak tego instrumentu używać. Zaprzeczył więc, bo po prostu to nie mieściło mu się w pale, ale poczuł, jak duch próbuje go złapać i zrobiło mu się momentalnie zimno. Jego oponent nie zamierzał się poddawać i ciągnął go uparcie w stronę trąbki, co Max uznał za co najmniej niezły kabaret, któremu nie powinien zdecydowanie się opierać i powoli ruszył w tamtą stronę, jednocześnie rozglądając się, by przekonać się, czy ktoś pozna nim tutaj trafił, dostrzegł kolejne duchy i zaczął się zastanawiać, czy trafił właśnie przypadkiem na jakąś imprezę zmarłych, czy o co tutaj chodziło. Gdyby się przyjrzeć, to budynek wyglądał w ogóle, jakby go spalono, co było jeszcze kolejnym dość intrygującym faktem, ale Max nie bardzo miał okazję się na tym skoncentrować, bo duch postawił go przed instrumentem. - Spróbuj! - rzucił i dalej gadał jak najęty, a Max jedynie lekko wywrócił oczami. Nadal ćmiła go nieco głowa, ale ponieważ to był kolejny dzień tych przyjemności, to starał się to już ignorować.
Po wielogodzinnej tułaczce przez mokradła Ignacy doszedł do wniosku, że po powrocie z tych wakacji, już nigdy nie spojrzy na duchy w ten sam sposób. Do tej pory, w większości przypadków, raczej ufał ich osądowi, jednak z każdą kolejną godziną spędzoną na plątaniu się bez celu w te i we wte, zaczynał dochodzić do wniosku, że być może takie postępowanie było błędem z jego strony. Za namową swojego ducha – staruszki – wybrał się chwilę po południu na spacer. Teraz nawet nie był pewny, która była dokładnie godzina, jednak wszechogarniająca ciemność, sugerowała mu, że było, cóż, dosyć późno. Zgubiłem się. Czas to zaakceptować, pomyślał, starając się zachować spokój i kierując się w stronę wyspy, którą wypatrzył kilka minut wcześniej. Był to całkiem niezły punkt obserwacyjny i liczył, że być może uda mu się dostrzec stamtąd coś, co by mu zasugerowało, jak daleko jest pensjonat. Poza tym słychać było stamtąd muzykę, a to oznaczało cywilizację! Gdy doszedł do kładki, nie miał większych oporów przed wejściem na nią. W sumie i tak nie miał zbyt wielu opcji. Mógł podążyć za znajomymi odgłosami jazzu dochodzącymi z domku lub wrócić do lasu i tam szukać szczęścia u boku ducha staruszki, który zapewne poprowadziłby go na jeszcze głębsze mokradła. Wybór był więc oczywisty. Puchon szedł spokojnie w stronę drzwi, rozglądając się czujnie, a z każdym kolejnym krokiem rosła w nim nadzieja, że być może jego zła passa w końcu się odwróciła. Może jednak nie zgubił się po zmroku na terenie opanowanym przez całe stada aligatorów, a po prostu trafił nieco okrężną drogą na wielką studencką imprezę? Wziął głęboki oddech i pchnął drzwi. Mina rzedła mu niemal natychmiast, gdy zamiast gromadki pijanych rówieśników dostrzegł masę duchów w garniturach. Kątem oka dostrzegł także Panią Babcię, która zmaterializowała się obok niego. Spojrzał na nią oskarżycielsko i już miał coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał, a rysy jego twarzy wyraźnie złagodniały. Nie ważne jak bardzo byłby zirytowany jej próbami ściągnięcia go na te przeklęte mokradła, tak nie mógł się zmusić, żeby komentować jej zachowanie w negatywny sposób. Przypominała mu jego babkę. - Mogłaś mnie uprzedzić, że nie ma tu – przerwał, wiedząc, że powinien baczyć na słowa w towarzystwie innych zmarłych. - Nikogo z mojej szkoły. Niestety niedane mu było usłyszeć jej odpowiedzi złożonej zapewne z zagadki przyprószonej dziecięcym humorem, ponieważ podszedł do niego duch starszego mężczyzny, który przedstawił się po prostu jako Pianista i poprowadził go do bocznego pomieszczenia, gdzie przy nadpalonym stole siedział już inny duch. Nie protestował. Tak na dobrą sprawę, to był w stosunkowo bezpiecznym miejscu. W końcu jego gospodarze raczej nie daliby nikomu go skrzywdzić w ich własnym domu na ich własnej wyspie, prawda? I tak oto Ignacy spędził następne trzydzieści, a może i nawet czterdzieści minut, wysłuchując historii zmarłych o podpaleniu budynku i ich tragicznej śmierci. Słysząc o tym, jak bardzo są tutaj samotni, chciał nawet im jakoś pomóc. Mógłby opowiedzieć im o pensjonacie i obiecać, że podeśle tutaj jakąś grupę nastolatków. W końcu, co złego mogłoby się stać? Jeśli towarzystwo by młodzieży nie odpowiadało, co najwyżej by się ponudzili parę godzin. Niestety, jego plany zostały zniweczone, gdy usłyszał trzask otwieranych drzwi, a chwilę później usłyszał rozmowę... o trąbce? Spojrzał skonsternowany na Pianistę, jednak ten wyglądał na dosyć... zrezygnowanego. Ignacy przeprosił swoich nowych kolegów i wrócił do głównego pomieszczenia, gdzie zobaczył jakiegoś gościa mniej więcej w swoim wieku. To oznaczało, że nie oddalił się wcale tak daleko od pensjonatu! Na Merlina jak dobrze! - Chyba trochę się napalili na twój występ – skomentował zamiast prostego przywitania, uśmiechając się niewinnie i opierając o futrynę.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max zakładał, że na miejscu będzie na pewno o wiele więcej osób, w końcu muzykę było słychać już na brzegu i teraz nie do końca wiedział, co właściwie ma ze sobą zrobić. Duch niesamowicie mocno go absorbował, ale nawet go nie wkurzał, bo właściwie nie miał czym. Co ciekawe, kiedy tylko zaczęła się ta przepychanka, pojawił się również Patrick, rozbawiony i roześmiany do granic możliwości, rzucał coś o tym, że teraz zamówi sobie rum i będzie bawił się do białego rana. Max miał nawet wrażenie, że duch próbował go przyjaźnie szturchać, ale to wcale łatwe nie było, kiedy jedna ze stron była w chuj martwa. Nie miał pojęcia, co spowodowało, że mieszkaniec tego domu nieoczekiwanie postanowił uznać go za świetnego muzyka i zaczynał się poważnie zastanawiać, co ma z tym zrobić, bo właściwie to nie było nawet wiadomo, czy jeśli odmówi, nie dostanie jakiegoś srogiego wpierdolu, czy coś podobnego, ale z drugiej strony - chciał się po prostu nieźle bawić, a nawet gdyby miało się okazać, że nie ma pojęcia, jak się gra na tej jebanej trąbce - co było prawdą - mogło się okazać, że będzie po prostu całkiem zabawnie. Miał wrażenie, że okolica jest wręcz stworzona do tego, by szumieć i szaleć, i chociaż nie znał historii tego miejsca, to nie miało dla niego właściwie żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, żeby móc spędzić te wakacje jak najprzyjemniej, a to, co się działo, zdecydowanie podpadało pod tę definicje. Miał już nawet faktycznie brać się do tego grania, kiedy podłoga zaskrzypiała, a w drzwiach pojawił się chłopak, którego Max co najwyżej kojarzył ze szkoły, ale zbyt wiele na jego temat po prostu nie wiedział. Ciemne oczy błysnęły lekko, gdy mu się przyglądał, a następnie nieznacznie przekrzywił głowę. - Wygląda na to, że ty też, skoro tutaj jesteś - zauważył zaczepnie, a w kąciku jego ust zadrżał lekki uśmiech, który zdradzał właściwie wszystko. Jeśli miał się z kim droczyć, zapowiadał się naprawdę przyjemny wieczór, jeszcze lepiej, gdyby się okazało, że duchy miały tutaj jakiś alkohol, a już w ogóle cudownie, gdyby zjawili się tutaj również inni uczniowie i studenci, żeby przekonać się, jak wygląda to dość martwe, przynajmniej na razie, przyjęcie. Tak czy inaczej, Max wziął w końcu do rąk trąbkę, która wyglądała trochę tak, jakby faktycznie sporo przeżyła i jakimś cudem przetrwała pożar, a później spojrzał na nią niemalże tak, jakby chciał zapytać, która strona jest która. Nie znał się na tym zupełnie i właściwie to bawiło go jeszcze bardziej. - A może lepiej pośpiewamy sobie jakieś szanty? - rzucił jeszcze z nadzieją, na co Patrick niemalże wyskoczył z siebie, zachęcając go coraz mocniej do tego, żeby faktycznie coś zaśpiewał, Max zaś postukał palcami o trzymaną trąbkę, nadal starając się jeszcze odłożyć na bok to całe granie, czy próby pokazania, jakim gównianym jest muzykiem, a potem wystawił czubek języka, próbując przypomnieć sobie, tekst jakiejkolwiek szanty, by zorientować się prędko, że całkiem nieźle je kojarzy. Czyżby Patrick był w stanie mu je jakoś podpowiadać? - Kiedy rum zaszumi w głowie, cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści - zaśpiewał całkiem pewnie, zmarszczył potem nos, a duch, który prosił go o to, żeby zagrał na trąbce, zachowywał się teraz, jakby chciał zacząć bić mu brawo, ale jeszcze bardziej zaczął namawiać go do tego, żeby jednak spróbował, żeby nie odkładał instrumentu na bok. Walka z nim mijała się chyba z celem, więc Max w końcu mrugnął do chłopaka stojącego w drzwiach. - Lepiej zatkaj uszy, bo jeszcze nie znam zaklęć leczniczych na popękane bębenki, a byłaby szkoda zrobić ci krzywdę - rzucił jeszcze, mimo wszystko rozbawiony, po czym przekręcił znowu w dłoniach trąbkę, dostrzegając, że w pomieszczeniu zaczynają zbierać się inne duchy. Co do chuja? Miał być gwiazdą wieczoru?
______________________
Never love
a wild thing
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
W pierwszej chwili odniósł wrażenie, że skądś powinien znać nieznajomego, jednak za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć, skąd mógłby go kojarzyć. Jego postura wskazywała na to, że ćwiczył, ale nie czyniło go to od razu członkiem którejś z drużyny Quiddicha. Poznałby go wtedy od razu, w końcu należało to po części do jego obowiązków. Jako rezerwowy powinien wiedzieć przeciw komu może przyjść mu kiedyś grać, więc chcąc nie chcąc, podczas wielu miesięcy spędzonych na ławce, zdążył poznać większość zawodników. Może mieli jakichś wspólnych znajomych? Albo po prostu była to przypadkowa twarz, która wryła mu się w pamięć, po tym jak widział ją po raz enty podczas obiadów w Wielkiej Sali? Gdy zdał sobie sprawę, że pogrążony w swoich myślach, cały czas intensywnie obserwuje chłopaka, odwrócił wzrok w bok, starając się, aby wyszło to w miarę naturalnie. Nie chciał spalić pierwszego wrażenia, ponieważ bądź co bądź, było ono dosyć ważne. – Każdy na moim miejscu by był – spróbował odbić piłeczkę, unosząc jedną brew do góry w parodii ponętnego spojrzenia i uśmiechając się pod nosem. Oh, gdyby tylko był w stanie czytać w myślach Maxa! Alkohol to było dokładnie, to czego potrzebował, żeby zapomnieć o ostatnich kilku godzinach i jakoś dojść do siebie, zwłaszcza że Pani Babcia kręciła się w okolicy drzwi, jakby już chciała wracać na mokradła. Szalona kobieta. W każdym razie dobrze poszukali, to faktycznie udałoby im się znaleźć jakąś skrytkę, pozostawioną przez duchy za życia. Jakaś poluzowana deska z domowym alkoholem albo ukryte pomieszczenie w ścianie? W czasie gdy Gryfon dyskutował sobie ze swoim duchem, Ignacy wrócił do swoich nowych kumpli, aby zaprosić ich na występ. Nie omieszkał oczywiście wspomnieć, że to ktoś z jego pensjonatu. Słysząc kolejne słowa szanty, które wydobyły się z ust Maxa, wpadł w pewnego rodzaju konsternację, ponieważ głos miał nadzwyczaj dobry. Nie spodziewał się tego. Słysząc ostrzeżenie skierowane w swoją stronę, parsknął cichym śmiechem, wyraźnie rozbawiony tą perspektywą. Chyba zmęczenie po długiej wędrówce zaczęło dawać o sobie znać i wpłynęło na jego brawurę i chęć unikanie niebezpieczeństw, która już i tak była pewnie dosyć zaburzona. – Mimo wszystko zaryzykuję – stwierdził, podchodząc bliżej, aby mieć nieco lepszy widok i nie zasłaniać duchom z bocznego pomieszczenia całego przedstawienia. – Można powiedzieć, że składam swe życie w twoje ręce, o wielki wirtuozie. Był ciekawy, co też takiego wymyśli nieznajomy i jak wysokim stopniem zaawansowania umiejętności muzycznych popisze się przed swoją publiką. W sumie, nawet gdyby były one mierne to czy w gruncie rzeczy było o co się martwić? Byli tutaj tylko oni dwaj i cała banda pozbawionych cielesnej powłoki istot, które pewnie rzadko kiedy miewały gości w swoim skromnym domostwie. Byli złaknieni rozrywki, więc można było założyć, że spojrzą na ten kameralny koncert przychylnym okiem, pomimo ewentualnych drobnych mankamentów technicznych. Naturalnie, założenia dotyczące wyrozumiałości duchów nie zachęciły Ignasia w najmniejszym stopniu, aby zmienić się z biernego obserwatora w asystenta głównego muzykanta. To, że całkiem nieźle wywijał na parkiecie i czasami sobie podśpiewywał, nie oznaczało od razu, że potrafił grać na każdym instrumencie. Poza tym chciał, aby Gryfon mógł cieszyć się swoją szansą na sławę. – Wierzę w Ciebie, na pewno sobie poradzisz! – zawołał, chociaż nie miał żadnych dowodów na poparcie tych słów. Czasami po prostu należało powiedzieć ludziom, to co powinni usłyszeć, aby popchnąć ich w stronę działania. Na znak wsparcia, podniósł dwa kciuki do góry. Tak, jego pomoc w tym przypadku była autentycznie porażająca. Tylko zazdrościć, naprawdę.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Pewnie znaleźliby się tacy, którzy powiedzieliby mu, że powinien z pewnymi rzeczami przystopować, że nie powinien zachowywać się tak czy inaczej, że nie powinien robić tego, czy tamtego, ale jego akurat ani trochę to nie obchodziło. Postępował zgodnie z własnym widzimisię i skoro był w stanie znowu igrać z ogniem, niezależnie od tego, na jakim poziomie, to zamierzał robić to dla własnej przyjemności. Nie miał, zgodnie z własnym przekonaniem, żadnych ograniczeń, jeśli szło o zabawę, jaką mógł uskuteczniać, zawarta umowa była dość jasna i chociaż wiedział, że sam ją łamał w innych kategoriach, to jakoś nie umiał sobie powiedzieć, że w pewnymi sprawami należałoby również przystopować. Nic zatem dziwnego, że uniósł lekko brwi na uwagę chłopaka, a później uśmiechnął się pod nosem, zaś jego ciemne oczy błysnęły wyraźnie, kiedy Patrick zanosił się śmiechem za jego plecami, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że jego kompan został tutaj jakąś niebywałą gwiazdą wieczoru. - O psia jucha! - skomentował nawet bardzo ubawiony, pokręcił głową, a później zerknął raz jeszcze na rozmówcę Maxa, po czym znalazł sobie jakieś wygodne miejsce i usiadł, żeby faktycznie podziwiać występ, jaki miał nadejść. Zaraz zresztą zaczął radośnie klaskać i wyśpiewywać z Maxem szanty, dochodząc do wniosku, że niezgorszy z niego artysta, więc nie było nawet sensu narzekać na to, jak się do tej pory zachowywał, czy marudzić, że jest nudny. - No doprawdy? Ktoś tutaj bardzo mile łechce moje ego - stwierdził w tym czasie Max, a później w końcu faktycznie zabrał się na pakowanie się na scenę, co było skończonym szaleństwem, ale jego takie rzeczy po prostu się trzymały i nawet nie czuł się źle z tego powodu, właściwie można było spokojnie powiedzieć, że mu się to dość mocno podobało. Przeczesał włosy palcami, kiedy skończył śpiewać wstęp do Morskich opowieści, a następnie spojrzał ponownie na trzymaną w dłoniach trąbkę i na próbę stuknął w nią jeszcze, po czym parsknął z ubawienia. - Prędzej jestem Louisem, aligatorem grającym na trąbce. Tylko zębów nie mam takich ostrych - stwierdził jeszcze i wyszczerzył się w parodii warknięcia w stronę chłopaka, którego następnie obdarzył rozbawionym wejrzeniem i zmarszczeniem nosa, by później w końcu zabrać się do grania, co było w jego odczuciu skończonym wariactwem, bo nawet nie wiedział, jak to zrobić, a ku jego zdziwieniu szło mu całkiem nieźle. Duchy wyglądały na zdecydowanie zadowolone, w co aż nie mógł uwierzyć, ale właściwie dość prędko doszedł do wniosku, że może się tym nieźle bawić, tym bardziej że muzyka w tle zdawała się przybierać na sile, nic zatem dziwnego, że Max jedynie na chwilę przerwał ten swój koncert, by rzucić w stronę towarzyszącego mu chłopaka: - Hej, może jednak zaprosisz tutaj też innych? Mała impreza na środku bagna, kto by się mógł oprzeć, gdy jesteśmy tutaj też my? - rzucił i mrugnął do Puchona, by później faktycznie wrócić do gry. Nie miał bladego pojęcia, jakim cudem szło mu tak nieźle, ale to nie miało znaczenia, bo liczyło się tylko to, że bawił się świetnie.
Gdyby Mościcki był w stanie widzieć duchy innych ludzi lub wiedział o tym, że można nabyć taką umiejętność, z całą pewnością spróbowałby zachęcić towarzysza Maxa do tego, aby spróbował swoich sił w starciu z Panią Babcią. Z całą pewnością byłaby to rozmowa, której obserwacja byłaby warta każdego galeona. – Do usług, polecam się na przyszłość. – odpowiedział, zdejmując z głowy wyimaginowany kapelusz i kłaniając się z gracją w pas. – O ile przeżyję jakimś sposobem tę noc. Czasami się zastanawiał czy takie gesty sprawiały, że wydawał się na pierwszy rzut oka nieco ekscentryczny? Wprawdzie nie słyszał do tej pory zbyt wielu skarg, a najgorszą reakcją, jakiej doświadczył, były niezręczne uśmiechy i zaskoczone miny, jednak ta myśl często krążyła mu w głowie. Przywiązywał dużą wagę do tego, jak był postrzegany w towarzystwie, jednak miał słabość do tych swoich małych dziwactw i nie potrafił się przemóc do tego, aby się ich wyzbyć, ponieważ przychodziły mu tak naturalnie. Usprawiedliwiał to tym, że dzięki nim wyróżniał się na tle wielu innych osób i pomagało to nieco zbalansować jego formalny ton rozmowy, który potrafił czasami bez jakiejkolwiek kontroli Ignacego wypłynąć na wierzch podczas dyskusji. Na wzmiankę o Louisie zmarszczył lekko brwi, nie do końca łapiąc to nawiązanie. W sumie trudno się było mu dziwić. Mniej więcej od dziewiątego roku życia mieszkał w domu swojej babki, która raczej nie proponowała mu zbyt często wypadów do kina, a jeśli już chciała, aby się jakoś rozerwał, zabierała go ze sobą na Ulicę Pokątną. Były to fascynujące i pełne ekscytacji podróże zwłaszcza z perspektywy małego dzieciaka, który dopiero co dowiedział się, że jest czarodziejem. Jasne, wychowywanie się tam było świetne, jednak na pewno ucierpiała na tym jego znajomość mugolskiej popkultury i klasyków Disneya, a nie wszystkie braki w tym temacie dało się nadrobić ot tak. Nostalgia w pewnych przypadkach robiła swoje. Mimo wszystko uśmiechnął się przekonywająco, jakby właśnie doznał nagłego olśnienia i połączył wątki. Zerknął w stronę Pani Babki, zaciekawiony czy będzie zainteresowana występem, jednak starowinka wydawała się w całości poświęcać swojemu niezdrowemu zainteresowaniu mokradłami, ponieważ wciąż stała przy drzwiach, patrząc w stronę podmokłych terenów. – Chociaż spróbuj posłuchać – powiedział bezgłośnie, gdy w końcu zwrócił na siebie jej uwagę. – Może być naprawdę niezły. Jakby na potwierdzenie tych słów, Max zaczął wygrywać na trąbce wyjątkowo skoczną melodię, która najwyraźniej przypadła duchom do gustu. Najwyraźniej przyszło mu natrafić na człowiek wielu talentów. Nie dość, że umie śpiewać to jeszcze grać. Na sugestię chłopaka, aby sprowadzić tu więcej ludzi, skrzywił się lekko. Bynajmniej nie dlatego, że miał coś przeciwko temu pomysłowi, w sumie miał nawet wytypowanych kilka konkretnych osób, które mógłby tutaj zaprosić. Po prostu dosyć problematycznym punktem tego planu był brak Wizzboka, stanowiącego zdecydowanie najłatwiejszą formę komunikacji w tych czasach. Nie spodziewał się, że może go potrzebować, skoro pierwotnie zamierzał spędzić poza pensjonatem maksymalnie dwie godziny. Samo to, że akurat miał ze sobą różdżkę można było uznać za istny łut szczęścia. Gdybym miał ze sobą tę przeklętą książkę, pewnie by mnie tu nawet nie było, pomyślał, wzdychając cicho. Mógłby napisać do kogoś ze znajomych, kto zazwyczaj lubił siedzieć po nocach i poprosić, aby pomógł mu dotrzeć z powrotem do ośrodka. Wtedy pewnie nawet by nie rozważał wędrowania przez mokradła w stronę tej wyspy. Eh, tyle dobrego, że przynajmniej znalazł Gryfona, który jeśli Merlin dopomoże, doprowadzi go do jego celu. Nie chcąc przerywać znakomitego występu Maxa, starał się pokazać mu na migi, że nie ma przy sobie magicznej książki. Pytanie tylko, czy jego młócenie rękami w powietrzu i klepanie się po kieszeniach z miną cierpiętnika, zostanie poprawne odczytane. Dopiero, gdy pewna część występu dobiegła końca lub Maximilian po prostu zdecydował się zrobić sobie przerwę, Ignacy zaczął głośno klaskać, nie mogąc wyjść ze wzruszenia. Cóż to był za cudowny pokaz umiejętności!
Ostatnio zmieniony przez Ignacy Mościcki dnia Nie Lip 19 2020, 14:52, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Na uwagę, jaką poczynił chłopak, ciemne oczy Maxa błysnęły znowu i trudno było powiedzieć, co się w nich dokładnie kryje. Było tam jednak niewątpliwie coś - niepokojącego, zachęcającego, jakby jakieś kurwiki, których nie dało się tak łatwo uspokoić, aczkolwiek ktoś, kto nie znał go bliżej, z całą pewnością nie byłby w stanie sprecyzować tego, co się za tym kryło. Zaproszenie, a może ostrzeżenie? Każdy mógł czytać to po swojemu i Max doskonale wiedział, iż na pewno znaleźliby się ludzie, którzy postanowiliby brać nogi za pas, kiedy zorientowaliby się, że Brewer jest ostatnią osobą, która zatrzyma się, kiedy się już w czymś rozpędzi. Nie był jednak chujem złamanym i rozumiał znaczenie słowa „nie”, aczkolwiek musiało ono naprawdę do niego dotrzeć, inaczej pozwalał, by niosły go różne fale, by go znosiło, by działo się, mniej więcej, dokładnie to, co dziać się chciało. Był dość mocno niepoprawnym człowiekiem, aczkolwiek trzymał się w wielu momentach pewnych ram, nie wypadał za nie i teoretycznie - można było go uznać za całkowicie poprawnego, młodego obywatela, czyż nie? - Teraz już wiem, do kogo zwrócić się, kiedy zabraknie mi pewności siebie - stwierdził na to, po czym nieznacznie przekrzywił głowę. - Boisz się, że jestem gorszy od aligatorów czających się w pobliskich bagnach? - rzucił jeszcze, śmiejąc się pod nosem, by ostatecznie przyjrzeć się chłopakowi uważniej, z zaczepnym uśmieszkiem czającym się w kąciki ust. Później przyszła pora na grę, co było dla niego cholernym wyzwaniem, ale po kilku pierwszych dźwiękach, które były naprawdę niezłe, całkiem się rozluźnił i bawił dobrze. Być może tak naprawdę to duch grał za niego albo chuj wie co, bo szło mu na tyle dobrze, że miał wrażenie, iż za moment rozkręci się tutaj prawdziwa impreza i nie miałby nic przeciwko temu, ostatecznie bowiem uwielbiał wielkie zbiegowiska, gdzie można było robić z siebie debila, bawić się doskonale i właściwie niczym nie przejmować, z jakiegoś powodu dawało mu to wewnętrzny spokój, kiedy nie musiał się na nim koncentrować i po prostu płynął przez życie. Nie bardzo rozumiał te wszystkie wygibasy wykonywane przez rozmówcę i chyba nie domyślał się, co ten chce mu przekazać, ale musiał przyznać, że się z tego powodu całkiem przednie ubawił, później zaś, gdy skończył grać i uniósł lekko brwi, jakby chciał zapytać, czy już został tym zajebistym wirtuozem, czy jeszcze nie, przy okazji uśmiechając się lekko. Patrick marudził mu gdzieś nad głową, że zdecydowanie wolałby pośpiewać sobie z nim szanty, ale chwilowo Max postanowił go zignorować, bo mimo wszystko znajdowały się tutaj również inne duchy i chociaż jeden żywy człowiek, co było przyjemną odmianą od tego świata pełnego niewiadomego, który Maxa mimo wszystko otaczał. Odbierał okoliczną magię bardzo, ale to bardzo intensywnie, o czym jeszcze nie wiedział, a może nie chciał na razie do siebie dopuścić, pozwalając, by myśl o tym biegła w nim bardzo leniwie, chyba nigdy nie docierając do właściwego celu, co było w jego wypadku rzeczą całkowicie naturalną, bo uwielbiał ukrywać przed samym sobą wszystko to, co ważne. - To co? Mam tutaj wpadać częściej, żeby grać? - rzucił jedynie, a duchy zaczęły opowiadać jeden przez drugiego, jak kiedyś tutaj było i namawiać ich, żeby faktycznie zaprosili tutaj swoich znajomych, na co Max jedynie lekko wzruszył ramionami. - Nie umiem wyczarować patronusa, a nie mam przy sobie wizza, więc nie mam ich jak tutaj ściągnąć, ale mogę im powiedzieć o tym miejscu i kto wie, może jeszcze urządzimy sobie tutaj imprezę życia?
Tak jak w większości przypadków Ignacy zwykł raczej zaprzeczać, jakoby istniało coś takiego, jak iskra w oku, która przyciąga spojrzenie danej osoby, tak trudno mu było zaprzeczyć, iż Gryfon miał w sobie pewną magnetyzującą energię. Sprawiała ona, że chciało się być blisko niego, ponieważ potrafił rozluźnić atmosferę i poprawić wszystkim humor. Rzadki dar, jednak w czasach, gdy tak wielu ludzi chodziło ze zwieszonymi głowami, nad wyraz pożądany. – A kiedykolwiek ci jej brakuje? – spytał żartobliwie, rozglądając się wymownie po wnętrzu domu. Był środek nocy, a przynajmniej w najlepszym wypadku późny wieczór, a Maximilian za namową duchów, które ledwo co poznał, stwierdził, że świetnym pomysłem będzie danie tutaj prawdziwego pokazu swoich muzycznych umiejętności. Jasne, można było wziąć poprawkę na to, że w gruncie rzeczy duchy nie były tak do końca żywą publicznością i miały trochę inne oczekiwania, ponieważ wydawały się nieco mniej uprzedzone i skłonne do ostrej krytyki, jednak zdaniem Ignacego wzięcie udziału w czymś takim, wciąż wymagało zarówno odwagi, jak i dużej dawki spontaniczności. W przeciwieństwie do kolegi miałby spore opory, aby coś takiego zrobić, zwłaszcza przy obcych, bez względu na to, czy należeli do świata żywych, czy też umarłych. W otoczeniu znajomych twarzy było nieco inaczej, ale na pewno nie zdecydowałby się na zorganizowanie kameralnego koncertu w ciągu kilku minut. Po prostu nie był takim typem człowieka. – Nikt nie jest gorszy od tych pokrak – skomentował z wyraźnym zdecydowaniem w głosie. – Aczkolwiek, gdybyś znienacka zaczął fałszować, szok mógłby być tak wielki, że moje serce mogłoby tego nie wytrzymać i stanąć, więc pewne ryzyko uszczerbku na zdrowiu istnieje. Puchon otworzył usta, jakby chciał dodać coś jeszcze, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał. Zamiast tego mrugnął do Maxa. Gdyby nie to, że się opamiętał, zapewne zacząłby prowadzić niezwykle długi wywód na temat tego, że w danym momencie można wyróżnić kilka różnych poziomów niebezpieczeństwa. Dla przykładu: gdyby był zmuszony spędzić noc na bagnach, zagrożeniem numer jeden byłyby stworzenia zamieszkujące to terytorium, a nie to, że jakimś cudem z krzaków mógłby wyskoczyć czarnoksiężnik chcący go wypatroszyć i wykorzystać jego wnętrzności do rytuału związanego z nekromancją czy dziwnymi praktykami voodoo. Człowiek zazwyczaj dokonywał priorytetyzacji możliwych niebezpieczeństw, jakie mógł napotkać w danym czasie i miejscu, biorąc przy tym pod uwagę wiele różnych czynników, jak chociażby humor, spokój ducha czy możliwość radzenia sobie z zagrożeniami. W tej chwili Ignacy czuł, że nie ma się czego obawiać w tym miejscu. Ściany domku chroniły przed krokodylami i innym tałatajstwem i nie wyczuwał ze strony nowo poznanego kolegi złych zamiarów, więc był w stanie obdarzyć go kredytem zaufania i założyć, że nie zrobi mu większej krzywdy, niż przypadkowe podrażnienie zmysłu słuchu. Po zakończonym występie spróbował dostać się do Maxa, nie przechodząc jednocześnie przez duchy, co było nieco problematyczne, gdyż koncert wprawił je w nie lada euforię i bardzo chętnie ruszały się na wszystkie strony. – W sumie to nie jest taki zły pomysł – wtrącił, kiedy udało mu się dotrzeć w odpowiednie miejsce. – Można by było wykorzystać to miejsce do zorganizowania imprezy pod koniec wyjazdu albo jakoś w połowie. Wyspa jest trochę na uboczu, a droga nie jest szczególnie prosta do przejścia, jeśli nie zna się trasy. To daje większe pole do popisu niż robienie tego w pensjonacie w zasięgu wzroku opiekunów. Wystrój domku pozostawiał wprawdzie wiele do życzenia, jednak jego lokalizacja rekompensowała w dużej mierze brak mebli i ozdobników. Poza tym wolna przestrzeń dawała cóż... Dużo przestrzeni do zabawy.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Na uwagę chłopaka uśmiechnął się lekko, jakby leniwie, wyglądał teraz dokładnie tak, jakby zastanawiał się bardzo uważnie nad jego słowami, jakby rozważał to pytanie na każdą możliwą stronę, oglądał je i bawił się nim. Takie żonglowanie wszystkim, co się da zawsze mu się podobało, nie miał z tym żadnego problemu i w gruncie rzeczy czuł się z tym dobrze, więc nie uciekał od rozmów i zaczepek, pod pewnymi względami uważał nawet, że świetnie sobie z nimi radzi, w końcu miał z nimi wieloletnie doświadczenie, a skoro jego rozmówca dał się w to wszystko wciągnąć, to nie widział powodów, dla których miałby teraz w ogóle przestawać. - Nie wiem... Chyba musiałbyś sprawdzić - rzucił zatem, a jego ciemne oczy naprawdę zdawały się dość mocno lśnić. Trudno było pominąć tę sugestię, jaka znajdowała się w tych słowach i nawet nie starał się jej ukryć, bo nie był człowiekiem, który zwracałby uwagę na takie drobnostki. Zaraz jednak jego mina stała się jakby nieco smutniejsza, bawił się tym i zauważył, że to chyba nie do końca był komplement, bo w końcu stwierdzenie, że nie ma nikogo gorszego od aligatora, nie prowadzi wprost do stwierdzenia, że on sam jest sporo od nich lepszy. To była kolejna zaczepka, jaką z siebie wyrzucał i chyba nie zamierzał przestawać, bo czuł się z tym naprawdę dobrze i całkiem nieźle się bawił, można nawet całkiem spokojnie powiedzieć, że z każdą kolejną uwagą coraz bardziej. - Nie martw się, doskonale wiem, jak wprawić serce na nowo w rytm - stwierdził, co było dość dwuznaczne i można było odczytywać, jak się chciało. Na całe jednak szczęście nie zaszła potrzeba robienia niczego podobnego, bo okazało się, że Maxowi poszło naprawdę nieźle, co było zadziwiające dla niego samego i zaczął się nawet zastanawiać, czy to może jednak nie magia tego miejsca, tej okolicy, tego wszystkiego, co się tutaj czaiło, bo nie wiedział zupełnie, jakby miał to inaczej wyjaśnić. Skąd mu się wzięły te niesamowite umiejętności - nie wiedział, ale niemalże parsknął na myśl, że zdecydowanie powinien zaprosić tutaj Forestera i zaprezentować mu swoje niezwykłe popisy wokalno-muzyczne, od których nie można było oderwać nie tyle oka, co raczej ucha. Śmieszyło go to, ale przynajmniej wszystko to na moment przysłoniło jego problemy związane z niesłabnącym bólem głowy. Jedynym problemem były obecnie duchy, które chyba chciały bardzo mocno mu pogratulować tego występu, zapomniały jednak, że są tak jakby w chuj niematerialne i jeśli będą próbowały poklepać go po plecach, to im tutaj za chwilę zamarznie od ich radosnego dotyku. Próbował więc wykręcić się nieznacznie z ich grona, by zaraz zwrócić ich uwagę na to, co mówił drugi chłopak. - Impreza na koniec wakacji brzmi niesamowicie kusząco, wiesz? Na dokładkę mielibyśmy tutaj muzykę na żywo i ani jednego dorosłego, bo wcale byśmy ich tutaj nie wpuścili. Widzicie, chłopak ma głowę na karku, myślę, że jemu również należą się oklaski, a jeszcze lepiej, coś do picia - stwierdził, uśmiechając się kącikiem ust, a kiedy duchy to wszystko podchwyciły i pokazały im bar, Max dość prędko za nim zniknął, by wydobyć stamtąd nieco osmolone butelki mocnej whiskey, która stała tutaj nie wiadomo jak długo, ale mimo wszystko wyglądała na całkiem zdatną do użytku. - Mają tego tutaj zdecydowanie więcej - stwierdził jeszcze, gwizdnąwszy z rozbawieniem.
Z oczywistych względów, chociaż pozostało to niestety niewypowiedziany, Maximilian przewyższał pod wieloma względami lokalne stada aligatorów. Przede wszystkim spędzanie z nim czasu było dużo bardziej interesujące i przynosiło oczywiste profity, jak chociażby bezpieczeństwo, poprawa humoru i brak ryzyka wylądowania ze zmiażdżoną ręką na szpitalnym oddziale czy pod opieką czaromedyka. – A cóż takiego ja, prosty człowiek, mógłbym zrobić, aby dokonać sprawiedliwej oceny? – uniósł brwi, jakby za nic w świecie nie mógł się domyślić. Czy cała ta dwuznaczna otoczka mu przeszkadzała? Ku jego własnemu zdziwieniu, sprawy miały się wręcz dokładnie na odwrót. Wprawdzie już wcześniej całkiem lubił wprowadzać tego typu zagrywki do na pozór zwykłych rozmów, jeśli uważał, że był we właściwym towarzystwie, tak dyskusja z kimś, komu to nie tylko najwyraźniej odpowiadało, ale także potrafił dotrzymać mu pola, stanowiła interesujące wyzwanie. Na swój sposób była to jego zdaniem forma sztuki, wymagająca od osób biorących udział w konwersacji pewnego rodzaju subtelności. Bycie bezpośrednim było proste i to na dodatek w wielu sytuacjach wymagane w obecnych czasach. Nie wszyscy lubili bawić się słowem i po prostu preferowali proste formy wyrazu. Jednak trudno było zaprzeczyć temu, że poznawanie drugiej osoby poprzez drobne sugestie, kokieteryjne spojrzenia i interpretacje na pozór mało znaczących gestów stanowiło dużo bardziej interesujące zajęcia, chociaż było ono wyjątkowo czasochłonne. Były jednak wakacje, więc akurat czasu mieli pod dostatkiem. – Moje pomysły często bywają kuszące. To takie dar – mrugnął do niego, nie mając zamiaru przerywać tak szybko ich gry. Kiedy Max zniknął za barem, Puchon rozejrzał się z umiarkowanym zainteresowaniem po części domku, w której się teraz znajdowali. Gdy się tutaj zjawił, duchy tak szybko wzięły go w obroty, że nie zdążył się w pełni przyjrzeć wnętrzu. Zerknął z lekkim niepokojem na jedną ze ścian naznaczoną najbardziej widocznymi śladami po dawnym pożarze. Chcąc upewnić się, że jest ona wciąż we względnie akceptowalnym stanie, podszedł do niej i naparł na nią obiema rękami. Gdy ściana się nie rozpadła na milion kawałków, odetchnął z ulgą i otrzepał dłonie z brudu. Cóż, przezorny zawsze ubezpieczony, a jeśli mieli tu wyprawić imprezę z prawdziwego zdarzenia, to wypadałoby zorientować się, czy budynek jest w miarę stabilny i przetrwa wizytę dużej ilości gości. Pozbycie się ewentualnych ciał, żeby uniknąć kary od opiekunów, byłoby raczej problematyczne. Na szczęście wyglądało na to, że nie będą musieli się tym zbyt mocno martwić, ponieważ trafili na stare budownictwo. Trwałe, stabilne i ponadczasowe. Przy odrobinie szczęścia nic nie zwali im się na głowy. – Świetnie – skomentował znalezisko chłopaka, siadając ostrożnie na barze. – Wykorzystamy to na naszą korzyść. Ogarnie się parę dodatkowych butelek, żeby było coś na zapas i finito. Będziemy gotowi na imprezę. Póki co, wciąż nie brał całego pomysłu w pełni na poważnie. Czy na ten moment jedynie teoretyzowali, czy już planowali – Uczynisz mi ten zaszczyt i się ze mną napijesz? – spytał po chwili, zaglądając pod bar i wyjmując stamtąd dwie szklanki. – Oczywiście jedynie w celach degustacyjnych, aby sprawdzić jakość trunku. Zerknął z jawnym niezadowoleniem na brud, którym pokryte było szkło. Tak, porządne sprzątanie na pewno by się tutaj przydało. Niewiele myśląc, sięgnął po swoją różdżkę i za pomocą zaklęcia Chłoszczyść doprowadził do porządku obie szklanki, które teraz znaczący wyróżniały się od reszty otoczenia.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Istniały oczywiste powody, dla których niemalże każde towarzystwo było lepsze niż stado wygłodniałych aligatorów, ale mimo wszystko Max uważał, że warto zapytać, że warto poprowadzić tę grę jeszcze nieco dalej, przekonać się, co chłopak ma do powiedzenia i sprawdzić, co się za tym kryje. Uwielbiał dobrze się bawić, a takie zaczepki były właściwie jego żywiołem, nic zatem dziwnego, że ani trochę od nich nie uciekał, a wręcz przepadał w nich z zachwytem. Wielu elementów własnego życia nie traktował zbyt poważnie i tak również bywało z relacjami, po których wędrował dość powierzchownie, a skoro mógł się nimi obecnie bawić, to nie widział w tym niczego złego. - Patrzeć - odparł na to, co było dość dwuznaczne, ale Max doskonale się tym bawił i w ogóle się tym nie przejmował, tak samo jak tym występem, jaki stał się jego udziałem i całą masą innych rzeczy, które po prostu z zadowoleniem przyjmował i nie robił sobie z tego żadnych nadziei, czy też zmartwień. Obecnie zaś bawił się całkiem dobrze, a na kolejny komentarz Puchona, uśmiechnął się kącikiem ust, zaś jego ciemne oczy nabrały jakby nieco głębszej barwy, potem zaś zaśmiał się pod nosem. - To jakie kuszące pomysły jeszcze masz? Zdradź mi je, a powiem ci, czy takie są naprawdę - zaproponował zatem nieznacznie przekrzywiając głowę, kiedy ostatecznie zbliżył się do tego baru i zabrał za sprawdzanie, co tam dokładnie można znaleźć. Ciekaw był, czy faktycznie przychodzili tutaj inni ludzie, czy może mieszkańcy Nowego Orleanu. Chata znajdowała się dokładnie pośrodku niczego, więc Max nie był taki pewien, czy byłby w stanie trafić tutaj kolejnym razem, z drugiej strony zauważył, że orientację w terenie miał naprawdę niezłą i nie gubił się tutaj tak łatwo, dlatego też był właściwie absolutnie pewien, że spokojnie trafiłby teraz do pensjonatu. A później byłby w stanie wrócić tutaj i faktycznie zorganizować imprezę pożegnalną na wakacje, czego nie obiecywał duchom, ale musiał przyznać, iż był to naprawdę, kurwa, niezły pomysł i warto byłoby się nad nim nieco bardziej pochylić, bo w końcu mieć takie miejsce, gdzie można było całkiem spierdolić przed opiekunami, nie było wcale takie złe. Uniósł lekko brwi, kiedy jego towarzysz sięgnął po szklanki, a następnie wziął się za porządne rozlewanie trunku, bo w końcu jakoś powinni opić nie tylko jego niesamowity popis muzyczny, ale również odszukanie tego miejsca, czyż nie? - Nie możemy wypić za dużo, bo później nigdy stąd nie wyjdziemy, chyba że lubisz pływać z aligatormai - rzucił, ale biorąc pod uwagę, jak solidnie im polał, chyba jakoś szczególnie mocno się tym nie przejmował albo doskonale wiedział, że ma głowę zupełnie niepodatną na trunki. Coś w tym akurat było, a dodanie alkoholu do bólu, jaki cisnął go w skroniach, jakoś wcale go nie martwił. W ogóle Maxa chwilowo nie martwiło nazbyt wiele spraw i jakoś sobie z nimi radził, nic zatem dziwnego, że zaraz wzniósł toast, a ponieważ nic lepszego nie przyszło mu do głowy, to stwierdził, że powinni wypić za tę noc. - A potem musimy stąd spierdalać, nim postanowią zatrzymać nas tutaj na zawsze - rzucił jeszcze na tyle cicho, że duchy zajęte dyskutowaniem o występie i potencjalnej imprezie, nie zwróciły na niego najmniejszej nawet uwagi. Max nie wiedział, jakie mają względem nich plany, ale podejrzewał, że faktycznie mogą zechcieć poprosić ich o to, żeby zamieszkali na tej wyspie, a jemu raczej się to w chuj nie uśmiechało, więc mrugnął do swojego towarzysza i rzucił, że powinni pić pod samymi gwiazdami, po czym skinął na niego i wyszedł przed domek. Duchy dopiero zerknęły w ich kierunku, ale dzięki temu mieli łatwo drogę ucieczki - prosto przez tę jebaną kładkę, która, teraz gdy zrobiło się już w chuj ciemno, nie wyglądała zbyt zachęcająco.
W odpowiedzi na krótką kwestię chłopaka zdecydował się dać wciągnąć w jego grę i zobaczyć, gdzie ich to zaprowadzi i jaką reakcję wywoła. Obserwował więc go z uwagą, wodząc wzrokiem po ciele i szukając punktów, na których mógłby na dłużej zawiesić w oko. W tej rundzie, zdecydowanie dawał swojemu nowego koledze przewagę, dając się prowadzić za rękę niczym małe dziecko. – Gdybym zdradzał swoje sekrety na pierwszym spotkaniu, odarłoby mnie to z aury tajemniczości, nie sądzisz? – odparował, naśladując jego gest i również przekrzywiając głowę. Po prawdzie sam nie wiedział, co miałby odpowiedzieć. Nie wyczarowywał pomysłów z powietrza, a już na pewno nie trzymał kilku na podorędziu na wypadek, gdyby akurat były mu potrzebne. Żeby odpowiednia myśl zaświtała mu w głowę, zazwyczaj trzeba było wziąć pod uwagę wiele różnych czynników. Odpowiednie towarzystwo, temat dyskusji, atmosfery i gwiazdy na niebie musiały się razem ze sobą zgrać, aby pojawił się on – pomysł. Tak było w większości przypadków, a w tych nielicznych wyjątkowych sytuacjach po prostu działo się to naturalnie, bez jego świadomego udziału. Po prostu wyczuwał odpowiedni moment, a słowa same opuszczały jego umysł, wychodząc na światło dzienne, zanim był w stanie w pełni przemyśleć ich sens. Westchnął w duchu. Czy nie za bardzo próbował teraz usprawiedliwiać tej wielkiej pustki, jaką miał teraz w głowie? Być może, jednak wydawało mu się, że całkiem nieźle wybrnął z tej iście patowej sytuacji. Nie wypadł z gry, a jedynie delikatnie zmodyfikował jej rytm. Skrzywił się zauważalnie. W końcu próba uniknięcia bliskiego spotkania z aligatorami była jednym z powodów trafienia do tej chatki. Drugim było wypatrzenie jakiegoś punktu, który mógłby wskazać mu lokalizację pensjonatu. Na swojego mało użytecznego ducha-opiekuna nie mógł zbytnio liczyć, ponieważ staruszka wydawała się skora do prowadzenia go tylko i wyłącznie w miejsca powiązane z bagnami. A od nich chciał się, póki co oddalić. Na szczęście trafił tutaj najwidoczniej na kogoś, kto całkiem nieźle mógł znać drogę powrotną. – Jak mówiłem, to tylko w celach degustacyjnych – zapewnił płomiennie. – A kąpiel z tutejszymi gadami chyba sobie na dzisiaj daruje. Za to wizytą w balialni bym nie wzgardził... Niezadane pytanie zawisło w powietrzu, a Ignacy jedynie spojrzał na chłopaka wyzywająco, unosząc szklaneczkę do ust. Czując smak whiskey na języku, stłumił grymas, przyzwyczajając się do smaku trunku. W sumie czuł się teraz całkiem dobrze, pomimo długiej wędrówki. Miał dobry alkohol, jeszcze lepsze towarzystwo, wypadałoby tylko zmienić miejsce pobytu na nieco bardziej... zaludnione. Właśnie dlatego na wspomnienie Maxa o ewakuowaniu się stąd, pokiwał jedynie powoli głową. Zgadzał się z tą propozycją w pełnej rozciągłości. Może i spędzali tutaj miło czas, jednak chyba żadnemu z nich nie uśmiechało się spędzenie tutaj nocy. Duchy wprawdzie nie stanowiły najgorszych kompanów na świecie, ponieważ można było się z nimi jako tako dogadać, jednak nie sposób im było odmówić tego, że był dosyć absorbującymi istotami. Potrafiły zwrócić na siebie uwagę i wiedziały, w jaki sposób efektywnie ją utrzymać, nie dając danej osobie możliwości uprzejmego ulotnienia się lub chociażby wyłączenia się na moment z rozmowy. Jedyną okazją, aby czmychnąć, było poczekanie na odpowiedni moment, gdy akurat coś je rozproszy na dostatecznie długo. Kiedy Gryfon ruszył w stronę wyjścia, Ignaś podążył za nim, starając się utrzymywać pozory, jakoby wszystko było w jak najlepszym porządku. Dopiero gdy zamykał za nimi drzwi, doważył się zerknąć na zagubione dusze, jednak te wydawały się wciąż pogrążone w gorącej dyskusji między sobą. Chyba im się upiekło. – Cóż to było dosyć interesujące – mruknął, kładąc nacisk na ostatnie słowo, po czym wystawił rękę w stronę chłopaka. Posłał mu lekki uśmiech. – Ignacy. Tudzież Iggy albo Igo. Lub cokolwiek wymyślisz, a będzie proste do wymówienia. Dopiero teraz uderzyło go, że w ogóle się sobie nawzajem nie przedstawili. To w sumie czyniło ich potyczkę słowną jeszcze bardziej interesującą, biorąc pod uwagę, jak łatwo się w jej rozgrywanie wciągnęli.
Na mokradła wybrała się bezpośrednio z Wesołego Miasteczka. Nie planowała się tu znaleźć. Wsłuchała się jedynie w opowieści Stave'a, który w którymś momencie zaraził ją swoim zainteresowaniem wilkołakami i bagnami. Straciła czujność tylko na chwilę, a chwilę potem przyciskając do piersi trzy pluszaki zdobyte na loterii, szła przez mokre tereny. Wilgotna ziemia zapadała się pod jej stopami. Lekkie, jasne półbuty nie były przystosowane do takich wędrówek. Co chwilę podeszwa przywierała do podłoża i nie chciała się odlepić. Puchonka pytała Stave'a o drogę, ale okazało się, że jej duch ma głębokie skłonności do kłamstwa. Cały czas wskazywał jej złe kierunki, aż w końcu znalazła się po środku niczego. Było już za późno, żeby się wycofywać. Nie wiedziałaby gdzie, więc musiała zdać się na wolę swojego towarzysza. — Nie jesteś miły. — skomentowała i zamarła, kiedy przed nią ukazał się inny duch. Dobry? Zły? Nie była pewna. Na wszelki wypadek zatrzymała się w miejscu, dłońmi próbując sięgnąć po różdżkę, ale jedyne co jej się udało to poprawić przedramiona otaczające miękki plusz zabawek. Nie powinna była tu przychodzić. Każda komórka ciała przemawiała do niej, że był to jej błąd. Obolałe od napięcia mięśnie upominały się o zmęczeniu. Ces, gdyby była zdolna odczuwać swoje emocje intensywniej, powinna teraz stanąć na pomoście prowadzącym do podejrzanego domu i wylać z oczu morze łez, które zasilą otaczającą chatę wodę. Zamiast tego przymknęła na moment oczy, policzyła do dziesięciu i otwierając je oszukiwała się, że: "już wszystko w porządku". Da sobie radę. Ale ta wycieczka to było dla niej za dużo. Uniosła dłoń w powietrze, próbując schwycić nią rękaw Stave'a, który był jedyną znajomą w otoczeniu. Napotkała jednak tylko chłodną pustkę i cofnęła się kilka kroków. Spojrzenie utrzymywała cały czas na obcym duchu. Nie zdążyła zareagować, kiedy jego eteryczna sylwetka nagle z dalekiej odległości zamajaczyła bliżej, aż w końcu pojawiła się dokładnie przed nią. Wbrew jej obawom, duch nie był grożny. Wydawał się przeraźliwie smutny. Caelestine, dla ironii, cudze emocje odczytywała bardzo szybko. Interpretowała je powoli i bardzo analitycznie, ale samo ich rozpoznanie zajmowało jej niewiele czasu. — Co się stało? — spytała instynktownie, a duch, chociaż nie rozświetlił się radością, wydawał się wdzięczny za samo zainteresowanie jego zmartwieniami. Podzielił się jej historią zagubionych strun. Swansea długo wahała się, jak na nią zareagować, w końcu ostrożnie podjęła się tematu: — Czy jeśli Ci pomogę... otoczycie mnie opieką ze Stavem? Nie chcę tu zginąć... To był strach. To co czuła. Odrętwienie ciała, brak kontroli nad nim, lekkie dreszcze. Nie potrafiła tego łatwo stwierdzić, więc wydawało jej się, że to normalne, kiedy ludzie znajdują się na nieznanym sobie terenie. W samotności. Jej lęk właśnie jej też dotyczył. Mogła umrzeć na bagnach. I prawdopodobnie nikt by o tym nie wiedział. Mogła umrzeć samotnie i młodo. Nie osiągnąć wszystkich swoich ambicji. Całować się w swoim życiu tylko raz, tylko z jednym chłopakiem, którego ledwie znała z imienia. Mimo to, poruszyła się, wraz z nieznanym jej duchem, wraz z nim wchodząc do tak samo nieznanego domostwa. Z początku wydawało się tylko budzące grozę. Później, dostrzegła płomienie, które na moment zatrzymały ją w miejscu. Czy musiała pomagać duchowi stąd? Nie mogli zadbać o jego kontrabast na zewnątrz? Drgnęła, przytulając się do pluszaków i weszła głębiej, wbrew sobie. Wzrokiem szukała wspomnianego instrumentu. Nie wiedziała jeszcze jak mu pomoże. Czy instrument był fizyczny czy eteryczny. Okazało się, że należał do niego, do ducha. Umarł wraz z nim, więc ten też miał swoją pół-przeźroczystą formę. W pomieszczeniu dostrzegła jednak coś więcej. Stare instrumenty porzucone w kącie. Jeden z nich naprawiła prostym Reparo. — Czy nie możesz poruszyć go magią do grania? Mógł. Jakże dziwne miejsce... w którym działy się tak dziwne rzeczy. W drodze z domostwa, po kładce, nawet ta wydawała jej się jeszcze bardziej chybotliwa i oderwana od rzeczywistości niż kiedy szła nią po raz pierwszy.
J - Duchowi bardzo podoba się twój wątkowy towarzysz. Wprost mówi o zaletach w wyglądzie osoby i chwali jej charakter. Może spojrzysz dziś na swojego kompana z innej perspektywy?
Słyszała o tym miejscu już wcześniej, nawet kilkukrotnie mijała je, ale ani razu nie podeszła bliżej. Dom wzbudzał w niej różne sprzeczne uczucia, przyciągając ją do siebie cichym, uporczywym wołaniem, które - mogłaby przysiąc! - słyszała za każdym razem, kiedy była w okolicy. Jednocześnie bała się pójść tam sama, bo miejsce wyglądało jak... hmm, nawiedzone przez duchy, co zresztą nie było wcale tak dalekie od prawdy, jak jej uświadomił Chris. Musiał jednak nadejść dzień, w którym cel został jasno określony i stopa Puchonki miała wreszcie stanąć w domu. Jak się okazało, gdy tylko się trochę poszuka i popyta, to dość łatwo jest znaleźć chętnego na taką wycieczkę. - Myślisz, że Laveau kiedyś tu mieszkała? - spytała swoją towarzyszkę, kiedy zmierzały do tajemniczego miejsca. Nie była to najlepsza pora na odwiedziny, gdyż dzień powoli zbliżał się ku końcowi, ale każda z nich miała już plany na kolejne dni, a że akurat ten wieczór był wolny... Cóż, jednego była pewna - zapamięta to wyjście na długo. - Jaka szkoda, że twoja koleżanka jest żywa. Chętnie zaopiekowałbym się jej duszą, taka śliczna panienka! Pokręciła rozbawiona głową, nic nie robiąc sobie z komentarzy Chrisa, który od momentu spotkania się dziewczyn nie powstrzymywał się od wychwalania wyglądu Violetty, a zwłaszcza jej oczu (Zobacz tylko, jakie ma spojrzenie!). Musiała jednak przyznać, że miał rację i choć nigdy tak na to nie patrzyła, to dzisiaj za jego sprawką wyłapywała takie drobnostki. - Chyba wpadłaś w oko mojemu duchowi - powiedziała, posyłając Krukonce szeroki uśmiech. Szkoda, że go nie widziała, bo mogłaby się z tego wywiązać całkiem interesująca wymiana zdań. Jeszcze nie zdarzyło jej się słuchać, żeby nieżyjący perkusista tak otwarcie mówił o kimś w samych superlatywach, ale było to o wiele lepsze niż bycie straszoną. Już dwa razy zrobiła sobie w ten sposób krzywdę i nie chciała kolejnej powtórki. - Umiesz pływać, prawda? - spytała jeszcze, tak dla upewnienia, bo kładka nie wyglądała zbyt pewnie, więc w razie czego musiały mieć plan B. Zrobiła pierwszy krok, wchodząc tym samym na mostek i zatrzymując się na chwilę, jakby czekając, za ile wyląduje w wodzie. Nic takie na szczęście się nie stało, a zamiast tego do jej uszu dotarła przytłumiona muzyka. Czyżby z jakiegoś baru? Praktycznie ramię w ramię pokonały dzielącą ich od domku odległość i stanęły przed drzwiami. Zawahała się, spoglądając na Violę. W środku paliły się światła, a ją właśnie teraz dopadły wątpliwości, czy na pewno powinna tam wchodzić.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Dom zaświatów wydawał jej się być co najmniej intrygującym miejscem. Z pewnością jednak wart był odwiedzenia. Tym bardziej, że już jakiś czas temu Strauss doszła do wniosku, że obecne w Nowym Orleanie duchy posiadały dosyć obszerną wiedzę i mogły zdecydowanie pomóc jej w szukaniu amuletu Marie Laveau. I oczywiście w podobnych poszukiwaniach mogła liczyć na Thomasa, który tym razem wyjątkowo nie miał problemu z pokazywaniem się jej towarzyszce i wtrącaniu się w rozmowy. - Marie? Na mokradłach? Nie rozśmieszaj mnie, skarbie! - zaśmiał się, gdy tylko usłyszał pytanie Aleksandry i wychylił się w jej kierunku zza ramienia stojącej obok Puchonki Strauss. - Marie mieszkała w mieście. Z pewnością nie żyłaby w takiej chacie! Przynajmniej jedną kwestię miały wyjaśnioną. Szkoda tylko, że Tom nie służył jej większą pomocą w trakcie całych tych poszukiwań. Mógłby opowiedzieć jej coś więcej, ale niestety spędził zbyt wiele czasu na morzu, by wiedzieć coś konkretnego na temat Królowej Voodoo, co nie wykraczałoby poza zwyczajne plotki i legendy. - Emm... dzięki? Mój chyba też cię lubi. Nie, Tom? - spytała, zwracając się jeszcze w kierunku własnego ducha, który jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi, ale nie skomentował tego jakoś szerzej. Zamiast tego po prostu skupił się na znajdującym się przed nimi domu. - Umiem, ale wolałabym jednak tego nie robić... - odpowiedziała, bo już na lądzie czuła dziwne mdłości, które jednak całe szczęście nie doprowadzały jej do wymiotów. Jeszcze tego jej tutaj brakowało. Miała nadzieję tylko, że jakoś przeżyją ten cały spacer po kładce, która nieprzyjemnie skrzypiała przy każdym kroku i groziła wpadnięciem do wody przy każdym niezbyt ostrożnym kroku. Całe szczęście bez większych wypadków dotarły aż pod drzwi chaty, a Strauss zawczasu wyciągając różdżkę, którą wolała mieć w pogotowiu, pchnęła drzwi, by wejść do środka. Nie spodziewała się jednak tego, że gdy tylko to zrobi owieje ich fala chłodu, a z wnętrza buchnie fala jazzowej muzyki, której towarzyszyć będzie woń aromatycznych potraw. Przez chwilę rozglądała się po wnętrzu, by dostrzec finalnie postacie duchów ledwo widocznych na tle ścian sprawiający wrażenie jakby były nieustannie lizane przez ogień.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Cóż, może i nie udało jej się trafić z pytaniem o dom Laveau, ale zważywszy na to, że nikt nie potrafił podać żadnych konkretnych odpowiedzi dotyczących jej miejsca zamieszkania, to praktycznie każdy tajemniczo wyglądający budynek przyciągał uwagę Puchonki i rodził w jej głowie jedno, powtarzające się pytanie - czy to tutaj? Przecież ta kobieta musiała gdzieś żyć! Może jednak zabrała się za poszukiwania od złej strony i powinna raczej brać pod uwagę miejsca, w których wyraźnie było czuć skupisko magii? Niewykluczone, że dom Marie został zmieciony z powierzchni ziemi, ale jeśli rzeczywiście była tak potężna, jak mówiły legendy, to musiał zostać jakiś znak. - Aż tak bardzo jest to niemożliwe? Tutaj raczej rzadko miałaby niespodziewanych gości - odparła w zastanowieniu, przypatrując się okolicy. Jeśli mambo zależało na utrzymaniu najskrytszych sekretów swojej działalności z dala od ludzi, to faktycznie dom zaświatów zdawał się być odpowiednim wyborem, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Oczywiście istniały zapewne lepsze miejsca, ale jakoś nie uśmiechało jej się przeszukiwanie metr po metrze Nowego Orleanu i jego okolic, bo wakacji by jej na to nie starczyło. Gdyby tylko ktoś był w stanie pomóc, w najmniejszym nawet stopniu, to wiele by ułatwiło, ale na to raczej nie miała co liczyć, bo tajemnice krążące wokół postaci Marie od lat pozostawały nierozwiązane. To, że widziała ducha Violi nieco ją zaskoczyło, bo od początku pobytu w Luizjanie Tom był pierwszym z ich bezcielesnych opiekunów - nie licząc rzecz jasna Chrisa - którego widziała i słyszała. Fajnie jednak było zobaczyć, jak wygląda czuwająca nad kimś znajomym dusza, no i w pewien sposób mogła się chyba czuć wyróżniona, bo z tego, co zdążyła się zorientować, nie ujawniały się one każdemu. Pokiwała jedynie głową na słowa Krukonki, bo jej samej niezbyt widziało się wylądowanie w wodzie. Modliła się, żeby deski wytrzymały ich ciężar i obyło się bez żadnych niespodzianek, a jej modły najwyraźniej zostały wysłuchane, bo dotarły do domku całe, zdrowe i przede wszystkim suche! Poczuła przejmujące zimno, które owionęło ją na chwilę i sprawiło, że na odsłoniętych rękach Krawczyk pojawiła się gęsia skórka. Normalnie jak w horrorach, brakuje jeszcze tylko pytania "Czy ktoś tu jest?". I nic bardziej mylnego, bo zaraz poczuła dochodzący ze środka zapach jedzenia, a do jej uszu dotarła tym razem już nieprzytłumiona muzyka. - Zrobiłam się głodna - mruknęła, ostrożnie zaglądając do środka, aby przyjrzeć się temu, co na nie tam czekało. W żadnym razie nie wyglądało na to, że będą zmuszone uciekać ile sił w nogach, jak to przez chwilę sądziła, a jej wcześniejsze obawy związane z domem wyparowały w momencie. Owszem, ściany może i wyglądały niezbyt przyjaźnie, ale z pewnością nie mogła tego powiedzieć o duchach, które jakby gorączkowo się do czegoś przygotowywały. - Czy my właśnie trafiłyśmy na jakąś imprezę? - spytała z uniesionymi brwiami, chyba nawet nie oczekując odpowiedzi. Na tyle, jak bardzo zdążyła się zorientować, zjawy szykowały instrumenty... Ale czy naprawdę miały zamiar na nich grać? I skąd dochodził ten nieziemski zapach jedzenia? - Stało się coś? I jeśli mogę spytać, to co wy właściwie szykujecie? - skierowała pytanie do jednego z duchów, który chyba jako jedyny nic nie robił, po prostu stojąc z nieszczęśliwą miną koło swojego kontrabasu.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Granie z Maxem w jego gry nie zawsze było łatwe, bo bardzo często czegoś nie dopowiadał, pozostawiał coś samemu sobie albo zachowywał się tak, jakby odpowiedź była oczywista i ktoś, kto jej nie łapał i nie widział, najwyraźniej był nieco ślepy. Dobrze się bawił czymś takim i na pewno nie czuł się w żaden sposób przytłoczony, po prostu spokojnie płynął, starając się robić dokładnie to, na co miał ochotę, a ponieważ uwielbiał niedopowiedzenia o stosownym podtekście, to kochał ich używać. Nic zatem dziwnego, że teraz również uśmiechnął się lekko, zaczepnie, samym kącikiem ust. - Sekret do odkrycia? - mruknął rozbawiony, ale zaraz skinął głową na znak, że w porządku, skoro tak, to to przyjmuje i będzie tak postępował, to nie był dla niego najmniejszy nawet problem, mógł spokojnie bawić się w ten sposób i nie czułby z tego powodu żadnego obciążenia, bo i dlaczego niby nie? Doskonale wiedział, jak stawiać kroki w pewnych grach, a ta akurat mu się podobała. Tak samo jak ten walc z Nessą, który nie miał właściwie żadnego znaczenia, ale jednak sprawił mu przyjemność. Tak po prostu, tak samo jak to wycie piosenek Lady Morgany razem z Olą. Nie było w tym nic złego, tak samo jak w tych zaczepkach, jakie posyłał w stronę chłopaka, tak samo jak w piciu z nim whiskey, czy wymienianiu się niemądrymi uwagami. Max był wyraźnie w swoim żywiole i po prostu płynął przed siebie, nie bardzo zastanawiając się nad tym, co dalej i co chce z tym fantem zrobić, bo jakoś to nie było coś, co było dla niego zbyt istotne. Istniało, tyle mógł na ten temat powiedzieć, ale nie czuł się z tym źle. Zawsze taki był i to mu po prostu pasowało. - Zawsze można degustować ją w zdecydowanie przyjemniejszych warunkach - zauważył na to, potrząsając lekko butelką, którą ostatecznie postanowił zabrać ze sobą, bo dlaczego właściwie nie? W końcu udało mu się dać odpowiedni koncert dla duchów, chyba były mu zatem coś winne, czyż nie? - Gorąca kąpiel i dobry alkohol... brzmią jak doskonałe zakończenie tego wieczoru - dorzucił, doskonale bawiąc się tym wszystkim i nie będąc w ogóle skrępowanym, podobało mu się to, co się działo i po prostu brnął w to dalej, chcąc się chyba przekonać, jak zareaguje na to jego rozmówca. Ani trochę nie martwił się skrępowaniem, czy czymś podobnym, bo nie sądził, żeby byli w stanie to po prostu poczuć. Później skierował się spokojnie do wyjścia, zachowując się, jakby chciał się tylko nieco przewietrzyć, dzięki czemu zostali uratowani od duchów, a te najwyraźniej nawet nie do końca zorientowały się w tym, co się dzieje. A może nie przeszkadzało im jednak to, że ich opuścili? Chuj je wiedział, ale właściwie Max nie zamierzał się tym w ogóle przejmować, w końcu musiał przyznać, że wieczór był naprawdę przyjemny, ale nie powinni oczekiwać od niego więcej. - Straciłeś na swojej tajemniczości, Iggy - rzucił i mrugnął do niego, po czym uścisnął jego dłoń, ale nie przedstawił się. Tym samym to on zyskiwał punkt w tej rozgrywce, bawiąc się przy okazji doskonale i zastanawiając się, co z tym faktem zrobi jego nowy znajomy. Zaraz jednak skinął mu lekko głową, rzucając, żeby już wracali do pensjonatu, w końcu zaczęło robić się cholernie późno, na dokładkę nie było już tak ciepło, a balialnie zdecydowanie czekały. Oczy Maxa błysnęły przy tym ostatnim stwierdzeniu, nim wkroczył na kładkę, która miała zaprowadzić ich na brzeg.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Przynajmniej w tym Thomas okazał się pomocny, sprowadzając niejako trop ich poszukiwań bardziej w kierunku miasta. Choć z drugiej strony czy na pewno powinna ufać facetowi, który większość życia spędził na morzu i raczej niewiele mógł wiedzieć o tym, co się w Nowym Orleanie działo. - Marie była bardzo społeczna. Szukajcie w mieście - odpowiedział jedynie, ale chociaż to już im nieco dawało. Strauss mruknęła jedynie potakująco na komentarz o jedzeniu. Sama również chętnie by coś zjadła, ale czuła, że pewnie zaczęłoby ją potem mdlić. Zresztą musiały teraz skupić się na czymś innym niż dobiegające z pomieszczenia przepyszne zapachy. O wiele bardziej skupiona była teraz na postaciach duchów, które wydawały się szykować do koncertu. Wszystkie oprócz jednego, który siedział w jednym miejscu z niezbyt zadowoloną miną. Ola zagadnęła go oczywiście jako pierwsza, a dusza artysty jedynie wskazała na stojący przy nim kontrabas. - Tragedia! Szykujemy się do koncertu! A przynajmniej powinienem to robić, ale struny mi pękły. To koniec. Nie mogę zagrać! - lamentował, załamując ręce. Krukonka zerknęła kontrolnie na swoją towarzyszkę. Chyba właśnie nadarzyła im się naprawdę dobra szansa do nawiązania nie tyle, co kontaktu, ale całej współpracy z duchami. Musiały to tylko odpowiednio rozegrać. - Może mogłybyśmy ci pomóc. Jeśli oczywiście chcesz - zaproponowała, a duch od razu spojrzał na nie dwie z... czymś na kształt ożywienia. - Naprawdę? Byłoby naprawdę miło z waszej strony! Reakcja jak najbardziej pozytywna. Oby tylko udało jej się coś ugrać. Strauss stanęła bliżej rzeczonego kontrabasu, by ocenić do jakich to zniszczeń doszło po czym zerknęła raz jeszcze na muzykalnego ducha. - Może ty też będziesz nam w stanie jakoś pomóc? Razem z koleżanką chciałybyśmy dowiedzieć się czegoś o Marie Laveau. Pewnie o niej słyszałeś... Może nawet znałeś? Mógłbyś nam o niej coś opowiedzieć? - zapytała, przyglądając się uważnie jego reakcji.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Szybko okazało się, czym był spowodowany smutek ducha. Po słowach o pękniętych strunach Puchonka spojrzała na kontrabas, który rzeczywiście nie wyglądał najlepiej, a już na pewno nie nadawał się do tego, żeby na nim grać. Pojęcia nie miała, o jaki koncert mogło chodzić, ale sądząc po zaaferowaniu pozostałych kolegów instrumentalisty, było to dla nich jakieś ważne wydarzenie. - Zobacz, jaka pomocna! - wykrzyknął zachwycony Chris, patrząc z uznaniem na Violę, kiedy ta zaproponowała duchowi pomoc. Krawczyk oczywiście się zgodziła, bo czy żywy, czy martwy, to była gotowa poratować każdego. Nie mogła po prostu patrzeć na nieszczęśliwe twarze i jeszcze przejść koło nich obojętnie. Poza tym to była idealna sytuacja, żeby wyciągnąć trochę informacji o Laveau, w końcu miały wyświadczyć duchowi pewną zasługę, więc jeśli był dobrze wychowany, to powinien się w jakiś sposób odwdzięczyć. Nie, żeby tego wymagała, ale jednak byłoby miło. Nie chciały przecież dużo. - Znasz może jakieś zaklęcie, którym mogłybyśmy to naprawić? - zwróciła się do Strauss, bo właśnie taki sposób jako pierwszy przyszedł jej do głowy. Nie wiedziała, czy w ogóle taki czar istnieje, ale jeśli tak, to na pewno poradziłby sobie z popękanymi strunami szybciej niż one, gdyby miały zakładać nowe. Zacznijmy od tego, że nawet nie wiedziała, od czego miałaby zacząć, także już na starcie niesamowicie wielki plus. - Ach, Marie, Królowa Voodoo... Oczywiście, że o niej słyszałem, mieszkam tutaj już tyle czasu, że musiałbym być chyba całkowicie głuchy, żeby nie docierały do mnie te wszystkie opowieści. Niesamowicie wpływowa osoba. Na pewno obiły się wam o uszy organizowane przez nią spotkania na Placu Kongo... Ale, ale! Nie tak szybko, najpierw weźcie się do roboty, bo czas nagli! - powiedział duch i wymownie spojrzał na kontrabas. Co prawda trochę dziwne wydało jej się, że wspomniał o upływaniu czasu, skoro, jak wcześniej zdradził, był na tym świecie już całkiem długo, więc nawet pół godziny nie powinno stanowić dla niego problemu, ale nie skomentowała tego, nie chcąc go jeszcze rozgniewać. - A zdradzisz nam bardziej konkretne informacje? - spytała, bo choć usłyszały dopiero kilka zdań, to jednak niczego zaskakującego się z nich nie dowiedziały. Liczyła na coś o miejscu zamieszkania Laveau lub o jej amulecie, bo to właśnie te dwa zagadnienia były najbardziej interesujące i jednocześnie najbardziej okryte tajemnicą. - Dobra, nie pozostaje nam chyba nic innego, jak wziąć się do pracy - rzuciła jeszcze do Violi i... nie ruszyła się z miejsca, wciąż jedynie wpatrując się w instrument. Może chociaż duch mógłby je poinstruować, co i jak powinny zrobić?
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Do niektórych gier po prostu należało najpierw znaleźć dobrego partnera lub partnerkę. Nie każdy człowiek był w stanie spojrzeć na niektóre sprawy z perspektywy czystej rozrywki. Większość z nich gubiła się w tym, jak się wyrazić w odpowiedni sposób, co niejednokrotnie prowadziło do nieporozumień, a nawet rozczarowań. Właśnie dlatego odpowiedni towarzysz, będący w stanie poprawnie zinterpretować pewne granice i zgrabnie poruszać się w jej ramach był tak cenny. – Jeśli dana osoba jest wystarczająco odważna – potwierdził, bawiąc się szklanką. Nie mógł zaprzeczać nawet przed samym sobą, że był ciekawy, jak będą toczyć się ich wymiany zdań. Już dawno się tak dobrze nie bawił. – I jak dobrze zapowiadający się początek nocy? – dorzucił od siebie, nawet nie łudząc się, że otrzyma konkretną odpowiedź. W końcu na tym polega cała gra, pomyślał, przygryzając lekko dolną wargę, licząc, że w ten sposób powstrzyma szeroki uśmiech, który za wszelką cenę chciał się pokazać reszcie świata. Po prostu starał się zachować względny spokój, zdając sobie sprawę, że zbyt częste szczerzenie się może nie działać na jego korzyść. Odwrócił się po raz ostatni w stronę domku, zerkając w stronę drzwi, jakby zaraz miała przez nie przelecieć cała banda duchów. Tak się na szczęście nie stało, a z budynku dobiegały jedyne przytłumione odgłosy głośnej dyskusji. Jeśli dopisze im szczęście, to może nawet zdołają wrócić do ośrodka, zanim ich niematerialni towarzysze zorientują się, że zdążyli już dawno opuścić ich zacny przybytek. Właściwie, to biorąc pod uwagę ich narzekania na to, że nikt ich nie odwiedza, to pewnie magia skutecznie im uniemożliwiła opuszczenie wyspy. W przeciwnym wypadku pewnie spędzaliby większość swojego czasu w Nowym Orleanie, czerpiąc przyjemność ze straszenia mugolskich turystów. – Za to mój urok osobisty pozostaje niezmienny – odgryzł się, a emanujący pewnością siebie uśmiech pojawił się na jego twarzy. Kiedy Gryfon nie uczynił mu tej przyjemności i nie przedstawił się, przewrócił wymownie oczami, jednak nie podjął ani jednej próby wyciągnięcia z niego informacji, na której uzyskanie liczył. W sumie czyniło to jego postać jeszcze bardziej fascynującą i dawało temat do rozmyślań na najbliższy czas. Na razie sprawdzali siebie nawzajem, jednak żaden z nich nie wyprowadziło pierwszego bezpośredniego ciosu, który zaogniłby tę rozgrywkę. Być może kolejny etap starcia będzie miał miejsce właśnie w balialni. Kąciki ust chłopaka uniosły się delikatnie do góry na samą myśl, gdy podążał za Maximilianem przez bagna. Oj tak, wspólny wypad do kompleksu łazienkowego zdecydowanie prezentował się jako dosyć interesujące przedstawienie, bez względu na to, czy odbędzie się już tej nocy, czy też zdecydują się przełożyć to na nieco bardziej odpowiedni termin. Jedno było jednak pewne. Ignacy będzie wyczekiwał tego wyjścia z ogromną niecierpliwością.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Może i pomocna, ale jakby nie patrzeć po prostu miała w tym wszystkim własny interes, bo mogła wykorzysta sytuację do tego, by wydobyć informacje z ducha w czasie, gdy ona zajmowała się składaniem kontrabasu do kupy. - W sumie spróbowałabym to załatwić przy pomocy Reparo. Chyba byłoby najprościej - stwierdziła, bo chyba nic innego chwilowo nie przychodziło jej do głowy. No, ale zawsze coś prawda? Wysłuchała uważnie tego, co duch miał jej do powiedzenia, wodząc dosyć bezmyślnie różdżką wokół kontrabasu, który na chwilę zyskał dla niej raczej drugorzędne znaczenie. Praktycznie niczego się nie dowiedziały, ale może zaraz duch się nieco ożywi, bo chwilowo wyraźnie odmawiał im dalszej informacji, przejmując się bardziej losem swojego instrumentu. Strauss przytaknęła koleżance i rzuciła niewerbalnie Reparo na instrument choć nie było to takie proste jak mogłaby się spodziewać. Zerknęła jeszcze na stojącą Krawczyk, by upewnić się czy na pewno nie wesprze jej ona własnym zaklęciem, by nieco wzmocnić jego efekt. Może dzięki temu to wszystko przebiegłoby o wiele sprawniej i pozwoliło im jeszcze przesłuchać ducha.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Pomysł z wykorzystaniem Reparo wydał się Krawczyk jak najbardziej na miejscu, aż dziwne, że sama na to nie wpadła, ale z drugiej strony nigdy nie była mocna w zaklęciach i myślała, że może istnieje jakieś, które służy stricte do naprawiania zepsutych instrumentów muzycznych. Skoro jednak Krukonka zaproponowała to chyba najpopularniejsze zaklęcie naprawiające przedmioty, to chyba mogły spróbować go użyć. Nic przecież nie skazywało ich z góry na porażkę, a w najgorszym wypadku będą musiały skombinować skądś struny - pewnie duchy miały gdzieś zapas - i założyć je własnoręcznie. - No rusz się! Chyba nie każesz swojej uroczej koleżance bawić się samej? - Och, przepraszam - powiedziała skruszona, słysząc w głosie Chrisa naganę i pośpiesznie wyciągnęła swoją różdżkę. Nachyliła się lekko w stronę kontrabasu, żeby lepiej go widzieć i dopiero wtedy dostrzegła, że żadna ze strun nie ocalała, choć trzeba przyznać, że akurat ten instrument dużo ich nie miał. Wypowiedziała inkantację i już po chwili wspomagała Strauss w pracy. Choć było to dość proste zaklęcie i szkody nie były jakieś nie wiadomo jak ogromne, to jednak nie udało im się uporać z zadaniem ot tak, bez najmniejszego problemu. - Jak ty to zrobiłeś, że pękły wszystkie? Ktoś je przeciął czy co? - spytała z niedowierzaniem, wciąż skupiając się na zaklęciu i wcale nie zrażając się tym, że nie odpowiedział na jej wcześniejsze pytanie. Jednocześnie czekała, aż duch zacznie dalej gadać o Marie, bo jak by nie patrzeć, to właśnie na informacjach o niej najbardziej zależało dziewczynom i miło byłoby nie wyjść z niczym. Tylko że też nie było naciskać na muzyka, bo jeszcze zamknąłby buzię na kłódkę i nie odezwał się już ani słowem.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nawet jeśli takowe istniało to Strauss go nie znała z tego względu, że nie grała na żadnym instrumencie więc po prostu nie było jej przydatne. Zresztą Reparo było uniwersalne i pomagało wszystkim w potrzebie. I za to trzeba było cenić to zaklęcie. Naprawdę nie wiedziała czemu kontrabas sprawiał takie problemy z naprawieniem go, ale jednak po chwili udało im się doprowadzić instrument do stanu używalności. Przynajmniej tak się wydawało, bo struny były całe i chyba można było jednak na tym grać bez większych przeszkód. Oby. - Pękły! Po prostu pękły! To chyba jakieś przekleństwo! - dalej emocjonował się duch, ale po chwili chwycił swój kontrabas, by sprawdzić czy wszystkie struny znajdują się na swoim miejscu i są nastrojone. I chyba wszystko było w porządku, bo wyglądał na niezwykle podekscytowanego i ucieszonego z tego powodu. - Proszę. Powiesz nam coś teraz na temat Laveau? - spytała od razu Krukonka, chcąc przerwać na chwilę ten osobliwy wybuch szczęścia. Kontrabasista spojrzał na nią z niejakim roztargnieniem po czym pokiwał energicznie głową. Był wyraźnie zaaferowany i porwawszy (to było w ogóle możliwe?!) swój kontrabas udał się na znajdującą się w pobliżu scenę. - Po koncercie! Wszystko wam wtedy opowiem i wynagrodzę wasz trud! - obiecał, dołączając do reszty swojego osobliwego duchowego zespołu, który najwyraźniej czekał jedynie na jego przybycie. Strauss z kolei jedynie spojrzała na towarzyszącą jej Puchonkę i wzruszyła ramionami. Chyba nie miały wyjścia, bo coś nie sądziła, żeby udało im się przekonać duchy do małego odłożenia w czasie koncertu. Zresztą nie spieszyło im się nigdzie wybitnie i chyba mogły zaczekać.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Po prostu. Te dwa słowa mówiły wszystko i były idealne w każdej sytuacji. Brakowało jeszcze, aby duch powiedział im, że struny pękły same z siebie i nikt w tym nie maczał palców, czy to człowiek, czy zmarły. Nie wchodziła w żadne głębsze dyskusje na ten temat, bo po pierwsze na muzyce się nie znała, a po drugie była w pełni skupiona na rzucaniu zaklęcia. Instrumentalista wydawał się wciąż poruszony odkryciem i latał to tu, to tam, łapiąc się za swoją półprzezroczystą głowę. Krawczyk była niemal pewna, że tak naprawdę był w stanie sam zająć się strunami, ale skoro już w domku pojawiły się dwie ludzie istoty, to nie zamierzał zrezygnować z ewentualnej pomocy. No, może bardziej wyręczenia. Puchonka zresztą nie miała nic przeciwko. Z zadowoleniem obserwowała, jak duch chwycił kontrabas i od razu przetestował wytrzymałość strun. Udało im się naprawić szkody! Spojrzała na Violę, nie kryjąc uśmiechu, ale mało brakowało, żeby wybuchnęła śmiechem, kiedy muzyk błyskawicznie zbył jej pytanie. Chris za to wydawał się być zachwycony obrotem spraw i aż zaklaskał w ręce. - Och, cudownie! Tak długo nie słyszałem prawdziwego nowoorleańskiego jazzu! - Czy mi się wydaje, czy on gra na zwłokę i tak naprawdę nic nie wie? - zwróciła się do Strauss bardziej rozbawiona niż zirytowana czy rozczarowana, bo te uniki musiały być świadome. - Chodź, weźmiemy sobie jakieś krzesła czy coś, będzie nam o wiele wygodniej, niż gdybyśmy miały cały ten koncert stać - powiedziała jeszcze i przeszła do drugiego pomieszczenia, choć nawet nie wiedziała, czy znajdzie tam jakiekolwiek meble. Warto jednak było spróbować, bo duchy na pewno nie odczuwały mijającego czasu tak jak one dwie i mogły grać w nieskończoność, podczas gdy nogi dziewczyn w pewnym momencie zaczęłyby protestować. - Co jak co, ale wydają się nawet przyjaźni. W sensie na początku w ogóle trochę bałam się tu przyjść, bo... no, dom nie wygląda zbyt zachęcająco, a tu niespodzianka i okazuje się, że mimo niekoniecznie przyjemnej otoczki jest tu naprawdę miło - przyznała, rozglądając się po raz kolejny po pokoju i skupiając wzrok na ścianach, które wyglądały, jakby lizały je płomienie. Czy te duchy kiedyś tu mieszkały, czy po prostu przywłaszczyły sobie po śmierci to miejsce?
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
No dobrze. Czasem tak się działo, że coś się psuło w zasadzie samo z siebie i nie było w tym raczej nic zbyt dziwnego. Najważniejsze, że takie coś łatwo było naprawić jeśli posiadało się odpowiednie narzędzia lub znało nieco magii. I chyba one miały nieco lepsze szanse na wykonywanie podobnych prac ze względu na swoją cielesną formę. - Może coś jednak wie... Zobaczymy - stwierdziła i po przytaknięciu na kolejne słowa Krawczyk ruszyła za nią na poszukiwanie krzeseł, aby mieć na czym siedzieć. Musiały przez to udać się do sąsiedniego pomieszczenia, w którym znajdowało się kilka dosyć starych i zakurzonych krzeseł. Teraz należało tylko je przenieść na miejsce pod sceną i usunąć z nich kurz przy pomocy prostego zaklęcia. - Wiesz... czasami jednak należy uważać na to gdzie się chodzi. Nowy Orlean pełen jest skupisk silnej magii i duchów. I obie te rzeczy mogą być niekoniecznie dobre - stwierdziła, bo jednak nie chciała, by Puchonka zachęcona tak przyjemnym obrotem sytuacji poczuła się bardziej ośmielona, by chodzić w bardziej podejrzane miejsca.