Posiłki są wydawane przez siedemdziesięcioletnie dwie dziarskie czarownice, które nie znają pojęcia "niewielka ilość obiadu" - nakładają czarodziejom podwójne porcje i nie rozumieją, że ktoś nie jest w stanie tyle zjeść. Organizują śniadania o godzinie siódmej rano (a na nogach są od piątej), obiady o dwunastej a kolacje o dziewiętnastej. Jeśli chcesz zjeść coś w innych porach to musisz sobie wszystko przygotować samodzielnie. Stołówka jest otwarta nawet w porze nocnej - wystarczy przestrzegać dwóch zasad - zjedz wszystko z talerza i posprzątaj po sobie.
Aiden uśmiechnął się na widok efektu rzuconego przez siebie zaklęcia, choć musiał potwierdzić (milczeniem) słowa Violetty - ten przypadek jest dość trudny. Postanowił więc zająć się jeszcze raz tym samym zębem. Zamierzał dokończyć swoją robotę na czysto, zamierzał poskładać mu tego zęba tak, jakby była to czaszka małego dziecka, któremu dopiero co wyrosły stałe zęby... - Restitutio Dente! - tym razem było już nieco łatwiej. Oczyścił szkliwo tak, że po zepsuciu na zębie nie pozostał już ani jeden ślad.
10
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wyglądało na to, że Aidenowi szło coraz lepiej. Violetta mogła się jedynie uśmiechnąć z zadowoleniem na jego poczynania. Musiała go naprawdę pochwalić choć mieli przed sobą jeszcze kilka prób. - Dobrze. Spróbuj jeszcze raz na jakimś innym zębie - powiedziała po czym sama wycelowała różdżką w jeden z tylnych zębów, by po wypowiedzeniu starannie formuły zaklęcia usunąć wszelkie ubytki i przebarwienia.
Aiden tylko mruknął, wyrażając tym samym aprobatę dla jej pomysłu. Wyszukał inny ząb, co, wbrew pozorom, wcale nie było takie łatwe, bo Yorickowi nie zostało ich już wiele, a część naprawiła już Krukonka. Znalazł w końcu jeden, chyba ostatni tak wyraźnie popsuty, po czym skierował różdżkę w jego kierunku i rzucił zaklęcie. Tym razem udało mu się w pełni naprawić ząb za pierwszym razem. - No, to z tym się już chyba uporaliśmy, nie? - zagadnął już trochę zmęczony. - Może teraz spróbujemy mu pousuwać te kolce z potylicy, co? - Aiden sam zadawał sobie pytanie skąd one się tam właściwie wzięły... Nie potrafił jednak odtworzyć przebiegu wypadków, choć zapewne zrobiłby to, gdyby miał do czynienia z prawdziwym, żyjącym pacjentem, a nie kilkusetletną czaszką... - Astral Forcipe! - zaklęcie zadziałało bez problemu. Tym razem, był o wiele bardziej pewny siebie, bo rzucał je już nie raz...
11
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
- Możemy spróbować - stwierdziła i już wiedziała, że raczej nie będzie to zbyt trudne zadanie, ale nie zaszkodzi przypomnieć sobie i przećwiczyć także nieco mniej zaawansowane zaklęcia. Dlatego też wykonawszy odpowiedni ruch różdżką, wskazała nią na jeden z kolców jakiejś egzotycznej na jej oko rośliny i wypowiedziała ostrożnie jego formułę. Nie miała większych problemów z tym, by zaklęcie zadziałało i już po chwili sporych rozmiarów kolec znalazł się na kuchennym blacie tuż obok Yoricka.
Fakt, nie postawił przed sobą i Violettą zbyt trudnego zadania, ale nie wiedział co innego można jeszcze z tą czaszką zrobić. Domyślał się, że dolnej szczęki Krukonka nie posiada, więc nawet nie próbował proponować jej ponownego przymocowania jej do czaszki. Pewnie gdyby nieco bardziej przykładał się do transmutacji, potrafiłby ją wyczarować, ale... po co? Po jakimś czasie mieli już garść kolców pousuwanych z czaszki Yoricka.
12
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nie było tego w zasadzie tak dużo. Wystarczyło jedynie, by co jakiś czas powtarzała uparcie w myślach Astral Forcipe, by rzucić zaklęcie w formie niewerbalnej i sprawić, by kolce, które utknęły w szczelinach między poszczególnymi kośćmi czaszki. Nie było to ekscytujące zajęcie, ale z pewnością dawało widoczne skutki. Jeszcze przez chwilę kontynuowała to zadanie, obserwując jak ilość wyjętych z czaszki kolców się sukcesywnie zwiększa, prowadząc do końca pracy.
Aiden żałował, że nie przykładał się w ostatnich latach do zaklęć do tego stopnia, aby potrafić rzucić je niewerbalnie, tak, jak Violetta, bez większego trudu, choć, oczywiście, próbował. Miał szczęście, bo było to dość łatwe zaklęcie, więc, przy drobnej pomocy rąk, udało mu się kilka kolców usunąć niewerbalnie. - No to... chyba załatwiliśmy już tę czaszkę, nie? - zagadnął, kiedy Yorick wyglądał jak zdrowy (pomijając, oczywiście, fakt, że był martwy...).
/zt x2
Noah P. Williams
Rok Nauki : V
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : gęste, rozczochrane włosy; prawa ręka pokryta bliznami
Po zakończonym kursie, Noah i @Nikola Brandon ruszyli do stołówki, żeby zjeść kolację i zwilżyć czymś usta i gardła w tę upalną pogodę. Po drodze Gryfon entuzjazmował się żywo tym, czego udało mu się dokonać. Był bardzo zadowolony z efektu swojej pracy, choć wiedział (a co jego gorąca głowa próbowała z siebie wyprzeć), że czeka go jeszcze dużo pracy nad patronusami. Noah nalał każdemu z nich po dużej szklance przygotowanej wcześniej schłodzonej lemoniady, po czym usiedli koło siebie przy jednym ze stołów, przy którym powoli zaczęli gromadzić się ludzie wracający na kolację - dziś w większości nieco bardziej rozentuzjazmowani, niż zwykle. - Ciekawe, co dzisiaj podadzą - zaczął Noah, pociągając zdrowy łyk lemoniady. Chyba będzie musiał rzucić zaklęcie uzupełniające, bo to, co mu zostało, z całą pewnością nie wystarczy na popicie obfitej kolacji... - Po tej wczorajszej porcji gumbo myślałem, że mi uszami wyjdzie! Nie wiem, ile przez te wakacje już przytyłem, ale w domu pewnie aż będę się bał tego sprawdzić!
Nikola Brandon
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : Dość niedbały wygląd, ubranie często połatane kolorowymi materiałami. Szeroki uśmiech z dołeczkami. Świeża blizna na prawej łydce.
Dzisiejszy dzień można było już chyba spokojnie uznać za udany, chociaż jak na razie nie zapowiadało się, by którykolwiek z nich w najbliższym czasie położył się do łóżka. Nadal nabuzowani po zajęciach, całą drogę na stołówkę wymieniali się wrażeniami, toteż nim się spostrzegli, już znajdowali się w kafeterii, witani serdecznym uśmiechem starszej czarownicy, która właśnie kończyła przygotowywać kolację. W całym pomieszczeniu unosił się zapach lokalnych przypraw, zwiastując nadchodzącą porę posiłku. Zajęli miejsca, wybierając stół w pobliżu ogromnego wiatraka, zaczarowanego tak, by kręcił się przez cały dzień, dając przyjemną ochłodę od lokalnych upałów. -Dzięki - powiedział, po czym niemal natychmiast opróżnił zawartość szklanki. Nie pił nic od ponad godziny, kiedy to opuścił pensjonat i udał się na szkolenie, nic więc dziwnego, że jego organizm domagał się nawodnienia. Niko już po pierwszych łykach poczuł się lepiej, tym bardziej że lemoniada poza przyjemnie cytrusowym smakiem była też bardzo słodka, co zważając na niedawne przeżycia należy uznać za szczęśliwy zbieg okoliczności. -Racja, porcje tutaj są kolosalne, ale zdradzę ci sekret- nachylił się do Gryfona, rozglądając się teatralnie na boki, po czym konspiracyjnym szeptem dodał-Jeśli odpowiednio dobrze zbajerujesz kucharki, to będą w stanie przymknąć oko na rzucane co kilka dni "Chłoszczyść" - mrugnął porozumiewawczo, uśmiechając się od ucha do ucha. Powrócił do normalnej pozycji i wypił kilka łyków lemoniady, zanim podjął temat ponownie. Kiwnął dyskretnie głową w stronę jednej z czarownic, która teraz obsługiwała grupkę dziewcząt przy innym stoliku. -Ta się nazywa Gloria i mieszka tu od urodzenia, więc zna mnóstwo ciekawych historii o Nowym Orleanie. Kobietka ma bzika na punkcie muzyki, jazzu w szczególności...ponoć, kiedy była młodsza, sama śpiewała w zespole! Mówię ci, jak się rozgada, to może opowiadać godzinami...nie zwracając uwagi na to, co ty...- tu wskazał palcem w sam mostek towarzysza-...wyrabiasz tuż pod jej nosem. Nikola uwielbiał wsłuchiwać się w historie innych ludzi, traktując każdą niczym materiał na nową przygodę, pewnego rodzaju lekcję życia, praktyczną i rzeczywistą....w przeciwieństwie do nudnych wykładów ze szkolnych murów. Już pierwszego wieczora po przyjeździe zagadnął czarnoskórą kucharkę o sekret zupy kukurydzianej, która smakowała..cóż...jak dom, a raczej jak istota kochającego, wspierającego i przytulnego rodzinnego domu. To wtedy po raz pierwszy usłyszał o sztuce improwizacji i tworzeniu z sercem - zarówno potraw, jak i muzyki - którą to filozofię zdawali się wyznawać wszyscy mieszkańcy Nowego Orleanu. Od tamtej pory regularnie wdawał się w pogawędki ze staruszką, relacjonując jej, czego nowego o Luizjanie dowiedział się danego dnia i zaciągając się jej rad, co do dalszego zwiedzania. -Tylko pamiętaj, nie korzystaj z tej wiedzy zbyt często, bo w końcu się zdenerwują. Radziłbym zachować możliwość opróżnienia talerza zaklęciem na te dni, kiedy jesteś super pełny...albo danie wyjątkowo ci nie smakuje.- dokończył nieco ciszej, w obawie przed gniewem kucharek. Dookoła zaczęło schodzić się coraz więcej uczniów, głodnych po całym dniu spędzonym na odkrywaniu sekretów Nowego Orleanu...lub jak w ich przypadku, zmęczonych ćwiczeniami pod okiem profesora. W pomieszczeniu w ciągu kilku minut zrobiło się gwarno, każdy bowiem chciał coś opowiedzieć, wymienić się plotkami, o coś zapytać... Nikola nie dostrzegł w tłumie nikogo znajomego, toteż ponownie skupił uwagę na nowopoznanym koledze. -A jak Ci się podoba wyjazd tak poza tym? Co już zwiedziłeś?
Noah P. Williams
Rok Nauki : V
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : gęste, rozczochrane włosy; prawa ręka pokryta bliznami
Noah wypił szklankę lemioniady prawie do końca, choć trochę zostawił - tylko tyle, żeby można było rzucić zaklęcie napełniające i zwiększyć ilość lemoniady. Była niezwykle orzeźwiająca, co szczególnie dało się odczuć w te upalne dni tego tygodnia, kiedy często nie było czym oddychać. - Dobra! - powiedział, oblizując usta i wydychając powietrze, które zatrzymało się w jego płucach podczas picia. - Chyba jeszcze lepsza, niż wczoraj! Chociaż to pewnie efekt tego, że wczoraj siedziałem w chłodnym pensjonacie, a dzisiaj tyle czasu spędziłem na zewnątrz, wygrzewając się na ćwiczeniach! - dodał i otarł pot z czoła, który mógł być efektem zarówno temperatury, jak i wysiłku, który musiał włożyć w wyczarowanie cielesnego patronusa i uporanie się z boginem-dementorem. Starał się usiąść tak, aby wiatrak zdmuchiwał mu krople potu z twarzy, ale było to trudne, bo ten wiał centralnie na stół. - Serio? - Noah parsknął cicho i również szeptem odpowiedział Nikoli, który go rozbawił tą uwagą o czarownicach, które pozwalają w taki sposób pozbywać się jedzenia z talerzy. - To jak kiedyś podadzą tu fasolkę po bretońsku albo stęchłą rybę w mięcie, trzeba będzie to wykorzystać! W końcu wiedzą, że jesteśmy z Anglii, nie? - Noah, który bardzo interesował się światem, doskonale wiedział o opinii, jaką angielska kuchnia miała na świecie i wcale by się nie zdziwił, gdyby te staruszki uległy takim stereotypom. - Ale dzisiaj chyba coś lepszego, zobacz! - zwrócił uwagę Nikoli na lewitujące ku nim w górze talerze z suchym ciastem na pizzę. Początkowo nie wiedział o co chodzi, ale po tym, jak jeden z opiekunów pochylił się nad swoim talerzem i powiedział głośno i wyraźnie pizza z salami, parmezanem i cebulą, od razu się zorientował, co należy zrobić. - Pizza z mozzarellą, pomidorami, czosnkiem i bazylią! - powiedział do swojego talerza, a blat natychmiast wypełnił się podanymi przez niego składnikami. Rozmiary pizzy były takie, że spokojnie mogliby zjeść jedną na dwóch. - Aż ślinka cieknie, co? - zagadnął Noah, którego oczy rozbłysły na sam ten widok. Bardzo lubił pizzę i w tym akurat przypadku niewiele znaczył dla niego jej rozmiar... - No, to dzisiaj chyba nie potrzeba używać Chłoszczyść, co nie? Zabrał się do jedzenia, przy okazji kontynuując rozmowę z Nikolą o Luizjanie. - Tu jest super! Na starych plantacjach jest tyle ciekawych rzeczy, mnóstwo tam można się dowiedzieć! A przy French Quarter można posłuchać prawdziwego jazzu granego przez duchy, sam widziałem! A tobie, jak się podoba?
Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak zmęczony był po zajęciach, nim nie opadł ciężko na drewnianą ławę, opróżniając chwilę później pokaźną szklankę lemoniady. Noah miał rację, upał panujący dziś w Nowym Orleanie dawał w kość i na pewno przyczyniał się do ogólnego wyczerpania, jednak prawdziwym katem okazały się długie i żmudne ćwiczenia w wyczarowywaniu patronusa. Utrzymywanie ekstremalnego skupienia przez tak długi czas nie było najmocniejszą stroną Brandona, nie wspominając nawet o wystawiającym nerwy na próbę spotkaniu z boginem. Nic więc dziwnego, że kiedy wreszcie zajęli miejsca na stołówce, widać było po nich wyraźnie, że prócz ekscytacji wypełniałało ich także znużenie. Przytaknął Gryfonowi, gdy ten rozwodził się nad lemoniadą, samemu zachłannie pochłaniając drugą szklankę orzeźwiającego napoju. Skończywszy, otarł usta wierzchem dłoni i uśmiechnął się szeroko. -Kto wie, może dziś dorzuciły do niej coś specjalnego. Zdradzając nowemu koledze swój słodki sekret, Niko nabierał do chłopaka coraz większej sympatii. Brunet wydawał się równie podekscytowany dzisiejszym sukcesem, nie brakowało mu poczucia humoru i otwartości. Świetnie się złożyło, że oboje poznali się na zajęciach. Puchon w swojej nadpobudliwości już wyobrażał sobie wspólne wyjścia do Hogsmeade, kiedy wreszcie wrócą do szkoły. Kto wie, może znalazł nowego towarzysza wizyt w sklepie Zonka? -Raczej tak, w końcu tego naszego akcentu nie da się pomylić z niczym innym. - zaśmiał się, zerkając na Glorię kątem oka. Zdawał sobie sprawę, że nieuprzejmym było rozmawianie o niej za jej plecami, ale sam przecież zaczął temat, a później już się tak potoczyło. Pozostało mu więc dbać o to, by czarownica nie zorientowała się, że jest przedmiotem ich debaty. Nie chciał nawet się zastanawiać, jaką postać mógłby przybrać gniew kucharek...nie chciał chodzić głodny przez resztę wakacji, nie widziało mu się także jedzenie rozgotowanych warzyw. -Ale jeśli Cię to pocieszy, nie wydaje mi się, żeby zaserwowały nam kiedyś typową kuchnię brytyjską. Raczej nie ich smaki. - poklepał Noah po ramieniu. Być może kontynuowaliby ten wątek, gdyby nie ciasta na pizze, które wylądowały tuż przed nimi. Gorące, najwyraźniej ledwo wyjęte z pieca napawały apetytem. Spodziewał się, że za chwilę na stole wylądują także składniki, które będzie mógł położyć na wierzch pizzy, ale nigdzie nie mógł dostrzec lewitujących mis czy pater. Odwrócił się w kierunku Gryfona, chcąc zapytać go, czy wie może, co mają zrobić z suchym plackiem ciasta drożdżowego, ale ten najwidoczniej szybciej zorientował się, na czym polega ich dzisiejsza kolacja. -Ale bajer!- westchnął, kiedy do jego nosa dotarł zapach pomidorów i mozzarelli, magicznie zmaterializowanej na pizzy kolegi. Postanowił iść za przykładem towarzysza, "zamawiając" pizzę z mozzarellą, sosem pomidorowym, kurczakiem gyros i lazurem. -Nie mów hop, założę się, że nie zjesz jej w całości- odparł, wcinając pierwszy kawałek i próbując poradzić sobie jakoś z ciągnącym się serem. Pizza była przepyszna, nie minęło więc dziesięć minut, nim w jego żołądku znalazły się kolejne dwa kawałki. Z uwagą słuchał Gryfona, gdy ten opowiadał mu o swoich wycieczkach po Luizjanie, od czasu do czasu wybuchając śmiechem albo dopytując o jakiś szczegół. -Jak mi się podoba?- powtórzył, kończąc kolejną szklankę lemoniady -Jest ekstra! W ogóle nie czuję się jak turysta, bardziej jak poszukiwacz przygód albo jakiś odkrywca. Na każdym kroku jest coś nadzwyczajnego do roboty, na przykład ten opuszczony statek przy brzegu...wiesz, ten który ponoć jest nawiedzony. Albo ukryte wesołe miasteczko w centrum Nowego Orleanu! Nie wspominając już o tych wszystkich duchach, które zdają się skrywać jakieś ciemne sekrety. - przewrócił oczami, kończąc ostatnie zdanie -O właśnie, kim jest Twój duch? Bo chyba każdy ma jakiegoś, nie?
Noah P. Williams
Rok Nauki : V
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : gęste, rozczochrane włosy; prawa ręka pokryta bliznami
Noah wycelował różdżką w swoją szklankę, w której zostawił trochę lemoniady, i magicznie zwiększył jej ilość. Jeszcze nigdy nie udało mu się rzucić tego zaklęcia w pełni poprawnie, także i tym razem udało mu się napełnić szklankę tylko częściowo, pomimo kilkukrotnych prób. - Głupie zaklęcie... - wymamrotał, rzucając różdżkę na stół obok siebie i wspierając głowę na łokciach. - Ale przynajmniej częściowo działa! Nie wypijaj wszystkiego, bo inaczej będziesz musiał znowu wstawać, żeby sobie więcej nalać, a tak można użyć transmutacji! - dodał i pociągnął kolejnych kilka łyków ze swojej szklanki. - Taaak, chyba dolały tu euforii! - przytaknął mu Gryfon, choć szczerze w to wątpił. Niemniej, nikt raczej nie mógł podważyć tego, że ów napój był niesamowicie smaczny i chłodzący. Choćby z tego powodu wpędzał ich wszystkich w dobry nastrój. Jak widać, nie do wszystkiego potrzebne były eliksiry! I całe szczęście, bo Noah nigdy jeszcze nie uwarzył żadnego bardziej skomplikowanego wywaru poprawnie. Jakoś wolał machanie różdżką w powietrzu, niż chochlą w kociołku... Noah zyskiwał do swojego towarzysza coraz więcej sympatii i zaufania. Był dość towarzyskim człowiekiem, który zawsze chętnie zawierał nowe znajomości, choć nie dało się ukryć, że w pierwszej chwili wziął Niko za totalnego dziwaka. Tak rozentuzjazmowany nie był nawet on, a do osób skrytych i zamkniętych w sobie raczej nie należał. Teraz jednak dostrzegał w nim kogoś, z kim bardzo szybko mógłby znaleźć wspólny język. - I bardzo dobrze! - odpowiedział Noah, wyciągając nogi pod stołem. Oczywiście, stereotypowe podejście obcokrajowców do brytyjskiej kuchni było powszechnie znane, ale większość z tego gadania nie miało zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Noah bardzo lubił jajka sadzone z tostem czy podsmażane steki, a stęchłej ryby w mięcie czy rozgotowanych warzyw nie jadł jeszcze nigdy w życiu! Ale fakt, Nikola miał rację - takie smaki Amerykanom były... hmm, nie w smak. I nie, nie podano nic z kuchni angielskiej, ani nawet typowo amerykańskiej. Zamiast tego, dostali pizzę, którą sami musieli przyrządzić. - Ja nie zjem? Ja? - roześmiał się, ledwo powstrzymując wyplucie sporego kawałka, który właśnie odgryzł. Pizza była przepyszna, ale Noah miał problemy z odgryzieniem bardzo ciągnącego się sera, w związku z czym ten często ściągał się z kolejnych kawałków, zmuszając go do gryzienia nieco większych części. - Dobra, to załóżmy się o to! Stawiam pięć galeonów, że zjem ją całą, stoi? - i z uśmiechem wyciągnął w kierunku Puchona prawą rękę, nieco ubrudzoną mąką, ale kto by się tym przejmował - chyba każdy miał już teraz ten problem. - Tak, słyszałem o tym statku... - powiedział, okazując dość spore zainteresowanie. - Byłeś tam? I jak tam jest? Ja o tym myślałem, ale póki co jeszcze mi się nie udało... - wysłuchał też tego, co Puchon opowiadał mu o wesołym miasteczku. To już odwiedził, choć wydało mu się ono bardzo ponure. Zainteresowała go tam jednak szczególnie jedna atrakcja. - A byłeś na karuzeli w wesołym miasteczku? Bo słyszałem o niej wiele bardzo ciekawych rzeczy! Podobno jest w stanie wytworzyć bardzo silne złudzenie bycia w zupełnie innym miejscu! - to właśnie Gryfona szczególnie fascynowało. To sprawiało, że bardzo chciał w końcu ją wypróbować i dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Zwłaszcza, że miał co do niej pewne plany... - Bardzo mnie interesuje magia iluzji. Zajmuję się projektowaniem czarodziejskich gier i zabaw i akurat pracuję nad taką polegającą na wizualizacji wyobraźni. Bardzo bym chciał się dowiedzieć, jakie zaklęcia tam rzucono! Kiedy Nikola wspomniał o duchach, Gryfona coś zakuło w sercu. Cóż, wiedział, że w końcu będzie musiał się z Dorianem pogodzić... - Tia, taki jeden duch hazardzisty, który w końcu, jak już przepieprzył na Krwawym Baronie cały majątek, w końcu postawił w zastaw swoją głowę i... ją też przegrał! To ciebie też jakiś nawiedza, co? - dopytał, odgryzając kolejny kawałek pizzy. - O, a tak przy okazji... Dorian nauczył mnie pewnej interesującej gry z dawnych czasów, pokazać ci?
Jeśli Nikola przyjmie zakład:
Spoiler:
Od tej pory, w każdym następnym poście rzucamy kością procentową (k100). Jeśli któryś rzuci więcej, niż 90, automatycznie wygrywa. W przeciwnym razie rzucamy do momentu, w którym suma wyrzuconych oczek nie osiągnie 100. Kiedy już to nastąpi, zakład wygrywa osoba, która rzucała jako ostatnia.
Niko wychowywał się otoczony przez czary i zaklęcia, niemniej ojciec wpoił mu, by nigdy nie być zbyt uzależnionym od magii. "Nigdy nie wiadomo, co się może w życiu wydarzyć" powtarzał "Warto wiedzieć, jak sobie poradzić bez różdżki." Wszystkie domowe naprawy wykonywali ręcznie, bardzo rzadko wspomagając się czarami, podobnie było z gotowaniem, a czasem nawet sprzątaniem. Może dlatego chłopak notorycznie utrudniał sobie życie, stosując iście mugolskie metody tam, gdzie jedno zaklęcie rozwiązałoby problem. Zazwyczaj robił to nieświadomie, bez zastanowienia, nawet nie zadając sobie trudu, by pomyśleć, czy istnieje odpowiednie zaklęcie. Słysząc więc poradę Gryfona, skwitował ją pełnym uznania kiwnięciem głowy, dodając z uśmiechem: -Sprytne! Samo wstawanie od stołu, by uzupełnić szklankę, nie stanowiło dla Niko problemu, jednak musieli wówczas przerywać na chwilę rozmowę, co może i nie wybijało ich z rytmu, ale na pewno stanowiło irytujące uniedogodnienie. Tym razem więc nie wypił lemoniady do ostatniego łyka, pozostawiając odrobinę napoju na dnie, by za radą Noah spróbować magicznie uzupełnić naczynie. Spróbował, ale podobnie jak nowemu koledze, tak i jemu nie do końca wyszło. Szklanka co prawda znów była pełna, jednak lemoniada smakowała tak, jakby ktoś dolał do niej zdecydowanie za dużo wody. -No prawie - skwitował niezniechęcony. Koniec końców zimna woda o smaku cytrynowym też zdawała egzamin w tak upalny dzień jak dziś. Kolacja trwała już w najlepsze, stoły były w większości zapełnione, a talerze bez przerwy latały pomiędzy kuchnią a salą. Co chwila ktoś wchodził i wychodził przez podwójne drzwi prowadzące na zewnątrz, od czasu do czasu dało się też usłyszeć głośny wybuch śmiechu z któregoś z sąsiednich stolików, zagłuszający nieprzerwane buczenie wentylatora nad ich głowami. Niko uwielbiał wspólne posiłki, zarówno w Hogwarcie, jak i tutaj, kiedy po całym dniu, który każdy przecież spędził inaczej, mogli razem dzielić się jedzeniem, historiami, nowinkami, ale także po prostu być dla siebie nawzajem. Przynależność do grupy, do jakiejś społeczności dawała mu radość i dodawała energii na dalszą część wieczoru. Zazwyczaj przychodził później niż wszyscy, zajmując byle jakie wolne miejsce i integrując się z sąsiadami. Dzisiaj dla odmiany skupiony był na tej jednej nowej znajomości, zawiązanej spontanicznie i w ciekawych okolicznościach. Otrzymawszy swoją pizzę, Niko aż westchnął z zadowolenia - chrupiące brzegi, cienkie ciasto i rozlewający się, ciągnący ser...kto by pogardził takim rarytasem? Oderwał kawałek i już miał wsadzić go sobie do ust, kiedy Noah wyciągnął rękę, przy przyklepać zakład. Oczy Puchona błysnęły, a brwi poszybowały w górę. -Stoi, tylko nie zacznij się dławić po drodze...kiepski ze mnie magomedyk- rzucił, potrząsając jednocześnie dłonią Gryfona. Niko uwielbiał zakłady, może nie o pieniądze, ale takie, kończące się wyzwaniem mógł przyjąć o każdej porze dnia i nocy. Kiedyś omal nie dostał szlabanu za pojawienie się na lekcji w damskim mundurku, całe szczęście udało mu się wziąć profesora na ładne oczy i skończyło się tylko na kilku ujemnych punktach, które zresztą odrobił na tych samych zajęciach. Innym razem przez miesiąc nie mógł pozbyć się kolorowych pasemek po tym, jak musiał pofarbować włosy na intensywnie różowo, w związku z przegranym zakładem o wynik meczu quidditcha. Teraz także poczuł zastrzyk adrenaliny towarzyszący podobnym wyzwaniom, może dlatego tak lekkomyślnie podszedł do tematu pieniędzy. Z drugiej strony pizza była naprawdę wielka, istniało więc spore prawdopodobieństwo, że Noah faktycznie prędzej zwymiotuje, niż wepcha w siebie wszystkie kawałki. Obserwując więc poczynania kolegi, Niko sam zajął się jedzeniem, od czasu do czasu uzupełniając szklankę lemoniadą. -Byliśmy tam z kumplem kilka dni temu. Oprócz spotkania z inferiusem same nudy. Żadnych skarbów ani nic w tym rodzaju.- rzucił lekceważąco. Na łydce nadal widniała paskudna szrama, której się podczas tamtej przygody nabawił, wciąż też utykał lekko na jedną nogę, ale poza tym przywrócili go do zdrowia dość szybko. Temat pobytu w wesołym miasteczku okazał się o wiele ciekawszy, tym bardziej że oboje już zdążyli zwiedzić tamtejsze atrakcje, mogli więc wymienić się wrażeniami. Niko z entuzjazmem streścił koledze swoje urodziny, które razem z kuzynką spędzili właśnie w lunaparku, nie szczędząc szczegółów swojego upadku do brudnego jeziora przy rowerkach wodnych, ani tego, jak pochłonęli chyba połowę asortymentu budek z jedzeniem. -...a to wszystko zaledwie dzień po tym, jak wybraliśmy się na ten opuszczony statek! - zakończył, odgryzając ogromny kawałek pizzy, której zjadł już dobrą połowę. Z uwagą słuchał, jak Noah opowiada mu o iluzjach, starając się rozdrobnić w buzi mieszaninę ciasta, sera i kurczaka, a następnie przełknąć to wszystko, nie dławiąc się przy okazji. W pewnym momencie w oczach Puchona zabłysły niebezpieczne iskierki, które zazwyczaj zwiastowały kolejny szalony pomysł. -Czekaj czekaj...zajmujesz się tworzeniem czarodziejskich gier i zabaw? Co dokładnie masz przez to na myśli?-zapytał, szczerze zainteresowany. Sam przecież w wolnym czasie budował magiczne zabawki z drewna, z tym że zazwyczaj o pomoc w zaczarowaniu gotowych modeli musiał prosić kuzynkę. Później rozdawał je znajomym albo dawał dzieciakom w parku w Hogsmeade, inaczej miałby ich już bowiem cały pokój. Nigdy nie myślał, żeby zająć się tym na poważnie, ale z drugiej strony, dlaczego nie? Dodatkowa kasa zawsze się przyda. -A tak, Tony...też ciekawa postać, potrafi znikać na całe dnie, a potem budzić mnie w środku nocy i stwierdzać, że tylko ciamajdy śpią, kiedy w tawernie czy pubie tyle się dzieje. Nie mam pojęcia, jak zginął, może ktoś go kropnął za te jego szemrane interesy- wzruszył ramionami. Nie miał zbyt częstej styczności z duchem, chociaż kilka razy zdawało mu się, że słyszał jego szyderczy śmiech gdzieś za sobą. Nie narzekał na to bynajmniej, zadowolony, że wakacje w Luizjanie może spędzić tak, jak mu się podoba, bez nagabywania przez nieboszczyka spod ciemnej gwiazdy. -Jasne, że tak! - rzucił na propozycję Gryfona, odsuwając talerz z połową pizzy na bok, żeby zrobić przed nimi więcej miejsca.-Dawaj.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Było już dość późno. Uczniowie zapewne już dawno byli w swoich domkach, choć znając co poniektórych, to zapewne właśnie planowali abordaż na dobro i zasady tego wyjazdu. Aktualnie nie miał zamiaru się tym zbyt mocno przejmować, tym bardziej że dzisiaj nie w jego kolejce było pilnowanie dzieciaków na nocnym dyżurze i w sumie dobrze. Miał więcej czasu, aby zająć się własnymi sprawami, a mianowicie kwestią tego cholernego amuletu. Przyszedł więc w jedno z wygodniejszych, acz obecnie nieuczęszczanych z racji pory, miejsc i przysiadł gdzieś, gdzie źródło światła pozwoliło mu czytać bez użycia lumosa. Musiał przyznać w duchu, że mieli naprawdę klimatyczną stółówkę. Wciąż jednak nie mógł się przemóc, aby bez wątpliwości i konkretnej inwigilacji, bez problemu zjeść tu cokolwiek. Wyciągnął na biurko wszystkie książki, m.in. te, które zdobył w okolicznej bibliotece, słowniki od Dologera, a także swoje notatki, szkice i próby tłumaczeń. Zgrabnie porozkładał je na stole w danej kolejności, a lektury na danych stronach i zaczął wertować je od początku, mając nadzieję, że tym razem przyniosą mu cokolwiek, co wrzuci go na odpowiednie tory w poszukiwaniach. Najbardziej interesowały go zapiski z każdego z miejsc powiązanego z Laveau i choć wiedział, co mniej więcej znaczą, to jednak nie miał pomysłu jak zrealizować to, co w sobie zawierały. Miał się wykrwawić przed którymś z nich czy obciąć sobie rękę? To by dopiero było… aż tak by się raczej nie poświęcił. I tak już zbyt wiele w życiu stracił. - No dalej… – mruknął pod nosem, podpierając głowę na swojej dłoni i przeglądając kolejne zapiski, od czasu do czasu doczytując coś w któreś ze zdobytych książek. Miał wrażenie, że historię Laveau znał już na pamięć i choć raz za razem ponownie wertował ją od deski do deski, tak nic nie przykuło szczególnie jego uwagi. Sprawdził większą część z tych informacji, a nadal go nigdzie nie zaprowadziły. Złapał się na tym, że zagryzł do krwi wewnętrzną część policzka szukając jakichś szczegółów, czegokolwiek co mu umknęło i co mogłoby być istotne. Może jeszcze raz powinien odwiedzić Jackie. Zdawała się wiedzieć najwięcej z nich wszystkich… a może Dologer – znał się choć trochę na kreolskim. Podrapał się po brodzie i mrugnął kilkukrotnie łapiąc się na tym, ze czyta słownik i uczy się kolejnego języka. Tylko po co mu na dłuższą metę kreolski? Ach Ci krukoni. Ach ten Alex. Czuł to dziwne zrezygnowanie. Jeśli przeszedł aż tyle i do tej pory nic nie znalazł, to nie sądził aby miał jakieś duże szanse. Co prawda do końca wakacji zostało jeszcze trochę czasu i próbować mógł, ba! na pewno to zrobi. Nie zmieniało to faktu, że choć uczył się przy tym całkiem sporo co uwielbiał, to jednak miał wrażenie, że traci czas. W ostatecznym rozrachunku było więcej plusów niż minusów, niemniej jednak było ciężko. Cóż, nikt nigdy nie mówił, że szukanie artefaktu będzie proste, a choć nie była to jego pierwsza próba w życiu, to zdaje się, że najtrudniejsza. Nie, nie podda się. A jeśli będzie musiał to spędzi tu całą noc, byleby coś znaleźć. [eot]
Noah P. Williams
Rok Nauki : V
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : gęste, rozczochrane włosy; prawa ręka pokryta bliznami
Gryfon obserwował z uśmiechem próby Nikoli, który starał się magicznie napełnić swoją szklankę lemoniadą, kibicując mu z zaciśniętymi zębami, ale i jemu nie wychodziło to tak, jak wyjść powinno sprawnemu czarodziejowi. - Ahh, prawie... - wyrwało mu się w końcu, kiedy Puchonowi przestała napełniać się szklanka, po czym uderzył dłonią w stół tak mocno, że i ta należąca do niego się zatrzęsła. - To co ty próbowałeś rzucić, Aquamenti? - spytał Noah, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia na widok wodnistej substancji, która teraz wypełniała szklankę Niko. - Patrz, tak to się robi! - wypił kilka potężnych łyków swojej lemoniady, zostawiając tylko odrobinkę, po czym sięgnął po różdżkę i rzucił zaklęcie napełniające. Tym razem już nie silił się na popisy związane z zaklęciami niewerbalnymi, których próbował się nauczyć, i rzucił je normalnie, w związku z czym uzyskał bardzo zadowalający efekt. Zadowolony z rezultatu swojego czaru, rzucił też zaklęcie na lemoniadę Nikoli. Noah też bardzo lubił wspólne posiłki, zwłaszcza te w Hogwarcie. Mógł wtedy posiedzieć nieco dłużej ze swoimi znajomymi z Gryffindoru przy wspólnym stole i poentuzjazmować się serwowanym im jedzeniem lub omówić z kimś swoje pomysły na gry. Prawdę mówiąc, będąc w szkole spędzał w Wielkiej Sali o wiele więcej czasu, niż w pokoju wspólnym - nie tylko na posiłkach, ale również na grze w szachy czy w karty z członkami również innych domów. Teraz miał przy sobie Puchona, z którym, jak widać, bardzo szybko znaleźli wspólny język. Nie należało tej znajomości tak kończyć, należało ją rozwijać! Gryfon tylko uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób, kiedy Nikola zgodził się na przyjęcie jego zakładu. - Się nie boi, nic mi nie będzie... - odpowiedział mu zadziornym, bełkotliwym nieco głosem, po czym zabrał się do jedzenia pizzy. Jadł ją dość łapczywie, co może było jego błędem, ale z drugiej strony... co za różnica? I tak trzeba zjeść całą, a jego żołądka nie zwiększy nieco wolniejsze jedzenie. A coś takiego, jak ta pizza, na pewno nie jest lekkostrawnym posiłkiem... Po jakimś czasie zaczął odczuwać, że być może cały ten placek nie jest do strawienia przez jego organizm za jednym razem... Nie był jakiś bardzo szczupły, ale żarłokiem też nie był! Ale nie ma siły - trzeba jeść, dopóki się nie zwymiotuje! - Czekaj, powiedziałeś... - z wrażenia Noah aż przestał jeść - ...inferiusem? I jak sobie z nim poradziliście? - wysłuchał z zapartym tchem wszystkiego, co Puchon opowiadał o wycieczce na widmowy statek. Obawiał się jednak, że jego nikt tam nie wpuści, bo wszystkim się przecież wydawało, że jest jeszcze dzieckiem... Co to właściwie miało znaczyć? Czy to, że od siedemnastych urodzin dzieliły go jeszcze dwadzieścia dwa miesiące oznaczało, że jest gorszy od innych? Że jest mniej uzdolnionym czarodziejem od innych? Mało komu udaje się stworzyć taką iluzję, jak jemu! Mało kto potrafi grać w szachy tak, żeby ogrywać szkolnych mistrzów - no halo! Czy to nie znaczy, że spokojnie poradziłby sobie w takich miejscach? Żadnych duchów się nie bał, a chyba tylko tych było w Luizjanie na pęczki. No, może jeszcze aligatorów było dużo, ale przecież, do cholery, z obrony przed czarną magią zawsze był bardzo dobry! Bez problemu na lekcjach pokonywał tory przeszkód pełne zwodników, czerwonych kapturków czy druzgotków - z aligatorem też by sobie poradził, jeśli trzeba! Zresztą, dopiero co udało mu się dwukrotnie wyczarować cielesnego patronusa, i to w obecności dementora! A co tam, trzeba w końcu pójść na te mokradła i spróbować swoich sił! Czy Lou przypadkiem nie obiecała mu bagiennej wyprawy...? - A no... tworzę! Wymyślam różne gry, które sobie rozpisuję i próbujemy grać w nie z kumplami, choć większość z nich upada w fazie eksperymentów... - starał się, żeby jego ton brzmiał jak najbardziej skromnie, ale nie mógł udawać, że nie jest dumny ze swoich osiągnięć. Bardzo lubił się nimi chwalić! - W większości to na różne sposoby magiczne podrasowane gry mugoli, chociaż powiem ci, że w tej chwili, tak już od kilku miesięcy, pracuję nad czymś dużym... Wpadnij potem do mojego domku, to ci pokażę! - Noah już czuł podniecenie na samą myśl o tych porywających (przynajmniej jego...) rozmowach o jego eksperymencie - czarodziejskiej zabawie polegającej na wizualizacji wyobraźni. Kosztowało to jednak wiele pracy... Pokręcił głową i mruknął, bo z pełnymi cały czas ustami (i coraz bardziej zapchanym żołądkiem...) nie mógł dać Nikoli innego znaku, że ten nie musi odsuwać pizzy ze stołu. - Nie... nie mam niestety planszy... - powiedział ze smutkiem. - Ale muszę sobie kupić! Na razie mogę ci tylko opowiedzieć! No więc... Dorian pokazał mi taką grę jak Theria, słyszałeś o niej? Jest taka... dość... mroczna! I ciekawa! Podoba mi się nawet! - i opowiedział Puchonowi wszystko to, co usłyszał od swojego ducha na temat tej gry. - Mam trochę pieniędzy, muszę poszukać w Nowym Orleanie jakiegoś zestawu...
Kostki10 (suma: 10) Niko nigdy nie uważał się za nadzwyczajnie potężnego czarodzieja, otwarcie przyznając, że rzucanie zaklęć czy warzenie eliksirów nie były jego mocną stroną. Nie widział w tym nic złego, w końcu w czarowaniu, tak jak i w innych dyscyplinach, zawsze są lepsi i gorsi. Nie wstydził się pomyłek, błędów i niepowodzeń, w końcu nie myli sie tylko ten, kto nie próbuje, prawda? Czując w ustach mętny smak napoju, nie zraził się więc, a jedynie pokrzepił się w myślach, że następnym razem pójdzie mu lepiej. Praktyka czyni mistrza, o czym przekonał się wielokrotnie, szczególnie na początku swojej przygody w Hogwarcie. Nie trzeba było zresztą daleko szukać, przecież na dzisiejszych zajęciach też za pierwszym razem nie udało mu się wyczarować patronusa. Odpowiednia ilość ćwiczeń, motywacja i entuzjazm stanowiły klucz do wszystkich umiejętności. -Brawo, masz mnie.- wyszczerzył się do towarzysza. Widział, ile dumy przysporzyło Gryfonowi poprawne rzucenie zaklęcia, ale także wyczarowanie patronusa wcześniej tego popołudnia. Świadomość, że jego nowy kolega jest z siebie zadowolony i jemu poprawiła humor, tym bardziej zachęcając do dalszej rozmowy. Przez kilkanaście minut na zmianę opowiadali, zadawali pytania i pochłaniali kolację. Kawałek za kawałkiem ich żołądki stawały się coraz pełniejsze, chociaż tempo, w jakim pizza znikała z talerzy, mogło przysparzać poważnych obaw o ich samopoczucie późnym wieczorem. Przy takiej prędkości przełykania tłustych kęsów, nie byłoby niespodzianką, gdyby ostry ból brzucha nie pozwolił im zmrużyć oka dzisiejszej nocy. Niko ze swoją miłością do jedzenia już nie raz nabawił się choroby żołądka, wątroby czy co tam było odpowiedzialne za poprawne trawienie. Godziny spędzone z butelką wody, wiercąc się niespokojnie w łóżku, klnąc na własną łapczywość...gdyby teraz o tym pomyślał, zapewne nie wciskałby w siebie dwóch kawałków naraz. Noce w Luizjanie nie rozpieszczały, nie potrzebował więc do tego dodatkowych męczarni. Temat wyprawy na statek ożywił go nieco, chociaż przypomniał o nadal irytującej ranie na łydce, przez którą wciąż kulał na jedną nogę. Samą wycieczkę wspominał dobrze, chociaż skończyła się dla niego i Cassiana niezbyt przyjemną wizytą u pielęgniarki obozowej. -Dobrze słyszałeś - chłopak pokiwał głową z odrobinę chełpliwym uśmieszkiem, chociaż zaraz potem sprostował-Właściwie to ledwo sobie poradziliśmy Opowiedział Gryfonowi o tym, jak weszli z Cassianem pod pokład, jak z wody rzucił się na nich inferius i - nie szczędząc szczegółów - jak stoczyli walkę z umarlakiem. Nie była to może najbardziej zapierająca dech w piersiach potyczka, w końcu oboje dostali wtedy niezłe wciery, ale ilu siedemnastolatków może się pochwalić podobną historią? Była to chyba pierwsza naprawdę niebezpieczna istota, którą Niko spotkał na swojej drodze, bo mimo swoich licznych wypadów do zakazanego lasu, nigdy do tej pory nie natknął się na coś, zo zrobiłoby mu równie dużą krzywdę. Właściwie niewiele pamiętał z samego zajścia, adrenalina sprawiła, że wszystko z perspektywy czasu wydawało się chłopakowi odległe i nierealne, jakby wcale nie uczestniczył w zdarzeniach, a jedynie oglądał je z boku. Mógł sobie za to świetnie wyobrazić, jaką popularność zyska w pokoju wspólnym, kiedy pokaże wszystkim bliznę na nodze, obwieszczając, że podczas wakacji zaatakował go inferius. Kto wie, może komuś nawet zaimponuje? -Ale bomba - zawtórował Gryfonowi, kiedy ten pokrótce wytłumaczył mu, na czym polega jego zabawa w wymyślanie czarodziejskich gier. -Koniecznie musisz mi kiedyś jakąś pokazać! Słuchał uważnie, tym bardziej że temat szalenie go interesował jako...hobbystycznego wynalazcę. Gdy jego towarzysz mówił, Niko sondował go ukradkiem, zastanawiając się, czy chłopak nadawałby się na ewentualnego wspólnika. Już miał podnieść temat, kiedy usłyszał coś, co odwróciło jego uwagę. -O, więc znasz mugolskie gry? Ja słyszałem coś o LEGO i JENGA, to chyba takie manualne, nie? Tata kiedyś przyniósł pudełko do domu, ale byłem wtedy bardzo mały i nie do końca pamiętam.- wśród wszystkich szpargałów ojca można było znaleźć wiele niemagicznych obiektów, jak pompki do rowerów, piłki, żarówki... Niko miał wrażenie, że potrafi przywołać w pamięci kolorowe pudełko z kartonu z jakimiś geometrycznymi kształtami na okładce, jednak nie był w stanie odtworzyć żadnych szczegółów. Mieszkali wtedy nad morzem, w małej wiosce oddzielonej od reszty kraju polami i lasami. A może już przenieśli się w głąb Anglii? Nie był pewien, wszystkie te przeprowadzki mieszały mu się z czasem, aż jedynym, co dokładnie pamiętał, był ich obecny dom w King's Lynn. Był naprawdę ciekaw, jak będzie wyglądać tutejsza gra, w końcu Noah nauczył się jej od ducha, musiała więc wywodzić się właśnie z tych terenów. Gotów był spróbować jej choćby od razu, robiąc sobie tym samym przerwę od jedzenia, którego chwilowo nie był w stanie przełknąć ani kęs więcej. Z rozczarowaniem przyjął więc fakt, że nie będą w stanie zagrać, jednocześnie kręcąc głową w odpowiedzi na pytanie Gryfona. Niko nigdy nie słyszał o Therii, ale też nie znał nikogo, kto mógłby mu o niej powiedzieć - z duchem nie utrzymywał dużego kontaktu, a wśród lokalsów, z którymi rozmawiał, dominował dureń lub krwawy baron. -Jeśli jakiś znajdziesz, to koniecznie daj znać, wypróbujemy go razem. - zaproponował-A tak poza tym, masz jakieś plany na wakacje oprócz tego wyjazdu? Z jednej strony był naprawdę ciekaw, co Gryfon zamierza robić po powrocie, w końcu jak już sam przed sobą przyznał, z chęcią poznałby bliżej tego nowego kolegę, z drugiej jednak zaczął się poważnie martwić o swoje galeony, widząc puściejący z minuty na minutę talerz towarzysza. Zakład to zakład i Niko nie zamierzał teraz rezygnować, lub – co gorsza – oszukiwać, ale nie widziało mu się takie szastanie pieniędzmi na prawo i lewo. -Właściwie to skąd jesteś?
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Tak właściwie to Mościcki nie wiedział, z jakiego powodu w ostatnim czasie tak bardzo ciągnęło go do przebywania w kuchni? Może faktycznie tęsknił za mieszkaniem w Komunie, gdzie tam zawsze ktoś się kręcił, szukając lub przygotowując coś smakowitego do jedzenia? Było wiele możliwości, jednak tym razem odpowiedź była prosta. Po prostu odczuwał głód, pomimo tego, że niedawno zjadł całkiem duży obiad na mieście. Dzięki temu, że to nie była jego pierwsza wizyta w kuchni, Puchon dosyć szybko znalazł wszystkie potrzebne narzędzia i składniki, które miałyby mu być potrzebne. Przepis na Jambalaye znalazł już wcześniej na Wizzbooku miłośników gotowania, więc był przygotowany do boju, pomimo tego, że miał zbyt dużego doświadczenia. Po przygotowaniu się do pracy w kuchni Ignacy zaczął od najłatwiejszej czynności, czyli umyciu i pokrojeniu wszystkich warzyw wykorzystywanych w przepisie. Na początku posiekał na drobne kawałki cebulę, a następnie przeszedł płynnie do różnokolorowych papryk, które znalazł na zapleczu. Wprawdzie zazwyczaj trzymał się przekonania, wedle którego to czerwona odmiana tego warzywa była tą najlepszą, jednak tym razem zdecydował się zrobić wyjątek i zaszaleć nieco, więc dodał trochę zarówno żółtej, jak i zielonej papryczki. Oh, tak się zbuntował przeciw własnym zasadom, że opowieści o tym będą krążyć wśród uczniów i studentów przez długie miesiące. Zobaczycie, tak właśnie będzie. Następnym etapem było pokrojenie piersi kurczaka na mniejsze kawałki, jednak tym razem pomógł sobie nieco zaklęciem, aby zaoszczędzić na czasie. Znając życie, spędziłby nad mięsem zdecydowanie więcej czasu, niż powinien, starając się osiągnąć jakiś wyimaginowany poziom perfekcji. Dzięki szybkiemu machnięciu różdżki, po prostu zmniejszał liczbę rzeczy, którymi będzie musiał się martwić. Już i tak spodziewał się, że będzie panikował przy ostatnim etapie, gdzie trzeba było pilnować, aby danie się nie spaliło. Kolejny krok również nie sprawił Puchonowi zbyt wielu problemów, głównie dlatego, że tego dnia zdecydował się na danie jednogarnkowe. Zamiast bawić się w mieszanie i doprawianie zawartości kilku garnków naraz, po prostu wrzucił większość składników od razu na patelnię. Po odczekaniu kilku minut wymaganych, żeby mięso się nieco zarumieniło, dodał ryż, a także pomidory. Na razie jeszcze nic nie spłonęło, więc chyba szło mu całkiem nieźle, prawda? Przez następne parę minut chłopak zerkał co chwilę na gotujące się danie albo zegar wiszący na ścianie, wyraźnie skupiony na tym, aby każda czynność mieściła się w przedziale czasowym wspomnianym w przepisie znalezionym na Wizzbooku. Była to całkiem niezła strona, ponieważ wymieniła wszystkie potrzebne składniki oraz przypra... Przeklął pod nosem, gdy zdał sobie sprawę z tego, że nie zrobił najważniejszej rzeczy. Jak mógł zapomnieć o czymś tak istotnym? W ogóle nie doprawił jedzenia. W tym momencie włączył mu się tryb panikarza, zaczął podenerwowany biegać z jednego końca kuchni w drugi, szukając tych cholernych przypraw. Gdy już znalazł koszyczek z nimi, doprawił Jambalaye sporą ilością soli, pieprzu i kurkumy, a po chwili namysłu dorzucił też trochę kminku dla smaku. Oczywiście nie zapomniał także o dodaniu magicznego składnika, który prawdę mówiąc, był dokładnie tym. Magicznym składnikiem, do którego mugole nie mieli dostępu z dosyć oczywistych względów. Po dodaniu przypraw, Ignacy miał szansę się nieco uspokoić, ponieważ jedyne, co musiał robić, to co jakiś czas mieszać wszystkie składniki na patelni, aby nic się nie przypaliło. Kiedy już skończył, to w sumie nie wiedział, co powinien zrobić z całym tym jedzeniem. Czy aby na pewno wyszło dobrze? Czy się nie otruje? Może za późno doprawił? Tyle pytań. Koniec końców Ignacy zdecydował się zjeść mniej więcej 1/3 patelni, a resztę zostawił dla głodnych studentów, aby mogli oni wrzucić coś na ząb pomiędzy jedną wycieczką a drugą. Poza tym, jeśli na koniec dnia okaże się, że się struł, to przynajmniej nie będzie cierpieć samotnie. Same pozytywy.
z/t
Noah P. Williams
Rok Nauki : V
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : gęste, rozczochrane włosy; prawa ręka pokryta bliznami
Kostka:: 57 Suma kostek:: 57+10+61=128, czyli wygrałem :D a tak btw, suma miała być kostek nas obu, a nie tylko tych wyrzuconych przez Ciebie, ale to nic, bo tak czy tak wygrałem ja ^^
Noah nigdy nie zgodziłby się w tym, że ktoś jest w czarach lepszy lub gorszy, bo to wszystko zależy od ćwiczeń. Pewnie, można być lepszym i gorszym w takich albo innych dziedzinach magii, bo wszystko to zależy od zainteresowań, ale jeśli Nikola został przyjęty do Hogwartu, nie mogło być wątpliwości co do tego, że jest czarodziejem i każdą magiczną umiejętność da się w nim rozwinąć. Gdyby przydarzyła się taka potrzeba, Gryfon jak najbardziej był skłonny mu w tym pomóc, zwłaszcza, że sam ze zwykłymi zaklęciami radził sobie bardzo dobrze, niezły był też w pojedynkach i transmutacji, tylko z eliksirami niezbyt dobrze sobie radził, ale to już chyba u nich rodzinne... Mdliło go na widok tych wszystkich żabich oczu zamarynowanych w słoikach, zbierało mu się na wymioty, kiedy musiał wyrwać kręgosłup martwej skorpenie i nigdy nie udawało mu się wystarczająco skupić na warzeniu samego wywaru. Nie, jeśli musiałby kiedykolwiek użyć jakiegoś eliksiru, najpewniej zwyczajnie zamówiłby go u nieco bardziej niż on doświadczonego eliksirowara albo, po prostu, kupił go w sklepie z magicznymi napojami. Słuchał pełnej napięcia historii o pojedynku dwójki chłopców z inferiusem, która aż zmroziła mu krew w żyłach. Sam po cichu marzył o wybraniu się na widmowy statek w opuszczonym, zarośniętym porcie na mokradłach, bo był z natury wścibski i żądny przygód, ale podczas takich wypraw zawsze lepiej było mieć przy sobie towarzysza. Kilka tygodni temu rozmawiał z Lou na temat ewentualnej wspólnej wyprawy na mokradła, ale od czasu pamiętnego tańca na środku ulicy, podczas którego śmiali się z dwuznaczności w języku francuskim, już jej nie widział. Będzie musiał wysłać do niej Odyseusza, kiedy wróci do domu! - No to nieźle, stary... A blizną możesz świecić przed laskami, zobaczysz, jakie będziesz miał powodzenie... - zażartował Noah, choć w sumie nie miał pojęcia, czy takie rzeczy działają na dziewczyny. Jedyne jego pojęcie na temat tych kwestii pochodziło z różnych książek przygodowych, zarówno czarodziejskich, jak i mugolskich, które tak namiętnie pochłaniał, a tam zawsze blizny po walce były oznaką męskości i wszystkie panny w takich mężczyznach się kochały! Pomimo coraz większego uczucia pełności i tego, że jego żołądek zaraz może eksplodować, Noah się nie poddawał. Jadł jeden kawałek za drugim, co najwyżej robiąc sobie przerwy na kolejne podejmowane z Nikolą tematy, ale nigdy nie za długie. Starał się też zapijać kolejne kawałki lemoniadą, którą ciągle magicznie napełniał swoją szklankę, ale w pewnym momencie zaczął wątpić, czy jest to dobra taktyka. W końcu został mu już tylko jeden trójkącik. Jeden. Ale żołądek już pękał z przejedzenia... - Dobra, to chodź potem do mojego pokoju, wszystko ci pokażę! - odpowiedział przejedzony, ale cały czas nie tracący entuzjazmu Noah. - Chyba coś słyszałem... - odparł, marszcząc brwi. - To tak wieża z klocków, z której się wyciąga patyki, nie? - nie był to jednak ten rodzaj gier, który go interesował. Być może i kiedyś to widział, bo miał wiele do czynienia z mugolami, w końcu pierwszą czarownicą w jego rodzinie była dopiero jego babcia, ale akurat tym nie zaprzątał sobie głowy. Wyszukiwał gier karcianych, planszowych, ale przede wszystkim czegoś z jakąś przynajmniej namiastką fabuły, żeby móc przekształcić to w magiczną zabawę opartą na iluzji. Choć, zapewne, nawet i gry manualne się do tego nadawały - w końcu czarodzieje stworzyli swoją wersję gry w szachy, kulki czy różne gry karciane popularne wśród mugoli... - Z całą pewnością cię poinformuję! - odpowiedział Gryfon z uśmiechem, przecierając ręce i łapiąc za ostatni kawałek pizzy. Wepchnął go sobie już nieco na siłę do ust, przeżuwając nieco dłużej niż normalnie i czując o wiele słabiej smak, ale w końcu, w bólach, udało mu się połknąć ostatni kęs. - Ha! No i mówiłem, że wcisnę! - co prawda skutki tego mogą być nie najlepsze, ale przynajmniej ma dodatkowe 5 galeonów w kieszeni! Ale jedno wiedział na pewno - nic więcej już dzisiaj nie zje! - Plany? - zaczął się zastanawiać. - No, chciałbym zobaczyć tu jak najwięcej! Poznać jak najlepiej ten świat! Wiesz, ogólnie to bardzo się interesuję obcymi kulturami, mam o tym kupę książek, a wycieczki szkolnej chyba jeszcze żadnej nie opuściłem! - i opowiedział mu o swoich doświadczeniach z podróżami, o planach związanych z podróżą dookoła świata i zostaniem łamaczem klątw tylko dlatego, by móc jeździć w różne niezwykłe miejsca i rozpracowywać magiczne zabezpieczenia różnych skarbów. - Z północnej Anglii, mieszkamy właściwie tuż przy morzu, ojciec jest marynarzem... Czarodziej, oczywiście, matka też jest czarownicą, szyje ciuchy u Madame Malkin. Ale i tak u nas w rodzinie nie ma zbyt wielu czarodziejów, mój ojciec jest mugolakiem, a od strony matki tylko babcia jest czarownicą, no i ja i całe moje rodzeństwo. Mam cztery siostry i brata, wyobrażasz to sobie? Niezła rodzinka... Nancy, moją najstarszą siostrę, pewnie kojarzysz, bo jest kapitanem Puchonów w Quidditchu - mówiąc to, Noah nie miał zielonego pojęcia, że Niko jest Puchonem. Nie spytał go o to w końcu, a w Luizjanie nikt nie nosił hogwarckich szat. - Chyba jest całkiem niezła, nie wiem zresztą, ja się na tym nie znam, mój najdłuższy lot na miotle, który nie zakończył się upadkiem, trwał może ze dwie minuty, kiedy Nancy mnie asekurowała, a ja leciałem powoli na jakiejś starej miotle. Nieeeee, to nie dla mnie... - zaczął mu opowiadać o swojej rodzinie, o ich domu nad brzegiem morza, o pobliskiej dzikiej plaży, o zwierzętach, które Nancy ciągle przyprowadzała do domu... - No a ty, skąd jesteś?
Co stanowiło największą przeszkodę między Nikolą a wybitnymi osiągnięciami magicznymi? Każdy, kto znał chłopaka, bez zastanowienia i z pełnym przekonaniem odparłby, że rozkojarzenie i brak systematyczności. Niko miewał ogromne problemy z utrzymaniem skupienia przez dłuższy czas, co utrudniało mu zarówno naukę, jak i rzucanie bardziej wymagających zaklęć. Wielogodzinne studiowanie ksiąg, sporządzanie notatek, by ostatecznie utrwalać przyswojony na lekcji materiał, zdawało się ponad jego możliwościami. Samo uważne słuchanie nauczyciela na lekcji przez dłużej niż kilkanaście minut stanowiło dla Puchona ogromny wysiłek. Im dalej w zajęcia brnęli, tym bardziej chłopak ulegał rozproszeniu - był ciekaw, co dzieje się za oknami, miał ochotę wymienić się komentarzami ze znajomymi, zagrać w kółko i krzyżyk lub skonstruować magiczne samoloty z papieru. Udawało mu się jednak jakoś zaliczać kolejne egzaminy, przechodzić z roku na rok, a nawet w jakimś stopniu poszerzać swoją wiedzę i umiejętności. Ot przeciętny uczeń. -Obyś miał rację.- zaśmiał się na uwagę Gryfona. Podobnie jak Noah, Niko nie miał dużego doświadczenia z dziewczynami, czy jakimikolwiek związkami będąc szczerym. Przez siedemnaście lat jego życia oczywiście przewinęło się kilka zauroczeń, może nawet kilka szybkich, niezręcznych pocałunków, nigdy jednak nie było w tym nic poważnego. Chłopak wychodził z założenia, że ma jeszcze czas na wszystkie miłosne wzloty i upadki, nie ma powodu, by się śpieszyć. Stał z boku, kiedy jego znajomi zaczęli umawiać się na randki, wymykać się na nocne schadzki czy obściskiwali się w ciemnych zaułkach zamku. Nie czuł się z tym źle, w końcu to nie tak, że go odtrącano z tego powodu, a nigdy nie miał przecież problemu z zagarnianiem przyjaciół tylko dla siebie. -W takim razie może zacznę chodzić w szortach po szkole. Myślisz, że to przykułoby uwagę? Pierwsza tura kolacji powoli dobiegała końca; niektórzy obozowicze zdążyli już zjeść (lub w inny sposób pozbyć się pizzy z talerza) i grupkami opuszczali stołówkę. Co poniektórzy uważnie śledzili ruchy kucharek, oczekując, aż te oddalą się na odpowiednią odległość, by czym prędzej wymknąć się z pomieszczenia, nie będąc w stanie dokończyć posiłku. Nie oznaczało to jednak, że kafeteria pustoszała, na miejsce każdej osoby wychodzącej pojawiały się bowiem dwie kolejne, wygłodniałe, pociągające nosami w próbie określenia, co dziś serwowano. Gwar głosów nie cichł, a wręcz przeciwnie, stawał się coraz donośniejszy i bardziej wesoły. Niko zjadł już większość swojej porcji, pozostała mu jedna ćwiartka, która zdawała się uśmiechać do niego zachęcająco, z tym skwierczącym serem i aromatycznym kurczakiem. Puchon był jednak tak pełny, że każdy kolejny kawałek stanąłby mu w gardle lub rozsadził żołądek. -Ja pasuję- westchnął, spoglądając na walczącego z ostatkami Gryfona. Z rosnącym niedowierzaniem śledził każdy kolejny kawałek przybliżający Noah do wygranej. Gdy wreszcie ostatni kęs, dokładnie przeżuty, został przełknięty i trafił do żołądka, Niko pokręcił głową z niedowierzaniem. -Chłopie, jak tyś to zrobił, nie wiem, ale mogę się założyć, że wylądujesz dziś w nocy u pielęgniarki.- powiedział, wyciągając z kieszeni pięć galeonów i wręczając je zwycięzcy. -Trzymaj, będziesz miał na ziółka czy inne napary wspomagające trawienie Niko lubił podróżować, chyba jak większość osób w jego wieku, ciekaw tego, co pozostawało jeszcze do odkrycia, podekscytowany nieznanym, chętny do doświadczenia tego, czego nie miał w domu. Nie była to jednak żadna większa pasja, w końcu niemal całe dzieciństwo spędził, przenosząc się z miejsca na miejsce wraz z papą, można więc powiedzieć, że był to dla niego chleb powszedni. Nie znał drugiej osoby, która była w stanie tak szybko i sprawnie spakować kufer, nie zapominając przy tym o wszelkich drobnostkach, jak chusteczki do nosa czy zapasowe sznurowadła. Doświadczenia nabyte za młodu sprawiły także, że Niko nie miał problemów ze spaniem w różnych miejscach, nawet niezbyt wygodnych, o dość niskiej jakości. Nie bał się campingów, owadów, wypadających okien, przeciekających dachów, czy ciemnych pomieszczeń. Spokojnie mógłby zostać nazwany współlokatorem idealnym, który naprawi niemalże wszystko, bez ani minuty narzekania. No właśnie, mógłby, bo Cassian po ich ostatniej wyprawie, na którą przecież Niko tak nalegał, więcej chyba nie zgodzi się dzielić z Puchonem pokoju. -Zaraz, jesteś bratem Nancy?- zdziwił się, wcześniej nie zastanawiając się nawet, czy istnieje możliwość, że mógłby kojarzyć Noah skądinąd, niźli tylko zajęć w szkole, korytarzy i wspólnych posiłków. Dopiero teraz, wyposażony w tę nową wiedzę, chłopak zaczął dochodzić do wniosku, że faktycznie, twarz Gryfona wydawała mu się jakaś taka znajoma...możliwe, że widział go kilka razy z Nancy, a może byli po prostu podobni? -Jasne, że ją znam! Jestem na każdym naszym naborze- wyszczerzył się. Słuchał uważnie, śmiejąc się z zabaw, które rodzeństwo obmyślało razem, wzdychając nad malowniczymi widokami, które w jego głowie malował Noah i rzucając ciche "wow" ilekroć padała jakaś niewiarygodna historia. -Ja? Od dziecka mieszkam z tatą, często się przenosiliśmy, wiesz? Zanim skończyłem osiem lat, byłem chyba w każdym rejonie Wielkiej Brytanii. Papa jest wynalazcą, majsterkuje i eksperymentuje. Raz wysadził nam dach w powietrze!- nie było w tym ani krzty wyrzutu, zamiast tego Niko wydawał się wyraźnie podekscytowany, może nawet dumny z ojca i jego poczynań. Pokrótce opowiedział o tych miejscach, które z różnych powodów bardziej zapadły mu w pamięć, jak środek niczego na samiutkiej północy Szkocji, południowe wybrzeże ze słynnymi białymi klifami, czy jedna z jego ulubionych - czarodziejka bohema artystyczna w Cardiff.-Teraz od lat mieszkamy w okolicy King's Lynn, skąd pochodzi papa i jego rodzina. Z jednej strony brakuje trochę tej atmosfery przygody, która towarzyszyła każdej przeprowadzce, ale z drugiej miło jest mieć stałe miejsce, takie wiesz, swoje własne, gdzie możesz wracać na wakacje. Poza tym mieszkamy o lot miotłą od wujostwa, więc nigdy się nie nudzę.-chwilę poświęcił, by opisać mu rodzinną siedzibę, wspominając o Vic i nowej żonie papy, by za chwilę zacząć najbardziej ekscytujący go temat -Kilka lat temu kupiliśmy z tatą starego Cadillaca Eldorado. Pięćdziesiąty piąty rocznik, unikat. Był w opłakanym stanie, ale zajęliśmy się nim tak, że byś nie uwierzył. No i dodaliśmy kilka magicznych ulepszeń, jeśli wiesz, o czym mówię- mrugnął porozumiewawczo, co bodaj nie powstrzymało go, od wyjaśnienia wszystkich, nawet najmniejszych napraw, nie szczędząc szczegółów, które prawdopodobnie nawet Gryfona nie interesowały. Oczy mu błyszczały, a na licach wykwitł rumieniec podniecenia, który nabierał intensywności wraz z biegiem opowieści. Widać było dokładnie, ile pasji chłopak posiada do motoryzacji i majsterkowania ogólnie - coś, co nabył z nazwiskiem, co miał we krwi. Kiedy wreszcie skończył, wyglądał tak, jakby przebiegł maraton, co musiało stanowić dość komiczny efekt. -Jechałeś kiedyś samochodem?- zapytał, nabierając powietrza w płuca tak, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że należy oddychać.
Noah P. Williams
Rok Nauki : V
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : gęste, rozczochrane włosy; prawa ręka pokryta bliznami
Noah też nie był uczniem wybitnym. Na większość lekcji chodził tylko dlatego, że musiał, a w ogóle go one nie obchodziły i uczył się do nich tylko na tyle, na ile wymagane to było do zdania egzaminów, z których zresztą nigdy nie osiągał świetnych wyników. Ale, szczerze mówiąc, kompletnie mu na tym nie zależało. Nie przeszkadzało mu to jednak w byciu ambitnym czarodziejem. W dziedzinach, które go interesowały, był naprawdę dobry! Po prostu wziął sobie do serca to, co mu kiedyś powiedział stary Brown za czasów, kiedy był jeszcze opiekunem Gryffindoru: prymusi zawsze znikają, za to pasjonaci wyrastają na wspaniałych ludzi. Dlatego właśnie miał bardzo dobre wyniki z zaklęć, transmutacji czy obrony przed czarną magią, miał też spore umiejętności w kwestii opieki nad magicznymi stworzeniami, ale inne przedmioty raczej średnio go interesowały... - Dlaczego by nie? Warto spróbować! - roześmiał się cicho i natychmiast jego myśli powędrowały w kierunku Odey. Czy on też powinien zmierzyć się z inferiusem i zarobić taką bliznę? Czy wtedy dziewczyna zwróciłaby na niego uwagę i przestałaby udawać, że go nie zauważa? Nie powiedział nic, przyjmując od niego pieniądze za wygrany zakład. Czuł, że za moment zwyczajnie pęknie, oparł się więc na rękach próbując utrzymać swoją pozycję i nie zwrócić pizzy w zatrważającym tempie. - No, jestem bratem Nancy... - znów parsknął śmiechem. Williamsów w Hogwarcie była już czwórka, a od przyszłego roku piątka. - Całe nasze rodzeństwo reprezentuje każdy dom, poza Slytherinem. To dopiero będą jaja, jak Tommy zostanie Ślizgonem, wtedy będziemy mieli komplet! Słuchał uważnie tego, co Nikola mówił o swojej rodzinie, a przynajmniej się starał, bo po wchłonięciu w siebie takiej ilości żarcia czuł się coraz bardziej senny. - Samochodem... - zaczął w końcu, próbując udostępnić słowom Puchona swój mózg, tak, aby ich sens mógł tam dotrzeć. - Pewnie, że jechałem! W sensie... nie jako kierowca, no nie, tego nie umiem. Ale mamy jakiegoś grata, którym jeździmy tam, gdzie przy pomocy proszku Fiuu dostać się nie można... - ziewnął potężnie. - Wiesz co, ja chyba już lecę do siebie, zmęczony jestem... Ale miło było cię poznać! Może jeszcze gdzieś razem wyskoczymy, co? Jutro czy kiedyś tam... - wstał i wyciągnął rękę w kierunku Niko.
Mieli podobne podejście do nauki, czy może raczej zdobywania wiedzy w ogóle. Nikoli także nie zależało na ocenach i uzbieranych punktach, w każdym razie nie na tyle, by z ich powodu ślęczeć nad podręcznikami. Jeśli już zgłębiał się w jakiś temat, robił to z własnej ciekawości i zainteresowania daną dziedziną - choćby były to tylko chwilowe zajawki. Nie był jednak typem ucznia, który zaczytywałby się po nocach, przedkładając naukę w praktce nad wszystko inne. Z łatwością przychodziło mu opanowanie nowych umiejętności, dużo gorzej natomiast przyswajał informacje teoretyczne. Koniec końców pozostawał jednak oddany swoim pasjom, chętny do podejmowania wyzwań, a przede wszystkim otwarty na nowe możliwości. -Dam ci znać. - zaśmiał się, szybko jednak porzucił myśl, o ewentualnym zdobywaniu serc. Nie był szkolnym Casanovą, na horyzoncie nie było też - przynajmniej na razie - nikogo, na kim chłopak mógłby chcieć zrobić wrażenie w ten sposób. Chociaż z drugiej strony, czy Victoria nie obiecała mu wczoraj w żartach, że przedstawi go kilku koleżankom? -Będę trzymał kciuki, żebyśmy zyskali kolejnego Puchona - wyszczerzył się. Szkolne domy nie miały dla niego wielkiego znaczenia, może z wyjątkiem pucharu quidditcha. Niko znał wspaniałe, inspirujące osoby w całej szkole, noszone barwy nie definiowały tych wartości w żaden sposób. Oczywiście, z chęcią przygarnąłby nowego kolegę pod swoje skrzydła, koniec końców jednak liczyło się, by młody Williams był zadowolony z przydziału i czuł się dobrze w najbliższym otoczeniu. Dopiero zaczął się rozkręcać w swojej opowieści o samochodach, kiedy zadawszy pytanie, uświadomił sobie, że dla ich dwójki kolacja chyba faktycznie dobiegła już końca. Noah zaczął ziewać - oczywiście ze zmęczenia, przecież nie mógł być znudzony motoryzajcą! Niko pokiwał głową i sam wstał od stolika, niezniechęcony przerwaną rozmową. Przeciągając się, zdał sobie sprawę, że sam jest całkiem porządnie zmęczony kończącym się dniem. Trudno się dziwić, w końcu był naprawdę intensywny. -Nie ma sprawy, dokończymy innym razem. - poklepał Gryfona po plecach, przekonany, że nie było to ich ostatnie spotkanie. -Dobranoc!- rzucił jeszcze na pożegnanie, po którym chłopcy rozeszli się do swoich domków. Niko zasnął tego wieczoru z szerokim uśmiechem na ustach - nie tylko opanował dziś zaklęcie patronusa, ale także zawiązał nową, obiecującą znajomość!