Domek jest drewniany, jest to studio, więc znajdują się tu dwie oddzielne sypialnie oraz jedna wspólna toaleta. Pomiędzy bliźniaczymi pokojami znajduje się niewielki salon z kanapą i stolikiem do kawy. W samych sypialniach nie brakuje dwóch oddzielnych szaf, małego wspólnego biurka z dwoma krzesełkami, wazonika z kwiatkami i portretu z pierwszą nowoorleańską wiedźmą, która zawsze, ale to zawsze na Was patrzy.
Uwaga. Pokój jest pełen magii, a więc należy rzucić kością, aby dowiedzieć się z czym będziecie mieć "problem". Pierwszy rzut jest obowiązkowy i będzie Wam przeszkadzać przez cały czas pobytu na wakacjach. Dodatkowe efekty możecie sobie dobierać wedle uznania.
Spoiler:
1 nocni goście - gdy zapada zmrok dowiadujecie się, że gdzieś nieopodal Waszego domku urzęduje gniazdo chochlików kornwalijskich. Co noc będą drapać pazurkami w ściany i okna przeszkadzając w odpoczynku. Aby pozbyć się tych dźwięków co noc musicie nakładać na domek odpowiednie zaklęcie ochronne/wyciszające.
2 światło - czar magicznej kuli wyczerpuje się co cztery godziny, a świetliki uciekają/gasną po trzech. Wieczorem musicie doczarowywać sobie światło.
3 gryzący dywan - lepiej wyrobić sobie nawyk stawiania wysokiego kroku po wejściu na dywan bowiem wyrobił sobie zdolność podgryzania palców u stóp, jeśli tylko jakieś znajdą się przy jego brzegu. Nie, dywanu nie da się zwinąć, jest przyklejony Trwałym Przylepcem.
4 chichocząca klamka - ma z Was niezły ubaw w bardzo dziwacznych porach dnia i nocy. Najlepiej jest ją regularnie wyciszać inaczej wybucha śmiechem nawet w środku nocy.
5 zaszroniona szyba - wystarczy, że domek jest pusty, a szyby pokrywa szron. Jeśli go nie usuniecie jakaś niewidzialna siła (duch?) rysuje po nim paznokciami. Najlepiej jest zadbać o temperaturę domku.
6 trzeszczenie podłogi - każdy krok wiąże się z trzeszczeniem desek podłogowych. Po siódmym kroku dźwięk robi się nieznośny i trzeba wyciszać albo regularnie rzucać "reparo" na podłogę - a ta i tak po upływie paru godzin na nowo zaczyna trzeszczeć.
Lokatorzy:
Pokój 1 1. Alexander D. Voralberg 2. Eléonore E. Swansea
Duchy w Nowym Orleanie są wszechobecne. Stanowią niemal osobną grupę społeczną, w każdym barze, w każdym miejscu znajdziesz ducha, który jest do niego przywiązany. Jest jedno sporo duchów, które błądzą po mieście i szukają turystów, traktując ich jak rozrywkę i pomagając im poznać Nowy Orlean lepiej. To wasi przewodnicy, którzy w każdej chwili mogą pojawić się obok. 1. Duch nie jest przy tobie przez całą dobę, ale może pojawić się w każdej chwili. 2. Rozmowy z duchem możesz prowadzić sam, śmiało rozbudowuj charakter swojego ducha. Pamiętaj, że mistrz gry w każdej chwili może wcielić się w twojego ducha. 3. Każdy ma ducha o innym imieniu i innym charakterze. Jest jednak kilka grup, które mają wspólne działanie, zalety, wady i przede wszystkim zadania, za które możecie zdobyć punkt do kuferka.
Clara
@Alexander D. Voralberg Gadatliwy duch dziewięcioletniej dziewczynki. Wścibska, spragniona bliskości. Wiecznie przez ciebie przechodzi, uznając to za imitację dotyku, którego nie może poczuć. Nie chce powiedzieć jak zmarła, twierdzi, że tego nie pamięta. Opowiada tylko masę wesołych historii, wiele z nich się ze sobą nie klei. Zawsze stara się cię rozbawić, kiedy jej zdaniem jesteśmy smutny, lub po prostu zbyt poważny. Pewnie chętnie pojawi się w nieodpowiednich momentach, chcąc poznać cię jak najlepiej. Jak duch na ciebie działa?: Nie masz ochoty sięgać po używki: alkohol, papierosy, narkotyki, nic nie wydaje ci się atrakcyjne. Masz znacznie więcej energii, niż normalnie. Zrobiłeś się też wyjątkowo ciekawski. Zalety: Dużo łatwiej zdobyć ci sympatię młodszych graczy. Ty sam zresztą czerpiesz dużo więcej satysfakcji z takich znajomości. Wady: Jeśli mimo oporów sięgniesz po którąś z używek, do końca wątku boli cię głowa. Twój cel: Powrót duchem do czasów młodości. Poznaj Nowy Orlean z perspektywy dziecka, to świeże i wyjątkowe spojrzenie na to miasto. Oddaj się temu w pełni a zdobędziesz 1 punkt do dowolnej umiętności. 1. Odwiedź minimum 5 lokacji w Wesołym Miasteczku. 2. Naucz się trzech nowych, nieznanych twojej postaci rzeczy. 3. Napisz 3 wątki z postaciami młodszymi od ciebie.
Alyssa
@"Eléonore E. Swansea" Jedna z najbardziej rozpoznawalnych bywalczyń okolicznych kasyn. Kiedy tylko wchodziła do salonów gry, wszyscy ochroniarze patrzyli jej na ręce. Niejednokrotnie oskarżana o gry pod wpływem Felix Felicis, lecz nigdy jej niczego nie udowodniono. Z jej powodu kilka kasyn musiało nawet zamknąć swoją działalność. Alyssa nie zdradza, co stało się z wygranymi pieniędzmi, natomiast jak żaden inny duch potrafi sprawić, że uwierzysz w swoje umiejętności. I może to właśnie klucz do sukcesu? Jak duch na ciebie działa?: Przez całe wakacje masz ochotę rywalizować, wszelkie zakłady wydają ci się dużo bardziej interesujące. Dodatkowo masz ochotę podejmować ryzyko, nawet jeśli jest ono całkiem spore. Zalety: Jeśli zechcesz zagrać w Therię w kasynie, a nie masz 21 lat - 3 podejścia możesz powtarzać do woli, wbrew temu co jest napisane w temacie. W przypadku gry w astroletkę, zawsze możesz przerzucić jedną kartę tarota, a w trakcie gry w “Trzy różdżki” jedną kostkę. Wady: Jeśli ktoś wprost zaproponuje ci zakład - nie jesteś w stanie odmówić. Możesz się z niego nie wywiązać, ale samego zakładu nie odmówisz. Twój cel: Twój duch oczekuje, że będziesz w czasie tych wakacji bawił się naprawdę dobrze! No, może przy okazji przegrywając swój majątek. A może wzbogacając się niewyobrażalnie? Kto wie, ale jeśli zaangażujesz się w życie hazardzisty wystarczająco mocno, dostaniesz 1 punkt do dowolnej umiejętności. Co musisz zrobić? 1. Odwiedź kasyno w Nowym Orleanie i postaw tam minimum 50 galeonów. Musisz zagrać zarówno w Astroletkę, jak i Trzy różdżki. 2. Załóż się o coś z innym graczem. Stawka, a także to o co się zakładacie zależy tylko od was. 3. Zagraj przynajmniej w jedną wymienionych gier: Dureń, Gargulki, Theria. Musisz doprowadzić rozgrywkę do końca. 4. Wspomnij w wątku, że duch nauczył cię zasad jakiejkolwiek gry.
Oliver
@Christopher O'Connor Urodzony w wilkołaczej rodzinie. Jego matka zawsze naciskała, że ma prawo do samodzielnego wyboru, dlatego nie został ugryziony i przemieniony jeszcze jako dziecko. Kiedy podrósł, zrozumiał, że tego nie chce. Ani życia na mokradłach, ani ciążącej na nim klątwy. Jego ojciec nie mógł się z tym pogodzić, więc Oliver uciekł do Nowego Orleanu, wieść normalne życie. Większość czasu spędził na ulicach, nikt nie chciał zatrudnić wyrzutka wilkołaków. Ostatecznie umarł z głodu. Zna zarówno każdy zakątek mokradeł, jak i Nowego Orleanu i chociaż co do tego pierwszego ma raczej mieszane uczucia, to i tak jest pierwszorzędnym źródłem wiedzy. Będzie cię zachęcał raczej do rozsądnych decyzji. Jak duch na ciebie działa?: Przede wszystkim masz ogromną ochotę poznać historię wilkołaków i wampirów, niezależnie jaki masz do tego stosunek normalnie. Dobrze się czujesz w towarzystwie wilkołaków. Zalety: W każdej lokacji na mokradłach, która wymaga od ciebie rzutu kostką (czy to na wejście, czy na efekt) możesz przerzucić kostkę jeden raz. Wady: Przynajmniej raz musisz pojawić się na terenie wilkołaków. Duch tak cię prowokuje do kręcenia się po mokradłach, że w końcu musisz się tam zgubić. Twój cel: Były mieszkańca mokradeł zawsze zachęci cię do zwiedzania okolic. Postawi to ponad Nowym Orleanem i każdym innym miejscem w mieście. Może wydaje ci się to mniej interesujące niż zwiedzanie tętniącego życiem miasta, ale jeśli dasz mu szansę to kto wie, może dowiesz się o naprawdę wyjątkowych miejscach. Jeśli wypełnisz zadania, otrzymasz 1 punkt do dowolnej umiejętności. 1. Musisz pojawić się w przynajmniej 5 lokacjach na mokradłach. 2. Przeprowadź przynajmniej jeden wątek (minimum 5 postów na osobę) z wilkołakiem. Możesz to zrobić z miejscowym wilkołakiem (z mg, lub czarodziejową duszą), lub z wilkołakiem-graczem. W wątku musicie poruszyć kwestię likantropii. 3. Opowiedz komuś legendę, bądź historię, którą opowiedział ci twój duch. Musi dotyczyć mokradeł, wampirów, lub wilkołaków.
Robert
@Joshua Walsh Duch młodego chłopczyka, wyglądającego na maksymalnie trzynaście lat. Mimo swojego wzrostu, patrzy na wszystkich z góry i kpiąco podśmiechuje się z innych dzieci, które widzi na ulicy. Za życia był czystokrwistym czarodziejem starego rodu, który dbał o konserwatywne wartości i takie też wpojono do głowy Roberta. W ciągu jednej rozmowy potrafi nie raz i nie dwa wspomnieć o wyższości czystej krwi. Po dłuższym spędzonym czasie z duchem, okazuje się, że jest to jedynie maska dla wielkiego smutku, jaki opanował umysł Roberta. Tęsknił on za rodzicami, którzy jednak już nie żyli i za wszelkiej maści rozrywkami, których jako duch nie mógł już uświadczyć. Jedyną szansą na wskrzeszenie iskry szczęścia w jego oczach jest towarzyszenie mu w zwiedzaniu typowo dziecinnych rozrywek, które Nowy Orlean ma w zanadrzu. Jak duch na ciebie działa?: Nie masz ochoty sięgać po używki: alkohol, papierosy, narkotyki, nic nie wydaje ci się atrakcyjne. Dużo bardziej odpowiadają ci słodkie, niż gorzkie i kwaśne smaki. Masz znacznie więcej energii, niż normalnie. Zalety: Dużo łatwiej zdobyć ci sympatię młodszych graczy. Ty sam zresztą czerpiesz dużo więcej satysfakcji z takich znajomości. Wady: Jeśli mimo oporów sięgniesz po którąś z używek, do końca wątku boli cię głowa. Twój cel: Powrót duchem do czasów młodości. Poznaj Nowy Orlean z perspektywy dziecka, to świeże i wyjątkowe spojrzenie na to miasto. Oddaj się temu w pełni a zdobędziesz 1 punkt do dowolnej umiejętności. 1. Odwiedź minimum 5 lokacji w Wesołym Miasteczku. 2. Spróbuj wszystkich słodkich potraw i napojów typowych dla Luizjany. 3. Napisz 3 wątki z postaciami młodszymi od ciebie.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Odkąd na potańcówce na podwórku starego Johna wydarzyło się to, co się wydarzyło, a cały świat obiegła informacja o śmierci Ministra Magii bo Boris Zagumov przy butelce wyborowej whisky wolał swatać córkę z pewnym zbieraczem figurek smoków to przestał wątpić w to, czy pojedzie na te wakacje. Wywiezienie uczniów na okres największych zmian było w zasadzie rzeczą dobrze przemyślaną, pomimo tego, że z reguły dzieciaki na wakacje wyjeżdżały ze szkołą zawsze. Teraz jednak należało im zapewnić jak największe bezpieczeństwo, a co za tym szło liczba opiekunów powinna być jak największa. Zgłosił się więc i on. Nie do końca wiedział, czyjego towarzystwa mógł spodziewać się na owym wyjeździe. Miał jedynie nadzieję, że będą to jacyś konkretni a nie przypadkowi ludzie. Najlepiej niezawracający mu mocno głowy. Najchętniej widziałby tam w pełni hogwardzką kadrę, która zresztą coraz śmielej potwierdzała swój udział w owym wyjeździe. Brakowało mu tylko tak naprawdę jednej osoby z tej listy – Joshuy Walsha. Jego podróż była wielką niewiadomą przez dość długi okres, tak więc kiedy tylko przyjaciel potwierdził mu, że również jedzie, to jakiś-tam niewielki kamyk spadł mu z serca. Przynajmniej jeden, którego nie będzie miał ochoty zamordować. Choć kto to wiedział. Gajowy też jechał i wydawał się być w porządku, a przynajmniej mógł z calą pewnością powiedzieć, że nic do niego nie miał. - Dom nr 1. Mamy ten sam. Mam jedynie nadzieję, że osobne pokoje, ostatnie o czym marzę to Ty obok mojego łóżka. – rzucił do Walsha, kiedy stanęli w punkcie wspólnym, gdzie rozdzielano ich noclegi. Nie był dzisiaj zbyt rozmowny, ale w ogólnym rozrachunku miał dość dobry humor, tak więc gadulstwo jego przyjaciela – o ile w istocie zaistniało – nie męczyło go dzisiaj aż tak bardzo. Nawet się do niego uśmiechnął, kiedy mówił do niego dość żartobliwym tonem. Oczywiście nie miał niczego złego na myśli, był to zwyczajny prztyk w stronę pomysłów na miarę łydek w jego gabinecie. Klamka bezproblemowo ustąpiła pod naciskiem jego dłoni, kiedy już zbliżyli się do swojego domku. Wszedł do środka dość ostrożnie, na wypadek gdyby coś jednak postanowiło ich napaść. Byli w Luizjanie, ten stan zdecydowanie nie należał do tych normalnych i bezpiecznych. Zmrużył oczy rozglądając się i wzruszając ramionami gdy doszedł do wniosku iż kompletnie nic się nie zadziało. I dobrze. - Są przypisane? – spytał, bardziej retorycznie, kiedy zauważył dwoje par drzwi prowadzących do ich pokoi. Podszedł bliżej i nacisnął klamkę, jednakże ta nie ustąpiła. – Oho. – mruknął, kiedy z kolei drugie skrzydło uchyliło się przed nim pozwalając mu wejść do miejsca swojego noclegu. – No to jak myślisz, kto do nas trafi?
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Do samego końca nie wiedział, czy uda mu się załatwić opiekę dla babci na czas wakacji ze szkołą, więc nie mógł zgłosić się na opiekuna. Jednakże z pomocą przyszła kuzynka, w efekcie czego prowadził za sobą kufer, nie przestając zagadywać Alexa. Byli w Nowym Orleanie! To miasto miało tak bogatą kulturę, jak żadne inne! Mugolska, czy czarodziejka, nie miało to znaczenia, a duchów było tu więcej niż żywych. - Alex! Poważnie, musimy tu kiedyś przyjechać na Mardi Gras! Dla nas to jest jeden dzień, a oni świętują cały tydzień. W czasie parady rzucają koraliki, wszyscy świętują, wychodzą na ulice. Właściwie, jeśli dobrze pamiętam, co ojciec opowiadał, to tutaj świętują z byle powodu i to na całego - mówił, jak opętany, rozglądając się po okolicy i chłonąc ciekawskim spojrzeniem wszystko, co działo się wokół. Z tego, co zdążyli go poinformować, Fruzja wraz z puszkami już czekała na niego w jego pokoju. Niestety musiał zabrać ze sobą zwierzęta, bo nie miał (jeszcze) skrzata, więc nie miałby kto o nie dbać i towarzyszyć im. Teraz odczuwał nieznaczną niepewność co do stanu zwierzaków, ale wierzył, że nic im się nie stało. - Właśnie! Musimy zjeść gumbo! Mówię ci, nie ma nic lepszego od luizjańskiego gumbo, a do tego... A niech cię avada! Poważnie nie ma żadnego eliksiru, który pomógłby ci w ogarnięciu smaków? Może jednak doszkolę się z tego zakresu, bo z zaklęć nigdy orłem nie byłem i coś spróbujemy wymyślić? Nawet nie wiesz ile tracisz - wyrzucił z siebie, kiedy docierali do domku. Nie zwracał uwagi, czy są wypisane osoby, czy nie. Na przytyk, że nie chciałby spać obok niego, jedynie podrzucił wesoło brwami, wydając z siebie bliżej nieokreślone mruknięcie, które miało stanowić parodię podrywu, ale wszystko zepsuł śmiechem. Wchodził do środka za przyjacielem, szukając spojrzeniem klatek ze zwierzętami, ale tych nie widział. Zamiast tego było dwoje drzwi, z czego jedne nie ustąpiły przed Alexem. - Czekaj, czekaj... - mruknął, samemu podchodząc do nich i ku swojemu zdumieniu odkrywając, że dla niego drzwi stanęły otworem. - Nie sprawdzałem, ani nie pytałem z kim mamy domek, ale wychodzi na to, że ktoś zna twoje pragnienia i moje marzenie o wspólnej nocy z tobą pozostanie wciąż w sferze marzeń - rzucił wesoło, po czym mrugnął zaczepnie i wprowadził kufer do pokoju, stawiając go na łóżku. - Éléonore już też jest, nie? Wiesz już który domek? - rzucił do przyjaciela, wychodząc do części wspólnej i zamykając za sobą drzwi do pokoju. Obok niego pojawił się na moment duch dziecka, na oko trzynastolatka, który obrzucił go dziwnym spojrzeniem, żeby zaraz zniknąć. Oho, zapowiadało się naprawdę ciekawie.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Może znalazłby się w domku nieco szybciej, gdyby nie to, że Wrzos postanowiła zacząć zwiedzać okolicę. Nie mógł zostawić jej w chatce, więc ostatecznie była tutaj z nim i była jak zawsze ciekawa wszystkiego, co ją otaczało. Ostatecznie jednak usiadła na jego ramieniu, co nie było wcale takie wygodne, ale od jakiegoś czasu sprawiało jej to niesamowitą przyjemność i obserwowała w ten sposób okolicę. Trudno powiedzieć, czy to ona pierwsza, czy może jednak sam Chris, dostrzegła ducha, który w ostateczności zaoferował się, iż wskaże drogę do właściwego domku. Wydawał się dziwnie chudy i chyba niezbyt szczęśliwy - inną sprawą było to, czy duchy naprawdę mogły być szczęśliwe, ale Christopher wolał tej kwestii jednak nie poruszać - ale mimo wszystko był naprawdę uprzejmy. W drodze na miejsce gajowy zdołał się dowiedzieć, że duch ma na imię Oliver i najwyraźniej ma jakieś mocne związki z wilkołakami, co było dość intrygujące, aczkolwiek na razie O'Connor nie chciał wdawać się z duchem w długą rozmowę. Podziękował mu, kiedy ten wskazał mu na właściwy domek, chciał jeszcze o coś go zapytać, ale ten zniknął, a Wrzos wskoczyła do pomieszczenia i zaczęła się rozglądać, po czym biegać po okolicy, węsząc jak szalona. Oczywiście, przecież nie mogła usiedzieć w miejscu, a już po chwili zlokalizowała dwójkę mężczyzn, których Chris chyba się tutaj nie spodziewał. - Cześć - rzucił niepewnie w ich stronę, nie do końca wiedząc, jak ma się zachować. Spiął się nieco na myśl, że będzie musiał z kimś mieszkać, bo jednak nie był do tego przyzwyczajony, miał swoje własne zwyczaje i nie sądził, żeby inni byli skłonni wstawać w okolicy świtu, więc czuł się niezbyt dobrze z myślą, że będzie mógł ich obudzić. Później zaś zorientował się, że w domku znajdują się najpewniej dwa pokoje i mimo wszystko miał nadzieję, że przyjdzie mu mieszkać z Alexem. Może wyjaśnili sobie wszystko z Joshem, może sprawy między nimi wyglądały już zdecydowanie lepiej, ale mimo wszystko chyba nie czułby się w pełni dobrze dzieląc z nim pokój. Choć, właściwie, nie czułby się dobrze w czyimkolwiek towarzystwie. - Wrzos - rzucił cicho, kiedy kocica zakręciła się wokół nóg Alexa, a później spojrzała na Josha, jakby w nim też widziała ducha. Odstawił na bok swoje rzeczy i wziął kocicę na ręce, co ta przyjęła z zadowoleniem, bo w końcu takie traktowanie zdecydowanie jej odpowiadało. Nie bardzo wiedział, jakby miał zacząć rozmowę, a i tak wydawało mu się, że wciął się w jakąś ich dyskusję, więc po prostu rozejrzał się spokojnie po wnętrzu domku, dochodząc do wniosku, że może znajdzie tutaj dla siebie jakiś spokojniejszy kąt, kiedy nieoczekiwanie dostał łapą po nosie, a kocica po chwili zrzuciła jego okulary na ziemię.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
...Rok 2020 nie rozpieszczał również czarodziejów. ...Gdy tylko pojawiła się opcja dołączenia do wakacyjnego wyjazdu z Hogwartu i objęcia funkcji opiekuna wspomagającego - Éléonore nie wahała się ani chwili. Za dużo łabędzi miało zamiar w nim uczestniczyć, za dużo osób bliskich jej sercu mogło być w potencjalnym zagrożeniu. Niczym czujny psidwak - nie odstępowała na krok rodzeństwa i kuzynostwa. Była najstarsza, czuła się za wszystkich odpowiedzialna. Czy miała zamiar wypocząć? Nie nastawiała się na to, choć zmiana otoczenia była zawsze dobrą opcją. Tęskniła za podróżami, więc... dlaczego by nie zdać się na kreatywność Hampsona? ...Luizjana brzmiała dla niej niezwykle egzotycznie i od razu pokochała ten klimat. Do tego stopnia, że nie udała się do swojego domku, tylko szwendała się po okolicy, podziwiając piękną i dziką naturę. Nie spodziewała się, że wybędą aż tak daleko. Ale może to... dobrze? Bezpiecznie? Taką miała nadzieję. Postanowiła zawrócić, gdy zmęczone mięśnie zaczęły wysyłać subtelne sygnały do właściwych ośrodków w mózgu. Ostatnie czego chciała to teleportacja, więc wróciła... na pieszo. Dotarła do niewielkiego, drewnianego domku okropnie zmęczona. Już od progu słyszała męskie głosy, jednak nie rozpoznała od razu ich właścicieli. Może to za sprawą swojego wyczerpania wycieczką krajoznawczą, a może po prostu jej podświadomość wyparła taki zbieg okoliczności. No bo ile można? ...Odstawiła kufer pod ścianę i z małej klateczki wyciągnęła napuszoną, niewielką kulkę w kolorze magnolii. Pufek prychnął zawzięcie, jakoby obrażony, że musiał tyle siedzieć na tak małej przestrzeni. Nie był jednak bezpieczny w obecności Agile, więc musiał zadowolić się chwilami wolności, gdy sowa akurat polowała. Swansea posadziła zwierzaka na ramieniu i ruszyła wgłąb chatki, czując się dziwnie niepewnie. I w miarę jak zbliżała się do swoich współlokatorów, ciśnienie rosło. A głosy zaczynały brzmieć coraz to bardziej znajomo. ...To chyba jakiś żart. ...Przystanęła, odrobinę zdezorientowana, na kilka stóp od mężczyzn. Skrzyżowała ręce na ramionach i wsparła się o drewnianą, chropowatą ścianę. Mimochodem zerkała na Voralberga, choć oczywiście tuszowała to jak tylko mogła. Dlaczego muszą być w jednym pokoju? To tak wiele utrudnia... - No tak. Czego innego mogłam oczekiwać? - miała wrażenie, że Przypadek zmienia się w to mistyczne Przeznaczenie - Powinnam zacząć grać na loterii. - parsknęła śmiechem tak nagle, że Mignon prawie zsunął się z jej ramienia. O mały włos! - Dzień dobry, Panowie! To kto z kim śpi? A może będziemy się zmieniać? - i odpaliła się sarkastyczna Éléonore. Paradoksalnie cieszyła się, że nie jest sam-na-sam z Alexem i w domku jest jeszcze Joshua z Christopherem. Dzięki temu było mniej niezręcznie. Choć nadal dwudziestotrzyletnia czarownica w tak maleńkim domku z trzema trzydziestoletnimi facetami... no, brzmiało to dziwacznie. ...Czy więc sarkazm to na pewno dobra metoda na tuszowanie swojego szoku i... poddenerwowania?
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Wbrew pozorom lubił tę rozmowność Walsha. Była swego rodzaju równowagą między ich dwójką, którą w jego przypadku całkowicie tolerował. Poza tym, że najczęściej gadał nic nieznaczące głupoty, tak zdarzało mu się, że mówił naprawdę ciekawe rzeczy i można było dowiedzieć się czegoś, co w istocie go zainteresuje. Te mniej istotne rzeczy jednym uchem wpuszczał, a drugim wypuszczał, łącznie ze wszystkimi prztykami i złośliwościami w jego stronę, na które nie miał ochoty odpowiadać. - Czy ja Ci wyglądam na człowieka, który chciałby rzucać koraliki? – zapytał, zerkając na niego i wymownie ściągając barwi. Brakowało, aby jeszcze ostentacyjnie wskazał na siebie palcem, dla pewności, że mówi o sobie. Miał nadzieję, że Joshua nie odpowie, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że jedyne co usłyszy z jego ust na to retoryczne pytanie to oczywiście. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że również z charakterystyczną dla siebie ciekawością po drodze zapoznawał się ze wszystkim z czym mógł, może nie tyle organoleptycznie co póki co pobieżnie. – Szczerze mówiąc bardziej ciekawi mnie tutejsza historia niż imprezy. Chociażby znamienne Voodoo i legenda Marie Leveau. – stwierdził, przez chwilę zatrzymując wzrok w jakimś punkcie. Momentami żałował, że nie było przy nim April Jones, która ze swoim zamiłowaniem do wszelakich dziwnych treści z pewnością byłaby zachwycona kulturą Luzijany i wszelkimi magicznymi rytuałami. – Poza tym to jedna z kolebek bezróżdżkowców. Naprawdę, imprezy Nowego Orleanu to ostatnie co mnie interesuje. – wzruszył ramionami. – Poza tym. – zrobił pauzę, sam tylko wiedząc z jakiego powodu. – Zaufaj, że wiem co tracę. Uniósł kącik ust, kiedy Joshua stwierdził iż nie mieszkają razem. W sumie to trochę żałował, przynajmniej miałby obok siebie znajomą i zaufaną osobę, a tak będzie musiał znieść zapewne kogoś, z kim zbyt wiele do czynienia nie miał. Jedyne co mu pozostało jednak, to grzecznie oczekiwać na pojawienie się ewentualnego współlokatora lub z ulgą przekonać się, że los był dla niego łaskawy i jednak śpi sam. - Nawet nie wiem czy tu ostatecznie jest. – rzucił krótko, starając się jak najszybciej uciąć tę rozmowę i w zasadzie miał coś dodać, ale powstrzymał się zważywszy na fakt, że drzwi ponownie uchyliły się i pojawił się w nich O’Connor. Nie mógł powstrzymać uniesienia brwi. Odpowiedział na jego powitanie równie krótko, kiwając przy tym głową, a poza krótkim zerknięciem w dół raczej zignorował kręcącego się między jego nogami kota. – Kto by pomyślał. Widać przydzielali kadrowo. – odrzucił swoje rzeczy na jedno z łóżek (z automatu na lewe) i wyszedł bardziej ku środkowi ich przybytku, aby ostatecznie oprzeć się przedramionami o zagłówek kanapy i obserwując rozwój wydarzeń. W najśmielszych snach (ehe) nie przewidział, że skończy się to tak iż przed nim za chwilę pojawi się jeszcze jedna znajoma mu osoba. I bynajmniej nie była nauczycielem w Hogwarcie. Miał ogromne szczęście, że stał na tyle dobrze, iż Joshua nie mógł zauważyć jego spojrzenia, kiedy w drzwiach pojawiła się Éléonore. Złapał się na tym, że wstrzymał oddech, co pozwoliło mu zachować prawie całkowitą neutralność w tak newralgicznym momencie. Zastanawiał się czy był to jakiś żart, a przez myśl przeszło mu nawet, że Josh to zaplanował. Nie sądził jednak, aby mimo wszystko chciał mieć konfrontację z O’Connorem, więc tę myśl wkrótce odrzucił. Cholerny los. Powinnam zacząć grać na loterii. On też. W zasadzie nie wiedział co miał powiedzieć, więc jeszcze przez chwilę patrzył się na nią, jakby zobaczył ducha, aby wkrótce otrząsnąć się z tego niewidzialnego szoku. - Łóżek akurat dostatek, choć moje chyba trochę za krótkie. Josh, a Twoje? – nawiązując do ferii, kiedy to ktoś dziwnym trafem w pokoju czteroosobowym przydzielił jedynie dwa normalne miejsca dospania, chciał nieco rozładować atmosferę, która zdawała się być coraz bardziej nerwowa. A może to tylko on tak się czuł? Zerknął na przyjaciela naprawdę nie dając po sobie poznać, że wewnątrz płonął, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że on wiedział.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Popatrzył na przyjaciela z szerokim uśmiechem, który jasno odpowiadał na retoryczne pytanie i to w sposób, jakiego Alex się spodziewał. Oczywiście! Zaraz jednak odchrząknął lekko, kręcąc głową na boki, bo nie chodziło o to, żeby rzucać koralikami, a aby je łapać. Jak łatwo się domyślić, Josh byłby pierwszy, który zaczałby je nosić i choć nie miałby ich na szyi, a owinięte o nadgarstek, z całą pewnością z dumną nosiłby koraliki z Mardi Gras. Słuchał przyjaciela, który nagle stawał się bardziej rozmowny, niż do tej pory, co należało zdecydowanie zapamiętać i gdzieś zapisać, aby przypominać sobie w smutne dni o tej pięknej chwili - gdy człowiek z betonu przypomniał sobie, że ma głos i może go używać. Dopiero na wzmiankę, o tym, że jednak wie, co traci, Josh wyraźnie się zmieszał na chwilę, która nie trwała dłużej od uderzenia serca. - Zrobię to dla ciebie i wymyślę sposób na opisanie ci smaku bagiennego gambo tak, żebyś patrząc na miskę, czuł wszystko oczami - rzucił, szturchając lekko przyjaciela, kolejny raz bawiąc się jego niechęcią do dotyku, choć starał się tego zwykle nie nadużywać. Każdy miał swoje granice, a jednak szanował jego. Pomyśleć, że dwaj najważniejsi mężczyźni w jego życiu (nie, ojca w to nie wliczał) byli niedotykalscy, raczej milczący, spokojni, oporni na jego wdzięk i urok. Może powinien iść do psychologa i sprawdzić, czy nie ma masochistycznych zapędów, albo innego dziwnego syndromu. Ciekawe, czy Chris juz był i gdzie ma domek… Z kim na domek? Nie widział uśmiechu na twarzy Alexa, zbyt przejęty sprawdzaniem klatek z Fruzją i dwoma puszkami pigmejskimi. Nie wyjmował ich jeszcze, nie wiedząc, czy nie będzie chciał się przejść, a nie zamierzał za chwilę szukać dwóch skaczących kulek po okolicy. Gdyby zgubił Juniora, Alex nie wybaczyłby mu pewnie. - Liczyłem, że bardziej przejmiesz się tym, że nie śpisz ze mną, a możesz mieć kogoś obcego - rzucił do Alexa, opierając się swobodnie plecami o ścianę, naprzeciw kanapy, na której usiadł zaklęciarz. Drzwi do pokoju z rzeczami zamknął, aby ewentualne nowe osoby mogły same sprawdzić, gdzie śpią. O ile nie wiedziały tego wcześniej, w końcu kto wie, może tylko ich dwójka nie wpadła na to, aby spytać w recepcji. Zaraz jednak w drzwiach pojawił się Chris i Josh na moment znieruchomiał, wpatrując się w gajowego i dobrze, że miał ramiona zaplecione na klatce piersiowej, bo nie wiedziałby, co z nimi zrobić. Przez głowę przebiegały mu w gwałtownym tempie wspomnienia ostatnich rozmów, wspólny taniec w trakcie burzy, jasne postawienie granic, własna decyzja o wycofaniu się do strefy dla przyjaciół i zagrzaniu tam miejsca, a także przesłanie ciastek od Skylera, pełnych kwiatów oraz beznadziejny tekst na wizengerze. Innymi słowy, poczuł się nieco dziwnie ze świadomością, że będzie w jednym domku z gajowym, gdy trudno było przy nim nad sobą panować. Wciąż jeszcze pozostawała nadzieja, że Chris będzie w pokoju z Alexem. - Kadrowo… Ciekawe kto jest czwarty. Może Caine? - rzucił lekko, starając się brzmieć swobodnie, choć musiał wpierw odchrząknąć, mając wrażenie, że serce zablokowało mu gardło. - Wrzos… Nie zjadasz puszków i lelków? - spytał, patrząc na kocicę, aby po chwili przenieść spojrzenie na Chrisa, który mógł go widzieć przez chwilę, zanim kot strącił mu okulary. Odruchowo schylił się po nie, podając je gajowemu z lekkim, jakby pytającym uśmiechem. Czy on też czuł się równie niezręcznie przez wzgląd na wspólny domek? Zostawało jeszcze sprawdzić, który pokój. Może zdążą zanim… Wtedy w drzwiach stanęła jedyna kobieta, której Josh naprawdę nie chciał tu widzieć. Nie, bynajmniej nie chodziło o to, że jej nie lubił, że przeszkadzała mu, albo coś równie niemądrego. Pod tym względem najstarsza z rodzeństwa Swansea zdobyła jego serce i gotów był oddać jej rękę Alexa, byle obiecała, że się nim zajmie i rozłupie do końca ten betonowy mur wokół jego serca. Niech emocje wyjdą na światło dzienne, zanim zaczną bojkot wewnątrz mężczyzny! Nie, Josh nie chciał jej teraz widzieć, bo obecność Éléonore nasuwała jedno skojarzenie, jak będą rozmieszczeni w pokojach. Nie wiedział, czy domek działa na podświadomość tych, co mają tu mieszkać, ale fakty to potwierdzały. Alex wszedł pierwszy, mówiąc, że nie chce spać z nim w pokoju i co? Spali osobno! Skoro więc pozostałą dwójką był Christopher i Éléonore… Ciekawe z kim jego przyjaciel wolałby spędzać noc w pokoju. Bardzo ciekawe! Bardzo. Magia, cudowny śmieszek. - Widzę, że cięty język jest waszą cechą wspólną - zaśmiał się, w stronę dziewczyny, mrugając do niej zaczepnie, po czym stanął pomiędzy dwoma pokojami, rozkładając szeroko ręce. - A więc, gdy pozostali uczestnicy naszego czaroteleturnieju są już na miejscu, możemy zaczynać. Przypominam, że jeszcze przez najbliższe parę sekund przyjmujemy zakłady, kto dostąpi zaszczytu spania w jednym pokoju z lelkiem i dwoma puszkami, a komu powierzone będzie ciche towarzystwo - mówił tonem komentatora sportowego, a jego szeroki uśmiech ukazywał dołeczki. Wskazał dłońmi wpierw na otwarty pokój, a później na zamknięte drzwi, prowadzące do własnego pokoju. - Jak widzicie, tylko te są zamknięte, a ustąpią przed lokatorem. Zapraszam do próbowania swoich sił. Jeśli się otworzą, wygrywacie nagrodę główną w postaci zwierzęcego towarzystwa co noc. Jeśli pozostaną zamknięte, będziecie zmuszeni spać w cichym i nudnym pokoju - dokończył swój teleturniej, parskając cicho śmiechem. Oparł się barkiem o ścianę obok drzwi, wbijając dłonie w kieszenie i starając sie nie pokazywać po sobie lekkiego zdenerwowania. Z jednej strony chciałby, aby Alex spał z Éléonore w jednym pokoju, ale wtedy on musiałby być z Chrisem, a to byłoby niezręczne. Przyjemnie emocjonujące, ale i niezręczne.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Powiedzieć, że Christopher czuł się nieco niezręcznie, to jak nic nie powiedzieć. Nie miał za bardzo pojęcia, jak powinien się zachowywać, co powinien teraz robić i jak podejść do sprawy tego domku, z drugiej jednak strony, nie działo się nic niesamowitego, w końcu mieli po prostu przez jakiś czas spędzać nieco chwil razem. Nocy. Trudno powiedzieć, co dokładnie go niepokoiło i powodowało, że jego żołądek mimowolnie się skręcał, ale nie do końca podobała mu się ta sytuacja. Być może zbyt długo mieszkał już sam, by chcieć znosić i tolerować obecność innych, być może chodziło o samego Walsha, a może fakt, że nie miał przez chwilę pojęcia, kto jeszcze będzie z nimi mieszkał. Może o wszystko na raz, czego do końca nie potrafił wyrazić i odnosił wrażenie, że mimo wszystko w domku zaczyna być wyczuwalne swoiste napięcie. Jeśli tak mieliby spędzić całe te wakacje, to może jednak powinien się spakować i po prostu wracać do zamku, może jednak powinien zostać ze skrzatami i zajmować się ogrodem, a nie kombinować, jakby sobie odpocząć. Bo czy aby na pewno w takim wypadku zanosiło się na jakikolwiek odpoczynek? - Być może, tak byłoby dość wygodnie - stwierdził jeszcze, nim pojawiła się Eleanore, którą kojarzył z finału meczu qudditcha, ale zupełnie nie łączył pewnych faktów, więc nie miał bladego pojęcia, że dziewczyna ma jakikolwiek związek z Alexem. Nie wiedział również, że zdążyła zaznajomić się z Joshem, więc nie miał nawet bladego pojęcia, jak powinien się do niej odnosić. Była chyba starsza od jego siostry, ale mimo wszystko odnosił wrażenie, że dzieli ich jakaś przepaść i to nie z uwagi na to, że ona była za młoda, tylko z uwagi na to, że sam wielokrotnie zachowywał się, jakby miał dobre osiemdziesiąt lat i absolutnie nic mu nie pasowało. Teraz zaś miał wrażenie, że jest niczym dzikie zwierzę, które ktoś postanowił upchnąć do klatki z trzema innymi pobratymcami, ale nawet nie upewnił się do końca, jakie łączą ich relacje. Podziękował Joshowi skinieniem głowy za podanie okularów, a później podniósł rękę, by przesunąć nią ostrożnie po ciele Wrzos obserwującej wszystko z góry, jakby znalazła się w jakimś cudownym kabarecie. Sam O'Connor nie wiedział jednak, czy to jakaś komedia przypadków, czy może jednak dramat w trzech aktach, bo nie był w stanie do końca rozpoznać, co się tutaj właściwie dzieje. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Chris nie wiedział zupełnie, co ma na to wszystko powiedzieć i czuł się tutaj jak piąte koło u wozu. Nie pozostawało mu zatem nic innego, jak odsunąć się nieco na bok, pod ścianę, i jedynie obserwować rozwój wypadków. Nie był nazbyt dobry w tego typu przepychankach słownych, na dokładkę zupełnie nie pojmował zawodów, jakie właśnie miały miejsce przed jego nosem, a co za tym idzie, nie był w stanie zrozumieć, co tutaj zaszło. Ktoś miał do kogoś pretensje? Wrzos miauknęła cicho, chcąc chyba zwrócić na siebie uwagę, a ostatecznie zsunęła się w jego ramiona, by zacząć mruczeć z zadowoleniem, ale Chris miał nadzieje, że reszta spraw będzie dla jego współlokatorów na tyle absorbująca, że po prostu dadzą mu spokój, bo obecnie czuł się jak baran, który zupełnie nie jest w stanie przypisać znaczenia temu, co widzi.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
...O ile łatwiej byłoby zaprosić Alexa na spacer i zwiedzanie miasta, zamiast próbować zachowywać się względnie normalnie i spokojnie w jego obecności przez cały pobyt... Liczyła na urlop, a jednak nadal będzie musiała wznosić się na swoje aktorskie wyżyny, by nie palić buraka za każdym razem, gdy on będzie... no, bardziej swobodny. Przecież wspólne mieszkanie pod jednym dachem przez te kilka tygodni to spore wyzwanie. Przy zdrowych zmysłach trzymała ją tylko myśl, że będzie sporo okazji do wybycia z domku lub Joshua z Christopherem rozładują jakoś napiętą atmosferę. Nie miała pojęcia, co łączy tę dwójkę, nie przypuszczała więc, że i w ich przypadku może zaistnieć pewne zakłopotanie. O'Connor był bardzo małomówny i skryty, nie wiedziała o nim nic. Właściwie znała jedynie jego nazwisko i profesję... ...Prychnęła, w pewnym sensie nawet rozbawiona, na wspomnienie o ilości łóżek. No rzeczywiście, teraz to wręcz rozpusta! Postarali się tym razem, nie ma co. Szkoda, że jeszcze mniejszych sypialni nie było. Mogliby stykać się ramionami, śpiąc w osobnych łóżkach. Zaczynała się zastanawiać, czy może nie nakupić sobie eliksirów otrzeźwiających mózg i trwać tak bezsennie, na haju, do końca wyjazdu. Co prawda już jeden pobyt w pokoju z Voralbergiem przeżyła, ale wtedy wszystko trwało krócej, a i pomiędzy nimi panował większy... dystans. - Czaroteleturniej? - otworzyła szerzej oczy, spoglądając na rozradowanego Josha. Czy on zawsze był takim wesołkiem? Naprawdę momentami nie wierzyła w to, że pomiędzy nim, a Alexandrem zaistniało coś takiego jak przyjaźń. Ale może właśnie teraz będzie miała okazję zbadać to dziwne zjawisko - Ciężko mi ocenić, czy wygrana jest satysfakcjonująca. - dodała, unosząc jeden kącik ust ku górze. Wciąż starała się omijać wzrokiem Voralberga i tylko ukradkiem na niego spoglądać. Właściwie... dlaczego? ...W pewnej chwili pufek ukryty pod jej włosami zachwiał się i zjechał z jej ramienia. W ostatniej chwili złapała malca i... o czymś sobie przypomniała. Nie tylko jej współlokatorzy zabrali zwierzynę. - Skoro o pupilach mowa... - wzięła pufka w dłonie i podeszła do Alexandra. Uśmiechnęła się niewinnie, a po chwili wyciągnęła ręce w jego stronę i ostrożnie posadziła różowe maleństwo na ramieniu mężczyzny - Żeby nie zapomniał jak wygląda jego... - zawahała się - mama? - jakieś dwa ogniki na chwilę zabłysły w jej oczach, a ona, jak gdyby nigdy nic, dygnęła i odwróciła się na pięcie, by podejść do Chrisa. ...Miała ku temu dwie pobudki. Pierwsza: miała wrażenie, że gajowy powoli wycofuje się i czuje się nie na miejscu. A jednak mieli mieszkać w tym domku wszyscy razem. Nie chciała, żeby ktoś czuł się źle, tym bardziej z jej powodu. Chciała nieco mężczyznę poznać. Drugim powodem był... jego kot. Uwielbiała koty, a swojego się jeszcze nie dorobiła, więc wizja kociego towarzystwa w domku była bardzo kusząca. Oczywiście nie dla pufków, ale skoro do tej pory sowy ich nie pożarły, to może nic złego się nie wydarzy. A obecność zwierząt redukuje stres, więc może i oni się nie pozabijają. - To samiczka? Śliczna. Przypomina trochę kuguchara... - zagadnęła, mając nadzieję, że Chris nie potraktuje tego jako wścibstwo. ...Choć i wścibska potrafiła być. Niektórzy z zebranych już coś o tym wiedzieli...
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
- Wierzę. – skwitował krótko jego wstęp na temat bagiennego gambo, o którym na samą myśl tak naprawdę wolał nie wiedzieć, czym w istocie było. Z drugiej strony było mu głęboko wszystko jedno jeśli chodziło o kwestie żywieniowe, bowiem był w stanie zjeść wszystko, o ile wiedział o tym coś więcej niż fakt istnienia. Pomijając oczywiście fakt, ze zrobionego przez kogoś posiłku by nie tknął, więc jeśli jego przyjaciel chciałby go częstować, to musiałby zrobić go sam. – A co do spania, to szukaj pozytywów – jesteśmy w jednym domku. Spanie to mniej istotna kwestia. – poza tym, dopóki łózka były osobne i było ich wystarczająco, to nie miał z tym żadnego problemu. Nie był typem, który lubił nocne ploteczki, więc Walsh i tak by się wynudził… a tak to może chociaż trafi na jakiegoś równego sobie śmieszka. Albo i nie, bo po pojawieniu się reszty zrobiło się co najmniej niezręcznie. Kompletnie tego nie rozumiał. O ile relacja Joshuy i Christophera była ich słodką, prywatną rzeczą, w którą wnikać poza paroma radami nie chciał, bo jak sama nazwa wskazywała była wyłącznie ich sprawą, tak jego własna z Éléonore, cóż. Sam nie wiedział nadal jak ją intepretować. W końcu znali się już prawie rok, mieli lepsze i gorsze momenty, a mimo wszystko za każdym razem jak się widzieli po raz kolejny, to następowała ta niezręczna chwila, w której nie wiedzieli jak się zachować. Zupełnie jakby ich relacja miała być jakimś powodem do wstydu. Tak, zdecydowanie te pierwsze, parę lat minut było najgorsze. Złapał się na tym, że utrzymywał na niej wzrok przez dłuższą chwilę, a z tego całego zamyślenia wyrwały go dopiero słowa miotlarza. - Myślę, że bardzo dobrze wiemy, jaka będzie podziałka pokoi. – wypalił dość nagle i w zasadzie nie planował tego. Zapewne gdyby był nieco bardziej ekstrawertyczny, to bardzo szybko zakryłby sobie usta dłonią w geście zakłopotania, jednakże z racji ze był Alexem, to choć wewnątrz się nieco na własne słowa zagotował, to jednak z zewnątrz pozostawał całkowicie niewzruszony. No ale jakby nie patrzeć taka była prawda. Mogli próbować zgadywać i się wygłupiać, ale tylko odkąd kolejna dwójka przekroczyła próg domku nr 1 było od razu wiadomo, kto z kim ma przydzielone pomieszczenie sypialne. Dałby sobie rękę uciąć, że jego przewidywanie się sprawdzi i bynajmniej nie sądził, aby miał spać mając obok siebie, dwa metry dalej, gajowego. Niepewnie zerknął na dziewczynę, kiedy ta zbliżyła się do niego i choć pufek stojący na jej dłoniach definitywnie raczej mógł być pewnym znakiem, co się wydarzy, to w sumie po niej mógł spodziewać się wszystkiego. Nie oponował, jednakże usadowienie stworzenia na jego ramieniu skończyło się delikatnym drgnięciem. Zerknął na nie kątem oka, na tyle na ile pozwoliło mu ułożenie, a później zmarszczył brwi i wrócił spojrzeniem w kierunku młodej Swansea. - Przypomniałaś mi właśnie horror. – mlasnął średnio zadowolony, choć delikatnie pogładził futerko pufka palcem, szybko jednak starając się odwrócić od niego swoja uwagę, zanim ten zacznie zalewać go swoją miłością. – Chyba czas się rozpakować i zapoznać się z obiektem? – to było raczej pytanie retoryczne, bowiem niezależnie od nich i tak miał taki zamiar. Zrobiło się jednak dość… dziwnie, tak więc nie miał zamiaru stać jak kołek i wciąż posiadając pufka na ramieniu, ruszył w kierunku swojego pokoju, gdzie bez większych ogródek wszedł i zaczął robić to, o czym mówił. Rozkładać swoje rzeczy po szafkach. Choć w istocie jedyne, na co miał teraz ochotę to iść gdzieś daleko, walnąć się pod drzewem i poczytać książkę. Czuł, że niektórzy zaaprobowali by jego pomysł.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Oczywiście, że zrobiłby sam! Nie było dania, którego nie spróbowałby sam przyrządzić jedynie po to, aby patrzeć na jedzącego Alexa. Wiedział, że mężczyzna stracił smak, ale nie przeszkadzało mu to w podtykaniu przyjacielowi nowych dań do skosztowania. W końcu nie samymi ustami je człowiek, prawda? W przypadku Alexa zawsze testował wygląd potraw. Smak i zapach potrafił ocenić sam. Zaś bagienne gumbo… Aż czuł, że ślinianki mu pracują. Nazwa brała się raczej z wyglądu potrawy niż jej składników. Ostatecznie wszystko przygotowywało się na zasmażce, dodając kilka odmian mięsa, jak wołowina, krewetki, drób i kiełbasa wieprzowa. Do tego dorzucało się warzywa i eksplozja smaku gwarantowana, gdy tylko wszystko się odpowiednio przysmaży. O tak, czuł, że żołądek już domaga się tutejszego specjału. Dania biedoty, które stało się tradycyjną potrawą, możliwą do zrobienia w wersji ekskluzywnej, bazując na owocach morza. Niestety, nie było mu dane przeprowadzić wykładu na temat luizjańskiej kuchni, bo wydarzenia z pokoju zaczęły nabierać tempa, a on sam nie wiedział czy śmiać się, czy płakać z przewrotności losu albo humoru dopasowujących do domków. Kadra i partnerka? Dlaczego… och. Zastanawianie się nad tym nie miało sensu, szczególnie, gdy wszyscy i tak dotarli na miejsce. Przez moment było mu przykro, że nikt nie chciał wziąć udziału w jego wersji teleturnieju, aż nie odezwał się Alex, na co zwyczajnie musiał parsknąć śmiechem, rozkładając nieco bezradnie ręce. - No tak, domek jest zsynchronizowany z pragnieniami Alexa. Nie chciał ze mną spać, więc mamy osobne pokoje… A patrząc na skład domku… Élé, mogę używać zdrobnienia? Wydaje mi się, że niestety nie będzie nam dane plotkować w nocy - rzucił, spoglądając roześmianym wzrokiem na kobietę, aby niewiele później wybuchnąć śmiechem, gdy tylko położyła pufka na ramieniu Alexa i nazwała go mamą. - Alex, nawet Juniorem się tak nie zajmujesz… Dostaniesz go kiedyś na cały dzień. Wiesz, że od Vaughna dostałem drugiego, żółtego? - rzucił, spoglądając na przyjaciela i próbując nie pokazać całym sobą, jak bardzo rozczula go widok Adonisa z Marmuru z puszkiem pigmejskim, szczególnie, gdy pomiział go palcem. No przecież nie mógł nikt powiedzieć, że nie ma ręki do stworzeń, albo serca. Miał je, a to, że ukrywał je przed światem, to zupełnie inna sprawa. Spojrzał na Chrisa i jego kotkę, gdy Éléonore o nią pytała, samemu spokojnie wchodząc do pokoju, aby zajęć do zwierząt. Szczęśliwie Fruzja spała, a puszki zajmowały się sobą. Mógł więc wyjść i sprawdzić, czy pozostała dwójka zamierza jednak zaryzykować i sprawdzić, w których pokojach śpią. Podejrzewał jednakże, że Voralberg miał rację, co do rozmieszczenia po pokojach i przyjdzie mu dzielić swój z Chrisem. Właściwie nie wiedział, która opcja była bardziej niezręczna - pokój z gajowy czy dziewczyną Alexa.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
/ Inny czas, po imprezie Nie był zły. Wybieganie się po prostu dobrze mu zrobiło w momencie, kiedy sam nie wiedział co czuł i czy te emocje nie prowadziły go w złą stronę. Wolał wybrać się więc na samodzielną wycieczkę – oczywiście odpowiednio wcześniej się do niej przygotowując - i po prostu, po ludzku pobiegać. Było o tyle dobrze, że był już wieczór i temperatura na zewnątrz nie była zabójcza, tak więc kiedy wrócił do nie był na skraju umieralności, a jedynie od potu przemoczony do suchej nitki. Jak zwykle obrał zbyt długi dystans, a zważywszy na okoliczności narzucił sobie dodatkowo zabójcze tempo. Zupełnie jakby nie wiedział do czego mogło to doprowadzić. Spodziewał się, że domek po jego powrocie będzie sprawiał wrażenie opustoszałego. Być może O’Connor przebywał w swoim pokoju, a być może w ogóle go nie było. Reszta oczywiście była aktualnie gdzieś indziej i nie spodziewał się, aby mieli szybko wrócić, tak więc w ostateczności, kiedy przekroczył próg to w salonie nie zastał nikogo. Co w zasadzie na tę chwilę mu odpowiadało. Korzystając z braku żywej duszy przywołał do siebie komplet ubrań do spania i skierował swe kroki do łazienki, gdzie wziął szybki prysznic. Chwalmy Merlina, że dorosłym udostępniono to pomieszczenie w ich domkach, bowiem nie przeżyłby korzystania z publicznych balialni. Wciąż z mokrymi włosami (a jakże!) powędrował do swojego pokoju, aby rzucić się na swoje łóżko i leżeć tam przez kilka minut z próbą złapania równomiernego oddechu. Czuł się dziwnie wykończony i sam nie wiedział, czy było to spowodowane wysiłkiem fizycznym… czy psychicznym. Nie chciał myśleć o tym, co wydarzyło się na imprezie przed jego wyjściem, a już na pewno nie miał zamiaru zastanawiać się nad tym co działo się tam aktualnie. Po prostu chciał ten temat przemilczeć… problem w tym, że kompletnie nie potrafił. Myśli nagabywały go z każdej strony podsuwając mu coraz to różniejsze opcje, a co gorsza każda z nich była sensowna. Czy w istocie powinien okazywać jakiś żal? Przecież nie mieli złych intencji, niemniej jednak ciągnięcie ich jak cieląt na rzeź było co najmniej nieuprzejme. Ech… gdyby tylko takie problemy miał w życiu. Potrząsnął głową próbując się pozbyć osobistych natrętów i natychmiast chwycił książkę, aby zająć się czymkolwiek co wsadzi tok jego myślenia na całkowicie inne tory. Bynajmniej nie w jednym temacie. Co prawda miał już nieco dosyć tematu Leveau, ale tak naprawdę to jedyne co aktualnie miał pod ręką pod względem lektury. Chłonięcie tej teorii zabierało mu zdecydowanie za dużo czasu, ale było dość wciągające. Tak, zdecydowanie historia starej szamanki voodoo pozwalała mu na oderwanie się od rzeczywistości. Doczytywanie kolejnych informacji na temat jej roli jako mambo, a także tego jak wielką wagę odegrała w kwestiach voodoo, było bardzo zajmujące. Niestety tylko chwilowo. Nawet nie łudził się, że w tej sytuacji pomógłby mu sen i tak nie zaśnie, albo wkrótce się obudzi. Leżąc więc w swoich ulubionych dresowych spodniach i koszulce, które zwykle przeznaczał do spania – po prostu pogrążył się w lekturze, starając się nie liczyć upływającego czasu.
Ostatnio zmieniony przez Alexander D. Voralberg dnia Pon 10 Sie - 23:14, w całości zmieniany 1 raz
...Nie była to najlepsza impreza w jej życiu. Właściwie jedynym plusem tego wszystkiego było to, że spędziła trochę czasu z Ezrą i miała okazję pogadać z dziewczyną Elijaha. Liczyła na coś więcej, ale przede wszystkim... liczyła, że Alex jednak zostanie. Nie planowała się upijać, ale tej nocy żaden z planów się nie udał. Nawet ten nieco bardziej misterny, w który uwikłany był takie Joshua. ...Och, właśnie! Joshua! Wróciła bez niego i, po prawdzie, straciła nie tylko rachubę czasu, ale i Miotlarza z oczu. Walsh bawił się chyba całkiem nieźle, a przynajmniej takie pozory sprawiał. Był osobą, która odnalazłaby się świetnie w każdej sytuacji. Zazdrościła mu tego i też... mocnej głowy. Sama wypiła raptem kilka szklanek whisky, a już wirowało jej w głowie i obraz niebezpiecznie rozmywał się, co tylko potęgowało ten efekt. Ale jakoś sobie radziła. ...Ostrożnie otworzyła drzwi i na palcach przemknęła obok łazienkowych drzwi. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś akurat z niej wychodził. Przed wejściem do sypialni zawahała się. Stała przed nimi dobre kilka minut, mając w głowie skrajne myśli. O ile łatwiej byłoby, gdyby dzieliła pokój z kimkolwiek innym. Ostatnie, czego chciała, to nieprzyjemna rozmowa przed snem. Może powinna zawrócić? Ezra i Bianca na pewno by ją przenocowali. Już miała odwrócić się od drewnianych drzwi, kiedy pomiędzy nogami przebiegła jej kotka Chrisa, co tak bardzo ją zaskoczyło, że... straciła równowagę. ...Tak, zawodowa tancerka okazała się mistrzynią koordynacji ruchowej. I to za sprawą paru kolejek Ognistej! Wystarczyło, że puchata istotka zahaczyła o jej łydki. Éléonore zachwiała się i, by ratować się przed strasznym upadkiem, wsparła się o klamkę do sypialni. A potem drzwi same się otworzyły. I już nie było odwrotu. - Kurwa.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Sam nie wiedział, kiedy zmienił swoją pozycję do pionu. Podciągnął nogi pod siebie w siadzie tak zwanym „po turecku”, a plecy oparł o chłodną ścianę domku czując ukojenie z jej strony. Po takim wysiłku, jaki zafundował sobie jeszcze niedawno, teraz było to doprawdy bardzo przyjemne uczucie. Nie spodziewał się, że dalsze rozdziały historii Laveau mogą go wciągnąć na tyle, że pochłaniał kolejne wersy z prędkością światła i sam nawet nie wiedział, kiedy dotarł do ostatniego rozdziału. Było już dość późno, jednakże perspektywa zakończenia tej książki dzisiaj była na tyle kusząca, że nie zamierzał przestać i miał zamiar przeczytać lekturę od deski do deski, jak na prawdziwego Krukona przystało. Najwyżej się nie wyśpi, natomiast nie była to jakaś wielka odmiana od tego, co miał na co dzień. Rzecz jasna nie słyszał skradającej się po schodach dziewczyny i w zasadzie… musiał przyznać się do tego, że całkowicie zapomniał o tym, że mają razem pokój. Wciągnął się w to tomiszcze na tyle, że w zasadzie oderwał się od sprawy, przez którą zaczął je czytać i jakby nie patrzeć nie żałował tego w żadnym stopniu, bo nie myślał o tym co działo się na tej cholernej imprezie. I o tym co robiła Éléonore. Zważywszy na to, jakie zaopatrzenie zorganizowali ex-krukon i opiekun Gryffindoru to wolał o tym nie myśleć, z drugiej strony starając się pozostać w swojej alexowej racjonalności na temat tego, że kim on był aby jej zabraniać. Podniósł wzrok znad książki, kiedy drzwi się otworzyły. Co prawda nieco się wzdrygnął, ale nie był zaskoczony… a może? Nie wiedział dlaczego pierwszą jego myślą był fakt, że być może to jego przyjaciel, natomiast dostrzeżenie dziewczyny bardzo szybko sprowadziło go do parteru zwanego uświadomieniem. Uniósł jedną brew do góry przyglądając się tej jakże zgrabnej koordynacji i poczuł, że delikatnie drży mu kącik ust, natomiast w ostateczności nie uśmiechnął się w jej kierunku pozostając neutralnie bezosobowym. - Dlaczego przy mnie zawsze zachowujesz się tak, jakbym miał oceniać? – zapytał, kładąc uprzednio uniesioną książkę na kolanach, choć już po chwili zwrócił z powrotem swoje białe oczy na linijki tekstu, aby chociaż doczytać zaczęty akapit. Typowy Alex jest typowy i nie miał zamiaru przestać, natomiast gdy skończył (niestety nie całość…) odłożył książkę na szafkę nocną obok i usiadł na brzegu łóżka przyglądając się jej osobie. Uśmiechnął się lekko i po chwili rzucił na jej pościel butelkę wody, obawiając się, że jeżeli go poda w jej kierunku, to raczej nieszczególnie go złapie. Ale tak jak powiedział – on nie oceniał.
...Nie była pewna, czy widok, jaki ukazał się jej tuż po otworzeniu drzwi, ją zaskoczył. Nie miała zielonego pojęcia, o której godzinie wyszła z domku Ezry, ani ile zajął jej powrót. Być może pokonała ten dystans zaskakująco szybko, a być może wlokła się niemiłosiernie. Trochę jej się film urwał, no ale cóż poradzić - zdarza się. Wolałaby jednak ujrzeć Voralberga śpiącego, aniżeli czytającego sobie książkę w pełnym skupieniu. Czekał na nią? Martwił się? Może było to urocze, ale w tej chwili myślała tylko o tym, by uniknąć rozmowy o całym tym podstępie. Nie miała do tego głowy... ...Wyprostowała się, przybrała kamienny, wręcz posągowy wyraz twarzy i przeszła przez wąską przestrzeń dzielącą ich łóżka. Doprawdy, mniejszych sypialni nie dało się wybudować. A sam strop był tak niski, że Alex musiał czuć się jak zamknięty w trumnie. Wolała jednak go o to w tej chwili nie pytać... - Bo oceniasz. - mruknęła, poprawiając włosy i podchodząc do swojego łóżka, by po chwili usiąść na nim i ściągnąć z nóg buty. Potem zrzuciła też kurtkę i usiadła głębiej na materacu. Czy łóżko było wyjątkowo wygodne, czy ona... wyjątkowo zmęczona? - Rola nauczyciela za bardzo weszła. - dodała po chwili, odnosząc się wciąż do jego słów. Czy rzeczywiście ją kiedykolwiek oceniał? Oczywiście, że nie. Ale ona teraz zupełnie inaczej postrzegała rzeczywistość. ...Obserwowała lot butelki z wodą w niemym zaskoczeniu. Chciał jej pomóc czy z niej zadrwić? Miała prawo do swojego stanu lekkiego upojenia. Była dorosła, na Merlina! Prychnęła cicho, wzięła butelkę do ręki i odstawiła ją na podłogę, ale mimo wszystko... postawiła ją dość blisko łóżka. Tak na wszelki wypadek. Może przyda się o poranku. - Czekałeś na mnie? Mam nadzieję, że nie. - bo miałabym jeszcze większe wyrzuty sumienia. Spojrzała na niego swoimi dużymi, błękitnymi oczami, które zdradzały żywą ciekawość. ...Czekał?
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Nie miał klaustrofobii. Z tego też powodu wielkość tego pokoju nie była dla niego w żadnym stopniu uciążliwa, choć ciągłe pilnowanie się, aby – prozaicznie mówiąc – nie zaryć karkiem w strop było dość sporym wyzwaniem. Niemniej jednak po którymś razie się nauczył i teraz poruszał się po tym pomieszczeniu bez większych problemów, o ile w ogóle w nim przebywał. Nie mówiąc już o siedzeniu czy leżeniu na łóżku, bo to było już całkowicie nieistotne jeśli chodziło zarówno o wysokość sufitu, jak i jego osoby. - Oczywiście, że nie. Jesteś dorosła. – zmarszczył brwi najwyraźniej nieco zdziwiony jej pasywno-agresywną postawą, ale w żaden sposób tego faktu nie skomentował. Przyglądał jej ze wzmożoną uwagą, jak siada na łóżku i powstrzymywał się od delikatnego uśmiechu, pozostając wciąż neutralnie niewzruszonym tym, co się tu działo. A przynajmniej z zewnątrz. Wewnątrz szpilka przebijała mu właśnie wnętrzności. Nie mógł jednak wiecznie ukrywać swojego rozbawienia jej zachowaniem i okazał je dokładnie w momencie kiedy skończyła komentarz o nauczycielu. Wyglądało więc, jakby uśmiechnął się na jej stwierdzenie. - Oceniam pracę ludzi, nie ich samych. – mruknął, czując się nieco urażonym, że ma o nim takie zdanie. Wzruszył ramionami i na powrót z lekkością położył się na łóżku, chwytając książkę. Czasami naprawdę doceniał fakt, że ubierał bardziej wygodne ubrania, a strój, w którym spał zdecydowanie należał do tego typu garderoby. Kątem oka widział, jak stawia butelkę obok łóżka. - A powinienem? – w sumie sam nie wiedział. Z jednej strony raczej nie miał takiego zamiaru, natomiast zanim wciągnął się w lekturę, to myślał o niej dość intensywnie… być może podświadomie nie chciał kończyć książki, zanim ona nie wróci i tak też się stało, z drugiej… może to był kolejny przypadek i po prostu zaczytanie się nie miało nic wspólnego z czekaniem na jej powrót. I tak nie sądził, że coś by zdziałał, a jej obecny stan go w tym tylko utwierdzał. Broń Merlinie nie miał zamiaru prawić jej jakichś dyrdymałów na temat zaciągnięcia go na tę cholerną imprezę. Raczej rozumiała sytuację, a on nie miał intencji, aby jeszcze jej dowalać. - Nie, raczej nie… – stwierdził z dość dużą dozą pewności w głosie, zerkając na powrót na jej osobę. – Po prostu kładę się dość późno. – a jednak odczuł potrzebę dodania wytłumaczenia się jej z tego, dlaczego jeszcze nie śpi.
...Owszem, była dorosła. ...Ale czy naprawdę tak się czuła? Czy zawsze? To już nie było takie oczywiste. Radziła sobie sama, zarabiała całkiem nieźle, ale wciąż w pełni się nie usamodzielniła. Wielokrotnie zastanawiała się, czy powrót do rodzinnego domu był dobrym pomysłem. Rozmyślała o własnym mieszkaniu, o większej niezależności, ale... nic nie wychodziło poza sferę marzeń. Czy on też widział w niej małolatę? Przecież tyle lat ich dzieliło... - Miło, że to zauważasz. - odpowiedziała odrobinę wyniośle. Zadarła podbródek i spojrzała na niego spod lekko przymkniętych powiek. Świat jej nieco wirował i musiała mocniej się koncentrować, by złapać ostrość. Dawno nie piła whisky i to chyba zaważyło - Jestem dorosła i mogę sama decydować o sobie. - dodała stanowczym tonem, zupełnie niepotrzebnie. Cała sytuacja zaczynała się robić kuriozalna. Buntownicza Élé mode on. ...Jakaś jej część bardzo liczyła na to, że odpowie twierdząco na zadane pytanie. Odczuła więc drobny zawód, choć nie dała tego po sobie poznać. Po prostu skinęła mu głową, dając do zrozumienia, że odpowiada jej to rzeczowe wyjaśnienie. A co działo się w jej głowie? Cóż, długo by wymieniać. Za dużo analizowała, za dużo myślała, a w dodatku... nie tylko o przyziemnych sprawach. Czuła, że powinna czym prędzej położyć się spać, ale jeszcze była w takim stanie pobudzenia, że nie dałaby rady zasnąć stosownie szybko. Miała ochotę rozmawiać, dyskutować, ciągnąć go za język, choć przecież jeszcze niedawno obawiała się konfrontacji. - Ostatnim razem jak spaliśmy razem... - zawahała się, bo jej otumaniony umysł był wolniejszy od aparatu gębowego i to zdanie wybrzmiało... źle - jak spaliśmy w jednym pokoju - poprawiła - to zdradziłeś mi jedną ze swoich tajemnic. Może dzisiaj czas na kolejną? - zagadnęła, zakładając nogę na nogę i uśmiechając się zaczepnie. Wciąż niewiele o nim wiedziała, choć zdecydowanie więcej niż zimą. Swój pokaźny wkład w jej wiedzę miał Joshua Walsh, ale nadal wolała osobiście poznawać Alexandra Voralberga. Chciała poznać jego przeszłość, jego historię, ale też tak przyziemne rzeczy, jak chociażby ulubiony kolor. ...A teraz była skora do zadawania dość bezpośrednich pytań. Co jeszcze siedziało jej na końcu języka?
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Nie mógł powiedzieć, że patrzenie na nią w takim stanie sprawiało mu przyjemność, natomiast jej zachowanie było już całkowicie odmienną sprawą. Stawała się straszliwie…bezpośrednia. Zresztą ze swojego doświadczenia wiedział doskonale co alkohol może robić z człowiekiem, natomiast w żadnym stopniu nie przeszkadzało mu to, aby uśmiechnąć się wewnętrznie na jej wyniosłe zachowanie. Dobrze, że to jeszcze ona nie zaczęła go tu rugać za to, że śmiał w ogóle wyjść z tej imprezy. - Dobrze, że to podkreśliłaś. – czy on się z nią właśnie drażnił? Tak naprawdę ciężko było powiedzieć, zważywszy, że mówił to całkowicie (przynajmniej zewnętrznie) poważnie. Powinien jeszcze coś na ten temat dodać? Może lepiej nie, bo jeszcze oberwie podaną wcześniej butelką wody w łeb, a wszyscy doskonale wiedzieli – a przynajmniej oni – że kaskada przezroczystego płynu w ich obecności nie kończy się dobrze w większości przypadków, chociaż… Kontynuował czytanie książki tak naprawdę nie wiedząc czy będzie chciała kontynuować te przekomarzanie, czy jednak pójdzie spać. Nie chciał być natrętny względem jej osoby, bo już sam fakt, że mieszkali razem w jednym pokoju był co najmniej krępujący. I jak na ironię poprzednim razem powinno być gorzej, to przynajmniej w jego opinii tym razem było to jeszcze bardziej niezręczne. Być może wpływ na to miał fakt, że ich relacja się pogłębiła, a oni sami nie wiedzieli czy w zasadzie mieli tu powód do jakichkolwiek złych emocji. Jak unosił lekturę okładka do góry, tak w momencie jej pierwszego stwierdzenia tomiszcze o mało nie wypadło mu z ręki i tak naprawdę nie wiedząc czy zauważyła, pochwycił je szybko udając że w sumie nie było to nic takiego. Dobrze, że się zreflektowała, bo już miał pytać kiedy był aż tak nieprzytomny… to co czekało go jednak chwilę później całkowicie zbiło go z pantałyku i nie mógł powiedzieć, że go tym nie zaskoczyła, ponieważ w istocie był zszokowany jej bezpośredniością. Gdzie ta zawstydzona i zarumieniona panna Swansea? - Hmm. – ale co miał powiedzieć? Tak naprawdę… chyba ciężko było mu z marszu rzucić coś co jednocześnie nie było dla niego aż nadto osobiste, ale z drugiej strony było czymś ciekawym. O kilku rzeczach już wiedziała… z pomocą jego przyjaciela co prawda, no ale lepszy wróbel w garści. Położył sobie książkę na kolanach przez chwilę wpatrując się w kilka wersów kolejnego akapitu, a fakt, że skończył go w połowie i nie dokończył myśli mógł jednoznacznie wskazywać na to, że został zbity z pantałyku. Podniósł się z miejsca, nagle, zupełnie jakby przez głowę przeszła mu jakaś szybka myśl i odkładając książkę obok usiadł na swoim łóżku dokładnie naprzeciwko niej kierując na nią spojrzenie swoich białych oczu. - Mam urodziny drugiego maja. – jakby to powiedział Josh – boom skarbie, ale tego się raczej nie spodziewałaś. Bo w istocie jak na niego było to wyznanie – mimo swojej błahostkowości dla wielu osób – dość otwarte. Jednak z tego co mówił jego przyjaciel, to dość mocno zależało jej na poznaniu tej daty. Oczywiście co do tego, że o tym wie, się nie przyzna. - Ale ich nie obchodzę. - dodał pospiesznie, odczuwając dziwny niepokój wewnątrz, że w ogóle z niewiadomych dla siebie przyczyn zdradził jej ten fakt.
...Może gdyby była całkiem trzeźwa, to dostrzegłaby jego dezorientację wywołaną jej drobnym przejęzyczeniem. Nie była jednak, a poziom spostrzegawczości malał wprost proporcjonalnie do ilości wypitych kubków whisky. Ile ich było? Sama nie wiedziała. Może powinna zapytać o to Morgan? Świetny początek bliższej znajomości z dziewczyną rodzonego brata, nie ma co. Nie była nawet pewna tego, co jej nagadała i czy nie powinna tego żałować. Kac moralny is coming. ...Spostrzegawczość spostrzegawczością, ale pewnych (nawet drobnych!) gestów nie mogła nie zauważyć. Taki już urok wstawionych ludzi, że są ślepi na jedno, a bardziej wyczuleni na drugie. Dlatego aż zadrżała, jak gdyby od podmuchu zimnego wiatru, gdy z nagła podniósł się i skierował swoją sylwetkę wprost na nią. Dzieliła ich niewielka odległość, choć każde siedziało na swoim łóżku, a to za sprawą wyjątkowo ciasnej sypialki. Typowa przytulna przestrzeń - można przytulić dwie ściany jednocześnie. I gdyby teraz zechciała (a kusiło), mogłaby przesunąć się na skraj materaca i zetknąć się z nim chociażby kolanami. Nie zrobiła tego jednak, choć i nie odsunęła się, nadwyrężając tym samym jego przestrzeń osobistą, o którą zawsze tak zawzięcie walczył. Ale przecież sam zmniejszył dystans! ...Czekała na to, co powie, wpatrując się nieugięcie w jego nienaturalne tęczówki. Nie wiedziała kompletnie czego się spodziewać, ale to, co usłyszała... odebrało jej mowę. Na chwilkę. - Och. A więc drugi maja? - powtórzyła półszeptem, niczym największą tajemnicę świata czarodziejów. Fakt z życia na pozór błahy, zwyczajny, ale przecież dobrze wiedziała, co wiąże się z tą datą... Tym bardziej, gdy chodziło o kogoś, kto osobiście uczestniczył w Bitwie o Hogwart. Nie spodziewała się, że tak trywialna rzecz, jak tajemnicza data urodzin, wprawi ją w takie zakłopotanie i wywarze na niej takie wrażenie. I nie tylko ze względu na fakt, że tegoroczne urodziny przegapiła. Mimo otumanienia po wiadomo-czym nadal dość sprawnie łączyła wątki. I w tej misternej układance nagle zaczynały się pojawiać brakujące kawałki - Wiele przeszedłeś jako dziecko. - dodała, nieświadoma tego, jak bardzo nieomylna była i tego, że owa Bitwa była jedynie kroplą w morzu pełnym goryczy i niesprawiedliwości. Myślała jedynie o najpotworniejszych urodzinach nastoletniego Alexandra i o bliznach, które były nie tylko przykrą pamiątką, ale i... okrutnym prezentem. ...I na chwilę jej nastrój zmienił się, zmarkotniała, zamyśliła się, odpłynęła. Aż nagle usłyszała charakterystyczne drapanie o zewnętrzne ściany drewnianego domku. Chochliki kornwalisjkie. Była tego niemalże pewna. Ten chrobot rozpoznałaby wszędzie, nawet w Nowym Orleanie! Ocuciło ją to i z głębokim westchnięciem zerknęła w stronę źródła hałasu. Świetnie - jeszcze tych małych potworków brakowało. - Mam jeszcze jedno pytanie, ale teraz nie wiem, czy powinnam je zadać. - rzuciła, wciąż wpatrując się w niewielkie okienko, za którym szalały chochliki. Nadal mówiła szybciej niż myślała. W przeciwnym razie w ogóle nie przyznałaby się do zamiaru pytania go o cokolwiek. ...Tym bardziej o to...
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Był spięty. I to straszliwie. Nie trzeba było go dotykać, aby jego mięśnie napięły się i trwały tak w oczekiwaniu na jej reakcję. W zasadzie nie wiedział, dlaczego to powiedział, a raczej… dlaczego przyszło mu to z taką łatwością. Może i była to jedna z bardziej przyziemnych rzeczy jaką mógł jej powiedzieć, natomiast tę informację znało zaledwie kilka osób i mimo, że była dość trywialna, to była też swojego rodzaju tajemnicą, której nikomu nie zdradzał. Szczególnie, że nie była to dla niego jakaś istotna data… to znaczy, na pewno była ważna, ale nie z powodu tego, że właśnie w tym dniu również się urodził. Nie obchodził rocznicy swojego pojawienia się na świecie i nie miał zamiaru w dalszym ciągu tego robić, a pojedyncze incydenty wymyślane przez jego przyjaciela tego faktu raczej nie zmieniały (choć po cichu musiał przyznać, że jego upór i to co robił było nad wyraz miłe). A jednak – była to dla niej dość istotna informacja. Dlaczego dla innych ludzi urodziny były tak ważne? Nigdy tego nie rozumiał – przecież oznaczało to kolejny rok starzenia się i w zasadzie nic więcej. No, ale w każdym razie teraz tę datę otrzymała. Co z nią zrobi? Zda sobie sprawę z tego jak ważny był ten moment, czy raczej będzie to kolejna rzecz na liście do odhaczenia z czystej ciekawości? Był też ten uśmiech. Ten cholerny uśmiech. Bywały takie momenty, że myślał o tym jak bardzo ona zdaje sobie sprawę z tego jak na niego działa i jak bardzo dobrze wie, co robi. Czy teraz też tak było? Czy to właśnie uniesienie przez nią tego kącika ust wywoływało w nim palpitacje i chęć rozmawiania z nią do samego rana zamiast po prostu, po ludzku pójść spać? Czy oni jeszcze jakiś czas temu nie rozstali się mimo wszystko w nieco napiętej atmosferze? Jego umysł podrzucał mu aktualnie tak wiele pytań, ale jakoś tym razem pozwalał im płynąć, a w tak długim oczekiwaniu (istocie krótkim) na odpowiedź powoli sobie je wszystkie porządkował i starał znaleźć ich rozwiązanie. Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż na nią patrzył i szczerze mówiąc nie wiedział teraz, czy jego mimika zdradzała to, o czym myślał, czy jednak była myląca. A może jak zwykle nie okazywała zupełnie nic? Był w kompletnej kropce i czuł, że coraz mniej się kontroluje, jeśli chodzi o emocje w jej obecności. Czy tak to właśnie wszystko działało? Chyba nie był pewien czy tego chciał. W jej obecności czuł się bardzo dobrze, a jednocześnie miał wrażenie, że powoli stawała się jego słabością. A to nie było bezpieczne. Chyba nie był zaskoczony. Jej reakcją. Każdy tak reagował, a przynajmniej Ci, którzy wiedzieli. Zawsze znajdowało się to ciche, myślowe och. Czy w jakikolwiek sposób się zawiódł? Na to liczył? Sam nie wiedział. Chyba nie było tu aż tak dobrej odpowiedzi, a sam fakt iż się speszyła był w pewien sposób pocieszający. Cóż, przynajmniej nie kolejna pozycja na liście, a być może w istocie kryło się za tym coś więcej. - Jeśli zamierzasz wysyłać mi śpiewające, wycięte laurki na wzór tych Josha, to proszę, nie rób tego. – powiedział, a w zasadzie zaciągnął dość mrukliwym głosem w jej kierunku. Było w tym wydźwięku coś pociągającego trzeba było przyznać. – Czy to istotne? To dość dawne czasy. – choć ciągnęły się za nim do teraz. Nie była to jednak jej sprawa… czy raczej, po prostu nie chciał aby się tym przejmowała. Kimże byłby, gdyby chciał na nią zrzucać wszystkie swoje problemy? Najprawdopodobniej całkowicie pozbawionym empatii człowiekiem. Czuł jednak, że w pewien sposób chciała je na siebie przyjąć, najprawdopodobniej myśląc, że mu to jakkolwiek pomoże. Nie mógł jednak nic w tej kwestii powiedziec, bo zwyczajnie nie miał na nią żadnej odpowiedzi ani konkluzji. Tak wiele osób wiedziało o wielu kwestiach jego zycia, a do tej pory nikomu się nie udało, jeśli chodziło o trwalsze łaty. Trwał w ciszy na równi z nią, zadając i odpowiadając sobie w myślach na kolejne pytania. Niezwykle zaskakiwało go, że z czasem na tak wiele z nich znał odpowiedź, a co więcej w żadnym stopniu go ona nie zaskakiwała. Czy to dobrze? Być może. Nie potrafił tego zintepretowac, choć być może już teraz bez problemu powinien. Może znów potrzebował rozmowy z Walshem… albo z nieco bardziej wytonowaną Perpetuą? Z Talią? Czy ktokolwiek był w stanie mu jakkolwiek w tej chwili pomóc? Najprawdopodobniej musiał poradzić z tym sobie i zrozumieć to wszystko samodzielnie. Tak, chyba właśnie tak miało być, choć w tej chwili do jego umysłu wdarło się, tuż obok myśli, dość irytujące chrobotanie. W pierwszej chwili miał wrażenie, że był to żart jego wyobraźni, po paru sekundach zdał sobie sprawę, że Éléonore patrzy w kierunku okna, tak więc wzrokiem powędrował tuż za nią i zaczął się wsłuchiwać w ostentacyjne drapanie domkowego drewna. Westchnął i od niechcenia machnął ręką, aby po chwili już wszystko wróciło do normy, a ta noc uraczyła ich dalszą błogą ciszą przeplataną jedynie ich rozmową. Miał jedynie nadzieję, że nie zapyta go o to, co zrobił tym zwierzakom. Zwrócił na nią spojrzenie białych tęczówek i uniósł delikatnie jedną brew ku górze słysząc jej słowa. Dziwne ukłucie w żołądku nawiedziło go ze zdwojoną siłą, bo w zasadzie nie wiedział czego ma się spodziewać. - O chochliki? Niewiele o nich wiem. - nie był mistrzem rozładowywania atmosfery, a ta kontra przez chwilę wydawała mu się w miarę zabawna, zważywszy na okoliczności. Powietrze można było ciąć mieczem i bynajmniej nie była to wina wielkości pomieszczenia, ani temperatury na zewnątrz. - Pytaj. – rzucił, czy też raczej szepnął, podpierając się głową o swoją dłoń i patrzył na nią z wyraźną ciekawością, choć również skrzętnie ukrytym strachem.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris naprawdę czuł się mocno nie na miejscu i nie bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić. Nie wiedział, jak ma sobie radzić w czasie tego wyjazdu, odnosił bowiem wrażenie, że pomiędzy trójką jego współlokatorów toczy się jakaś nieustanna gra, której zasad po prostu nie rozumie i nie jest w stanie za nią nadążyć. Nic zatem dziwnego, że spoglądał na nich, jakby się z choinki urwali, po prostu poświęcając czas kocicy, która zdecydowanie była w chwili obecnej najbardziej absorbującą jednostką w okolicy. Ponieważ zaś nie nadążał za tym, co działo się dookoła niego, to dał sobie spokój ze słuchaniem tych ich przekomarzanek, dochodząc do wniosku, że mimo wszystko znajduje się gdzieś na skraju tego wszystkiego i zdecydowanie nie pasuje do obrazka, jaki tworzyli w trójkę, mając chyba jakieś wspólne tematy, czy może nawet tajemnice, do jakich sam gajowy raczej nie był dopuszczony. Pewnie dlatego pojawienie się obok niego kobiety sprawiło, że drgnął lekko, zamrugał, a później spojrzał na nią, kiedy Wrzos z wielką ciekawością wychyliła się w stronę Eleanore, by przekonać się, z kim właściwie ma do czynienia i czy to ją jakoś mocniej ciekawi, czy może jednak nie. - Słucham? Tak, ma na imię Wrzos i jest pół kugucharem, więc nic dziwnego, że... ci go przypomina - powiedział dość miękko. Kocica była wielce zaciekawiona nową jednostką w jej otoczeniu, nic zatem dziwnego, że Chris pozwolił jej zejść na ziemię i zacząć kręcić się wokół kobiety, a sam przeprosił Eleanore i stwierdził, że skoro pozostała dwójka wybrała się już do pokojów, to chyba na nich także najwyższa pora. Na zdziwił się nawet jakoś bardzo, kiedy okazało się, że ostatecznie ma mieszkać razem z Joshem, bo zaczął przyzwyczajać się już do przypadków tego typu. - Tylko nie zjedz tych wszystkich stworzeń w twojej okolicy - rzucił do kocicy, kiedy ta znudziła się już zapoznawaniem okolicy i przyszła do niego, by ponownie domagać się pieszczot i noszenia na rękach, co aż takie łatwe nie było z uwagi na jej spore gabaryty. Nie bardzo wiedział, czym ma się zająć po wypakowaniu swoich rzeczy, więc doszedł do wniosku, że żeby nie przeszkadzać pozostałym lokatorom domku, wybierze się po prostu na spacer.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
...Zawsze ciężko było jej go rozgryźć. ...Trwał zamknięty za swoim betonowym murem, zupełnie jakby obawiał się, że ktoś, kto zajrzy na tę drugą stronę - przestraszy się i ucieknie. A prawda była taka, że gdyby miała uciec, zrobiłaby to już dawno. Nie należała do osób, które szybko się poddają i zniechęcają. Im mocniej coś ją intrygowało, tym bardziej chciała to poznać, rozwikłać. I małymi kroczkami dążyła do celu i tym razem, ucząc się stopniowo jego reakcji, zapamiętując i rozróżniając spojrzenia, uśmiechy, czy nawet drobne uniesienia brwi. Można by rzec, że była już na etapie, kiedy... przy dłuższej nieobecności zaczynało jej brakować tych elementów. Przyzwyczajenie czy coś więcej? ...Jej reakcja była szczera. Nie tuszowała swojego zmieszania i tego, że było jej najzwyczajniej w świecie przykro. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie potrzebował jej współczucia, a jej posępna mina niewiele wnosiła i jeszcze mniej zmieniała. Ale nie chciała udawać, nie chciała grać, nie tym razem. A przynajmniej takie decyzje podsuwał jej otumaniony alkoholem mózg. Czy były słuszne i najlepsze z możliwych - ciężko stwierdzić. Czasami nie ma dobrego wyjścia, jest po prostu byle jakie. Zaśmiała się mimo to, gdy wspomniał o kreatywności swojego przyjaciela. Zawsze miała bogatą wyobraźnię, więc przed oczami zawirował jej ten kolorowy, zwariowany obrazek. - Myślałam raczej o wielkim torcie, w którym ukryta jest tancerka hula... - zażartowała, udając zamyślenie i przybierając bardzo poważny, skupiony wyraz twarzy - Albo o Joshu tańczącym hula, o! - dodała, na koniec uśmiechając się szeroko, zupełnie spontanicznie, mimo tych gorzkich słów, którymi niejako ukrócił rozmowy o swoim dzieciństwie. W głowie znów jej zaszumiało od wypitych wcześniej kubków Ognistej, ale z całych sił starała się zahamować wszelkie skutki uboczne. Trzymała więc pion. ...Chochliki nie dały im popalić na dłuższą metę, no bo czymże były te małe gadziny w starciu z nauczycielem zaklęć i bezróżdżkowcem? Mogła się spodziewać, że już po jej jednym wymownym spojrzeniu, uporczywe drapanie zniknie. Miała tylko nadzieję, że nie wyrządził im krzywdy... - O samych chochlikach mogę wiedzieć więcej od Ciebie. - przewróciła oczami, odwracając się od okna. I, niejako naśladując go, wsparła podbródek o dłonie, nieświadomie pochylając się do przodu. Nie czuła nawet tego, że intensywnie wbijała sobie łokcie w kolana... To był ten moment, kiedy miała wystarczającą dozę odwagi, by zadać jedno z nurtujących ją pytań. Jedno z wielu, nie najważniejsze, ale jednak takie, które w normalnych okolicznościach uwięzłoby jej w gardle... - Żałujesz, że dałeś się wtedy namówić na jeden taniec? ...Bo ja... ja nie żałuję.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
On sam przed sobą nie był w stanie powiedzieć, czego się bał i czy w ogóle było coś, czego powinien. Emocje, jakie w tej chwili – i każdej innej, kiedy był w jej towarzystwie – odczuwał, były dla niego w większości niezrozumiałe, mimo że wiele z nich już przyswoił i z całą pewnością je rozumiał. Był przekonany, że już je znał, że przecież nie był to pierwszy raz kiedy czuł coś do innej kobiety, jednakże niechętnie sam przed sobą musiał przyznać, że Joshua miał rację. To było całkowicie coś innego. Co prawda nie przyznawał się bliskim co do swoich postępów w swojej uczuciowości, ale doskonale już wiedział, co kryło się za tą twardą skorupą, za każdym razem kiedy patrzył w niebieskie oczy Éléonore Swansea. Być może w istocie miał jakieś ciarki strachu, kiedy pojawiała się czasami ta myśl, że mogłaby odejść, zniknąć z jego życia. Że mógłby już jej nigdy nie spotkać. Zwykle zbywał je mentalnym machnięciem ręki, niewidzialnym, mentalnym wzruszeniem ramion. Czasami jednak utrzymywały się nadzwyczaj długi i sam przed sobą musiał przyznać, że nie wiedziałby, co by zrobił. Czy byłoby dokładnie tak samo jak wtedy? Czy przeżywałby to na równi ze swoim ostatnim rozstaniem, tak bolesnym i niewiarygodnym, łamiącym mu praktycznie cały świat? Nie. Byłoby znacznie gorzej. Być może dlatego tak długo zwlekał z jakimikolwiek kolejnymi krokami – nie było one proste w obawie, że jego serce może zostać ponownie zdmuchnięte niczym domek z kart przez byle szkwał. Problem tkwił jednak w tym niewielkim szczegółem – ona nie była byle wiaterkiem muskającym jego włosy. Ona była tajfunem wlatującym w jego życie i miażdżącym wszystkie jego bariery bez żadnego ale… - Joshua w torcie to wcale nie jest aż tak nierealny scenariusz. – uśmiechnął się w jej kierunku bardzo subtelnie, próbując kontynuować rozładowanie przez nią tej nieco napiętej atmosfery ciężkich tematów, jakie się pojawiły. Czuł jak serce waliło mu młotem w piersi, a jego ciało powoli, krok po kroczku pochłaniał jego największy wróg w postaci niewidzialnego gołym okiem stresu. Rozlewał się w nim subtelnie, dając mu sygnał, że zmierzają w bardzo nieznaną stronę, a on nie powinien spodziewać się absolutnie niczego, co byłoby dla niego mentalnie bezpieczne. Znała go wystarczająco długo, aby zorientować się, że w istocie był poddenerwowany, niemniej nie była to złość… i nie była dosłownie powodowana jej osobą. Być może w pomniejszym stopniu w istocie tak było, w ostateczności jednak wciąż walczył sam ze sobą, próbując przekonać się do czegoś więcej. Do postawienia kolejnego kroku w tej znajomości. I nawet jeśli nie miałby pozostać on w sferze tych mniejszych, to dla tej relacji każdy kolejny był z pewnością czymś ogromnym. Czy naprawdę musiało dochodzić do emocjonalnych rozterek, aby bał się czegoś bardziej niż swoich najgorszych koszmarów? Czujnie przyglądał się jej osobie. Każdemu, nawet najmniejszemu ruchowi mimicznemu jej twarzy. Każdemu gestowi, jaki teraz okazywała zarówno poza, jak i dla niego. Starał się rozgryźć to jak się właśnie czuła – abstrahując już od lekkiego upojenia alkoholowego – i emocje, które nią właśnie targały. Czy czuła się tak samo jak on? Nie miał pojęcia, ale śmiał twierdzić, że nie. Co prawda z pewnością pojawiały się tam elementy, które odczuwali wspólnie, choć wiedział doskonale, że dziewczyna należała do tych bardziej ekspresywnych osób i spodziewał się, że jeśli chodziło o jakiekolwiek uczucia, to jej doświadczenie – pomimo wieku – mogło być większe. Jasne tęczówki wpatrywały się w nią intensywnie, kiedy zmieniała swoją pozycję, siadając naprzeciw niego i na jego przykładzie podparła podbródek o swoje dłonie. Jego źrenice obserwowały każdy jeden mięsień jej palców dotykających jej kości żuchwowych, łokcie wbijające się w materiał spodni zapewne dość intensywnie… i te jej oczy, te jej cholernie piękne oczy aktualnie niebędące mu dłużnymi, jeśli chodziło o spojrzenie. Żałujesz, że dałeś się wtedy namówić na jeden taniec? Mrugnął kilkukrotnie, wybudzając się z letargu obserwacji jej ciała i wyprostował się, aczkolwiek nie było to coś, co można było nazwać nagłym. Podniósł się raczej powoli, opierając swoje dłonie na nogach, ponieważ nastąpił taki moment, w którym absolutnie nie wiedział, co miał z nimi zrobić. Zaskoczyła go. Zaskoczyła go tak cholernie mocno, że wszystkie jego bariery w jednym momencie na powrót postawiły się wokół jego osoby. Przyglądał się jej intensywnie łapiąc się na tym, że delikatnie rozchylił usta, zupełnie jakby chciał odpowiedzieć jej od razu. Ale nie zrobił tego. Przełknął ślinę, próbując znaleźć jakiekolwiek słowa, ale te jedynie odbijały się echem w jego głowie, nie dając sobie ujścia przez jego wargi. Serce waliło mu jeszcze mocniej, ocierając się zapewne już o nienaturalne, wręcz migotanie przedsionków, a on czuł, że ze stresu zaczęły wilgotnieć mu dłonie, które w nerwowym geście po chwili roztarł o siebie. Zupełnie jakby miało dać to ujście całemu stresowi, jaki się w nim w tym momencie skumulował. Żalujesz? Jego ciało jednoznacznie wskazywało na to, że nie znał bezpośredniej odpowiedzi na to pytanie. A już na pewno nie potrafił przekazać jej go od razu. Analizował. Być może nieco zbyt długo. Być może niepotrzebnie przeciągał tę chwilę przez kolejne minuty, choć nie powinien. Niemniej przez jego umysł przewijało się teraz tyle obrazów i myśli, że nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego słow,a choć potencjalnie właśnie tego od niego wymagała. Czy zawsze wszystko szkło po jej myśli, jeśli chodziło o jego osobę? Chyba już powinna przyzwyczaić się do tego, ze nie był łatwym człowiekiem, a to, co wypływało z jego ust, zwykle znaczyło o wiele więcej, niż wskazywało. Użycie jednego słowa mogło znaczyć wszystko i nic, ale gdzieś wewnątrz czuł, że chciał jej tym jednym słowem przekazać absolutnie wszystko. To co czuł, kiedy o niej pomyślał, kiedy o niej wspominał, kiedy ją widział i kiedy była obok niego. Czy na to zasłużył? Nie on o tym decydował. Oj Alex, Alex. Czyżbyś naprawdę nie wiedział, co chcesz powiedzieć? – zadźwięczały mu w głowie słowa przyjaciela. Ona jest dla Ciebie ważna. - Skłamałaś. – wypalił nagle, z całkowicie poważnym wyrazem wpatrując się w jej osobę, na której mimice z pewnością dało się zauważyć nieukrywaną konsternację. – Wtedy, w Felixie. Skłamałaś. – dodał, ponawiając zarzut w jej kierunku, co w pierwszej chwili mogło wywołać co najmniej palpitację serca. Jego twarz przybrała zdecydowanie delikatniejszy wyraz, ewidentnie przeistaczający się w coś bardziej sympatycznego i szczerego. – Tylko jeden utwór i już daje panu spokój. – subtelnie uśmiechnął się, wyciągając te słowa ze swojej pamięci, zupełnie jakby to było wczoraj. Cytował ją. Cytował ją z tamtego dnia, kiedy spotkali się po raz pierwszy w Felixie. Przypadkiem. I ten przypadek doprowadził ich właśnie do tego momentu. - Miałaś dać mi spokój, a przewracasz moje życie i moje uczucia do góry nogami, dzień w dzień począwszy od tamtego tańca, nawet jeśli jeszcze wtedy nie wiedziałem. – mimo wszystko nie brzmiało to na kształt wyrzutu, a naprawdę szczerego wyznania. Mimowolnie oblizał wargi, czując, jak pierzchną mu od tego wszystkiego, co właśnie z siebie uwalniał. Od tych wszystkich cholernych emocji, w tym prawdopodobnie kulminacyjnym momencie. Kto by pomyślał, że właśnie dzisiaj, że właśnie teraz. W takich, a nie innych, jak zawsze przypadkowych okolicznościach. Pochylił się nieco bardziej w jej kierunku i chwycił jej dłonie w swoje, oplatając je swoim ciepłem. – I pytasz, czy żałuję? – czy naprawdę potrzebowała jeszcze jakiegoś zaprzeczenia? Czy potrzebowała usłyszeć jeszcze to nie?
...Umiała świetnie wczuć się w niemalże każdą rolę. Potrafiła zagrać szaleńczo zakochaną kobietę, zazdrosną żonę, podstępną kochankę. Lecz gdy nie miała scenariusza... rozmawianie o uczuciach przychodziło jej niezwykle ciężko. Niemalże już od dziecięcych lat wpajano jej powściągliwość, uczono tłumić emocje, zwracano uwagę na etykietę. Zawsze miała liczyć tylko na siebie. No, ewentualnie na rodzinę, bo rodzina trzyma się razem. Nigdy nie był jej potrzebny do szczęścia mężczyzna ani tym bardziej stały związek... ...Aż nagle zjawił się on. Cały na czarno. Ze szklanką wody i książką w głośnym barze. Czy wierzyła w przeznaczenie? Czy była aż tak niepoprawną romantyczką? Przecież od tylu lat pracowała nad sobą, swoją naiwnością i pielęgnowała w sobie poczucie własnej wartości, tej łabędziej niezależności. Przypadki jednak chodzą po ludziach, a oni byli od początku jak dwa osobne przypadki, których pokrętne drogi wreszcie się splotły. I zawiązał się tak mocny supeł, że trwało to już dobre kilka miesięcy. Ale gdy przychodziło co do czego i trzeba było określić jaśniej, precyzyjniej całą tę zawiłość, nazwać relację, to... panikowała. I on też. Widziała to, była tego świadoma, ale wcale mu się nie dziwiła. Przecież sama była zgubiona, zdezorientowana, jakby snuła się po labiryncie z wysokiego żywopłotu. Szła przed siebie, ale wolno, ostrożnie, jak gdyby chcąc zapamiętać drogę, by w razie czego... móc zawrócić. Choć tak naprawdę wiedziała, że nigdy tego nie zrobi. Choćby znała sposób. Było już jednak za późno. ...To był jeden z tych momentów, kiedy własny głos wybrzmiewa obco. A treść słów, choć niejako przemyślana, wywołuje lekkie dreszcze. Zupełnie jakby odezwało się jej alter ego, to odważniejsze, bardziej zuchwałe. Czy gdyby była całkiem trzeźwa, zdobyłaby się na odwagę? I czy on teraz wziął ją na poważnie? Najwidoczniej. ...Skłamałaś. ...Miała wrażenie, że stanęło jej serce, że nagle przestało bić, a ona umarła. Ze strachu. W chwilę wyparował z niej cały alkohol, a ona otrzeźwiała, choć wciąż... nie pojmowała. Ściągnęła brwi i odwzajemniła intensywne spojrzenie, świdrując go zagubionymi oczami. Wstrzymała oddech i czekała na rozwój wydarzeń, na jego kolejne słowa, które zdawały się wybrzmieć po upływie zatrważająco długiej sekundy. A gdy zacytował ją i uśmiechnął się... nie zareagowała od razu. Trwała jak pod wpływem zaklęcia Confundus lub Petrificus Totalus. I rozluźniła się dopiero, gdy organizm zaczynał domagać się świeżej dostawy tlenu, a mózg przypomniał sobie, że przecież od pewnego czasu nie oddycha. Uniosła lekko kąciki ust, czując wewnętrzną ulgę i swego rodzaju... ciepło w okolicy nadbrzusza. Ciepło, które z wolna rozlewało się po całym jej ciele, ale w taki delikatny, subtelny sposób. ...Patrzyła na niego z typową dla siebie intensywnością, a w uszach dudniły jej jego słowa. Przeszyły ją na wskroś, jednocześnie nie raniąc ani odrobinę. A wręcz lecząc wszelkie dotychczasowe zranienia, wyciągając stare ciernie, które tkwiły w jej sercu. Nagle nic nie było ważne, a cały wszechświat znów przestał istnieć. Gdzie się znajdowali? W drewnianym domku gdzieś na uboczu Nowego Orleanu, czy może we własnej, bezpiecznej ostoi, gdzie nic złego nie mogło ich dotknąć? ...Patrzyła... ...I nagle jej oczy zaszkliły się, zupełnie niespodziewanie. Nie panowała nad tą jedną, małą łzą, która spłynęła jej po policzku, zostawiając po sobie wilgotną ścieżkę. Zaśmiała się, tuszując stres. A może... tremę? Na Merlina, co on z nią robił? Co się z nią działo? Ciepło jego dłoni było tak kojące, tak przyjemne, że mogłaby już nigdy nie wyswobadzać swoich rąk spod tego delikatnego uścisku. A jednak zrobiła to i nagle sama zacisnęła swoje palce na jego. Wyjątkowo mocno, pewnie. I znów się odezwała... - Chcę... żebyś był. Po prostu.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Już taki był. Przepadał za robieniem napięcia i droczeniem się z nią, a i nawet w takiej sytuacji nie mógł zwyczajnie odpuścić. Nie potrafił mówić wprost, a z asystą tego typu narracji było mu zdecydowanie łatwiej wyrazić to co czuł, nawet jeżeli w pierwszej chwili mógł ją wystraszyć. Znała go jednak na tyle długo, żeby wiedzieć, że jego ekscentryzm objawiał się na różne sposoby, ba! nie trzeba było wiedzieć o nim wiele, aby zapisać sobie ten fakt w pamięci. Gdzieś w podświadomości naprawdę wierzył, że zrozumie, co ma jej do przekazania i przyjmie ten komunikat do wiadomości, nawet jeśli miałoby zakończyć się to jej ucieczką z krzykiem, którą teoretycznie powinna posiłkować się już kawał czasu temu. A jednak została. Wpatrywał się w nią intensywnie, czując rytm swojego zintensyfikowanego serca, walącego raz po raz z częstotliwością zdecydowanie częstszą niż ta optymalna. Przez chwilę naprawdę bał się na to, jak dziewczyna zareaguje na jego słowa i choć widząc jej wystraszone spojrzenie to miał przeczucie, że ten wieczór nie zakończy się źle. A na pewno nie zakończy się tak, jak to przewidywał. Choć czy w ogóle pokusił się o stwierdzenie, że próbował? Z dozą pewnej niepewności patrzył, jak roniła łzę, a kiedy roześmiała się z nerwów, bynajmniej nie był zaskoczony. Doskonale wiedział, jak się czuła, bowiem sam miał wrażenie, że za chwilę eksploduje wewnątrz z nerwów. Kiedy jednak już usłyszał jej uśmiech, mięśnie jego twarzy zdecydowanie zelżały dając wyraz jako-takiej uldze, którą zastąpiło lekkie ukłucie w żołądku, gdy puściła jego ręce. Na chwilę. Tak ostentacyjny ruch z jej strony nieco go zestresował, ale znał jej dotyk w okolicy dłoni na tyle dobrze, że nawet z zamkniętymi oczami nie pomyliłby tych smukłych palców z żadnymi innymi. I w pełni świadomości jej na to pozwalał. Był spokojny, wciąż na nią patrzył, jedynie na chwilę zerkając na splecione ręce. Mimo że w istocie ta chwila trwała wieczność, to miał nieodparte wrażenie, iż wszystko działo się tak szybko. Byli ze sobą tak blisko, bynajmniej nie tylko w znaczeniu fizycznym, siedząc naprzeciw siebie w małym, drewnianym pokoiku na swoich łóżkach, ale najwyraźniej do tej pory, choć zdawali sobie z tego sprawę, to nie mówili o tym otwarcie. Czyżby to był dobry moment, aby to sobie uświadomić? Przysunął się nieco bliżej, zupełnie jakby chciał mieć pewność, że go usłyszy. I że zrozumie. - Jeśli tylko mi pozwolisz. – odparł zgodnie ze swoim sumieniem, delikatnie unosząc kącik ust do góry, choć po chwili już nieco szerzej uśmiechając się w jej kierunku. Czuł ciepło jej dłoni. Czuł siłę spojrzenia, jakim go właśnie obdarowywała. I czuł, jak niewidzialny ciężar spada z jego wnętrzności, i uwalnia go od tego cholernego poczucia dziwności, jakie drążyło mu psychikę od dłuższego czasu. Chyba ostatecznie zrozumiał. Aż nadto.