Jeśli zgubiłeś się w pensjonacie albo szukasz drogi na skróty przyjdź tutaj - drogowskaz powie Ci gdzie iść, bowiem przemawia ludzkim głosem. Podobno tym miejscem opiekuje się nieznany nikomu duch poszukiwaczy przygód.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
/przed imprezą, po spotkaniu z Chrisem Drogowskaz. Czy nie było lepszego, bardziej metaforycznego miejsca na rozmowę, jaką mieli przeprowadzić z Alexem? Groźba, jaką przyjaciel zawarł w ostatnim swoim liście - omawianie emocji, problemu, wisiała nad nim aż do spotkania w domku. Wciąż jeszcze czuł się nieco niespokojnie na myśl, że mają domek w takim składzie i do tego podzieleni na… Nawet nie wiedział jak to nazwać, ale był pewny, że to będą niezapomniane wakacje, po których albo nie będzie o czym rozmawiać, albo wręcz przeciwnie. - To… Jak waszą randka? - rzucił pytaniem, aby przerwać ciszę, w jakiej dotarli do drogowskazu. Po krótkim stwierdzeniu, że muszą pogadać w sprawie listu, jakoś stracił ochotę na rozmowę. Nie miał nastroju do rozkładania na czynniki pierwsze tego, co czuł. Nie mówiąc o tym, że właściwie temat był na jakiś czas zamknięty. Nie widział konieczności omawiania własnego "problemu", więc liczył, że uda mu się tak pokierować rozmową, żeby jednak związek Alexa był na tapecie. Zdecydowanie lepiej czuł się wskazując przyjacielowi różnice w jego zachowaniu w stosunku do Élé, a w stosunku do Królowej Wszystkich Szmat Nadine. Jeśli zaś chodziło o niego… Nie. Nic nie było jak wcześniej, a przez to nie potrafił się w tym odnaleźć. Chris też nie był jak ktokolwiek z wcześniejszych podbojów Josha, co jedynie prowadziło do karuzeli nieporozumień. Chwilowo zdawało się, że wszystko jest wyjaśnione, w porządku, więc nie było o czym mówić, prawda? - Podobno w tym drogowskazie mieszka duch przewodnik, czy jakoś tak - wspomniał, przyglądając się z zaciekawieniem drewnianemu znakowi. Może tak jakiegoś dnia wybrać się na wycieczkę na mokradła? Poszukać stworzeń, o których mówił Chris. Albo na plantacje? Tylko dlaczego miał przeczucie, że przyjaciel nie podłapie tematu drogowskazu i będzie nawiązywał do listu dalej.
C - Świetny żart! (no w chuj XD [przyp. aut.]) Twój duch nastraszył Cię w jednym z postów straszliwie, wyskakując znikąd. Niestety bardzo niefortunnie upadłeś i teraz masz ranę. Musisz to rozegrać wedle uznania.
Nosiło go, odkąd tylko opuścili domek, pozostawiając resztę lokatorów samych sobie. Ale przecież nie mogli tam siedzieć ciągle! Poza tym z każdą kolejną minutą robiło się coraz bardziej niezręcznie i to bynajmniej nie dlatego, że była tam Éléonore. Byłoby łatwiej gdyby byli sami – w końcu do tej pory im to nie przeszkadzało, a pozwalało stawiać powoli kolejne kroczki w tej jakże skomplikowanej znajomości. Teraz sytuacja nieco się odmieniała – co prawda mieli razem pokój, ale nawet w trakcie ferii kiedy jeszcze dochodziło do dramogennych sytuacji nie mieli przebywać ze sobą tyle czasu. To go trochę niepokoiło. Dochodziła też kwestia ich współlokatorów w postaci Joshuy i Christophera, który zdawało się mieli też dość ambiwalentne podejście do siebie wzajemnie. Cóż mogli rzec? Pozostało czekać na rozwój sytuacji. - Mam cholerną ochotę zajarać, ale próbowałem już parę razy i dostałem migreny. To jakieś szaleństwo. – mruknął, wyjmując paczkę fajek z kieszeni, aby przyjrzeć się jej i po krótkim cmoknięciu dezaprobaty schować z powrotem. Jeśli chcieli wyleczyć go w Luizjanie z jego nałogu jarania jak smok, to się jeszcze zdziwią. On zawsze znajdzie sposób. Tymczasem powoli przemierzał z przyjacielem kolejne połacie terenu, z ciekawością rozglądając się po okolicy. Było tu całkiem przyjemnie, choć perspektywa tego, że gdzieś niedaleko były tu bagna pełne niezidentyfikowanych gadów niespecjalnie go pocieszała. - Randka? – spytał, jakby było to coś całkowicie nieistniejącego w jego słowniku. Na chwilę zmarszczył brwi, szukając myślami momentu do którego odnosił się Walsh. Ach. Kino, no tak. Jakżeby mógł zapomnieć. – W porządku? Tak myślę. Chyba nie zrobiłem z siebie idioty. – nie miał w sumie po co kłamać i próbować się wykręcić z tematu, skoro zdążył już sam przed sobą przyznać, że w istocie randka to była. Nie rozgadywał się jednak bowiem wiedział doskonale, dlaczego chciał wyrwać Joshuę na spacer, szczególnie że sytuacja z ich miejscem noclegu wynikła taka, a nie inna. - Dobra Josh, wiesz, że nie jestem w tym dobry. Ale do brzegu. Co się stało? – zagrodził mu drogę tuż przed drogowskazem, mając w głębokim poważaniu czy mieszkały w nim duchy czy nie. Uniósł obie brwi do góry, wpatrując się w niego uważnie i bynajmniej pytając o sytuacje, nie miał na myśli jego babci, kuzynki, puszków, Puchonów, tego co jadł na śniadanie czy też ostatniego treningu Quidditcha. Doskonale wiedział o czym mowa.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Nienawidził uczucia, że jest piątym kołem u wozu, a tak się czuł, gdy patrzył na Élé i Alexa. Gdyby jeszcze między nim a Chrisem było cokolwiek... Albo faktycznie nie było niczego, a nie takie nie wiadomo co. Właściwie nawet nie wiedział co zaczynało się z nim dziać, ale nie potrafił wysiedzieć w domku. Był już na spacerze z Chrisem, testując, czy wszystko w porządku, bo w końcu zostali przymuszeni do wspólnego spania w jednym pokoju. Szczęśliwie rozmawiało im sie normalnie, dobrze, nawet poruszył temat swoich rodziców i babci, co nie zdarzało się często. Zawarli umowę, że nie będą myślec o tych, co ich dołują, innymi słowy, wszystko było w porządku. Gdyby nie to, że umawiał się z nim na to, co inni nazwaliby randką, ale dla nich nie mogło nią być. Zaczynał odczuwać nieznaczną frustrację, nieprzyzwyczajony do podobnych sytuacji, gdzie nic nie było jasno powiedziane. Jakby błądził we mgle, nie potrafiąc znaleźć drogi do domu. - Mi przydałoby się napić, ale ilekroć o tym myślę, ten dzieciak kręci głową i patrzy na mnie z kpiną w spojrzeniu... Też masz dzieciaka za ducha? Masz jakiegokolwiek towarzysza, czy tylko mnie nawiedza? - spytał, zerkając na przyjaciela, ale odwrócił dość szybko wzrok. Nie zamierzał mu mówić, że powinien rzucić palenie, bo skoro już nie pił, nie mógł jeść cynamonek, nie mógł pic kawy, bo po co, skoro smaku nie czuć, to niech ma inną używkę, a lepsze papierosy od narkotyków. Poza tym, co on go będzie pouczał, dorosły był. Choć nawet na tym nie mógł się skupić, a pozorne pytanie o randkę przyjaciela, nie ułatwiło, bo odruchowo zaczął myśleć o spotkaniu z Chrisem jeszcze w Hogsmeade, gdy w burzy bujał się z nim do rytmu muzyki, który dyktowała bransoletka. Wszystko było zwyczajnie pogmatwane. Mimo to liczył, że Alex jakoś się rozgada w temacie spotkania z ukochaną, ale oczywiście nie mógł ten jeden raz zrobić wyjątku. W chwili, w której przyjaciel stanął przed nim, zasłaniając drogowskaz, Josh czuł, jak wszelkie mury, jakie zbudował wokół siebie, puszczają. Stoicyzmu zawsze po cichu zazdrościł Alexowi, gdy sam miał cięższe chwile. Prościej byłoby zachować wszystko w sobie i nie pokazywać, że coś jest nie w porządku, zamiast tuszować uśmiechem i dobrym humorem. - Nic. Dosłownie nic - mruknął, wzruszając ramionami, po czym zwilżył końcem języka wargi, spoglądając w bok. Jak miał to opisać? Moment, w którym spadł na ziemię i został wycofany do poczekalni na stanowisko przyjaciela. Nic. To było najprostsze słowo, oddające wszystko, a jednocześnie zostawiające jeszcze wiele niedopowiedzeń. Parsknął pod nosem, przeciągając dłonią po twarzy, próbując zebrać słowa, żeby nie brzmieć nawet dla siebie, jak jakaś jęcząca nastolatka po zerwaniu z chłopakiem. - Zostałem uprzejmie sprowadzony na ziemię, w miejsce, z którego mogę próbować być przyjacielem, ale żebym nawet nie myślał o randkach. Już wcześniej nieomal oberwało mi się za komplementy… Randki, komplementy, podryw, to wszystko mogę sobie w tyłek wsadzić, bo tego nie chce. A ja, jak ten debil, wciąż próbuję - zaczął w końcu mówić, pomijając niektóre fragmenty dwóch ważnych spotkań. Mimo to, po chwili zaśmiał się z wyczuwalną goryczą. - Wiem, że się podobam, ale co to znaczy? Co druga studentka mi się podoba, ale to nie znaczy, że chciałbym się z nią umówić, nie mówiąc o niczym więcej. Wygląda na to, że jestem taką studentką - dodał cicho, unikając spojrzenia Alexa, wpatrując się po prostu w przestrzeń obok nich. Westchnął ciężko, ponownie unosząc dłoń, aby docisnąć palce do oczu i uspokoić się. Żeby wyrzucić z głowy obraz konkretnej twarzy. Friendzone… - Jesteście już oficjalnie razem, czy dalej tylko kręcicie się wokół? - spytał, a lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy, jak zawsze, gdy tuszował inne emocje.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Och. Czyli to oznaczało, że nie był sam w posiadaniu swojego duchowego towarzysza, a co bardziej istotne potwierdzało to, że nie wpadał jeszcze w żadną paranoję lub co gorsza schizofrenię. Jeszcze tego brakowało, aby obok swojego charakteru, na podstawie którego można było pisać naukową pracę uzdrowicielską, w istocie otrzymał jakąś psychiczną chorobę. Zerknął na Joshuę nieco pytająco, choć im bardziej ten zbliżał się do zakończenia swojej wypowiedzi, to wyraz jego twarzy przybierał coraz pełniejsze zrozumienia oblicze. - Tak. Dziewczynkę, ale chyba jej tu nie ma. Utwierdza mnie w przekonaniu, że nie powinienem zostawać ojcem. – wypalił ni z tego ni z owego, nawet nie zastanawiając się czy powinien w obecności przyjaciela mówić takie rzeczy, bo nie daj bóg ten podłapie temat i będzie drążył jak Krukoni szpilę Ślizgonom w punktach pod koniec roku. A naprawdę nie miał ochoty rozmawiać o swojej perspektywie ojcostwa. – Gada więcej niż Ty. – dodał, brzmiąc jakby przedstawiał mu osiągnięcie niemożliwe do przebicia od dłuższego czasu przez różne osoby. Miał nadzieję go tym zaskoczyć i być może choć trochę rozbawić. Paskudny humor w wykonaniu Joshuy zdecydowanie nie był czymś normalnym, a co gorsza udzielał się i jemu. Udawane uśmiechy czy próby zmiany tematu zdecydowanie utwierdzały go w przekonaniu, że coś go trapi. Przerażał go jedynie fakt, że on mianując się de facto jego przyjacielem, może sobie z tą rozmową nie poradzić. - Ty mi nie zmieniaj tematu. – mruknął do niego, zaplatając ręce na piersi i unosząc brwi do góry. Nie zdejmował z niego swojego czujnego spojrzenia ani na minutę, uważnie obserwując i analizując całe jego zachowanie. A i przy okazji taktycznie unikając tak ciężkiego pytania, jeżeli chodziło o jego relację z atencjuszką z Felixa, bo tak naprawdę nie wiedział co mu odpowiedzieć. Z drugiej strony… - O’Connor jest dość podobny do mnie. – tak mu się przynajmniej wydawało na tyle, na ile zdołał go poznać, a i na tyle na ile wnioskował po wypowiedziach Walsha. – Jak weźmiesz pod uwagę, że zaraz minie rok jak znam Éléonore, a nadal nie wiemy na czym stoimy – i to z obu stron - to myślę, że zrozumiesz jak bardzo cierpliwy musisz być. Choć z drugiej strony to samo powiedziałbym Ci po pięciu latach… ale znasz mnie i moje podejście. – dodał, wzruszając ramionami i pocierając nieco łukami zębowymi o siebie, jakby myślał czy faktycznie powinien kontynuować ten wątek. Czy on mu jednak odpowiedział na jego pytanie w pobieżny sposób? Być może, przynajmniej nie on był tutaj głównym tematem, a jedynie pobieżnym, mającym nakierować. - Zasadnicza różnica jest taka, że ja Cię znam na tyle długo, że przy mnie możesz pozwolić sobie na więcej. – wzruszył ramionami, próbując to wszystko jakoś zgrabnie ujmować w słowa. Sam nie wiedział czy mu to wychodziło, ale jak już miał z nim pogadać to musiał spróbować choć trochę dać mu do zrozumienia, że nic nie jest stracone mimo upływu czasu. – Jeśli Ci zależy, a zakładam że tak. – czy on właśnie brzmiał, jakby go przedrzeźniał z jego konwersacji z listów? – To uda Ci się połączyć bycie sobą z dopasowaniem się zachowaniem do osobowości O’Connora. Może… – nie wierzył, że on naprawdę wypowiada takie słowa. Czuł coraz większe zażenowanie tą sytuacją i rozmową, ale naprawdę zależało mu na tym, aby zapalić Joshule światełko w tunelu, które bynajmniej nie miało być pociągiem. W końcu zwali się przyjaciółmi, a nie polegało to jedynie na jednostronnym rozwiązywaniu problemów. Nie zmieniało to jednak faktu, ze on nie był królem small talku, a co dopiero jeżeli w grę wchodziły uczucia. – Jak Ci zaufa, to wtedy będzie można sobie pozwolić na więcej, daj mu czas. Wiem, że dla Ciebie to irytujące, ale…
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Parsknął jedynie krótkim śmiechem pod nosem, gdy Alex wyraził swoje zdanie odnośnie bycia ojcem. Josh uważał inaczej, patrząc przez to, że mężczyzna był opiekunem Krukonów i radził sobie całkiem nieźle na tym stanowisku, ale uznał, że nie będzie go o tym informować. Jednak kolejne słowa sprawiły, że uniósł brwi w zdumieniu. Ktoś potrafił gadać więcej niż on? Duch… Cóż, wciąż pośród żywych nie miał konkurencji, więc nie było o czym mówić. Uśmiechnął się nieznacznie na moment, odrobinę rozbawiony, ale kolejny temat sam nasuwał niezbyt przyjemne myśli. Wiedział, że powinien przestać o tym rozważać, bo jedynie się nakręcał, ale nie potrafił. Szczególnie gdy przyjaciel chciał znać powód takiego, a nie innego tonu, ignorując nawet próbę rozmowy na temat jego ukochanej. To dopiero zamknięty w sobie człowiek! Słuchał jego słów z uwagą, ale nie potrafił zapanować nad pełnym rozgoryczenia parsknięciem śmiechem. - Cierpliwy? Alex, ja chyba bardziej nie wiem, na czym stoję niż ty… Czy byłbys zazdrosny, bo Élé poszłaby na imprezę z kims innym niż ty? Ja się tłumaczyłem z tego, że byłem umówiony z Biancą, a to była zwykła przysługa dla znajomej… Przeszkadza, że w rozmowę wplątuje flirt, kiedy ja nawet z tobą flirtuję i to naprawdę nic nie znaczy, ale kiedy tylko zaczynam dawać znać, że w jego przypadku to nie jest zwykłe pieprzenie, to od razu ląduje na mnie kubeł zimnej wody - wyrzucał z siebie wszystko, pomijając bardziej prywatne sprawy jak fakt, że Chris wciąż tkwił zakochany we własnym przyjacielu u trwało to na pewno długo. Nie chciał omawiać czegoś, co O’Connor raczej chował przed światem, ale nie potrafił pominąć wszystkiego, chcąc, czy nawet potrzebując, pomocy Alexa. Pomocy, żeby znów być sobą, żeby się ogarnąć, poukładać wszystko w głowie. W końcu to on zawsze był tym, który pokazywał Alexowi “o zobacz, to jest właśnie radość… widzisz jaka fajna emocja, a teraz idziemy dalej, zauroczenie…”. Westchnął, kręcąc się w miejscu z wyraźną ochotą uderzenia w coś. Najlepiej pałką w tłuczek. W tuzin tłuczków lecących na niego jeden za drugim. Ostatni raz tak wyglądał, gdy Alex opowiedział mu o swojej byłej, obecnej Królowej Tłuczków. - Jak mówiłem, temat zamknięty. Mogę być przyjacielem, to będę nim, a reszta sama minie. Nie wiem, po prostu nie wiem, mam mętlik w głowie - mruknął, szukając czegoś, na czym mógłby zwiesić wzrok, a co nie byłoby oczami Alexa, choć i tak do nich w końcu wrócił. Całym sobą rozpaczliwie pragnął teraz najprostszego gestu, na który nie mógł się zdobyć. Właśnie dlatego potrzebował jakieś bliższej relacji. Nie raz czuł się tak, jak w tej chwili, gdy babcia miała gorsze dni, kiedy znowu doprowadzała do poważniejszych wypadków, albo zaczynała tracić kontakt z rozmówca. Kiedy wyrzucała w jego stronę oskarżenia o coś, czego nie zrobił, jak zwykle myląc go z kimś innym. Wtedy potrzebował oparcia, teraz też. - Jakkolwiek chcę, żebyś się z nią związał i żeby wam się ułożyło… Na cholerę właściwie pchać się w związki, zamiast po prostu korzystać z okazji? Mi i tak żaden nie wychodził i tak, wiem, że przedkładanie meczy nad drugą połówkę nie jest dobre - prychnał pod nosem, przeciągając dłonią po włosach. Teraz mógłby się wyżyć na remoncie… - Może jednak zmienimy temat? Czytasz czasem wizbooka? - spytał, kontrolnie spoglądając na przyjaciela i zastanawiając się, czy widział wpis obserwatora. Od jego pojawienia się miał jeszcze jednego młodzieńca w domu. Może powinien sprawić, żeby plotki były prawdziwe?
Nie wiedziała co robić. Naprawdę, w wielu sytuacjach czuła się bezradna, ale na ogół znajdowała chociaż jakiś punkt zaczepienia, cokolwiek, czego mogła się chwycić, a tym razem? Siedziała bezradnie i naprawdę nerwowo szukała rozwiązania, czując, jak wszystko jej się rozsypuje. Docierało do niej, że od tego może już naprawdę nigdy nie być powrotu. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić, prawdę mówiąc, na samą myśl robiło jej się słabo. Co jeśli on nigdy już się do niej nie odezwie? Nawet na nią nie spojrzy? Ta myśl chyba przerażała ją najbardziej, bała się, że Mefisto jej nie wybaczy, tylko zobojętnieje i nigdy jej nie odzyska. Był dla niej jak brat i to taki, z którym nigdy się nie kłóciła - czyli zdecydowanie nie prawdziwy. Pomyślała o Skylerze. To było głupie i skazane na niepowodzenie - już wcześniej jej nie lubił, jaka była szansa, że teraz spojrzy na nią inaczej? Po czymś takim pewnie znienawidził ją już do reszty i najchętniej odciąłby ją od Mefisto do końca życia. I właśnie dlatego był jedynym punktem zaczepienia. Znał go, wiedział, co naprawdę czuje, jak to wszystko zniósł i przede wszystkim, czy była dla nich jeszcze jak nadzieja. Szukała go po całym ośrodku i już czuła się zupełnie zrezygnowana, gotowa przejść całe mokradła i Nowy Orlean, kiedy na wyjściu, zauważyła od tyłu chłopaka, który całkiem go przypominał. Stał przy drogowskazie, a ona szybko tam podeszła, licząc, że trafiła dobrze i faktycznie, to był on. Szkoda tylko, że szukała go dobre pół godziny i nie skupiła się na tym, co właściwie powie, kiedy w końcu go zobaczy. Wmurowało ją na chwilę, ale wiedziała, że jeśli nie odezwie się pierwsza to on to zrobi i to mogło nie być przyjemne. - Skyler. Możemy porozmawiać? Proszę - podkreśliła, bo wiedziała, że mimo banału prośby, jest ona naprawdę ogromna.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zdecydowanie wyobrażał sobie wakacje spokojniej. Częściowo na pewno sprawiały mu dużo przyjemności - zwłaszcza w chwilach, które mógł spędzić u boku Mefisto czy przyjaciół, a jednak brakowało mu możliwości skontaktowania się z dziadkami; tęsknił też za Florą i niepokoił się mimowolnie o stan Puchońskiej Komuny pod jego nieobecność. Najsilniej teraz jednak martwiło go samopoczucie jego Wilka, bo choć ten przeżył już w życiu momenty gorsze od utraty przyjaciółki, to przecież to mogła być właśnie ta kropla, która przelałaby szalę goryczy. Może właśnie dlatego, że niósł na swoich barkach ciężar już tak wielu negatywnych wspomnień, to utrata tej jednej osoby - zdecydowanie nieidealnej i niezasługującej na jego dobroć, ale jednak bliskiej - była jeszcze boleśniejsza, niż byłaby normalnie. Chciał pomóc, chciał być wsparciem i słońcem rozjaśniającym wszelkie mroczne myśli, a jednak... nie wiedział jak ma to zrobić. Starał się spędzać z nim jak najwięcej czasu, ale przecież taki plan miał od początku, więc to nie było wystarczające. Chciał zaplanować cokolwiek nowego, byle tylko sprawić jakąkolwiek dodatkową przyjemność Mefisto i stał właśnie pod drogowskazem, próbując wyciągnąć z niego informacje o miejscach, które mogłyby Noxa zainteresować, gdy ze skupienia wyrwał go dziewczęcy głos. W pierwszej chwili nawet go nie rozpoznał i dopiero odwracając się, gdy miał już okazję spojrzeć na bazyliszka w ludzkiej skórze, mimowolnie spiął mięśnie w zalewającej go od razu gorącej irytacji. - Naprawdę? Wiesz, że wiem. Musisz wiedzieć. Bezczelna jesteś - wycedził z podrygującą w zniesmaczeniu mimiką, w pierwszej chwili zakładając, że dziewczyna naprawdę potrzebuje jakiejś przysługi i przychodzi tylko do niego, dopiero po chwili rozumiejąc, że musi chodzić jej o Mefisto - Chcesz mi się tłumaczyć? A może chcesz się odwołać do tego, że jestem Ci winny przysługę? - zaczął strzelać, pakując notes do torby, a przy tym nawet nie patrząc na dziewczynę, by spróbować się jakoś uspokoić. - Wolałbym zdechnąć w tym parku, niż teraz Cię usprawiedliwiać.
Naprawdę, naprawdę powinna była się przygotować. To działanie spontaniczne było ostatnio jej gwoździem do trumny. Stała teraz przez Skylerem i zamiast wydusić z siebie coś konkretnego, tylko otwierała i zamykała usta, licząc, że sensowna wypowiedź wypłynie z niej sama. Co miała robić? O co pytać? O coś poprosić? Był tak samo zły jak Mef, albo nawet bardziej. Mef był wściekły, zraniony, ale był też jej przyjacielem. Skyler nawet wcześniej jej nie lubił, teraz pozostała tylko całkowita nienawiść i sama nie wiedziała, co ona chce osiągnąć tym spotkaniem. - Wiem, że wiesz. Nie wiem czego chce - przegryzła wargę i wiedziała, że ma rację. Nie mogła go prosić, żeby ją usprawiedliwiał. Tłumaczenie się z kolei, nic by jej pewnie nie dało, a tylko jeszcze bardziej go rozwścieczyło. - Wiedzieć jak się czuje - wymamrotała, bo nie miała pojęcia, na jakim etapie jest teraz Mef. Oczywiście, nie trudno było się domyśleć, że nie skacze z radości, ale co poza tym? Był wściekły? Zdruzgotany? Smutny? Nie wiedziała. Nie miała jak się dowiedzieć i miała wrażenie, że zaraz oszaleje. Bała się złości Sky'a, obawiała się każdego wystawienia na jego odpowiedź, nie dlatego, że wściekły puchon był taki przerażający, tylko dlatego, że doskonale zdawała sobie sprawę, jak zaboli ją każdy możliwy komentarz. Sama świadomość, że jego wściekłość spowodowana jest cierpieniem Mefa sprawiała, że paraliżowała ją ona dwa razy bardziej.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Nie chciał na nią patrzeć. Wiedział doskonale, że wystarczy zbyt długie spojrzenie w jej oczy, a mimowolnie uaktywni tę swoją pieprzoną puchonią empatię, wyobrażając sobie ją jako skruszoną Florę, której przecież nie potrafiłby odciąć od swojego życia, nawet po tak okrutnej zdradzie. Nie chciał, a jednak uniósł wzrok z niedowierzaniem łącząc ich spojrzenia, nie potrafiąc zrozumieć jak w ogóle śmie o to pytać. Straciła wszelkie prawo do znajomości mefistofelesowych uczuć, gdy postanowiła je zdeptać. - Zdradzony. Tak się właśnie czuje i tyle informacji Ci wystarczy - warknął niekontrolowanie, sam nie mogąc uwierzyć, że jego ciepła chrypka mogła nabrać tyle złości i zatrzymał się na chwilę w piorunującej ciszy na niebieskich tęczówkach. - Potrafisz chociaż powiedzieć co dobrego wniosłaś do jego życia? Dałaś mu coś od siebie czy tylko korzystałaś z tego jak dobry dla Ciebie był, by nie mieć nawet na tyle przyzwoitości, by w zamian dać mu minimum lojalności? - wyrzucił z siebie, twardo nie ruszając się z miejsca ani odrobinę, bo choć wściekłość rozlewała się po nim falą nieprzyjemnego gorąca, to wciąż przecież.... gotów był jej wysłuchać, naprawdę ciekaw nie tylko tego, co nią kierowało, ale też by chociaż spróbować dostrzec to, co widział w niej Mefisto. - Zdajesz sobie chociaż sprawę co mu zrobiłaś?
Ledwo mogła utrzymać się na nogach, stojąc przed nim, zwłaszcza, kiedy tak jak oczekiwała - zaczął mówić, a każde jego słowo tylko bardziej zwalało ją z nóg. Kiedy zaczął zadawać te pytania, naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć, czuła się jak dziecko pierwszy raz wywołane do tablicy, które nie zna ani jednej odpowiedzi, a nauczyciel ciśnie go coraz mocniej na oczach całej klasy. Nie trzeba było patrzeć jej w oczy, żeby widzieć to zagubienie, z całej jej postawy biło - chce stąd uciec. Przełknęła ślinę, szukając jakiejkolwiek odpowiedzi, w nadziei, że zaraz nie rozpłacze się z tej bezradności. Jak na swoją niepłaczliwość ostatnio coraz częściej szczypały ją oczy. - Ja... nie wiem... nie? Nie wiem, naprawdę, przepraszam - wymamrotała, przeklinając w myślach, żeby się ogarnęła, wzięła w garść, odpowiedziała jak człowiek. W końcu to ona chciała rozmawiać, ale naprawdę nie znała odpowiedzi na te pytanie. Może miał rację? Może nie wniosła wcale do tej relacji nic dobrego, w końcu kiedy teraz o tym powiedział, naprawdę nie potrafiła znaleźć takiej rzeczy. Może wcale nie powinna była próbować tego odbudowywać, skoro jedyne co mogła sprowadzić na Mefa, to ból i zawód. I wtedy zrozumiała, że właśnie o to powinna spytać. - Wiem - potwierdziła tylko, bo to zdecydowanie zdążyło do niej dotrzeć. Wzięła wdech. - Chciałam cię zapytać, co mogę zrobić, żeby mu pomóc, żeby to naprawić, ale wiem, że nie obchodzi cię nasza relacja. Chcesz, żeby Mef poczuł się lepiej. I wiem, że w to nie wierzysz, ale mi też naprawdę na tym zależy najbardziej. Nie wiem co robić. Mam ochotę nie odstępować go na krok i przepraszać bez przerwy, zrobiłabym wszystko, żeby to naprawić, ale boje się, że tylko go to dobije. Że woli mnie już nigdy nie oglądać. Ale boje się też, że wtedy pomyśli, że mi to objętnę i będzie gorzej i po prostu... - wzięła głęboki wdech i spróbowała złapać z nim kontakt wzrokowy - Wiesz, co dla niego najlepsze. Tylko o taką radę proszę. Lepiej jeśli zniknę i zostawię go w spokoju? - głos jej zadrżał na samą myśl o tym, że mogłaby to zrobić. Nie wiedziała, czy w ogóle jest w stanie to zrobić, ale chciała znać jego zdanie. Liczyła się z jego zdaniem, bo wiedziała, że cokolwiek powie, będzie myślał tylko o dobru Mefa. W końcu nie był nią.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Spodziewał się czegoś innego. Spodziewał się usprawiedliwiania, butnej postawy i rozpieszczonej przez czystokrwistą rodzinę blondynki. Myślał, że przyjdzie do niego z żądaniami pomocy za to, że - jakby nie patrzeć - pomogła mu wcześniej mimo ich niezbyt pozytywnej relacji. Widział skruchę, w której szczerość nie potrafił zwątpić, a jednak nijak nie zmieniało to tego, że nie zasługiwała na zaufanie. Lojalność była podstawą. Lojalność dawała poczucie bezpieczeństwa i przynależności. Depcząc ją, wybierając libido ponad troskę o przyjaciela, nie tylko zraniła Mefisto, ale i pozbawiła go tego poczucia stabilności, wiary we własną wartość czy dobroć, w które nigdy nie powinien wątpić. Nie był pewny na ile dziewczyna zdaje sobie sprawę jak kruchy i delikatny potrafił być Mefisto, ale... w tym wypadku ta niewiedza działałaby na jej korzyść, bo jak złym człowiekiem trzeba by było być, by wiedzieć to wszystko i mimo to nie przejąć się odpowiednio informacją o Cruciatusie? Otwierał już usta do kontynuacji, czując jak frustracja wyciska z niego wciąż nowe myśli, a jednak zamilkł, w skupieniu łapiąc każde słowo dziewczyny, by mimowolnie pozwolić brwiom rozluźnić się od pewnego złagodzenia tego, w jakim spięciu trwały jego mięśnie. - Nie - przyznał niechętnie, bo jakkolwiek nie wmawiałby sobie, że on sam wystarczy dla swojego Wilka za cały świat, to przecież wiedział, że nie jest to możliwe. Że to właśnie Emily była dla niego ważna i jakkolwiek starałby się temu zaprzeczyć, to z pewnością nadal jest. - Nie, jeśli faktycznie tym razem będziesz prawdziwą przyjaciółką. Która na informację o jego cierpieniu zmartwi się i okaże troskę, a nie nagrodzi seksem kogoś kto go skrzywdził - dopowiedział od razu, bo choć musiał przyznać, że jej odcięcie się wcale by nie pomogło, to nie zamierzał wcale dawać jej taryfy ulgowej. - Wiem, że w końcu Ci wybaczy. Bo jest dobry, bo byłaś jak rodzina, bo nie chce tracić kolejnej osoby, ale ja Ci nie wybaczę, nie zapomnę i nie zaufam - wycedził, celując w nią palcem, z naciskiem odznaczając się w powietrzu przy każdym wypowiedzianym "nie", chcąc intensywnością swojego spojrzenia dać jej znać, że nie ma co szukać u niego wsparcia, a zawalczyć może co najwyżej o to, by nie nastawiał Wilka przeciwko niej. - Nie pozwolę Ci go znów skrzywdzić. Odsunę Cię od niego, gdy się potkniesz, zanim jeszcze upadniesz i pociągniesz go za sobą.
Mimo beznadziejnej sytuacji, ta odpowiedź przyniosła jej ulgę chociaż na sekundkę. Bała się, że dla Mefa najlepsze będzie zostawienie go w spokoju, bo wcale nie chciała go zostawiać. Chciała o niego walczyć, nawet, jeśli póki co wydawało się to niemożliwe. Po słowach Skylera uwierzyła, że może wcale takie nie było. Każde jego zdanie jednocześnie przynosiło ulgę i bolało. Obraz Emily jaki musiał mieć w głowie puchon przerażał ją samą - znał ją dosłownie tylko od tej najgorszej strony. Wiedział o jej największych błędach. Nie znał jej wcale, nie mogła nawet liczyć na to, że ciepłe wspomnienia wpłyną na ten wizerunek, ale jakby się tak zastanowić, to też była jej wina. Wiedziała, jaki ważny jest dla Mefa i nie podjęła zbyt wielu prób zbliżenia się do niego. Spotkali się ze dwa razy, raz próbowała przekonać go, że nie jest tak zła jak się wydaje (co teraz chyba dobitnie zniszczyła), raz mu pomogła, ale nie poznała, nie zbliżyła się. - Nie chce go już krzywdzić. Nigdy nie chciałam. Ja naprawdę nie myślałam... nie myślałam - powiedziała cicho. Dokładnie tak było, wyłączyła myślenie i pozwoliła, żeby to emocje zawładnęły nią całkowicie. Była wściekła na siebie, już wtedy miała wyrzuty sumienia i zagłuszyła je, odcinając się od tego całkowicie. Nie pozwalając sobie na myślenie. Tylko po to, żeby wróciły ze zdwojoną siłą, żeby ją zniszczyły. - Ja też sobie nie wybaczę - bo nie ufać, to nie ufała już sobie od dawna. Jego groźby zdecydowanie na nią działały, ale była już w takiej rozsypce, że sama nie wiedziała, co czuła. Emocje po przysiędze, po tych wszystkich dramatach w ciągu tego roku nie umywały się do tego, co czuła teraz. Przez te wszystkie miesiące przekraczała kolejną granicę po której miała wrażenie, że to już. Że tutaj pękała, tutaj już była na skraju rozpaczy, dalej nie dało się upaść. Że z tego nie da już się pozbierać. Z każdym dniem okazywało się, że mogła jednak pęknąć bardziej, poczuć się gorzej i być jeszcze bardziej bezradną. A teraz? Teraz już nie umiała nawet nazywać emocji. Nie wiedziała już co czuje, stojąc przed Skylerem, czy to jeszcze rozpacz, czy już całkowita kapitulacja. Był dla niej praktycznie obcym człowiekiem, ale jego słowa bolały tak, jakby mówił do niej najbliższy. - Tego się nie da naprawić - stwierdziła nagle, z wyraźną paniką w głosie. - Nie wiem już nawet kim jestem - już chyba nawet nie mówiła do puchona, to brzmiało bardziej jak stwierdzenie rzucone w przestrzeń. Jakby spojrzała na siebie oczami Emily z przed roku i naprawdę nie poznawała tego, co widzi. - Ja naprawdę... nie zobaczyłam granicy
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Nie myślała. Drgnął pod tym stwierdzeniem niespokojnie, dając się wybić ze swojej złości i zaraz napiął mięśnie, by zmobilizować się do większej asertywności. Mimowolnie stawiał się w jej sytuacji lub wyobrażał sobie Emily jako Florę i to rozmiękczało go zbyt szybko, więc tylko zaciskał zęby ignorując jak dużym hipokrytą jest oceniając dziewczynę, skoro sam popełnił tak wiele błędów. Ale uparcie trzymał się wspomnienia emocji, które widział na twarzy Mefisto i to mobilizowało go do tego, by zwyczajnie... nie móc jej wybaczyć, a już zdecydowanie nie zaufać. Nie po tym co zrobiła. Gdyby była jego przyjaciółką, to z pewnością usprawiedliwiłby ją na tysiąc sposobów, zrozumiałby jak trudno jej jest i w jaką toksyczną relacje dała się wciągnąć. Ale nią nie była. Nie była nawet blisko i skoro już raz skreśliła ją przez brak poszanowania dla najważniejszej z jego wartości, to nie pozwoli jej szybko zdobyć jego zaufania. Nic jednak nie mógł poradzić na naturalne dla siebie odruchy, gdy dostrzegł w niej tę mieszankę głęboko negatywnych emocji. Gdy widział jej desperację w staraniach, walkę o Mefisto mimo braku sił i... skruchę. Nawet jeśli - o Merlinie, on! ON naprawdę pogardzał jakąkolwiek kobietą, pierwszy raz w swoich dwudziestoletnim życiu! - to nie potrafił być obojętny wobec jej cierpienia, które zdawało się od niej promieniować i odbijać się na nim niemal fizycznie. Zmarszczył brwi w irytacji na swoją słabość, ale sięgnął do niej dłońmi, by przytulić ją do siebie impulsywnie, poddając się instynktowej potrzebie okazania wsparcia żywej istocie, gdy dostrzegł już, że ta też ma emocje, a nie jest tylko abstrakcyjną figurą wroga. - Zjebałaś, Emily. Nigdy o tym nie zapominaj. Zapamiętaj jak się teraz czujesz i pomyśl o tym, że przez Ciebie on czuł się jeszcze gorzej - zaczął powoli, chowając ją w ramionach, nie kryjąc wcale drżenia w niskich tonach, bo i tak już dał złamać się jej szczenięcemu spojrzeniu i nie mógł ignorować tego, że wiedział, po prostu był tego pewien, że złamie i Mefisto. Nie mógł jej wyzywać, nie mógł jej przepędzić, ale mógł spróbować na nią wpłynąć, by zrozumiała swój błąd i nigdy więcej nie była nawet blisko popełnienia go ponownie, niezależnie od tego jaką formę by przyjął. By wróciła jako prawdziwe wsparcie. - Nie pozwól mu się za to obwiniać. Nie pozwól myśleć, że nie jest wart więcej. Nie zapominaj, że to Twoja wina. Udowodnij mi, że jesteś warta jego przyjaźni, bo na razie tego nie widzę. On nigdy nie pokochałby kogoś, kto by Cię krzywdził - dokończył, kładąc głowę na jej głowie, by pogładzić ją odruchowo w uspokajającym geście, bo choć chciał by czuła się źle, by odpokutowała, wyciągnęła wnioski, to przede wszystkim wiedział... że i ona potrzebuje wsparcia, by stać się tą osobą, której chce w życiu Mefisto. Bo chce. Niezależnie od tego, jak bardzo chciałby temu zaprzeczyć.
Spodziewała się wielu rzeczy. Złości, wściekłości, agresji, bolesnych komentarzy, zapewniania, że powinna zniknąć i nigdy nie wracać. Może nawet agresji fizycznej? Była gotowa na wszystko, pogodzona ze wszystkim, przychodząc tu uzbroiła się w to, że musi znieść to wszystko bez względu na okoliczności. Ale to co zrobił Skyler jednak ją przerosło. Nie spodziewała się przytulenia. Nawet jeśli brała pod uwagę, że Sky chociaż trochę zmięknie, że w pewnym momencie w jakikolwiek sposób jej odpuści, to nie przypuszczała, że po prostu ją przytuli. Aż cała się napięła na ten gest, zastanawiając się, czy to nie przypadkiem jakaś zmyłka - w końcu zupełnie nie współgrał z wypowiadanymi przez chłopaka słowami. A kiedy zrozumiała, że to był szczery ruch, że po prostu pokazał litość, złamał ją całkowicie. Chyba przełączył w niej coś, co wyłączyło niepłaczliwą Emke, bo nawet nie zdążyła zakręcić jej się łza w oku, nie zdążyły się zaszklić, po prostu rozpłakała się od razu, mocno, niekontrolowanie, mocząc koszulkę chłopaka w przeciągu kilku sekund i wtulając się w niego, bo to przytulenie było teraz jej absolutnie jedynym oparciem. Nie powinna go szukać u Skylera, który jej teraz nienawidził, ale naprawdę nie miała u kogo. - Nie pozwolę - obiecała. Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, jaki ciąg myślowy musiałby doprowadzić Mefa do miejsca, w którym obwiniałby siebie za to, co się stało, ale znała go i wiedziała, że Skyler może mieć rację. Że to nie było wcale aż tak niemożliwe i musiała dopilnować, żeby tak się nie stało. - Wiem - miała świadomość, że Mef nigdy, bez względu na okoliczności nie zrobiłby jej czegoś takiego. - Dlaczego to zrobiłam? Dlaczego go kocham? Czemu nie postawiłam Mefa na pierwszym miejscu - szepnęła, starając się bez skutku obetrzeć łzy z policzków, nie puszczając puchona i nie chcąc, żeby on to zrobił. - Nie wiem jak to udowodnić. Nie jestem
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Ściągnął brwi w zmartwieniu, pozwalając sobie na samolubną myśl o tym, czy na pewno dobrze robi. Czy jego Wilk nie poczuje się zdradzony i przez niego, jeśli dowie się o tym przytuleniu. A dowie się przecież o całej rozmowie z przesadną dokładnością. Zacisnął mocniej szczęki, unosząc spojrzenie na jedną z dróg, próbując zdystansować się od trzymanej w ramionach drobnej postaci, której drżenia w płaczu czuł na sobie samym i mimowolnie przymknął powieki, przytulając ją do siebie ciaśniej. Bo nie potrafił odtrącić nikogo, kto potrzebował jego wsparcia. I powinien zaprzeczyć, czuł to całym sobą. Niewielu było takich ludzi, którym potrafiłby odmówić wartości, ale nie chodziło teraz o niego. Nie chodziło też o nią, bo chociaż złamała go tym rozbudzeniem puchoniejl empatii, to wciąż pozwolił na to tylko wierząc w to, że finalnie będzie to dobre dla samego Mefisto. Bo chodziło przede wszystkim o niego i żadna ilość dziewczęcych łez nie jest w stanie sprawić, by o tym zapomniał. Westchnął bezgłośnie, w samym sobie zamykając całą tą gorycz, którą miał do dziewczyny, czując niesmak do samego siebie, że popycha ją swoimi słowami do większej skruchy, nie wiedząc czy robi dobrze. Chciał widzieć w niej żal, chciał by wyrzuty sumienia nie dawały jej spać, tak jak i jego Wilka ściga w snach wspomnienie tego, którego ona tak kocha. A jednak gładząc gładkie blond kosmyki nie mógł nie myśleć o tym, że i ona jest w tym wszystkim ofiarą. Musiało być w niej coś, co Mefisto w niej cenił, nawet jeśli on sam tego nie widział i nie rozumiał. - Musisz być. Będziesz - zapewnił ją, widząc w jej zachowaniu ziarno nadziei na zrozumienie i poprawę, nie za bardzo dając jej wybór, skoro już pogodził się z myślą, że musi wrócić do życia Noxa. I jeśli ma to zrobić, to musi to zrobić poprawnie. - Jesteś w stanie narzucić mu jakieś zasady? Bloodworthowi. Żeby nie prowokował Mefa i... Żeby nie dał się sprowokować? - spytał po dłuższej chwili, odsuwając ją od siebie, by unieść jej głowę, szukając kontaktu z ciemnymi od smutku oczami i otarł jej policzki czułym gestem palców, ale... To nie było to. Nie było też w tym już żadnej złości, a jedynie determinacja, zmęczenie i smutek zmieszane w jasnych tęczówkach. Brakowało tego, co nadawało jego spojrzeniu ciepła. Choćby najmniejszego drgnięcia kącików ust.
Starała się uspokoić, ale kiedy łzy już popłynęły raz, naprawdę trudno było je zahamować. Emocje przejęły nad nią kontrolę i nie był w stanie nic poradzić na to, że zupełnie rozsypała się w obecności Skylera i nie wyglądało na to, żeby miała szybko się pozbierać. Nie podobała jej się ta rzeczywistość. Chciała, żeby Mef się czuł szanowany i kochany, chciała mieć dobre relacje z jego chłopakiem, chciała, żeby wszystko było w porządku. Chciała cofnąć się o rok i zostać w tamtym punkcie już na stałe, nie dopuszczając do tych wszystkich zmian, które w niej zaszły. Wtedy wszystko inaczej by wyglądało, na tamtym etapie nikogo nie postawiłaby wyżej od Mefa, mało tego, nikt nie wykroczyłby ponad jej ideały. Bo przecież Nate był zaprzeczeniem wszystkiego tego co ceniła w ludziach, w co wierzyła i czego potrzebowała od drugiego osoby. Był zaprzeczeniem tego w co oboje wierzyli. Kiedyś to byłby ich wspólny mianownik, nie coś, co stanęło na drodze. - Nie wiem. Mam nadzieje. Postaram się - westchnęła. Nie wiedziała, czy ma tak bezpośredni wpływ na Nate'a. Chciałaby go mieć. Chciałaby go zmienić, chciałaby, żeby naprawdę liczył się z jej uczuciami. Ale czy to co zrobił Mefowi nie było wyraźnym znakiem, że tego nigdy nie zrobi? Że jego emocje, jego duma, jego poglądy zawsze będą pierwsze. Że wiara w niego jest czystą naiwnością i to co się wydarzyło naprawdę było tylko i wyłącznie błędem. - Strasznie chciałam uwierzyć, że się zmieni, że jak przy nim będę to popchnę go do zmiany. Mam nadzieje, że się nie pomyliłam. Ale teraz... nie wiem, albo nie tknie Mefa po dobroci, albo spróbuje załatwić to inaczej - powiedziała, ale jednak z pewną dozą niepewności, bo w końcu nie była na tyle silna, żeby mierzyć się z kimkolwiek w tej rodzinie. Stłamsili ją już nie raz, wierzyła, że może na niego wpłynąć delikatnie, ale idąc na noże? To mogło być zupełnie nierealne. Jakąś cząstka Emily wciąż się trochę go obawiała, nie w każdej sytuacji, ale zostawił jej jednak traumę, której nie dało się zapomnieć tak po prostu.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Ale taka była prawda – choć zważywszy, ze raczej o tym na co dzień w ogóle nie myślał i nie było to zdecydowanie obiektem jego zainteresowania – jak już się zastanowić to nie wyobrażał sobie siebie w roli ojca, skoro on nie potrafił sobie poradzić z najprostszymi emocjami i ze swoim własnym, prywatnym życiem. Miał szczerą nadzieję, że jego przyjaciel w ostateczności nie skomentuje tego, co powiedział i nie rozpocznie tej rozmowy, bo był święcie przekonany, że ten ma całkowicie odmienne zdanie od niego, mimo że nim nie był i nie mógł wiedzieć co tworzy się w głowie Alexa. Poza tym, hej! Uczniowie, a własne dzieci to dwie różne sprawy! Z drugiej strony jednak, skoro tych pierwszych jeszcze nie zabił… - Umm… nie wiem… nie czułem chyba zazdrości w związku z Éléonore. Wybacz, nie umiem się odnieść. - mruknął, będąc w szczerej konsternacji. Naprawdę nie wiedziałby, jakby się zachował gdyby spotkał dziewczynę na innej imprezie, w tym momencie, z kimś innym. Czy był w ogóle zdolnym do tego, aby się przejmować taką kwestią? Sam nie wiedział. Podświadomie jednak zaczął szurać łukami zębowymi o siebie, co znaczyło raczej że głęboko się nad tym zastanawiał. – A mówiłeś mu o tym? Że to tylko takie… przyjacielskie zaczepki i nie mają na Ciebie wpływu? – spytał, delikatnie marszcząc brwi, choć nie patrzył mu w oczy przyglądając się drogowskazowi stojącemu tuż przed nim. Zerknął dopiero wtedy, kiedy usłyszał magiczne słowa temat zamknięty. - Kiepski ze mnie rozmówca w tych… kwestiach. Ale wiesz, że jak będziesz potrzebował się wygadać to… – nie umiał jakoś tego dokończyć. Mimo mijającego czasu wciąż brzmiało to dla niego dziwnie niedorzecznie i niezrozumiale. On, pomagał ludziom. To znaczy… w kwestiach bardziej szkolnych czy fizycznych było to jak najbardziej normalne, niemniej jednak kiedy w grę wchodziły emocje bądź uczucia – już niekoniecznie. No, ale nie mógł nie pomóc własnemu kumplowi, choćby musiał poświęcić na to całe swoje dostępne anxiety. - Od pamiętnej afery z #letMoeplay, owszem. Nieczęsto, ale jednak. – dziwny ton i wzrusz ramionami mógł sugerować jednak, że nie służył mu tylko do stalkowania uczniów w kwestiach przestrzegania szkolnego regulaminu.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Słuchał słów przyjaciela, gdy ten odpowiadał na pytanie o zazdrość o Élé. Nie było to proste pytanie i wszystko zależało od tego, na czym tak naprawdę stali. Mając w pamięci problemy z przeszłości Alexa, raczej zakładałby, że ten byłby dość mocno zazdrosny, ale raczej nie na tym etapie, gdy przyznawał, że nie wiedzą, czy coś ich łączy. Jak po takim czasie mogli tego nie wiedzieć?! Z drugiej strony sam nie był lepszy. W innych okolicznościach szukałby nowego partnera, bądź partnerki do zabaw, a teraz… Teraz nie był pewny niczego. Przyjął z cieniem ulgi zgodę na zmianę tematu, choć w jego głowie wciąż odbijały się słowa Voralberga. Jeśli będzie się chciał wygadać, to może? Czy mężczyzna wiedział, z czym to się wiąże przy takiej gadule, jak on? Wiedział, przecież go znał i jak widać wiedział, że to pomoże mu o wiele bardziej niż zwykłe milczenie. Josh dostrzegał, że Alex raczej nie jest zachwycony rozmową o emocjach, ale doceniał jego determinację, żeby mu pomóc. To tylko bardziej prowokowało do wyrzucania wszystkiego z siebie, choć wciąż jeszcze z tym walczył. Stąd próba zmiany tematu. Wizbook. - To małe sprostowanie. Brewer, Schuester, Callahan. Korepetycje dla mnie z wróżbiarstwa i z pieczenia, a ostatni pomagał w remoncie - westchnął, czując, że wpis Obserwatora będzie się za nim ciągnął, ale dziwo, nie zmieniłby tego. Nie żałował, że poprosił o naukę w domu w trakcie przerwy w remontowaniu kolejnych pomieszczeń, że zaproponował własną kuchnię, aby w razie kolejnej nieudanej próby to jego piec płonął. Zaś Callahan umawiał się z Bonnie, mieli okazję porozmawiać też na ten temat.dzięki temu okazję do rozmowy o nich, a raczej o dziewczynie. Po tym, jak omdlała przyniósł Sinclair mu do gabinetu, martwił się o dziewczynę, a że była członkiem rodziny, dbał o nią bardziej. - Chyba nawet wiem, który z tej trójki zaczął wspominać o wizycie u mnie i właściwie nie przejmowałbym się tym, bo znam prawdę i żaden z nich nie robiłby na złość mi, ale jak Chris to przeczyta, to będzie jak z Biancą - dodał, wzdychając ciężko. Przywołał do siebie kamyk, bo nawet nie chciało mu się schylić po niego, żeby powiększyć go do rozmiarów kafla i rzucić przed siebie. - Nie wiem, czy wierzysz we wróżby, ale gdy Brewer pomagał mi w nauce tarota, trzeba było zadawać pytania. O cokolwiek pytałem, ciągle odpowiedzi dotyczyły pośrednio Chrisa. O cokolwiek pytałem… Czy o dom, o pracę, o obietnicę babci złożoną… Wszystko wskazywało na jedno - że nie będę mieć lekko, ale warto… Nie wiem, może to szaleństwo, żeby wierzyć w coś takiego, ale za każdym razem, gdy chce dać sobie spokój, przypomina mi się tarot… Sprawdził się w innych tematach, więc dlaczego teraz nie miałby? - wyrzucił z siebie, wierząc w to, że przyjaciel go nie wyśmieje, bo w końcu obaj przyjaźnili się z April. Teraz brakowało mu jej o wiele bardziej, niż chciał przyznać. Spojrzał na Alexa z lekkim uśmiechem. - Łatwiej mi czytać z ciebie, niż szukać odpowiedzi na własne pytania, Zakochańcu - rzucił zaczepnym tonem.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Wiedział, że sam by jej wybaczył. Wiedział, że gdyby chodziło o niego, to zadowoliłby się tym "postaram się" czy “spróbuję”. Ale nie chodziło o niego i nie mógł machnąć na to ręką, że "jakoś to będzie". Nie mógł tego zrobić, bo nijak nie potrafił teraz jej zaufać, a ona nawet nie potrafiła o to zaufanie zawalczyć, prezentując mu swój brak pewności. Sam nie wiedział czego od niej oczekiwał. Że zadeklaruje, że zrobi wszystko? Że skreśli Bloodwortha dla swojego i Mefisto dobra, jeśli ten nie zacznie szanować (ba! Choćby tolerować) jej przyjaciela? Że gotowa będzie zaryzykować własne życie, by ochronić to wilkołacze? A może była właśnie jedną z tych bogatych czystokrwistych, które uważały, że ich życie jest cenniejsze od wszystkich innych? Nie potrafił myśleć obiektywnie. Właściwie nie myślał już nawet według własnego systemu wartości, bo teraz nie wyobrażał sobie, że miałby iść przez życie bez Mefisto, który tak ciasno wplótł się w jego codzienność. Gotów był złamać wszelkie świętości i własne zasady - nie dlatego, by utrzymać go przy sobie, bo na tym powinno zależeć im obu, ale po to, by upewnić się, że po prostu wszystko jest dobrze, że jest bezpieczny, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. I ta różnica między nimi chyba drażniła go najbardziej, bo dziewczyna poprzestawiała swoją piramidę wartości, by… spróbować się zbliżyć do narzeczonego, by go zdobyć, by przekonać go do siebie, a nie by go ochronić. Zrobiła coś, co było złamaniem pewnych zasad, ale przecież nie było to wcale konieczne, nikt jej do tego nie zmusił. On sam gotów byłby posunąć się do wszystkiego, by ochronić Mefisto, ale nie zdradziłby w ten sposób przyjaciela, by zyskać chwilę bliskości. A nie oszukujmy się, rozumiał jak zdesperowanym dotyku można być. - Dasz radę, Emily. Nie dawaj się pomiatać Bloodworthowi. Wasze zaręczyny działają w obie strony. On też przy Tobie utknął i jego też obowiązują pewne zasady, tylko musisz to dostrzec - zaczął, zdecydowanie łagodniej niż wcześniej, biorąc poprawkę na to, że mimo wszystko rozumiał jak trudno jest kochać kogoś, kto nie kocha Ciebie, a jednak wciąż żyć nadzieją, że gdy poczeka się odpowiednio długo, to coś się w tym temacie zmieni. - Nie popełniaj już żadnego błędu. Musisz być silna. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, to możesz się do mnie zwrócić. Na wizbooku jestem dostępny niemal całą dobę - komunikował rzeczowo, próbując się zdystansować i powtarzać sobie w myślach jak mantrę, że robi to dla Mefisto, nie chcąc dopuszczać myśli, że zwyczajnie nie potrafi w pełni odwrócić się od dziewczyny. - Jeśli potrzebowałabyś jakiegokolwiek eliksir, to możesz na mnie liczyć. Wysunął różdżkę zza paska, delikatnymi zaklęciami muskając jej twarz, by doprowadzić jej makijaż do ładu, zaraz już lekkim ruchem palców odgarniając blond kosmyki za uszy dziewczyny i w końcu zmusił się do bladego uśmiechu, darując już dziewczynie komentarze, że będzie miał ją na oku jeszcze przez długi czas. W końcu... chyba już to wiedziała, a przynajmniej zdawał się widzieć to w jej oczach, gdy żegnali się, nie mogąc być pewnym w jakiej sytuacji i w jakich stosunkach spotkają się następnym razem.
| zt x2
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Zerknął na niego, unosząc z zaciekawieniem brew do góry kiedy zaczął tłumaczyć się z plotek krążących wśród czytelników znamienitego obserwatora. Już od dawna wiedział, aby nie brać go na poważnie, odkąd to on padł ofiarą tego jakże uroczego newslettera z życia zamku. Ale tłumaczący się z czegoś Joshua był doprawdy uroczym zjawiskiem. - Nawet mi przez myśl nie przeszło, że to prawda. Nie posądzałbym Cię o romanse z uczniami czy studentami i proszę, nie zmieniaj mojego światopoglądu. Wiesz jakie mam zdanie na ten temat. – wyrzucił z siebie, na dobrą sprawę ucinając wszelkie podejrzenia o to, jakoby miał brać cokolwiek z tego szmatławca na poważnie. Czy naprawdę Walsh uważał, że on, Alex, weźmie jakąkolwiek z plotek chociażby przez chwilę jako coś co mogłoby się wydarzyć? Nie wątpił w romantyczne zapędy przyjaciela, ale w ostateczności on również chyba miał jakieś hamulce. Przynajmniej tak sądził i niechętnie by zmienił to zdanie. Choć z pewnością nie skomentował. Nie taka była jego rola. - I nie. Nie mów mi że Éléonore to też studentka. Nigdy jej nie uczyłem, a w Hogwarcie się już nie uczy. – dodał pospiesznie, zanim tamten w ogóle zdążył się odezwac. Nie miał zamiaru słuchać na temat swojej różnicy wieku pomiędzy nim, a młodą Swansea. Jakby ten temat nie dość wiercił mu dziurę w brzuchu, to kolejne prztyki ze strony przyjaciela bynajmniej nie poprawiałyby całej tej sytuacji. - Z całym szacunkiem jaki posiadałem do April, to we wróżby nigdy nie wierzyłem i wierzyć nie będę. – mruknął w jego kierunku, wkładając dłonie do kieszeni. Wiarę w przypadki powinienem rozważyć – przeszło mu przez myśl zważywszy na perypetie, jakie spotykały go w relacji z atencjuszką z Felixa. – Ale jeżeli dla Ciebie są czymś, co mogłoby mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości, to w istocie powinieneś dać im szansę. O'Connorowi też. Acz nie taką o jakiej myślisz. Z Twojej strony raczej szansę... na cierpliwość. – kopnął jeden z kamieni który pomknął kilka metrów przed niego i zerknął pod słońce na drogowskaz, po chwili czując jak z gromkim buuu! Ktoś przelatuje przez jego ciało na drugą stronę. Było to na tyle niespodziewane, że stracił równowagę i dość szybko, acz zgrabnie wylądował na ziemi. Jak z automatu wystrzelił w stronę ducha zaklęciem, które oczywiście nie robiło mu kompletnie nic, ale grunt to jakakolwiek reakcja. - CLARA. Na Merlina nie rób tak. – warknął w jej kierunku, a humoru nie poprawiał mu fakt, że jej chichot odbił się pusto w powietrzu. Zerknął na swoją dłoń z której sączyła się szkarłatna krew, najwyraźniej spowodowana zahaczeniem o jeden z ostrzejszych kamieni. Uleczenie było drobnostką. – Ja się nic nie zmieniłem. – spojrzał na Joshuę dość chłodnym wzrokiem, kiedy zwrócił się do niego per zakochaniec. Po prostu to określenie brzmiało dla niego zwyczajnie głupio i świadcząco o tym, że było inaczej. A nie było. Przynajmniej tak sądził, ale nie oszukujmy się on nie był w tym momencie obiektywny.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Tłumaczył się właściwie tylko po to, żeby usłyszeć, jak ktoś, kto go zna, patrzy na całość tamtego wpisu. O dziwo, nie martwił się, że mógłby mieć problemy u dyrektora, choć pewnie powinien. Martwił się tym, jak dalej będzie postrzegał go przyjaciel i jak może spojrzeć na niego gajowy. Słysząc jednak słowa Alexa nie potrafił nie uśmiechnąć się szeroko pod nosem. Nie, nie był zainteresowany romansami ze studentami, czy uczniami. Zaraz też parsknął śmiechem, gdy zostały mu wytknięte przytyki względem różnicy wieku między przyjacielem, a jego ukochaną. Tak naprawdę nie robiło mu to większej różnicy i wychodził z założenia, że jeśli oni sami nie widzą w tym niczego złego, to nie należy się tym przejmować. Dobrze razem wyglądali i najwyraźniej dobrze czuli się w swoim towarzystwie. To mu wystarczało, aby dopingować Alexa w dążeniu do szczęśliwego związku. - Wiem, wiem… Tak jak to, że też była Krukonką i nie grała w quidditch - rzucił, machając zaczepnie brwiami, jakby chciał spytać, czy chce wiedzieć, co jeszcze wie o jego dziewczynie. Albo zasugerować, że mógłby być nie tylko jej profesorem, ale i opiekunem. Jednak wizje, jakie w jednej chwili zaczęły pojawiać się w jego głowie, były tak nie na miejscu w obecnej sytuacji, że z ulgą przyjął przybycie własnych rozmyślań na temat Chrisa. Zastanawianie się, czy powinien wszystko powiedzieć przyjacielowi i w końcu pęknięcie muru niepewności. - Na zmianę zastanawiam się czy warto, żeby po chwili dojść do wniosku, że i tak nie odpuszczę… Chyba rzeczywiście odstawię cynamonki, bo rzucają mi się na mózg - mruknął, mając zamiar ponownie powiększyć kamyk do rozmiarów kafla, gdy nagle przyjaciel przewrócił się. Było to tak niespodziewane i niecodzienne, że przez chwilę stał osłupiały, aż z każdą kolejną sekundą zaczynał walczyć z rozbawieniem. Nie w pełni wyszło, bo przyciskając pięść do ust, wyraźnie próbował zdusić śmiech, ale liczą się chęci, prawda? - Te duchy są dziwaczne i cieszę się, że hogwarckie nie przyczepiają się tak człowieka, jak te tutaj - skomentował wreszcie zachowanie Clary, której nie widział, ale efekt mówił sam za siebie. Na burkliwy ton o braku zmian, mrugnął jedynie zaczepnie. - Możesz się dalej okłamywać, ale obaj wiemy, że się zakochałeś. Teraz wystarczy to tylko pielęgnować - rzucił lekko, gestem pytając, czy ruszają w stronę domków. Wygadał się i czuł, że początkowy parszywy humor już mu się poprawił. Uśmiechał się z większą swobodą, ponownie patrząc na świat przez różowe okulary.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Ostatnio zmieniony przez Joshua Walsh dnia Sro Lip 29 2020, 06:18, w całości zmieniany 2 razy
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Zerknął na niego spode łba, słysząc kolejne fakty na temat Éléonore. Najwyraźniej Joshua dowiedział się sporo albo z jego własnego źródła stalkerstwa, albo sam znalazł sposób. Z drugiej strony przecież wiedział już, że jego przyjaciel rozmawiał z nią na wizzengerze, czyli mógł dowiedzieć się całkiem sporo i choć jedna z jego podświadomości naprawdę nie chciała wiedzieć, o czym dyskutowali, tak druga wierciła mu dziurę ciekawskości na wskroś. - Jeśli chciałeś mnie tym zaskoczyć, to musisz się bardziej postarać. – nie powiedział wprost, że chętnie dowiedziałby się więcej, przy okazji w istocie zastawiając mentalną pułapkę na Walsha, a znając jego gadatliwość, minie parę minut i wyśpiewa mu absolutnie wszystko. No chyba że zorientuje się co do jego zamiarów i będzie męczył go na ten temat kolejnych kilka godzin. Tak też mogło być. Wolał jednak zaryzykować… skoro mógł dowiedzieć się czegoś więcej, to wolał zrezygnować ze swojej nieco bardziej racjonalnej strony na rzecz kilku nowych informacji. - Mam dla Ciebie złe wieści. – zaczął i to dość poważnym tonem, zupełnie jakby miał obwieścić mu za chwilę najstraszniejszą rzecz, jaką ten miałby usłyszeć w życiu. – To nie kwestia cynamonek. – uniósł na sekundę brew i na powrót ją upuścił, w geście mówiącym co najmniej domyśl się, że rzecz leży w Twojej osobowości. A później zdążył już z powodu ducha wywalić się i na powrót podnieść… czy to była nauczka za jego zgryźliwość? Cóż, w ostateczności rzadko kiedy odpowiadał Joshule pięknym za nadobne. – I nie odpuszczaj. – dodał, choć nieco ciszej, zupełnie jakby miał na myśli jakieś wydarzenie z własnych doświadczeń. - Gdyby hogwardzkie tak robiły, to już bym tam dawno nie pracował, a ja się nie zakochałem, daj mi spokój. – dziwne połączenie zdań to jego specjalność, natomiast wypowiedzenie go tak szybko wskazywało albo na to, że się skrępował, albo na to, że miał padaczkę. Wybór należał do Josha. W każdym razie przystał na jego sugestię co do ruszenia z powrotem w kierunku domków, a choć jeszcze obejrzał się na koniec za siebie, to nie dostrzegł Clary, która jeszcze chwilę temu była prowodyrem niewielkiego zamieszania.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zmrużył oczy, przyglądając się przyjacielowi z uwagą. Wyczuwał, czy nawet, wiedział, że ten próbuje nim manipulować, aby zdradził mu więcej, ale prawdę mówiąc, nie widział w tym niczego złego. - Dowiedziałem się, że już wie, iż nie należy przy tobie stosować nagle zaklęć… Że naprawdę chciałaby przebić się przez mur, jakim się otaczasz… Próbowała grać nieczysto i mnie wypytywać o twoje byłe partnerki… Nie mówiłem o tamtej - zaczął wspominać rozmowę z Éléonore, uśmiechając się lekko, po czym zaśmiał się cicho. - Bardzo zależy jej na poznaniu daty twoich urodzin… A takze, co powinno cię zainteresować… Nie odczuwa dzielącej was różnicy wieku - dodał, uśmiechając się szczerze, ciepło, z nieukrywanym entuzjazmem. Jeśli kiedykolwiek Alex miał wątpliwości co do zaczepek ze strony Josha, było to tylko złośliwe dogryzanie. Tak naprawdę nie widział w tym niczego złego, a wyglądało na to, że również sama zainteresowana nie miała z tym problemu, pomimo tego, że jej brat wciąż jeszcze się uczył. - A żeby cię tłuczek trafił na następnym meczu - rzucił już rozbawiony, na jego wyraźna sugestie, że cynamonki nie miały tu nic do rzeczy. On tam wciąż wolał twierdzić, że wszystko to było kwestią nadmiaru cynamonu we krwi. Wtedy mógłby uważać, że zachowuje się jak pod wpływem amortencji i wytłumaczenie gotowe, a tak… Westchnął lekko, a na cichą radę jedynie zatrzymał na dłużej spojrzenie na jasnych tęczówkach zaklęciarza. Wiedział, że ma rację i nie zamierzał z tym dyskutować. Najwyraźniej potrzebował po prostu się wygadać, wyrzucić wszystko z siebie. Teraz czuł się spokojniej. Na tyle, żeby móc iść dalej że wszystkim, żeby spokojnie zacząć wakacje. - Weź, Krwawy Baron, wymachujący swoją szpadą, czy co on tam ma, wyskakujący nagle zza fotela… Nie chciałbyś byś takiego towarzysza? - śmiał się cicho, aby zaraz odchrząknąć i spojrzeć na Alexa z powagą, opierając dłonie o biodra. - Mnie możesz próbować okłamać, ale mam nadzieję, że nie okłamujesz siebie w tej sprawie - mówił spokojnie, cicho, jakby nie rozmawiali o czymś, co było ważniejsze od ostatnich egzaminów. Wiedział, że Krukon będzie potrzebował czasu, aby oswoić się z uczuciami, jakie dopiero poznawał, ale liczył na to, że nie będzie starał się wmówić sobie, że jest inaczej. Ostatnie, czego obaj potrzebowali, to zaprzeczanie własnym emocjom, bo w końcu sam nie był lepszy.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Był autentycznie zaskoczony. Nie pokazał co prawda po sobie jak bardzo, ale już ta niewielka część, której pozwolił się wyrwać musiała Joshule wystarczyć co do pewnych wniosków. Spodziewał się, że Walsh może wiedzieć kilka rzeczy, nie sądził jednak, że takich rzeczy. Serce zabiło mu szybciej, a on sam odczuwał pewien niepokój w żołądku… to co mówił jego przyjaciel… to źle? Dobrze? Sam nie wiedział. Co to oznaczało? Powinien się w tym doszukiwać drugiego dna? W każdym razie nie odpowiedział. Nie wiedział co. A to już najprawdopodobniej musiało dać do większego myślenia nawet jeżeli Alexander należał do tych raczej małomównych ludzi, to jednak całkowity brak odpowiedzi musiał na coś wskazywać. - Możesz mi powiedzieć, dlaczego znowu rozmawiamy o mnie? – zapytał, wzmiankę o baronie uprzednio kwitując delikatnym acz szczerym uśmieszkiem. W końcu przybyli tutaj po to, aby porozmawiać o jego uczuciach i choć Voralberg nie był mistrzem w takich dyskursach, to jednak nie chciał być w centrum uwagi, kiedy istotniejsze wydawały się być sercowe kłopoty jego przyjaciela. W międzyczasie wskazał mu dłonią drogę sugerując, że powoli mogliby wracać w kierunku domków. W końcu nie będą tu stać i rozmawiać pół dnia, a dalej podysputować można w trakcie powrotu. [zt x2]
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
To zakrawało na jakiś wyjątkowo niesmaczny żart. Jak one mogły go tak potraktować? A przecież tak dobrze je traktował. Komplementował przygotowywane przez nie jedzenie, zawsze odnosił naczynia na ich miejsce, a gdy gotował na własną rękę, zgłębiając powoli na własną rękę tajniki gastronomicznego świata, zawsze pozostawiał po sobie porządek. Jeden jedyny raz tego nie zrobił przez własne roztargnienie i zapomniał pochować wszystkiego do szafek, a gdy tylko zjawił się na śniadaniu, spotkał się z całym morzem, a wręcz oceanem wyrzutów ze strony kucharek. A przecież nic takiego strasznego się nie stało. Nic się nawet nie zepsuło! Pomimo tego, że przeprosił i obiecał poprawę, kobiety nie miały zamiaru mu odpuścić, więc Ignacy szybko wyniósł się ze stołówki, chcąc uniknąć eskalacji tego konfliktu. Gdy tylko zatrzasnął za sobą drzwi, poczuł intensywny ból głowy, jednak starał się go zignorować. Nękał go już od kilku dni i podejrzewał, że miało to związek z rytuałem dziękczynnym i przestrogą ze strony Ebenezera. A może raczej informacją, jaką zdradził zarówno jemu, jak i Irène. Przyjęli w siebie dziką magię i teraz musieli znosić jej skutki. Zarówno te dobre, jak i złe. Tutejsze czary wolały jednak najwidoczniej objawiać się jako te drugie. Puchon ruszył w bliżej nieokreślonym kierunku, aż zaszedł za bramę wjazdową do pensjonatu. Wiedział, że gdzieś w okolicy znajduje się kierunkowskaz, który pomagał zbłąkanym uczniom, jednak nie był on jego celem. Potrzebował spokoju, aby nieco się wyciszyć. Usiadł więc pod murkiem i zamknął oczy, skupiając się na swoim oddechu, jednak wciąż czuł ból głowy wywołujący nieprzyjemny dyskomfort. Czuł, jakby rosło w nim ogromne napięcie, którego nie sposób było się pozbyć. Aż nagle ktoś poklepał go po ramieniu. – Kurwa! - krzyknął przestraszony, podnosząc się z ziemi. Zanim zdążył zrobić cokolwiek innego, fala energii magiczne wyzwoliła się z niego, niczym z małego, niedoświadczonego w arkanach czarów dziecka i uderzyła w nikogo innego, jak w Cassiana, który zjawił się akurat w najmniej spodziewanym momencie. Chłopaka odrzuciło parę metrów tył na trawnik, jednak na całe szczęście nie uderzył o bramę czy mur otaczający pensjonat. – Musimy przestać się tak spotykać – wymamrotał, czując chwilową ulgę przez ból głowy, który zniknął. Nie tracąc czasu podbiegł do niego, przepraszając za to, co się stało, chociaż technicznie rzecz biorąc, nie była to jego wina. To przez dziką magią, a przez kogo innego!