Umiejscowione pośród krętych korytarzy skrytki mogą wyglądać bardzo niepozornie. Podczas gdy wejście do niektórych zupełnie zlewa się ze ścianami, inne chętnie przyciągają swoim przepychem, by skusić i ukarać ewentualnych złodziejaszków. W Gringocie panuje niezwykle rozbudowany system zabezpieczeń, wobec czego do otwarcia skarbca wymagane są różne procedury. Oprócz tego, że drzwi wymagają magii pracownika, dodatkowo potrzebne są np. klucze właściciela. Przy skrytkach należy bardzo uważać, bowiem niektóre z nich zostały dodatkowo zaklęte. Podparcie się o drzwi jednej z nich może poskutkować zgubnym wciągnięciem do środka, inne podobno przenoszą klątwy...
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Scenariusz do rozegrania: 3 Okazało się, że masz naprawdę dużo pracy. Musiałeś przemierzyć wiele sektorów i każdy z nich zaczarować tak, że każde wypowiedziane w nim słowo było słychać głośno i wyraźnie z dużej odległości. Pech chciał (a raczej zaklęcia, które wcześniej były rzucone na to miejsce), że sam nie byłeś w stanie siedzieć cicho, wszystkie twoje myśli mimowolnie zamieniały się w wypowiadane przez ciebie słowa.
Organizacja warsztatów niosła ze sobą koszty, nie dało się tego ukryć, nic zatem dziwnego, że Christopher chciał to sobie nieco odbić. Poza tym zajmował się w głównej mierze roślinnością i zwierzętami magicznymi, nic zatem dziwnego, że nawet on zapragnął w końcu jakiejś odskoczni. Nie myślał o tym, żeby zmieniać zawód, czy coś takiego, ale skoro tylko zobaczył ogłoszenie w Proroku, pomyślał sobie, że właściwie, dlaczego miałby nie pomóc? Wybrał jeden ze spokojniejszych, luźniejszych dni, kiedy nie miał zbyt wiele do zrobienia i wybrał się do Londynu, by stawić się na wskazanym miejscu, a później wysłuchać dokładnie tego, co miał zrobić. Czy raczej - mieli zrobić, jak się okazało, bo w chwili, gdy pojawił się w banku, został poinformowany, że musi poczekać na drugą osobę. To nie było dla niego oczywiście żadnym problemem, w końcu nie musiał brać się do roboty zaraz z miejsca, ale podpytał, czy może są jakieś szczególne wymagania dotyczące pracy, jaką ma wykonać albo czy może chociaż dowiedzieć się, dokąd dokładnie się udadzą. Uzyskawszy odpowiedź, że zajmą się częścią skrytek, uniósł lekko brwi i skinął tylko głową. Nie zdążył nawet nic powiedzieć, kiedy dostrzegł Walsha i zamrugał, zastanawiając się poważnie, czy to jakiś koszmar senny, czy los jest bardzo przekorny i niesamowicie złośliwy. Owszem, pewne kwestie zostały, powiedzmy, wyjaśnione, ale Christopher zaczynał odnosić wrażenie, że świat nieco stanął na głowie i chyba nie umiał za nim do końca nadążyć. Walsh pojawił się na warsztatach, poprosił go również o pomoc z ogrodem, a tutaj jeszcze okazało się, że zgłosił się do tej samej pracy. Gdyby nie to, że brzmiało to absurdalnie i chyba było straszliwie głupie, O'Connor doszedłby do wniosku, że mężczyzna chyba go śledzi, czy coś podobnego. Miał go jednak za kogoś porządnego i po prostu głupie wydawałoby mu się coś takiego, nie mówiąc już zupełnie o tym, że profesor nie miał absolutnie możliwości dowiedzenia się, skąd właściwie się tutaj wziął gajowy, co więcej, nie mógł również wiedzieć, że ten faktycznie tutaj będzie. Najwyraźniej obaj uznali, że potrzebują jakiejś odskoczni od swoich codziennych obowiązków, a może również zastrzyku gotówki. - Walsh - rzucił na powitanie, orientując się, że o wiele trudniej mu z nim rozmawiać, kiedy go widzi, nie mówiąc już o tym, że chwilowo znajdowali się w dość, cóż, oficjalnej sytuacji i nie umiał zwrócić się do niego inaczej. Nie umiał tak do końca powiedzieć, skąd się to brało, czy raczej, nie chciał za mocno nad tym myśleć, więc zerknął raz jeszcze w stronę osoby, która miała im wszystko objaśnić. Jak widać pracownicy banku cierpliwi nie byli, co właściwie O'Connora nie dziwiło ani trochę, bo kiedy tylko Josh pojawił się na horyzoncie, zostali zabrani do wspomnianych wcześniej skrytek, a po drodze wyjaśniono im, co mają zrobić, po czym zostali sami. - Ciekawe czy zdążymy na kolację - mruknął Chris, rozglądając się po okolicy, bo miał wrażenie, że czeka ich iście syzyfowa praca. Zamrugał lekko, bo zdaje się, że wcale nie chciał mówić tego na głos.
Zbierał skrzętnie pieniądze, aby kupić dom. Kiedy już to zrobił, okazało się, że zostało mu mniej, niż przypuszczał. Rozważał wzięcie drugiego etatu w Hogwarcie, ale wtedy nie miałby tyle wolnego, ile potrzebował. Pomijając opiekę nad babcią, w czym pomagała mu jej sąsiadka, zostawała jeszcze kwestia remontu domu. Musiał mieć trochę czasu wolnego, aby wszystko odpowiednio przygotować. Jednak galeonów powoli brakowało. Nic więc dziwnego, że namierzył ogłoszenie w Proroku o dorywczej pracy. Do tego opierała się ona głównie o zaklęcia, w których nie czuł się najgorzej. Zdecydował się więc zgłosić i w krótkim czasie otrzymać informację o dniu, w którym miał się stawić w banku. Tego dnia miał problem z wyrobieniem się, więc wysłał sowę do Gringotta z informacją, że spóźni się odrobinę, za co najmocniej już teraz przeprasza. Docierając na miejsce, nieomal zatrzymał się w miejscu, co można było dostrzec po odrobinę zwolnionym kroku. O'Connor? Co gajowy tutaj robił? Też brakło mu pieniędzy i zgłosił się do dorywczej pracy? Zrządzenie losu było tak zabawne, że nie próbował nawet powstrzymywać się od uśmiechania szeroko, aż dołeczki się pojawiły. - Przepraszam, że trzeba było na mnie czekać - rzucił, podchodząc bliżej i tym samym dając znać, że jest już gotów do pracy. - O'Connor - wypowiedział miękko, znów bawiąc sie niejako jego nazwiskiem, sprawdzając, jak brzmi, gdy wymawia się je tak bezpośrednio. Cieszył się z ich rozmowy na wizegerze, w której trakcie gajowy zdawał się rozluźniać. Jednak teraz znów chował się do swojej skorupy, a przynajmniej takie odnosił wrażenie. Zostali poprowadzeni do sektora ze skrytkami, gdzie mieli rzucać czary ochronne. Widząc ich ilość, a tym samym ogrom czekającej ich pracy, cudem nie jęknął. Nie spodziewał się aż takiego wysiłku, jaki musieli włożyć, ale nie zamierzał sie teraz wycofać. Wyjął więc różdżkę i rozpoczął nakładanie nowych zaklęć na skrytki, gdy usłyszał rozterki Chrisa. - W najgorszym wypadku czeka nas jedzenie gdzieś po drodze. Znam dobre miejsce - odpowiedział, uśmiechając się zaczepnie. - Nie miałbym nic przeciwko zabraniu cię na kolację gdzieś poza zamek - dodał nagle, po czym zmarszczył brwi, spoglądając na Chrisa nieco niepewnie. Nie chciał tego mówić! Choć pomyślał. - Wracam lepiej do pracy - dodał, kontynuując rzucanie czarów na skrytki.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Naprawdę nie wiedział, co o tym myśleć, więc po prostu przyjął to do wiadomości, a przynajmniej chwilowo i postanowił skupić się na tym, co mimeli zrobić. To wcale nie było takie łatwe, ostatecznie bowiem dużo się wydarzyło, a teraz znowu znajdowali się gdzieś sami i musieli sobie z tym jakoś poradzić. Na całe jednak szczęście od lat ćwiczył ignorowanie pewnych spraw, umiał skupić się na zadaniu, jakie było przed nim postawione i miał nadzieję, że podobnie będzie tym razem. Kiedy zatem zostali sami, zabrał się właściwie z miejsca za rzucanie zaklęć, które miały na nowo zabezpieczyć skrytki. Niesamowite było to, że właściwie od razu zorientował się, że cokolwiek zostanie tutaj wypowiedziane, będzie doskonale słyszalne. Nie był pewien, czy to było jakieś wcześniejsze zabezpieczenie, czy może właśnie skutek uboczny słabnących czarów, ale starał się skoncentrować w pełni na tym, co robił, myśli jednak, a może język, wcale go nie słychały. - Ciekawe czy to wina wcześniejszych zaklęć, że wszystko tak się tutaj niesie i jest wyraźne - rzucił zatem, starając się ugryźć w język, bo to naprawdę w niczym nie pomagało, ale niewiele mógł na to poradzić. Co z oczu, to z serca, tymczasem jak widać u niego, co w głowie, to na języku i to nie było ani trochę dobre, wręcz przeciwnie i nie czuł się z tym zbyt komfortowo. Zresztą, kto by się czuł dobrze, gdyby paplał wszystko, co mu się po głowie kręciło? Prędko przywołał do siebie kolejne zaklęcia ochronne i zdał sobie sprawę z tego, że musi wypowiadać je na głos, a czary zawarte w tym miejscu, nieustannie mu odpowiadały. Gdyby tego bylo mało, Walsh znowu wypalił z kolejnym tekstem, a Christopher nie mógł się powstrzymać, żeby nie wyrzucić swoich myśli z głowy. - Na Merlina, z każym tak próbujesz? - mruknął i spróbował ugryźć się w język, ale to nie dawało żadnego efektu, więc i tak wybełkotał kolejne słowa, które brzmiały nieco dziwnie, bo próbował ich z siebie nie wyrzucać. - Chętnie, o ile nie potraktujesz tego jako randki - stwierdził, czując, że wypieki występują na całą jego twarz, nic zatem dziwnego, że machnął wściekle różdżką i zamiast zaklęcia ochronnego, które zamierzał rzucić na najbliższą skrytkę, posypały się tylko iskry, a on przez chwilę stał skołowany w miejscu, nim nie znalazł właściwych słów, by nałożyć protego na zamki, choć to oczywiście było proste zaklęcie i zamierzał zaraz wygrzebać z pamięci nieco lepszy czar. Było ich całkiem sporo, jak chociażby to zabawne zaklęcie, które tworzyło piaskową tarczę... - Metusque - powiedział, zanim się powstrzymał i chwilę później zmagał się z piaskową barierą wokół siebie, którą musiał prędko zakończyć. - Gdyby tylko dało się przestać myśleć.
Im bycie samym nie wychodziło na dobre. W tłumie potrafili się dogadać, znaleźć chwilę na prywatną rozmowę i jakoś iść do przodu. Jednakże na osobności... Ciągle los płatał im figle. A to herbata, o której działanie nawet nie dopytał, a to sprzeczka w skrzydle szpitalnym, niezrozumienie otrzymanych kwiatów, a teraz jeszcze to. Niby proste zadanie, nałożenie dodatkowych zaklęć na skrytki, które miały bronić przed dostaniem się do środka. Proste i banalne. Problem polegał na tym, co sprawiało, że myśli nie mogły być trzymane na uwięzi, za zamkniętymi ustami. Zresztą, z kimkolwiek innym gdyby tutaj był, nie robiłoby to problemu. Jednakże Chris był jak żółw, który w razie zagrożenia chowa się w skorupie, a Josh jedynie utwierdzał się w przekonaniu, że z jakichś powodów to on jest dla gajowego zagrożeniem. Nie podobała mu się ta konkluzja i nie bardziej wiedział, czy chce ją rozwijać. Dostawał ciągle tak sprzeczne sygnały, że sam się zaczynał powoli gubić. -Dzięki temu słychać, gdy ktoś próbuje się włamać, więc pewnie zaklęcie, a budowa banku jedynie wzmaga noszenie się dźwięku. Całkiem zmyślne. Ciekawostka z architektury, o której pewnie wiesz, niektóre zamki miały takie miejsca, gdzie mogłeś stać i słyszałeś wyraźnie rozmowę ... To ma jakąś nazwę, ale nie pamiętam... - zagryzł wargę, w końcu milknąc. To było nie do zniesienia, a jeszcze sporo pracy ich czekało. Nieco bał się tego, co będzie jeszcze powiedziane, świadom, że cokolwiek pomyśli, od razu Chris usłyszy. jak z kolacją. Reakcja mężczyzny jednak go zaskoczyła. - Nie. Znaczy tak, wykorzystuję towarzyski flirt do rozmów... Komplementy... Ale nie zapraszam na kolację każdego - odpowiedział od razu, tym razem nie czując irytacji, że mówi to, co myśli. Zaraz też uśmiechnął się szeroko, słysząc dość wyraźne, choć burkliwe wyrażenie zgody. - Mogę mieć z tym problem. Nawet duży. Gdzie jest różnica między randką a wspólną kolacją po pracy? - spytał, czując, że właściwie brzmi to tak samo. Odwrócił się w stronę kolejnej skrytki, rzucając na nią wpierw protego maxima i zamierzał rzucić kolejne, gdy usłyszał słowa Chrisa, które sprawiły, że dobry humor szybko opadł. Nie widział, że Chris właściwie rzucił na siebie samego zaklęcie ochronne i zmagał się z piaskiem, a słowa odebrał w kontekście ich rozmowy. - Czasem zapominam, jak lubisz zbywać milczeniem fragmenty rozmów - mruknął, zagryzając zęby. Próbował wrócić myślami do zaklęć ochronnych, którymi mógłby otoczyć skrytkę, aby zasłaniała oczy tym, co chcą się włamać, gdy zaklęcie samo wypłynęło z jego ust. - Fumos... Niech to pałką w znicz... Nie o to chodziło - warknął sam na siebie, znikając w czarnym dymie na moment.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Może gdyby Christopher umiał powiedzieć, z czym dokładnie wiązały się jego obawy, co powodowało, że tak mocno spinał się w obecności Walsha, byłoby inaczej. Świadomość, że profesor przypomina mu nieco Charliego nie była najlepsza, ale też nie umiał do końca przełożyć tego na to, co dokładnie czuje i z czym się to je. Uciekał więc, wiedząc jednocześnie, że nie chce i nie lubi niektórych zaczepek, ponieważ jednak był sobą i niezbyt lubił mówić o tym, co się w nim czaiło, nie wypowiadał tego wprost, a jedynie ignorował pewne kwestie. Nie lubił ich, nie podobały mu się, a przede wszystkim źle mu się kojarzyły, nic zatem dziwnego, że w to nie brnął. Mylne sygnały? Och, gdyby on jeszcze wiedział, że w ogóle cokolwiek sygnalizuje! Josh nie wiedział o nim zbyt wiele, a zatem nie miał również pojęcia, że Christopher właściwie nie miał doświadczenia w kwestiach związanych ze związkami, randkami, czy czymkolwiek takim. Początkowo po prostu ich odmawiał, czy może raczej - nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że o to chodzi. Później, cóż, nie trafił chyba na nikogo właściwego i po jednym spotkaniu czuł najczęściej niesmak albo miał wrażenie, że do czegoś się zmusza. To zaś dość prędko spowodowało, że uznał, iż woli pozostać sam, bez tych wszystkich żenujących przypadków i głupot, jakie go dotykały. Aż w końcu pojawił się Walsh i znowu wszystko postanowiło stanąć na głowie. - Chyba wiem, o czym mówisz - przyznał po prostu, a później znowu poczuł niepohamowaną chęć wypowiedzenia swoich myśli i aż spiął się cały, bo to zaczynało być deprymujące. Nie mógł jednak się powstrzymać, zatrzymał się zatem przy kolejnej skrytce i nim rzucił na nią zaklęcie, dodał: - Lubię słuchać podobnych ciekawostek. To zawsze mi się podoba, kiedy ludzie mają coś podobnego do powiedzenia - czując jednocześnie, że za chwilę żołądek skręci mu się z bólu, strachu albo czegoś podobnego. Utknęli w tym miejscu i chociaż zajmowali się rzucaniem czarów ochronnych, których echo niosło się po całej okolicy, to nadal byli zmuszeni wyrzucać z siebie więcej i więcej. Tego się nie spodziewał i miał ochotę uciec, ale już wyobrażał sobie miny pracowników banku, kiedy poda im powód rezygnacji z pracy. Nic zatem dziwnego, że brnął w to dalej, przy okazji rzucając Joshowi spojrzenie kątem oka. - Myślałem, że to taka twoja rozrywka - rzucił, nim się powstrzymał i aż zacisnął powieki. Naprawdę musiał? - W sposobie zachowania, rozmów, próbach oczarowania, próbach płacenia za drugą osobę i co jeszcze chcesz. Jeśli umiesz się od tego powstrzymać, mogę iść zjeść nawet burgery w mugolskiej części Londynu - wyjaśnił, mając ochotę odciąć sobie w tej chwili język, bo miał wrażenie, że robi się coraz bardziej żenująco. Najgorsze w tym wszystkim było to, że co myślał, to mówił, więc już zdołał zapewne Josha obrazić, ale nie umiał się po prostu powstrzymać. Słowa same z niego wypadały, gdy tylko przemknęły mu przez myśl! Merlinie. Odetchnął głęboko i wrócił do rzucania protego, protego maximy oraz innych zaklęć, które dało się tutaj zastosować, gdyby ktoś niepowołany próbował je złamać albo dotknął drzwi skrytki. Zaraz jednak znowu uderzyła w niego fala myśli, które jak dziki gąszcz zaplątały się w jego głowie, nieco oburzone, ale bardzo szczere i już czuł, że choćby wstrzymał powietrze i łyknął własny język, nie będzie w stanie ich zatrzymać. Dlatego też przystanął, zacisnął mocno palce na trzymanej różdżce i skoncentrował się na patrzeniu na jeden z zamków, by pod żadnym pozorem nie odwrócić się do Josha. - Nie znoszę, kiedy traktuje się mnie jak mężczyznę do zdobycia, a nie po prostu ciekawego człowieka, którego chce się poznać - wyznał drzwiom, mając wrażenie, że jeszcze chwila i po prostu spłonie. - Nie przepadam za komplementami ani durnymi uwagami o tym, jakie mam jasne oczy, jakbym nie miał naprawdę lustra - burknął jeszcze i poczuł, że naprawdę ma ochotę zapaść się pod ziemię, skupił się więc na wpleceniu w najbliższe drzwi rzuconego wcześniej nieumiejętnie metusque. Tak było lepiej, niż przyznawać się na głos do tego, że nie rozumiało się flirtu, nie przepadało się za nim i nie umiało w niego grać, czy jakkolwiek to nazwać. Mleko już się i tak rozlało, więc miał wrażenie, że za chwilę Walsh po prostu się obrazi, a kiedy pomijało się jego bzdurne wyskoki, był naprawdę interesującym człowiekiem. - Metusque - rzucił na próbę, testując osłonę, którą próbował wpleść w drzwi, a później po prostu dotknął zamka, by oberwać zaklęciem. Cóż, zdaje się, że o to mu chodziło.
No i się zaczęło. Jak jeden kopnięty przypadkowo kamyczek może wywołać lawinę na przykładzie rozmowy O'Connora i jego samej, dramat w dwóch aktach. Pierwszy obejmuje zaskoczenie z konieczności wspónego wykonywania dodatkowej pracy, odkrycie, iż wszystkie myśli od razu się wypowiada. Drugi akt to już tocząca się lawina słów, których nie chciało się mówić, nie chciało się słyszeć, doprawiona szczyptą zaklęć działających nie w tym momencie, w którym powinny. Widzów prosi się o niezbyt głośny śmiech, zaś samych zainteresowanych... Aż żałował, że nie zrezygnował z pomysłu dodatkowej pracy, gdy miał na to czas. Teraz, próbując wplatać w drzwi kolejne zaklęcia i nie zostać nim zaatakowany rykoszetem, nie potrafił powstrzymać się od mówienia tego, co ślina na język przyniesie. - Mój ojciec jest mugolskim profesorem literatury i dzięki niemu poznawałem różne ciekawostki. Trochę jeszcze ich mam, ale zostawię sobie coś na inne czasy - odpowiedział lekko, choć w duchu nie wiedział, czy ma się śmiać, czy płakać. Jednocześnie odnotował w pamięci, co takiego działa na Chrisa. Sielanka nie trwała niestety długo. Słysząc jego kolejne słowa, poczuł, jak cały mimowolnie się spina. Rozrywka? Jak...?! - Jeśli za rozrywkę uznasz rozmowę z kimś to tak, ale komplementy zawsze są szczere, a na kolacje nie wyciągam właściwie nikogo, nie mając na nie najczęściej czasu. Trudno też zaprosić kogoś na kolację do Wielkiej Sali, gdzie i tak każdy idzie jeść - odpowiedział nieco bardziej gorzkim tonem, niż planował, kręcąc lekko głową. Nie było powodu, żeby brać do siebie to, co mówił Chris, a powinien jakoś pokierować rozmową tak, aby poznać więcej jego myśli. Ostatecznie wyglądało na to, jeśli pomieszczenie na każdego z nich działało tak samo, że mówili to, co myśleli w danej chwili. To, w pewnym sensie, podobało się Joshowi. Inna sprawa, że temat rozmowy nieco komplikował całą sprawę. - W takim razie możemy iśc do McDonalda. Zamówiłbym sobie Happy Meal, żeby znowu poczuć się jak dzieciak. Zbierałem ich zabawki - wyrzucił z siebie, w duchu jęcząc. Dlaczego musieli wszystko mówić?! Jakby już nie był dziwakiem, tak teraz przyznał się do zbierania zabawek z restauracji, które z każdym rokiem robiły się coraz gorsze. Rzucał kolejne zaklęcia, mając mały problem ze skupieniem się na nich, ale ostatecznie wiążąc z drzwiami fumos i chcąc przejść dalej, gdy Chris powiedział coś, co sprawiło, że aż znieruchomiał. Poczuł się tak, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody. Czy naprawdę właśnie został opieprzony za zwykłe komplementy? To się nie działo naprawdę... - Czy ty naprawdę myślisz, że gdy mówię komuś, że ładnie wygląda, to znaczy, że chcę od razu się z nim przespać? Czy ja jestem niewyżytym nastolatkiem? Nie traktuję cię jak kolejnego punktu w maratonie, który chcę zaliczyć - wyrzucał z siebie słowa, nie potrafiąc ich zatrzymać, przez co czuł się jedynie coraz bardziej zażenowany. Byłoby prościej gdyby wyszedł, ale przecież zaczął pracę. - Przepraszam, że jakkolwiek próbowałem cię skomplementować, nie popełnię tego błędu więcej. A naprawdę przez cały ten czas zastanawia mnie, dlaczego rumienisz się, ilekroć rozmawiamy, jeśli akurat nie wyprowadzam cię z równowagi i powinienem się zamknąć za początku, ale nie mogę tego zatrzymać - dodał, na koniec gestykulując nieco rozdrażniony, przez co aktywował rzucone wcześniej przez siebie zaklęcie, obrywając piachem w oczy.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Biorąc pod uwagę, ile jeszcze mieli przed sobą skrytek, ta radosna pogawędka będzie trwała w nieskończoność. Nie miał pojęcia, co jeszcze będą musieli sobie powiedzieć, ale ukradkiem zerknął w głąb, nazwijmy to, korytarza, by przekonać się, czy zbliżają się, chociażby do połowy pracy, czy zupełnie nie. I może na tym właśnie skupiłby się w pełni, gdyby nie to, co po chwili powiedział Josh, a on zerknął na niego z dość sporym zainteresowaniem, bo nie zdawał sobie sprawy z faktu, że mężczyzna nie pochodzi z w pełni magicznej rodziny. Oczywiście, nie musiał tego z miejsca zakładać, ale jakoś tak nie przyszło mu to nigdy do głowy. - Moi dziadkowie byli prawnikami, pewnie dlatego nieco fascynują mnie powieści kryminalne - przyznał na to, mając wrażenie, że jeszcze chwila i po prostu odgryzie sobie język. Połowy z tych rzeczy, które już wyznał, nigdy by Walshowi tak spokojnie nie opowiedział, tymczasem po prostu słowa zdawały się z niego płynąć. Wzruszył lekko ramionami, na jego kolejne uwagi, a na wspomnienie Wielkiej Sali uniósł lekko brwi. - Niby dlaczego? To dokładnie miejsce takie samo jak każde inne - stwierdził po prostu, by ponownie skoncentrować się na zadaniu, ale Josh nie pozostawał długo milczący i znowu się odezwał. - Ja też. Dziadkowie zawsze zabierali mnie tam na obiad po pójściu do kina - przyznał, mając wrażenie, że naprawdę jeszcze chwila i zapadnie się pod ziemię. Najzabawniejsze było w tym jednak to, że mimo wszystko poczuł jakąś nikłą nić więzi, jaka mogła pojawić się między nim a Joshem. Ostatecznie, jak widać, żaden z nich nie był w pełni czarodziejem, znali świat mugoli i w choć minimalnym stopniu do niego należeli. - Też chodziłeś na premiery wszystkich bajek? - spytał, nie mogąc tego oczywiście w żaden sposób powstrzymać. To było co najmniej męczące, a praca w takich warunkach stawała się coraz trudniejsza, ale obiecał sobie, że jednak jakoś sobie poradzi. Podszedł do kolejnej skrytki i przyjrzał się jej uważnie, oceniając jej zamki i starając się wymyślić jakieś kolejne zaklęcia ochronne, które można byłoby przypisać do zabezpieczeń, ale nie było mu to dane, bo Walsh, czego się zresztą spodziewał, rzucił swoją odpowiedzią. Był pewien, że profesor nie mógł się powstrzymać, tak samo jak on, nic zatem dziwnego, że teraz pozostawało mu tylko zaciśnięcie palców na różdżce i uspokojenie oddechu, bo słowa już cisnęły mu się na język. - Tak i nie. Nie lubię tego, nie czuję się z tym komfortowo, mam poczucie osaczenia, którego nie toleruję - przemówił do skrytki, mając wrażenie, że jeśli jeszcze ktokolwiek się tutaj akurat pojawi, to uzna ich za jakąś dwójkę wariatów, która sobie z niczym nie radzi i musiała przyjść tutaj, żeby podyskutować o swojej dziwnej relacji. Uniósł dłoń, by przesunąć nią po karku, czując jednocześnie, że wypełnia go po brzegi wstyd, nad jakim nie umiał zapanować. To było straszne, musiał przyznać, a jednocześnie miał poczucie, że w pewnym sensie obraża Walsha, ale nie umiał zachować się inaczej, skoro zmuszony był mówić to, co myślał. Nie mógł oszukać samego siebie, nie mógł oszukać tego, co siedziało w jego głowie. - Bo mnie onieśmielasz. Nie rozumiesz tego? Jesteś niesamowicie ekspansywnym człowiekiem, który nie ma zahamowań, którego wszyscy lubią, który każdego zaraża swoim optymizmem. Tylko że ja jestem inny - wyjaśnił skrytce, a potem przyłożył dłonie do skroni i spróbował na moment zatkać sobie uszy, żeby móc skupić się na pracy. Nic zatem dziwnego, że za chwilę udało mu się w końcu zacząć zaklinać kolejne zamki, używając do tego takich czarów, jak: impedimento, barrera, aerudio.
Najwyraźniej rozmowa miała przewrócić ich znajomość na drugą stronę. W końcu żaden z nich nie opowiadałby drugiemu o swoim dzieciństwie w trakcie wykonywania dodatkowej pracy. Mieli skupić się na rzucaniu zaklęć, a nie na rozmowach. Próbując rzucać kolejne zaklęcia i wplątując nowe zabezpieczenia w skrytki, starał się nie myśleć o niczym, co nie wychodziło. Spojrzał zainteresowany an Chrisa, gdy wspomniał o dziadkach. No proszę! Też miał krew mugoli w swoich żyłach. Nie skomentował tego, jedynie uśmiechając się lekko, po chwili jednak krzywiąc. - Zapraszając kogoś, gdzieś, raczej chcesz spędzić z nim ten czas, a zapraszając do Wielkiej Sali, masz pewność, że nie będzie jak spokojnie porozmawiać, bo zawsze ktoś się zjawi obok - odpowiedział, wzruszając lekko ramieniem. Nie widział sensu w zapraszaniu kogoś na wspólne śniadanie w Wielkiej Sali. Zawsze jedli razem, więc jaka byłaby to różnica? Drgnął, jednak gdy nagle padło słowo “bajki” w odniesieniu do mugoli i do dziadków. NIe zapanował nad sobą w pełni i spojrzał na Chrisa z szerokim uśmiechem na twarzy. Kochał wszystkie bajki, znał większość z piosenek na pamięć, miał swoje ulubione… - Jasne, że tak! Do tej pory ojciec informuje mnie o nowościach i staram się nadrabiać, żeby nie pozostawać w tyle. Wolę te z piosenkami, choć oglądałem chyba wszystkie. Babcia nie rozumiała, dlaczego tak fascynują mnie bajki, a już tym bardziej, kiedy użyłem ich przy składaniu jej obietnicy, ale jakoś się tym nie przejąłem. Mają świetne bajki, które dobrze byłoby, aby nawet młodzi czarodzieje znali. W końcu, komu nie spodobałaby się historia Arielki? Albo “Magiczny Miecz”? Przypominasz Garreta - zaczął nagle mówić z entuzjazmem, czując, że pogrąża się jeszcze bardziej, niż było to możliwe i gdyby tylko miał w zwyczaju się rumienić, zrobiłby to. Teraz jednak skupił się na ponownym rzucaniu zaklęć na drzwi, starając się nie myśleć o niczym. Pewnie udałoby się to, gdyby nie nieco późniejszy temat, który wypłynął i sprawią, że już niezręczna praca stawała się trudną do wykonania. Może dobrze się stało, że mimowolnie zaczęli o tym rozmawiać? Josh miał dzięki temu nieco większe pojęcie, dlaczego wybitnie nie udawało mu się porozmawiać z Chrisem, dlaczego ten był tak oporny na wszystko, choć przecież coś zdawało się między nimi tworzyć. Cóż, może właśnie “zdawało się” było słowem klucz. Jednak powinien był zaufać temu, co prawdopodobnie było zawarte w kwiatach i naprawdę dać sobie spokój, zamiast jeszcze ciągnąć wszystko również w trakcie Celtyckiej Nocy. Teraz czuł się parszywie, nie wiedząc, co powinien o wszystkim myśleć, nie mówiąc o tym, że nie powinien wcale, biorąc pod uwagę miejsce, w którym byli. - Ostatnim, czego chciałem, to żebyś czuł się przeze mnie osaczony, czy onieśmielony - rzucił, nawet nie spoglądając w jego stronę, a jedynie, próbując skupić się na skrytce. Byle nie myśleć, żeby nie powtarzać w myślach niczego, ale słowa gajowego brzmiały echem w jego głowie. - Co to w ogóle za pieprzenie? Jestem inny. Nie musisz być duszą towarzystwa, choć nie uważam, żebyś był mrukiem. Wystarczyło powiedzieć, żebym trzymał się z daleka od ciebie i miałbyś spokój. Powiedzieć wprost, żebym nie przeszkadzał ci w ciągu dnia, zamiast dawać mylne sygnały. Śmiechem, żartami, tylko w ten sposób trzymam się jakoś w pionie od paru lat, innego sposobu nie znam. Jednak nie wiedziałem, że aż tak ci to przeszkadza - dodał, wciągając powietrze, żeby zaraz parsknąć gorzko pod nosem. - Babcia powtarza mi od jakiegoś czasu, żebym przestał być lekkoduchem, widać trzeba było jej słuchać - powiedział, choć próbował zacisnąć usta, przez co słowa brzmiały niezbyt wyraźnie, choć z pewnością można było je zrozumieć. Przeciągnął dłonią po włosach, czując, jak wszystko w nim się miesza. Nie wiedział, czy czuje się urażony, zły, rozczarowany, nawet nie wiedział czym. Sobą, czy reakcją gajowego. To było dziwne, niecodzienne i chciał mieć już za sobą pracę. Spojrzał w głąb korytarza, aby sprawdzić, ile jeszcze zostało im skrytek. - Nie zdążymy na kolację - rzucił, wbrew sobie, zaraz przechodząc do kolejnej i wplątując w nie orbis, petrificus totalus, obscuro.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher jedynie wzruszył lekko ramieniem na stwierdzenie Josha, bo właściwie, o dziwo, nie miał nic do powiedzenia na ten temat, nawet przez jego głowę nie przemknęła jedna chociażby myśl, nic zatem dziwnego, że tym razem magia miejsca jakimś cudem go ominęła. Później było już o wiele gorzej, bo po prostu nie mógł się powstrzymać przed mówieniem, co było niesamowicie żenujące i żałował, że nie będą w stanie tego zapomnieć. Nie sądził, by ta okolica miała takie magiczne zdolności, więc podejrzewał, że jeszcze długo będzie wspominał to, co się tutaj wydarzyło. - Nie lubię Arielki - mruknął, ale potem zaśmiał się cicho. - Bo co? Bo śpiewam do drzew? - rzucił, kręcąc jednoczesnie głową. Z tego wszystkiego nie do końca wyłapał uwagę dotyczącą obietnicy, jaką mężczyzna złożył swojej babci, ale szczerze mówiąc - nie do końca chyba chciał wiedzieć, o co chodzi. Mimo wszystko, mimo tego, że mówili to, co myśleli, były jakieś granice, więc coś przyjął do wiadomości, a coś wywołało w nim taką, a nie inną reakcję i wyrzucił z siebie to, co akurat było jego zdaniem lepsze. I pewnie gdyby na tym się zatrzymali, wszystko skończyłoby się dobrze, ale oczywiście, wszystko musiało stanąć na głowie. - Pieprzenie? - zapytał lodowato. - Jeśli za pieprzenie uważasz stwierdzenie, że ktoś jest inny niż ty i może się z tego powodu czuć onieśmielony albo przytłoczony tym, że wypełniasz całą przestrzeń, jaka cię otacza, to tak, to jest pieprzenie - dodał, starając się jakoś powstrzymać, ale słowa po prostu z niego wylatywały, nie był w stanie ich powstrzymać i pozwalał na to, by przelewały się przez niego, spadały na ziemię, niczym perły przed wieprze, bo nie wiedział, jak miałby się niby powstrzymać przed wypowiadaniem tego, co drżało w jego myślach, jak jakieś niespokojne owady, które zrywają się do lotu natychmiast, gdy okaże się, że są zagrożone. - Nigdy nie powiedziałem, że masz mi nie przeszkadzać? Ty w ogóle słuchasz, co się do ciebie mówi, czy zawsze robisz jakieś założenia z góry? Jak z interpretacją kwiatów, które dla ciebie ułożyłem. To, że jesteś inny, że masz niesamowicie silną osobowość nie jest równoznaczne z tym, że nie mam ochoty z tobą rozmawiać. To oznacza tylko i wyłącznie to, co powiedziałem - że mnie onieśmielasz. Może powinieneś poprosić Perpetuę o jakąś konsultację, bo zdaje się, że coś ci się rzuciło na słuch - rzucił i chyba po raz pierwszy od czasu, kiedy ze sobą rozmawiali, podniósł nieznacznie głos. Nie znosił, kiedy inni próbowali wiedzieć lepiej niż on, co chciał powiedzieć, a Joshowi szło to wyjątkowo dobrze. Nigdy nie twierdził, że sam jest prostym, logicznie myślącym człowiekiem, ale teraz naprawdę poczuł wzrastającą irytację, nad którą nie był w stanie zapanować. - I zupełnie nie wiem, co masz na myśli mówiąc o sygnałach, nie jestem jakimś radiem, żeby je nadawać - dodał jeszcze, nim ostatecznie odszedł dalej, by oprzeć się czołem o ścianę i spróbować zapanować nad gniewem, jaki się w nim teraz rozpętał. Jeśli w czasie rozmowy w izolatce czuł gorycz, tak teraz po prostu miał ochotę wylać na Walsha wiadro zimnej wody, tak o, na opamiętanie. Ponieważ zaś wyrzucił z siebie wszystko, co mógł, skoncentrował się na nowo na wplataniu w zamki skrytek następnych czarów. - Acusdolor - szepnął, gdy wybrał zaklęcie i skoncentrował się znowu na pracy. Nie, nie chciał już dłużej o tym myśleć, ani dyskutować, zamierzał po prostu dokończyć zadanie, a potem cieszyć się spokojem, gdy opuszczą bank i nie będą zmuszeni do opowiadania tych wszystkich rzeczy, jakie gwałtownie pojawiały się w ich głowach. - Clamor - rzucił cicho, gdy przeszedł dalej, a później zerknął na Walsha, gdy temu ponownie wyrwała się jakaś uwaga i nim zdołał się powstrzymać, powiedział: - Trudno - po czym odwrócił się i odetchnął głęboko.
Spojrzał na Chrisa z szeroko otwartymi oczami, zapominając na moment o zażenowaniu, które odczuwał z powodu mówienia wszystkiego, jak leci. - Nie lubisz Arielki? Pomijając to, że mówi o syrenie, a choć pływać uwielbiam, tak nie jestem fanem tych stworzeń, tak właściwie nie mam nic do tej bajki. Podoba mi się motyw Urszuli, choć wydaje mi się, że to z powodu czas. Im starszy jestem, tym większą sympatią darzę czarne charaktery bajek, nieco im współczując - rzucił, a potem jedynie uśmiechnął się szeroko. - Śpiewasz do nich i nie powiesz mi, że czujesz się lepiej pośród ludzi niż pośród natury. Jesteś jak Garret... Choć w wianku przypominałeś Roszpunkę, ale nie chciałem tego powiedzieć, żeby nie urazić w żaden sposób, durne zaklęcia w tej sali - wyrzucił z siebie, odwracając się do skrytki ze śmiechem. No pięknie. Nie ma to jak być po trzydziestce i przyznawać się do miłości do bajek. Niestety później nie było tak wesoło i przyjemnie, aby móc śmiać się. Właściwie irytacja, którą zaczął odczuwać, była widoczna nie tylko w jego spojrzeniu, lekkim grymasie na twarzy, ale także iskrach, które co jakiś czas sypały się z jego różdżki. Starał się nie myśleć, aby nie odpowiadać Chrisowi, zanim nie przetrawi jego słów, co było cholernie wyczerpujące. - Tu nie da się na spokojnie przetrawić to, co druga osoba mówi. Nieomal na jednym tchu wypaliłeś, że jestem niby osobą, którą wszyscy lubią, aby zaraz dodać, że ty jesteś inny. Co w pierwszym momencie zabrzmiało, jakbyś jednak nie życzył sobie mojego towarzystwa. Kwiaty, które mi dałeś, nie są dla mnie prostą odpowiedzią, ale wydaje mi się, że powoli wiem, co miało brzmieć, choć z początku brzmiało jak typowe "zostańmy przyjaciółmi" - wyrzucił z siebie, nie panując nad tym, co mówi i aż położył dłoń na oczach. To było tragiczne. Czuł, że jeszcze chwila i wyjdzie, po prostu wyjdzie, nie kończąc pracy, ale nie chcąc doprowadzać kłótni do miejsca, z którego nie będzie odwrotu, aż nagle Chris przyrównał siebie do radia. To wystarczyło, aby Josh ponownie na niego spojrzał z niedowierzaniem i zaczął się cicho śmiać, zupełnie rozbrojony. - W takim razie, skoro już sobie wszystko wyjaśniamy, a ty nie jesteś radiem. Podobam ci się? - rzucił po prostu, ten jeden raz ciesząc się, że nie potrafił trzymać języka za zębami. Uśmiechał się szeroko, aż dołeczki pojawiły się na jego policzkach i czekał na odpowiedź, która musiała nadejść.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Za dużo myśli i słów na raz. Nic więc dziwnego, że chociaż Chris rozchylił wargi, żeby coś odpowiedzieć, to w ostateczności zamrugał, bo miał wrażenie, że w jego głowi powstał jakiś dziki galimatias, którego nie był w stanie tak do końca zrozumieć i nie bardzo wiedział, jak ma do niego podejść. Wybełkotał więc coś o tym, że zupełnie nie wie, czemu miałby być Roszpunką, a wyczarowywanie sobie nóg dla chłopaka jest strasznie głupie, nie mówiąc o zawierzeniu jakiejś szemranej wiedźmie, po czym dodał, że w sumie śpiewać to chyba nie umie, ale mówił to tak nieskładnie, że nie sądził, żeby Josh cokolwiek z tego pojął. Miał już dość, musiał przyznać, że te czary w skrytkach zaczynały go męczyć i nawet przez chwilę nie umiał sobie przypomnieć, jak się rzuca najprostsze zaklęcia, takie, chociażby jak protego, potem zaś weszli na ostrzejsze tony i musiał przystanąć, bo jeszcze chwila, a zacząłby rzucać zdecydowanie nieodpowiednimi czarami. - Naucz się czytać, a nie rób sobie dowolne interpretacje - powiedział jeszcze, zirytowany, bo na całą resztę był w stanie jedynie sarknąć. Widać jednak przyrównanie się do radia na coś się zdało, bo mimo wszystko odniósł wrażenie, że atmosfera nieco złagodniała, jakby zelżała i chyba nie dało jej się kroić nożem, kiedy do jego uszu dotarło pytanie, a on poczuł, że już formułuje odpowiedź, która w momencie przemknęła przez jego myśli. - Tak. Ponieważ i tak nie mógł powstrzymać się przed odpowiedzią i było już za późno na cokolwiek innego, Chris jedynie skierował różdżkę w stronę Walsha i rzucił na niego niewerbalnie jęzlep, żeby po prostu już się przymknął i nie był w stanie zadawać kolejnych pytań. Czuł, że aż drży, a jego twarz po prostu płonęła po same cebulki włosów, co było jakąś skończoną tragedią. Bał się, co może się jeszcze wydarzyć i co profesor może z siebie wydusić, dla rozrywki, więc wolał pozbawić go możliwości mówienia, a następnie wrócił do skrytek, na które teraz już całkiem spokojnie - przynajmniej bez konieczności wypowiadania jakichkolwiek myśli - mógł rzucać zaklęcia. To był ten moment, w którym przydawało mu się mocno ignorowanie pewnych spraw i ukierunkowanie na pracę, bo dzięki temu łatwiej szło mu wplatanie w zamki takich zaklęć, jak: glacius opis, fallo, czy nawet drętwoty. Sięgał teraz po jak najwięcej czarów, by skrytki po prostu się nie powielały, by każda była jakimś zaskoczeniem i to w gruncie rzeczy nawet mu się podobało. Odważył się nawet na wplecenie w jedną ze skrytek rumpo, które było zdecydowanie nieprzyjemnym czarem, tak samo jak wykorzystane chwilę później aerudio. Kiedy nie musiał rozmawiać z Joshem, wszystko było proste, wszystko szło szybciej, a on stopniowo się wyciszał, w pełni koncentrując na tym, by dobrze wypełnić zadanie, jakie zostało mu powierzone i z pewnym zdziwieniem odkrył, że dotarli ostatecznie na koniec korytarza. Zatem - udało się. Zerknął na Walsha, odetchnął głęboko i cofnął swoje zaklęcie, jakim go obdarzył, po czym wyszedł na korytarz, który prowadził do głównego holu banku i odetchnął głęboko, wiedząc, że nie musi już dalej obawiać się tego, że znowu powie to, co myśli.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Przyglądał się mężczyźnie, gdy wyrzucał z siebie dość nieskładnie kolejne zdania, nie mogąc przestać się uśmiechać. To, co się w nim kłębiło, to nawet nie były myśli, a odczucia. Jakieś ciepło, rozlewające się po nim leniwie, coś na kształt dzikiej radości, gdy okazało się, że Chris zna każdą wspomnianą bajkę i z tego co mówił, znał wszystkie mugolskie bajki. Szukał, choć bez większego parcia, kogoś, kto będzie nie dość, że przypominał mu postać z Disneya, czy innej bajki, to jeszcze będzie je znać i lubić. Obiecał babci, że jeśli tylko znajdzie taką osobę, spróbuje się z nią związać. Oczywiście, jeśli cała reszta także będzie mu pasować. Nigdy jednak nikogo nie pytał o znajomość bajek, był to temat tabu, gdyż zwyczajnie, nie szukał wcześniej niczego na stałe, niczego poważnego. Teraz... Teraz miał wrażenie, jakby wiedział, dlaczego się wzbraniał. Czekał na kogoś, kto zainteresuje go dostatecznie mocno i tak się stało. Pozostawało teraz najtrudniejsze - zrozumieć się nazwajem. Patrząc na ich zachowanie w trakcie pracy dla Gringotta, nie było to łatwe. Szczególnie kiedy nie mieli czasu na zastanowienie nad odpowiedzią, na przyjęcie słów takimi, jakimi były, zamiast reagować impulsywnie. Josh szczególnie miał z tym problem, nieprzyzwyczajony do obcowania z kimś, kto najwyraźniej zupełnie nie miał pojęcia o flirtach, podtekstach, nieznacznym zachęcaniu i robił wszystko podświadomie? To prowadziło do rozterki, czy w takim razie jest, po co się starać, czy powinien jedynie cieszyć się znajomością i tyle. Z tego powodu spytał, nawet nie musiał długo się do tego zbierać, ten jeden raz ciesząc się z magii miejsca, która zmuszała do mówienia tego, co akurat myśleli. Obserwował reakcję Chrisa, starając się z niej wyciągnąć jak najwięcej, ale wiedział, że odpowiedź będzie musiała paść. Czuł się teraz tak, jakby miało go od środka rozerwać z ekscytacji oczekiwania. Jak dziecko, które patrzy na zapakowany prezent i nie może doczekać się na jego otwarcie, choć nie wie, czy zawartość pudełka ucieszy go, czy rozczaruje. Tak. Tylko i aż tyle. Uśmiechnął się szeroko, chcąc coś powiedzieć, ale w momencie został trafiony zaklęciem, którego naprawdę nienawidził. Posłał mu spojrzenie zbitego psa, ale nie potrafił długo tak na niego patrzeć, uśmiechając się szeroko. Właściwie nie wiedział, a raczej nie zamierzał tego aż tak analizować, ale odpowiedź go ucieszyła. Wszystko między nimi stało się jasne, mógł od nowa zaczynać, a dzięki ten pracy wiedział nawet jak. Wystarczy trochę poczekać... W tym był dobry, cierpliwości miał wiele. Pytanie, czy naprawdę chciał czekać na niego? Spojrzał na gajowego, który znów był uroczo czerwony, ale Josh nie zamierzał przepraszać za swoje pytanie. Uśmiechnął się szeroko, znowu czując, jakby mu żołądek wywijał fikołki. Musiał na moment oprzeć czoło o ścianę między skrytkami, zanim znów rzucał zaklęcia. Już spokojniej wplatał w skrytki aquaqumulus, colloshoo, icalius, nie przejmując się, że są to raczej ofensywne zaklęcia. Miały odstraszyć włamywaczy. Po wszystkim, gdy już Chris go odczarował i wyszedł z komnaty, był spokojniejszy. Uśmiechnął się lekko do mężczyzny, pytając, czy rzeczywiście idą do McDonalda sprawdzić, jakie teraz są zabawki w zestawach i tylko spojrzenie błyszczało mu mocniej, niż do tej pory.