Korytarz, który wiecznie zalewała woda to było miejsce, w którym odbywały się niewyobrażalnie skomplikowane rytuały i właśnie tu zaczęły się powstania niewolników. Tylko tutaj niewolnicy mogli bezpiecznie czarować, praktykować magię i uczyć dzieci. Nie jest tu zbyt komfortowo, wciąż spływa na ciebie woda, ale energia w tym miejscu jest wyjątkowa. Podobno jest to też jedno z indiańskich zbiorowisk mocy, o czym niewolnicy doskonale wiedzieli. Magia tutaj działa specyficznie, jeśli przyjdziesz tu z kimś innym, wasza moc się wzajemnie uzupełnia. Tylko tutaj możecie rzucać zaklęcia o progu takim, jak wasze statystyki dodane do siebie. Zasada ta dotyczy maksymalnie dwóch osób.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
LITERA:D - Przeszedłeś dziś przez swojego kompana... to nie mogło być fajne uczucie. DZIEŃ: powiedzmy, że 3
Duch pojawił się pod drzwiami jej domku trzeciego dnia. Zaskrobał pazurami w drewno z samego rana, domagając się jej pełnej uwagi, a Keyira nie potrafiła mu odmówić, bo, cóż... Z jakiegoś dziwnego powodu bardzo zależało jej na zadowoleniu wilczaka, nawet jeśli nie należał do niej. Tak więc spędzili razem kilka godzin, podczas których dziewczyna to robiła swoje, to głaskała go, drapała za uchem czy klepała po masywnym barku w nagrodę za poprawnie wykonane komendy albo za cierpliwość. Ostatecznie zaczęła się jednak mimowolnie zastanawiać, gdzie podziewa się jego prawowity opiekun. — Gdzie jest twój pan? — zagadnęła w pewnym momencie, kucając przed wilkowatym. Pogładziła sierść na jego karku i spojrzała w jego na wpół dzikie ślepia tak, jakby był całkowicie rozumną istotą. — No dalej, poszukajmy Gunnara — zawyrokowała, podniosła się i przepuściwszy zwierzaka przodem, ruszyła na poszukiwania w ślad za puszystym, merdającym radośnie ogonem. Jakby pies od początku tego właśnie od niej oczekiwał. Keyira zamknęła drzwi domku, marszcząc brwi w zadumie. Uznała za podejrzane, że Ellen do tej pory nie raczył jeszcze obwieścić jej swojej obecności, a gdy tylko ta myśl zakorzeniła się w jej głowie, czarownica wyczuła za sobą specyficzną, nie do końca materialną istotę. Obróciła się gwałtownie na pięcie. — Ellen, czy mógłbyś... — urwała, bo poczyniwszy już krok do przodu, nie zdążyła wyhamować na czas i po prostu przeszła przez ducha, jakby był zaledwie obłokiem pary. Gwałtowny chłód przeniknął jej kości, a chłopak prychnął tylko głośno, zamigotał i zniknął. Biorąc pod uwagę jego charakter, Shercliffe wątpiła, by pojawił się znów w najbliższym czasie. Cholera, przemknęło jej przez myśl, bo chciała go poprosić o pomoc. Zaraz potem wzdrygnęła się i potarła energicznie zmarznięte ramiona. — Duch, zaczekaj! — zawołała za truchtającym dalej ochoczo wilczakiem, a potem pośpiesznie ruszyła za nim. Ten jednak co chwilę wyprzedzał ją w drodze na plantację, wybierając ścieżki i trasy, których ona sama na pewno by dla nich nie wybrała.
Po jakimś czasie zwierzę zatrzymało się, trąciło łbem jej dłoń i szczeknęło radośnie, a potem bez wahania wbiegło do tajemniczego... czegoś. — Duch! — upomniała go, przyglądając się miejscu nieufnie, ale pupil Gunnara najwyraźniej nie zamierzał wracać, więc westchnąwszy głośno, Keyira przekroczyła próg wejścia zaraz po nim. W środku czarownica rozejrzała się niepewnie. Krocząc korytarzem uważała, by nie poślizgnąć się na wilgotnej ziemi lub nie otrzeć o oślizgłe ściany, przynajmniej póki nie weszła głębiej. Szczeknięcie Ducha zachęciło ją do dalszej wędrówki, chociaż zwolniła i wzięła głęboki wdech, czując otaczającą ją zewsząd energię. To musiało być jedno ze źródeł mocy i zanotowała sobie w głowie, by później zapytać o nie Ellena, o ile ten się pojawi. — Gunnar?! — zawołała z nadzieją, choć nie za głośno, w czeluść tunelu i zaraz obejrzała się przez ramię, jakby spodziewała się tam dostrzec kolejne duchy. Nie zdziwiłaby się wcale, widząc całą grupę kryjącą się w mroku. Naraz też natchnęła ją pewna myśl... — Ragnarsson?! Przysięgam Ci, Gunnar, że jeśli wyłonisz się teraz z tych mgieł niczym pieprzony posłaniec Hel, nakopię ci do tej zgrabnej, nordyckiej dupy — syknęła w półmrok i dotknęła rękojeści własnej różdżki, wsuniętej w zabezpieczający pasek na udzie, by dodać sobie nieco otuchy.
Znajdujesz to miejsce przypadkiem, a może prowadzą cię tutaj poszlaki z licznych lokalnych opowieści? Zaprowadził cię tutaj duch, poszedłeś za kimś? W gruncie rzeczy istotny jest tylko efekt końcowy, a nim jest twoja obecność w chłodnym korytarzu. Ku twojemu zaskoczeniu, w tej wątpliwej budowli wieje wyjątkowo mocny wiatr - można byłoby nawet powiedzieć, że dość magiczny. Szybko zostajesz poprowadzony wgłąb korytarza, czemu zupełnie nie jesteś w stanie się oprzeć. Nawet jeśli słyszałeś o niezwykłej magii zaklętej w tym miejscu, nie masz możliwości się o niej przekonać. Nie czujesz wcale wzrostu sił, a zamiast tego z każdym krokiem czujesz się coraz słabszy i słabszy. Łapiesz zadyszkę, powieki ci ciążą i, na domiar złego, w korytarzu zaczyna pojawiać się coraz więcej wody. Masz pecha, czy może pogoda na powierzchni uległa zmianie? W tej chwili możesz zorientować się już, że przyciągająca aura kryjówki niewolników jest w rzeczywistości pułapką. Jeśli odpowiednio uda ci się opanować sytuację - i, przede wszystkim, wydostać z korytarza - na pewno będziesz mógł się podzielić w pracy ciekawym odkryciem.
1. Gdzie idziesz?:
Rzuć kością k6. 1-2 - Nie udaje ci się wyrwać spod narzuconego przez magię prądu, wobec czego lecisz do przodu. W końcu zatrzymujesz się tuż przed wyjściem, a jednak wtedy... zupełnie nie możesz się ruszyć. Nie zrobisz ani kroku, dopóki nie zdejmiesz klątwy. 3-4 - Zaklęciem, siłą, sprytem albo szczęściem - wyrywasz się na wolność, uciekając do drugiej odnogi korytarza. Okazuje się to być strzałem w dziesiątkę, bowiem ten ślepy zaułek to wyjątkowo bezpieczne miejsce, w którym twoje zmęczenie zaczyna ustępować. 5-6 - Magia wariuje i w pewnym momencie zaczyna targać tobą na prawo i lewo. W końcu uderzasz w ścianę, która okazuje się tylko cienką dostawką, która ma zakryć wejście do maleńkiego pomieszczenia. Jesteś poobijany, pobrudzony i zmęczony, ale za to możesz w spokoju zastanowić się co robić dalej.
2. Co widzisz?:
Rzuć kością k6. 1-2 - Na ścianach dookoła ciebie znajdują się dziwne zapiski. Jeśli dobrze im się przyjrzysz, możesz znaleźć w nich elementy znajomych języków. 3-4 - Podłoże pod twoimi nogami nie jest już pokryte wodą, ale czymś zdecydowanie bardziej lepkim. Nie potrzebujesz dużo czasu na zorientowanie się, że jest to rozmyta napływającą do korytarza wodą krew. 5-6 - Coś ci chrzęści pod stopami. Może lepiej nie przyglądać się zbyt dokładnie, bowiem te kości, które udało ci się zdeptać, nie są jedynie zwierzęce.
3. Co robisz?:
Rzuć kością k100. W tym momencie bardzo przydatne są twoje wyniki z poprzednich rzutów. 1. Gdzie idziesz? Jeśli wyrzuciłeś 1-2, od kości k100 musisz odjąć 20. Jeśli wyrzuciłeś 3-4, do kości k100 możesz dodać 10. Jeśli wyrzuciłeś 5-6, od kości k100 musisz odjąć 10. 2. Co widzisz W przypadku znalezienia zapisków, do wyrzuconej kości k100 możesz dodać ilość swoich kuferkowych punktów z Historii Magii. W przypadku znalezienia krwi, możesz dodać ilość swoich kuferkowych punktów z Uzdrawiania. W przypadku znalezienia kości, możesz dodać ilość swoich kuferkowych punktów z OPCM.
0-20 - Może i zdjąłeś klątwę z kryjówki, ale na pewno nie z siebie samego. W tym zmęczeniu zwyczajnie nie dajesz rady - potykasz się, narażasz się znowu na działanie wiatru... i wylatujesz z kryjówki zupełnie bezsilnie. Łamiesz sobie przy okazji wiodącą rękę w tak niefortunny sposób, że nawet najlepsze leczenie utrudnia ci rzucanie zaklęć przez najbliższy miesiąc. W dwóch kolejnych wątkach, w których będziesz używał magii, musisz rzucić kostką k6 na powodzenie zaklęcia. Wynik parzysty da ci sukces, negatywny przyniesie odwrotny efekt używanego uroku. 21-40 - Okazuje się, że Nec Consilum to nie jest wszystko. Komuś udało się zakląć kryjówkę odwrotnym efektem zaklęcia Aexteriorem, stąd szaleństwo związane z wiatrem. Kiedy próbujesz pozbyć się tego problemu, wiatr zmienia się w śnieżycę... Nie tylko marzniesz, ale również mokniesz. Udaje ci się w końcu uspokoić magię, ale przypłacasz to złapaniem choroby - lebetiusa, o którym musisz wspomnieć w przynajmniej jednym wątku. 41-60 - Udaje ci się zdjąć Nec Consilum, ale wiatr nie chce odpuścić, czegokolwiek byś nie robił. Jeśli spróbujesz wydostać się z kryjówki pomimo tego, korytarz zaczyna się zawalać. Teraz musisz się przekopać przez powstałe gruzowisko, przy okazji dalej walcząc z wiatrem, który utrudnia pracę. 61-80 - Twoje próby zdjęcia klątwy Nec Consilum idą wyjątkowo topornie. Nawet jeśli wcześniej przestała ci ona doskwierać, teraz odzywa się ponownie. Ledwo dyszysz, ale w końcu osiągasz sukces. Co więcej, wiatr również się uspokaja! Wychodzisz z kryjówki niewolników bez większego problemu, chociaż po drodze natykasz się na niespersonalizowaną laleczkę voodoo. 81-100 - Domyślasz się od razu, że zmęczenie to wynik zaklęcia Nec Consilum. Nie tylko udaje ci się je zdjąć bez większego problemu, ale przy okazji możesz nałożyć na korytarz dodatkowe bariery ochronne. Okazuje się, że tamten porywisty wiatr to wynik działania niespokojnych duchów, szukających pomocy. Nie tylko są już spokojne, ale postanawiają zasięgnąć kontaktu z żyjącymi - twoim oczom ukazuje się przezroczysty czarodziej, który dzieli się z tobą lokalizacją schowanej w jednej ścianie sakiewki 100 galeonów, które trafiając do twojej kieszeni.
Wyjazd gdziekolwiek byłby bezsensowny, gdyby ograniczyć się tylko do własnego pokoju hotelowego. Wygodne łóżka, smaczne posiłki, spa czy inne wygody miał wszędzie - również w domu. To nietypowe style architektoniczne, zapierające dech w piersiach lasy oraz szalejące morza nadawały każdemu miejscu na świecie jego wyjątkowy charakter. Czyniły go pięknym w najbardziej charakterystyczny sposób. Nowy Orlean może nie zachwycał okolicą, jeśli ktoś nie lubi mokradeł lub depresyjnych plantacji, ale to właśnie czyniło to miejsce Nowym Orleanem. Historia przesycona walką o wyzwolenie się spod niewolnictwa, wojnami rasowymi, czarną magią; klimat stworzony przez imigrantów, wampiry i wilkołaki. To naprawdę wyjątkowe miejsce, acz wyjątkowe w swym przygnębieniu, czyhającym wszędzie niebezpieczeństwie oraz grającym w tle jazzie. Nic dziwnego, że prędzej czy później zagnało go na plantacje. Słyszał o tym miejscu, chociaż niezbyt wiele. Chciał poznać otaczającą go aurę, nauczyć się z niej czegoś i być może rozpocząć badania nad dzikim odłamem magii. Ot. Nic bardzo wymagającego jak na wyjazd w czystej teorii wakacyjny. Acz zajmujące na tyle, coby nie miał poczucia siedzenia w miejscu. Ale jak tylko przekroczył próg kryjówki, utwierdził się w przekonaniu, że nie da się tutaj siedzieć w miejscu. Wiatr był tak silny, że pchał mężczyznę, starając się rzucić nim o ściany. Opierał się, jak mógł, acz nie potrafił zawrócić. To zabawne, jak pomimo tej ilości powietrza wszelkie próby wzięcia oddechu idąc pod wiatr kończyły się fiaskiem. Ostry pęd opierał się marnym płucom. Duszenie się w ostrym wietrze... Jest równoznaczne z umieraniem z pragnienia w oceanie. Szedł zatem krok za krokiem zgodnie z podmuchami; woda cicho chlupała pod butami, co zagłuszało w większości dudnienie wiatru. Wyspał się dzisiaj... I wypił mocną kawę. A jednak im dalej w głąb korytarza, tym mocniej myśli zwalniały, a ciało ciążyło. Nawet uniesienie ręki, by rzucić zaklęcie wydawało się mu zbyt wielkim wysiłkiem. Niemniej powinien coś zrobić. Woda sięgała mu już do połowy łydek, mocząc spodnie. Acz nie umiał się tym przejąć, senny i dziwnie zmęczony. W którymś momencie zachwiał się i upadłby, gdyby nie wiatr. Podmuch pchnął go, zmuszając go zrobienia kilkunastu szybkich kroków, zanim nie docisnął do ściany. Ledwie kilka metrów w lewo majaczyło wyjście... A brunet nie był w stanie się ruszyć. Odetchnął, mając teraz dość sporo czasu na przeanalizowanie własnej sytuacji. Raczej kiepskiej, gdyby miał ją oceniać. Niemniej wraz z rosnącym zmęczeniem, rosło też zrozumienie sytuacji. Z rezygnacją przymknął oczy, walcząc potem z przemożnym pragnieniem uśnięcia. Klątwa zmęczenia. Jak jej było? W tym stanie ciężko nawet skupić się, aby przypomnieć sobie zwykłą nazwę, a co dopiero sposób jej złamania. A żeby to hipogryf kopnął. Powinien ją jak najszybciej złamać. Ale tak bardzo nie ma sił... Osunął się wolno po ścianie, rozluźniając mięśnie. Jeszcze 5 minutek? Zamrugał gwałtownie, zużywając na to stanowczo zbyt wiele sił. Jak się podda klątwie, to może już stąd nie wyjść. Tyle dobrego, że trzymał różdżkę w ręku. Inaczej nie chciałby mu się jej szukać... Niemniej zmusił się do przypomnienia sobie owej klątwy. Do paru ruchów ręką, do kilku niezbyt głośnych inkantacji. Cały czas czuł, jakby brodził w smole. Mięśnie miały problem pokonać zmęczenie oraz opór powietrza; płuca nie mogły napełnić się powietrzem. Z chwili na chwilę słabł. Na szczęście klątwa uległa, zanim on padł nieprzytomny na posadzkę. Odetchnął pełną piersią, zdając sobie sprawę, że siedzi na brudnej podłodze, na wpół przemoczony oraz przy każdym ruchu coś chrzęści. Trzaskają łamane kości... I chyba nie tylko szczurów, wyjadających resztki po turystach. Niczym nowo narodzony - choć zdecydowanie nie chciałby przechodzić tego nigdy więcej - wydostał się z kryjówki. Zrobił krótki postój nieopodal wejścia celem osuszenia i wyczyszczenia odzienia. Oglądając, czy na pewno wszystkie plamy ze spodni zeszły (nie przeżyłby, jakby musiał pokazać się brudny w mieście), zauważył leżącą w kępie roślinności laleczkę. Kto to widział... Łamacz klątw zbiera czarnomagiczne przedmioty. Ale wyglądała na nieprzypisaną. Zwykłą. Pochylił się i podniósł laleczkę. - Emily - uznał, upewniwszy się, że nie jest powiązana z nikim. Nie musi jej używać. Ale może nadal posadzić ją sobie na biurku. I przy okazji nadać jej imię. Taki duży, a bawi się lalkami. Schował Emily do kieszonki marynarki, zanim obejrzał się ostatni raz na kryjówkę. A potem wrócił bliżej pensjonatu.
Kostki: 1, 6, 63. Wiatr pcha mnie na ścianę (-20 do k100), pod nogami mam kości i mogę doliczyć pkt z zaklęć, osiągając tym samym 72.
/zt
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Wszystko było w porządku. Gunnar przemierzał z Duchem kryjówki niewolników, podążając za słowami swojego innego ducha. Dzieciaka, który opowiadał mu o tych tunelach. Odtwarzał w pamięci głęboko zarysowane słowa zjawy, kierunki i rady. Duch zgubił się w czwartej odnodze tunelu. Pognał za nietoperzem. W kryjówce było wilgotno i chłodno, jak w jaskinie. Z góry skapywała woda, w niewielkich ilościach, która choć cuchnęła stęchlizną, przynosiła łagodną ulgę dla rozgrzanej skóry. Islandczyk nieprzyzwyczajony do takiego opalania, źle znosił pieczenie, choć słońce zawsze, i w Islandii, chwytało go szybko i równo, a opalał się od razu na śniado. Jakby nie urodził się w tych mroźnych stronach. Podparł się dłonią sufitu, pochylając się do kucek, żeby z ciekawością zerknąć do wąskiego tuneliku blisko ziemi i... to nie był dobry pomysł. Wdychając stęchliznę, obudził zaognione dalej gardło, nigdy niezaleczone. Nigdy nie pojawił się z nim uzdrowiciela, od miesiaca licząc, że samo przejdzie. Ale nie przechodziło, duszności, angina ropna, a ostatnio wykrztuszał z siebie nawet krew. Właśnie tym odpowiedział nawoływaniom, jakie odbiły się echem od ścian. Odkaszlnięciem. Zanim zebrał w sobie siły ruszyć w kierunku dźwięku. — Chciałabyś móc dotknąć mojej nordyckiej dupy! — zachrypiał, wychodząc z bocznego korytarzyka i chciałby powiedzieć nawet więcej, ale znów zajął się odkaszliwaniem z gardła ropy i krwi. Opanował to w ciągu dziesięć sekund jedynie mrużąc z niezadowolenia oczy i uderzając się jedną pięścią w pierś, żeby mogło mu szybciej przejść. — Osobiście obsesyjnie kocham się w Skadi. Dla niej poświęcę więcej niż tylko dupę. Kucnął wycierając twarz knykciem kciuka, opierając się na Duchu, który podbiegł do niego od razu w formie wsparcia. Nie czuł się najlepiej od kilku tygodni. Tylko chwilowy rytuał dziękczynny na czas ceremoniału stłumił ból. Mimo to, konsekwentnie go ignorował, przynajmniej ile mógł, udając, że właśnie nie wykaszliwał sobie flaków. — Ostrzegam. Gdziekolwiek mnie dotkniesz, odwdzięczę ci się. Niekoniecznie w tej samej intencji. To dalej jesteś pewna tej dupy?
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Wzdrygnęła się, kiedy echo jakiegoś dziwnego, nieokreślonego dźwięku otoczyło ją niemal ze wszystkich stron. Zacisnęła zęby i wysunęła nawet różdżkę na kilka centymetrów, by w razie konieczności wydobyć ją dość sprawnie i móc się obronić. Przez kilka sekund po prostu rozglądała się spłoszona, próbując coś dostrzec w każdej z odnóg tunelu z osobna - bezskutecznie. Jej oczy po całym dniu na słońcu jeszcze nie przyzwyczaiły się w pełni do ciemności, a ta cholerna mgła w niczym nie pomagała. Kiedy znajomy głos wybił się wreszcie ponad panującą od kilku sekund ciszę, Keyira odruchowo zrobiła krok ku postaci, która wyłoniła się z korytarzyka i pojawiła w odbijającym się od ścian, bladym pasmie światła, a potem przystanęła i odetchnęła głęboko. Pozwoliła, aby niema groźba odbiła się wyraźnie w jej ciemnych oczach, nim zaśmiała się cicho w odpowiedzi na ten, cóż, idiotyczny zarzut. Zanim jednak zdołała go skomentować, Islandczyk wyskoczył z kolejnym nazbyt szczerym wyznaniem. Tego już jednak nie mogła mu odpuścić... — To propozycja czy prowokacja, Ragnarsson? — mruknęła, podpierając się pod boki. Za moich czasów ucięliby mu język za taką bezczelność, mruknął Ellen, pojawiając się niespodziewanie tuż obok niej. Zlustrował uważnie Gunnara, po czym przeniósł spojrzenie na Shercliffe i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, uśmiechając się złośliwie. A ciebie zamknęliby na kilka dni o szklance wody za to, jak śmiało sobie z nim poczynasz, dodał. — Przypomnij mi, za co właściwie cię stracono? — zapytała przesłodzonym głosem i cmoknęła z dezaprobatą, na co duch otworzył szeroko oczy w szczerym zaskoczeniu, po czym zamigotał i znów zniknął, czemu towarzyszyło głośne prychnięcie. Key zdołała jednak dostrzec ten nieznaczny uśmieszek na jego ustach nim kompletnie rozpłynął się w powietrzu. To oznaczało, że nie obraził się wcale kompletnie i pewnie jeszcze wróci, by uprzykrzyć jej dzień. Łączyła ich naprawdę przedziwna relacja. — Dobrze się bawiłeś, paskudo? — zwróciła się do Ducha, obrzucając go rozbawionym spojrzeniem, ale zaraz na powrót skupiła je na jego właścicielu, bo nie mogła się na poważnie złościć na wilczura. Słowa Gunnara sprawiły, że uniosła wysoko brwi, ale nim odpowiedziała, zrobiła kilka gwałtownych kroków w jego kierunku. Ostatecznie wyminęła jego sylwetkę i obeszła ją, przyglądając się bezczelnie wspomnianej przez niego po raz kolejny części ciała. — Hmm... A jeśli zacznę od innego miejsca? Wtedy też się bedzię liczyło — zapytała, przechylając głowę, chyba szczerze zainteresowana odpowiedzią. Czy biorąc pod uwagę tę dwójkę, można to było uznać za... flirt? Zaraz potem Keyira zerwała kontakt wzrokowy i ponownie rozejrzała się po tunelach. — Toooo co tutaj robisz? Natrafiłeś na coś ciekawego?
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
— A wolałabyś, żeby czym była? — podchwycił jej myśl, patrząc na nią z kucek. Pomiędzy jedną wypowiedzią skierowaną do niego, a drugą, poświęcała więcej uwagi rozmowie ze swoim duchem i jego wilczakiem niż jemu. W tym czasie on przyglądał się jej po prostu w milczeniu. Miał chwilę na przełknięcie śliny, zwilżenie gardła i przybranie odpowiedniej, niezbitej pozycji, kiedy miałby się z powrotem odezwać. Chwilowo pozostał niemalże… marmurowy. Prawie w ogóle nie drgnął, kiedy się do niego zbliżyła w kilku krokach. Akurat myśli zajęte miał czymś innym. Dopiero jej następny ruch, otaczający jego ciało, wyzwolił w nim jakąś reakcję. Podniósł spojrzenie w jej kierunku, wodząc nim za jej sylwetką, która zniknęła mu za jednym ramieniem, a pojawiła się zza drugiego. Kontemplowała jego tyłek naprawdę, czy tylko chciała wzbudzić takie wrażenie? Milczał, kiedy się zatrzymała. Odpowiedź próbował wyczytać z jej twarzy. Spodziewał się, że jakoś jeszcze to skomentuje i nie pomylił się. Uśmiechnął się kącikiem ust, żałując nawet, że dzisiaj nie był w kondycji, żeby to doprowadzić na inne tory. — Nie wiem. Musiałbym zobaczyć i poczuć, żeby ocenić. Powoli podźwignął się z kucek, choć niechętnie. Ta pozycja była całkiem dogodna i odciążała z jakiegoś powodu jego płuca, choć nie powinno mieć to dla nich znaczenia. A jednak łatwiej mu się oddychało opierając się przedramionami na podwiniętych kolanach, niż prostując się przed nią sztywno. — Pękasz? — odniósł się do porzuconego wątku, bo już zaczęła nowy, a wydawało mu się, że poprzedniego jeszcze nie skończyli. Dlatego splótł ręce na piersi i parsknął krótko, szczerze zawiedziony tym, jak szybko odpuściła sobie ten temat. Cóż. Uznawał to za sporą stratę. Nie tylko dlatego, że pamiętał, żeby okazać jej wdzięczność za podarowaną mu kawę. — W porządku. Pogadajmy o stęchłym, zamglonym tunelu. Rozejrzał się, jakby pierwszy raz tutaj wszedł i dopiero teraz badał ten teren. Ściągając przedramiona z torsu, opuścił ręce wolno wzdłuż ciała, ale ledwie na chwilę, bo zaraz oparł się dłońmi na biodrach. — Zdaniem Kath to tunele niewolników. Gdzieś niedaleko powinny leżeć ich domki, a tam jest znacznie więcej historii niż tutaj. Postukał knykciami w lity kamień i parsknął znów krótko, uprzedzając tym następne słowa: — Przytulnie, nie?
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Jak by wolała? Właściwie do tego momentu się nad tym nie zastanawiała. To była niezobowiązująca gra i z początku nawet nie spodziewała się, że Gunnar ją podchwyci. Ich ostatnie spotkanie było dość dziwne, jeśli miała być szczera i nie wiedziała czego się mogła po nim teraz spodziewać. Była pozytywnie zaskoczona, a jednak w dalszym ciągu nieco podejrzliwie podchodziła do jego dobrego humoru. Cieszyła się, oczywiście, że nie wyłaził dziś z niego kompletny gbur i po krótkim namyśle postanowiła to jednak wykorzystać. — Oba warianty wydają się interesujące — przyznała. Oczywiście, że kontemplowała jego tyłek naprawdę. Keyira nie należała do osób, które wkładają wysiłek w robienie czegoś, na co faktycznie nie mają szczególnej ochoty. Jedynym wyjątkiem była tu chyba nauka... Gunnar skutecznie przyciągnął z powrotem do siebie jej uwagę. "Pękasz?" - jedno, głupie pytanie, które powinna była olać; tym razem prawdziwie dziecinna prowokacja, a jednak poruszyła w niej strunę, która zmusiła ją do odpowiedzi. — Bynajmniej — odparła na wstępie, a jego kolejny komentarz tylko utwierdził ją w przekonaniu, że należało jakoś uzasadnić taką postawę. — Po prostu nie wydajesz się być dziś w formie — mruknęła, teraz patrząc na niego z niższej pozycji. Nie robiło jej to w sumie większej różnicy. — Nie obraź się, ale wyglądasz jakoś niewyraźnie i nie potrafiłabym sobie wybaczyć, gdybyś za mną nie nadążył — dodała jeszcze w ramach lekkiej zaczepki. — Wygrana walkowerem to nie jest dokładnie to, co mogłoby mnie zadowolić... Cóż, podejrzanie dobrze oboje weszli w ten temat i nastrój. Aż szkoda jej go było marnować, ale Gunnar faktycznie wyglądał dość podejrzanie. Niby nic nie wskazywało na to, że mógł się źle czuć, ale jego wyraz twarzy, kiedy wypowiadał więcej słów, sam jego głos i sposób wysławiania brzmiały inaczej niż zwykle. Miała co do tego pewne podejrzenia, ale po jego wcześniejszej reakcji wolała się jednak nie dopytywać. — To chyba jedno ze źródeł energii — zauważyła, raz jeszcze nieufnie rozglądając się po tunelach. — Domki? Ellen od jakiegoś czasu próbuje mnie namówić na nocowanie w domkach — parsknęła cicho, idąc w ślady Gunnara. Podchwyciła jego spojrzenie i posłała mu jeden z łobuzerskich uśmiechów, świadczących o tym, że coś jej wpadło do głowy. — A może... — urwała, przyglądając się Ragnarssonowi znacząco. Czy właśnie proponował mu, żeby poszli na te nieszczęsne domki i spędzili tam całą noc? Chyba tak, a w tym momencie decyzja należała wyłącznie do niego. — Co ty na to, Gunnar? Czy może boisz się nocować poza domem? — dopytała, ewidentnie rozbawiona taką myślą, bo zamiłowanie Ślizgona do survivalu nie było szczególną tajemnicą. Obróciła się, by nie móc oglądać jego miny i zrobiła krok w kierunku, z którego tu przyszła.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie akceptując argumentu nie bycia w formie, oparł się plecami o ściankę korytarza, musząc w tym celu zgiąć nieco szyję i zaakceptować chłód i brud na łopatkach, którym zdawal się nie przejmować. — Bynajmniej — powtórzył za nią nie dlatego, że próbował z premedytacją nakłamać jej na swój stan zdrowia, a zwyczajnie uważał, że wszystko jest z nim w porządku. Oczywiście, czuł niedogodność w wyniku bólu gardła i duszności. Jasne, nie było to najprzyjemniejsze i nie czuł się najlepiej, ale dalej uparcie trzymał się myśli, że nie rzutowało to wiele na jego formie i wyglądzie. Był to dyskomfort, z którym potrafił sobie poradzić. Tym razem to ona go sprowokowała. Odepchnął się od ściany. Jak tylko odwróciła się do niego tyłem, chwycił przegub jej ręki, przyciągając ją z odpowiednią siłą do siebie. Wystarczającą, żeby odwróciła się w jego kierunku i wpadła na jego tors, ale nie doznała przy tym więcej nieprzyjemności. — Nadążenie za tobą nie może być cięższe niż wszystko inne, co zdarzało mi się robić w gorszym stanie niż obecny. Odnalazł jej wzrok, patrząc na nią wręcz natarczywie. Wszystko co padało zawsze po “nie obraź się”, zwykle niosło ze sobą wszelkie oznaki przemawiające za tym, żeby dokładnie to zrobić. Ta sytuacja nie była wcale wyjątkiem od tej reguły. Może jego ton był nieco niższy niż zwykle, bardziej chrapliwy przez przepaloną krtań, ale planował dalej sobie z tym radzić bez udziału magii leczniczej i interwencji innych osób. Stąd ta litość nad jego stanem wywoływała uporczywą chęć udowodnienia jej perfekcyjnego zdrowia. — Ja nigdy nie przegrywam walkowerem. Temat domków, co zaskakujące, przestał go interesować. Zwyczajnie wzruszył ramionami. Zamierzał się tam wybrać, ale jeszcze nie był pewien czy chciał w tym celu szukać sobie towarzystwa. — Obawiam się tylko tego, że nie mogłabyś oderwać ode mnie rąk, Keyira. Pierwszy raz, prawdopodobnie, użył jej imienia, ale jakoś luźne manewrowanie jej nazwiskiem w kontekście seksualnym, skoro dzieliła je z nauczycielem historii magii, nie do końca mu odpowiadało. — Ale czuję się w obowiązku ostrzec cię, że mój duch jest nieletni i nie chcę go całkiem demoralizować.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Kąciki jej ust drgnęły, kiedy zastosował tą samą odpowiedź, choć nie tylko dlatego, że użył dokładnie tego samego słowa, ale bardziej ze względu na to, że posłużył się nim, by poniekąd zaprzeczyć jej podejrzeniom. Upierał się przy swoim dobrym stanie właściwie nawet nie dlatego, że faktycznie nic mu nie dolegało, ale dlatego, że sam Gunnar najwyraźniej nie postrzegał tego jako szczególną niedogodność. Był uparty i obstawał przy swoim, a ona nie była na pozycji, by wytknąć mu, cóż... cokolwiek. Nie spodziewała się jednak, że ją zatrzyma. A przynajmniej nie w taki sposób. Jak tylko poczuła uścisk jego palców na nadgarstku, instynktownie spięła mięśnie pleców i całego ramienia, ale nie stawiła oporu, gdy przyciągnął ją ku sobie. Obróciła się na palcach i uniosła drugą dłoń, by zamortyzować zderzenie z jego klatką piersiową, ale i tak sapnęła cicho, próbując zachować równowagę. Zmarszczyła brwi i uniosła wzrok, krzyżując go ze spojrzeniem Islandczyka. Ależ on był bezczelny. — Być może... — mruknęła, stukając palcem wskazującym wolnej ręki w jego pierś. — Ale mogę sprawić, że będzie o wiele bardziej uciążliwe, jeśli nie będziesz grał fair — ostrzegła, zerkając znacząco na swój nadgarstek, wciąż uwięziony w jego uścisku. — Ja gryzę, Ragnarsson — dodała i leniwie wspięła się na palce tylko po to, by kłapnąć zębami tuż koło jego ucha. Prawda była taka, że nie litowała się nad nim, a jedynie znalazła w tej sytuacji idealną, bezpieczną wymówkę żeby się wycofać, zanim dotrą do miejsca, gdzie zamiast zabawnie - zrobi się naprawdę niezręcznie. Gunnar natomiast zatrzasnął jej tą furtkę przed nosem. — Jak na razie, to ty podejrzanie je do mnie lepisz — zauważyła z rozbawieniem, poza tym starając się jednak zachować powagę albo chociaż jej pozory, chociaż bliskość bruneta nie odbiła się na niej bez żadnego echa. Bądź co bądź, naruszali teraz wzajemnie swoją przestrzeń osobistą i nie musieli się przejmować cudzym towarzystwem. To dobrze czy źle? I chociaż mu odpowiedziała, cały czas skupiała się raczej na brzmieniu własnego imienia w jego ustach niż na swoich słowach. Faktycznie, wypowiedział je prawdopodobnie po raz pierwszy. Nie mogła się zdecydować czy podoba jej się to wykonanie czy też nie. Przechyliła głowę na bok i zanim Ślizgon zdążył odpowiedzieć, uniosła dłoń i przyłożyła mu palec wskazujący do ust. Tę samą rękę zaraz cofnęła, by sięgnąć gdzieś za jego plecy, a potem... klepnąć go bezceremonialnie w tyłek. — Słyszałeś to? — Zaśmiała się cicho.
Ostatnimi czasy naprawdę trudno było mu się skupić. Zbyt trudno. Westchnięcie przeszyło ciszę, jaką postanowił się zadowolić, gdy nikogo nie było. Kolacja. Kruk, który patrzył na niego podejrzliwie, zakrakał parę razy, by następnie zatrzepotać czarnymi skrzydłami i tym samym zawiadomić być może o zbliżającym się terminie spotkania. Wcześniej zmiażdżona noga już go praktycznie nie bolała - może poza tymi bólami fantomowymi, z którymi musiał mieć do czynienia, wszystko było w porządku. Czekoladowe spojrzenie skutecznie przeszywało poszczególne zakamarki domku, zastanawiając się nad tym, czy rzecz, której postanowił się podjąć, jest tak naprawdę grą wartą świeczki. Skrzyżowanie nóg i ciągłe patrzenie w ścianę, gdy stukot palców był jedynym dźwiękiem wydostającym się w pomieszczeniu, na pewno mu nie pomagało. Dziwna fala frustracji, tudzież gorzkiego gniewu, w połączeniu z dziwnym spokojem, który starał się zachowywać, z racji chęci pozostania oklumentą, skutecznie połączyły się i dały w wyniku dość dziwną mieszankę, na którą składały się skrajne ku sobie emocje. Odpychające się niczym dwa magnesy o dwóch różnych kierunkach. Skrajność popędzająca skrajność w otchłań nieznanego, symbolicznego domu cieni, dająca się znać tylko poprzez skierowania w nią światła dziennego. Nikogo nie było; mógł w spokoju porzucić swoje obecne ubranie, by przywdziać szaty dotychczas niespotykane; charakterystyczny ubiór pokrył jego wychudzone ciało, a maska krucza zakryła twarz i pozwoliła na zachowanie anonimowości. Pas, zioła, wszystkie rzeczy typowo unikatowe na rzecz lekarzy z poprzednich wieków, podczas dżumy. Noga nie dawała się we znaki, a świadomość nadchodzącego spotkania napawała go pewnego rodzaju chęcią pozostania anonimowym. Laska, którą wziął ze sobą, różdżka, którą ukrył za płachtą materiału, nożyk, który upchał do małej kieszeni zawieszonej na skórzanym pasie - czy to wszystko było warte takiego zachodu? Teleportacja, mimo iż przyniosła dla niego poważne skutki, stanowiła po przygotowaniu się skuteczne narzędzie do przemknięcia niezauważonym przez poszczególne sektory pensjonatu. A gdy już wyszedł, gdy już go ktoś zauważył, zachowywał się naturalnie. Spojrzenie dokładnie eksplorowało miejsca, gdy słońce zachodziło, a spacer od czasu do czasu był przyspieszany za pomocą wykorzystania deportacji; do momentu, w którym przyszedł w umówione miejsce. Czy się zlęknie? Czy jednak postanowi przełamać bariery psychiczne i fizyczne? Musiał przede wszystkim zachować spokój; spokój okryty namiastką pustej kartki, braku emocji, odcięcia się od nich w umyśle prowadzącym do rzeczy niemożliwych.
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Dostał ciekawy list od nieznajomego, w którym dość obszernie opisał to z czym oboje się zmagali. I co najzabawniejsze użył tego samego określenia co on niedawno podczas rozmowy z Nessą. Uniósł przez to brew na dłuższą chwilę czytając dalszą treść i w sumie postanowił że zapozna się z jego autorem. Nawet jeśli miałoby to się skończyć tylko na jednym spotkaniu. Chociaż wolałby aby coś z tego wyszło większego. Kim był, a może i była ta osoba? Bo jednak ogromną rzadkością było to by tak bezpośrednio pisali do niego w kwestii czarów czarno magicznych. Więc osobnik ten musiał być bardzo mocno zdesperowany, albo zdeterminowany by posunąć się nawet do takiego kroku. On sam szukał właściwie uczniów, więc trafił idealnie w porę na takie listy. Bowiem w wiadomości zaznaczył coś równie wielce istotnego - jego wiedza nie była tania. A on nie zwykł pobierać galeonów za naukę. Nie, zdecydowanie wolał coś innego. I tutaj cena mogła ogromnie się różnić od tego czy autor był zdesperowany, czy zmotywowany. Cortez postawił natomiast na naturalny strój. No i nie spodziewał się, że tamten może przyjść zamaskowany. Ubrany więc w czarną, długą, starą szatę z głębokim kapturem pod którym ukrył swoją twarz. Ręce zaś miał schowane w długich rękawach i można było jedynie zgadywać, czy trzymał w ręce różdżkę, czy nie. Wszedł pewnie do kryjówki dopiero teraz dostrzegając zamaskowaną postać. Może w innym przypadku budziła by lęk i strach w sercu, może i innej osobie. Lecz nie w Aleksandrze który od razu domyślił się z kim ma do czynienia, a także wiedział po co tutaj są. Mimowolnie zlustrował postać uważnie uznając, że przyłożył się do swojego stroju. Przyjmując iż lepiej jeśli uzna, że w lasce jest też ukryte ostrze, więc tym samym zachował bezpieczną odległość. I to on był raczej tym który "blokował" drogę ucieczki. - A więc jestem i zamieniam się w słuch, co takiego byś ode mnie oczekiwał? - powiedział do zamaskowanej postaci patrząc się prosto w czarne koła nad długim dziobem. Kiedy wszedł do środka odczuł dziwną moc tego miejsca. Napełniła go jakaś dziwna siła. Czuł się nieco silniejszy w zaklęciach, mroczna aura jego dziedziny magii zdawała się powiększyć. Ciekawe co odczuł tamten, a może i tamta? Po posturze ciężko było oszacować. Czy udźwignie ciężar jego zepsucia, pogardy do życia, ogrom złych uczynków, które innej osobie najprawdopodobniej nawet do głowy by nie przyszły? Całej pokonanej drodze pełnej plugastwa i cierpienia, aby zdobyć ową moc. Czarna magia wypacza. I Aleksander wiedział, że to od tej lekcji zacznie, tak jak uczył go jego dziadek, tak jak uczył dziadka jego dziadek, itd, itd.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Co było nie fair w tym, że przyciągnął ją do siebie? Nie na tym miała polegać ich gra? Nie mieli łamać swoich granic i sprawdzić, które z nich pierwsze zrezygnuje? Zmarszczył nieco brwi, patrząc na nią z politowaniem. Jednak z tym rodzaniem politowania, które wstępuje raczej z rozbawienia niż z litościwego patrzenia na człowieka. Chwilę potem prychnął, nie tyle rozczulony co rozbawiony jej słowami. — Jak perwersyjnie — odpowiedział bez nawet najmniejszego zawahania, a po chwili pochylił się jeszcze nawet nad jej uchem, podgrzewajac nieco nutę jej wypowiedzi: — Obiecujesz? W końcu wizja jej gryzienia wcale nie wydawała się aż tak straszna. Nie mógł wiedzieć, że jest animagiem i naprawdę… gryzie. Bardzo dotkliwie. Dlatego mógł sobie pozwolić na takie żarty. Nawet nie drgnął na jej zęby trzaskajace blisko jego ucha, a jedynie uśmiechnął się kącikiem ust — Ty podejrzanie nie masz nic przeciwko — odparował jej słowom, w ten właśnie sposób reagując na jej własne rozbawienie. Może i chciał coś jeszcze dodać, a może jednak nic. Nie dane im było się tego dowiedzieć, bo Keyira przyłożyła palec do jego warg, a on nagle wytężył wzrok, przyglądając się jej bardziej wnikliwie. Duch, który kręcił się akurat pod ich nogami, od razu wyczuł ten dziwny rodzaj energii, podczas której Gunnar najczęściej zaraz go wyganiał, dlatego zapobiegawczo sam pognał sobie w głąb tuneli pozwiedzać je w samotności. Nie zawrócił się nawet na dźwięk klapnięcia. Niewdzięczny szczeniak. Chociaż coraz mniej szczenię przypominał. Gunnar zaśmiał się, bo to znaczyło tylko jedno… Najpierw przysunął się do niej na pół kroku, a następnie ułożył obie dłonie na jej pośladkach, zaciskając je na nich, zgodnie z tym, co jej zagwarantował. Dotknie ją w każdym miejscu, w którym ona dotknie jego, choć niekoniecznie będzie temu towarzyszyła ta sama aura. — Uważaj, Shercliffe gdzie następnie postawisz ręce. Ups. Tak. Słyszał i nawet poczuł. Jakby nie zauważyła.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Być może tak naprawdę słynął z listów, które, kreślone dłonią poprzez całkowicie odmienne ruchy, pozostawały w większości anonimowymi, w związku z czym trudno było go z kimkolwiek powiązać? Dochodziły do niego różne słuchy na temat rodziny Cortez. Między innymi właśnie to powiązanie z czarną magią, zakazaną, splugawioną, ale ostatecznie... przydatną. Prawidłowo czarodziej nie powinien stronić od jakichkolwiek rodzajów wiedzy; dlaczego zatem szkoła posiadała podręczniki do nauki, a nie pozwalała z nich w jakikolwiek sposób skorzystać, oprócz do referatów, nauki pod koniec roku szkolnego oraz pracy dyplomowej? Zmarszczywszy brwi, nie otrzymał jednak ostatecznej odpowiedzi; wokół znajdowały się tylko i wyłącznie zakryte w mroku brudy kryjówki niewolników, która kiedyś służyła, a teraz stała się tylko i wyłącznie reliktem przeszłości. Miał przygotowane trochę galeonów na tę okazję, ale ostatecznie wiedział, że być może, tak jak w jego przypadku, walutą może być coś innego. Informacje, a być może i dodatkowe łączności? W dzisiejszych czasach, by znaleźć uzdrowiciela poza obrębem Świętego Munga, który nie boi się paprać czarną magią, to jak igła w stogu siana - a jeżeli już, to sam Felinus wiedział, jak te usługi potrafią być wyjątkowo drogie. Mogliby pójść na wymianę - mogliby, kiedy to spojrzenie zza maski utkwiło na Aleksandrze, kiedy ten pojawił się w wyznaczonym miejscu, a kiedy to słońce zachodziło, chowając się za horyzontem. Mogliby - wiedza o czarnej magii w zamian za kogoś, kto byłby dyspozycyjny dwadzieścia cztery godziny na dobę, a przede wszystkim by nie rozpowiadał na temat obrażeń, jakie Cortez mógłby przypadkowo zyskać. Zawsze to lepiej, niż, mając rany wyjątkowo powiązane ze sztukami zakazanymi, brnąć do profesora, który zawiadomi od razu całą kadrę nauczycielską... albo do szpitala, gdzie, z powodu takiej okazji, służby publiczne mogą wezwać aurorów. Chuda sylwetka, zakryta przez szaty, zwróciła się ku studentowi, który to pojawił się o umówionej porze. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to usłyszał pytanie. Dziwny przepływ siły i mocy natomiast przepełnił jego ciało - czy jego towarzysz także to poczuł? Jakoby czuł teraz znacznie większą siłę, dzięki której mógłby... zrobić wiele. Faolán nie wiedział jednak, od czego to zależy; może tylko i wyłącznie mu się to zdawało? Nie, to miejsce musiało wręcz mieć swój charakterystyczny urok. Czego tak naprawdę oczekiwał od Aleksandra? — Specyficzne pytanie. — rzucił na początek, a maska skutecznie zniekształcała jego głos, mimo braku jakiegokolwiek mechanizmu do tego służącego. Oparłszy się o mury kryjówki niewolników, które to posiadały swoje lata, a które to nie zdawały się być takimi, przy których jeden dotyk zawali całkowicie bunkier, skupił się przede wszystkim na rozmyślaniach. Ale te nie trwały i tak zbyt długo. — Najchętniej chciałbym walczyć z przekonaniem, że czarna magia to tylko trzy zaklęcia niewybaczalne na krzyż i tyle z niej powinniśmy wszyscy wiedzieć. Ale wiem, że tak się po prostu nie da. Dlatego począłem zagłębiać wiedzę we własnym, możliwym zakresie. — na przodków, dlaczego on się z tego zwierza? A może miał w tym jakiś plan? Na pewno spokój, jaki znajdował się w jego głowie, na pewno pusta kartka, którą starał się pozostawić pustą, zdawała się działać pozytywnie na jego tok rozumowania. Nie spuszczając ani trochę z warty. — Niestety, ten zakres jest ograniczony przez... trudny dostęp do informacji. Czarną magię przypadkowo musnąłem parę miesięcy temu, ale dopiero przed wakacjami zacząłem się w nią bardziej zagłębiać. I wiem, że bez nauczyciela będzie po prostu ciężko. — odwrócił wzrok w jego stronę, a czekoladowe tęczówki, mimo szkiełek, jakie przyciemniały mu widok, spotkały się z tymi Corteza. Wiele pytań chodziło po jego głowie, a ból i własne słabości, starając się przekuć w zalety, zdawały się być największą bolączką. O dziwo sztuki zakazane zdawały się nie sprawiać mu aż takiego problemu w rzucaniu, w przeciwieństwie do zwykłych zaklęć. Sam nie wiedział, od czego to dokładnie zależy. — Chcę być twoim uczniem, poniekąd ambitnym. Jestem świadom konsekwencji, jakie powoduje zdobywanie wiedzy z tej dziedziny; gdybym nie był, to bym tutaj nie przychodził. Ani nie pisał do ciebie listu. — kiwnąwszy głową, zastanawiał się nad tym, gdzie to wszystko pobrnie - czy będzie gotów w jakikolwiek sposób... zagłębiać wiedzę jeszcze bardziej? Dzisiaj kruka przy sobie nie miał; nie zamierzał go brać, zresztą, ze sobą, skoro już wcześniej chodził z nim po Hogwarcie. Sam Felinus oczekiwał odpowiedzi, choć wcale nie musiał jej otrzymywać; wystarczy jedno słowo, by sobie poszedł. By zaakceptował to, że musi na własną rękę działać.
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Miała raczej na myśli atakowanie przeciwnika, gdy ten odwraca się plecami i planuje odejść. Nie mówiła jednak poważnie, bo jak sam Gunnar zauważył – to była tylko zwykła gra między nimi, a nie wojna, w której mogli wyrządzić sobie jakąkolwiek krzywdę. Tym bardziej, że przecież oboje brali w niej udział dobrowolnie i nikt ich do niczego nie zmuszał. Ona w każdym razie nie czuła się obecnością czy działaniami Gunnara osaczona. Rozbawiona owszem. Dlatego też poszła w jego ślady i roześmiała się cicho, kiedy słowa Ślizgona nie tylko „podgrzały” ogólną wypowiedź, ale przy okazji także połaskotały wrażliwą skórę tuż za jej uchem. Co do jednego miał stuprocentową rację, Keyira nie wyglądała, jakby miała coś przeciwko. Prawdę powiedziawszy, wewnętrznie walczyła ze sobą, bo chociaż rozum podpowiadał jej, że powinna to była zakończyć i odsunąć się na bezpieczną odległość, ciekawość pchała ją dalej… Chwilę później dosłownie w ramiona Ragnarssona, który - chcąc nie chcąc – niejako otoczył ją nimi, by spełnić swoją wcześniejszą groźbę. Islandczyk z całą pewnością nie rzucał słów na wiatr, to należało mu przyznać. Shercliffe wolała nawet nie wspominać, że tak gwoli ścisłości, pierwszą częścią jego ciała, jakiej dotknęła, były w zasadzie jego usta... Zamiast tego zamarła na moment, kiedy objął dłońmi jej tyłek i po prostu utkwiła spojrzenie w jego roześmianej twarzy. Bezczelny… Przełknęła ślinę i uniosła obie dłonie w pozornie poddańczym geście, by pokazać mu, że w tej chwili nie ma żadnych złych zamiarów. „Niegrzecznych” byłoby w tej sytuacji chyba lepszym określeniem, ale nie brzmiało już tak dobrze. Tak bezpiecznie. Byli w końcu tylko ludźmi, czyż nie? Atmosfera i tak już była wystarczająco napięta… I być może, gdyby Keyira nie była sobą, poddałaby się właśnie teraz, ale skoro była we własnej skórze, zamierzała nagiąć granicę jeszcze trochę. Jeszcze odrobinę. — Ręce, tak? — mruknęła, unosząc nieznacznie jedną brew, gdy powoli opuściła dłonie, a potem wsunęła palce w szlufki jego spodni i stanowczym szarpnięciem przyciągnęła go do siebie, przyciskając do własnych bioder tak, że nie pozostało już między nimi żadnej wolnej przestrzeni. Zaraz potem uniosła wysoko głowę i przymknęła powieki, próbując zapanować nad wybuchem śmiechu, co zdradziły kąciki jej ust, które to raz unosiły się, raz opadały niekontrolowanie. Kiedy otworzyła ponownie oczy i podchwyciła spojrzenie Gunnara, nie mogła się jednak przynajmniej nie uśmiechnąć. Minus co najmniej 30 punktów na głowę, zdecydowanie.
Ostatnio zmieniony przez Keyira Shercliffe dnia Nie Wrz 06 2020, 22:31, w całości zmieniany 1 raz
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Odwieczne pytanie - dlaczego się jej nie uczyli. On także przez długi czas poszukiwał odpowiedzi. Ciężko było jednak stwierdzić, że znał na nie odpowiedź. Wszystko to były bowiem jego domysły i przypuszczenia. Wyciągnięte z doświadczenia nabytego podczas samonauki, a także z zajęć szkolnych z historii magi. To tam bowiem częściowo skrywała się ta odpowiedź. Stare dzieje wielkiej bitwy o Hogwart. Czarnoksiężnika, który miał odmienne zdanie niż cały świat i posługiwał się zaklęciami o wiele bardziej niebezpiecznymi niż te których uczono w Hogwarcie, którymi posługiwali się jego przeciwnicy. Tak więc zdaniem Corteza cała odpowiedź mogła skrywać się pod jednym słowem - anarchia. Potężni czarodzieje nie są na rękę Ministerstwu Magii. I to nie koniecznie musiało odnosić się do samej czarnej magii. Przecież nawet dawny dyrektor nieraz miał odmienne zdanie niż rządzący, lecz nigdy nie byli w stanie mu zagrozić. Nie od dzisiaj przecież wiadomo, że aurorzy również stosują zakazane zaklęcia. Więc pojawiało się pytanie Im wolno, a Nam nie? Odpowiedź była prosta, bo ich zastosowanie było w słusznej sprawie. A owa słuszna sprawa to nic innego jak zachowanie władzy i podporządkowanie sobie innych. Dlatego on od zawsze był anarchistą. Nie uznawał żadnej władzy, nie ważne czy poprzedniej która nie chciała bratać się z mugolami, czy obecnej sympatyzującej z nimi. Morderstwa, czarna magia, biała magia. Zmieniały się jedynie narzędzia którymi się posługiwali by osiągnąć plan i zagarnąć więcej i więcej. A później narzucić innym swoją wolę, sposób w jaki mają żyć, jak myśleć. Bo to jest dobre. A temat dobra czy zła... To zwyczajna kpina, nie warta nawet by się nad nią rozwodzić. Również czuł przepływ mocy, ale to było za mało, aby mogli rzucić zaklęcia, a przynajmniej nie te których nie poznali. Tak więc nie byłby sobie w stanie pomóc, jeśli miałby rzucić nawet najsłabsze zaklęcie leczące. Bo moc może i miał, ale wiedzy mu brakowało. Rozmówca się odezwał i teraz był pewien, że stoi przed nim jakiś mężczyzna. Głos był mu jednak obcy. Ale poznał przynajmniej płeć, a to już coś. Wysłuchał jego odpowiedzi, czekając tak długo ile rozmówca potrzebował by pozbierać myśli. - Czarna magia to nie tylko trzy zaklęcia, ale mam wrażenie, że ludzie zapomnieli o najistotniejszej kwestii. Są to trzy zakazane i niewybaczalne zaklęcia, pozostałe zaliczają się jedynie jako czarno magiczne - ale nie są niewybaczalne. Tak więc za ich rzucenie nie powinno iść się siedzieć tak samo jak i nie powinno się pójść rzucając drętwotę. - odpowiedział po czym jego usta wykrzywiły się w paskudnym uśmiechu. - No chyba, że zaatakuje się nią aurorów. To wtedy można widocznie pójść nawet i do Azkabanu - dopowiedział kpiąco. To tylko potwierdzało jego podejście do tematu władzy i ich wszelkich zakazów. Po tym milczał dłuższy czas pozwalając mu mówić, był zresztą ciekawy co takiego skłoniło go to zaznajomienia się z tą dziedziną magii. Jaką drogę już przeszedł, czego może się po nim spodziewać, a także czego może go nauczyć. Ciekawił go również strój mężczyzny, jego dobór. Idealnie wpasował się w tematykę, przez co na moment uśmiechnął się do siebie kiedy to lustrowali się spojrzeniami, a przynajmniej jego rozmówca to robił. On wpatrywał się w szkła za którymi chowały się oczy. Starając się wyobrazić ich kolor, głębię i zaciekłość. - Tak się składa, że i ja dotarłem chyba do takiego momentu, lecz z tą różnicą, że brakuje mi pomocnika, osoby z którą będę mógł trenować. Zagłębiać tajniki wiedzy przekraczające poza bezpieczną strefę zarówno w czarnej magii jak i w innych dziedzinach czarów. - Odpowiedział w końcu powoli ruszając w jego stronę zatrzymując się dość blisko niego - opierając o ścianę naprzeciwko niego. - Tylko F... Emmm, a może by tak Doktorze Frankenstein? Jeśli dobór ubrania chociaż trochę pasuje do twoich zainteresowań? - Zaczął ewidentnie chcąc poruszyć jakiś inny temat, ale nie wiedząc jak do niego się zwracać poruszył znacznie inny wątek. Na koniec śmiejąc się przez krótką chwilę. Jakby pierwsza myśl jaka mu przyszła do głowy tak bardzo była niepasująca do jego rozmówcy. I przez to tym bardziej go bawiła. - Wracając jednak do poważniejszych kwestii. Powiedz jakie znasz najsilniejsze według Ciebie zaklęcie czarno magiczne. Bym wiedział na czym stoimy i czego tak naprawdę mam Cię nauczyć. Abyśmy wzajemnie wynieśli coś z tych lekcji i nauki- dopowiedział na powrót stając się poważny. Na temat tego, że rozmówca wie na co się pisze jeszcze nie skomentował.
Gdyby tylko wiedza była ogólnodostępna, a nie wymagała niejednokrotnych prób przedostania się przez membrany umysłu nauczycieli bądź zwyczajne łamanie prawa i porządku nocnego celem zdobycia odpowiednich, wymaganych do dalszej nauki materiałów, zapewne byłoby znacznie łatwiej. Kto wie, być może i nawet nie musiałby prosić o pomoc w tej kwestii. Być może byłby w stanie w pełni samodzielnie przyswajać trudną dziedzinę, jaką jest czarna magia; niestety, rzeczywistość nigdy nie będzie kolorowa. Albo biała. Czerń wymieszana z bielą ewidentnie udowadnia to, że jedno nie może istnieć bez drugiego; szkoda tylko, że na szkodę ich, studentów chcących przyswajać to, o czym inni chcą zapomnieć. A może udałoby się mu, dwudziestoletniemu chłopakowi, po prostu wynaleźć skuteczne metody leczenia obrażeń czarnomagicznych, które w większości przypadków są paskudne i trudne do wyleczenia. A przede wszystkim zostawiają piętno na duszy ludzkiej - i nie tylko ludzkiej. Możliwe, polityczne zagrywki, w celu uniemożliwienia stosowania czarnej magii i powstania odłamów potężniejszych, również przyczyniły się do takiego stanu. Niestety, kraj zazwyczaj funkcjonuje pod dyktando rządzących - nigdy nie jest na odwrót. Nawet jeżeli publiczność twierdzi inaczej, jest to tylko i wyłącznie słodkie, pozbawione prawdziwości kłamstewko - jak wiele innych rzeczy, które rządzący są w stanie powiedzieć, by jedynie utrzymać najtwardszy elektorat przy sobie. Ciche westchnięcie wydostało się spomiędzy warg doktora plagi; o ile wewnątrz czaszki był spokój, o tyle jednak wydarzenia sprzed wakacji dawały o sobie znać i niepotrzebnie zaprzątały głowę. O co tak naprawdę chodzi z tą śmiercią ministra? Dlaczego? Nie napawało go to optymizmem. Po powrocie do domu będzie musiał zwyczajnie uważać. — Ludzie dość często zapominają o jednej rzeczy. — zdołał mu może nie przerwać, a oznajmić pewną kwestię. Jako magomedyk, jako pasjonat uzdrawiania, coś wiedział o skutkach zaklęć ofensywnych z kategorii białej magii, jeżeli zostaną odpowiednio użyte. Spojrzenie czekoladowych oczu wylądowało na Aleksandrze raz jeszcze; i może on o tym nie wiedział, i może rzeczywiście nie powinien o tym wiedzieć, jaki kolor mają jego tęczówki, ale mógł zauważyć pewnego rodzaju nieprawidłowość. Obserwowanie podejmowanych kroków. — Drętwotą również można kogoś zabić. Spowodować wylew krwi do mózgu, ale zazwyczaj jest to uznawane za coś nieszkodliwego. Zresztą, każdym zaklęciem można zabić, jeżeli się o to w szczególności postarać. — odpowiedziawszy, przysłuchiwał się kolejnej części dotyczącej niezbyt ciekawych wizyt w Azkabanie. Każdy z nich wolałby tego uniknąć; każdy z nich wolałby jednak nie pozostawać przykutym do kajdanek i tym samym jeść okruchy chleba... o ile w ogóle będą. — Wiesz, jak to wszystko funkcjonuje. Ustawianie służb publicznych pod własne dyktando, nadużywanie władzy; a jeżeli ktoś ma znajomości na wyższych szczeblach prawa, to lepiej jest po prostu nie myśleć o rozpoczynaniu jakiegokolwiek buntu. — albo myśleć, chciałoby się napomnieć, byleby nie atakować aurora bez jakiejkolwiek przyczyny. Krzywy uśmiech pojawił się pod maską, będąc poniekąd celebracją niesprawiedliwości ludzkiej. Ubranie dobrał poniekąd idealnie do swoich zainteresowań; być może zbytnio je zdradzając, ale jeżeli ma połączyć czarną magię z gałęzią uzdrawiania, to i tak czy siak prędzej czy później by się to wydało. Wewnętrznie zastanawiał się, jak to może zreinterpretować jego rozmówca; odbierze to jako coś pozytywnego, a może jednak jako coś... negatywnego? Jeżeli ten skracał dystans, to może powoli zyskiwał jego zaufanie. — Nie znasz innych osób, które podzielają zainteresowanie sztukami zakazanymi? — zastanowił się na poważnie, spoglądając na chwilę na niego, lecz ostatecznie bawiąc się wyciągniętym z torby flakonikiem z eliksirem wiggenowym. Różnica światła była tak spora, że płyn, otulający ścianki naczynia, zdawał się posiadać całkowicie inną barwę. Zastanawiające. — Francis. Ale Frankie też może być. Nie tworzę sztucznych istot z ożywionych, ludzkich zwłok. Być może na razie. — zastanawiało go to; być może rodzina Cortezów ma większe zasięgi niż tylko i wyłącznie kultura czarodziejska; a może to po prostu losowe powiązanie, tak logiczne, tak zabawne. — Tak, nawiązuje. Mogę stanowić przydatne ogniwo pomocy w przypadku niepowodzenia... czegokolwiek. — powiedziawszy, wiedział, że czarna magia może przyczynić się do rzeczy niekontrolowanych. A on, jako w sumie osoba posiadająca stypendium z uzdrawiania o dość dużej wypłacie, jest w stanie odwrócić skutki nieudanych eksperymentów. — Powiedziałbym, że nie jakieś tam niewybaczalne. — można było usłyszeć delikatne rozbawienie w jego głosie, gdy ostatecznie przeszedł do sedna sprawy. — Jak jej to było... Szatańska Pożoga? Trawiący ogień, będący kształtem bestii gotowej zniszczyć wszystko na swojej drodze, także rzucającego zaklęcie, jeżeli ten nie użyje go prawidłowo? Ale spokojnie, rzucić jej nie potrafię. — zapewnił go w tym wszystkim, mając nadzieję, że odpowiedź go usatysfakcjonuje. Nie chciał być szablonowy i rzucać niewybaczalnymi hasłami na lewo i prawo; wbrew pozorom sztuki zakazane są bardziej zaawansowane, niż komukolwiek może się to wydawać.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Wzrok islandczyka błądził od twarzy dziewczyny do dłoni uniesionych między nimi, niby granica, niby przyzwoitości, ale jej oczy zaprzeczały gestom. W tym chłodnym, granatowym odcieniu iskrzył się jakiś błysk. Podobny, jak na burzowym niebie. Zbliżony do tych, znanych mu z horyzontu nad głębokim oceanem. One nigdy nie zwiastowały nic dobrego. Zwykle gwałtowny sztorm. Dlatego nie zdziwił się wcale, kiedy niebezpiecznie złamała ostatnią granicę między nimi, przywierając do niego dołem tułowia. Uniósł wtedy brwi ku górze, jednocześnie wykrzywiając je nierówno. Czy ona miała go za tak powściągliwego i cierpliwego? Dżentelmena może? Odchrząknął, a zaraz potem parsknął krótko, bo już wiedział do czego zmierza. Keyira może chciała tylko nieznacznie go sprowokować, przebadać jego wytrzymałość, ale… już właśnie ją złamała. Nie próbował się kontrolować. Teraz na pewno, bo taki miał właśnie kaprys. Porwał się momentowi. Wychwycił jej ostatnie spojrzenie, zanim przewrócił oczami, z pobłażaniem i rozbawieniem, nie w zażenowaniu. Uchyliła powieki tylko po to, zeby kątem oka zauważyć ruch jego dłoni. Uniósł ją do jej policzka, chwytając pewnie bok jej twarzy, zadzierając jej podbródek ku górze. — Kurwa, cokolwiek. Słowa rzucone od niechcenia nie zgrywały się nawet z treścią jej pytania. Jego kontekstem. Bardziej niż treść spływająca z jej ust, interesowało go teraz przebadanie jakich jeszcze te wargi mogły używać argumentów, bez użycia słów. Przywarł do nich z sugestią zapytania o ten wątek i próbą zagarnięcia sobie jej ust. Próbnie najpierw, z głębokim zaangażowaniem, choć pewnym rozleniwieniem, zachęcając ją do rozchylenia warg i podjęcia się nowej zabawy. Różnicę wzrostów wyrównał pochyleniem niżej głowy, pragnąc jej udzielić intensywnego przeżycia w jak najkrótszym czasie, bez użycia siły, czy gwałtowności, a zwyczajnego wyczucia i precyzji warg, badających teraz jej własne. Tylko nie gryź – przemknęło mu absurdalnie przez myśl, bo chociaż zwyczajnie mógłby na to nawet nie zareagować, teraz wystarczająco dużo energii pochłaniało ignorowanie bólu w krtani i trudności z oddychaniem. Co wyjaśniałoby, dlaczego jego oddech stał się szybko głębszy.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Uśmieszek na jej ustach zamarł, gdy tylko wychwyciła ruch jego dłoni. W normalnej sytuacji, wiedziona instynktem, zapewne chwyciłaby go za nadgarstek nim jeszcze sięgnąłby jej twarzy, ale teraz, nie tyle zagubiona, co po prostu urzeczona - bądź co bądź - intymnym nastrojem, mogła jedynie czekać w napięciu na dotyk jego palców. Nawet kiedy sekundę później domyśliła się już dokąd to wszystko zmierza, chwilowo owładnięta zwykłą, dziewczęcą tkliwością nie potrafiła... Nie chciała się sprzeciwić. Dlatego uległa, poddając się jego woli i unosząc posłusznie brodę, nagle bezzasadnie zafascynowana tonem, jakim wypowiedział te dwa słowa; absurdalnie wręcz zniecierpliwiona oczekiwaniem na kryjący się za nimi zamiar. Niewiele brakowało, a sama wspięłaby się na palce i tak naprawdę tylko jego kaprys uratował ją przed znacznym uszczerbkiem w fasadzie szacunku, który sama jeszcze do siebie żywiła... Z jakiegoś powodu nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, by postrzegać Gunnara jako dżentelmena i prawdopodobnie właśnie dlatego ta gra z jego udziałem zdawała jej się tak bardzo ekscytująca. Przekroczenie granicy samokontroli kogoś, kogo nie ograniczały tak trywialne przeszkody było o wiele bardziej ryzykowne, ale też o wiele bardziej interesujące. Nawet jeśli z początku nie wyobrażała sobie nawet, że sprawy mogą przybrać taki obrót, teraz po prostu dała się porwać temu samemu nurtowi. Czy napór jego warg wydałby jej się tak samo upajający, gdyby od ostatniego pocałunku nie minęło tyle czasu? Czy nastrój byłby równie odurzający, gdyby od kilku miesięcy nie chodziła napięta niczym struna, przytłoczona nawałem własnych spraw? I wreszcie… Czy perspektywa podchwycenia przynęty i dołączenia do zabawy byłaby równie pociągająca, gdyby na jego miejscu stał teraz ktoś inny? Nic z tego nie miało tak naprawdę znaczenia. Irracjonalna tęsknota za cudzym dotykiem, za zwodniczą czułością przeważyła nad zdrowym rozsądkiem i Keyira odcięła się od zbędnych myśli. Nie mając możliwości uniesienia rąk, w pierwszym porywie entuzjazmu po prostu przywarła do niego mocniej. Ciche westchnienie, które przy okazji wyrwało się z jej ust było wyrazem ewidentnej kapitulacji. Oddała pocałunek z równym zaangażowaniem, badając dokładnie smak i fakturę jego warg; otwierając się na wszystkie doznania, którymi w swojej nagłej szczodrości Ragnarsson raczył ją obdarować. Intensywność, która towarzyszyła temu pocałunkowi zaskoczyła ją, ale nie zniechęciła. Bynajmniej; stanowczość, z jaką przedarł się przez jej własną granicę sprowokowała ją do działania. Shercliffe, zgodnie ze swoim wcześniejszym ostrzeżeniem, uniosła w końcu dłoń i wplotła palce we włosy tuż nad gunnarowym karkiem, by następnie przygryźć delikatnie jego dolną wargę. Nie boleśnie czy dotkliwie – zaczepnie, a w następnej sekundzie, dokładnie w tym samym miejscu, w ramach zadośćuczynienia, końcem języka próbowała załagodzić wyrządzoną mu tak bezczelnie krzywdę. Kiedy tylko ta myśl zakiełkowała w jej głowie, przez warstwy zauroczenia przedarły się bodźce ze świata zewnętrznego, które ostatecznie przywróciły jej trzeźwość umysłu. Słaby aromat i metaliczny posmak krwi wytrąciły ją z równowagi i Keyira cofnęła się mimowolnie, szeroko otwartymi oczami błądząc w panice po twarzy Ślizgona. Czy naprawdę mogła nieświadomie ugryźć go aż tak mocno? — Ja… przepraszam — wykrztusiła głosem niepodobnie do siebie miękkim i drżącym, po czym odruchowo przytknęła palce do ust, by je kontrolnie przetrzeć. Kiedy jednak zerknęła niepewnie na dłoń z zaskoczeniem odkryła, że opuszki są czyste; żadnych śladów krwi. Poderwała więc głowę i marszcząc w konsternacji czoło, raz jeszcze przyjrzała się brunetowi, ale nie wyglądało na to, by był ranny. Pierwsza i prawdopodobnie najbliższa prawdy teoria pojawiła się, gdy Shercliffe zsunęła się spojrzeniem niżej, na jego gardło. Najwyraźniej Gunnar był w stanie o wiele gorszym, niż miał zamiar się przyznać, a choć ten wniosek przepędził jej poczucie winy, spotęgował niejako zmartwienie. Mając jednak na uwadze jego ostatnią reakcję na jej sugestię o tym, że powinien udać się do lekarza, nie pisnęła w tej kwestii ani słowem. Zamiast tego przycisnęła dłoń do unoszącej się nienaturalnie szybko klatki piersiowej, w której galopowało jej niesforne, pijane z euforii serce i potrząsnęła głową. — Cholera, Ragnarsson — westchnęła, przymykając na chwilę oczy i naiwnie próbując odzyskać nad sobą pełną kontrolę.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Uległość Keyiry była wręcz zaskakująca. Jednocześnie jednak kontrolę nad jego ciałem przejęła satysfakcja z tego faktu, a nie zdziwienie. Wykorzystując jej otwartość, rozchylił miękkie wargi, odkrywając, że Keyira nie była jedną z tych kobiet, które zaciskały je nieznośnie, czy nieśmiało. Po pierwszych sekundach rozgrzewającego klatkę piersiową pocałunku mógł stwierdzić, że albo cechowała się naturalnym talentem, albo doświadczeniem. Może oboma. Przygryzienie jego wargi było tak nienachalne, że nie zareagował na nie gwałtownie. Chciał oddalić się tylko na moment, aby rozegnać ciężkość w krtani i zaciągnąć się głębszym haustem powietrza, ale uprzedziła go. Odsunęła się raptownie. Oderwała się najpierw od jego ust, a dopiero później jego dłoń bezwładnie zsunęła się z boku jej twarzy, teraz zawieszona w powietrzu. Oblizując wargi, chwilę później przyłożył do nich kciuk, przecierając miejsce jej ugryzienia, w którym oprócz elektryzującego nerwu, nie wyczuwał żadnego zranienia. Nie chciał tego przyznawać, ale ostatecznie dobrze, że zakończyła pocałunek, zanim zmniejszyłby jego intensywność i pozostawił po sobie inne wrażenie. Oddech miał ciężki, a gardło zaciskało mu się przy każdym przełknięciu śliny. Angażując się w czynności testujące jego wytrzymałość, pogorszał kondycję dotkniętej klątwą tchawicy. Pierś unosiła mu się w równomiernym, głębszym oddechu, kiedy uśmiechnął się kątem ust do dziewczyny. Zadziornie. — Nie ma za co, Shercliffe. Zinterpretował sobie jej reakcję jak chciał. Jak było mu wygodnie i korzystajac z faktu, że mógł wierzyć, że pozostawił po sobie dobre wrażenie, chwycił ją za nadgarstek, ciągnąc za sobą do wyjścia z kryjówki. Wiedząc, że Duch, który gdzieś zbłądził, znajdzie drogę sam.