Wchodząc głównym wejściem do zamku, pojawia się w tym miejscu. Stąd można dostać się do wszystkich innych innych części Hogwartu, jak Wielkiej Sali, schodów oraz podziemi. Sklepienie jest tak wysoko, że niemal niemożliwe jest jego zobaczenie. Jest to miejsce spotkań uczniów, szczególnie gdy są z innych domów. Pierwszego września panuje zazwyczaj straszny tłum, gdy wszyscy cisną się do Wielkiej Sali.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 18:18, w całości zmieniany 1 raz
No nie do końca była to perfuma, raczej pozostałość po zażywaniu, a dokładniej paleniu marihuany. Zapach był bardzo charakterystyczny, no ale może lepiej dla Esm, że co niektórzy myśleli,że to jej perfumy. Ona sama kochała zapach tej rośliny, no a może bardziej stan po paleniu, ale to już jej sprawa. - Impreza?!- Na jej twarzy widać było rozczarowanie. Impreza, a jej nie ma? Smutna sprawa, nawet bardzo. - Kurde, trzeba to będzie nadrobić.- Esm nie lubiła mieć braków towarzyskich, przegapiać takich większych imprez, nie będzie wiedziała teraz co się działo, kto z kim poleciał, kto zezgonił, czy coś.
Evita od razu się ożywiła. -Masz ochotę na Ognistą Whisky? Mam pozostałości po ostatniej imprezie. I papierosy ! Czekoladowe, lubisz? - Zaczęła wymieniać. Poczuła, że zaraz stanie się coś ciekawego. Nieoczekiwanie jej oczy spoczęły na soczystym biuście dziewczyny. Szybko odwróciła wzrok, patrząc na swoje pomalowane na czerwono paznokcie. Westchnęła głęboko oczekując odpowiedzi blondynki. Szczerze, to nie wiedziała czy się zgodzi, gdyż nie wyglądała na równie zwariowaną co ona. Uniosła jedną brew znów spoglądając na rozmówczynię.
Na twarzy Ems pojawił się uśmiech. Propozycja wydała jej się być interesująca, nie trzeba jej dwa razy zapraszać do siebie, tym bardziej gdy oferuje się alkohol, jego chyba nigdy nie odmówiła. - Bardzo chętnie skorzystam z propozycji..- Cóż, uśmiech nie schodził jej z twarzy. Dziewczyna wydawała się być miła, także była niemalże pewna,że nie pożałuje swojej decyzji. Do tego zafascynowała ją jej egzotyczność. Powiedzmy,że nie zauważyła spojrzenia skierowanego na jej biust, może po prostu to zignorowała. - Czekoladowe papierosy sporadycznie..- Ems była przyzwyczajona do czerwonych, lubiła czuć smak tytoniu, akurat tak się składało,że zawsze miała przy sobie dwie paczki, coby jej nie zabrakło. - Z mojej strony mogłabym Cię poczęstować pewną roślinką.- Tak, zawsze miała przy sobie jakiś gramik zioła, nie wiedziała w końcu kiedy przyjdzie jej ochota na zapalenie tego.
Evita skrzywiła się na dźwięk słowa "roślinka". Nie przepadała za maryśką ani trawką. Raz próbowała, więcej tego nie powtórzy. Po prostu: nie zasmakowało jej. Dopiero teraz zajarzyła, dlaczego dziewczyna pachniała tak słodko. "Narkomanka" - pomyślała patrząc na dziewczynę z wielkim uśmiechem. Może być ciekawie... Jeszcze takiej osoby w swoim towarzystwie nie miała, choć jej znajomi są bardzo różnorodni. -Niestety nie palę roślinek. - Powiedziała dość poważnie. Jej wzrok teraz spoczął na wejściu do łazienki dziewcząt. -Poczekaj na mnie tam, zaraz przyniosę swój "ekwipunek" . - Pokazała ręką na wejście do toalet, po czym pobiegła w stronę pokoju dziewcząt 2 roku Wydziału Magii Artystycznej.
Cóż, Esmee nie traktowała marihuany jako narkotyku. Było to dla niej coś takiego jak papierosy, tyle,że dużo zdrowsze. - Hmm, jeśli nie chcesz to nie, liczyłam na to,że będę mogła się zrekompensować za whisky.- Nie należała do tych osób, które by jakoś specjalnie nakłaniały innych do palenia marihuany. Każdy ma prawo decydować o tym, co chce zażywać. - Ołkej, szerokiej drogi, będę tam czekać.- Rzuciła, po czym skierowała się do miejsca wskazanego przez jej towarzyszkę.
O kurcze to brzmi świetnie. A poza tym skoro Ingrith cośtamcośtam nie urodziła, to ona może ją zastąpić! I takie dwa berbecie byłyby faktycznie całkowicie rozkoszne i kochane. Może miały mały problem z aklimatyzacją wśród innych ludzi, ale zawsze mogą pozostać w tajnym kazirodczym związku gdzieś w jaskini z trollami. Co po rodzicach? Miejmy nadzieję, że od niego jak najmniej. Bo chyba nie był zbyt dobrą partią na pomnażanie czyjegoś potomstwa. Ani on nie ma dobrych genów, ani on sam nie jest zbyt dobry. - Myślę, że bal i tak się wypala – powiedział wzruszając chudymi ramionami i dotykając swoich pomarańczowych włosów. Tylko niech tak się nie zastanawia, bo w końcu nie wiadomo jak będzie to wyglądać, kiedy wyjdą spoza luster. To jest dobre pytanie. Może jeszcze zostaną do końca dnia? W czasie gdy ona myślała nad tym jaki numer mu zrobić, on myślał właśnie nad tym. I fakt, że zmieniała wygląd nie był raczej dobrym pomysłem. Z uwagi na małą przywarę jej partnera, przed którą się nie powstrzyma, jeśli będzie wyglądała jak nieznajoma. - Haha, myślisz? – zapytał zerkając lubieżnie w jej stronę. – Ale chyba dzisiaj wolę skupiać uwagę na duchach, a nie na lalkach – stwierdził jednak patrząc jak ona wchodzi spokojnie do rzeki. Uroczo. Zaśmiał się kiedy zgodziła się na tą ugodę, ale nie powiedział nic. Nie chciał się naprawdę zgadzać, bo co by było gdyby ją połamał, gdyby upadli na ziemię? - Współczuję ludziom, którzy zaraz się tego zaraz napiją – mruknął wychodzą z ponczu i podając dłoń dziewczynie, żeby również wyszła. Kiedy wspomniała o kolejnym alkoholu jego oczy zaświeciły się. - Lubisz sherry? To musimy wyruszyć na jej poszukiwanie – oznajmił pociągając ją za sobą. Kiedy przechodzili przez parkiet obrócił ją parę razy, bo chciał zobaczyć jak to jest jak ona się unosi i tańczy. Dotarli do luster. Ten cały czas pozwolił sobie trzymać ją za rękę. W lustrach cały czas widzieli siebie normalnie, więc już się trochę cieszył, że będzie popylać po Hogu w stroju Szalonego Kapelusznika. Ale oto kiedy wyszli poza Wielką Salę poczuł jak odrobinę kręci mu się w głowie, potknął się o próg, zaklął bardzo szpetnie i zorientował się, że jednak tak nie będzie. Oczywiście przekleństwo było po niemiecku, więc partnerka nie powinna zrozumieć. W każdym razie kiedy potknął od razu zorientował się, że z powrotem ma na sobie czarne tenisówki. Wobec tego na miejsce wróciła też szara koszulka, spodenki o charakterystycznej dla niego długości i oczywiście cały wygląd. Szybko spojrzał w stronę swojej partnerki. Była tylko odrobinę od niego niższa, ale wcześniej mogła się zorientować, że on nie jest zbyt wysokim partnerem. Pierwsze na co zwrócił uwagę to charakterystyczny kolor włosów dziewczyny. Zaśmiał się krótko z jej czarnego płaszcza i wlepił swoje czujne spojrzenie w jej ładną buzię. Całe szczęście jego partnerka okazała się być śliczna. - Chyba już teraz się nie ukryje, że niestety ja nie mam zielonego pojęcia gdzie możemy zacząć poszukiwanie sherry- powiedział po chwili. Założył optymistycznie, że dziewczyna kojarzy, że jest z Iteriusa. Po chwili zorientował się, że wciąż trzyma ją za rękę, więc puścił ją. Oczywiście od razu zauważył jej dłonie. Miała wyjątkowo ładne i zadbane ręce z tatuażem, o który postanowił później zapytać. Chyba nikogo nie powinno dziwić, że był spostrzegawczy. Uśmiechał się po swojemu do dziewczyny, odgarniając automatycznie z oczu czarne włosy.
Oj, raczej nie spodziewałam się planów dotyczących kazirodczego związku u dzieci, ostatecznie można by skończyć na opcji, że jakimś cudem uda im się zaklimatyzować w społeczeństwie... W końcu i tu czasem bywało tak, że jakieś dziwne niewiadomoco BYŁO i ludzie tego nie odrzucali. Mam na myśli na przykład posłanki, które kiedyś były mężczyznami, ale przeszły operację zmiany płci i teraz są już kobietami, a i tak dostają się do sejmu, czy gdzie tam je przyjęli. Tak więc nie wróżmy od razu tak źle dzieciom, a nuż coś się uda! Chociaż nie powiem, życie w odosobnieniu byłoby zdecydowanie bardziej oryginalne, a takie przecież maluchy by były. No z drugiej strony ona wcale nie znała sposobów wykorzystywania przez Szalonego Kapelusznika, który w niedługim czasie miał zmienić przebranie. Na jego nieszczęście, oraz swoje szczęście, nie miała przy sobie w chwili obecnej nic wartościowego (poza różdżką). ALE przecież ja nic nie wiem, a zajęcie nieznajomego jest mi nieznane, więc zamykam gębę. - To miło - stwierdziła. Stanie stopami w słodkiej rzece było trochę dziwne, ale cóż poradzić. Zaśmiała się na kolejne stwierdzenie. Sama też niekoniecznie miałaby ochotę pić z czegoś, co przed chwilą obmywało stopy i buty. Biedni nieświadomi, oj biedni. Aż mam ochotę postawić dwukropek i nawias prawostronnie domknięty, ale powstrzymam się dla dobra estetyki tegoż tekstu. - Uwielbiam! - pokusiłabym się tu o coś w stylu 'rzekła, a oczy jej zabłyszczały', ale jakoś sobie tego nie wyobrażam. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z tym, żeby oczy błyszczały, jak się z czegoś cieszę. No jak żyję. Świecić się też nie mogą, moja wyobraźnia również tego nie ogarnia. Co do boskiego przekleństwa, rzeczywiście nie zrozumiała cóż tam powiedział, ale po samym tonie szło się domyślić, iż użył kolokwializmu. Tak, jestem po lekcji polskiego i tak wychodzi, że buduję dziwne zdania, bo ciut mnie odmóżdżyło. W każdym razie Audrey skomentowała to jedynie lekkim uśmieszkiem. Sama miała na sobie oczywiście czarny płaszcz, który był niezbyt wygodny, więc planowała go w najbliższym czasie zdjąć. Dla wyjątku założyła turkusowe trampki, ciemne rurki i t-shirt pod kolor butów. - Ach, Iterius? - zapytała, raczej retorycznie. No proszę, ładnie się złożyło, przy okazji poznała studenta z wymiany. - W sumie to też niezbyt wiem, gdzie mógł je schować, ale zawsze można zajrzeć do kuchni, skrzaty na pewno coś tam mają - zasugerowała. Szczerze mówiąc pierwszym określeniem jakie przyszło jej do głowy, kiedy zobaczyła chłopaka, było uroczy. Nie do końca dało się to stwierdzić, bo było w nim coś, co... czego nie potrafiła określić. Specyficznie. A trzeba jej przyznać, że w zamian za brak talentu aktorskiego była świetną obserwatorką. Zagiął ją. Do tego bez stroju już nie czuła się tak beztrosko, chociaż wypite drinki jakiś ślad pozostawiły. - Aww, Audrey - przedstawiła się.
Może i uda się zaklimatyzować? W zasadzie może to prawda! Jako mniejszość kapelusznikowo- plazmowa, będą również mogli się reprezentować w rządzie, czy to nie byłoby super? Potem siedzieliby wzruszeni przed telewizorem i mówili: Widzisz tą przezroczystą dziewczynę? To nasza córka! Ale niestety ta wizja już musiała całkowicie minąć, bo w końcu na powrót stali się normalni, więc jeśli faktycznie kiedykolwiek będą mieli dzieci, to raczej już normalne. To bardzo smutne, bo już trochę się Quentin na pewno zajarał myślą o dziwnych dzieciach z prawie nieznaną sobie dziewczyną. I całe szczęście, że kiedy był w normalnych butach już nie czuł, że ma poncz w stopach. UF. W każdym razie na szczęście, lub nieszczęście, zapewne niedługo całkowicie zapomną, że moczyli nogi w ponczu i ktoś tam się teraz może napatoczyć i wypić obleśny już poncz. Ależ oni są niedobrzy. - Zapamiętam – powiedział a poropo sherry. A co do błyszczących oczu, zdecydowanie oponuję, bo nie raz nie dwa widziałam świecące się oczy, nawet u siebie, kiedy staję przed lustrem w piątkową lub sobotnią noc. A sam Quentin widział to zazwyczaj dobrze w oczach Wolfa przez większość czasu. Ale na przykład na myśl o alkoholu wątpię, że mogą się świecić, chyba, że jakoś przez padające światło. No tak, poza tym o ile w Polsce wszyscy wiedza co znaczy choćby SZAJZE, to pewnie w Anglii tez chociaż to jest znane. Chociaż kto to tam wie. Super, jak dla Quentina mogła go już nawet teraz zdjąć i wcale się nie przebierać. Naprawdę, niech się nie krępuje. Kiwnął szybko głową na jej pytanie retoryczne. Zauważył, że odrobinę jest speszona, kiedy już nie ma na sobie stroju i nie może powlec się w szaty innej osobowości. Było to zabawne i urocze. - Quentin Tricheur – powiedział szybko w odpowiedzi, po czym roześmiał się nagle krótko i wyjął papierosa z kieszeni spodni, które jakimś cudem tam były. - Chodźmy wobec tego do kuchni, bo zaraz przewiercimy się wzajemnie wzrokiem – dodał, wyjaśniając jej też tym powód dla którego się zaśmiał. - Nie przeszkadza ci? – zapytał jeszcze machając już zapalonym papierosem i po chwili zastanowienia łapiąc ją z powrotem za rękę, by dać się poprowadzić do kuchni. Tatatadamm.
Krok pierwszy, krok drugi... Tak sobie właśnie Hanna kroczyła, a krocząc tak doszła aż do sali wejściowej. Dopiero tu się zatrzymała, jak słup soli stanęła przed jedną z lamp i zastanowiła się głęboko nad tym dokąd tak właściwie zmierza, a gdy uświadomiła sobie, że nie zna celu swej podróży nagle uleciał z niej cały entuzjazm, który towarzyszył jej już od chwili gdy rześko przemierzała lochy. Westchnęła głośno jakby to miało podsunąć jej pomysł na to co mogłaby robić, lecz owe olśnienie było dziś oporne na jej błagania, więc zrezygnowana przysiadła na jednym ze schodków. Korytarz był pusty co automatycznie zmusiło ją do głębszej refleksji nad swoim życiem, które ostatnio na przód posuwało się leniwie, omijając każde ciekawsze wydarzenie. Omal nie prychnęła cicho, gdy uświadomiła sobie, że jednym z ostatnich ekscytujących wydarzeń, które przewróciły jej życie do góry nogami było przeziębienie Kefira, który kichał okropnie. By nie było mu smutno wraz z nim ucinała sobie długie drzemki i spędziła tak niemal cały pierwszy miesiąc szkoły. Co ciekawe, ostatnio jadła więcej niż zwykle i mniej się ruszała, więc, o zgrozo, można było zauważyć pełniejsze kształty, którymi chwalić się nie chciała toteż ukrywała się pod wielkimi swetrami. Podsumowując, potrzebowała nagłej zmiany i to szybko.
Tak naprawdę nie chciała iść na Zielarstwo. Nigdy go nie lubiła. Jednakże musiała się poświęcić. W końcu co się nie robi dla wymarzonego zawodu...W Pokoju Wspólnym zauważyła ogłoszenie, że jeśli chce pójść na lekcję to musi stawić się w Sali wejściowej . Zastanowiła się. Musi na nią iść. Mimo tego że jest kiepska z tego przedmiotu nie może go sobie odpuścić. W końcu jest na niego zapisana, i zdaje z niego owutemy. Ciekawe czy je zda w ogóle...Będzie musiała napisać do Marg, żeby jej pomogła. Bez niej sobie nie poradzi. Z zamiarem wzięcia się za naukę z Zielarstwa skierowała się do Sali Wejściowej. Była noc, więc po drodze nie spotkała nikogo. Była do tego przyzwyczajona, w końcu nie raz chodziła nocami po zamku. Dotarła na miejsce. Pustka aż ziała po oczach. Oprócz niej jeszcze nikogo nie było. Nawet Fabiano, studenta, który miał prowadzić ową lekcję. Było to dość dziwne, zazwyczaj na tej lekcji jest wiele osób, Zielarstwo to dość lubiany przedmiot. Może jeszcze ktoś przyjdzie. Tori przystanęła i przysiadła na podłodze opierając się o ścianę i podtrzymując rękami zgięte kolana. Czekała w milczeniu aż ktoś się zjawi.
Po dwóch miesiącach spędzonych w tym zamku, Fabiano Martello, z czystym sumieniem, może radośnie oświadczyć, iż Hogwart jest cudowny. I nie chodzi tylko o ten klimat, pełen tajemniczości, starości, magi przez duże eM. Żyją tu ludzie wspaniali. Nie tylko ludzie. Fabianek oczywiście zdążył zawrzeć znajomości ze skrzatami... hm, ale to jest, powiedzmy inna i dość skomplikowana historia. Ja tutaj strutututu, a przeeecież Fabiano po raz pierwszy przeprowadzi samodzielnie lekcję! Cóż za wyróżnienie! Cóż za odpowiedzialność! Tylko, żeby czegoś nie schrzanił... Oczywiście, prawie mu się udało spóźnić, tym sposobem, iż piętnaście minut przed umówiana godziną postanowił jeszcze raz przejrzeć notatki, zamiast gnać na miejsce spotkania. Wyznaczył na nie Sale Wejściową, gdyż nie chciał, żeby uczniowie czekali na zewnątrz, przed północą, a na ukrytą łączkę sami nie trafią. Gdy już zorientował się, że trwoni bezcenny czas, szybko zabrał co mu potrzebne i pośpieszył na miejsce zbiórki. W szalonym biegu mało nie łamał nóg na schodach, dopiero, jak zostało mu do pokonania jedno piętro, zatrzymał się i rozejrzał. Gdy się upewnił, że nikogo nie ma w pobliżu, na wszelki wypadek rzucił niewerbalne Muffiato, usiadł bokiem na poręczy i tak, odepchnął się i siuuuuu. Znaczy, tego, zjechał. Powtórzył jeszcze raz operację i tym szybkim i dość przyjemnym sposobem zaoszczędził czas. Ku jego ogromnemu rozczarowaniu zobaczył tylko jedną uczennicę w Sali. Spojrzał na zegarek. No tak, może czekać maksymalnie dziesięć minut. Potem już będzie za późno na obcowanie z matraelą. Cóż, ten czas można poświecić na zawarcie znajomości. Podszedł więc do dziewczyny i wyciągnął rękę. - Cześć. Jestem Fabiano Martello, student z wymiany. Poprowadzę dzisiaj lekcję zielarstwa - przedstawił się grzecznie i niechcący obdarzył ją tym Swoim Włoskim Uśmiechem. - Jeszce trochę poczekamy na resztę. Ale kto by pomyślał się tak spóźniać? - zapytał przesadnie obruszony, co mogło wyglądać zabawnie.
Po chwili tknęło ją przeczucie że ktoś się zbliża. Podniosła wzrok i zobaczyła chłopaka zjeżdżającego po poręczy schodów. Tak, zjeżdżającego! Tori zachichotała. Pomyślała sobie że też chętnie pozjeżdżałaby. Jako dziecko robiła to czesto w domu. Gdy chłopak ją zauważył podszedł do niej i się przedstawił. Ach, a więc to jest ten student. Ślizgonka wstała i uścisnęła dłoń chłopaka -Victoria Silverstone, Ślizgonka. - gdy się przedstawiała patrzyła chłopakowi w oczy. W pewnej chwili oniemiała. Przytoczę może myśl, która pojawiła się w tamtym momencie w jej głowie. O kurczę, ale on ma ładny uśmiech. Właśnie tak pomyślała po czym odwzajemniła uśmiech. -No właśnie! Mam nadzieję, że jeszcze ktoś przyjdzie. - odpowiedziała na zabawnie obruszoną wypowiedź studenta.
Właściwie nie zamierzała przychodzić. Nie chciała znów widzieć Fabiano, nie chciała patrzeć na Włocha i myśleć o tym, co się stało. Wiedziała, że będzie jej strasznie ciężko zapomnieć. Znów czuła się tak, jak tamtego lata - otulana słońcem Toskanii, wtulona w jego ciało wokół winnych krzaków, ukryta przed resztą świata. Było dobrze. A tak być nie powinno. Bo zawsze, kiedy miała choć namiastkę szczęścia, ta gdzieś uciekała, znikała nagle, nie wiadomo jak. Wolała nie czuć po raz kolejny tej przerażającej straty. Przyzwyczaiła się do otaczającego ją smutku i pesymizmu, więc powinni przy niej zostać, jak towarzysze broni. Stuk, stuk. Pojawiła się w Sali Wejściowej z lekkim uśmiechem na ustach i... owy uśmiech zniknął niemalże od razu. Fabiano się uśmiechał. Nie jakoś tam, tylko TAK. Tak, jak uśmiechał się do niej. Tylko tym razem uśmiech nie był przeznaczony dla jej osoby, a dla Victorii. Stanęła jak wryta, przez chwilę zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć. - Widzę, że pan profesor nadzwyczaj szybko zabiera się za podrywanie niewinnych uczennic. - Uśmiechnęła się słodko, tym iście Ślizgońskim, sztucznym uśmiechem, przechodząc obok parki i w końcu opierając się o ścianę.
Ktoś się pojawił. Tori obejrzała się za siebie. Chiara Ana Morello, jej dobra znajoma. Najpierw się uśmiechała, a potem stanęła jak wryta spoglądając na Fabiano. Najwyraźniej dość dobrze go znała i coś między nimi chyba było bo po chwili Czarka odezwała się do studenta mając na twarzy uśmiech, ale jakże inny, typowo Ślizgoński. Przeszła obok nas i oparla się o ścianę o którą przed chwilą ja się opierałam. -Cześć Czarka.- mruknęłam lekko zdziwiona całą sytuacją. Podrywał? Zachichotałam w duchu. Nikt nigdy mnie nie podrywał. - Ojjjj Czarka. Nie podrywał. Po prostu się witaliśmy, bo przed chwilą przyszedł. Prawda Fabiano?- skierowałam pytające, zdziwione spojrzenie na Włocha.
Rozglądając się uważnie za spóźnionymi uczniakami wychwycił odpowiedź dziewczyny. Ślizgonka, ciemne włosy. Poczuł się przez chwilę dziwnie, choć nie wiedział dlaczego. No, nieważne. Karcił się w duchu za Ten uśmiech. Nie powinien. Zamąci tej biednej dziewczynie w głowie tylko. Trzeba by jakoś jej tu....Nie zdążył dokończyć myśli, bo tak niedaleko stała ONA. Ne ważne, że ze skwaszoną miną. Stała tam Chiara, piękna Chiara, jego Chiara. To nie był sen. O Merlinie! To takie piękne, cudowne, aaaaaaaaaaaaaaaaaa. Pan Martello z wszechogarniającego szczęścia brzydko otworzył buzię i oczyma pełnymi uwielbienia wpatrywał się w swoją boginię, która wygląda, jakby wąchała smocze łajno. Już szedł z otwartymi ramionami (i zamkniętą jamą ustną) oraz wyrazem twarzy mówiącym 'Chodź do tatusia', lecz w połowie drogi uświadomił sobie, że ona nie biegnie rozanielona, aby paść mu w objęcia. O nie. Stała tak uparcie z tą swoją miną i nie miała zamiaru dołączyć do tego sielankowego obrazka. - Chiara. To nie był sen - stwierdził głupio. - Co się stało? - spytał tak niewinnie i w ogóle 'Ale o co chodzi' (pozdrawiamy Quenię <3), że nawet Królowa śniegu by ustąpiła. A tak baj de łej, całkowicie zignorował Victorię.
Wpatrywała się uparcie w czubki swoich butów, próbując całkowicie zignorować fakt, że była najzwyczajniej w świecie cholernie zazdrosna. I to o kogo? O Fabiano. Przecież... nie wpada się dwa razy do tej samej rzeki na Merlina. NIE, NIE, NIE. I wcale nie miała ani skwaszonej miny, ani takiej, jakby wąchała smocze łajno. To była mina wściekłego Ślizgona, który próbuje ukryć fakt, że cokolwiek go, a w tym przypadku ją, rusza. - Cześć Tori. - Podniosła w końcu głowę, spoglądając na dziewczynę. - Taaa... Przeniosła wzrok na chłopaka, który wpatrywał się w nią z niezbyt mądrym wyrazem twarzy. Siłą powstrzymała cisnący się jej na usta uśmiech. Ruszyła w jego kierunku, w końcu stając parę kroków od niego. Nie zbliży się bardziej, nie tym razem. - Nie wiem, o czym mówisz Fabiano. - Uważał to za sen. Dobrze... bardzo dobrze. Tak było lepiej, nie chciała znów plątać mu życia. Przecież nic nie ma prawa między nimi zajść. NIC. A tak przynajmniej mówiła jej głowa... rozum. Serce... serce było na tyle zagłuszone, że nie słyszała jego zdania na ten temat. - Powinieneś zatrzymać swoje sny dla siebie. Ale to dobrze, że o mnie nie zapomniałeś.
// post będzie krótki bo Tori nie ogarnia o co chodzi, więc nie za bardzo ma co gadać xD (znaczy się Tori, nie ja^^)
Czarka uśmiechnęła się do mnie lekko ale po chwili i tak skierowała swe spojrzenie na Fabiano, który niecnie zignorował moje pytanie. No cóż, mówi się trudno nie byłam na niego zła. Ciekawiło mnie cóż takiego się między nimi wydarzyło, ale kurde, nie będę się przecież wtrącać. Fabiano powiedział coś o śnie. Nie wiedziałam o co chodzi, patrzyłam więc tylko jak Czarka podchodzi do niego i coś mówi. Oboje wyglądali...hm, nie wiem jak, nie da się tego opisać. Słuchając ich wymiany zdań patrzyłam to na jedno to na drugie. Nie odzywałam się, nie przywróciłam do porządku, nic. Nie chciałam się wtrącać. Swoją drogą, lekcja z nimi dwojgiem będzie zapewne dość interesująca, no chyba że się trochę opamiętają, że nie są sami. Poza tym myślę, że nie chcieliby wtajemniczać mnie w jakieś ich sprawy. A więc stałam tak lekko na uboczu starając się nie sluchać ich rozmowy przy której w sumie być nie powinnam, z nieodgadnionym wyrazem twarzy spoglądając na towarzyszy.
/ Oj, przypomniało mi się coś. Macie świetny wątek Fabiś&Czarka w Izbie Pamięci. Taki refleksyjny i wgl <3
Patrzcie, co takie głupie uczucie może zrobić z inteligentnego, spokojnego człowieka. To po prostu przerażające. Boje się o tego biednego Włocha, bo jak Chiara jeszcze gorzej namiesza mu w łebku, to biedak oszaleje. Stał tam jak ten osioł, a w środku targały nim sprzeczne emocje. Z jednej strony uwielbienie, z drugiej niepokój, bo może to był tylko sen, jej tu nie ma, a on ma halucynacje. Aaalbo, co gorsza, dziewczyna na prawdę chodzi do Hogwartu, ale wtedy w Izbie nic się nie wydarzyło. A może To jednak miało miejsce, ale Czarka tego żałuje, lub nie pamięta? Niech ktoś się nad nim ulituje, i wyjaśni, bo nie wytrzymam. Z rozmyślań wyrwał go głos Ślizgonki. Chwileczkę, co ona mówi? dobra, nad tym zastanowi się później, ale ten głos pamięta nazbyt dobrze. Nie mógł go nie słyszeć dłużej niż tydzień. To po prostu niemożliwe. Tak oto doszedł do wniosku, że ma rację te cudowne chwile miały miejsce. Ha! A to zło wcielone go zwodzi! Dzielny Fabiano się nie da, o. - Tralalala, właśnie że nie - oświadczył tonem dziecka wiedzącego wszystko najlepiej. - Jesteś tu, mówisz do mnie i się nie pytasz, co tu robię. A wiesz dlaczego? Bo już to zrobiłaś. I parę innych rzeczy też - tłumaczył cierpliwie uśmiechając się łobuzersko, przy końcówce. Przerwał na chwilę, żeby jeszcze bardziej się do niej zbliżyć. - Tylko dlaczego wystawiasz tę szopkę? - zapytał i nieoczekiwanym, lecz nie gwałtownym ruchem, sięgnął po jej dłoń, zbliżył do ust i złożył na niej delikatny pocałunek, patrząc jej w oczy.
Szczerze… Nie podobało jej się, że rozmawiają o tym w towarzystwie osoby trzeciej. To była LEKCJA, nie ich prywatne spotkanie. Nie miała oczywiście żadnych pretensji do Tori, dziewczyna chce się uczyć – to dobrze. Ale Fabiano mógłby się trochę opanować. Nie wiem, kto przez kogo ma większy chaos w głowie. Fabiano swoim przybyciem zburzył stary ład i rozpoczął rewolucję. Tyle że ona była tradycjonalistką, nie lubiła zmian. Nie takich kolosalnych i nagłych. To miało nadejść stopniowo, powoli przemieniać się w coś pięknego i powoli odejść, kiedy przyjdzie czas. A tak? Przyszło niespodziewanie i nie chciało odejść. To COŚ w jej głowie chciało dokończyć dzieła. Tak samo jak Francuzi – w dość radykalny sposób. Nie wiedziała już nic. Ale wolała trzymać się tego, co wcześniej wydawało jej się sensowne, zlekceważyć to całe zamieszanie i postawić sprawę jasno. Tylko… co powiedzieć? Co powiedzieć, kiedy Włoch wpatrywał się w nią tak błagalnie. Skorupa nie miała pęknąć. Jeszcze nie teraz. Nienienienie. Na uczucia przyjdzie czas później, rozumiesz? Uniosła wysoko brwi, mrugając szybko powiekami? Co on powiedział? Jak…? Miało być inaczej. Zupełnie inaczej. - Twoje rozumowanie jest strasznie pokrętne, Fabiano. Sam gubisz się we własnych myślach. – pokręciła głową, ostatkami sił powstrzymując się od odwzajemnienia uśmiechu. – TO nie powinno mieć miejsca, nie powinno. Oj nie, za blisko. Zapach jego perfum znów zamącił jej w głowie. Może przestać myśleć o tym, jak być powinno i po prostu poddać się chwili? Ale… nie. Jeśli po raz kolejny pozwoli mu zburzyć mur, historia się powtórzy. Nie była wystarczająco silna, by przyjąć kolejny cios od życia, nawet jeśli sama go sobie zada. I tak źle, i tak niedobrze. Bo było już za późno na odwrót. Za późno. - Nie tutaj. Później o tym pogadamy. - Wyrwała swoją rękę z jego uścisku, odsuwając się o parę kroków.
Jeszcze wczoraj, dokładnie wiedziałam, co chcę napisać. A jak dzisiaj już muszę, to nie mam pojęcia co wykombinować, no. Ale jakoś sobie poradzę! Właśnie, właśnie, lekcja. Przez to wszystko, nawet ja zapomniałam. Fabianowi zupełnie wypadło z głowy,(w tej chwili, ofc.) że zastępuje nauczyciela w tak ważnej funkcji i powinien pilnować czasu, a co dopiero by pamiętał, że jakaś tam uczennica stoi sobie niedaleko! Chciałam już tu się stanowczo przeciwstawić i wykrzyczeć, że to Fabiano ma większy mętlik w głowie, ale to byłoby dość głupie. Obecność drugiego obydwojgu namieszało w uczuciach, zaburzało ład i w ogóle wywaliło życie do góry nogami, więc się nie licytujmy! Fabiano był zdania, że dobre zmiany, miłe zmiany, niech sobie następują, nie niszcząc tego w jego życiu, z czego jest zadowolony. Ale taka gorąca, włoska rewolucja chyba nie jest zła, hm? Ja, osobiście czasami mam ochotę Czarką potrząsnąć, bo widzę, że ona tutaj prze swoje fanaberie złamie Fabiankowi serduszko, który dla niej zgłupiał, porzucając imidż opanowanego, zadumanego romantyka. No, ej! On sam był z siebie na prawdę zadowolony i oczekiwał tylko najlepszego. Jakiż on był naiwny! Mam nadzieję, że niedługo zmądrzeje, bo nie będzie dobrze, oj nie. Odpowiedź dziewczyny zbiła go trochę stropu, ale i tak wiedział swoje. Miał taką wielką, wielką, ogrooomniastą nadzieję, że tym niewinnym pocałunkiem w dłoń, przypomni jej te cudowne popołudnia w Palermo, lub chociaż te kilka chwil w Izbie Pamięci. Przyglądał jej się uważnie i jego nadzieja ciągle rosła. Oczywiście wiedział, że z Czarką łatwo nie będzie, ale ...(miałam walnąć jakąś metaforę o róży i kolcu, lub o zatrutej strzale, żeby uświadomić, stan Ślizgonki i to coś, które przed chwilą zostało zasiane w jej...koło serca). Tak, tak, tymi ostatnimi słowami wzbudziła nadzieję Włocha. Później. Czyli będzie jakieś później z udziałem Fabiano i Chiary. Cudownie. Lecz w jej wypowiedzi tkwiła także sugestia, którą właśnie Fabek sobie uświadomił. Nerwowo zerknął na zegarek. Niech to szlag! - Porca miseria - zaklął szeptem, złapał mocno Czarkę za rękę, - Czas ruszać na spotkanie z matraleami! - obrócił się i zawołał w stronę Victorii: - Zapalcie różdżki i za mną! - dokończył i sam to uczynił. Następnie poprawił płaszcz i wciąż trzymając rękę dziewczyny, udał się w kierunku drzwi wejściowych. Zerknął jeszcze, czy nikt nie postanowił dołączyć w ostatniej chwili i wyszedł w noc, trzymając zapaloną różdżkę przed sobą. Odetchnął świeżym powietrzem i instynktownie, nerwowo zerknął na księżyc. Niedawno była pełnia. Wzdrygnął się mimowolnie i ruszył przed siebie.
Victoria szczerze mówiąc miała tego dość. Nie dość, że nie lubi Zielarstwa, a jest tutaj tylko ze względu na marzenie zostania aurorką to student, który ma prowadzić tą lekcję oraz uczennica, roztrząsają swoje miłosne czy tam nie miłosne problemy! No helloł! To lekcja! Victoria stała tak na uboczu z dziwnym wyrazem twarzy z nadzieją rozglądając się wokół. Błagam, błagam....Niech ktoś przyjdzie i to przerwie bo nie wytrzymam...Ale jak na złość nikomu nie chciało się ruszyć dupska z ciepłego dormitorium i przyjść na Zielarstwo. Uh. W pewnej chwili usłyszała polecenia zapalenia różdżki i ruszania na spotkanie z m...coś tam. Ślizgonka nie wiedziała cóż to są owe matraele co świadczyło o jej ignorancji do tego przedmiotu. Ale odetchnęła z ulgą, że w końcu ktoś przypomniał sobie w końcu że jest lekcja. Nie miała ochoty iść ale skoro już tu przyszła nie może się wycofać. Ale i tak w towarzystwie Czarki i Fabiano czuła się niepotrzebna, olewana, jak piąte koło u wozu. Westchnęła przeciągle wyjmując różdżkę zza paska spodni. Szepnęła "Lumos" i otulając się mocniej płaszczem niechętnie wyszła w noc za towarzyszami w ręku dzierżąc swój magiczny atrybut.
Jakaś tam uczennica? No dziękujemy bardzo, naprawdę! Czarka na pewno nie jest jakąś tam uczennicą. Nie dla Fabiano. Prawda? Właściwie, gdyby Morello zdecydowała się wreszcie, czego tak właściwie chce, byłoby o wiele prościej i nie musieliby sobie nawzajem aż tak plątać w łepetynkach. Jest zła. Jest baaaardzo zła. I tragiczna w swoich skutkach. Nawet słowa „gorąca” i „Włoska” jej nie przekonywały. Wolała swoje zimne zasady i swój włoski temperament, a nie jakąś cholerną rewolucję! Było dobrze, jak było. Teraz nie jest. Utknęła w ślepej uliczce, nie wiedziała, czy ma się cofnąć, czy za wszelką cenę pokonać mur stojący jej na drodze. Znając ją i tak w końcu wybierze powrót do początku, ale… ludzie się zmieniają, prawda? Nie wyobrażam sobie, żeby dziewczyna tak się przeobraziła pod wpływem Fabiano, ale cuda się zdarzają. Ależ proszę bardzo, potrząsaj, ile tylko chcesz! Nie jestem jednak pewna, czy to przyniesie jakieś rezultaty. Nie warto się męczyć, syzyfowe prace nie są na topie. Hmmm… jego wybór, no! Wcale go o to nie prosiła. Wręcz przeciwnie. Sam się prosił i teraz ma. Naiwność jest przywilejem, pozwala wierzyć w nawet najbardziej bezsensowne obietnice, dzięki niej nie wyszukuje się wszędzie podstępu i negatywów. Niech nie zatraca tej cechy. Pocałunek to za mało, by Fabiano wygrał walkę z jej strachem i niepewnością. Bo przecież o to się tutaj rozchodziło. Nie była stworzona do tego typu relacji, nigdy nie chciała ich mieć, a historia pokazała, że nie potrafi wytrzymać w poważnym związku zbyt długo. W ostateczności albo będzie kogoś zdradzać, albo go porzuci. Sama nie wiem, co jest gorsze. W każdym razie lepiej, żeby nie robił sobie żadnej nadziei. ŻADNEJ. Bo mimo że ją do siebie przyciągał, nie był dość silny, by ją przyciągnąć. Spalmy tę nadzieję już teraz. Potem sprawi to większy ból. Nie ma miejsca na matkę głupich, nie ma miejsca na miłość. Ten świat jest zbyt brutalny na takie uczucia. Niech się nie cieszy. Chiara po prostu nigdy nie pozostawiała spraw niedokończonych. Chociaż coś robiła przyzwoicie – kończyła. Może w tej sytuacji będzie inaczej, może nie… nie było gwarancji. Przewróciła oczami, słysząc jego przekleństwo. To z pewnością nie było zachowanie godne nauczyciela. Tym bardziej, że tkwili tu już trochę, a lekcja nadal się nie zaczęła. Zanim sobie uświadomiła, co robi ruszyła z Fabiano do drzwi wejściowych, ale zaraz po ich przekroczeniu delikatnie wyrwała się z jego uścisku i poczekała na idącą za nimi Tori. W międzyczasie wyciągnęła różdżkę, którą zapaliła niezawodnym zaklęciem Lumos. Uśmiechnęła się do Ślizgonki i ruszyła z nią ramię w ramię za Włochem, gawędząc to o tym, to o tamtym.
Przybiegłam tutaj. Zatrzymałam się i odetchnęłam. Zerknęłam za siebie i zobaczyłam, czy Nataniel biegnie. Usiadłam pod ścianą i rozgrzałam sobie ręce. Czekałam, aż zjawi się Ślizgon i w tym czasie zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Było tu dość dużo miejsca. Ściany szare, a podłoga pokryta ciemną kostką. Poczułam się bardzo szczęśliwa, bo w końcu dowiem się czegoś o tej tajemniczej sprawie. Rozejrzałam się raz jeszcze i krzyknęłam: - Ej, ty! Zły czarodzieju, chodź tutaj - zawołałam w stronę wejścia na błonie i uśmiechnęłam się promiennie.
- Ej ty? No no dom Lwa jest coraz bardziej wysublimowany... Uśmiechnąłem się wchodząc do środka i patrząc na nią jak miast iść do kuchni, lub chodziarz do kamiennej ławy stojącej kawałek dalej, ta mała złośnica wolała siąść na ziemi. Podszedłem i usiadłem obok patrząc dzięki przewadze wzrostu na moją rozmówczynię. -Chcesz więc rozmawiać tu? Nawet dobrze spore echo tej sali zniekształci treść rozmowy, a tu gdzie siedzimy łatwo mogę zobaczyć czy ktoś idzie. I rzeczywiście, przeczesałem okolicę wzrokiem nasłuchując przy tym. Nie zauważywszy nikogo ani niczego podejrzanego kontynuowałem. - Więc jak to zacząć... Spojrzałem smutno na pełną życia dziewczynkę zbierając w skupieniu słowa. -Moja rodzina jest bardzo stara i wiekowa. Pochodzimy z Polski gdzie wyemigrowaliśmy w średniowieczu zmuszeni do opuszczenia wysp. Od tego czasu zajęliśmy się budową naszego małego imperium, robiąc to każdymi możliwymi sposobami. My nie jesteśmy jak Voldemort powiedzmy że jak znam moich przodków i przełożonych, handlowaliśmy zarówno z nim jak z Zakonem Feniksa, Oferując broń, Eliksiry, oraz naszych ludzi. A ty? Spojrzałem na nią ze smutkiem. -Miałaś być karą dla kogoś, kto nadepną na odcisk mojemu rodowi. Niemniej żyjesz prawda? Ktoś z twojej rodziny musiał uiścić co miał uiścić, lub przestać mieszać bo nawet jeśli nie przyjąłem zlecenia na ciebie i zapłaciłem za to straszną cenę, nie nasłali innego zabójcy... Spojrzałem w ogromne ze zdziwienia i szoku być może zaskoczenia oczy. - Oszczędziłem ci życie, jestem więc za ciebie odpowiedzialny byś go nie straciła i jak powiedziałem ci mała jestem ci też winny pewien dług honorowy... Zawiesiłem cichy głos i spojrzałem przed siebie nie patrząc na nią. - Więc skoro już wiesz, rozumiesz czemu jestem raczej mało przyjemnym i dobrym czarodziejem?
Całą opowieść wysłuchałam do końca w milczeniu. Kiedy chłopak skończył mówić moje oczy zrobiły się wielkie i jedyne co dało się z nich odczytać to smutek, przerażenie, zdziwienie i... złość? Po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Nie mogłam przestać płakać. Po chwili, kiedy już otrząsnęłam się wstałam z ziemi i stanęłam na przeciwko siedzącego Nataniela. Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. Jedyne co zrobiłam to wzięłam wielki zamach i uderzyłam Ślizgona ręką w policzek z całej siły. Nie obchodziło mnie co chłopak może mi teraz zrobić. Na jego prawym policzku widniał czerwony odcisk mojej ręki. Obie dłonie zacisnęłam w pięści i pobiegłam w stronę wyjścia. Byłam już prawie przy drzwiach głównych i zawołałam jeszcze: "Czyli jednak lepiej się iść utopić."
Skoczyłem jak długi, łapiąc uciekinierkę i obracając do siebie twarzą, patrząc na nią z przerażeniem w oczach. Do diabła, czy ona musi... Grrrr... było mi tak ciężko powiedzieć jej to wszystko, czułem jak poczucie winy zaczyna rozrywać mnie od środka, a gardło zacisnęło się tak, że przez krótką chwilę głosu nie umiałem wydobyć. - I co ja mam z tobą zrobić ...? Zapytałem pełnym bólu, lecz spokojnym głosem. - Lubię cię i polubiłem od początku, ale nie jestem miłą osobą i ... Ja naprawdę nie chciałem ci tego wszystkiego powiedzieć. Wiedziałem, że tak zareagujesz. Spojrzałem na nią ze smutkiem oczu, które w tak młodym wieku widziały już po prostu za wiele. - Rozumiesz teraz, czemu czasem lepiej nie wiedzieć? Dodałem cicho i łagodnie, odciągając lekko jej zwichrzone włosy zasłaniające jej twarz... - W porządku, nienawidź mnie, przywykłem do tego ale... Jeśli zrobisz sobie krzywdę lub się zabijesz, znajdę cię nawet po drugiej stronie i nie chcesz wiedzieć, jak się wścieknę, jeśli nie będziesz dbała do siebie.