Wchodząc głównym wejściem do zamku, pojawia się w tym miejscu. Stąd można dostać się do wszystkich innych innych części Hogwartu, jak Wielkiej Sali, schodów oraz podziemi. Sklepienie jest tak wysoko, że niemal niemożliwe jest jego zobaczenie. Jest to miejsce spotkań uczniów, szczególnie gdy są z innych domów. Pierwszego września panuje zazwyczaj straszny tłum, gdy wszyscy cisną się do Wielkiej Sali.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:18, w całości zmieniany 1 raz
Pokazała mu język na jego stwierdzenie, ale po chwili uśmiechnęła się szeroko. - Może nad jezioro? - zapytała i nawet nie skrzywiła sie na myśl o serii pytań. Była przygotowana chociaż jak to ona nie lubiła mówić o sobie. Da radę. Wytrzyma to wszystko.
W odpowiedzi potarmosił jej czuprynę, zmieniając ją w twór podobny do wroniego gniazda. Haha. - Niech będzie jezioro - odparł, po czym uzbroił się w męstwo i, pociągając za sobą kuzynkę, wyszedł na okropny chłód. Cholera, ten sweter nie jest aż tak ciepły.
U wielkich drzwi zamku ukazał się nieznany tu jeszcze nikomu chłopak. Ubrany w swobodny mugolski ubiór, przytaszczył swój kufer wypełniony szkolnymi podręcznikami i innymi tego typu pierdółkami. Jak się czuł? Dziwnie. Nowa szkoła, nowi znajomi. Nie miał pojęcia cóż takiego może go tu spotkać. Popchnął drzwi, które otworzyły się posłusznie. Rozejrzał zagubiony. Gdzie miał iść? Zdał się na los i poszedł w dowolnym kierunku.
Hayley poczuła chęć przewietrzenia się. Nie mogła już dłużej wytrzymać otoczona ścianami ze wszystkich stron - potrzebowała świeżego powietrza. Gdy tylko myśl o tym zakiełkowała w jej umyśle, chwyciła kurtkę i obwiązała się niechlujnie długim, wełnianym szalikiem, który ciągnął się za nią, gdy zbiegała po schodach. Zatrzymała się gwałtownie w sali wejściowej. Drogę zagradzał jej kufer. Ktoś przyjechał, czy ktoś wyjeżdżał? Podniosła wzrok i przyjrzała się ciekawie właścicielowi kufra. Nigdy przedtem go nie widziała - tak więc chyba ktoś przyjechał! Dziewczyna wcisnęła ręce w kieszenie i podeszła, rzucając chłopakowi nieśmiałe spojrzenia spod rzęs. - Hej - przywitała się. Zagryzła wargę, nie wiedząc, o co mogła by zagadnąć. - Jesteś nowy? - spytała, stwierdziwszy, że nie wymyśli nic ciekawszego.
Odwrócił zagubiony wzrok w stronę osoby, która najwidoczniej chciała go poznać. Zrobiwszy to ujrzał przed sobą dziewczynę. Blondynka. Możliwe, że w jego wieku. Sprawiała wrażenie sympatycznej - czyżby tylko pozory? Żeby znać odpowiedź na to pytanie, koniecznym jest poznanie jej. Chociaż troszeczkę. - Hej. - odparł spokojnie, zatrzymując się przy niej - Tak, jestem nowy... Mów mi Spencer. Wiesz może jak trafić do portretu Grubej Damy? Podrapał się teatralnie po sterczącej w nieładzie czuprynie i przyjrzał się rozmówczyni.
Wybiegł z Wielkiej Sali i podążał przed siebie, coraz szybciej i szybciej. Po jakimś czasie nie wiedział już zupełnie w której części zamku się znajduje. To głupie, ale tylko co jakiś czas otwierał oczy by upewnić się, że w nic zaraz nie walnie. Wprost idealny sposób na zgubienie... Stracił już zupełnie poczucie czasu i stwierdził, że najlepiej będzie jeśli zacznie kierować się w dół. Tak więc, jak się okazała z trzeciego piętra, dotarł do Sali Wejściowej. Prawie w to samo miejsce z którego rozpoczął swoją wędrówkę... świetnie. Dostrzegł nieco dalej dwójkę uczniów, dziewczynę kojarzył, była o rok starszą Gryfonką. Ciekawe czy go rozpozna? Wciąż miał na sobie przebranie Zorro, więc twarz zasłaniała maska, a u bok sterczała szabla. Idealna broń zamiast różdżki, której swoją drogą nie powinien zostawiać w dormitorium. Nieco już opanowany podszedł do nich, starając się iść dostojnie i cicho niczym bohater za którego się przebrał. Rozżalenie i złość na Connie już prawie minęła... przynajmniej póki jej nie widział ani nie wchodziło do Wielkiej Sali.
Skierował wzrok na dziwnego przybysza. Czarny kostium, maska. Czyżby bal przebierańców? Zapewne ktoś przebrał się za Zorro. Nie miał jeszcze zbytnio okazji zorientować się o tutejszych "eventach", ale miał nadzieję, iż wkrótce odpowiednio się doinformuje. Uznał, że wypadałoby zacząć już teraz... Bale maskaradowe. Nie przepadał za takowymi. Od małego. Dlaczego? Z powodu jego durnej fobii. Ale historia jej zyskania była na tyle pogmatwana i niejasna, że sam nie wiedział czemu takową ma. Odsunął się trochę od "Zorro" i zamrugał szybko, niby to z ostrożności, chociaż gdzieś w głębi wiedział, że i tak nic mu się nie stanie. - Jakiś bal przebierańców? - spytał obojga, patrząc to na chłopaka, to na dziewczynę.
Widząc wzrok chłopaka, uniósł głowę do góry, dumny, jak prawdziwy gryfon. A co, niech wie od razu w jakim jest domu! Wyciągnął zza pasa swą szablę, z zadowoleniem wsłuchując się w towarzyszący temu świst. Tak, tak, jak prawdziwy Zorro! Przejechał delikatnie palcem po ostrzu. Normalnie może i nacięło by mu skórę, bo jakaś tania zabawka to była, a prawdziwa broń, jednak czarne, skórzane w dodatku rękawiczki efektywnie chroniły jego dłonie. - Tak... to znaczy był. Skończył się już. Chyba - zmieszał się trochę, co musiało ująć nieco z pierwszego wrażenia jakie pragnął zaprezentować. W istocie, nie wiedział czy bal już się skończył. Przebywając na trzecim pietrze zamku stracił poczucie czasu, jednak musiał go minąć dość sporo skoro teraz było już widno.
- Hayley - przedstawiła się. Kąciki jej ust unosiły się delikatnie w subtelnym pół-uśmiechu. - Jasne. - Wprawdzie to stamtąd właśnie tu przywędrowała, ale nie miała nic przeciwko powrotu; spacer mogła odbyć w każdej wolnej chwili - towarzystwo było czymś, czego potrzebowała znacznie bardziej, poza tym lubiła poznawać nowych ludzi. - Skąd się przeniosłeś? - zapytała ciekawie. Chwilę później do sali wbiegł chłopak przebrany za zorro. Hayley dałaby głowę, że go kojarzy, ale maska udaremniła jej rozpoznanie go. Wydawał się być lekko zdenerwowany. Dziewczyna utkwiła wzrok w jego szpady, która błysnęła w świetle kandelabrów. Westchnęła lekko na wspomnienie balu, który okazał się dla niej, niestety, kompletnym niewypałem. Wolała odgonić przykre wspomnienie wieczoru spędzonego na pustych rozmówkach. Właściwie miała szczęście, że mogła wtedy liczyć chociaż na towarzystwo Vanille. - Hej - przywitała się z chłopakiem-zorro.
Przez chwilę przyglądał się chłopakowi, po czym powrócił do tematu. - Powracając do twojego pytania... Mieszkałem większą część swojego życia we Francji, choć tu się urodziłem. Uczęszczałem tam do Beauxbatons przez pięć lat... - zawiesił się na chwilę, żeby zebrać słowa - Aż tu nagle... HOP! I jestem tutaj. Uśmiechnął się, ukazując swoje białe, proste zęby i zmrużył oczy niby to w ironii. - Doprowadzisz mnie do Grubej Damy? - spytał chwytając za rączkę kufra i przygotowując się już do drogi - Będę wdzięczny. Obdarzył ją dramatycznym spojrzeniem, po czym na twarz jego wdarł się rozbawiony uśmieszek.
Machnął jeszcze ze dwa razy szablą, po czym skierował ją czubkiem ku dołowi, jakby stawiając na śliskiej posadce. Ręką oparł się na rękojeści dość mocno, tak że cała głownia nieco się wygięła. - Cześć, Hayley - posłał jej szeroki uśmiech. Oczywiście, doskonale znał jej imię. Starsza o rok blondynka... i ogólnie, ładna była. Że też nigdy z nią nie rozmawiał! Spojrzał na chłopaka. A więc nowy. Ależ on się wymądrzał, jakby nie wiadomo jak długo tu był, znał wszystkich, bla bla bla. - Jesteś Gryfonem? - spytał, usłyszawszy jego prośbę o zaprowadzenie do portretu Grubej Damy. - To dopiero przyjechałeś i już wiesz do jakiego domu należysz... czy już tu byłeś wcześniej? A mu się zawsze wydawało, że skoro Francuzki są takie ładne i czarujące, to chłopak uczący się w Beauxbatons też taki będzie. Ten... nie wiedział nawet jak ma na imię, wcale na takiego nie wyglądał. - Dlaczego tam wyjechałeś? - zdarzył jeszcze spytać, gdy najzwyczajniej, padł na ziemię, gdyż szabla nie wytrzymała już jego ciężaru. Nie żeby się złamała! Takim badziewiem znowu nie była. Po prostu... poślizgnęła się.
Z nad wyraz spokojny wyrazem na twarzy słuchał serii pytań przybysza. Wtem - ŁUP - padł na ziemię niezdarnie. Podniósł w reakcji brwi i podał mu rękę. - Wszystko w porządku? - spytał pomagając wstać chłopakowi. Spuścił wzrok na szablę. Cały czas uśmiechał się, tak jakby nic się nie stało. Opuścił jedną z brwi i kontynuował: - Mam więc odpowiadać na pytania, tak? Okej... No problem. Skoroś taki dociekliwy.- wzruszył obojętnie ramionami - Byłem już tu raz. W trakcie wakacji, by załatwić wszystkie formalności w sprawie zmiany szkoły i tak dalej... A ponieważ nie miałem możliwości pojawić się tu na początku roku szkolnego w Hogwarcie z powodu przeprowadzki... Nie miałem zaszczytu uczestniczenia w "słynnej ceremonii przydziału". Dlatego łaskawie przynieśli mi tiarę i przydzielili do "Groffenderu", czy jakoś tak... A co do ostatniego pytania... Ta sprawa dotyczy mojej rodziny i spraw, które nie powinny cię interesować. Ale Francuzem nie jestem. - skrzywił się na samą myśl o tym - W żadnym razie. Urodziłem się tu, w Anglii. Zamilkł.
- Oczywiście, że tak. - Bo dlaczego miała nie zaprowadzić chłopaka? Cieszyła się, ze mogła spędzić trochę czasu w czyimś towarzystwie, bo wszystkie znane jej osoby gdzieś się pochowały. Zastanowiła się, próbując sobie rpzypomnieć, kiedy ostatnio widziała Constantine'a. Chyba wtedy, w sowiarni. - Francja? - nuta zaciekawienia pojawiła się w głosie Hayley. Mimo, że w dzieciństwie bardzo dużo podróżowała i zwiedzała, to we Francji nie była. - Czy Francja jest taka, jak opowiadają? Ze zdziwieniem spojrzała na zorra. Więc go znała, skoro on znał jej imię. Nijak nie mogła go jednak rozpoznać po głosie. Z półotwartymi ustami słuchała jego monologu składającego się z pytań. Gdy ten się przewrócił, zasłoniła dłonią usta, by stłumić chichot, którego nie zdołała powstrzymać. Pomogła Spencerowi go podnieść.
Wciągnął powietrze, po czym spojrzał na Hayley ze zmieszaniem. - Może opowiem ci wszystko na miejscu? Chyba, że wolisz tu stać, to w takim razie nie ma sprawy. - oznajmił przejeżdżając dłonią po czole. Widać było, że denerwowało go stanie tu z kufrem, kiedy w każdej chwili może przyjść więcej zainteresowanych jego przybyciem uczniów. Bo niby po co robić z tego powodu taki szum? Nie lubił czegoś takiego. Dwójka wtajemniczonych w ostateczności wystarcza, jak na razie.
- Skąd, mogę iść choćby zaraz - powiedziała, machnąwszy ręką w geście mówiącym "drobnostka". Uśmiechnęła się pokrzepiająco do chłopaka. Widać było, że nie chciał dłużej stać tu z kufrem. - Za kilka dni zasypię cie pytaniami o to, co ciekawego udało ci się już zobaczyć - powiedziała, szczerząc do niego zęby.
Wyszczerzył zęby do obojga. No co za wstyd, żeby jego, w dodatku przebranego za Zorro musieli podnosić! To on powinien pomagać innym. Przynajmniej taka miała być rola jego Wolontariatu, który swoją drogą coś został zapomniany. Zdarza się... - Jak najbardziej - oparł i otrzepał się. Musiał być przecież pewny, że jego czarna peleryna jest nieskazitelnie czysta. Dociekliwy było okropnie, więc z chęcią wysłuchał. Pytań tak dużo znowu nie było, co on tam knocił, hę? - Fajnie - skomentował całą wypowiedź chłopaka. No tak, chciał iść. Więc co za problem żeby sam zaczął to robić? Twan zaproponowałby mu pomoc z taszczeniem kufra, ale przecież byli w Hogwarcie, więc można było do tego użyć różdżki. A z zaklęciem chyba sobie poradzi.
Uśmiechnął się wdzięcznie do obojga i jakby czytając myśli wyciągnął z kieszeni jeansów swoją różdżkę. Długa na dziewięć cali, wykonana z ostrokrzewu z szponem hipogryfa w rdzeniu. Chuchnął w czubeczek po czym jakby zaczął rozluźniać nadgarstek. Żeby zbytnio sprawy nie przedłużać skierował różdżkę na kufer po czym wypowiedział pod nosem zaklęcie: - Wingardium Leviosa. Z różdżki wystrzelił magiczny promień i uniósł w powietrze ciężki kufer. Następnie dał znak towarzyszom, że 'jest gotów by go zaprowadzono'.
- No to chodź - powiedziała dziewczyna i poprowadziła go. - Musisz uważać, bo łatwo zabłądzić w Hogwarcie. No i fałszywe stopnie - machnęła ręką w geście mówiącym "no tak - fałszywe stopnie". - Najgorsze jest wchodzenie na górę - przerwałą na chwilę monolog, by odwrócić się i sprawdzić, czy Spencer idzie, bo może się jej przestraszył? Ludzie nie zawsze reagowali z entuzjazmem do jej zbytniej żywotności (która nie ujawniała się często, ale jeśli już, to wyraźnie).
Poszedł za nią utrzymując w powietrzu lewitujący kufer. Idąc dwa kroki za nią, słuchał uważnie słów Hayley dotyczących szkoly. Z tego co mówiła, wywnioskował, iż łatwo tu zabłądzić. A to z pewnością nie powinno spotkać takiej osoby jak on. To do niego po prostu niepodobne. Fakt, czasami bywa roztrzepany, ale żeby się zgubić? Nie. Na to by sobie nie pozwolił. - Fałszywe stopnie? - powtórzył pocierając się w brodę wolną ręką. Czy chodziło o takie, co mogą mu zrobić krzywdę? Jeśli nie, to wcale nie pytał.
Cicho weszła do sali. Nie wierzyła, że wreszcie spełniło się jej marzenie i trafiła do Hogwartu. Rozglądała się powoli, jakby nie chciała by jej coś umknęło. Niesamowite... - pomyślała. Spojrzenia wszystkich osób, lekko ją spłoszyły. Postanowiła pooglądać szkołę, póki ma na to czas.
Patricia weszła do sali głównej, przysiadła na jednym z parapetów, wbiła wzrok w ziemię, a ręce do kieszeni. Miała dośc Hogwartu. Dość, dość, dość, cholera jasna, dość. Zacisnęła usta w wąską kreskę, nienawistnym spojrzeniem omiatając całą salę. Może by tak się zabić i skończyć wszystkie te męki? Nie. Za bardzo lubiła życie, psiakrew.
Czyż to był naprawdę (nie) znakomity pomysł, aby lecieć do Anglii dwanaście godzin pełnym mugolów samolotem?! Doprawdy, nie rozumiał, jak w ogóle to wytrzymał. Pomińmy fakt, że zmieniał trzy tysiące razy pozycje. Ale jak można rozmawiać o tym, ile kosztuje ser na Long Island a ile w durnym Londynie? Chyba to było logiczne, że w Anglii jest nieco drożej. Poza tym, czy owe kobiety musiały skupiać się jedynie na białym serze? Nawet w nocy nie pospał, bo słysząc angielski akcent, aż go mdliło. W końcu naprężył szyję, wystawiając nogi na korytarz. Jedna z starszych pań musiała zauważyć jego wspaniały tatuaż i wtem zaczął się długi monolog "jaka ta młodzież niewychowana! Sami przestępcy". Wkurzony, wstał ze swojego miejsca i wepchnął w ten niezamykający się dziób mandarynkę, życząc miłej nocy. Dlatego też, sam wypad do Hogwartu przekreślił z góry. Nawet nie wiedział, jakich ludzi ma się spodziewać! W końcu przekroczył salę wejściową. - Och, jak to miło, że ktoś w końcu się zajmę tą walizką - warknął, gdy pojawił się skrzat. Wyminął go, chcąc przekonać się, czy warto było się tyle męczyć, lecz spostrzegł żywą duszę na parapecie. Wpierw się nieco wystraszył. Pomyślał tylko, że raz kozie śmierć, może nie będzie taka zła. Swoją drogą w Salem było dużo gotek i niektóre z nich, nawet całkiem dobrze całowały. Chrząknął, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Jej spojrzenie nie było niczym miłym, lecz wzruszył tylko ramionami. - Patrząc tak na mnie, bynajmniej mnie nie zabijesz, a siebie tym bardziej.
Cholera, ktoś śmiał się do niej odezwać. Byle nie nauczyciel, smarkacz, ani nie skrzat domowy. Ale nie... Uniosła brwi, lustrując chłopaka wzrokiem. PRZYSTOJNEGO chłopaka. Posłała mu spojrzenie w stylu "nie pomyliłeś się aby? Na pewno mówisz do MNIE, a nie do kogoś za mną? Jakiejś blondyny, albo parapetu?" Nie, najwyraźniej nie. Tylko ona potrafiła zabijać spojrzeniem przystojniaków mierzących ładne metr dziewięćdziesiąt. Uśmiechnęła się krzywo, jej wzrok nieco złagodniał. Steve mógł dostrzec, że gdyby nie warstwa mrocznego makijażu, byłaby całkiem ładna. -Nie jesteś z Anglii. -odparła, przyglądając mu się uważniej. -Your accent sounds American, but it is fuckin' impossible abyś znalazł się w takiej dziurze. Zagadkowe!
Super, że każda na niego tak reagowała. Uniósł tylko brew, czekając aż jej skrajne podniecenie minie. Z reszta, czy każda kobieta widząc kogoś przystojnego musiała od razu skakać na jego widok? Czy naprawdę uginały się jej kolana na sam WIDOK? Dlatego cieszył się, że do kobiet nie należy. Jeszcze musiałby roztrząsać jakieś dziwne uczucia wyższe, a dla niego wszystko było proste. - Jeśli próbujesz odstraszyć mnie po raz drugim tym spojrzeniem, to chyba mamy problem, bo nigdzie się stąd nie ruszę - odparł, opierając się o parapet. No bo gdzie miał się przejść, gdy nie znał szkoły? Niby w wytycznych miał napisane, że mieszka w skrzydle studenckim, ale do cholery najpierw trzeba było je znaleźć, a potem nie być skazanym na mroczny makijaż. Nawet nie zastanawiał się jakby wyglądała bez niego. Czy naprawdę było ważne? Jakoś nie miał ochoty na siłę zmywać jej makeupu, a jak jest to jej image, to niech taki będzie. - Potraktuje to jako przejaw błyskotliwości - odpowiedział jej, wyjmując paczkę papierosów z tylnej kieszeni. Naprawdę miał to gdzieś, czy może tu zapalić czy też nie. Who cares? - Fuckin' impossible? - uniósł brew, przyglądając się jej w końcu uważniej. W zasadzie to była nawet niezła, lecz on preferował jaśniejsze włosy. - Więc co ja jestem? Duch? - prychnął, odpalając papierosa za pomocą zaklęcia "incendio". Gdy zorientował się, że był ostatni, zgniótł paczkę w dłoni, a następnie wzruszył ramionami. Jarzącą się używkę skierował do dziewczyny i spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
Heeej, też chciałaby zapalić! Ach, akurat miał ostatniego, co za zasrana ironia losu. Westchnęła i sięgnęła do torebki. Wyjęła własne papierosy i zapaliła. Zaciągnęła się głęboko dymem, również uważnie przypatrując się chłopakowi. Nadal uśmiechała się krzywo, lekko dostrzegalnie. -Proszę, proszę, powinnam być zaszczycona? -błyskotliwa, dobre sobie! Zmrużyła oczy, uśmieszek poszerzył się nieco. -Nie, nie duch. Raczej looser. -skwitowała cierpko. -Co więc robisz w deszczowej Anglii, amerykański chłopcze? Przecież macie tam w Stanach jakąś szkołę w Salem. Wylali go? Tak jak ją?
Przecież ją poczęstował! Nie okazałby się takim chamem, aby nie mogła doświadczyć takiej przyjemności. No heloł. Popatrzył tylko jak grzebie we własnej torebce, zastawiając się, czy jak większość kobiet skrywa tam nawet młotek. Chyba parsknąłby śmiechem i uciekł z przerażeniem, że pierwszą osobę, którą poznał jest wariatka. Dogadałaby się z Raphciem, pff! Artysta od siedmiu boleści. - Myślę, że to dobry motyw do tego, abyś przestała być aż tak sarkastyczna. Chociaż stwórz pozory dla amerykańskiego chłopca. - odpowiedział, po czym wypuścił wolno dym. Psia krew, tu nawet inaczej papierosy smakują! Jak ona mogła go nazwać frajerem?! To naprawdę była wariatka! Jeju, Stefciu, zabieraj dupę w troki i pisz do tatusia, że padł na głowę. - Looser - powtórzył z zamyśleniem jakby smakując to słowo. Jak ono śmiesznie brzmiało z angielskim akcentem - Krawaciku, naucz się wymawiać je poprawnie. - dodał. Jak można było tak wymawiać amerykańskie słowo? Strzepał popiół na kamienną posadzkę. Dlaczego nazwał ją krawacikiem? To proste. Amerykanie tylko w taki sposób dostrzegali anglików. Z krawatem oraz melonikiem. - Moim cichym przeznaczeniem jest sianie zamętu i zniszczenia, a do tego nawiedzanie takie istoty jak Ty. - odpowiedział jej, ponownie się zaciągając. Przecież nie będzie mówił jej oczywiste rzeczy, że jest Turniej Trójmagiczny. Co jak co, ale to oni powinni wiedzieć od tygodnia i tylko czekać na amerykańskich bogaczy.