Sąsiadujący z olbrzymim parkiem ogród zoologiczny, cieszy się popularnością w każdej porze roku. Zajmuje ponad 50 akrów, zamieszkuje go 2000 zwierząt, nie licząc ryb znajdujących się w części z oceanarium, które położone jest bliżej rzeki Missisipi. Największą popularnością cieszy się sekcja z małpami, gdzie można znaleźć goryle czy orangutany, jednak warto wspomnieć, że jest również domem dla rzadkiego, białego aligatora albinosa o błękitnych oczach, będącego główną atrakcją tego miejsca. Podzielony jest na sektory tematyczne, a osobne pawilony mają robaki, gady czy płazy — dostosowane do ich potrzeb. Znajduje się tu wiele restauracji oraz foodtracków, a także plac zabaw i karuzela ze zwierzętami. W budkach można kupić pamiątki, takie jak maskotki czy breloczki. Bilet do zoo kosztuje 10 galeonów.
Rzuć kostką, aby przekonać się, jaka atrakcja spotka Cię podczas zwiedzania! Przygodę losujemy tylko raz.
Kostki:
1 Od rana była piękna pogoda i zdążyłeś zwiedzić sporą część ogrodu zoologicznego, zostawiając jednak małpi pawilon na koniec, chcąc trafić na porę karmienia. Zwiedzałeś właśnie budynek z gadami, gdy w obiekcie nastąpiła krótka awaria elektryczności oraz spięcie, przez co zostałeś uwięziony w środku razem z kilkoma innymi odwiedzającymi. Zważywszy na rozmiary zoo, trochę tu posiedzisz. Gdy po dwóch godzinach zjawia się pracownik, bardzo was wszystkich przeprasza i w ramach rekompensaty pozwala Ci pomóc nakarmić olbrzymie węże, tłumacząc przy okazji ich zachowania oraz sypiąc ciekawostkami. Zdobywasz 1 punkt ONMS! Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! 2,5 Trafiłeś na dzień, gdy w zoo było mnóstwo ludzi. Oglądanie zwierząt było prawdziwym wzywaniem, głównie przez próbę dostania się bliżej szkła lub barierek przez tłumy dzieciaków z rodzicami. Gdy wreszcie udało Ci się dostać w dobre miejsce przy wybiegu dla surykatek, akurat trafiłeś na opuszczenie nory przez nowo narodzone pokolenie tych uroczych stworzeń. Dorosłe osobniki, chociaż były czujne, to przyglądały Ci się z zainteresowaniem, a jedna nawet rzuciła w Ciebie kamykiem - który schowałeś sobie na szczęście. Zwierzęta miały naprawdę dobry humor. Później, gdy chciałeś kupić sobie przekąskę, okazało się, że brakuje Ci pieniędzy w kieszeni. Ktoś ukradł Ci 20 galeonów ! Zgłoś stratę w odpowiednim temacie! Przynajmniej udało Ci się jako jednemu z pierwszych zobaczyć małe surykatki. 3 Przechodząc obok małego zoo dla dzieci, zdecydowałeś się tam wstąpić. Pełno tu było króliczków, koziołków, lam czy kur, które można było karmić po zakupie odpowiedniej paszy, sprzedawanej przez miłą staruszkę przy wejściu. Zwierzęta były przyzwyczajone do ludzi, chętnie dawały się głaskać lub szły przy nodze, gdy tylko zobaczyły, że masz dla nich przekąski. Wśród nich były Alpaki, chciwe i mało zainteresowane kimkolwiek poza sobą. Gdy przechodziłeś obok i chciałeś je zaczepić, beżowa dała Ci się nakarmić i wydawać by się mogło, że pozwala na bliższy kontakt, ba — nawet darzy sympatią, patrząc prosto w oczy. W rzeczywistości zwierzę uniosło łeb i opluło Cię w twarz z parsknięciem, a potem odwróciło się napięcie i odeszło, zostawiając Cię w ślinie oraz resztkach ziarenek. 4,6 Dzień mija spokojnie, pogoda jest piękna, a w zoo nie ma tylu turystów, dzięki czemu możesz ze spokojem zwiedzać oraz spędzać czas przy wybiegach dla zwierząt, mając naprawdę dobry widok. Siedząc w pawilonie dla kapucynek, zdecydowałeś się na przerwę i krótki odpoczynek, bo spora część tego miejsca wciąż była do odwiedzenia. Gdy jadłeś, kilka małpek podeszło do Ciebie i próbowało ukraść Ci przekąskę przez kratę, zaczepiając też łapkami o Twoją rękę. I chociaż niczego nie wskórały, bo w ogrodzone zoologicznym nie wolno było karmić zwierząt, udało Ci się trochę z nimi pobawić.
Zwierzęta być może nie należały do największych pasji Aidena, ale trochę się na nich znał i zawsze miał dla nich serce na dłoni, choć, poza sową, nigdy żadnego nie miał. Blizny na jego rękach cały czas przypominały mu przygodę z onyo w minione wakacje, kiedy jeden z tych pustynnych piesków pogryzł go, kiedy Aiden próbował go adoptować. Oczywiście, w zoo takie akcje nie miały prawa mieć miejsca, a to właśnie miejsce postanowił odwiedzić, kiedy wreszcie ubłagał Talię, żeby zostawiła go w spokoju.
Dziś była przecudowna pogoda: ciepło, ale nie upalnie, świeciło słońce, zero wiatru czy ciemnych chmur, w związku z czym nietrudno było się domyślić, że w taki dzień zoo nawiedzą prawdziwe tłumy. Tak się też stało. Ludzi, zarówno czarodziei, jak i mugoli, była tu cała masa. Trudno było szpilkę wcisnąć, takie tłumy się tu pojawiły! Samo stanie w kolejce po bilet trwało prawie godzinę. Ale to nic, Aiden nie mógł takiej okazji przepuścić, kiedy udało mu się wreszcie wyrwać z wilkołaczych objęć Talii... I kiedy tak stał w kolejce, jakieś mugolskie dzieciaki przebiegły tuż koło niego w taki sposób, że Aiden potknął się o własne nogi. Tłum był taki, że nie dało się w ten sposób nikomu nie nadepnąć na nogę. - Przepraszam! - zwrócił się do chłopaka z tyłu, który stał tuż za nim.
(oczywiście wątek z kostek będzie rozegrany, tylko później, w trakcie wizyty...)
Kostka na zoo:2 (będzie odegrane w trakcie wątku) Litera na zachowanie ducha:F
W całym tym ośrodku była tylko jedna rzecz, która skłoniła dwudziestojednoletniego Puchona do zapłacenia tej jakże horrendalnej kwoty równej odpowiednikowi dziesięciu galeonów za wstęp do środka i była nią oczywiście możliwość ujrzenia na własne oczy aligatora albinosa. Jak na osobę, która stara się nie zapuszczać zbyt często na mokradła, robię strasznie głupie rzeczy, pomyślał, odliczając odpowiednią kwotę i chowając ją do kieszeni spodni. Kątem oka zauważył patrzącego na niego z dezaprobatą ducha Pani Babci, zupełnie jakby była w stanie czytać jego myśli. A może po prostu wątpliwości, które nim targały, odbiły się na jego twarzy? Uśmiechnął się do niej przepraszająco, jednak nic nie powiedział. W okolicy była zdecydowanie zbyt dużo potencjalnych mugoli, więc wolał nie ryzykować rozmowy z duchem w środku miasta. Chociaż przeczuwał, że gdy tylko znajdą się w jakimś bardziej ustronnym miejscu, to zostanie zasypany różnego rodzaju zagadkami. W sumie to powinien pozwolić się kobiecie wygadać, bo dzisiaj była nadzwyczaj szczodra, jeśli chodzi o komplementy. Chwaliła wszystko, od dobrze dobranych butów po jego ekhm tylne części ciała. Kolejka w końcu przesunęła się o jedno miejsce i Ignacy ruszył do przodu. Chwilę później obok niego przeleciało parę sztuk dzieciaków i poczuł, że ktoś na niego nadepnął i zaczął przepraszać. – Nie ma problemu, serio – wymamrotał, odwracając się i mierząc nastolatka spokojnym wzrokiem. Wypadki się zdarzały, a w otoczeniu dzieci nie sposób było ich uniknąć. Przyjrzał się lepiej nastolatkowi. Czy on przypadkiem nie widział go rano na śniadaniu w pensjonacie? Albo kogoś bardzo podobnego? – Nie mieszkasz przypadkiem w pobliskim pensjonacie? – spytał ostrożnie, podając w miarę dokładną lokalizację, żeby się upewnić, co do swoich podejrzeń.
Aiden już dawno przestał o sobie myśleć jako o "nastolatku", przynajmniej od momentu, w którym skończył Hogwart. Czyli, jakby nie patrzeć, niedawno... Niemniej mogło to się wydawać dziwne, że został wzięty za nastolatka przez kogoś niemal równego Aidenowi wzrostem (ale wciąż niższego), więc fakt, że tego nie usłyszał, ostatecznie uchronił ich przed taką niezręcznością. Odwrócił się do chłopaka, którego chyba już gdzieś kiedyś widział (zapewne w Hogwarcie?) i uśmiechnął się do niego zza ciemnych okularów. - Tak, mieszkam! - odpowiedział. - Przyjechałem tu na urlop, jestem z Gloucester, ale mieszkam i pracuję w Londynie - tę wypowiedź traktował trochę jako test swoich przypuszczeń, bo jeśli jego rozmówca nie spyta się go gdzie jest to całe Gloucester (albo i Londyn, bo różne rzeczy o Amerykanach i ich stanie edukacji słyszał...), już będzie wiedział, że raczej się pomylił i ma do czynienia z miejscowym.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Każdy człowiek ma tę jedną rzecz, która pomimo tego, że z pozoru wydaje się banalnie prosta, sprawia mu nie lada problem. W przypadku Ignacego mogła to być właśnie umiejętność oszacowywania wieku drugiej osoby na podstawie wyglądu. Być może była to wina dwukrotnego powtarzania roku w Hogwarcie i po prostu jakoś tak podświadomie odejmował spotkanym ludziom parę lat. Wprawdzie nie miewał problemu z rozróżnieniem dwunastolatków od piętnastolatków, jednak w niektórych przypadkach im dalej w las tym różnice stawały się dużo mniej wydatne. Niektórzy przez dużo dłuższy czas wyglądali nadzwyczaj młodo, być może Aiden należał do ich grona? – Nieźle. Pewnie fajnie złapać robotę w stolicy – skomentował, wciąż zachowując dla ostrożności pewną dozę dystansu w swojej wypowiedzi. Przezorny zawsze ubezpieczony. – Ja trafiłem tu przez wyjazd ze szkoły. Bardzo wyjątkowej szkoły z Wielkiej Brytanii. Kolejka raz jeszcze poruszyła się do przodu. Dobrze, jeszcze chwila i będą przy kasie. Puchon zerknął na chłopaka z zaciekawieniem, szukając na jego twarzy jakiejś oznaki tego, że zrozumiał jego aluzję. Wielka Brytania, ten sam ośrodek... A może miał niewiarygodnego pecha i trafił na mugola, który przyplątał się do pensjonatu zajmowanego w te wakacje przez całą grupę czarodziejów i czarownic. Czemu Ministerstwo Magii czy jakaś inna ogólnoświatowa organizacja nie wymyśliły jeszcze jakiegoś szybkiego i prostego sposobu identyfikacji czarodziejów przez innych użytkowników magii? Skoro już zostali obdarzeni magicznymi talentami, to równie dobrze mogliby zyskać jakąś specjalną zdolność, która pozwoliłaby im wyczuwać siebie nawzajem. Zdecydowanie rozwiązałoby to takie niejasne sytuacje, jak ta, w której teraz się znalazł.
Nieznajomy częściowo przeszedł test, bo wiedział, gdzie znajduje się Londyn (a przynajmniej fakt, że to miasto jest stolicą jakiegoś kraju, a to już było coś...). To jednak cały czas nie przesądzało sprawy, nie wiedział z kim tak naprawdę ma do czynienia. Nie chciał mówić za wiele, zwłaszcza, że było tu pełno mugoli. Jakby się nad tym zastanowić, to nie wiedział nawet tego, czy sam jego rozmówca jest czarodziejem... Ale skoro wspominał o pensjonacie, to raczej tak - mugola raczej trudno byłoby spotkać w motelu z gryzącymi dywanami w pokojach, prawda? - Robota jak robota... - odpowiedział Aiden, wzruszając ramionami. Fakt, jego aktualnej pracy daleko było do spełnienia marzeń... - Pracuję w sklepie z ciuchami. Ale to tylko tymczasowo, musiałem się o coś zaczepić zanim nie zajmę się... swoim zawodem. Zanim Aiden zdążył się zastanowić nad ową "wyjątkową szkołą w Wielkiej Brytanii", przyszła jego kolej na kupno biletu. - Dzień dobry, poproszę jeden bilet normalny - i sięgnął do kieszeni po portfel, w którym schował mugolskie pieniądze. Musiał tam chwilę pogrzebać, bo nie bardzo orientował się w amerykańskich dolarach. Bileterka zaczęła się niecierpliwić, ale pewnie nie aż tak bardzo, jak ludzie z tyłu. W końcu sama pomogła Aidenowi w dobraniu pieniędzy. - O, dziękuję! - uśmiechnął się do niej. - Nie ma sprawy, już przywykłam - odpowiedziała nieco znudzonym głosem. - Ciągle znajdują się tu tacy, którzy próbują mi płacić złotymi monetami, nie mam pojęcia, skąd do nas taki napływ obcokrajowców w tym roku... Aiden pokiwał głową z uśmiechem, udając, że rozumie z tego mniej więcej tyle samo, co bileterka. Tak, czarodzieje, którzy znaleźli się w mugolskim środowisku, często mieli tego typu problemy z funkcjonowaniem. On, na szczęście, ustrzegł się przed nimi, a właściwie nigdy ich nie miał. Jeśli pochodzenie z mugolskiej rodziny miało jakieś zalety, to właśnie była niewątpliwie jedna z nich. - Dziękuję i do widzenia! - rzucił do bileterki na odchodne, po czym odstąpił miejsca w kolejce.
Gdzie ja je włożyłem... - mówił raczej do siebie, odchodząc od kolejki i szukając niewielkiego mieszka, gdzie wsadził kilka złotych galeonów, za które chciał kupić sobie swój obiad. Wtedy jednak zdał sobie sprawę z tego, że pieniędzy przy sobie nie ma. Zaczął sobie gorączkowo przypominać, czy na pewno wziął je z domku, ale... na pewno! Tak, z całą pewnością to zrobił! Ktoś zatem mu je zwędził... Spojrzał podejrzliwie na chłopaka, który w tej chwili sam kupował sobie bilet, a z którym wcześniej rozmawiał. - Czy przypadkiem nie masz czegoś, co należy do mnie? - podszedł do niego szybko, kiedy ten tylko odszedł od kasy z wyraźnie słyszanym w głosie zdenerwowaniem.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Fakt, widok mugola w tym pensjonacie byłby co najmniej niecodzienny. Właściciele musieliby się bardzo postarać, żeby przyjąć u siebie kogoś z niemagicznej społeczności. W takim wypadku byliby zmuszeni ulokować taką osobę w domku pozbawionym atrakcji i zadbać o to, aby czarodzieje odwiedzający ich ośrodek nie używali magii. Za dużo zachodu. – Mimo wszystko, Londyn to całkiem niezła miejscówka na start – dorzucił na odchodne. Gdy Aiden ruszył w stronę odpowiedniego okienka, Puchon wrócił wzrokiem do swojego ducha. Staruszka wskazała na niego palcem, po czym pogładziła czule swoje włosy, mówiąc mu, że kosmyk włosów opadł mu na środek czoła. Ignacy skinął głową z wdzięcznością i szybko przywrócił swoją fryzurę do porządku jednym ruchem ręki. Huh, gdy Pani Babcia nie próbowała go wysłać na pewną śmierć na mokradła, to naprawdę warto było mieć ją przy sobie. Zawsze wysłucha, czasami pochwali, a nawet zwróci uwagę, jeśli coś się stanie. – Dobry! Jeden normalny – powiedział, wyszarpując z kieszeni odpowiednią kwotę pieniędzy. Wprawdzie mógł próbować się wykłócać, chcąc wynegocjować takim działaniem bilet ze zniżką studencką, jednak wątpił, aby dziewczyna w okienku poszła mu na rękę. Niestety Hogwart nie wydawał legitymacji respektowanych przez mugoli, więc nie miał żadnego dokumentu, który potwierdzałby jego słowa. Kolejny mankament, który mógłby zostać naprawiony przez obecną władzę. Na pewno dałoby się to załatwić w sposób, który nie narażałby Prawa Tajności. Po zakupieniu biletu odszedł najszybciej, jak się tylko dało od kasy, nie chcąc dodatkowo opóźniać kolejki przez swoją opieszałość. Rozejrzał się na prawo i lewo, szukając w pobliżu jakiejś tablicy z ogłoszeniami, na której mógłby znaleźć mapę ogrodu zoologicznego. Liczył, że będzie tam rozpisana w miarę optymalna trasa, którą mógłby podążyć, aby zobaczyć jak największą ilość wybiegów podczas tej wizyty. Już miał podejść do ogromnego słupa informacyjnego, wokół którego zebrała się całkiem spora grupa rodziców z dziećmi, gdy tuż obok niego pojawił się chłopak, z którym chwilę temu wdał się w rozmowę. – Emm... Nie? – stwierdził po chwili, marszcząc brwi. Nie do końca rozumiał, jak miał odebrać tę zaczepkę. Gdyby nie to, że znajdowali się na terenie zoo od zaledwie kilku minut i nieznajomy wyglądał na wyraźnie zdenerwowanego, to zapewne założyłby, iż była to pewnego rodzaju próba zwrócenia na siebie uwagi. Problemem jednak było to, że jakoś mu się to ze sobą nie zgrywało, a młodzieniec wydawał się wyjątkowo podminowany. – Jeśli coś zgubiłeś, to sprawdź przy kasach. Może bileterka coś przez przypadek zabrała przy płaceniu – dodał, decydując się na odniesienie się do najbardziej prawdopodobnego scenariusza zdarzeń. Wiedziony instynktem, poklepał się po kieszeniach, sprawdzając, czy wciąż ma przy sobie własne pieniądze. Na szczęście wciąż były one na miejscu i nigdzie od niego nie uciekły. Co za ulga.
Słysząc odpowiedź nieznajomego, Aiden popatrzył na niego przez chwilę podejrzliwie, nie odzywając się ani słowem. Stał wręcz jak wryty w ziemię, nie ruszając choćby powieką. Nie dostrzegł jednak w chłopaku niczego, co mogłoby wzbudzić jego realne podejrzenia. Znaczyć to mogło dwie rzeczy: albo faktycznie jest niewinny, albo bardzo dobrze gra niewiniątko. Postawił na to pierwsze, bo raczej nigdy nie zakładał czyichś złych intencji, jeśli nie dostał ku temu realnego powodu, uznał jednak, że dobrze by było mieć go na oku. - Nie, to raczej wykluczone... - odpowiedział, choć jego myśli krążyły raczej w innym kierunku - czy kradzież kilkunastu galeonów to wystarczający powód, by użyć magii w obecności kilku tysięcy mugoli... Chyba nie. - To były... no, inne pieniądze. Nie dolary - rozglądał się dookoła, próbując wypatrzeć coś podejrzanego, ale niestety - w takim tłumie każdy był potencjalnym kieszonkowcem. Była tu teoretycznie jakaś mugolska ochrona, ale zgłaszanie jej kradzieży było bez sensu. Po pierwsze, nie potrafiłby wyjaśnić co mu właściwie zniknęło bez zdradzania się, że jest czarodziejem. Po drugie, raczej nikt nie przejąłby się taką małą kradzieżą. Powiedzieliby mu po prostu, żeby lepiej pilnował swoich kieszeni i w sumie mieliby rację... Zdecydował się więc nie podnosić alarmu i zachowywać się w miarę normalnie (na tyle, na ile to możliwe), choć od tej pory bardziej rozglądał się za czarodziejami w zoo (po co mugolom złote galeony?). - Nieważne... Przepraszam!
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Czując na sobie podejrzliwe spojrzenie Aidena, które uważnie go taksowało, wyprostował się niczym struna od gitary i zmarszczył brwi, starając się nie wyglądać na rozdrażnionego. Rozumiał, że pierwsze podejrzenie zostało rzucone akurat w jego stronę z dosyć oczywistych względów, jednak nie miał nic do ukrycia. A przynajmniej nie w kwestii wizyty w ogrodzie zoologicznym. Przybył tutaj, aby poobserwować w spokoju zwierzęta, a nie okradać Bogu ducha winnych ludzi. Jeśli już miałby na kogoś przerzucić podejrzenia, to wskazałby kogoś z miejscowych. Jasne, nie każdy mieszkaniec tych okolic był złodziejem dopuszczającym się najgorszych występków, jednak mieli oczywistą przewagę nad turystami. Znali układ ulic, skrótów i ślepych uliczek, więc pewnie wiedzieli też, w którą stronę należało skręcić, aby szybko zniknąć. Nawet w zoo. – A więc może to te dzieciaki, co na Ciebie wpadły w kolejce – podrzucił kolejną sugestię. Miał wprawdzie pewne wątpliwości co do tego, czy to na pewno były one, ponieważ przebiegły obok nich niczym błyskawica, a kradzież czegoś więcej niż banknotu wystającego z kieszeni wymagała raczej sporej wprawy, jednak jeśli wykreślić bileterkę z listy podejrzanych to pozostały tylko one. Chyba że zrobił to ktoś kompletnie inny. Ktoś, kto nie dał się zauważyć. – Spróbuj spytać ochrony. Może pójdą ci na rękę i sprawdzą monitoring, czy coś w tym stylu – wzruszył ramionami z nieco współczującą miną. Nikomu nie życzył tego, aby padł ofiarą kradzieży i to na wakacjach. – W każdym razie, powodzenia! Gdy tylko oddalił się od chłopaka na parę kroków, od razu poczuł nieprzyjemny ścisk w okolicy serca. Mógłby pomóc i jeszcze udzielić paru światłych rad, jednak prawda była taka, że praktycznie nie znał tej osoby. Jasne, bazując na pewnych powiązaniach, domyślił się, że to ktoś z gości ośrodka, jednak w stu procentach nie mógł tego pewny. Mimo wszystko nie odwrócił się i ruszył w bliżej nieokreślonym kierunku.
Przez następne pół godziny, Ignacy kręcił się po kolejnych wybiegach ze zwierzętami, aż w pewnej chwili, obserwując z zachwytem dwa hipopotamy wylegujące się nad oczkiem wodnym, zauważył, że nie ma w kieszeni swoich pieniędzy. Serce od razu zaczęło mu walić jak młot. Natychmiast odszedł na bok i wywrócił kieszenie na drugą stronę, licząc, że jednak znajdzie brakujące galeony. Niestety, nie znalazł nawet złamanego knuta. – Kurwa – przeklął pod nosem i westchnął ciężko. Nie wiedząc, co tak właściwie ma robić, zdecydował się wrócić w stronę głównego wejścia do zoo. Widząc Aidena, który siedział teraz na pobliskiej ławce, ruszył w jego stronę i dosiadł się do niego. Po dłuższej chwili, gdy zorientował się, że ten chyba nie zarejestrował jego obecności, chrząknął znacząco. – Mnie też właśnie okradli – przyznał cicho z wyraźnym niezadowoleniem, jednak starając się trzymać emocje na wodzy. Założył jedną nogę na drugą i zaczął patrzeć wprost przed siebie, zastanawiając się, jak wielkiego musieli mieć pecha. Byli z tego samego ośrodka, stali w tej samej kolejce, obsługiwała ich ta sama bileterka, a teraz jeszcze oboje zostali ofiarami kradzieży. Wysoce prawdopodobne było też to, że zrobiła to ta sama osoba. Po prostu genialnie. To musiała być jakaś kara od losu, za to, że zostawił chłopaka bez pomocy.
Słysząc takie czy inne sugestie nieznajomego, Aiden tylko westchnął ciężko i rozglądał się głupio dookoła, zakładając ręce na biodra. Słysząc życzenia powodzenia, zamruczał jedynie pod nosem i odszedł. Nie było sensu dalej zamęczać go swoją obecnością, przecież jemu nic do tego, że ktoś, kogo poznał kilka czy kilkanaście minut temu został właśnie okradziony. Chwilę zastanawiał się nad powiadomieniem mugolskich ochroniarzy, ale... co by to dało? Wypatrzenie złodzieja w takim tłumie graniczy z cudem. Spojrzał na swój bilet do zoo. Przestał mieć na to jakąkolwiek ochotę. Co miał jednak zrobić? Ruszył alejkami, patrząc jednym okiem na wyeksponowane okazy. W końcu dotarł do wybiegu dla surykatek. Lubił te stworzenia, choć blizny na jego rękach cały czas przypominały mu jego ubiegłoroczne "przygody" na pustyni. Usiadł na ławce i gapił się na nie przez chwilę, uśmiechając się i próbując robić dobrą minę do złej gry, kiedy w końcu dosiadł się do niego... ten człowiek, z którym rozmawiał przy kasie. - No to kurna świetnie... - parsknął nieco ironicznie. - Mamy tu jakieś masowe kradzieże! W sumie to nic dziwnego, taki tłum aż kusi złodziei... - pluł sobie w brodę, że o tym nie pomyślał. Mógł sobie chociaż owinąć bluzę wokół pasa, miałby wtedy przynajmniej częściowe zabezpieczenie. Wtedy jednak zobaczył... Wzdłuż prostopadłej alejki biegał niuchacz. Nikt zdawał się nie zwracać na niego uwagi, ot jakiś mały krecik hasa sobie po trawce - normalka. Aiden jednak dostrzegł go z daleka i od razu wiedział, co się święci. - Emm... tak, przepraszam! - powiedział chłopakowi, nie odrywając wzroku od niuchacza, po czym puścił się w tamtym kierunku.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Dlaczego nie został w pensjonacie? Przecież w okolicy było tyle różnych atrakcji. Mógł zostać w domku albo wybrać się w odwiedziny do kogoś z Komuny. Ba, mógł nawet wyciągnąć Nancy na jakiś trening na mokradłach, co by nie ryzykowali przyłapania przez mugoli. Po tym, jak został okradziony, to nawet perspektywa spędzenia całego słoneczna dnia w domku pod kocem nie wydawała się taka tragiczna. – Trudno się nie zgodzić – potwierdził kwaśno, rozglądając się to w jedną to w drugą stronę. Co właściwie powinien teraz zrobić? Przecież przed chwilą udzielałeś mu takich świetnych rad. Może zrób to samo?, zadrwił z siebie samego. Udzielanie wskazówek komuś innemu i to na dodatek osobie nieznajomej było dosyć proste. Po prostu brało się pod uwagę tę opcję, która była najbardziej logiczna. Tylko że akceptując w pełni logikę, odrzucało się w dużym stopniu masę innych aspektów całej sprawy. Zapominało się o charakterze danej osoby, jej temperamencie i przeżyciach i doświadczeniach z przeszłości. Jaki był sens wysyłać do funkcjonariusza prawa kogoś, kto wiedział, że nie możei nie chce na nich polegać, ponieważ wielokrotnie się spalił, próbując uzyskać od nich wsparcie? Tak, nadmierna analiza była zdecydowanie rzeczą, w której Ignacy przodował. Nie, żeby te rozważania miały diametralnie zmienić jego własny charakter. Te wewnętrzne monologi stanowiły jedynie rozrywkę i pozwalały zabić czas, a jeśli przebywał w towarzystwie umiejącym je docenić, to traktował je jako interesujący sposób na wymianę poglądów. – Okej? – zerknął zdziwiony na Aidena, gdy ten nagle gdzieś pobiegł. Przechylił głowę w bok, próbując wypatrzeć, co wywołało taką, a nie inną reakcję. Zmrużył oczy. Zaraz, czy to był? Nie, to niemożliwe. Wytężył wzrok. To zdecydowanie nie było normalne zwierzę. A przynajmniej nie takie, które mugole by zaklasyfikowali do tej kategorii. Może jednak ten chłopak, jednak był czarodziejem, skoro rozpoznał to kretopodobne coś. Kto by się spodziewał? Puchon wstał jak na zawołanie i dyskretnie podążył za tłumem ludzi podążającym w kierunku niuchacza, wciąż mając oko na Aidena. Nie chciał zwrócić niepotrzebnej uwagi ani na nich, ani na zwierzaka. Ostatnie czego potrzebował to użeranie się z mugolami, którym nie można było nic wytłumaczyć. Miał zamiar obserwować rozwój wydarzeń i wkroczyć w odpowiedniej chwili, jeśli kolega z kolejki zdecyduje się na próbę złapania dzikiego zwierza.
Aiden starał się śledzić niuchacza, choć było niezwykle trudnym robić to nie zwracając na siebie uwagi mugoli. Przez wszystkie lata szkolne robił to wiele razy, musiał dostawać się na peron numer 9 i 3/4, kiedy wszędzie dookoła roiło się od mugoli. Tyle tylko, że wtedy nie było to aż takie trudne, wystarczyło postać trochę przy barierce i w pewnym momencie, kiedy nikt nie patrzył, udać, że się o nią opiera i w ten sposób zniknąć. Teraz jednak, była to zupełnie inna sytuacja. Tropienie niuchacza nie było prostym zadaniem, bo to małe cholerstwo było niezwykle szybkie. Aiden musiał dość sporo się nabiegać dookoła, a w takim stanie trudno nie zwracać na siebie uwagi tysięcy ludzi dookoła, których musiał w kółko potrącać. - Przepraszam... przepraszam... ale... muszę... złapać... tego... kreta... - powiedział zziajany do mugolskiego ochroniarza, na którego wpadł. Stracił przez to niuchacza z oczu, za to te same oczy mu aż zamroczyło. Do takiego wysiłku fizycznego jednak nie przywykł... Upadł na kolana na trawnik i zaczął pluć śliną, oddychając ciężko. Natychmiast mnóstwo ludzi zaczęło się wokół niego gromadzić pytając, czy mu nie potrzeba pomocy, ale Aiden dawał ręką znak, że nic mu nie jest i nie muszą się przejmować, chociaż ledwo do niego dochodziło to, co się działo. Nie widział dosłownie nic, a w uszach słyszał głównie świst. Wiedział, co powinien zrobić, ale były dwa zasadnicze problemy. Po pierwsze, za użycie magii w obecności tylu mugoli mógł wylądować przed Wydziałem Niewłaściwego Użycia Czarów. Po drugie, uleczenie samego siebie nie było tak proste, jak zrobienie tego komuś innemu...
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Ignacy zatrzymał się przy wybiegu z jakimiś małymi, uroczymi zwierzątkami, obserwując z coraz większym zaniepokojeniem zbiegowisko, jakie zaczęło się tworzyć w pobliżu chłopaka z kolejki. Jeśli jego strategią było zwrócenie na siebie uwagi jak największej liczby gości ogrodu zoologicznego w nadziei, że pomogą mu złapać to małe tałatajstwo, to zdecydowanie szedł w dobrym kierunku. Nawet ochroniarz zwrócił na niego uwagę. Westchnął dramatycznie, walcząc z tym, aby nie obrócić się na pięcie i nie wrócić prosto do pensjonatu. Strata tych kilku galeonów nie była warta odstawiania takiego cyrku. Ryzykował ujawnieniem magicznego świata i zrzuceniem sobie na głowę Departamentu Niewłaściwego Użycia Czarów. I to nie tylko oddziału z brytyjskiego Ministerstwa Magii, a również amerykańskiego. A oni raczej nie byliby szczególnie zadowoleni z tego, że turysta bruździ na ich własnym podwórku. Dopiero kiedy Aiden padł na trawnik, Puchon ruszył szybkim krokiem w jego stronę. Co się tam znowu stało? – Rozejdźcie się! Dajcie mu trochę przestrzeni! – warknął twardo, przeciskając się przez gapiów. Liczył, że ten ostry rozkaz rozpędzi ich na cztery strony świata. Jeszcze tego brakowało, żeby ściągnęli im na głowę mugolskiego lekarza. A jak się zaczną pytania o jakieś wizy czy inne dokumenty to może być nieciekawie, biorąc pod uwagę, że goście ośrodka dostali się na teren USA w dosyć mało konwencjonalny sposób. Podszedł do chłopaka, próbując określić, co mu się stało. Problemy z oddychaniem? Wycieńczenie intensywnym biegiem, którego był przed chwilą świadkiem? – Łazienka. Możesz iść? – spytał szybko, gdy udało mu się takową zlokalizować dosłownie parę metrów dalej. Jeśli Aiden w jakikolwiek sposób dał mu znać, że chce i jest w stanie tam dojść, poprowadził go w kierunku małego budyneczku. Już lepiej, żeby ogarnął się tam niż na środku alejki w zoo. Jeśli zaś odpowiedź była negatywna, Puchon spróbował pomóc jakoś chłopakowi, nie uciekając się w żaden sposób do magii. Nawet jeśli jego pomoc miałaby się ograniczyć do odpędzania tłumu ciekawskich mugoli, którzy byli złaknieni emocji.
Siedząc tak na ziemi i oddychając szybko i ciężko, Aiden ledwo zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje dookoła niego. Nic nie widział, słyszał ledwo, zachował jednak resztki trzeźwego myślenia i położył się. Usłyszał wtedy, jak ktoś próbuje rozpędzić tłum, po czym ten ktoś sam podszedł do niego i spróbował mu pomóc. Do (byłego) Krukona dotarł ogólny sens pytania, które ten mu postawił. Kiwnął głową i wyciągnął ręce przed siebie, w tym kierunku, z którego dochodził tamten głos. Zorientowawszy się, że sytuacja wraca do normy, mugolska ochrona sama zajęła się tłumem gapiów. Aiden zaś pozwolił doprowadzić się do łazienki. Powoli odzyskiwał zmysły, mógł więc zobaczyć, że miejsce, w którym się znaleźli, jest całkowicie puste, nie ma tu ludzi, co było dość dziwne, zważywszy na tłum, który tego dnia odwiedził zoo. Zwrócił coraz bardziej chcące spełniać swoje zadanie oczy na człowieka, który go tu przyprowadził i rozpoznał w nim tego chłopaka, którego poznał dziś w kolejce po bilety i który również, podobnie, jak on, został okradziony. Aiden dał mu sygnał ręką, aby się zatrzymali. Uparł się wtedy o jakąś umywalkę i powoli dochodził do normalności. Patrząc na niego, w umyśle przyszłego uzdrowiciela zaczęły się łączyć fakty: ten chłopak najprawdopodobniej mieszka z nim w pensjonacie, został okradziony przez niuchacza, więc musiał mieć błyszczące monety, których mugole nie używają... Najpewniej jest czarodziejem. Postanowił więc ryzykować. Jeśli faktycznie jest czarodziejem, zrozumie o co mu chodzi. Jeśli nie, popatrzy na niego jak na wariata, a Aiden wytłumaczy się omamami. - Weź różdżkę i rzuć Anapneo, to mi pomoże - wydusił z siebie już nieco wyraźniejszym, choć cały czas napowietrzonym głosem. Właśnie zniekształcenie głosu było powodem, dla którego nie ośmieliłby się rzucić tego zaklęcia samemu...
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Kotna: J - Duchowi bardzo podoba się twój wątkowy towarzysz. Wprost mówi o zaletach w wyglądzie osoby i chwali jej charakter. Może spojrzysz dziś na swojego kompana z innej perspektywy? Zoo: 3 - opluwa mnie alpaka w mini-zoo, ale to później
Czy Callahan był jakkolwiek zwierzątkową osobą, z którą godzinami dało się dyskutować na temat zachowania sów, tresury mrówek, czy oswajania szpiczaków? Być może po dużej ilości alkoholu, choć i wtedy sprowadzałoby się to raczej do radosnego bajdurzenia o nasyłaniu sów, by srały komuś na głowę, tresurze szkolnych skrzatów, by za piwo kremowe wydawały ponadprogramowy deser i oswajaniu Orzechowskiego ze świadomością, że dawno nie miał obitego ryja, choć na pierwszy rzut oka powinno być między tą dwójką już dawno wszystko okej. - To co, idziemy obejrzeć tutejsze lwy? - propozycja była dość oczywista, choć z drugiej strony po mijającym roku szkolnym można było mieć już dość tej nawijki o symbolach domów. Jakie zwierzęta byłyby jednak lepszą propozycją na początek? A może po prostu powinni zwiedzać zgodnie z ułożeniem całego ośrodka?
- Już przed sobą masz niezłego Lwa. Rany, Ty widzisz, jaki on jest przystojny?
- Wszystko, byle nie ptactwo. - podzieliła się jedynym swoim wymaganiem, domyślając się, że Callahan mógł w pewnym stopniu odczuwać podobny uraz. A jeśli nie, to raczej nie był miłośnikiem latających stworzeń na tyle, by nie przeboleć odebrania mu dłuższego przyglądania się flamingom, czy jebanym kondorom przypominającym Voralberga.
- Ah, słodki, Ghede! Gdybyś Ty tylko był martwy!
Kotna najwyraźniej już znalazła atrakcję dla siebie, bo oblatywała Boyda, bez przerwy piejąc z zachwytu, choć chyba korzystała przede wszystkim z tego, że Gryfon najzwyczajniej nie miał świadomości, że ta znajdowała się obok. Wtedy zapewne byłaby trochę mniej wylewna. A tak to robiła przedstawienie, jedną dłoń przykładając mu do piersi, a drugą zasłaniając sobie oczy w dramatycznym geście teatralnego mdlenia. Miało być zoo, nie cyrk.
Z ulgą przyjął do siebie aprobatę ze strony Aidena, aby zabrać go do łazienki. Chociaż tak mógł mu pomóc. Dobrze, że mugolskie służby porządkowe zajęły się goścmi ogrodu zoologicznego i najwyraźniej uznały, że nic bardzo złego się nie stało. Przyciąganie uwagi ludzi spoza magicznego świata naprawdę nie była dobrym pomysłem. – Taa, z tym może być problem – mruknął z niezadowoleniem, sprawdzając, czy na pewno w toalecie nie ma nikogo oprócz nich. Jego doświadczenie w związku z magią leczniczą było na dosyć miernym poziomie, żeby nie powiedzieć tragicznym. W sumie, jakby się nad tym zastanowić to było to nieco upokarzające. Powinien znać, chociażby podstawy tej szkoły magii, biorąc pod uwagę liczne treningi, mecze i wiążące się z nimi konsekwencje zdrowotne, które nie zawsze były pozytywne. Z drugiej strony nie miał obowiązku być dobrym we wszystkim. czego się dotykał. Był tylko człowiekiem i na dodatek nie wiązał swojej przyszłości z medycyną. Spojrzał na chłopaka niepewnie, próbując w ciągu kilku sekund przemyśleć wszystkie za i przeciw i podjąć jakąś logiczną decyzję. Kojarzył formułkę zaklęcie o rzucenie którego go poproszono, jednak nie miał bladego pojęcia, jaki dokładnie efekt miało wywołać. Mógł jedynie podejrzewać, że pomagało oczyścić drogi oddechowe, sądząc po obecnym stanie pacjenta. Był pewien tylko i wyłącznie tego, że należało ono do uroków postrzegane jako te niezbyt zaawansowane. A ta informacja czyniła tę całą sytuację jeszcze bardziej kuriozalną. – Dobra, gorzej już chyba nie będzie – zdecydował i wycelował różdżkę w nieznajomego. Już miał wypowiadać formułkę zaklęcia, gdy w jego głowie pojawiły się kolejne wątpliwości. A co jeśli tylko pogorszy jego stan? Wprawdzie dużo bardziej prawdopodobne było, że czar w ogóle nie zadziała, tak nie był pewny, czy warto było ryzykować kolejnych obrażeń. Może powinien unormować jego stan w jakiś inny sposób? – Wybacz – powiedział, idąc w stronę małego okna. – Nie zaryzykuję zrobienia ci dodatkowej krzywdy. Może po prostu spróbuj... Oddychać? Czy coś? Uchylił lufcik i wrócił do niego wzrokiem, nie za bardzo wiedząc, co może jeszcze zrobić. Odciągnął go od mugoli i zabrał w miarę bezpieczne miejsce. To już było coś? Poza tym może i zaklęcie zadziałałoby natychmiastowo, tak i bez niego, chłopak chyba stopniowo wyglądał coraz lepiej. A przynajmniej lepiej niż parę minut wcześniej na zewnątrz. Nie mogło być z nim więc aż tak źle, prawda?
Rzeczywiście, nie omdlewał z zachwytu nad persepektywą oglądania zwierząt za kratami i nie był ani trochę podekscytowany tą wycieczką, co nie znaczy, że udawał się na nią niechętnie czy bez entuzjazmu; zwyczajnie było mu wszystko jedno, zawsze fajnie było zobaczyć Morgan w innych okolicznościach niż na pełnym stresu i emocji boisku i sobie z nią pobajdrzyć, a czy będą to robić w towarzystwie jakichś cuchnących stworzeń czy nie, to już obojętne. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy jedyne co robił, to rozbijał się po pubach, ku uciesze Clarka, a skoro już o nim mowa, to chyba też nie był wielkim fanem ogrodów zoologicznych, bo gdy dowiedział się, w jakie miejsce udaje się Boyd, to zatrzepotał połami płaszcza i zniknął, dając mu choć na chwilę spokój. - Masz uraz do ptaków? Myślałem, że lubisz...no wiesz, kruki, łabędzie... - zauważył BŁYSKOTLIWIE, szturchając dziewczynę zaczepnie - Dobra niech będą lwy. Mi to wszystko jedno - przytaknął od razu, gotów podążać za Moe jakimikolwiek ścieżkami by chciała -Ooo i znajdźmy jakieś małpy z mega głupimi ryjami, to zrobię zdjęcie i wyślę Fillinowi z podpisem to ty - podzielił się z nią swoim wyśmienitym planem na doskonały dowcip, uznając, że skoro już tu jest to może to przecież wykorzystać w jakikolwiek sposób. Będzie mógł też potem pochwalić się Bonnie, że tu był, w końcu lubiła zwierzęta, na pewno by jej zaimponował gdyby zapamiętał jakąś ciekawostkę o tym białym krokodylu czy chuj wie czym. Ruszyli przed siebie, Boyd w błogiej nieświadomości, że jest właśnie oglądany i obgadywany z każdej strony przez małoletniego ducha, i bardzo zadowolony z braku uciążliwej obecności Clarka. Ledwo to pomyślał, zupełnie znikąd pojawił się duch; zmaterializował mu się tuż przed nosem, w dodatku wydając z siebie jakiś dziki skrzek. Oruchowo odskoczył do tyłu, wydając z siebie jakiś dramatyczny okrzyk typu "ożesztychuj!!!!", zahaczył o coś na chodniku i mało brawurowo upadł, wyginając boleśnie rękę. Chwilę powygrażał lewitującemu nad nim Clarkowi, wyjaśniając dokładnie których martwych części ciała go pozbawi, a potem spróbował poruszyć dłonią, czego efekt był mało spektakularny i dość bolesny. - Kurwa. Czy to jest jakaś tradycja, że jak się spotykamy to kończę ze skręconym nadgarstkiem?
Aiden poczuł się trochę ugodzony tym, że czarodziej odmówił mu pomocy, choć nie dał tego po sobie poznać. Cóż, nie było to wcale takie trudne, bo w tym momencie na jego bladą twarz trudno było przywołać coś innego, niż wyczerpanie. Tylko pokiwał lekko głową czując, że siły już powoli mu wracają. Szum w jego uszach zanikał, a obraz stawał się coraz bardziej ostry i wyraźny. - W porządku... - powiedział dość cicho, ale o wiele wyraźniej, niż się spodziewał. To właśnie ośmieliło go do tego, żeby sam wyciągnął różdżkę z kieszeni, wycelował ją w siebie i powiedział Anapneo! Zadziałało. Natychmiast poczuł ulgę. Drogi oddechowe mu się poszerzyły, a pierwszy wydech w tej sytuacji, który był dość donośny, nieco bardziej, niż planował, odczuł jak zbawienny oddech życia. Rozejrzał się dookoła, czując się już całkowicie dobrze, poza faktem zmęczonych, bolących nóg. Roześmiał się cicho. - No także... - odezwał się, stając na równe nogi i chowając różdżkę do kieszeni. - Trochę wyszedłem już z formy. Kiedyś radziłem sobie o wiele lepiej. Jako dziecko byłem najszybszy na boisku, byłem w stanie odebrać piłkę od naszej bramki i błyskawicznie znaleźć się na połowie przeciwnika tak, że cała ich obrona nie mogła nawet grać na spalonego... - kiedy to powiedział, zbliżając się do drzwi łazienki, zdał sobie sprawę, że forma biegowa w Quidditchu miała raczej niewielkie znaczenie, do tego tam nie było spalonych, więc jego rozmówca mógł nie wiedzieć, o czym on właściwie mówi. - Emm, wiesz co to jest piłka nożna, nie? - zapytał, czując, że najlepiej zrobią, jeśli tę łazienkę opuszczą, więc pchnął drzwi. - I... dzięki. Dzięki, że mnie tu przyprowadziłeś... - powiedział, uśmiechając się jednym kącikiem ust.
Kamień spadł mu z serca, gdy głos chłopaka wrócił do normy i był on już w stanie rzucić odpowiednie zaklęcie na swoje drogi oddechowe. Naprawdę nie odmówił skorzystania z uroku, tylko i wyłącznie z czystej przekory. Widział w jego oczach, że się męczy, jednak mając dosyć mierną wiedzę z dziedziny magii leczniczej i nie posiadając żadnych informacji na temat stanu zdrowia pacjenta po prostu wolał nie ryzykować, że coś spartaczy. Poza tym wypadek zdawał się nie być śmiertelny. Co najwyżej uciążliwy przez krótki czas. Gdyby zrobiło się naprawdę niebezpiecznie, to na pewno by się mimo wszystko przemógł, aby pomóc! Co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości, naprawdę! Słuchając wywodu młodego czarodzieja, marszczył co jakiś czas brwi, próbując połączyć jakoś jego wypowiedź z Quidditchem lub jedną z wielu innych gier miotlarskich. Tylko to określenie „spalony” zdawało mu się jakoś niezbyt pasować do całej układanki. Kojarzyło mu się dużo bardziej z mugolskimi sportami z czasów, gdy jeszcze za dzieciaka mieszkał z matką. – Owszem wiem czym jest piłka nożna – uśmiechnął się pod nosem, wychodząc z toalety. Chociaż nie grywał już od wielu, wielu lat, tak wciąż na sam dźwięk tego określenia, zaczynały mu się kotłować w głowie stare wspomnienia z podwórka, kiedy jeszcze brał udział w kameralnych rozgrywkach ze swoimi rówieśnikami czy spędzał czas przed telewizorem, z nudów oglądając mecze, jeśli akurat nie mógł wychodzić na zewnątrz. Westchnął w duchu. To były zupełnie inne czasy, a kultura mugoli stawała mu się coraz bardziej obca, pomimo tego, że spędził w ich towarzystwie większość wczesnej młodości. Mimo wszystko przeprowadzka do domu babki zrobiła swoje. Kiedy tylko pojawili się na zewnątrz, rozejrzał się czujnie dookoła, a jego wzrok niemalże od razu powędrował w okolice trawnika, który jeszcze parę minut temu stanowił prawdopodobnie największą atrakcję parku dla spragnionej wrażeń gawiedzi. Ku jego dosyć miłemu zaskoczeniu spostrzegł, że mugolskim strażnikom udało się rozpędzić ciekawski tłum i kręciła się tam tylko mała grupa ludzi. Może dopiero przyszli i nie byli świadomi zdarzeń mających tu przed chwilą miejsce? W sumie nie miał nic przeciwko temu. Działało to na ich korzyść, będą mogli szybciej wtopić się z powrotem w tłum. Dopiero po przejściu paru kroków, Ignacy zorientował się, że Aiden coś do niego powiedział, jednak dojście do tego, co tak właściwie chciał mu zakomunikować, zajęło mu dłuższą chwilę. – Nie ma problemu – odparł skromnie. – Alternatywa nie była zbytnio zachęcająca. Co jak co, ale zostawienie go na pastwę losu wśród tłumu niemagicznych ludzi nie wchodziło w ogóle w grę. Raz, że wiązało się z ryzykiem ujawnienia zdolności magicznych i sprowadzenia im na głowę wysłanników Ministerstwa Magii, gdyby wiedziony desperacją Aiden zdecydowałby się użyć różdżki w miejscu publicznym, a dwa mugole po prostu nie wydawali się zbytnio zainteresowani niesieniem pomocy. Po prostu patrzyli przed siebie, jakby byli świadkami jakiegoś występu artystycznego. W sumie, jakby się tak nad tym zastanowić to tego typu bierność nie była cechą, którą odznaczali się jedynie niemagowie. W świecie czarodziejów też było pełno takich przypadków. To było po prostu bardzo... ludzkie. Ignacy wrócił wzrokiem do chłopaka. – Następnym razem powienieneś bardziej uważać – dodał, tym razem już dużo poważniejszym tonem. – Mimo wszystko tutaj jest sporo ludzi. Nie miał najmniejszego zamiaru krytykować otwarcie jego zachowania. Doskonale rozumiał, dlaczego mógł w taki sposób zareagować i wydawało mu się to dosyć logiczne. Został okradziony z magicznej waluty, a chwilę później w tłumie udało mu się wypatrzeć zwierzaka słynącego właśnie z zamiłowania do wszystkiego, co się świeci. Chęć odzyskania swojej własności najwyraźniej była wystarczająca, aby puścił się za nim w bieg. – Osobiście mam już chyba dosyć wrażeń na ten dzień – skomentował w pewnym momencie. – Wracasz do pensjonatu? Wprawdzie nie udało mu się zobaczyć wszystkich wybiegów, jakie miał w planach, jednak powrót do ośrodka wydawał mu się całkiem niezłym pomysłem. Został już okradziony, rozganiał mugoli na prawo i lewo i pomógł innemu czarodziejowi. To całkiem sporo jak na jedną wizytę w zoo. Poza tym wolałby nie kusić losu. Znając życie, na horyzoncie już czaiło się kolejne niebezpieczeństwo.
- Chyba za bardzo jestem przywiązana do swoich meczowych taktyk. - zakpiła w odniesieniu do cudownych zapisków z wizbookowego profilu plotkopluja zwanego Obserwatorem. Jedynym, co wzięła pod uwagę po przeczytaniu tego była chyba myśl o tym, żeby przećwiczyć rzuty do obręczy. Tylko kogo ona chciała uczyć, Hem? Żarty na bok. - Chcesz porozmawiać o Twoich preferencjach? - zarzuciła, jakby wiązanie się z Puchonką zamiast Krukonki było największym występkiem, który należało na każdym kroku piętnować. Na szczęście tak nie było, nawet jeżeli Davies nie odnajdywała się już w wyborach Alise. Nie miała jednak myśleć teraz o niej, a już na pewno nie sięgać po jej temat. Swoją drogą, decyzje założycieli szkoły względem zwierząt będących symbolami domów z czasem wydawał się coraz większym żartem. Jasne, odważny lew przebiegły wąż, niezależny orzeł. I do tej ekipy jeszcze jakiś żenujący krecik z nosem w gównie. Brawo, Helgo. - Najpierw lwy, potem Filliny. - zgodziła się na małpy z głupimi ryjami, choć takie widoki mieli przecież w szkole na co dzień, zwłaszcza, gdy Ślizgoni zlecieli się hurtowo na lekcję eliksirów. Te oszołomy chyba tylko do tej jednej sali potrafili trafić bez nawigacji. A może po prostu lubili siedzieć w swojej piwnicy? Po upadku Callahana miała ochotę zapytać go, czy na pewno nie ochujał, skoro tak malowniczo przewracał się w losowych momentach, ale potem zdała sobie sprawę z tego, że on również miał ducha 'opiekuna'. Zamiast Morgan, poleciała do niego Kotna?
- Rany, rany, nic Ci nie jest? Byłoby szkoda... Chyba, że byś umarł. Co robisz, kretynie?!
Przejęcie Marie zmieniło się w fantazjowanie, a to w krytykę zachowań jego duchowego towarzysza. Przy okazji włosy ducha nabrały rumianych barw, chyba z tego przejęcia. Wyglądało na to, że Irlandczyk rzeczywiście jej się spodobał. A że nie był w stanie jej zobaczyć? Ah, te niewiasty o złamanych serduszkach. - Lepiej, żeby Ci to nie nawracało. - powiedziała z realnym przejęciem, uznając nadgarstek za trudne do wyleczenia miejsce. Zaraz jednak rozchmurzyła się, by nie zrobić z siebie zbyt matkującej pani kapitan. Byli na wakacjach. - Mogę Ci to naprawić. - w jej słowach słychać było zawahanie, jednak lepiej byłoby może nawet rzucić jakieś zaklęcie na dwa razy niż przez resztę wizyty w zoo cierpieć, albo w ogóle uciec stąd do jakiegoś uzdrowiciela. Choć Gryfon pewnie nie miałby nic przeciwko ewakuacji.
Gawędzili jeszcze przez jakiś czas z chłopakiem na przeróżne tematy, przechadzając się po ulicach zoo: o piłce nożnej, którą, jak Aiden odkrył, jego rozmówca lubi (mniej więcej w takim samym stopniu, jak on, czyli jako takim, ale jednak), o Nowym Orleanie i całej tej wycieczce, o dzisiejszym dniu i tym wszystkim, co im się przydarzyło... Aiden już nawet stracił ochotę na cokolwiek dzisiejszego dnia, mając świadomość, że został okradziony, a pieniędzy, pomimo usilnych prób, nie udało mu się odzyskać. - Tak, chodźmy! - odpowiedział z pewną ulgą, że może już stąd wyjść. - Zaraz będą podawać obiad, lepiej się nie spóźnić! Zwłaszcza, że i tak cała kasa, która miała pójść na zjedzenie czegoś na mieście, przepadła...
Oczywiście, przytyki i komentarze związane z miłostkami i wybrankami były zabawne tylko kiedy było się ich autorem, a nie odbiorcą, on zaś popisując się tą wyborną grą słów (i ptaków) zupełnie nie przewidział tego, że Morgan będzie mogła odbić piłeczkę. Nie żeby jakoś bardzo go krępował ten temat, ale faktem pozostawało, że sytuacja z Alise przybrała dość niespodziewany obrót, sam właściwie nie wiedział dlaczego, ale z pewnością nie miał wielkiej ochoty drążyć tematu po raz kolejny... głównie dlatego, że nie miał pomysłu, co mógłby powiedzieć gdyby Moe faktycznie postanowiła mu robić jakieś wyrzuty. - Ee... Wolę ssaki - odparł zatem wymijająco, ale mina wcale mu nie zrzedła, bo humor wciąż miał wyśmienity, zwłaszcza odkąd wpadł na wyśmienite porównanie Fillina do jakiegoś głupiego małpiszona - Swoją drogą, to małpa powinna być symbolem Ślizgonów - zawyrokował, wpadając w jakiś wybitnie, jak na niego, refleksyjny nastrój. -To sami pajace, no, oprócz Fillina, Fillin miał po prostu głupi ryj, lubujący się w popisach typu rzucanie w innych własnym gównem i iskaniem z pcheł w ramach kółka wzajemnej adoracji - ocenił bezlitośnie, ale po chwili przestał w końcu być z siebie tak bardzo zadowolony, gdy już siedział na ziemi pod ostrzałem oceniającego spojrzenia Morgan oraz w akompaniamencie sprośnego rechotu swojego ducha, jeszcze bardziej dumnego z żartu niż Boyd ze swoich docinków w stronę Ślizgonów; oczywiście, duma kazała mu teraz stwierdzić że wszystko super świetnie, nic nie boli i mógłby nawet tą ręką teraz komuś przypierdolić, rozsądek jednak (i zmartwiona pani kapitan) przypomniał, że co jak co, ale ta część ciała jest mu akurat wybitnie potrzebna w pełnej sprawności. - Dawaj. Zobaczymy jak ci w tym roku poszło uzdrawianie - powiedział, podsuwając jej stłuczoną rękę pod różdżkę i czekając, aż rzuci odpowiednie zaklęcie; ból nie był ogromny i nie wydawał mu się wart biegania po Nowym Orleanie w poszukiwaniu uzdrowiciela, a poza tym absolutnie ufał Morgance i jej umiejętnościom leczniczym - Mój duch jest zupełnie popierdolony i chyba żyje tylko po to... znaczy no, nie żyje w sumie... jest tu tylko po to żeby mnie wkurwiać, wlatuje we mnie znienacka, molestuje mi dziewczynę i umila każdy dzień serią sprośnych żartów i piosenek, bo jest STARYM ZBOKIEM - zrelacjonował, ostatnie słowa kierując do lewitującego w pobliżu Clarka, na którym ta obelga nie zrobiła oczywiście żadnego wrażenia i bezpardonowo ślinił się na widok panny Davies - Ciesz się że nie słyszysz wszystkiego co ma do powiedzenia na temat twoich... wdzięków. Twój jest bardziej spoko czy też cię tak pokarało? - zainteresował się, przekonany, że ktokolwiek nie trafił się Moe, nie mógł być gorszy niż ten stary degenerat Clark.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie potrzebowała pomocy Kotny, by dostrzegać zalety i wady Irlandczyka, a etap podkochiwania się w reprezentantach szkolnej drużyny miała (czyżby?) daleko za sobą. Wspomnienie o ssakach wywołało u niej jedynie pokrzepiający uśmiech - choć prawie nie znała Webber, po humorze Callahana była gotowa stwierdzić, że dobrze, że ją miał. A może nawet, że obydwoje się mieli? Szkoda, że w drugim przypadku mogła jedynie teoretyzować. Choć właściwie... Przecież kompletnie nie powinno jej to interesować. - I jakby się wtedy nazywali, Giboni? - zadrwiła, ale zaraz przyjęła sztucznie zmartwiony wyraz twarzy. - Może nawet dałoby się polubić ich małpie wcielenia. Zwłaszcza, że trochę należysz do tego samego kółka co Fillin. - Uzdrawianie to jedno, ale ta różdżka to inna bajka. - przyznała, kiedy już Boyd wysypał się i udało mu się w przeklętym Zoo zrobić sobie krzywdę. Zamiast jednak rozkładać ręce, pochyliła się nad nim i wzięła głęboki wdech, spodziewając się, że nie tylko on będzie miał okazję wyjść tutaj na idiotę. - Czym się to w ogóle... - błysnęła znajomością zaklęć uzdrawiających i wiedzą na temat działania każdego z nich. Świetlana przyszłość w Mungu rysowała się na horyzoncie. Choć najprędzej chyba jako pacjentka... - Episkey. - udało się! A Gryfonka chyba nie odetchnęła tak dramatycznie od meczu, gdy Hem w roli szukającej złapała za Davies znicza. - Nigdy więcej. - wyszeptała do siebie, kręcąc z niedowierzaniem głową. Uf. - Mam wrażenie, że Kotna widzi Twojego ducha. Może nawet widzą się nawzajem. To drobna złodziejka, jeden wielki podszeptywacz całego zła. Ah, i metamorfomag. - ZNAMIENNE, CO? Ilu ich było, że chyba każdy żywy i nieżywy mógł się pochwalić znajomością Gryfonki?
- Dobrze, opowiadaj mu. Może niedługo będzie mój...
Kotna chyba się zagalopowała, bo skoro magia Davies nie była w stanie zrobić mu krzywdy to chyba znaczyło, że pałkarz Gryfonów był bardziej nieśmiertelny od samego Flamela. - Masz nową fankę. - niby nic nowego, ale, wywracając oczami, wolała poinformować Bodzia o stosunku jej ducha do niego.
Początkowo rechotał ze szlachetnego brzmienia Gibonów, ale zaraz spoważniał, gdy padło straszliwe oskarżenie jakoby przez swoją nierozłączalność z Fillinem sam należał do tych pawianich kręgów. Straszliwe, ale zarazem... no, prawdziwe. Nawet nie zamierzał zaprzeczać. - Ja i Fillin to miłość ponad podziałami - oświadczył uroczyście, zanim upadł na bruk i wkrótce rozpoczęła się akcja ratunkowa. Zawsze odnosił wrażenie, że Morgan jest jedną z tych osób dobrych we wszystkim, dlatego uznał ją za godną zastępczynię szkolnego ambulansu w postaci profesor Whitehorn i zgodził się bez wahania na jej pomoc; refleksja, że może to było zaufanie na wyrost, pojawiła się gdy Moe już celowała w niego swoją najwyraźniej krnąbrną różdżką i godną podziwu nieznajomością podstawowych zaklęć uzdrawiających. Już miał wyrywać dłoń i jednak biec po Perpetuę, już mignęła mu przed oczami wizja jak kończy to spotkanie lżejszy o jedną rękę, już żegnał się z karierą pałkarza z gdy wtem z różdżki błysnęło, w nadgarstku mu chrupnęło, ból ustąpił, on sam był jak nowonarodzony. Ulżyło mu tak, że zapomniał ją opierdolić za to, że próbowała go leczyć wiedząc, że to się może skończyć tragicznie. - Uff, dzięki. Po takim wstępie to była adrenalina jak na finale quidditcha - powiedział, a po opowieści Moe o Kotnie rozejrzał się z zainteresowaniem, choć zarazem bezesnsownie, jakby chciał zobaczyć ducha, który wydał mu się całkiem interesujący. - Wielbicielek nigdy za wiele. Nie chcesz się zamienić? Oddam ci Clarka, bo totalnie mu się spodobałaś - parsknął, bo choć miło być docenionym, to chyba jednak lepiej przez żywych - I co ta Kotna, namawia cię do podpierdalania łyżeczek ze stołówki czy macie jakieś ciekawsze przygody? - podpytał, ruszając wreszcie w kierunku tych cholernych lwów, które obiecali sobie przecież zobaczyć w pierwszej kolejności; gdy zadał to pytanie, przypomniał sobie o wizycie w sklepie z pamiątkami i wydobył z kieszeni małe zawiniątko. - A właśnie, kupiłem ci to gówno o które prosiłaś - mruknął, podając jej najpiękniejszy wzrok Ann, który znalazł tamtego dnia w gablotce z bibelotami - Będziemy teraz kwita po twojej pożyczce na miotłę - dodał, bo oczywiście pamiętał jak Moe wsparła go finansowo przed zakupem Błyskawicy, i z tej okazji zamierzał jej ten breloczek czy tam wisiorek sprezentować.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Czuła zbliżone napięcie do tego, które trafiło się Fillinowi. Być może to miał być moment, w którym obydwoje mieli się nauczyć, by nie polegać na zaklęciach Davies. A już na pewno nie na jej próbach uzdrawiania, choć tym razem wyszło bez dodatkowych uszczerbków na zdrowiu. Wolała nie sprawdzać, za którym razem już szczęście nie miało się do niej uśmiechnąć. - Tylko tu bez tragicznego zakończenia. - uśmiechnęła się gorzko, bo niby nie chciała wspominać o tym przeklętym meczu, a jednak z tyłu głowy wciąż gdzieś się jej wałkował. Jako nauka na przyszłość, jako punkt odbicia do nowego startu, jako motywacja i iskra, które pchałyby zarówno ją, jak i całą resztę członków drużyny po swojego rodzaju zemstę. Na jak długo miało to przynosić jakikolwiek skutek? I czy długo miało zamiar ją jeszcze prześladować, zanim uznałaby to za względnie dobre wspomnienie? - Namawia mnie do zamordowania Cię, żebyś mógł do niej dołączyć. I prawie jej się udało. - wyjaśniła z kamienną miną, z której trudno było odczytać realny przekaz. Ale byli przyjaciółmi, więc mógł śmiało podejrzewać, że stroiła sobie żarty... Chyba. Przyjęła podarunek, wlepiając w pamiątkę zaintrygowane spojrzenie. Na ile rzeczywiście miało być prawdziwym artefaktem związanym z ambitną luizjańską panią od gwiazd? Teraz nie chciała się na tym skupiać, w końcu zwiedzanie Zoo nie należało do czynności, podczas których dobrze badałoby się rzekomo magiczne przedmioty. Po prostu schowała zabawkę do kieszeni, a chwilę potem wymamrotała słowa podziękowań, promieniście się przy tym uśmiechając. Przynajmniej miała jedną wycieczkę na liście mniej. A Boyd chyba pozbył się poczucia, że był jej coś winny. Choć i tak nie był - dał jej smoka, a te przecież były warte dla niej wszystko i jeszcze więcej w kwestii kolekcjonerskiej. - Chrzanić te lwy. - rzuciła nagle, wyciągając rękę i niekulturalnie wskazała palcem na rozciągające się przed nimi mini-Zoo. Podbiegła do barierek, przy których stały jakieś lamy, czy inne alpaki i zaczęła się bacznie im przyglądać. Wyraźnie bała się głaskać obce stwory, choć bardzo-bardzo chciała to zrobić. - Chodź, będą pyszności. - obiecała stojącej nieopodal alpace, która rzeczywiście po jej słowach zbliżyła się do Gryfonki i z ciekawością wypatrywała tego, co od niej zastanie. I tu Davies ponownie użyła różdżki, najpierw wrzucając Wzrok Ann do swojego bezdennego plecaka, a potem wciskając tam różdżkę i wyszeptując zaklęcie zmieniające pamiątkę w marchewkę. Ostatecznie tę marchewkę wyciągnęła i podsunęła alpace pod nos. Tylko po to, by zostać przez nią haniebnie ocharkaną. Zamrugała ze zgrozą i obrzydzeniem, rękawem wycierając policzek. - Mówiłam Ci kiedyś, że nienawidzę zwierząt?
Choć nie pogodził się z tą sromotną porażką, jaką ponieśli w zeszłorocznych rozgrywkach quidditcha i prawdopodobnie do końca swoich dni będzie się zastanawiał, jak to możliwe, że pokonały ich te krukońskie fajtłapy, to zdecydowanie zdążył już przeobrazić rozczarowanie i złość w motywację. - Ej - szturchnął więc Moe, bo przy wspomnieniu meczu uśmiech miała zdecydowanie zbyt gorzki - W tym roku puchar nasz. Zmieciemy z boiska wszystkich frajerów z tym twoim łabędziarzem na czele - oświadczył bojowo, pełen wiary w swoje słowa: w końcu mieli w drużynie wybitną kapitankę i najlepszy duet pałkarzy w historii świata, to chyba nie było byle co? Miał ochotę się roześmiać po tym, jak dowiedział się nieco więcej o planach Kotny wobec jego skromnej osoby, powstrzymał się jednak i zachował powagę równie dramatyczną co sama Morgan, grożąca mu właśnie morderstwem. - To dopiero zaangażowanie... no, dobrze wiedzieć, że w razie czego mam jakąś opcję w zaświatach - skomentował; no naprawdę, los się do niego wybitnie uśmiechał, skoro nawet po śmierci będzie miał kogo bałamucić. Fillin z pewnością mu pozazdrości - Możesz mnie zabić jakbyśmy jednak przegrali w tym sezonie - dorzucił jeszcze, choć to był oczywiście idiotyczny scenariusz, bo już postanowił, że wygrają. Dał Morgan chwilę na zajęcie się okiem Ann, co na szczęście nie zajęło jej zbyt wiele czasu, nie zaczęła też o nim gadać, co przyjął z ulgą, bo ani trochę go nie interesowały takie astronomiczne gadżety; zarządziła za to podróż w kierunku innym niż planowali, poszedł więc za nią, choć mniej entuzjastycznym krokiem, i przyjrzał się nieco podejrzliwie stojącej przy ogrodzeniu puszystej alpace. Miała całkiem miły pyszczek i wielkie, niewinne oczy i kojarzyła mu się trochę z mugolską wersją lunaballi - A co to, kurwa, za lama - burknął więc, by wyrazić wszystkie swoje emocje towarzyszące spotkaniu ze zwierzęciem, i z powątpiewaniem zerkał jak Moe częstuje stworzenie marchewką. Zarechotał bezlitośnie, gdy dobre intencje towarzyszki zostały skwitowane bezczelnym opluciem. - I chyba z wzajemnością. Może jednak to coś powinno być nowym wcieleniem Ślizgonów - stwierdził, bo plucie bez powodu wydawało mu się bardzo adekwatnym zachowaniem, po czym doszedł do kolejnego mądrego wniosku - A co ty w ogóle z tą marchewką, może toto nie lubi marchewki. Może jest mięsożerne - oznajmił i po chwilowym pogrzebaniu w plecaku wygrzebał z niego najbliższe mięsu, co znalazł, a były to smakowite bekonowe prażynki z tego spożywczaka, co Fillin do niego zabiera dziewczyny na randki. Pomachał przed alpaką przekąską, ale ta spojrzała na niego z czymś pomiędzy oburzeniem a politowaniem i pokopytkowała na drugi koniec zagrody, by tam zająć się nonszalanckim skubaniem trawy. - No widać nie. Ale przynajmniej mnie nie opluła. Prażynkę? - podetknął paczkę pod nos Moe i rozejrzał się za kolejną atrakcją; dostrzegł szeroki wybieg z fikającymi beztrosko kapucynkami - O, pa, tamte jakie gibkie. Jebaniutkie - rzucił z uznaniem, chrupiąc prażynkę. Wtedy też wpadł na zawadiacki pomysł - Kto ostatni u małp, ten... ten jest pizda, Krukon i kibicuje Srokom - zakrzyknął, wymieniając trzy najgorsze rzeczy, które mogły się przytrafić człowiekowi i rzucił się biegiem w stronę małpiego pawilonu (bardzo uważając, żeby tym razem już nie wylądować na glebie, bo drugi raz nie zaryzykowałby przyjęcia pomocy od Morgan).