Teren jest bardzo podmokły, ziemia i trawy miękkie, wilgotne. Każdy krok pozostawia za sobą wgłębienie w podłożu. Jest tu mnóstwo owadów, zwyczajnych jak i magicznych. Lepiej ubrać się w długi rękaw, gumowe obuwie i zasłonić twarz, jeśli nie chcesz wyjść stąd pokąsany. W tym miejscu organizowane są wycieczki turystyczne, a czarodzieje przychodzą tu w poszukiwaniu ziół i rzadkich roślin, za które można dostać fortunę.
Jeśli chcesz, możesz jednorazowo rzucić 1k100, aby poznać scenariusz dodatkowy.
Spoiler:
1-33 - wdeptujesz (poślizgnąłeś się?) w coś śliskiego, czym okazuje się na wpół zjedzone truchło aligatora. To od niego roi się tutaj od much, komarów i innych irytujących owadów. Ciało jest do połowy zanurzone w bagnach i najwyraźniej zajadało go coś o sporym uzębieniu. 34-57 - dziwnym trafem odnajdujesz wśród wilgotnego mchu kamień... który okazuje się kamieniem szlachetnym. Otrzymasz za niego aż 40 galeonów! 58- 72 - dociera do Ciebie mdły i nieprzyjemny zapach kamfory. Nim się orientujesz w sytuacji nieumyślnie wpadasz/wdeptujesz w krzew wortycza zwyczajnego. Do końca tego wątku Twoja skóra (pomimo ubrań) jest podrażniona, wrażliwa i piecze przy każdym, nawet najlżejszym otarciu. Wszystkie miejsca, które miały kontakt z krzewem będą domagać się natychmiastowego osłonięcia. Potrzebujesz okładu z wywaru ze szczuroszczeta, aby poczuć ulgę inaczej czeka Cię spory dyskomfort. 73-89 - gdzie nie zerkniesz to dostrzegasz rośliny, które wydają się Ci znajome. Gdzieś o nich czytałeś... a może ktoś Ci o nich opowiadał? Nawet jeśli nie interesujesz się ziołami to co rusz się na jakieś natykasz i siłą rzeczy możesz skojarzyć ich nazwy. Otrzymujesz +1 punkt do zielarstwa. 90-100 - czy to przypadkowo czy celowo, ale Twoim oczom rzuca się umiejscowione tuż pod powierzchnią wody... skrzeloziele. Jeśli je oczyścisz i odetniesz łodygi będą gotowe do spożycia. Możesz zgłosić się po nie w odpowiednim temacie lecz pamiętaj, że skrzeloziele wystarczy na jedno użycie!
Autor
Wiadomość
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Na zasłyszany komplement odwróciła powoli twarz w jego kierunku, darząc go powątpiewającym, ale i rozbawionym spojrzeniem. Rozsądek? W te wakacje raczej został w szkole, zresztą jeszcze przed zakończeniem roku w Gryfonce budził się jakiś buntowniczy instynkt. Czy w Luizjanie zapowiadało się u niej na unikanie kłopotów? Spotkanie z truchłem aligatora w pierwszym dniu chyba całkiem nieźle to podsumowywało. - Może cały czarodziejski świat jakoś od początku czuje się trochę bezkarny w tym wszystkim. Złamanie? Machniesz różdżką i unikasz dwóch miesięcy wracania do zdrowia. Taka wygoda na pewno rozleniwia. - przyznała, marszcząc brwi i oglądając własne przedramiona jakby w poszukiwaniu dawnych kontuzji, które w lwiej części na szczęście ją omijały. Kto by się przejmował zapobieganiem szkodom skoro po szkole śmigał o lasce Puchoński Ambulans? - To wygląda jak ścieżka do cywilizacji. - zauważyła w pewnym momencie spaceru, gdy rzeczywiści ich trasa rozwidlała się. Czy rzeczywiście mogli się sugerować, że prowadziła do centrum czegokolwiek, albo zapowiadała przynajmniej natknięcie się na budę z jedzeniem? Oby, choć Morgan była gotowa iść nią choćby ze względu na niechęć wobec wizji powrotu do ich wakacyjnego domku.
Na słowa Gryfonki, przytaknął uprzejmie, chociaż miał trochę inną opinię niż ona. Owszem, magia rozleniwiała czarowników przy codziennych obowiązkach, ale musieli się za to liczyć z dużo większą liczbą trudności w życiu niż mugole. Wystarczyło spojrzeć na to, jak magiczna społeczność musiała uważać przy wychowywaniu dzieci. Przez niekontrolowane wybuchy magii wywołane emocjami, czarodzieje w młodym wieku, musieli być ciągle obserwowani przez swoich bliskich, aby nie wydać się przed niemagicznymi znajomymi. A to oznaczało, że spuszczenie oka z dziecka mniej więcej do dziewiątego roku życia, często mogło nie wchodzić w grę, jeśli rodzina mieszkała w stricte niemagicznym środowisku. – Też mi się tak wydaje – stwierdził po dłuższej chwili, drapiąc się co chwilę po głowie. Rozwidlona ścieżka mogła świadczyć między innymi o tym, że była uczęszczana, a punkt, w którym teraz się znajdowali, stanowił stały element drogi mieszkańców tych okolic, gdy chcieli przejść przez tę część mokradeł. Na pewno byli bliżej cywilizacji niż jakieś dwadzieścia, trzydzieści minut temu, co do tego nie powinni mieć żadnych wątpliwości. Pytanie tylko, czy dróżka doprowadzi ich dokładnie tam, gdzie chcieli, czy zawiedzie ich i poprowadzi na teren, z którego już tak łatwo się nie wydostaną. Ignacy spojrzał za siebie z lekkim niepokojem. Jakąś decyzję musieli podjąć, ponieważ stanie tutaj jak kołki było najprawdopodobniej najgorszym możliwym rozwiązaniem. Chociaż nie. Zawrócenie do truchła prezentowało się jako jeszcze mniej bezpieczna opcja. Eh, ciężkie jest życie turysty w Nowym Orleanie. – Idziemy dalej – zarządził, zanim Morgan zdołała zaproponować jakiś inny plan. I tak oto po podjęciu tej jakże brzemiennej w skutkach decyzji, para współlokatorów ruszyła nowo odnalezioną ścieżką. Czy trafili dzięki niej od razu do pensjonatu? A może tajemnicza droga zaprowadziła ich do miasta, aby tam spędzili trochę czasu przed powrotem do ośrodka? Cóż, teraz wszystko pozostawało już w rękach losu...
Wychowywanie dzieci samo w sobie było niezłą przeprawą, nad której rozwodzenie się wolałaby sobie w tym wieku odpuścić. Co jednak, jeżeli chodziło o magiczne dziecko? W sąsiedztwie samych niemagicznych rodzin? Koszmar. Cyrk. Masakracja. Czy Londyn był zatem odpowiednim miejscem na domniemane trojaczki, które wywróżył jej swego czasu Callahan? - Byle nie była to cywilizacja nuti. - dodała jakby w odpowiedzi na swoją wcześniejszą uwagę, jednocześnie orientując się, że ta myśl nie pojawiła się znikąd - błyszczące futro jednego z magicznych szczurów zdobiło jedną z wystających pod ich nogami gałęzi. Czy oznaczała ona znaczenie terenu? A może uciekanie w pośpiechu i nie zważanie na ewentualne przeszkody? - Wygląda na to, że jednak uda się z tą pamiątką. Tylko pamiętaj, by się nią pochwalić we wrześniu. - nie ma tego złego, co? Na kółku eliksiziarzy powinni być zadowoleni, w końcu luizjańskie składniki do mikstur nie były czymś, co zdobiło każdą półkę w szkolnym schowku.
Ignacy zatrzymał się i zmarszczył brwi, gdy jego towarzyszka przystanęła przy kępie krzaków i zaczęła coś z nich wyciągać. Przed oczami od razu przeleciały mu najczarniejsze scenariusze tej sytuacji, jak na przykład ten, w którym niechcący chwyta skrytego w buszu aligatora za ogon, rozjuszając go i zmuszając do ataku. Skrzywił się na samą myśl i podszedł do Gryfonki, gdy ta wepchnęła mu do ręki – Szczurze futro. Cudownie – skomentował, chowając jednak fragment tego artefaktu do kieszeni, a resztę pozostawiając dziewczynie. W przeciwieństwie do Morgan nie myślał nawet o tym, jako składniku do eliksirów, a raczej bardzo, ale to bardzo dziwnej pamiątce od osoby od jeszcze bardziej szczególnym guście. Z drugiej strony nigdy nie wiadomo, kiedy takie coś może się przydać, prawda? Może w nowym roku szkolnym okaże się, że osoby, które zapolowały na luizjańskie szkodniki, będą mogły liczyć na jakąś nagrodę? Nigdy nic nie wiadomo. W każdym razie, po tym krótkim przystanku oboje ruszyli dalej wcześniej obraną drogą z nadzieją do dotarcia do cywilizacji bez względu na to, czy chodziło o pensjonat, w którym pomieszkiwali, czy też centrum pobliskiego miasta.
- Szkoda, że selekcja naturalna nie zadziałała w przypadku niektórych pacjentów Munga – parsknął, wspominając wszystkich imbecyli, z którymi w ciągu ostatnich miesięcy miał do czynienia. – Czasem się zastanawiam czy sam nie zrobić ingerencji w naturę i nie podać, całkiem przypadkiem oczywiście, złego eliksiru – wyszczerzył zęby, niezwykle ubawiony wizją tego, że miałby jakiś większy wpływ na spadek populacji. Im dłużej pracował w szpitalu, tym bardziej tracił wiarę w ludzi, którzy wspinali się na wyżyny kreatywności w uprzykrzaniu mu życia i pracy. A najgorsze było to, że z uśmiechem musiał to znosić, jeśli chciał w przyszłości zostać tam uzdrowicielem. – Taki mam plan – odparł w związku z pytaniem o staż. – Nie będę wiecznie sprzątał zarzyganej recepcji i odprowadzał rozpadających się staruszek do odpowiedniego gabinetu. Myśli o zajęciu się czymś poważniejszym i nabieraniu odpowiedniego doświadczenia powodowały u niego szybsze bicie serca i wzrost chęci do życia. Wiedział, że dużo ryzykuje obierając inną ścieżkę kariery niż wszyscy członkowie jego rodziny. Od dziecka był tresowany na aurora – Coltonowie nie przyjmowali do wiadomości, iż w przypadku Aslana będzie zupełnie inaczej. – Muszę w końcu ogarnąć czy w ogóle mogę go odbyć, będąc na ostatnim roku. Pewnie się zesram, godząc ze sobą staż, naukę i pisanie pracy dyplomowej, ale nie wyobrażam sobie nie robić nic w kierunku uzdrawiania. Nie oszukujmy się, lekcje w szkole nas chuja uczą. Jakby hmm, nie kwestionuję metod Whitehorn, jest zajebista, ale jednak leczymy manekiny, a nie ludzi. I gdy przyjdzie co do czego, chciałbym być trochę bardziej przygotowany – wyjaśnił, trochę za bardzo się roztkliwiając nad sprawą pracy w Mungu. Miał jednak świadomość, że Max również jest tym tematem zainteresowany, tak więc bez skrupułów mógł o tym mówić, jednocześnie mając pewność, że jego rozmówca będzie go słuchał. Wysłuchał opowieści Gryfona o jego duchu, kręcąc głową. – Ja pierdolę, to jest jakaś farsa. W Hogwarcie musimy użerać się z Irytkiem i całą tą bandą matołów, których nie dopadła selekcja naturalna, tutaj nam przydzielili duchy, zmuszające nas do robienia dziwnych rzeczy. Co do chuja? – spytał retorycznie, nie mając sił do atrakcji, jakie zapewniała im szkoła. - To znaczy teoretycznie spoko, bo mamy przewodnika, pokazującego nam okoliczne tereny i sypiącymi ciekawostkami z rękawa, ale litości, czasem po prostu człowiek chce odpocząć, a nie słuchać pierdolenia o karuzelach i strzelnicach czy jak w twoim przypadku mokradeł i portu – westchnął ciężko. – Najgorsze jest to, że nie da się tych jebanych duchów wyciszyć. Cały rok czekałem na wakacje, żeby móc trochę odreagować naukę i pracę, a teraz Rosie mi pierdoli jak chcę wyjść do pubu. Ból spowodowany poparzeniem tymi pieprzonymi chwastami przez chwilę zahamował jego zdolność do logicznego myślenia. Dopiero kiedy usłyszał ironiczną uwagę Brewera zdał sobie sprawę z tego, że faktycznie najlepszym pomysłem będzie, jeśli najzwyczajniej w świecie wyjdzie z krzaków, uniemożliwiając im dalszy kontakt z ciałem. – Ja jebie, to jest jakiś obłęd. Nawet nie ma tu warunków, aby zrobić okład. Krukon odszedł na bok, delikatnie rozmasowując obolałe nogi. Czuł pieczenie w każdym miejscu, które miało styczność z rośliną. – Masz rację, spierdalajmy stąd. Skoro już na starcie mamy do czynienia z chuj wie czym, wpierdalającym aligatora i parzącym zielskiem, ciekawe co czeka nas dalej.
Po wizycie w jednym z nowoorleańskich parków zainteresowała się nieco bardziej lokalną florą. Dlatego postanowiła nieco się doedukować w tej kwestii, czytając nieco o roślinach, które mogłaby napotkać w Luizjanie. Z pewnością było to niezwykle pouczające. Dowiedziała się sporo nowych rzeczy o tym, co rosło w okolicy i do czego mogłaby wykorzystać owe gatunki. Przede wszystkim jak zwykle skupiła się na zastosowaniu leczniczym, które najbardziej ją interesowało w przypadku większości roślin. Przy okazji zawsze też doczytywała informacje na temat ich toksyczności,by dowiedzieć się czy powinna przy nich zachować należytą ostrożność lub unikać trzymania czegoś w domu z obawy przed tym, że jej pupil niechcący podgryzie jakąś roślinkę i skończy dosyć marnie. Dlatego też były to dwie najważniejsze kwestie, które zawsze sprawdzała przy każdym gatunku, dopiero później przechodząc do zagadnień związanych z preferowanymi warunkami, w których można byłoby zapewnić danej roślinie optymalny wzrost oraz wskazówkom dla ludzi, którzy zdecydowaliby się je hodować i pielęgnować w ogrodach lub doniczkach. Dopiero na sam koniec wczytywała się w nieraz nie mniej interesujące znaczenie kulturowe, które zawierało wiadomości o tym jak długo roślina ta była stosowana i w jakim celu oraz zawierała nieraz jej znaczenie w kulturze i symbolice. Dopiero uzbroiwszy się w odpowiednią wiedzę teoretyczną i długie podziwianie ilustracji zawartych w księdze zielarskiej postanowiła rozeznać się w terenie i przejść się na mokradła i tam przyjrzeć się temu jakie rośliny mogłaby odnaleźć. I skonfrontować je z posiadaną przez siebie wiedzą. Wędrówka na nabrzeże nie była aż taka długa i specjalnie trudna. Z pewnością jednak obfitowała w nowe doświadczenia. Kanoe niemal od razu dostrzegła wśród całkiem zwyczajnych i pospolitych na całym niemalże globie roślin także te, o których niedawno czytała w jednej z książek. Uśmiechnęła się nawet na ich widok, gdy w głowie zaczynała przypasowywać do nich odpowiednie nazwy. Niektóre wyglądały jedynie znajomo i musiała sięgnąć po trzymany w torbie tom zielarski, by sprawdzić z czym dokładnie ma do czynienia. Na pewno zobaczenie sporej ilości z wymienionych w księdze roślin było wzbogacającym doświadczeniem, które mogłoby niejako jeszcze bardziej ucementrować jej wiedzę i sprawić, że oprócz prostego rysunku czy fotografii na jednej ze stron, które z pewnością w pełni nie potrafiły uchwycić wyglądu rośliny, miała również realne wyobrażenie na jej temat. Zresztą służyło to też niejako sprawdzeniu tego ile udało jej się zapamiętać po jednokrotnym przeczytaniu odpowiednik pozycji w książce. Przez jakiś czas nawet zastanawiała się nad tym czy powinna część tej roślinności nazrywać i zabrać ze sobą do domku, by tam wykonywać z nich wszelkie napary czy maści, ale finalnie stwierdziła, że chyba jednak lepiej byłoby tego nie robić. Wciąż nie znała się na tym aż tak dobrze. Dlatego po dosyć długim spacerze w podziwianiu natury w końcu wróciła do pensjonatu, czując, że z pewnością nauczyła się czegoś nowego.
z|t
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Biorąc pod uwagę, co w swoim życiu odpierdalałem, chyba wolałbym, żeby selekcja naturalna działała jednak wybiórczo - stwierdził, uśmiechając się kącikiem ust, bo ostatecznie naprawdę wolałby nie grzęznąć w jakimś gównie, które ostatecznie nie miałoby żadnego pokrycia, czy coś tam. W każdym razie domyślał się, co ludzie byli w stanie odpierdalać, a biorąc pod uwagę, że w ich świecie mieli do dyspozycji również całkiem sporo magicznego pierdolnika, to był pewien, że Mung był zbieraniną bardzo ciekawych, niesamowicie intrygujących jednostek, które robiły wszystko nie tak, jak powinny. - Czy ja wiem? Takie sprzątanie recepcji brzmi w chuj fascynująco - mruknął nieco zaczepnie, aczkolwiek nie miał niczego konkretnego na myśli, po prostu był chyba ciekaw, jaką dokładnie wywoła reakcję, a może - czy wywoła jakąkolwiek, bo co do tego nie był w pełni przekonany. Tak czy inaczej, spróbował skupić się na tym, co mówił do niego Aslan, zastanawiając się, ile właściwie sam będzie musiał jeszcze czekać na swój staż, a później parsknął z ubawienia, zaś jego ciemne oczy zabłyszczały, gdy pojawiły się w nich nieznośne kurwiki, których nie zamierzał ani trochę ukrywać. Nie miał po co, ani nie miał na to najmniejszej nawet ochoty, w końcu istniały rzeczy zbyt ciekawe, by gdzieś je skrywać. - Stary, kurwa, masz do tego zdecydowanie złe podejście. Już z Felinusem testowaliśmy część zaklęć na sobie, a Strauss chyba ma jakiś pojebany pomysł na testowanie magii leczniczej, więc po prostu pozwól sobie na nieco wyobraźni, czy coś, kurwa - rzucił i mrugnął do niego na znak, że jeśli chce brać udział w podobnych seansach, to jak najbardziej trafił pod właściwy adres i nie powinien się tym w ogóle przejmować. Znaczy, tym co może zrobić, do chuja, bo właśnie o to chodziło, żeby nieustannie zdobywać doświadczenie, a im bardziej pojebane, tym chyba lepsze, nie da sie ukryć. W każdym razie Max był tym człowiekiem, który był gotowy testować na sobie absolutnie wszystko i nie zamierzał z tego powodu rezygnować, nic z tego, mogło boleć, czy coś, ale nie był kimś, kto zamierzał od tego spierdalać. W jego głowie pojawiła się nawet ta pojebana myśl, że chce poznać na sobie zaklęcia z zakresu czarnej magii, by wiedzieć, jak później poprawnie na nie reagować, więc na pewno nie był do końca normalnym człowiekiem. Za chuja. - Możesz im zawsze kazać spierdalać. Jak nie dogaduje się z Patrickiem i robię się dla niego za nudny, to spierdala szukać gdzieś szczęścia, chociaż nie mam bladego pojęcia gdzie i po co. Zresztą, nie jest aż tak źle, zawsze mogliśmy trafić na sam środek zapomnianego dołu i musielibyśmy sobie tam jakoś radzić - stwierdził i wzruszył nieznacznie ramionami, a potem parsknął, kiedy Aslan w końcu się obudził i postanowił wyjść z tych krzaków, co z jego strony było niesamowicie błyskotliwe i zasługiwało na pochwałę. Skinął więc głową i ruszył dalej. - To co? Poleziesz na te karuzele?
Przez chwilę zastanowił się nad słowami Maxa, bo chociaż było po nim widać, że raczej nie trzymał się od kłopotów z daleka i faktycznie odpierdalał, to nie wydawało mu się, aby był to typ człowieka, którego selekcja naturalna powinna objąć. Zwłaszcza, gdy porównywał go do tych wszystkich imbecyli, z którymi miał do czynienia – czy to w szkole, czy w Mungu. – Oszukałeś więc naturę – zaśmiał się, nie mając nic złośliwego na myśli. Uważał Brewera za całkiem spoko gościa i chociaż zżerała go ciekawość co takiego w swoim życiu odkurwiał Gryfon, nie czuł się na tyle blisko, aby go o to spytać. Zmarszczył brwi, gdy usłyszał uwagę odnośnie sprzątania recepcji. – Jeśli aspirujesz na bycie woźnym to jak najbardziej. Wtedy praca w szpitalu to idealne miejsce, aby się przygotować na najgorsze, co cię w życiu czeka – parsknął. – Póki co, zaklęcia czyszczące mam w małym palcu, tak więcej jestem perfekcyjnym kandydatem na gosposię domową – wykonał teatralny gest, wskazując na siebie. Zmrużył oczy, widząc w spojrzeniu Maxa coś, czego nie potrafił początkowo zidentyfikować. Dopiero gdy ten zaczął mówić, zrozumiał, że to było to odpierdalanie, o którym wspominał wcześniej. – Nigdy nie lubiłem testować zaklęć na sobie, jednak los ma chyba wobec mnie inne plany, zważając na to, że co chwilę doznaję w tej jebanej Luizjanie jakichś obrażeń. Moi starzy mieli bardzo podobne podejście, twierdząc, że jak mnie będą przygotowywać na najgorsze to będę światowej sławy aurorem, który nie przyniesie im w czasie akcji wstydu. Trochę się, kurwa, zdziwili, że ich niezwykle cenne lekcje nie zostały przeze mnie docenione – ironizował. I choć cała jego postawa wskazywała na to, że ma niezły ubaw z tego jak był traktowany w dzieciństwie, tak w głębi duszy czuł się najzwyczajniej w świecie niedoceniony i niekochany – nigdy nie był synem, był po prostu dziedzicem i wytresowanym żołnierzem, który nie mógł mieć własnego zdania. Aż do teraz. Nie musiał pozwalać sobie na trochę wyobraźni – wystarczyło, że spojrzał wstecz, na wspomnienia zamknięte w szczelnym słoiku, nasączone dziecięcym strachem i niepewnością. Ale tym już niekoniecznie chciał się dzielić z Gryfonem, dlatego też jak najszybciej nałożył maskę, odpowiednio układając rysy twarzy. - Jednak jakbyś chciał kiedyś potrenować na sobie to służę pomocą, chętnie cię poskładam, w ramach zdobywania doświadczenia – rzucił luźną propozycję, chociaż ani trochę nie wątpił w umiejętności lecznicze Brewera, który już wtedy, na lekcji z Perpetuą, pokazał, że ma do uzdrawiania pewne predyspozycje i pasję, objawiającą się delikatnym błyskiem w oku. Szedł przed siebie, a nogi coraz bardziej zapadały mu się w podłoże. Oparzone miejsca piekły, ale i tak nie miał możliwości się nimi teraz zająć – nie w tym cholernym bagnie. – Już byłem, mówię ci, parada atrakcji – pokręcił głową z niedowierzaniem, że naprawdę uległ tej małej, nieznośnej pindzie i w wieku dwudziestu lat, udał się do wesołego miasteczka. – Tutaj nawet wesołe miasteczko jest zjebane, serio. Jakiś typ, przed wejściem do takich dużych wirujących filiżanek, kazał nam wypić chuj wie co. Ja zacząłem widzieć okolicę we wszystkich kolorach tęczy i jakkolwiek fajnie to nie brzmi – uwierz, nie było. A Nielsen nagle wszystko zaczęła uważać za niezwykle zabawne. Śmiała się dosłownie z każdej pierdoły. Jak tak wygląda świat po narkotykach to ja dziękuję – odgarnął gałąź, umożliwiając dalszą wędrówkę sobie i Maxowi. – Ale mają spoko strzelnicę, i już pomijając mojego niefarta do fantów, niektórzy trafili na fiolkę felix felicis. Nagle zatrzymał się, nakazując to samo swojemu towarzyszowi. – Słyszysz? – szepnął, wskazując głową w kierunku, z którego dochodziły ciche, niepokojące dźwięki. – To charczenie i pomrukiwanie – dodał szybko, w ramach wyjaśnienia i spojrzał na Maxa.