To było pożegnanie.
Ile tygodni minęło od feralnego wydarzenia w Muzeum? Jeden, może dwa, albo i trzy? Nie miał głowy, żeby się nad tym zastanawiać. Nie, kiedy w jego życiu przewróciło się wszystko do góry nogami.
Była szósta trzydzieści. Na dworze było jeszcze ciemno, tak to już bywa, przecież zaczęła się jesień. Ale w środku paliło się światło, obnażając, jak potwornie wyglądało teraz to miejsce. Meble zostawił tam, gdzie stały - w końcu od początku do końca mieszkanie było wynajmowane. Ale w tym momencie próżno było szukać gdziekolwiek śladów jego obecności. Książki wszystkie papiery, spioły, ciuchy - cały jego dobytek - spoczywał w tej chwili w pudłach. Zupełnie gdzieś indziej, bo w jego nowym “domu” w rodzinnej Dolinie Godryka.
Nic nie trwa wiecznie - myślał Ben, czując jak mimowolnie do oczu napływają mu łzy. W tym mieszkaniu pozostawiał wiele wspomnień, jedne były miłe, podczas gdy inne wręcz przeciwnie. Spojrzał na kuchnię, w której dzień w dzień unosił się zapach świeżo parzonej kawy. Zerknął na kuchenny stół, przy którym spędził tyle długich godzin, udając, że jest to jego biurko. I wreszcie rzucił okiem na łóżko, ale tylko na chwilę. Niedawne zerwanie z Issym dalej go bolało, a pomimo wielu targeo, chłoczyściów i ręcznego prania, Benowi wciąż wydawało się, że kanapa przesiąkła zapachem tego cholernego masła shea. Nie mógł tego znieść, tak samo, jak nie mógł dłużej przebywać w tym miejscu.
Za dużo wspomnień.
Wyjął nową różdżkę i zgasił w końcu światło. Zamknął drzwi na klucz, zostawiając za sobą jakieś dziesięć lat życia. Westchnął, przymknął oczy, nie potrafił zdjąć ręki z klamki. W końcu jednak pokrzepił się myślą, że przyszedł czas na… nowe początki.
Zt