Aby dostać się do kamiennej bagiennej myślodsiewni należy pokonać szlak którego przejście zajmuje dwie godziny spaceru. Można korzystać z niej ile dusza zapragnie, jednak wszystko ma swoją cenę.
Wlane do środka wspomnienie nie może zostać z powrotem zabrane (co nie znaczy, że je tracisz). Myślodsiewni nie można stąd wynieść ani jej uszkodzić. Jest niemalże wrośnięta w ziemię.
Aby wejść do lokacji należy rzucić kością 1k6.
Parzysta - trafiłeś tu ale musiałeś nadłożyć drogi. Odprowadzały Cię ślepia aligatorów. Przybyłeś tu już mocno zmęczony, ale możesz tu przebywać jak i wprowadzić tu maksymalnie jedną osobę.
Nieparzysta - trafiłeś do tego miejsca jednak zgubiłeś się jakieś pięć razy. Towarzyszył Ci błotnisty deszcz. Możesz korzystać z lokacji jednak gdy ją opuścisz nie będziesz mógł przypomnieć sobie jej lokalizacji zatem nie możesz przekazać informacji innym osobom. Jeśli chcesz tu wrócić to musisz ponownie rzucić kością na odnalezienie lokacji.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Ten popołudniowy spacer miał pomóc Maxowi. Niezbyt chętnie przystał na ten pomysł bowiem skoro coś było na rzeczy to powinien leżeć w łóżku. Uszanował jednak prośbę (a dokładniej jego natarczywie sugestie pozostania w pensjonacie skończyły się maxowym warknięciem) i narzucił swoje towarzystwo. Spacerowali po plantacji, a prowadził oczywiście Finn choć dopiero po dłuższym czasie zrozumiał, że nie powinien pełnić tej funkcji. Sugerował się gadającą ulotką, która miała zaprowadzić ich do Oak Alley jednak poszło coś nie tak, bowiem po jakiejś godzinie trafili na mokradła. Zwyczajnie się zgubili i zanim zorientował się, że jest tu za dużo drzew i owadów to byli już w lesie. - Następnym razem zapłacę za przewodnika, bo to ustrojstwo wyprowadziło nas tutaj. - westchnął i zgniótł w dłoni jęczącą ulotkę. Tak to jest gdy zaufa się kartce pergaminu. Zerknął na Maxa czy ten aby nie tracił za szybko koloru, wszak wyszli po to, aby poczuł się lepiej. Zatrzymali się w połowie drogi, odwrócił się przodem do chłopaka, wsunął okulary przeciwsłoneczne za krawędź kołnierzyka i popatrzył na swoje towarzystwo z większą uwagą. - Nie podoba mi się kolor twojej twarzy. - zmarszczył brwi gdy przypomniało mu się jak mogą zostać odebrane jego słowa - miał srogą nauczkę po sprzeczce w tamtej nawiedzonej chacie. Odchrząknął przesłaniając usta pięścią. - Martwi mnie ten kolor. - poprawił się i to był już spory postęp w nazewnictwie uczuć. Dla poparcia tych słów może nieco niedbale ale potarł wnętrzem dłoni jego przedramię. Powtórzył sobie, że to przyjacielska troska i nic więcej. Dosyć często musiał sobie o tym ostatnio przypominać. - Dasz radę jeszcze trochę połazić zanim nie znajdę odpowiedniej ścieżki? Aligatora o drogę nie zapytam. - nie miał bladego pojęcia gdzie są, a jeśli Max ma się czuć gorzej to nie było to zbyt bezpieczne miejsce na relaks. Nie oferował jednak deportacji do pensjonatu skoro w każdej chwili Maxa mogła trzasnąć przyszłość. Rozejrzał się po okolicy i próbował wypatrzeć cokolwiek co mogłoby mu podpowiedzieć gdzie u licha są. - Możemy też sobie odsapnąć, a ja przez ten czas pomorduję owady zanim nas pożrą żywcem. - wskazał omszały głaz który mógł posłużyć też za siedzisko. Robiło się tu coraz chłodniej a przez gęste korony drzew nie zauważał, że zbiera się na jakiś leśny deszcz. Podał mu butelkę wody, którą to jeszcze potraktował zaklęciem chłodzącym.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Siedzenie w miejscu nie pomagało. Nie mógł leżeć zbyt długo, bo zamiast czuć się lepiej, coraz mocniej się irytował, zaczynał szaleć, nie chciał się na tym koncentrować. Kiedy spacerował albo rozmawiał z innymi, miał przynajmniej tę szansę, żeby skoncentrować się na czymś zupełnie innym. Dlatego nie chciał siedzieć w pokoju, dlatego warknął na Finna, gdy ten próbował zachować się pewnie poprawnie, z troską, ale nie wiedział zupełnie, że to jedynie bardziej Maxa rozsierdzi. Dlatego właśnie poszli na spacer i chociaż Brewer nie czuł się dzięki temu rewelacyjnie, chociaż nie miał poczucia, że wreszcie jest cudownie i idealnie, to nie był aż tak spięty, dało się wyczuć, że jest w stanie oddychać i było mu wszystko jedno, dokąd właściwie idą. Uśmiechnął się lekko pod nosem, gdy Finn zniszczył gadającą ulotkę, a potem zmarszczył lekko brwi, jakby chciał brać się do kolejnej sprzeczki, gdy Finn się poprawił. - Po prostu cały czas boli mnie głowa. Zanim wyszliśmy, zaczynałem widzieć już białe plamy, tak wielki był ten ucisk, ale teraz jest lepiej - odparł w końcu, bo nie chciał też machać na to ręką, skoro jednak Finn się przemógł i zaczął z nim na ten temat rozmawiać w miarę normalnie. Max zaś nie zmyślał, bo faktycznie - tutaj było jakby lepiej. - Finn - zaczął, bo mimo wszystko powiedzenie tego na głos nawet jemu wydawało się co najmniej szalone. - Żywopłot do mnie gadał. Nie wiem, co się ze mną dzieje, przestaję to rozumieć, ciągle wydaje mi się, że coś albo ktoś, chce mi coś powiedzieć, ale nie mam pojęcia co - powiedział w końcu cicho i potarł oczy. Był blady, zmęczony, ale przynajmniej dzisiaj Patrick dał mu spokój i pozwolił po prostu być tym pieprzonym szczurem lądowym, od którego cały czas go wyzywał. Nie było mu niedobrze, a to plus, aczkolwiek ciągłe, nieustanne uderzenia gdzieś w głowie, stawały się co najmniej męczące. Można powiedzieć, że powinien już do nich przywyknąć, w końcu powtarzały się cały czas, ale to wcale nie było takie proste. Chciałby zrozumieć, co się z nim dzieje, ale nie był w stanie do tego dotrzeć, więc po prostu starał się zachowywać normalnie. Niezmiennie jednak wracał na bagna, jakby tutaj tkwiło rozwiązanie jego problemu. Kto wie, może nawet teraz to on ich tutaj sprowadził, a nie błędnie wypowiadająca się ulotka? Może ten kawałek papieru umiał wyczuwać potrzeby i emocje innych? A może jednak Patrick tak całkiem nie zniknął i był tutaj z nimi, po cichu popychając Maxa w jakieś wybrane miejsce? To, że było mu chłodno mogło ostatecznie wiązać się z obecnością ducha, a nie faktem, że organizm po cichu próbował zwalczyć ten nieznośny ból, jaki rozchodził się po jego czaszce. Skinął lekko głową na uwagę o tym, żeby odpocząć i faktycznie usiadł, zastanawiając się jednocześnie, jak długo może jeszcze trwać ten ból głowy i czy właściwie ma jakiekolwiek limity. - Myślę, że wiem, jak stąd wrócić - powiedział po chwili namysłu, mając wrażenie, że łupanie w głowie zaczęło przenosić sie na dziąsła. To nie było nic miłego, ale nie było jeszcze aż tak tragicznie, żeby faktycznie zacząć wyć, czy robić cokolwiek takiego. Zerknął na chłopaka, a później zamknął na chwilę oczy, odchylając się nieznacznie w tył, by w ten sposób odpocząć. Takie powolne, lekkie kołysanie było na pewno lepsze od tego, co do tej pory działo się w jego głowie i miał nadzieję, że chociaż na moment zdoła go to wyciszyć, tak po prostu.
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
I - Twój duch obraził się na Ciebie i nie chce z Tobą gadać. Nie widzisz go cały wątek.
Naiwna, ale urocza czarownica po uszy zakochana w jednym z miejscowych wilkołaków, niechętnie jednak dopuszczana do grona ze względu na jej strach i niechęć przed przejściem przemiany. Specjalistka w ziołolecznictwie i eliksirowarstwie. May przestudiowała prawdopodobnie wszystkie możliwe książki, próbując - wbrew swojemu ukochanemu – odnaleźć lekarstwo na likantropię. Gdy prawda się wydała, została odrzucona, aż w końcu zmarła przez tęsknotę i złamane serce. Prawdopodobnie nikt lepiej nie opowie ci na temat zwyczajów i przekonań panujących wśród nowoorleańskich wilkołaków. Jej opowieści przesiąknięte są jednak ogromnym żalem, któremu łatwo się poddać.
- May, przepraszam, mogłem to lepiej ująć - jęknął żałośnie, powtarzając się już po raz setny, a jednak wciąż nie tracąc nadziei, że jego duch-przewodnik odmierza czas odpowiedni za jego pokutę i w końcu pojawi się z powrotem, bo przecież ta słodka dziewczyna nie mogłaby naprawdę zostawić go samego w takim miejscu. W końcu to ona wpadła na pomysł, by pokazać mu jakieś wyjątkowe miejsce na mokradłach, w które mógłby później zaprowadzić Mefisto, a jednak… jak zwykle zepsuł wszystko, niezbyt trafnie dobierając słowa, chcąc wytłumaczyć jej dlaczego nie może kontynuować jej eliksowarskich badań. - Naprawdę nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Przecież wiem, że nie miałaś żadnych złych intencji, tylko- Po prostu nie mogę ukrywać, że rozumiem, że mogli nie chcieć - ciągnął dalej, czując już jak brwi drgają mu od zbyt długiego ściągania ich w zmartwieniu, gdy przedzierał się przez gęstą roślinność, nie mogąc nawet odnaleźć żadnej naturalnie wydeptanej ścieżki, nie mówiąc już o jakiejś celowo usypanej. - Nie zostawiaj mnie samego, nie mogę się stąd teleportować - poprosił jeszcze raz, właściwie już przyznając się przed samym sobą do lęku i porażki, bo dłoń desperacko pognała mu do torby, by napisać do Mefisto, chcąc poprosić go o misję ratunkową. Ledwie jednak otworzył wizbooka na właściwej stronie, a znieruchomiał, w dźwiękach mokradeł nasłuchując ludzkich głosów, do których wykręcił się instynktownie, naiwnie ciesząc się, że uniknie kompromitacji przed swoim Wilkiem. - Finn, kurwaaaa, jak dobrze Cię… - ożywił się od razu, z ulgi uśmiechając się szeroko, w pierwszej kolejności dostrzegając sylwetkę, która niegdyś swoją bliskością poganiała serce do szybszego bicia, by zaprezentować jak niemal teatralnie kąciki ust upadają w dół do zdezorientowanej neutralności, gdy spojrzenie utkwiło na twarzy Gryfona. Odchrząknął, próbując odnaleźć swobodę w dobrze znanej mu niezręczności i uśmiechnął się lekko, jednym z tych wyuczonych uśmiechów, które wcale nie obejmowały ciepłem oczu, by poruszyć ustami bezgłośnie w próbie odnalezienia odpowiednich słów, które nijak nie chciały nadejść. - Cześć - wypalił w końcu wspaniałomyślnie, uciekając spojrzeniem do czystobłękitnych tęczówek, byle tylko ich właściciel dał mu jakąś wskazówkę czy jakikolwiek rozkaz, skoro niegdyś nie miał najmniejszego problemu w wydawaniu ich niemal hurtowo. - Zgubiłem się - przyznał niechętnie, mimowolnie pozwalając głosowi na drobne załamanie w niskich tonach, potrzebując jakoś nakreślić, że wcale ich nie śledził i to spotkanie jest czysto przypadkowe. Przenosząc spojrzenie na Maxa, który nie wyglądał za dobrze, powoli zaczynał się też zastanawiać co oni robią w tym miejscu razem, bo jakoś do tej pory… nie sądził, że są na tyle blisko. - Mam regenerujący… i spokoju - zaproponował, unosząc lekko torbę w górę, mimowolnie myśląc o jakiejś pomocy dla Maxa, choć ostrożnie nakreślane słowa uciekły spomiędzy ust dopiero wtedy, gdy wzrok znów znalazł się na Finnie.
Ostatnio zmieniony przez Skyler Schuester dnia Sob Lip 25 2020, 20:19, w całości zmieniany 1 raz
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- Na brodę Merlina, mów mi jeśli jest tak źle. - nie potrafił ukryć w głosie tej charakterystycznej nuty pretensji. Naprawdę starał się tłumić wiele emocji i nie naskakiwać na niego przy byle pierdółce ale skoro tak bardzo napierzała go głowa to wolał wiedzieć aby móc mu pomóc. Westchnął głęboko, otarł pot z czoła i popatrzył bezradnie na chłopaka. Gadający żywopłot nie brzmiał jak żart, a wyraz twarzy Maxa musiał skrywać ten cichy lęk, że może już oszalał. - Może ktoś dolał ci eliksiru do soku albo rzucił na ciebie zaklęcie halucynacji czy coś w tym stylu. Jeśli chcesz mogę w domku spróbować to sprawdzić. - magia przejawiała się wieloma dziwnymi formami i na końcu języka chciał mu powiedzieć, że może po prostu trafił na jakiś zaklęty żywopłot płatający figle turystom ale przemilczał tę uwagę i po prostu przykucnął przed nim gdy ten usiadł. - Myślę, że masz za dużo na głowie. - popatrzył mu w oczy i poświęcił ten krótki moment kontaktu wzrokowego, aby lekko ścisnąć kant jego dłoni. Powinien się pilnować aby nie dostarczać mu zmartwień powiedzmy przepadaniem na cały dzień bez słowa. Mieli tu odpoczywać a Max na zrelaksowanego nie wyglądał. Cofnął rękę i oparł ją o swoje udo. - Mamy na to czas, teraz lepiej będzie jeśli wypijesz… - nie spodziewał się w tym miejscu żadnej osoby, a więc słysząc znienacka swoje imię obrócił się gwałtownie przez ramię, zaś w jego drugiej dłoni znikąd pojawiła się różdżka. Wyglądał jak żywa tarcza z którą lepiej się liczyć. Opuścił różdżkę Uniósł brwi widząc Skylera, który najwyraźniej przez chwilę czuł ulgę, że spotkał kogoś kto mu pomoże. Zmiana na jego twarzy na widok Maxa była bardzo diametralna i tylko ślepiec by tego nie zauważył. Od razu w jego głowie pojawiła się ostrzegawcza lampka - miał świadomość jak bardzo ci dwaj byli skłóceni. - To tak jak my, ale na luzie znajdziemy drogę powrotną. - mimo wszystko nie zamierzał pozwolić na kolejną sprzeczkę. - Szczęście w nieszczęściu, co? - posłał mu słaby uśmiech i zerknął kontrolnie na Maxa. - Myślę, że da radę bez nich. Pijesz tę wodę? - ponaglił Gryfona, ale to też niejako próba rozproszenia go na wypadek gdyby miał się wściekać zbyt mocno. - Dobra, zaraz chyba zacznie lać deszcz więc lepiej ulokujmy się w jednym miejscu to rzucę na nas osłonę. - a już kapało i zapowiadało się na ulewę sądząc po zapachu powietrza. Non stop stał, gotów stanowić solidną przeszkodę w skłócenie się. Miał nadzieję, że spotkanie przejdzie spokojnie. Przeniósł wzrok na Skylera i świadomy, że Max tego nie będzie pochwalać, skinął nań głową, aby do nich dołączył skoro jest już ich trzech. - A co robisz tu sam bez swojego bodyguarda? Aligatory cię pokusiły? - niby żartował (!), ale też kryła się w tym potrzeba wyciągnięcia z niego informacji. Widział jak na dłoni, że Sky jest zestresowany i tak samo czuł, że Max tu paruje od emocji.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Uśmiechnął się do niego kącikiem ust, lekko, trochę zaczepnie, ale musiał przyznać, że z jakiegoś powodu robiło mu się miło, kiedy Finn zachowywał się tak, jakby się martwił. Tak po prostu. Nie umiał tego jednak w żaden sposób okazać, nie miał pojęcia, jakby miał mu dać znać, że mu się to podoba, że go to podnosi na duchu albo po prostu powoduje, że jest mu nieco cieplej na sercu, czego właściwie nie do końca rozumiał. I niekoniecznie chciał poruszać temat związany z tym pieprzonym żywopłotem, ale skoro mieli sobie już mówić o pewnych sprawach, to doskonale wiedział, że tego po prostu przemilczeć, kurwa, nie może. Nie było takiej opcji, choćby nie wiadomo, jak mocno się zapierał, czy starał się to ukryć. Po tej ostrej wymianie zdań przy tamtej zasranej chacie Max wiedział, że nie powinien pewnych rzeczy zasłaniać i ukryć, że powinien się bardziej starać, że powinien zacząć się zachowywać tak, jak na przyjaciela po prostu przystało. - Nie, Finn. To coś innego - powiedział i pokręcił lekko głową, przez co musiał docisnąć do skroni palce, bo miał wrażenie, że ból zaraz rozsadzi mu czaszkę. Gwałtowne ruchy nie były zatem dla niego, nie teraz i nie w tej chwili, chociaż podejrzewał, że dalej może być równie trudno. Czuł się i tak nieco lepiej, z dala od pensjonatu, tutaj, na bagnach. Chciał gdzieś dotrzeć, ale nie wiedział gdzie. - Mam takie wrażenie, że coś... - zaczął, ale wtedy usłyszał hałas. Nie zdążył nawet napić się wody, a później usłyszał głos Sky'a i momentalnie podniósł się, by zrobić krok w stronę Finna, nieznacznie go sobą zasłaniając. To było silniejsze od niego, tak samo jak złość, jaka na nowo w nim wybuchła. Każde słowo, jakie wypowiedział Puchon przy ich spotkaniu, znowu paliło go do żywego i miał wielką ochotę powiedzieć mu, żeby poszedł się pierdolić z okolicznymi aligatorami. Wiedział jednak, że nie może. Było jednak coś, co go drażniło w zachowaniu Sky'a, coś, czego nie umiał jeszcze odczytać. To, że teraz powstrzymywał się od dania mu w zęby, wiązało się z obecnością Finna, z jego zachowaniem. Ze świadomością, że tę dwójkę mimo wszystko coś łączy, a na pewno coś łączyło i nie powinien się w to wpierdalać. - Obejdzie się - warknął w stronę Sky, a później odwrócił się, by wesprzeć o najbliższe drzewo. Wściekłość, która w nim pulsowała, jedynie mocniej naciskała na jego głowę i był pewien, że długo nie wytrzyma. Nie zamierzał tutaj przy nich rzygać, ale teraz czuł, jak wszystkie mięśnie pod skórą zaczynają się naprężać, jak całe ciało reaguje zwyczajną, zwierzęcą furią, jak chce się bronić, ale jednocześnie nie zamierzał się wpierdalać w ich słodkie rozmowy. Nie wiedział czemu, ale to jedynie mocniej go zirytowało, jakby przeszkadzało mu coś takiego, aczkolwiek nie umiał znaleźć powodu tego wszystkiego, co się w nim zalęgło. Odetchnął głębiej i w końcu spróbował napić się wody, ale to wcale nie pomagało, a nawet miał wrażenie, że robiło się jeszcze gorzej. Zdał sobie sprawę z tego, że dłonie mu się trzęsą i nie wiedział już, czy to z tłumionego gniewu, czy z bólu, czy może z jednego i drugiego. Skoro mieli tutaj wytrzymać w trójkę, to po prostu nie zamierzał dyskutować ze Sky'em, niech sobie dalej słodko pierdoli do Finna. Gorąca wściekłość zapaliła się gdzieś w jego żołądku, ale ją zignorował, bo nie mógł się dalej napędzać, zamiast tego sięgnął do kieszeni spodni, żeby wyciągnąć paczkę papierosów. Palenie przy bólu głowy i żołądka na pewno nie było dobrym pomysłem, ale musiał się czymś zająć.
______________________
Never love
a wild thing
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Nie zwrócił większej uwagi na tę chwilową postawę bojową Finna - przede wszystkim w świecie czarodziei, na nieznanym terenie, był to zdecydowanie zrozumiały i godny pochwalenia odruch, ale trzeba też przyznać, że silniej skupił się na równie bojowej, a jednak tak odmiennie nakreślonej postawie Maxa. Przy poprzednim spotkaniu prowokował go świadomie, ale nie spodziewał się aż tak żywej i agresywnej reakcji, albo nieświadomie trafiając w najczulsze punkty, albo zwyczajnie nie doceniając porywczości Gryfonów. Teraz widział jego rozdrażnienie wyraźnie - że śmiał istnieć, oddychać, w ogóle przebywać w tej samej lokacji co on - i faktycznie musiałby być ślepy, by nie widzieć wyrazu jego twarzy, od której uciekał tak uporczywie, gdzieś pomiędzy mimowolną irytacją a poczuciem winy. - Szczęście w nieszczęściu to dość dobre słowa na opisanie całego mojego życia - odpowiedział od razu, łapiąc się jakiegokolwiek kontaktu dla rozluźnienia atmosfery, próbując całym sobą emanować energią, która świadczyłaby o pewności siebie i swobodzie, których tak mu teraz brakowało, gdy odruchowo wygładzał dłonią koszulę na brzuchu. Uniósł spojrzenie w górę, jakby chciał sprawdzić czy faktycznie zbiera się na deszcz, ale i tak posłusznie podchodził już bliżej, choć trzymał się raczej strony Finna, starając się nie spoglądać za bardzo w stronę Maxa, by nie rozdrażnić go przypadkiem jeszcze bardziej. - Mhm, więc tak ludzie nas widzą? Napakowany Ślizgon w roli ochroniarza dla puchoniego piekarzyny? - skrzywił się nieco, ale jakby dla pokazania, że prawda jest inna, odruchowo wyprostował się mocniej, napawając się tym ledwie istniejącym górowaniem wzrostem zarówno nad Finnem, jak i nad Maxem, spinając też mięśnie, które choć faktycznie istniały i miały się dobrze, to w czasie walki byłyby bezużyteczne. - Codziennie ma jakieś obowiązki jako opiekun i- Właściwie to strasznie dziwne uczucie nagle nie być tym, który ma jakieś dyżury - wyjaśnił, od razu zauważając jak niezręcznie mu było bez odznaki, bo choć wcale nie zyskiwał dzięki niej zbyt wiele szacunku, to jednak zawsze świadomość, że ma powód do dumnego wypięcia piersi, dodawał mu sił do działania. - Mój duch miał mi pokazać jakieś ciekawe miejsca, z moją zerową orientacją w dzikim terenie jest mi niezbędna jako nawigacja, ale chyba niechcący ją obraziłem i zniknęła - dodał ostrożnie, tym razem powoli zerkając na Gryfona, ciekawy czy dostrzeże ten cień analogii, po czym wzdrygnął się lekko od potężnej kropli deszczu, która uderzyła go wprost w środek głowy, ginąc zupełnie w miodowych lokach. - I bardzo chciałbym ją przeprosić, ale no, nie chce ze mną gadać, więc nawet nie wie, że jest mi przykro - pociągnął dalej, uważnie stawiając każde słowo i przeniósł powoli spojrzenie na Garda, by niemo spytać się go czy znów przeciąga strunę czy w ogóle błądzi właśnie we mgle własnej aluzji, którą tylko on widział, a poza tym... zdradzając jedynie, że miał najwyraźniej tendencję do wzbudzania w ludziach złości. - Pewnie myśli, że ją przepraszam tylko ze względu na zgubienie się - zauważył smutno i uśmiechnął się dość niemrawo, odruchowo sięgając dłonią do czoła Garda, by kciukiem zgarnąć kroplę, która się o nie rozbiła.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Miał ochotę zrugać Maxa za te rwanie się do... nie wiedział czego. Mieli odpocząć, on miał przez ten czas ogarnąć gdzie są i ewentualnie rozważyć deportację łączoną jeśli Max poczuje się lepiej. Gorące powietrze z pewnością nie sprzyjało w polepszeniu samopoczucia jednak nie miał wpływu na pogodę. Odnosił wrażenie, że atmosfera się zagęściła i to nie od nadchodzącej ulewy (parno i deszcz... kiepskie połączenie) a od pojawienia się jego ex. Westchnął bardzo wymownie kiedy to Skyler określił swoje życie; miał nadzieję, że to będzie wystarczający komentarz co sądzi na temat takich wyrażeń. Gdyby wciąż byli razem zapewne zrobiłby mu na ten temat wykład jednak w chwili obecnej należało ugryźć się w język. - Nie wiem jak ludzie was widzą, mówię tylko, że jesteście dosyć nierozłączni i dlatego wyraziłem zdziwienie. - zabrzmiało to sucho, co zdradzało pewną niechęć do wilkołaczego jegomościa i to zupełnie bez powodu... a przynajmniej tak Finnowi się to wydawało. Wsunął ręce do kieszeni i zerknął na napiętego do granic możliwości Maxa, który wyglądał jakby czekał na najmniejszy pretekst do wybuchu. Zaczerpnął powietrza i gdy Skyler się zbliżył nałożył nad nimi i wokół kopułę ochronną przed czynnikami atmosferycznymi. Jakoś musieli przeczekać atak słonego deszczu. - Hmm, zamiana ról. A, to on skończył już studia? - naprawdę starał się aby nie było w tym nuty nadziei, przecież nie miał powodu aby nie lubić tego wilkołaka. Potrząsnął głową, aby się z tego wyrwać i skoncentrować po prostu na Skylerze, a nie jego chłopaku. Przypomniał sobie też, że Sky wspominał o zrezygnowaniu z odznaki prefekta, co ładnie łączyło się w całość. - To tylko duch. - zbagatelizował sytuację nawet jeśli Sky miał kłopoty z odnalezieniem drogi. Są we trzech, prawda? A więc nie trzeba było się przejmować drogą powrotną ani tym bardziej duchami. Zmarszczył czoło wyczuwając, że w tej opowieści nawiązuje się coś bezpośrednio kierowanego do Maxa i szczerze powiedziawszy nie miał pewności czy to był dobry moment. Z drugiej strony to tylko przeprosiny, nie było w nich powodu do złości, a gdy jednak zerknął na Maxa ten wciąż był nabuzowany jakby miał zaraz wybuchnąć. Odebrał spojrzenie Skylera ale... nie wiedział więc wzruszył ramionami nie potrafiąc mu w tym pomóc. Mimo wszystko w jego mimikę wkradło się napięcie. - Hm, wydaje mi się, że nic by się nie stało gdyby mogłaby postarać się chociażby ciebie wysłuchać nawet jeśli ma ochotę na co innego. - podłapał ton Skylera, ale zerkał na Maxa chcąc spojrzeniem zachęcić go aby jednak spróbował opanować swoje nerwy. Od razu stracił go z oczu w chwili gdy przy twarzy zauważył rękę Skylera, do którego uniósł z zaskoczeniem brew. Potarł czoło w miejscu, które to otarł z kropli wody, a kącik jego ust zadrżał w niedokończonej mimice. - Zaczyna się ulewa, sugeruję usiąść, zwłaszcza tobie, Max, złapać trochę oddechu i pogadać jak na cywilizowanych ludzi przystało. - zaiste na kopułę zaczęły opadać krople deszczu w chwili kiedy rozpoczęła się rzęsista ulewa. Ruszył jakby chciał usiąść na tym płaskim kamieniu, ale szedł w taki sposób, aby zagrodzić Maxowi drogę do Skylera. Ot, przezornie, profilaktycznie. - Okay? - pytanie skierował już do samego Gryfona domagając się tego urywka atencji skoro jego uwaga przekierowana była na obecność trzeciej osoby.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie ruszał się, na razie. Patrzył na Sky'a spod przymkniętych powiek i jedynie parsknął pod nosem na jego stwierdzenie. Im dalej w las, tym bardziej Max miał go za słodką, miękką cipę, która sobie w życiu sama nie poradzi, ale nie zamierzał z nim na ten temat rozmawiać, tak czy inaczej miał wrażenie, że to najgorszy możliwy moment do tego, żeby ten zjeb się pojawił. Działał na niego, jak płachta na byka, nie miał najmniejszej ochoty, by przebywać z nim w jednym miejscu, a jego pierdolenie powodowało, że chciało mu się rzygać. Potrzebował pogłaskania po główce i powiedzenia, że przecież świetnie wygląda z Noxem, czy co, kurwa? Potrzebował jakiejś społecznej akceptacji? Pizda. Max założył ręce na piersi i wywrócił oczami, po czym oparł się o drzewo, w ogóle na nich nie patrząc, nawet wtedy, kiedy usłyszał te słowa Finna, z tą dziwną nutą, której chyba wolałby nie rozpoznawać i jedynie wziął głębszy oddech. Irytacja jedynie w nim narastała, a im dłużej rozmawiali, tym było gorzej. Zerknął w ich stronę spod przymkniętych powiek, kiedy napierdalali o tym duchu, jakby to miało być najważniejsze na świecie, czy coś tam, bla bla bla. Zupełnie nie rozumiał aluzji, bo się na niej nie koncentrował, dla niego to było jedno wielkie pierdolenie i pewnie doskonale demonstrował to swoją postawą wskazującą na to, że Sky powinien spierdalać w podskokach, jeśli mu życie miłe. Im dłużej tak napierdalali, tym było gorzej, bo Max czuł, że ma przed sobą dwulicową gnidę, która potrafi robić słodkie oczka do tych, których kocha i gnoić tych, którzy z jakiegoś powodu nie chcą postępować zgodnie z jej wolą. Jeśli Sky chciał go naprawdę przeprosić, to właśnie popełnił największy możliwy błąd. Chociaż właściwie Max nie do końca wiedział, co dokładnie bardziej go wkurwiło, czyj ruch był gorszy i nie wiedział, jak dokładnie powinien to odczytać, ale wyraźnie było widać, jak nabiera powietrza w płuca, jak płatki jego nosa zadrżały, a jego oczy pociemniały, jakby za moment miał zapaść się w furii, jaka nie była wskazana, ale jaka smakowała w tej chwili tak dobrze, iż nie mógł jej zupełnie odmówić. Miał wielką ochotę zapytać Finna, jak to jest, że w takim razie inni mogą go spokojnie dotykać. Miał ochotę zapytać Sky'a, czy łaskawie nie mógłby się odpierdolić i zająć własnymi sprawami, ale zamiast tego po prostu na nich patrzył z miną świadczącą o tym, że dobrze na pewno nie jest. Obaj mogli ją właściwie rozpoznać, ale to Finn miał większe prawo do tego, żeby zrozumieć, co się z nim dzieje, w końcu znał tę ciemność i całkowitą pustkę w ciemnym spojrzeniu, to zapadanie się w sobie, którego Max nie zatrzymywał. Nawet gdyby chciał, to by nie zdołał, za mocno napierdalała go głowa, za bardzo chciało mu się rzygać, a teraz dodatkowo miał ochotę bełtać od tej pierdolonej słodyczy. - Nie mam o czym, gołąbki - rzucił na to tonem, jakiego używał, kiedy sobie po prostu stroił żarty, co brzmiało jeszcze ciężej w chwili obecnej. - Rozmawiajcie sobie dalej, ja zamierzałem się przejść, więc po prostu sobie pójdę - dodał w ten sam sposób i odwrócił się od nich, by rozejrzeć się z zamiarem wybrania właściwej drogi. Dłonie mu drżały i wiedział, że jeśli stąd nie pójdzie, to pierdolnie któremuś z nich, tylko nie wiedział jeszcze komu. Na czubku języka czuł znany, doskonale znany, metaliczny smak krwi, słony smak potu i bólu, przy okazji zaś powstrzymywał się od zwinięcia dłoni w pięści. Naprężał mięśnie, jak dzikie zwierzę, które gotuje się na atak, które widzi już zwierzynę, a w jego uszach zdawały się rozbrzmiewać te wszystkie okrzyki, piski, ponaglenia, to wszystko, co towarzyszyło każdej bójce, w której brał udział i nigdy nie myślał o tym, jak skończy. Był teraz dosłownie upiornie blady, a jego oczy zdawały się być tak ciemne, że aż czarne.
______________________
Never love
a wild thing
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Znasz mnie przecież - mruknął tylko w odpowiedzi, chcąc subtelnie przypomnieć Puchonowi, że swoją obecnością potrafił być zdecydowanie wręcz bezczelny i nachalny, często pojawiając się bez zapowiedzi, ze swoją drugą połówką lubiąc mieć kontakt codziennie, choćby miało to być tylko kilka minut na powiedzenie sobie "dobranoc". Zdecydowanie był właśnie "słodką, miękką cipą" i dopiero ostatnio pozwalał sobie na to w pełni, zdając sobie sprawę, że i tego nie powinien przecież zatajać, do wachlarza swoich samolubnych cech dołączając jeszcze roszczeniowość. Uśmiechnął się pod tym zgrabnym określeniem zamiany ról, które faktycznie pasowało do ich duetu perfekcyjnie, często dając mu do myślenia, że są niczym dwie połówki jednej klepsydry i im więcej jeden z nich ma aktualnie "czegoś", niezależnie od tego czy chodziło o pewność siebie, dominację, pecha czy przytomność umysłu, tym mniej zostawało dla tego drugiego, co pomagało im w utrzymaniu dynamiki i równowagi, choć z pewnością... nie jedna osoba zdążyła już przez to ocenić fakt, czy na pewno do siebie pasują. Mruknął przytakująco na pytanie o zakończenie szkoły, przez chwilę faktycznie milknąć przez świadomość, że jemu samemu został jedynie rok i przejęło go to na tyle, że porzucił nawet zmartwienie o wciąż obrażoną May. - Nie mogę uwierzyć, że to moje ostatnie wakacje jako student - przyznał ciszej, łapiąc spojrzenie błękitnych tęczówek i uśmiechając się lekko ze smutnym wygięciem brwi, zdradzając tym chyba, że wciąż nie podjął decyzji co będzie robił po zakończeniu szkoły, a jednak tak naprawdę najmocniej martwiąc się o to, że poza Hogwartem straci kontakt z tak wieloma, cudownymi ludźmi, zwyczajnie nie będąc na tyle ważny w ich życiu, by odwiedzać się raz na jakiś czas prywatnie. Myślenie o przyszłości nigdy nie było jego mocną stroną, więc problemami dorosłości będzie w stanie przejąć się dopiero wtedy, gdy staną się już częścią codzienności. Zerknął na Finna z wdzięcznością, za podłapanie instynktownie dobranej, choć dość naiwnej strategii, podążając za jego spojrzeniem do Maxa, który... właściwie wyglądał tylko na jeszcze bardziej wściekłego, przez co on sam przełknął ciężko ślinę, odruchowo w nerwach prasując dłonią koszulę, niewdzięcznie przyklejającą się teraz od wilgotnej parności do jego brzucha. - Brewer, poczekaj - zareagował odruchowo, robiąc krok w jego stronę, by złapać go za przedramię w próbie powstrzymania go od oddalenia się od ich dwójki, a jednak cofnął się tuż po tym, gdy palce na ten ułamek sekundy zacisnęły się na jego ciele. Pierwszą jego myślą było to, że nie mogą pozwolić Gryfonowi przedzierać się samotnie przez Mokradła w obecnym stanie, a jednak żałośnie dał rozproszyć się tym z opóźnieniem uświadomionym "gołąbeczki", które nieprzyjemnie złączyło się z jego wcześniejszymi przemyśleniami o ponownych próbach miłosnych Garda. - Wy... - zaczął, ale speszył się pod myślą, że nie było na to dobrego pytania, a nawet gdyby takie istniało, to wcale nie musiał tego wiedzieć. Byli tu we dwójkę, nie bez powodu, a on im przerwał, więc wybrał sobie najgorsze możliwe warunki do tego, by go przeprosić, a dodatkowo teraz - widząc jego bojową postawę - zupełnie nie potrafił się do tego zebrać, najwidoczniej podświadomie nie chcąc tego zrobić w ogóle. Nie, gdy widzi, że został już skreślony zupełnie. A przecież chciał jedynie powrócić do neutralności, nie zamierzając wcale walczyć o cokolwiek pozytywnego w opisie tej relacji, bo jeżeli czegokolwiek nauczył się prze ostatnie lata, to właśnie tego, by nie gonić kogoś, kto nie chce być złapany. - Jeśli chcesz, to będę cicho, ale nie idź sam. To nie jest dobry pomysł - zaproponował, z przyzwyczajenia wpadając w pouczający ton prefekta, nie mając na tyle wiary ani w siebie, ani w May, by zaproponować, że to on się od nich odłączy, a jednak chcąc wyraźnie zaznaczyć, że jest gotów nagiąć się do jego woli, byle uzyskać jakieś porozumienie we trójkę.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Rozmowa z tą dwójką to jak rozdwojenie jaźni. Jeden trząsł się w złości, a drugi był smutny acz starał się być uprzejmy. Pośrodku stał taki Finn, spoglądał to na jednego to na drugiego i czuł w kościach, że ta rozmowa przyjemna nie będzie. Nie będzie udawania, że wszystko jest w porządku skoro atmosfera między nimi jest tak gęsta, że mógłby pokroić powietrze zgrabnym "diffindo". Choć wzrok uciekał mu teraz do Maxa to skrzyżował spojrzenie ze Skylerem, widząc w jego szaroniebieskich oczach smutek i to wieczne niezrażone ciepło. - W przyszłym roku będę musiał się ciebie słuchać jeśli zostaniesz opiekunem? - uniósł jedną brew i mimowolnie uśmiechnął się półgębkiem bowiem doskonale wiedział jak Finnowi wychodzi "słuchanie się" kogokolwiek. Niby akceptował, niby rozumiał, a gdy przychodziło co do czego to często robił po swojemu a potem dziwił się, że coś jest nie tak. Ten uśmiech dosyć szybko zgasł kiedy usłyszał wściekły głos Maxa, który dodatkowo miał czelność nazwać Finna i jego ex "gołąbkami". Irytacja Garda wskoczyła na wyższy poziom, co też dosadnie okazał mimiką i ostrym jak brzytwa spojrzeniem, którym potraktował Gryfona. Ten znowuż nie zdawał sobie z tego sprawy, nagle obraził się... a Finna ogłupiło bo nie miał pojęcia skąd takie zachowanie. - O co ci nagle chodzi, co? - fuknął, ale zaraz przywołał się do porządku pomny tego jak Max potrafił się zachowywać gdy ktoś ośmielił się podnieść na niego głos. Był taką tykającą bombą i o Merlinie, czyżby określenie było bliskie rzeczywistości? Przymrużył oczy kiedy Sky;er próbował powstrzymać Maxa przed odejściem i już czuł, że to był zły pomysł. Rzucił spojrzenie w kierunku Puchona i potrząsnął głową na znak, aby przez chwilę nie wchodził z Maxem w interakcję, a następnie zacisnął palce na przedramieniu Gryfona jakby próbował go tym gestem sprowadzić na ziemię. - Sky ma rację... przynajmniej w jednym, a więc zostań tu Max i przestań... - uzmysłowił sobie jak bardzo ten się trząsł, czuł pod palcami jego napięty mięsień, a blade policzki i furia w oczach zdradzała, że nie jest ani trochę okay. Teraz już wiedział, że nie może pozwolić mu podejść do Skylera. - Sugeruję żebyś się opanował. Nie powiedział nic złego. - próbował wyłapać jego wzrok, aby swoim dać mu jasno do zrozumienia, że poziom jego złości jest mocno nieadekwatny do toczącej się tutaj rozmowy. Rozumiał żal i niechęć spodwodowaną ich nieudaną i burzliwą rozmową sprzed jakiegoś czasu, ale teraz mieli na głowie odnalezienie drogi a tymczasem odnosił wrażenie, że ma do wyboru rozbrojenie tykającej bomby albo wcielenie się w rolę żywej tarczy. - Możemy iść szukać drogi powrotnej ale razem. We trzech. - zaznaczył, aby nie było żadnej wątpliwości, że Skyler zostaje. Znał go na tyle, aby spodziewać się, że ten mógłby wpaść na chory pomysł pójścia sobie aby "nie przeszkadzać" czy coś w tym stylu.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Błąd. Błąd. Błąd. Wszystko, co obecnie robił Sky, było jednym pierdolonym błędem, nigdy nie powinien się do niego zbliżać, nigdy nie powinien przekraczać tej linii. Obecnie Max był w stanie pogodzić się jedynie z dotykiem Finna, nikt inny nie miał prawa ruszać go w takim stanie, o ile nie chciał wywołać w nim jeszcze większej furii. - ...nie dotykaj mnie - powiedział cicho, ledwie słyszalnie i już odwijał się, żeby odepchnąć od siebie Skylera, kiedy Finn złapał go za drugą rękę, a jego mięśnie napięły się do granic możliwości. Był teraz jak dzikie zwierzę, które zamarło w skoku do swojej ofiary, powstrzymane jakimś niewyobrażalnym cudem. Odwrócił spojrzenie od Schuestera i spojrzał wprost na Finna, który dalej go trzymał, a w jego ciemnych oczach zapaliło się coś nowego, coś, co spokojnie można byłoby nazwać żalem, ale zaraz przepadło to w kompletnej ciemności, kiedy Puchon zaczął wypowiadać kolejne słowa, a Max jedynie uśmiechnął się kącikiem ust i sarknął pod nosem, co nie zwiastowało niczego dobrego. - Wyjaśnij mi łaskawie, dlaczego mam pomagać człowiekowi, który uważa mnie za skończone gówno? Który uważa, że nie przejmuję się innymi, a swoje wizje traktuję jak popołudniową herbatkę, na które mam wyjebane? Dlaczego mam pomagać komuś, kto nie rozumie słowa "nie"? Niech zgadnę, bo mu na tobie zależy? - warknął, ale jego głos brzmiał dziwnie, jakby Max był już nieco odrealniony i znajdował się gdzieś pomiędzy furią a ostrym zranieniem, które jedynie się pogłębiało. Wpadł w pułapkę, w której się szarpał, dusił, która coraz mocniej zaciskała się na jego szyi, która nie pozwalała mu na ruch. Nie mógł znieść obecności Skylera, jego dwulicowości, jego zachowania godnego pogardy. Taki był cudowny? Taki nieporadny i słodki? Proszę, kurwa, bardzo, to się sobą wzajemnie zaopiekujcie i bądźcie dla siebie dalej tacy cudowni. - Mam prowadzić słodką rozmowę o chuj wie czym, z człowiekiem, który wymaga ode mnie, żebym wykorzystywał swój dar i bronił innych, chociaż gówno o wszystkim wie? Dobrze, proszę bardzo! Chcesz znać prawdę, Schuester? To ci ją teraz przedstawię - wysyczał, mając wrażenie, że za chwilę wybuchnie. Odwrócił spojrzenie od Finna, by wbić je w Sky'a, by patrzeć tylko na niego, by ten nie mógł oderwać wzroku, kiedy będzie opowiadał o tym, o czym powiedział tylko drugiemu Puchonowi. Tylko Gard znał te tajemnice, nikt inny nigdy nie miał do nich dostępu, ale teraz Max już nad sobą zupełnie nie panował i było mu chyba w chuj wszystko jedno, co dokładnie powie. - Widziałem śmierć człowieka, który mnie spłodził. Widziałem wypadek samochodowy, w którym ginął, w którym wreszcie ten kutas przestawał istnieć. Człowiek, który bił mnie, poniżał, który chciał zamknąć mnie w szpitalu psychiatrycznym, stosował przemoc fizyczną i psychiczną. I wiesz co, kurwa? Zatrzymałem tego złamasa w domu, żeby wyjechał chwilę później, żeby przeżył. Widziałem śmierć kobiety, która jako jedna z nielicznych okazała mi trochę serca. I wiesz co, Schuester? Zapierdalałem do niej nad ranem, myśląc, że sam, kurwa, umrę, żeby zabrać ją do Munga. Wszyscy tylko pierdolicie - wykorzystaj swój dar, wykorzystaj swój dar! A wiesz, z czym się to wiąże? Nie. Oczywiście, że nie wiesz, bo masz jakąś słodko pierdzącą wizję! Jak ironicznie. Więc coś ci powiem, Schuester. Każde widzenie przyszłości, to dla mnie fizyczne cierpienie, to utrata świadomości, ból, nudności, wymioty, zwiotczenie mięśni. I wiesz co? I, kurwa, w takim stanie byłem w stanie biec przez miasteczko, bo nie mogłem pozwolić na to, żeby komuś coś się stało. TAK, BIORĘ ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA TO, CO WIDZĘ! A teraz się pierdol i bawcie się dalej w te swoje: nie powiedział nic złego, ocierajcie sobie dalej deszcz i łzy z twarzy, ale ja się w to nie bawię - wyryczał wręcz, a potem zrobił kilka kroków w tył, przy okazji wyrywając się Finnowi. Jego dotyk palił, bolał, po tym wszystkim, co właśnie zobaczył, co właśnie usłyszał. Furia wypływała z niego w takim stopniu, jak chyba jeszcze nigdy, a jego ciemne oczy, w których na próżno było szukać czegokolwiek, szkliły się teraz mocno, ale to nie miało żadnego znaczenia. Serce biło mu tak szybko, że miał wrażenie, że za chwilę wyskoczy mu z piersi, nie było już ujścia dla tego wszystkiego, nie było już sił na to, żeby zatrzymał się w miejscu. Chciał uciec, chciał zniknąć, chciał uderzać w ścianę tak długo, aż przebije mur, a jego knykcie spłyną krwią.
______________________
Never love
a wild thing
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
"Nie bardziej, niż gdy jestem prefektem" - teraz nie był już do końca pewien, czy faktycznie tak odpowiedział, a jednak to właśnie ta myśl był tą graniczną - ostatnim oddechem bez spiętych boleśnie mięśni, drobnej panice mobilizującej go do działania, które tylko wszystko pogarszało. Miał wrażenie, że ilekroć na jego drodze pojawiała się agresja, to zupełnie nie rozumiał, skąd się wzięła. Nie rozumiał dlaczego Neirin sadystycznie zabawił się jego kosztem, poziomem bólu igrając na granicy utraty świadomości; nie rozumiał czym zasłużył sobie na każdy pełen furii cios pięścią Cassiusa; i tak samo nie rozumiał dlaczego Max napina się niczym dzikie zwierzę gotowe do skoku. Zerknął na Finna, gdy poczuł na sobie ten znajomy dreszcz strachu, chcąc zobaczyć w błękicie jakaś kontrdeterminację - całym sobą chcąc wierzyć, że niezależnie od wszystkiego, Szwed zrobiłby cokolwiek, by ich od siebie oddzielić w razie prawdziwego niebezpieczeństwa. Miałby przewagę, bo przecież użyłby różdżki, a Max spinał się w tych ruchach zdradzających chęć poczucia na własnym ciele mocy każdego zadanego przez siebie ciosu, jakby to dopiero zdzieranie skóry na stalowych splotach własnych pięści miało przynieść ulgę. I to właśnie tego najbardziej się bał, posyłając nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Nie niezwykle skutecznego, ale przecież tak krótkiego zaklęcia, ale tego zapomnienia się we cudzych uderzeniach, ślepej furii, której on sam nie potrafił powstrzymać i tego poczucia, że to nigdy się nie skończy, gdy ból i ciemność uciekającej świadomości sprawiały, że było się gotowym umrzeć, byle nie trwać dłużej w tej niekończącej się torturze. Ale dał się zaskoczyć już pierwszymi słowami, bo to one okazały się gorsze od jakiegokolwiek uderzenia i gdyby mógł po czasie wybrać - odpokutować bólem czy świadomością, to z pewnością wybrałby to pierwsze. Duży, pojedynczy dreszcz rozbił się na tysiące drobniejszych, przypominających drobne lodowe igły wbijane kaskadowo w jego ramiona i barki, gdy tylko zdał sobie sprawę, że on sam - samozwańczy reprezentant wszelkich puchońskich wartości i tak dumny założyciel Puchońskiej Komuny - sprawił, że ktoś przez niego mógł czuć się tak podle. Że znów okazał się ślepym ignorantem, widząc choćby i ziarenko do usunięcia na drodze swoich bliskich, a nie widząc całej tony ostrych kamieni, po której musiał kroczyć ktoś mu obcy. Znów zignorował fakt, że przecież najsilniej rzucające się do ataku zwierzę, to te zranione, zbite, poniżone. Empatia oszalała mu zupełnie, chłonąc każde słowo Maxa i uderzając w niego samego mdłościami niesprawiedliwości tego świata i własnej głupoty. Słowa ugrzęzły mu w gardle, bo boleśnie zdawał sobie sprawę jak bezużyteczne były. Miał się tłumaczyć? Że nie wiedział, nie miał świadomości? Że skupił się za bardzo na Finnie i własnej wygodzie psychicznej, będąc za słabym, by brać to na siebie, skoro Max przecież miał znacznie ciężej? Miał przepraszać? Jakby to jedno słowo miało cokolwiek zmienić? Czuł bezsensowność tego wszystkiego, a jednak w szoku i tak wyrwało mu się kilka chaotycznych "przepraszam", każde uciekające pod inną myślą i przepraszające za coś innego. - Ja wcale nie... - urwał od razu, pochylając głowę nad nieprzyjemną falą mdłości, bo przecież tłumaczenie się z tego, że wcale nie to miał na myśli nie miało już znaczenia. To jego wina, że dopuścił do tego, że Max tak go odebrał, a on pozwolił sobie na ocenę, do której nie miał prawa, choć w ustach Gryfona wykrzywiła się do granic przesady, na którą nigdy by sobie nie pozwolił. Kolejna skrzywdzona przez los osoba na jego drodze, ale tym razem nie tylko jest bezsilny, ale wręcz dołożył swój kamień. I zbłądził instynktownie wzrokiem do Finna, nie wiedząc zupełnie co powinien zrobić, co powiedzieć, bo czuł, że niezależnie od swojego wyboru, popełni błąd i był na niego skazany odgórnie. Bo pozwolił już skreślić się Maxowi na każdym pozytywnym polu. I w tym wszystkim najboleśniejsza była myśl, że on sam... nie pamięta już nawet ich rozmowy zbyt dokładnie. Nie potrafi przytoczyć słów, które usłyszał, ani nawet tych, które sam powiedział, a miał tak cholerną pewność, że w głowie Gryfona zostaną na zdecydowanie zbyt długo. A nie były tego warte. - Nie wiem co mam zrobić, by to naprawić - zaczął, dzieląc się wymykającą się w emocjach myślą, w szczerości pozwalając niskiemu głosowi na łamliwe zadrżenie w niepewności - Nie żebyś miał mnie lubić, ale żebyś... nie wiem, nie chcę się dokładać do tego przez co musiałeś przejść i jeśli ma Ci ulżyć, to mnie zwyzywaj czy uderz, ale... - urwał, wzruszając ramionami z bezsilności, że naprawdę nie potrafi wymyślić nic poza zaoferowaniem własnej krzywdy w zamian lub zaproponowaniem eliksirów czy jedzenia. Na tym kończyły się jego wspaniałe możliwości. - Ale naprawdę nie zachowałbym się w ten sposób, gdybym miał świadomość jak to wyglada.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie podobało mu się to co widział na twarzy Maxa, ani ten uśmiech ani ton wypowiedzi ani ukryty w drżeniu mięśni cel. - Ale w czym miałbyś mu pomóc? Mówiłem ci już, że mało kto jest świadomy jak to wygląda u ciebie stąd nieodpowiednia reakcja. Rozumiem żal, widzę, że cię to dalej boli ale cholera, on cię próbuje przeprosić. - wskazał dłonią stojącego Skylera, który z każdą chwilą wyglądał jakby ktoś wypuszczał z niego powietrze. Próbował się z obojgiem dogadać, znaleźć jakieś rozwiązanie, ale trafiał głową w mur. Pozostało więc powstrzymywać Maxa przed zrobieniem tego kroku i po prostu próbować go uspokoić. Jak jednak miał to zrobić? Nie był dobrym pocieszaczem, a nie może przecież zrobić tego, co ostatnio, gdy znalazł go w środku nocy na wzgórzu lampionów. Gdy Max wybuchnął (dobrze, że słowami) Finn podniósł rękę do twarzy, zasłonił oczy, a cała ta złość, żal, smutek, ból... wszystko to w niego wsiąkało, bo choć już raz to słyszał tak ponowne usłyszenie tej historii nie było ani trochę lżejsze. Ostatnie słowa Maxa dały mu pewne podejrzenia. Odsłonił twarz, popatrzył na niego nieco oniemiały, ale potem dotarły do niego liczne przeprosiny Skylera, a następnie jego wzrok. Popatrzył na niego tak bezradnie, nie wiedział co ma mu podpowiedzieć. Nie umiał znaleźć rozwiązania które obaj by zechcieli przyjąć. Czemu odnosił wrażenie, że pokłócili się przez niego, przez Finna? Nagle poczuł jak cały jego spokój został momentalnie zniszczony, obrócony w proch. - Że co proszę? - nie potrafi uwierzyć w to, co usłyszał. Puścił Maxa i odwrócił się przodem do Skylera patrząc na niego z niedowierzaniem. - Czy ty zaproponowałeś właśnie, że Max ma cię sprać na kwaśne jabłko? - teraz i w nim narosła złość, której nie chciał ale która była silniejsza od niego. - To ja kurwa od tygodni próbuję przekonać go, żeby jednak nie rzucał się na ciebie z pięściami, non stop próbuję to załagodzić a ty teraz się podkładasz? Wielkie dzięki. - uniósł ręce w górę, jakby chciał pochwycić powietrze i zmiażdżyć je palcami. A może po prostu się już poddawał? - Wiecie co? Nie wiem jak wy, ale zamierzam iść szukać drogi powrotnej. Jeśli też macie ochotę stąd się wydostać to zapraszam za mną. - wycedził przez zaciśnięte zęby, opuścił ręce i z mocno trzymaną różdżką wyminął ich, aby wyjść spod kopuły ochronnej. Momentalnie spadła na niego ściana deszczu, aż skulił głowę w ramionach gdy w ciągu paru sekund został doszczętnie przemoczony. Nie był w stanie już nic zdziałać w kwestii ich konfliktu. Rozumiał obie strony, próbował zachować neutralność, ale czuł, że to wszystko na nic. Cokolwiek powie zostanie to zniesione do rangi niepotrzebnego pierdzielenia. Ruszył zatem naprzód w poszukiwaniu ścieżki, ale żeby tam się dostać musiał przecinać zaklęciami krzaki, aby torować sobie drogę. Szedł z tej strony z której przyszedł z Maxem, a gdy znajdzie jakiś pagórek albo coś to po prostu deportuje się tam, aby rozejrzeć się z wysoka czy znajdzie jakąś poszlakę. Z całych sił próbował powstrzymać się przed oglądaniem się przez ramię. Nasłuchiwał czy może się kłócą (niechętnie musiał przyznać, że jeśli tak to rzuci na nich zaklęcie paraliżujące, ale póki co pozwalał im wierzyć, że ostatecznie spasował), ale było to ciężkie zważywszy na lejący się strumieniami deszcz. Ubranie kleiło się do jego ciała, śliska ziemia uciekała spod jego podeszw przez co raz na jakiś czas niemal stracił równowagę. Mimo wszystko brnął dalej, zirytowany na swoją bezużyteczność w ich sporze. Nie chciał, aby Max musiał cierpieć przez tragicznie dobrane słowa, nie chciał aby Skyler musiał się podkładać (nosz ale go tym wkurzył!), ale najwyraźniej musieli sobie to samodzielnie wyjaśnić. Samemu Finnowi pozostało się modlić do Merlina, aby pozwolił mu zareagować w odpowiednim momencie gdyby istotnie doszło do przemocy. Ściągnął z czoła przemoczoną grzywkę i rozejrzał się bezradnie po okolicy. Czemu wszystkie drzewa wyglądają tak samo?
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie panował nad tym wybuchem, nad tym, co się z nim działo, nie panował nad tymi wszystkimi słowami, jakie z niego wypływały. Tak po prostu. Uwagę Finna potraktował raczej, jak atak na siebie, a nie próbę przerwania czegokolwiek, mimo wszystko czując, jakoś tak, po prostu, że to właśnie Sky jest dla niego ważniejszy, co chyba jeszcze bardziej go podjudziło do tego, by wyryczeć wszystko, by zmieszać tego dwulicowego szambojada z gównem, do którego powinien należeć. To, że krzyczał, to, że to wszystko z siebie wyrzucał, też miało znaczenie, dawało mu chwilę wytchnienia, pozwalało na to, by ten ciężar, gorąc, to wszystko, co na nim zalegało, w jakimś stopniu odchodziło. Miał sposób na to, by się wyładować, by serce biło jak szalone, by był w stanie jakoś sobie poradzić z tym, co się z nim działo, ale jednocześnie - to wcale mu nie odpowiadało. Miał dość, po prostu miał dość, a fakt, że Skyler wyrzucał z siebie jakieś śmieszne przeprosiny, piekł jeszcze mocniej. Ta uwaga, że może go uderzyć albo zwyzywać, to stwierdzenie, że gdyby wiedział, to nigdy by się tak nie zachował, spowodowały jedynie, że Max wykrzywił się w grymasie jeszcze większego bólu. Słowa Finna też były ciężkie, gorsze chyba niż kubeł zimnej wody, bo stawiały go w świetle jakiegoś popierdolonego debila, który jedynie umie rozwiązywać sprawy przez agresję, a to porównywało go tylko i wyłącznie do ojca. Czuł ucisk w gardle i miał już naprawdę serdecznie dość, łeb go napierdalał, było mu z tego wszystkiego niedobrze i nie miał już najmniejszych sił, żeby cokolwiek z tego ciągnąć. Nic. Nie wiedział już właściwie, co dokładnie go bolało, która rzecz była gorsza, ale miał to w dupie. Jak wszystko inne. Kiedy Finn się odwrócił i odszedł, uśmiechnął się krzywo do Skylera, a później rzucił w jego stronę coś w stylu: masz, co chciałeś, po czym również wycofał się poza obszar zaklęcia, żeby momentalnie wpaść w strumień wody, wprost w ulewę, która miała to do siebie, że przemaczała z miejsca, przyklejała ubrania do ciała i zmywała wszystko, gniew, frustrację, łzy, cokolwiek by tam się nie znajdowało, spływało razem z nią. Max popatrzył za odchodzącym Finnem, ale nie zamierzał za nim iść. Nie teraz. Wszystko go kuło, bolało, piekło, jakby wlali mu do gardła jakąś wrzącą lawę, chociaż tego w chuj nie rozumiał. Zamknął na moment oczy, marszcząc przy okazji brwi, sarknął pod nosem, a później zrobił pierwszy krok, wiedząc, że się od nich oddala. Kolejny. Jeszcze dalej. Proszę bardzo, niech sobie sami wracają do pensjonatu i dalej rozmawiają tak słodko, jak wcześniej, na chuj on się w to wszystko miał wpierdalać? Widać jednak Skyler miał rację zakładając, że sam lepiej Finna ochroni, zapewne miał rację we wszystkim. Kurwa. Max uśmiechnął się do siebie, tak szeroko i sztucznie, jak tylko się dało, jednocześnie brnąc powoli przez tę ulewę, w zupełnie inną stronę niż Finn, zupełnie gdzie indziej, z dala od niego, z dala od nich, mając jednocześnie wrażenie, że coś wywraca mu się w żołądku. Było mu teraz w chuj wszystko jedno, równie dobrze mógł wpaść w mokradła i spotkać się z tym gównem, które wpierdalało aligatory na śniadanie. To już nie miało znaczenia. Nie pamiętał, kiedy ostatnio coś tak bardzo go bolało. Nie pamiętał, nie chciał pamiętać, bo wracał w przeszłość, jaką zamknął, jaka miała na zawsze pozostać jedynie pierdoloną przeszłością, a teraz miał wrażenie, że boli jeszcze mocniej, jeszcze bardziej niż kiedyś. W oczach mu się szkliło, więc nie do końca widział, dokąd idzie, ale towarzyszyły mu myśli o tym, że chuj, i tak się nikt nie przejmie, a już na pewno nie on, więc brnął gdzieś, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co.
______________________
Never love
a wild thing
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Wbijał wzrok w Maxa, gwałtownie przeskakując na Finna, gdy ten w jednym momencie przypomniał mu o tym, że i przy nim nauczył się tak wielu zachowań, wyminięć, zmian w sposobie myślenia, po zerwaniu stopniowo i boleśnie uświadamiając sobie jak wiele nawyków narzucił sobie, byle utrzymać go jak najdłużej. Rozchylił usta w odruchowej próbie usprawiedliwienia się, że przecież nie chodziło mu o mordobicie a jeden cios, który miałby posłużyć rozładowaniu negatywnych emocji, a jednak zamknął je, uznając, że nijak to nie uspokoi Szweda. Zjebał. Znów. Choć przy takiej częstotliwości to już chyba czynność ciągła. Przełknął tę prawdę z trudem, by opadła ciężko za mostkiem i w pierwszej chwili drgnął, by ruszyć za Finnem. Złapać go za przedramię. Po prostu... Zatrzymać jeszcze na chwilę. A jednak nie ruszył się z miejsca, paraliżując się myślą, że to właśnie te jego odruchowa chęć kontaktu przynosiła na niego kłopoty. To ten drobny gest starcia kropli wody z finnowego czoła tak podjudził Gryfona, a nawet krótkie złapanie jego samego tylko pogorszyło sytuację. Zawiesił się na tym pożegnalnym (?) "masz, co chciałeś", którego kompletnie nie rozumiał. Zupełnie nie tego chciał. Nie to planował osiągnąć. Niezależnie od tego co robił czy co mówił, to efekt był odwrotny do zamierzonego, więc... po prostu utknął tak na chwilę, nie potrafiąc się ruszyć przez wizję dalszej rozmowy w tej wybuchowej mieszance, co zdawało mu się dużo straszniejsze od samego faktu zgubienia się w jakiejś leśnej gęstwinie. Do czasu aż nie stracił ich z oczu, czując, że decyzja pozostania w miejscu stała się ostateczna, a emocje opadły, pozwalając spojrzeć na swoje położenie nieco trzeźwiej. - May? - spróbował w pierwszej chwili, mając nadzieję, że dziewczyna już przestała się na niego boczyć lub może pożałowała go w tej sytuacji na tyle, by chociaż poprowadzić go do pensjonatu. - Kurrwaaa - jęknął żałośnie w dłoń, zdając sobie sprawę, że wybrał wszystkie możliwe z najgorszych opcji. Nie tylko pokłócił się ze swoim duchem, ale nie dogadał się też z Maxem i wkurzył go na siebie jeszcze bardziej, dodatkowo zdążył zdenerwować Finna i wciąż nie znał drogi powrotnej, z tą różnicą, że teraz tkwił w drobnym azylu wokół szalejącej ulewy jako bonus do tego cudownego obrazka. Wszystkie myśli prowadziły go teraz do Mefisto i nie potrafił się przed tym wzbronić, tylko w nim widząc jakikolwiek ratunek dla humoru, dumy i samego siebie. Wyciągnął z torby wizbooka, pozerkując na zaklęcie wstrzymujące deszcz, mogąc jedynie modlić się do Merlina o to, by to wytrzymało do czasu, aż zdąży skontaktować się ze swoim Wilkiem, choć myśli krążyły mu chaotycznie, nie potrafiąc zebrać się w przejrzysty przekaz. Ale Mefisto jak zwykle go nie zawiódł, nie tylko odpowiadając mu sprawnie, ledwo pozwalając na nerwowe podreptywanie w oczekiwaniu, ale też wykazując się swoim logicznym myśleniem w tego typu sytuacjach. Uśmiechnął się mimowolnie, uspokajając się już samym faktem rozmowy i spokojnie podsuwanych poleceń, biorąc głębszy wdech, by od razu się do nich dostosować. Rzucił pierwsze Perriculum, ignorując pojedyncze krople deszczu, które przebijać się zaczęły przez osłabianą barierę, dopiero przy drugim dostrzegając, że coś jest nie tak, by przy trzecim unieść barki w próbie odruchowego skulenia się, gdy ściana deszczu uderzyła w niego z pełną mocą, dopiero wtedy w lekkiej panice pakując wizbooka do torby, mając nadzieję, że po wysuszeniu wciąż będzie śmigał jak nowy.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Musiał przyznać, że jedną z większych zalet wyjazdu wakacyjnego była większa ilość wolnego czasu. Mefisto dzielił uwagę pomiędzy Sky'a a legilimencję, na niczym innym nie koncentrując się z podobną siłą. Dlatego też nie rozstawał się z wizbookiem, może trochę czekając na wiadomość od swojego chłopaka, oferującego mu... cóż, cokolwiek. Jakąkolwiek wersję wspólnego spędzenia czasu, byle oderwać wilkołaka od notatek, ćwiczeń na skupienie i, Merlinie, tych wszystkich legilimencyjnych anegdotek, których zaczynał mieć powoli dość. Chętnie uniósł wzrok na podświetlonego wizbooka, zakręcając szczelnie kubek termiczny, do którego przygotował sobie kawę na dalszą naukę; pogoda nie była szczególnie ładna, znad mokradeł nadchodziła ciężka ulewa i Mefisto nic nie kusiło tak, jak skulenie się gdzieś z notatkami i gorącym napojem. Odruchowy uśmiech zamarł mu na ustach, gdy wiadomości Sky'a nie tylko go nie ucieszyły, ale przy okazji cholernie go zaniepokoiły; zacisnął wargi w wąską kreskę, wrzucając już notatki do torby, zgarniając tylko kubek i wizbooka, by z nimi teleportować się ze stołówki bliżej wyjścia na mokradła. Pierwsze krople deszczu wpadły mu do oczu, gdy dopisywał kolejne wiadomości coraz bardziej niedbałym pismem, usilnie starając się być po prostu spokojnym. Wcisnął wszystko do torby, w dłoni zostawiając sobie tylko różdżkę, gdy kierował się w lewo. Szybko doszedł do wniosku, że to bez sensu i postanowił zwyczajnie zaryzykować - skoczył teleportacyjnie kilka razy, błąkając się po mokradłach i wdzierając coraz głębiej w ulewę, szybko tracąc poczucie czasu. Dziękował sobie teraz w duchu za częste spacerowanie po okolicy i wsparcie Ayati, przynajmniej nie wpadając w drzewa, raz tylko rozcinając o gałąź rękaw niedopiętej do końca koszuli. Kiedy zobaczył pierwsze czerwone iskry na niebie, był już cały mokry i zmęczony. Teleportacja odebrała mu tyle samo sił, co bezsensowne bieganie z mniej znanego miejsca w bardziej znane, kręcąc się po mokradłach z przekleństwami drżącymi na wargach. - Kurwa mać - wyrzucił z siebie w końcu, nie tyle podchodząc do Puchona, co po prostu się na niego rzucając; docisnął go do siebie mocno, dygocząc od chłodu błotnistego deszczu, by odetchnąć po raz pierwszy od czasu rozpoczęcia tych poszukiwań. - Kurwa mać, słońce - wymamrotał mu już do ucha, ignorując klejące mu się do policzka jasne kosmyki, niewerbalnie przywołując słabe Aexteriorem, dające im raptem kilka metrów bariery.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Bez sensu. Czuł, że wszystko jest bez sensu, bo przecież nieważne jakich decyzji by nie podejmował, to w końcu i tak popełniał błąd. Niszczył każdą relację, której się tknął. Wszystko było tylko kwestią czasu, a on w już tak niewiele relacji potrafił wierzyć, a jednak... były te, w które wierzył bezgranicznie i to przywoływało go do porządku, by nie popadać w te skrajności z rodzaju: wszystko, nic, zawsze i nigdy. Wierzył przecież we Florę, będąc pewnym, że ta nigdy nie przestanie go kochać, tak jak i ona nie mógł przestać kochać jej. Wierzył w Mefisto, w jego i swoje uczucia, w to, że może na niego liczyć, bo - chociażby tak jak teraz - nieważne jak długo musiałby na niego czekać, był pewien, że ten w końcu go znajdzie. Że nie przestanie szukać. Próbował odgarniać mokre loki w tył, by dostrzec jak kolejne zaklęcie przedziera się przez gęsty deszcz, jednak ten wciąż burzył narzucony kosmykom układ, próbując przysłonić mu oczy, a więc i utrudniając dostrzeżenie swojego Wilka do czasu, aż ten nie porwał go w ramiona. - Przepraszam - jęknął, wtulając się w niego mocniej, zamykając w tych przeprosinach cały żal do popełnionych przez siebie błędów, powtarzając je zaraz jeszcze raz znacznie ciszej w przyjemnej świadomości, że te dla odmiany zostaną przyjęte. - I dziękuję - dodał, nagle mogąc złapać powietrze, gdy nie dusiła go już gęstość wszechobecnych kropel, a jednak skupiając się z niepokojem silniej na tym zmęczonym oddechu Mefisto i wyraźnie odczuwalnej na sobie gwałtowności unoszącej się umięśnionej piersi. Pogładził go po policzku, nakierowując sobie zieleń na wprost swojego spojrzenia, by odnaleźć w jego oczach jak dużo zamętu w nie wprowadził tak samolubną zagrywką, bo przecież... mógłby się przełamać, pójść za Finnem lub Maxem i nie niepokoić Mefisto w ten sposób. - To się nie powtórzy, obiecuję - zapewnił, odgarniając czułym gestem ciemne kosmyki w tył, by zaraz zanurkować dłonią w torbie, po omacku odnajdując odpowiednią fiolkę eliksiru regenerującego, by wcisnąć ją w dłoń swojego chłopaka. - Nie musiałeś się tak spieszyć, mogło Ci się coś stać, a ja przecież... Poczekałbym cierpliwie, nie jestem z cukru - skomentował, święcie przekonany, że właściwie stanie w tej ulewie powinno stanowić jego pokutę, a jednak nie mógł nie przylgnąć ciaśniej do swojego Wilka pod myślą, że bez niego kompletnie by spanikował i musnął w podzięce jego policzek ustami - Nie powinienem był iść bez Ciebie - mruknął cicho, zaciskając dłoń na jego boku, teraz faktycznie rozumiejąc komentarz Finna, że stanowią nierozłączny duet.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Sensowne. Czuł, że całe to niewygodne poszukiwanie jest po prostu sensowne, zapominając o swojej przyjemnej wizji spędzenia czasu nad książkami, by nagle cieszyć się z oblepiającego go deszczu, zmieszanego z błotem. Mogłoby być o wiele gorzej, a Mefisto i tak podnosiłaby na duchu świadomość, że całe to cierpienie ma zniknąć w momencie, w którym złapie swoje słońce i przytuli je do siebie z całą wilczą siłą. Odetchnął w końcu, nie przejmując się nawet wyjątkowo marnym Aexteriorem, zbyt zajęty wczepianiem się w Puchona jeszcze mocniej, w odpowiedzi na jego przeprosiny. Palcami bezwiednie zgarniał materiał skylerowej koszuli, gniotąc go niemiłosiernie, gdy powoli zaczynał się uspokajać. - Tobie też mogło się coś stać - zauważył, ze szczerym wyrzutem w głosie, bo przecież właśnie dlatego tak się spieszył. Nie wiedział ile czasu dokładnie błądził i ile Perriculum przegapił, zaaferowany tylko tym, że nie będzie jedynym stworzeniem, które zauważy te czerwone snopy iskier. - Nie chodź beze mnie, nie chcę żebyś był beze mnie - dodał już żałośniejszym jękiem, niespokojnie obracając w palcach podarowaną mu fiolkę, by zupełnie bezmyślnie wcisnąć ją z powrotem do puchoniej torby. Może i wyczerpał swoje siły magią, ale zdecydowanie nie w ten sposób chciał je odzyskać. - Dobrze, że do mnie napisałeś. Rób tak - dodał, łapiąc go do krótkiego pocałunku, by później podzielić się kilkoma ciężkimi oddechami, gdy wspierał swoje czoło o to skylerowe, chyba po prostu zastanawiając się co powinni teraz zrobić. - Chodź. Znajdziemy jakieś bardziej znajome miejsce, bo- bo to chyba faktycznie za daleko na bezpośrednią teleportację. - Wtulił go jeszcze mocniej w swój bok, chętnie chłonąc to ciepło bijące od drugiego ciała, by przerwać Aexteriorem i ruszyć w nieprzyjemną, ale dość krótką wycieczkę z powrotem do pensjonatu.
/zt x2
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Trudno opisać co poczuł kiedy po jakimś czasie odkrył, że nikt za nim nie idzie. Ani jeden ani drugi nie podjął decyzji, aby dołączyć i wspólnie opuścić las. Żal? Trwoga? To tylko potwierdziło jego wcześniejsze odczucia - nie jest w stanie nic więcej zrobić w kierunku pogodzenia tej dwójki. Miał związane ręce a więc powinien całkowicie odpuścić. Ale czy ta gorycz miała prawo sprawić by i Max i Skyler zgodnie stwierdzili, że nie mają ochoty na jego towarzystwo? To był tak nieprzyjemne jak twardy upadek na ziemię. Zmarkotniał i stał w tym deszczu próbując podjąć decyzję co zrobić dalej. Nie chciał by zostali tu sami kiedy za rogiem może czaić się niebezpieczeństwo. Z drugiej strony obaj byli dorośli, odpowiadali za siebie i nie potrzebowali jego troski. Może powinien poinformować Loulou, że Max jest w lesie i Mefistofelesa, że Sky tkwi gdzieś w środku tej puszczy? Skoro sam nie potrafi na nich w żaden sposób wpłynąć to może inni lepsi będą w stanie coś zaradzić? Czy znaleźć profesora Walsh? Co on ma zrobić? Areen postanowiła się ujawnić, zawisła obok niego pół metra nad ziemią i pytała co się dzieje, czemu stoją. Zapytał ją jak ma odejść skoro obaj są w środku lasu i nie znają drogi powrotnej? Czy da się tak znieczulić? Minęło pół godziny zanim z ogromną pomocą Areen dowiedział się, że Skylera nie ma tam gdzie go ostatnim razem widział. Duch dziewczynki napomknął, że widziała jak ten jest odprowadzany przez… kogoś. Nie wnikał przez kogo, wierzył, że to ktoś znajomy. Później odezwie się do niego i zapyta czy wszystko okej, mimo że nie ma ochoty na żadną rozmowę z żadnym z dwójki. Gorzej było ze znalezieniem Maxa. Zaiste, gdyby nie latająca Areen wszystko szlag by trafił. Przedzierał się przez ulewę, zmarła dryfowała przed nim i szukała z wyższego poziomu Maxa. Dzisiejszego dnia nabrał do niej szacunku. Obiecał sobie być dla niej milszym, bardziej cierpliwym bo gdyby nie jej ogromna pomoc to nigdy w życiu nie znalazłby po godzinie błąkającego się Maxa. Deszcz zacinał, ale na szczęście było ciepło więc nie groziło im straszliwe przemarznięcie. Widząc siedzącą pod drzewem sylwetkę z jednej strony poczuł ulgę, a z drugiej dyskomfort z powodu jego nieprzyjemnie pochylonego karku. Powstrzymał odruch zerwania się w biegu w jego kierunku. Podziękował Areen i wyciągnął nawet ku niej rękę jakby chciał ją uścisnąć (na co rozpromieniła się tak jak nigdy jeszcze nie widział), ale z wiadomych powodów musiał z tego zrezygnować. Wyszedł spomiędzy drzew i podszedł do Maxa, zmęczony, zdyszany, przemoczony ale jednak na tyle uparty aby tu przyjść. Najwidoczniej był jednak godny miana Puchona skoro nie zdobył się na obojętność. Nie mógłby zasnąć, odpocząć, zrelaksować się nie wiedząc gdzie ten się znajduje. Martwił się, ale tym razem nie pozwalał wściekłości wyjść na pierwszy plan. Zatrzymał się przy chłopaku z cichym westchnieniem, przykucnął naprzeciwko, w głębokim milczeniu przyglądał się jego twarzy i ten widok go bolał, sprawiał, że cała ekscytacja czy radość doszczętnie z niego uleciała. Nie wiedział co miałby powiedzieć skoro nie chciał o tym rozmawiać. Wybrał milczenie i jeden jedyny gest, który mógł zastąpić wszystkie potrzebne słowa które Max mógłby chcieć teraz usłyszeć. Sięgnął do jego ręki i objął jego dłoń palcami. Choć pogoda nie była przyjemna to w jego trzewiach i tak rozlało się to rozkoszne ciepło. Pojawiało się coraz częściej i mimowolnie zaczynał tęsknić za tymi krótkimi momentami kiedy go obejmowało niczym prawdziwe ramiona. Wiedział już, że wywołał to złapaniem go za rękę, co było gestem teoretycznie niedopuszczalnym ale teraz już to go nie obchodziło. Nie mógł jednak zachować obojętności kiedy ten wyglądał tak… potrzebująco. Zgarnął włosy z jego czoła, roztarł krople deszczu (łez?) z jego kości policzkowej i ścisnął rękę na znak, że czas wracać do pensjonatu. Tym razem Areen pomoże im dotrzeć na szlak, dryfowała w powietrzu i nie mówiła nic, aby uszanować głębokie milczenie jakie teraz zapadło. Miał iść przed siebie, nie oglądać się przez ramię. Kolejne postanowienie szlag trafił przez ten istotny fakt, że zaangażował się w relację z Maximilianem Brewerem.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie mógł zostać ze Skylerem w jednym miejscu. To już nawet nie chodziło o to, że mógłby zrobić mu jakąkolwiek krzywdę, bo ta cała złość zniknęła, zastąpiona wręcz niewyobrażalnym bólem, żalem i poczuciem całkowitego zniszczenia. Nie wiedział już chyba kim jest, ani co powinien zrobić, ale odnosił wrażenie, że był tym, który zniszczył dokładnie wszystko, właśnie dlatego po prostu szedł przed siebie, aż nie mając już najmniejszych sił, na choćby jeden ruch, osunął się po prostu na ziemię pod jakimś drzewem, przy którym skulił się znowu jak dzieciak, jak wtedy, kiedy uciekał z domu, żeby po prostu zniknąć, żeby go nie było. Czuł się tak, jak za każdym razem, gdy okazywało się, że wszystko jest jego winą, że to on, on jest zły, że to on powinien się kajać, że to on powinien przepraszać. Obiecywał sobie, że już nigdy do tego nie dopuści, że będzie inny, że nie pozwoli, by coś takiego znowu się stało, a właśnie sam to sprowokował. I dobrze, że go zostawili, po prostu mu się należało. Skulił się, czując, jak ciężar tego wszystkiego niemalże go przygniata, jak wbija go w ziemię, jak go męczy, dusi, jak powoduje, że nie jest w stanie wykonać ani jednego ruchu. Był dorosły, nie mógł ryczeć, jak jakiś pojebany, ale czuł, jak łzy same wymykają się spod powiek i marszczenie brwi, czy wściekłe zaciskanie zębów nic tutaj nie dawało. Nie mógł nad tym zapanować, chociaż czuł się jeszcze bardziej podle jak jakaś słaba kupa gówna, która sobie z niczym nie radzi. Nie wiedział, po co powiedział to wszystko Skylerowi, ale jednocześnie czuł, że tak naprawdę nikt wtedy nie był po jego stronie, że robił z siebie błazna - sam dla siebie. Objął kolana rękoma, starając się po prostu zniknąć i mając wrażenie, że w jego głowie znowu i znowu odtwarza się to wszystko, co zostało powiedziane, co słyszał już wielokrotnie, co już przeżywał miliony razy. Znowu czuł, że to on jest najgorszy, że to on powinien po prostu dać wszystkiemu spokój i zniknąć, zniknąć, zniknąć. Do niczego się po prostu nie nadawał. Deszcz i łzy, nad którymi nie panował, całkiem skutecznie zagłuszały wszystko to, co działo się dookoła niego. Nie przejmował się tym, był teraz w takim stanie, że gdyby oberwał, gdyby coś go zaatakowało, chyba po prostu by to przyjął, bo nie czuł sensu, by dalej w jakikolwiek sposób walczyć. O życie, o siebie, o cokolwiek. Zaciskał coraz mocniej palce, jakby chciał się ścisnąć, zniknąć, jakby chciał po prostu pęknąć, ulecieć, jakby chciał przestać istnieć. Cały czas miał świadomość, że tak naprawdę Finn musiał bronić przed nim Skylera, że musiał go osłaniać, a przecież sam kiedyś znajdował się na miejscu chłopaka, obiecywał sobie, że nigdy nie zachowa się tak w stosunku do kogoś, kto nie robi mu nic złego, ale jednocześnie czuł, że nie jest w stanie wybaczyć Puchonowi, że ten trafił w tak wiele czułych miejsc, a później jeszcze powiedział, że nigdy by tego nie zrobił, gdyby wiedział, co w oczach Maxa znaczyło tyle, co - teraz ci się należało, bo jesteś całkowitą kupą gówna. To, że Finn jest przy nim dotarło do niego dopiero, kiedy ten przed nim kucnął. Kiedy go dotknął. Podniósł głowę, by na niego spojrzeć, nie spodziewając się zupełnie, że ktokolwiek tutaj będzie. Patrzył na niego nadal zaciskając zęby, nadal marszcząc brwi i nos i chyba tylko głupiec nie wiedziałby, że Max po prostu płacze. Jak dziecko. Był jednak zupełnie bezsilny, nie mógł nic zrobić i coraz mocniej zapadał się w poczuciu, że jego ojciec miał rację, że był nic niewartym ścierwem. Zamknął oczy, kiedy Finn wyciągnął w jego stronę rękę, jakby spodziewał się, że ten chce go uderzyć, a później jego twarz wykrzywiła się jeszcze mocniej, gdy próbował powstrzymać kolejne, piekące łzy, kiedy chłopak odgarnął jego przemoczone włosy, kiedy dotknął jego twarzy, jedynie cicho, cichutko, sarknął. Co on tutaj robił, do kurwy? Przecież powinien go zostawić, powinien po prostu pójść, wrócić do pensjonatu, odpocząć od tego wszystkiego, od niego, od pierdolenia, jakie mu zafundował. Nie był, jak Skyler. Nie był. Uniósł powieki, by spojrzeć na Finna, jednocześnie czując, że jego policzki pokrywają się wypiekami - czy to z płaczu, czy ze wstydu, już sam nie był w stanie ocenić i chyba nawet oceniać tego nie chciał. Rozchylił wargi, by coś powiedzieć, ale jedyne, co zdołał z siebie wydusić i to tak cicho, że nie sądził, by Finn w ogóle to usłyszał, to: ...szam. Nic więcej. W końcu, co miał zrobić? Wiedział, teraz już wiedział, jaka ta dwójka jest mimo wszystko dla siebie ważna i nie miał prawa się w to wciskać, nie miał prawa ich atakować, nie miał prawa do niczego. Co on właściwie, odpierdalał? I Finn. Po co go szukał? Przecież nie powinien, przecież nie miał po co. Czy to nie było jeszcze gorsze? Poczucie, że zrobił coś dla niego, skoro sam jedynie potrafił po nich wrzeszczeć? Oddychał coraz głębiej, ciężko, ale przecież musiał nad sobą zapanować, przecież tak świetnie szło mu udawanie, że nic w jego życiu nie jest zniszczone i popierdolone, tak świetnie szło mu noszenie tej maski i pokazywanie wszystkim, że jest lekkoduchem, który nie posiada żadnych głębokich uczuć. Tak dobrze... Przecież to potrafił. A teraz miał problem z tym, żeby chociaż wstać.
______________________
Never love
a wild thing
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Miał żal do obu chłopaków ale i tak nie mógł nic z tym fantem zrobić. Mógł teraz wyskoczyć na Maxa, że zachowuje się jak nieodpowiedzialny dzieciak łażąc po lesie bez ochrony, bez wyciągniętej różdżki i bez jakiegokolwiek pomyślunku ani chociażby przezorności przed atakiem dzikiego stworzenia. Był rozbrajająco łatwym i banalnym celem, mógł tu stracić zdrowie gdyby tylko coś go znalazło. Mógłby zrobić mu o tym solidny wykład (a planuje to wprowadzić w życie) na temat dbania o własne bezpieczeństwo ale widząc ten umęczony i przygnębiony wyraz twarzy nie mógł się zdobyć na forsowanie. Wyraz oczu zdradzał płacz i ten widok był zatrważający. Coś go zabolało pod żebrami, czy to empatia czy po prostu mu zależy? Wygiął zmartwiony brwi i podniósł chłopaka do pionu widząc, że ten się kwapi. Od razu go ku sobie przysunął i otoczył ramionami na wysokości łopatek. Deszcz nieco zelżał jakby nie chciał teraz przeszkadzać swoim chaosem. Jeszcze miesiąc temu ten gest nie przyszedłby mu tak łatwo jak teraz. W tamtym czasie prędzej by go zmusił do teleportacji na teren pensjonatu aniżeli miał go pocieszać. Z drugiej strony teraz też tego nie robił, on po prostu przyszedł i zaznaczał swoją obecność, mimo że została wcześniej wzgardzona. Roztarł mokre ramię chłopaka, wzmógł nimi nacisk, tym samym ściślej i mocniej go przytulając. Robił to z taką siłą jakby ten miał zaraz rozpłynąć się w powietrzu. Czuł bijące od niego ciepło nawet przez dwie warstwy mokrych ubrań. Nie pozwalał sobie jednak na pełen relaks (teraz było to po prostu niemożliwe), rozglądał się tam gdzie sięgał jego wzrok, czuwał jakby lada moment coś miało wyskoczyć na nich zza gęstwin. Nie przerywał tego kontaktu pozwalając Maxowi samodzielnie zadecydować kiedy chce się odsunąć, kiedy chce się odezwać albo wracać do pensjonatu. Trzymał go mocno, a ciepło w jego trzewiach rozlało się po wszystkich wnętrznościach, coraz silniej pchając się na wysokości serca. Zahaczył palcami o jego wilgotne włosy na potylicy, czekał i czuwał bo inaczej pomóc nie potrafił.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
To wszystko było, cóż, gorsze niż chujowe. Max nie bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić, nie umiał się tak szybko poskładać, z reguły, kiedy wpadał w takie gówno jak teraz, miał całe mnóstwo czasu, żeby zapanować nad swoimi emocjami, problemami, nad całym tym szambem, na jakie udało mu się trafić, miał naprawdę sporo możliwości, sporo godzin na to, by siedzieć i się wyciszać, a teraz Finn tutaj przyszedł i nawet nie wiedział, co ma o tym myśleć. Co powinien czuć? Bo chwilowo był przerażony. W chuj. Nie chciał mu pokazywać tego całego rozpierdolu, do jakiego właśnie doszło, nie chciał, żeby miał go za jakiegoś słabego debila, ale równocześnie nie chciał uchodzić w jego oczach za kogoś, kto potrafi jedynie drzeć się, szarpać, uderzać i nie jest w stanie rozmawiać, tak normalnie, jak człowiek, kurwa, z człowiekiem. To było ciężkie i miał wrażenie, że obecnie siedzi w samym środku jebanego bagna. Był pewien, że Finn jest wściekły z powodu tego, co wcześniej zrobił. Nic zatem dziwnego, że szeroko otworzył oczy, kiedy w końcu Puchon postawił go na nogi, a później przygarnął do siebie bez jednego słowa. Przez chwilę Max wpatrywał się przed siebie, całkowicie niemo, niepewnie, jakby nie będąc w stanie zrozumieć tego, co się właśnie wydarzyło, starając się to przekalkulować, jakoś sobie z tym poradzić, jakoś do tego podejść sensownie, ale nie był w stanie, nie umiał tego przełożyć na żadne słowa, a jedynie na to szybko bijące serce, które nie chciało się ani an moment uspokoić, ani na chwilę zatrzymać, które po prostu zapierdalało gdzieś w chuj daleko, bez jego wiedzy. Objął Finna. W końcu, powoli, jakby niepewnie, a kiedy już to zrobił, po prostu wczepił się palcami w jego mokre ubranie, zamknął oczy i oparł głowę o jego ramię. Nic nie mówił, bo nawet nie znał słów, jakie by powinien wypowiedzieć, nie umiał ich odszukać i wydawało mu się, że po prostu taka obecność wystarczy za wszystko. Przynajmniej jemu. Powinien coś z siebie wydusić, powinien wyjaśnić, wytłumaczyć, ale nie mógł, bo najnormalniej w świecie nie istniał na to sposób, nie było możliwości, żeby sobie z tym poradził, nie było szans, żeby był w stanie przełożyć własny mętlik w myślach i sercu na jakiekolwiek wyjaśnienia. Po prostu stał, po prostu opierał się o Finna, po prostu był z nim, nie zamierzając robić nic więcej. I podejrzewał, że chłopak również tego nie chciał, może zrażony tym, co wydarzyło się wcześniej, może po prostu już tym wszystkim zmęczony. Później, choć sam nie wiedział kiedy dokładnie, odsunął się nieznacznie i złapał Finna ostrożnie za dłoń, choć gdyby ten tego nie chciał, mógł spokojnie mu się wyrwać i skinął głową w stronę, w której znajdował się pensjonat. Nadal nie był w stanie nic z siebie wydusić, ale przynajmniej się uspokoił, przynajmniej złagodniał i był w stanie w miarę logicznie myśleć, przynajmniej teraz, przynajmniej w tym momencie. Było dobrze. Dziwnie dobrze. Choć nie wiedział, skąd dokładnie pojawiła się ta myśl.
______________________
Never love
a wild thing
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Objął go z przekonaniem, że to pomoże przepędzić gorycz. Nie spodziewał się zaskoczenia z jego strony, ale skoro zrobił A to zrobi i B. Nie przerywał skoro Max się nie wyrwał. Jak to się stało, że już nie brał pod uwagę odtrącenia z jego strony? Został już przyzwyczajony, że Max mu pozwala a to pocałować, a to przelotnie dotknąć, popatrzeć nieco natarczywiej, objąć, spać obok nawet i bez erotycznej powłoki, a teraz trzymać za rękę. Niecałe dwie godziny temu zauważył w jego postawie przejaw zazdrości… ale czy to wiązało się z jakimiś głębszymi uczuciami ze strony Maxa? Chłopak był wolnym duchem, otwartym, wyluzowanym a więc równie dobrze Finn mógł sobie uroić, że te wszystkie drobne rzeczy znaczą coś więcej. Mimo wszystko miał w pamięci tę chwilę kiedy chłopak rozpaczliwie się w niego wczepiał, gdy bolało, jak się uspokoił i zasnął w jego ramionach… to musiało coś znaczyć, a Finn chciał wiedzieć co. Choć deszcz wciąż siekał to było mu ciepło i odkrył, że nie ma najmniejszej ochoty odsuwać się na to zimno. Gdy Max się odsunął to popatrzył spokojnie w jego oczy, choć starał się silić na obojętność w swoim spojrzeniu i mimice. Szukał w ciemnych oczach czegokolwiek co by mówiło mu, że to wzięcie go za rękę znaczy coś więcej niż samo wsparcie. Musi! Musi, musi, musi, czuł w sobie jakiś przymus, by to wiedzieć skoro Max to wszytko odwzajemnia ale ciemne oczy nie mówią wszystkiego czego potrzebował. Miał ochotę przedrzeć się do jego duszy i sprawdzić od środka co on czuje i czy też rozlewa się w nim ciepło właśnie teraz, kiedy trzyma jego rękę. Nie cofnął swojej choć czuł w kościach, że to jest cholernie ważne, niemalże tak samo jak oddychanie. Nie uśmiechnął się ani razu, zmusił mimikę do spokoju choć nie było to proste kiedy oglądał go takiego zmarkotniałego, a w środku siebie jeszcze miał do niego żal. Ruszył zatem w kierunku Areen, ale nie myślał o tym gdzie idzie. Szedł za duchem i całkowicie zawierzył małej duszy odprowadzenie ich do pensjonatu. Wszystkie zmysły pchały się jeden za drugim do lewej ręki, którą lekko ściskał palce Maxa. To nie było normalne. To było wymowne. To znak. To deklaracja. To zaangażowanie. Może nie powinien? Może to za dużo? Gardło miał ściśnięte, usta wysuszone a więc nie mógł pytać i też nie chciał robić tego teraz. Nie mógł wyjść z podziwu jak wygodnie było trzymać jego rękę. Puścił ją dopiero po jakichś czterdziestu minutach milczenia gdy doszli do bramy wejściowej terenu pensjonatu. Mruknął pod nosem, że idzie do stołówki, a więc rozdzielili się. Nie mógł jeszcze mu wybaczyć tej nieodpowiedzialności i zlekceważenia jego prób pomocy, dlatego też postanowił iść w inną stronę niż Max. Całą drogę do kuchni rozcierał kciukiem nagrzaną rękę. To nic, że był przemoczony. Wiedział, że musi ochłonąć zanim wejdzie do tego samego domku co Brewer.