Znajdująca się zaraz przy wejściu do centralnej części Nowego Orleanu restauracja, przyciąga wielu klientów swoją fuzją kuchni francuskiej oraz luizjańskiej. Bogata karta dań, zwłaszcza wykwintne przystawki oraz wina ściąga klientów z całego świata, a w szczycie sezonu trzeba rezerwować stolik. Zaczarowane żabie udka w czekoladzie, Gumbo z gumochłonem czy Beignets z hibiskusem dostarczają przyjemności podniebieniu. Jest tu elegancko, dominuje zieleń oraz motyw wiosenno-kwiatowy. Uroku dodają lampy z różowymi abażurami tworzące przyjemną całość z białymi kolumnami oraz pomalowaną na biało cegłą, która jest na kilku ścianach. Na ścianach są zaczarowane malowidła, postacie oraz flora z fauną ciągle przemieszczają się pomiędzy kolejnymi obrazami, zabawiając klientów. Zawsze pachnie tu świeżymi kwiatami. Prawdziwą atrakcją jest tu duch znanej śpiewaczki, która zachwyca od wielu lat gości, dając koncerty na żywo wraz ze swoim zespołem. Panuje tu miła atmosfera, obowiązuje strój wyjściowy.
List przyszedł w momencie, kiedy starał się pozbyć ducha, aby poczytać o voodoo. To nie tak, że przedkłada je ponad wilkołaki i wampiry, Sammy, nie przenikaj proszę przez kartki. Były właściciel włości na mokradłach był prostolinijny i przez to miejscami bezczelny do bólu. Ale jednocześnie stanowił skarbnicę wiedzy odnośnie mokradeł. Brunet nie chciał za nic w świecie go urazić. Niestety z nieznanego (jeszcze) mężczyźnie powodu, duch silną niechęcią darzył miasto oraz wszystko, co z nim związane. Przybycie sowy było powodem zawarcia swoistego rozejmu pomiędzy Sammym a Jahleelem. Książka została odłożona i duch uspokoił się, acz z zaciekawieniem pozerkiwał w stronę swego podopiecznego, nieudolnie ukrywając zainteresowanie treścią listu. Na szczęście i tak nie znał francuskiego. Ktokolwiek napisał tę notkę, faktycznie starał się uchronić ją przed wzrokiem nieproszonych osób. Zdawał się znać Sæite. Czy raczej kojarzyć. Bowiem on? Zajęty wakacjami? Nawet teraz, kiedy nie miał już na głowie sklepu, szukał sobie dodatkowych zajęć, kursów czy innych obowiązków... Dlatego tylko, że źle czuł się, mając czas wolny. Nie umiał odpoczywać, nie potrafił nic nie robić. Od lat był praktycznie w ciągłym ruchu i perspektywa urlopu z wylegiwaniem się na plaży zdawała się jak koszmar. Luizjana nie kusiła plażowiczów, za to przyciągała amatorów czarnej magii i dzikich bestii. Wyjazd tutaj traktował bardziej jako formę dokształcania z dziedzin nieznanych w Anglii. Acz jeśli może komuś pomóc, jeszcze tego samego popołudnia zjawił się we wspomnianej restauracji. Z ciekawości przejrzał kartę dań, dochodząc do wniosku, że gumbo z gumochłona nie byłoby aż tak złe, gdyby nie wspomniana w wiadomości ostrość. Nie był amatorem pikantnych dań i liczył, że herbata pomoże mu przebrnąć przez owe. Acz między Merlinem a prawdą, spodziewał się, że autorem wiadomości jest jeśli nie kucharz, tak któryś z kelnerów... I zlituje się nad nim, robiąc zwyczajne jedzenie. W międzyczasie, czekając na rozwój sytuacji, zamienił dwa słowa ze swoim duchem (oboje zgadzali się, że różowo-zielony wystrój restauracji nie jest zbyt najlepszy), nim Sammy uznał, że przecież mówił, jakie to miasto brzydkie i bocząc się odrobinę, podleciał do okna. Brunet również wyjrzał na ulicę, następnie dostał wizzengera, by napisać krótką wiadomość. Potem już tylko czekał.
Restauracja "Fleur Verte" cieszyła się dobrą opinią zarówno pośród turystów, kręcących się po okolicy, jak i tubylców. Przyciągała lokalnymi smakami, eleganckim wnętrzem i tym, czego brakowało na nowoorleańskich ulicach, czyli delikatnego, przyjemnego chłodu. Tego dnia nie można było odczuć różnicy temperatur. Przechodząc z chodnika do lokalu, ciężko było w ogóle się w tym zorientować, a jednak poza tym wszystko wydawało się normalne - przynajmniej dla nowych. Jeśli ktoś znał "Fleur Verte", mógł z zaskoczeniem zajrzeć przez okno do niemal pustego wnętrza, który przecież tak często pękał w szwach. - Panie Sæite? - Cichy głos starał się ściągnąć uwagę łamacza klątw na drobną dziewczynę jeszcze przed trzydziestką, która w eleganckim uniformie stawiała przed nim zamówienie. Ciemne włosy, choć związane w wysokiego kucyka, wymykały się kilkoma poskręcanymi kosmykami na twarz, dopiero spomiędzy nich pozwalając na czujne zerknięcie brązowych oczu. Musiała się upewnić, że dobrze trafiła. - Wybrał pan perfekcyjny moment - przyznała po francusku, sprawdzając na ile może sobie pozwolić. Poprawiła filiżankę gorącej herbaty, która kwiatowym zapachem wypełniła powietrze. - Nazywam się Zuri Boucher i jestem menagerem sali w "Fleur Verte". Musi mi pan wybaczyć te podchody, ale nie chcę stracić pracy, a ja wiem... że potrzebna jest jakaś interwencja - wyjaśniła, obracając w dłoniach pustą już tacę. Obejrzała się krótko w stronę wejścia do kuchni, jak gdyby chciała sprawdzić, czy nikt jej nie kontroluje - ale mogła tu być, mogła rozmawiać z klientami, zwłaszcza przy takich pustkach. - Och, ale niech się pan nie martwi, to gumbo wcale nie jest ostre, tak jak herbata nie jest mrożona. W tym właśnie problem...
Ciężko nie zwrócić uwagi na jedną z naprawdę nielicznych osób w pomieszczeniu. Nawet bez jej słów, zapewne z nudów by spojrzał na kobietę. A w sytuacji, kiedy wiedział, że na kogoś czeka, tym mocniej taksował spojrzeniem otoczenie, grając sam ze sobą w jakże ambitną grę "a może to ten mężczyzna". Czarodzieje nie posiadają telefonów, którym mógłby się teraz bawić. Gazety też nie zgarnął, by poczytać. Jedyne co, to miał książkę, acz schowaną w torbie. Wobec tego szybko przeniósł spojrzenie na drobną kobietę, wyłapując najważniejsze cechy jej aparycji. Nie jest tutaj, by ją oceniać. Skinął delikatnie głową na znak potwierdzenia. - Jahleel Sæite, miło mi poznać - widać było, że mięśnie się spięły, że chciał się poderwać i potraktować kobietę jak na rozmówczynię przystało. Jednak powstrzymał się, zachowując pozory bycia ledwie klientem. Cień zmieszania przemknął po jego twarzy. - W pełni rozumiem. Dyskrecja wymaga pewnych poświęceń. Zatem proszę mi wybaczyć brak manier - francuski nie był jego ulubionym językiem. Słychać było brytyjski akcent, który zapewne niejednego nacjonalistę z Paryża wpędziłby w skrajne obrzydzenie. Ale mówił zrozumiale i gramatycznie poprawnie. Uniósł minimalnie brwi, za chwilę próbując łyk herbaty. Faktycznie nie była mrożona. Ale czy zepsute sprzęty kuchenne to problem dla niego? Zanim odpłynął w rozważania na temat zaklęć używanych do gotowania, ogarnął się mentalnie i wrócił do rozmowy. - Zapewniam, że dołożę wszelkich starań, aby rozwiązać problem dyskretnie. Może pani usiąść na chwilę? Prosiłbym o wprowadzenie w temat - naczynie stuknęło o talerzyk, kiedy gestem wskazał na krzesło po drugiej stronie stolika. - Myślę, że niezobowiązująca rozmowa z przyjacielem nie zostanie źle odebrana - uśmiechnął się delikatnie. Każda praca miała swoje mankamenty, acz zdecydowanie branża restauracyjna była jedną z najbardziej niewdzięcznych.
Zuri z wyraźną ulgą przyjęła aprobatę dla narzuconego przez nią języka, mimo wszystko doskonale wiedząc, że większość turystów w Nowym Orleanie szukała angielskiego, a nie francuskiego - a może po prostu czuła się tak bardziej komfortowo? Łagodny uśmiech nie schodził z jej twarzy, choć w ciemnych oczach dalej można było zauważyć zmartwienie, którego nawet nie próbowała ukrywać. Już nie teraz, nie przy Jahleelu. - Och, oczywiście. Proszę jeść - zachęciła mężczyznę, zdając sobie sprawę z nietrafności zamówienia, ale dalej wierząc w słynne umiejętności kucharskie szefów Fleur Verte. Przysiadła na brzegu krzesła, zbyt poddenerwowana na cokolwiek więcej, przytulając pustą tacę do piersi, gdy spojrzeniem raz jeszcze uciekała w bok. - Rzecz w tym, że ta dyskrecja... to taka nie do końca u nas. Znaczy, u nas też, ale u nas byłoby jeszcze znośnie. Po prostu klienci nie mogą się dowiedzieć - kontynuowała, zdradzając już tendencję do gadulstwa, która utrudniała rzeczowe przekazywanie informacji. Nic dziwnego, skoro najwięcej napiwków zgarniała właśnie za bajerowanie ludzi ładnymi słówkami. - To może nie jest najlepsza restauracja na świecie, ale robimy co możemy i jednak mamy duży obrót, bo ta lokalizacja, w ogóle to miasto... I słyniemy ze świetnych dań, i z obsługi! Ale ostatnio wypadki zaczęły chodzić po ludziach, przez co klienci zaczęli nas unikać. Tutaj nawet nie słychać, ale w kuchni dzieją się potworne rzeczy... - Kobieta zagryzła lekko dolną wargę, pozerkując na swojego rozmówcę ze szczerą nadzieją, że to właśnie jemu uda się odnaleźć sedno sprawy. - Dania wychodzą odwrotnie, kucharze nieustannie się ranią. Ostatnio kelnerka zalała się wrzątkiem, a nasz sprzątacz połamał obie nogi przez plamę oleju na podłodze. To się normalnie nie zdarza, o wszystko dbamy, ale... ludzie zaczynają mówić, że "Fleur Verte" zostało przeklęte... - Chwila ciszy mogła pomóc w zrozumieniu sytuacji. Wystarczyło wsłuchać się odrobinę w subtelnie przebijające się przez muzykę dźwięki dochodzące z kuchni, by zrozumieć jak brzdęknięcia garnków nienaturalnie niosą się liczną harmonią nieeleganckich pomyłek. - Nie wiem, czego pan potrzebuje. Mogłabym pana wprowadzić do kuchni, nawet na zaplecze, bo i tak niewiele się tam teraz dzieje przez te pustki. Nie wiem nawet, czy to faktycznie kwestia klątwy, ale musi pan wierzyć, to jakaś magia!
Chociaż podświadomie przeczuwała, że Voralberg się zgodzi na spotkanie i udzieli jej jakichkolwiek wskazówek, wciąż odrobinę się denerwowała trzymanym w dłoni pergaminem, stukając nim kilka razy o dłoń i wypuszczając ze świstem powietrze z ust przed przeczytaniem treści listu. Był jednym z najlepszych nauczycieli w szkole, chyba nawet jej ulubionym. Nie chodziło wcale o aparycję, ale o konsekwencję i metody nauczania. Miał swoje wymagania i wydawał się mężczyzną dość mocno stąpającym po ziemi, który jest pewien własnych umiejętności. Komuś takiemu, jak Nessa trudno było tego nie szanować. Wiedziała, że posługiwał się magią bezróżdrkową jeszcze zanim napisała do niego list w styczniu z prośbą o pomoc w wyborze materiałów do pracy licencjackiej, z którą jej pomógł. Nie oczekiwała, że weźmie ją pod swoje skrzydła i pomoże jej to opanować, od tego miała Reeda, ale wiedziała, że jest w stanie dać jej kilka wskazówek na temat kontroli i przepływu chaosu czy zwyczajnie doradzić, czy rozpoczęcie prób z zrzucaniem zaklęć użytkowych, było dobrym pomysłem, czy jednak powinna sięgnąć po transmutacje, z której była dobra. Umówili się następnego dnia w jednej z restauracji Nowego Orleanu, która znana była ze smacznego jedzenia i doskonałych recenzji. Lance zawsze była punktualna, pojawiła się więc przed knajpą chwilę przed umówionym czasem, ubrana w czarny, letni kombinezon z dołem w formie szortów oraz w wysokich butach. Niski wzrost zawsze ją prześladował, od małego więc opanowała noszenie obcasów i wszelkich platform w stopniu zaawansowanym. Poprawiła niewielką torebkę — która powiększona oczywiście magiczne, zawierała wiele skarbów. Burza rudych włosów zapleciona była w holenderskiego warkocza, który spływał na ramię uwieńczony frotką. O dziwo największym problemem byłej studentki była forma, z jaką miała zwracać się do mężczyzny, bo chociaż edukację miała już za sobą i ich relacja poniekąd się zmieniła, to dla niej wciąż pozostawał nauczycielem i miała nadzieję, że zwracanie się w ten sposób nie będzie wprawiało go w dyskomfort. Na widok znajomej twarzy uśmiechnęła się delikatnie, obdarzając go pociągłym spojrzeniem karmelowych oczu. - Profesorze Voralberg, dzień dobry. - przywitała się charakterystycznym dla siebie, spokojnym tonem głosu i przesunęła spojrzeniem po sylwetce mężczyzny, zanim napotkała jego spojrzenie. - Raz jeszcze dziękuje, że poświęci mi Pan chwilę podczas wakacji. Zarezerwowałam stolik na wszelki wypadek, bo Pani z recepcji domków powiedziała, że bez tego oczekiwanie może sięgnąć nawet dwóch godzin. Wytłumaczyła z delikatnym wzruszeniem ramion, a następnie w towarzystwie Alexandra weszła do restauracji, podając Panu wszystkie potrzebne detale i zaraz zostali odprowadzeni do jednego ze stolików. Omiotła wzrokiem eleganckie, utrzymane w jasnych i dość wiosennych kolorach wnętrze, a gdy tylko aromat stojących na środku blatu kwiatów dotarł jej nosa, kąciki ust jej drgnęły. Przewiesiła jednak torebkę przez oparcie wygodnego krzesła, zakładając nogę na nogę i kładąc dłonie na kolanach, wróciła do niego uwagą oraz spojrzeniem. Kelner widocznie poszedł po menu. - Jak się Panu podoba Nowy Orlean? -zapytała z ciekawością, zostawiając tematy naukowe do towarzystwa napojom lub przystawką, bo właściwie nie miała pojęcia, na jaką kategorię w karcie dań postawią..
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Słońce było dziś na tyle męczące, że przez chwilę przez myśl przeszło mu, aby ubrać krótkie spodenki. Niemniej wydarzenia ostatnich tygodni, w trakcie których fakt poprzedniej takiej próby skomentowano od góry do dołu sprawiły, że skutecznie się od tego powstrzymał. Przywdział więc długie beżowe spodnie i jasnoniebieską koszulę, aby jako-tako wyglądać, na domieszkę przeczesując włosy i zabierając ze sobą przeciwsłoneczne okulary. Promienie Luizjany zdecydowanie nie służyły jego oczom. Nie leżało w jego gestii, aby odmawiać uczniom spotkań, jeżeli o to prosili. Rzecz jasna w grę wchodzili również absolwenci, a taki status na tę chwilę przywdziała Nessa, a że pałał do niej profesorską sympatią to nie omieszkał zaprzeczyć jej prośbie. Nie wiedział na ile będzie w stanie jej pomóc, bowiem umiejętności - o którą go stricte prosiła – nigdy nikogo nie uczył, ba! sam twierdził, że jej jeszcze dobrze nie opanował, a co dopiero jeśli chodziło o przekazywanie jej innym. W ostateczności jeżeli nie uda im się nawiązać nici porozumienia w kwestii wymiany naukowych doświadczeń,to śmiał twierdzić, że będzie to po prostu sympatyczne spotkanie. Co prawda nie był mistrzem small-talku, ale od czasu do czasu potrafił wydukać z siebie więcej niż jedno zdanie. Oczywiście nie licząc kwestii naukowych i ostatnich wyznań w kierunku Éléonore. - Dzień dobry panno Lanceley. – jakoś nie potrafił się wyzbyć jeszcze poczucia, że jest jej nauczycielem. W końcu minął dopiero nieco ponad miesiąc, a czymże on był wobec całego roku kiedy chodziła na jego zajęcia. Uśmiechnął się uprzejmie w jej kierunku, zakładając okulary na głowę (i szybko tego żałując) i z grzecznością kiwając głową na jej słowa w geście mówiącym jednoznacznie, że to drobiazg. To spotkanie. Poczekał, aż dziewczyna wejdzie do środka, a sam ruszył tuż za nią i rozejrzał się po dość kulturalnie wystrojonym wnętrzu. Bardzo przepadał za takimi miejscami, co prawda nie ze względu na ich ekskluzywność, ale właśnie na kurtuazyjność, którą przedstawiały. Nie mówiąc już o historii jaka stała za ich zbudowaniem. Przysiadł przy wskazanym miejscu, od razu skupiając spojrzenie białych oczu na dziewczynie. - Przyjemne miejsce z bogatą historią, aczkolwiek jeżeli przyjrzeć się jego sekretom to dość niebezpieczne. A Pani? – rzucił, omiatając wzrokiem pomieszczenie i przyglądając się temu co działo się na Sali, choć już wkrótce ponownie zerkając na pannę Lanceley. W momencie podejścia kelnera uprzejmie podziękował za posiłek, natomiast zdecydował się zamówić wodę z cytryną. Sam nie wiedział czy był głodny, ale luizjańskie restauracje szczególnie nie zasługiwały u niego na miarę zaufanych. – To w czym mogę pomóc? – zapytał, nie mając zbyt wielkiej chęci na zbyt długi small-talk
Słońce było męczące i nawet Nessa odczuwała tęsknotę za znacznie chłodniejszą Wielką Brytanią, chociaż nie była ulubionym miejscem ludzi do spędzania wakacji. W deszczową pogodę łatwiej było się jednak skupić. Młoda kobieta miała dodatkowo bladą karnację i pomijając kilka piegów tańczących na nosie czy policzkach, musiała pilnować skóry przed poparzeniami. Jednak nawet bezchmurne niebo nie byłoby w stanie powstrzymać jej przed tym spotkaniem, które miała nadzieję, że rozwieje jej wątpliwości i wskaże właściwą drogę w manipulowaniu chaosem z pomocą gestów, a nie typowego transmutatora. Chociaż, czy wtedy to właśnie ciało takowym nie było? Całe szczęście, Voralberg był nie tylko doskonałym nauczycielem, ale również posiadał wprawę w posługiwaniu się magią bezróżdkową. Starała się brzmieć naturalnie i nie wypaść na zdesperowaną, stąd pomysł na krótką rozmowę, chociaż miała wrażenie, że Alexander znał ją na tyle, aby wiedzieć, że ona również nie należy do mistrzów, ani tym bardziej fanów krótkich pogawędek. Lubiła konkrety, nie licząc filozoficznych rozmów z Shawnem lub dziwnych tematów z Fillinem, bo tam właściwie wszystko działo się samo i obydwaj znali ją na tyle, że z kamiennej buzi i powściągliwości zachowawczej umieli coś wydobyć. Zlustrowała go spojrzeniem pełnym szacunku i sympatii, ciesząc się w duchu, że nie przeszli wciąż formalnie na "ty", chociaż zakończyła swoją edukację. Miała wrażenie, że do zmiany tego potrzeba więcej, niż dyplomu. Przecież nadal był wybitnym Profesorem. Restauracja była ładna. Kolory napawały optymizmem, a przeskakujące na ścianach malunki potrafiły oczarować opowiadaną przez siebie historią oraz sposobem wykonania. Było tu chłodniej niż na zewnątrz, więc odetchnęła nieco głębiej, poprawiając się na krześle. Czując na sobie wzrok mężczyzny, wyprostowała głowę i skupiła na nim uwagę, ignorując walory estetyczne tego miejsca. Trudno było nie zgodzić się z jego stwierdzeniem. Chociaż Nowy Orlean nie był szczytem jej marzeń podróżniczych, wciąż miał w sobie nutę magii i krył za sobą tak wiele nieopowiedzianych historii czarownic oraz czarodziejów, że trudno było nie ulec nostalgii na brukowanych uliczkach francuskiej dzielnicy. - Wiele tu o okultyzmie i czarnej magii, co jest ciekawym uzupełnieniem wiedzy, bo w Wielkiej Brytanii nie ma do tego takiego dostępu. Jest co zwiedzać, co czytać i czemu ulec, ale przyznam szczerze, Panie Profesorze, że nie jest to mój ulubiony kawałek świata. - odparła z delikatnym wzruszeniem ramion z charakteryzującą się dla siebie szczerością oraz spokojem wypełniającymi głos. Nessa bardzo rzadko kłamała i starała się żyć tak, aby nie wstydzić się swoich słów lub wyborów i zwyczajnie nie musieć tego robić. Prędzej unikała odpowiedzi lub zmieniała temat. Po otrzymaniu karty przesunęła spojrzeniem po menu i skupiła się na dostępnych tu kawach, zamawiając ostatecznie podwójna z nutą śmietanki oraz słynne pączki, o których wspomniała mu w liście. Gdy tylko kelner przyjął zamówienie i odszedł, wróciła uwagą do mężczyzny, uśmiechając się na jego słowa pod nosem. Konkretny facet. - Widzę, że od razu lubi Pan przechodzić do sedna sprawy, dobrze. Jak Pan wie z tematu mojej pracy i naszych rozmów jeszcze w szkolę, zabrałam się za naukę magii niewykorzystującej różdżki, jako transmutatora. Spokojnie, nie chce Pana prosić, aby został Pan moim nauczycielem prywatnym, a raczej liczyłam, że udzieli mi Pan kilku wskazówek i rozwieje moje wątpliwości. -przerwała, sięgając po swoją zaczarowaną torebkę, z której wyjęła jedną z otrzymanych od Shawna książek o manipulacji energii oraz swoje notatki na ten temat, które przygotowywała na bieżąco, korzystając z innych źródeł czy wyciągając wnioski z korepetycji. Położyła je na stoliku, podsyłając w jego stronę.- Zastanawia mnie, jaka jest Pańska metoda nadania formy chaosowi, aby spowodował wybrany przez Pana efekt i gdyby to nie był problem, chętnie posłuchałabym o stosowanych przez Pana formach nauki.
W czasie, kiedy kelnerka opowiadała, on faktycznie skusił się na gumbo. Miał czas - kobieta ewidentnie nie lubiła przechodzić do sedna, wtrącając wiele dodatkowych informacji pomiędzy te kluczowe dla sprawy. Ale był cierpliwy. Nie spieszyło mu się. Nie mówiąc o tym, że przywykł do wysłuchiwania ludzi, prowadzenia small-talku oraz rozmawiania o niczym. Zanotował sobie w pamięci najważniejsze fakty, a gdy kelnerka skończyła, otarł delikatnie serwetką usta, popijając po tym herbatę. - Chętnie zobaczę kuchnię i zaplecze. Czy wchodził w ostatnim czasie tam ktokolwiek nieproszony? Kogoś z gości obraziliście, skłóciliście, poważniejsze zatargi z konkurencją? - Luizjana to miejsce przepełnione czarną magią. Nie musiał nikt im nawet niczego podrzucać, to mogła być zwykła - ugh - klątwa pecha. Aż go nieprzyjemny dreszcz przeszedł na wspomnienie swoich problemów z tym zaklęciem. Liczył, że to jednak coś innego. Chociaż łatwo można było określić kobietę po prostu paranoiczną, a te wszystkie wypadki zrzucić na karb niezdarności, nie chciał być na tyle niegrzeczny, jeśli nie chamski. Francuzka zna tę kuchnię lepiej i skoro uważa, że problem pojawił się znikąd... To zapewne wie, co mówi. Nawet, jeśli nic się tam nie dzieje, nie zaboli sprawdzić. Obejrzeć, rzucić parę zaklęć kontrolnych, może poszukać dziwnych przedmiotów. Tak, by mieć pewność, że to tylko przemęczenie, a nie faktycznie klątwa.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Ostatnie o czym marzył, to fakt, aby uczniowie w niekontrolowany sposób uczyli się o czarnej magii i choć zdawał sobie z tego pobieżnie sprawę, to gdy wspomniała o tym Nessa, to wtedy nabrało to nieco większego i realniejszego wymiaru. Nie wiedział, dlaczego pierwsza osoba, o której pomyślał była Violetta, ale być może dlatego, że w tej chwili to właśnie ona wykazywała wśród jego wychowanków chore zainteresowanie tą właśnie dziedziną magii. Cóż, chyba będzie musiał porozmawiać z dyrektorem na temat kolejnych destynacji podróży, bowiem w tej trochę niektóre sprawy wymykały się spod kontroli. - Też nie jestem fanem. – skwitował w ostateczności, woląc nie poddawać się dysputom na temat uzupełniania wiedzy w różnych dziedzinach. Podparł podbródek na palcach wskazującym i kciuku, przyglądając się jej uważnie i w zasadzie czekając na jej odpowiedź na jego pytanie. Co prawda domyślał się co będzie chciała wiedzieć, nie miał pojęcia jednak czy będzie w stanie odpowiedzieć jej na to pytanie w taki sposób, w jaki sobie życzyła albo jakiego oczekiwała. O tym jednak miał się przekonać już za chwilę. Rzucił jedynie krótkim ”A więc słucham” na pierwszą część jej wypowiedzi, dopiero drugą analizując nieco dłużej niż zakładała. Przyjrzał się też książkom, które wyciągnęła z torebki i z niewielkim zaskoczeniem stwierdził, że raczej miał już z nimi do czynienia. Cóż, zdaje się, że przygotowała się dość dobrze, ale raczej nie spodziewał się po niej niczego innego. Nie bez powodu miała wyrobioną taką, a nie inną renomę wśród rówieśników, a także innych. Mimo wszystko książkę do siebie przysunął i przekartkował od niechcenia, zupełnie jakby nie była czymś wartym jego uwagi. Nic bardziej mylnego. - Dużo ćwiczeń. – rzucił bardziej w formie żartu, aniżeli sensownej odpowiedzi, zatrzymując się na chwilę na jednej ze stron i wczytując się w to co było tam napisane. Wkrótce jednak zamknął lekturę i przysunął ją z powrotem w kierunku uczennicy, lekko wzdychając. – Jakbym miał zdradzać wszystkie swoje metody, to byśmy nie wyszli stąd do końca wyjazdu. Dla każdego dobra jest inna. – postukał paznokciami o blat i spojrzał w okno, zupełnie jakby się nad czymś zastanawiał. – Przyznam szczerze, że to było taki kawał czasu temu, że nie pamiętam dokładnie. Wiem, że czytałem bardzo dużo, natomiast zakładam, że tę część ma już pani za sobą…było trudno, kosztowało mnie to wiele nerwów i czasu. Więc przede wszystkim jak nie będzie wychodzić, to proszę się nie poddawać. – zwrócił spojrzenie białych tęczówek z powrotem na nią, przybierając zupełnie neutralny wyraz twarzy. – Teraz po prostu szlifuję to, co już umiem, natomiast nie jestem w stanie powiedzieć czy bezróżdżkowość zwykła a ta dotycząca transmutacji czymś się różnią. – dodał, upijając łyk podanej przed chwilą wody, wcześniej upewniając się dość dyskretnie czy wszystko z nią porządku.
Niestety, Czarna Magia cieszyła się coraz większą popularnością wśród uczniów Hogwartu, przysłaniając czasem zainteresowania innymi dziedzinami. Jako prefekt naczelny, wiele razy przyłapywała dzieciaki na czytaniu podejrzanych inkantacji wieczorami lub na próbach zakradnięcia się do działu ksiąg zakazanych. Nessa w szkole wcale nie myślała o czarach zakazanych, chociaż teraz zerkała w ich kierunku w zakresie teoretycznym, chcąc uzupełnić wiedzę. Jej ambicja zdawała się wiecznie nienasycona, a dodatkowo Shawn się zwyczajnie na tym znał, więc poza magią bezróźdkową, opowiadał również o tym. - Do Pana by to nawet nie pasowało. - rzuciła z delikatnym wzruszeniem ramion, oznajmiając mu poniekąd tym samym, że nigdy w to nie wątpiła. Alexander był nauczycielem bardzo oddanym swojemu przedmiotowi, co dało się zauważyć w sposobie prowadzenia zajęć oraz jego zaangażowaniu. Był surowy i wymagający, ale uczniowie nie bali się (zwykle) zwracać do niego o pomoc, gdy mieli problem z nadrobieniem materiału. Również nie ciągnęła tematu, przechodząc do zamówienia. Marzyła o tej kawie, spędzając noc na mokradłach w formie animagicznej, bo miała w pokoju ojca z niemowlakiem i spokojna nauka, a co dopiero sen, były niemożliwe. Jeśli chodzi o naukę zaklęć, nie miała oczekiwań. Magia była tematem tak swobodnym, mającym tak wiele możliwości i niezbadanych wciąż odłamów, że Nessa ucieszyłaby się właściwie ze wszystkiego. Oczywiście miała swoje metody nauki, jednak nigdy wcześniej nie praktykowała rzucania zaklęć bez transmutatora. O ile gromadzenie chaosu w dłoni problemem nie było, bo miała zwyczajnie talent do magii praktycznej, tak nadanie mu kształtu i uzyskanie pożądanego efektu było już kłopotliwe. Pytał konkretnie, więc tak też mu się starała odpowiadać. Nie chciała zabierać mu więcej czasu, niż było to konieczne i odrobinę ekscytowała się tym, jak mogłaby wykorzystać zdobyte przez niego informacje. Książki o magii były ogólnie dostępne, jednak ciekawsze wydania lub te stare, których nie było już dostępnych na rynku, załatwiał jej Shawn. Obserwowała go w skupieniu, dziękując kiwnięciem głowy kelnerowi, który podał ich zamówienie. Czując zapach kawy, nie mogła powstrzymać się przed zrobieniem łyka, bo napoju tego nie tolerowała na zimno. Uśmiechnęła się na jego słowa, kiwając głową. Zerknęła na księgę, którą oddał, zaraz jednak podnosząc na niego zaciekawione spojrzenie. - Rozumiem. - odparła krótko, dając mu tym samym do zrozumienia, że słuchała go równie uważnie, co podczas zajęć. Cholera, jak ona będzie tęskniła za szkołą! Miała jakieś wewnętrzne rozdarcie i ból na zbliżający się wrzesień, więc w gruncie rzeczy mogłaby siedzieć tu z nim do końca wyjazdu i mieć korepetycję. Wydała z siebie ciche westchnięcie zamyślenia, gdy skończył. - Jest Pan w stanie rzucić każde zaklęcie bez użycia różdżki z zakresu zaawansowanego oraz podstawowego? Wtedy w klasie, gdy chłopców i Violę trochę poniosło, gdy przywołał Pan jej różdżkę – ledwo zauważyłam jakikolwiek gest, chociaż równie dobrze mógł być wytworem mojej wyobraźni. - od dawna zastanawiała się, jak to było z korzystaniem z ruchów dłoni. Czy miały znaczenie, czy liczyła się tylko koncentracja energii w punkcie i zmanipulowanie jej koncentracją umysłu. Upiła kolejny łyk kawy, sięgając po tutejszy specjał pączkowy, a następnie przysnęła talerzyk w jego stronę, bo leżały jeszcze dwa. Jeśli miał ochotę, mógł się poczęstować. - Zaczęłam czytać już kilka miesięcy temu, ale większość źródeł wydaje mi się przekłamanych. Podobały mi się legendy i zbiór opowiadań o Wybitnych Czarodziejach, gdzie były początki tego sposobu rzucania czarów oraz artykuły o Merlinie. Wymyśliłam sobie, że zacznę po kolei od ksiąg z pierwszego roku, najpierw przerabiając zaklęcia użytkowe niewerbalnie, a potem – oczywiście po uprzednich ćwiczeniach z manipulacji chaosu – spróbuję nadać im kształtu. Tyle, o ile zebranie magii przychodzi mi szybko, tak utrzymanie jej i próba uzyskania czegokolwiek.. -uniosła brwi, dając tym samym do zrozumienia, że nie było łatwo. Zwilżyła usta, pozbywając się z nich resztek kawy. - Wiem, Panie Profesorze, że droga do sukcesu usłana jest pasmem porażek, ale powiem Panu szczerze, że nie potrafię znaleźć momentu, gdy energii jest na tyle dużo i jest na tyle mobilna, że mogę spróbować rzucić czas. To się po prostu wie, proszę Pana? Dopytała z ciekawością, wbijając w niego spojrzenie i mając tylko nadzieję, że nie jest wścibska, poprawiła się na krześle. O magii mogła rozmawiać godzinami, a on był znacznie mądrzejszy i bardziej doświadczony od niej. Spędzili godzinę na rozmowach o magii bezróżdkowej a Alexander dał jej wiele konkretnych wskazówek, dzięki czemu mogła ze swoim treningiem ruszyć dalej.
|ZT x2
Ostatnio zmieniony przez Nessa M. Lanceley dnia Nie 1 Lis - 20:21, w całości zmieniany 1 raz
Pomimo swojego naturalnego gadulstwa, Zuri dalej głównie skupiała się na tym, żeby w restauracji zapanował spokój. Dlatego też, wyrzuciwszy z siebie wszystkie nerwy, ostatecznie pokiwała głową i czym prędzej zaoferowała zaprowadzenie swojego gościa na zaplecze. Po drodze minęli jakiegoś speszonego kelnera w fartuchu zakrytym plamami rozlanego gumbo, ale nie odezwał się ani słowem. - To najważniejsza część, tam jest jeszcze chłodnia, a te drzwi prowadzą do restauracyjnego ogródka, w którym hodowana jest spora ilość "zielonych" składników. - Zuri odwróciła się tylko na sekundę, przerywając to pospieszne oprowadzanie, by zaraz dać się złapać w pułapkę tłumaczonych z silnym akcentem problemów. Musiała przeprosić Jahleela i na chwilę odejść, zapewniając go tylko, że wystarczy zawołać, a ktoś się zjawi. Mając odrobinę prywatności, łamacz klątw mógł w końcu zobaczyć na czym będzie polegał główny problem jego pracy. Kuchnia rzeczywiście była opustoszała, ale za to należało zwrócić uwagę na kluczowy aspekt jej wyposażenia, a może raczej dekoracji - wszędzie, gdzie tylko mogły, wisiały małe woreczki naznaczone mniej lub bardziej prawdziwymi urokami. Obrazy na ścianach prezentowały pradawne runy i symbole, a i niektóre przyrządy kuchenne ozdobione zostały typową dla nowoorleańczyków magią. Wychodziło na to, że każdy element mógł mylić, a poszczególne mogły się ze sobą łączyć - i to Jahleel musiał zorientować się, gdzie został psidwak pogrzebany.
Twoje zadanie:
Musisz sprawdzić jak największą powierzchnię lokalu, by zdobyć jak najwięcej informacji. Podczas gdy poszczególne znaki na ścianach i zaklęte woreczki znajdują się wszędzie, poniższe kostki będą opisywały utrudnienia, które musisz uwzględnić. Od twojego postępowania będzie zależał przebieg kolejnego etapu. Jeśli chcesz, możesz uwzględnić więcej podanych efektów, niż tylko ten wylosowany. Możesz też wybrać, które miejsce będziesz chciał zbadać później raz jeszcze, dokładniej - w takim wypadku, zaznacz to w swoim poście.
1. Chłodnia:
Niewielkie pomieszczenie z półkami chłodzącymi wydaje się całkiem przyjemne, zwłaszcza podczas tych upałów. Kiedy wchodzisz do środka czujesz jednak, że coś nie gra - niektóre regały przestają działać, inne się nagrzewają... Rzuć kostką! 1, 2 - Coś się wylało na podłodze, więc tracisz równowagę i również na niej lądujesz. Akurat jeden z pobliskich regałów postanowił zwariować, pokrywając siebie i okolicę niemałą warstwą lodu - twoje ubrania przymarzają do podłogi, wobec czego przed rozejrzeniem się po chłodni, musisz jakoś doprowadzić się do porządku. 3, 4 - Przez chwilę wahasz się, czy to rzeczywiście jest chłodnia - w pomieszczeniu wszystko wrze i paruje. Drzwi zatrzasnęły się za tobą i nawet zaklęcia nieszczególnie chcą pomóc, wobec czego musisz spróbować poprosić (głośno!) o pomoc. Jesteś cały spocony i rozpalony. 5, 6 - Ledwo wchodzisz do środka, a już przynosisz same katastrofy. Produkty spadają z półek, ty się potykasz, zawiasy w drzwiach dziwnie się wyginają przy ich zamknięciu...
2. Główna część:
Tutaj masz najmniej swobody, bo jednak co jakiś czas jakiś kucharz przecina ci drogę. Znajduje się tu również najwięcej magicznych dekoracji. Rzuć kostką! 1, 2 - Prawie obrywasz nożem, kiedy jeden z kucharzy się potyka... ale poza tym jest całkiem w porządku. Wypadki chodzą po ludziach, prawda? 3, 4 - Jakiego zaklęcia nie rzucisz, zwyczajnie nie przynosi ono pożądanych rezultatów. Zamiast tego udaje ci się narobić trochę bałaganu pośród garnków, który musisz ogarnąć ręcznie. 5, 6 - Mija cię postawny kelner, którego taca... nagle pęka! Wszystkie niesione przez niego napoje lądują pod twoimi nogami i na tobie. Śmierdzisz piwem i jesteś przemoczony, a odłamki szkła rozcinają trochę twoje ubranie - ale na szczęście cię nie ranią.
3. Ogródek:
Niewielki, magiczny i bardzo zadbany. Otoczony wysokim żywopłotem, stanowi pewnego rodzaju zamknięte pomieszczenie. Możesz też zauważyć, że jest to nie taka tajna miejscówka pracowników, którzy chcą wyskoczyć na szybkiego papieroska. Rzuć kostką! 1, 2 - Zapach dymu papierosowego sprawia, że zaczyna cię paskudnie kręcić w nosie. Kichasz, odrobinę tracisz równowagę... i wpadasz w jakieś ziółka, depcząc je. Roślinki wyglądają tragicznie i raczej ich nie odratujesz. 3, 4 - Prawdę mówiąc, ogród jak ogród. Trochę wplątujesz się w nisko zawieszone girlandy z magicznymi woreczkami, ale w gruncie rzeczy nic dziwnego się tutaj nie dzieje. 5, 6 - Kiedy tylko wychodzisz do ogrodu okazuje się, że wcale nie jesteś tutaj sam. Bezpański psidwak zdołał przekopać się przez żywopłot i dorwać się do jakichś kolorowych krzaków, a na twój widok zaczyna warczeć i się na ciebie zasadzać. Musisz się go jak najszybciej pozbyć i posprzątać rozrzucone przez niego magiczne woreczki, by sprawdzić czy nie są one groźne.