Często hospitalizacja wiąże się z opuszczeniem Hogwartu na dłuższy czas. W takim wypadku, nieco starsze dzieci muszą kontynuować naukę w szpitalu. Mają do tego wyznaczoną salę, a w niej biurka, pióra, pergaminy i podręczniki - wszystko co potrzebne do nadrabiania zaległości. W dodatku na środku sali znajduję się miękki dywan i od czasu do czasu przeprowadzane są zajęcia dla młodszych dzieci przez pedagoga. Poza czasem zajęć w tym miejscu trzeba zachować całkowitą ciszę.
Dwa długie tygodnie, które spędziła w klinice od kiedy tylko została teleportowana przez pielęgniarkę ze skrzydła szpitalnego, z podejrzeniem klątwy Serkana, mijały jej bardzo mozolnie. I o ile nie odczuwała już takiego bólu, związanego z ranami, które tworzyły się na skutek toksyny, krążącej w jej organizmie, tak niemiłosiernie dłużyły jej się dni. Codziennie ta sama rutyna: łykanie eliksirów, podanie surowicy i kilkanaście godzin nic nie robienia. A przynajmniej ona nie wiedziała perspektyw zajęcia sobie czasu, bo o ile na początku zaczęła ćwiczyć sobie zaklęcia z transmutacji i bardzo cieszył ją ten wolny czas, bez marudzenia nauczycieli i całej reszty nieprzyjemnych akcji w szkole, tak później nie umiała zorganizować sobie tego czasu. Bo ile można? Dni mijały, gdzie rodzice i siostra starali się odwiedzać ją jak najczęściej, ale też mieli swoje zajęcia, pracę, a ona umierała z nudów. W dodatku wydawało jej się, że zrobiła się przez te wszystkie lecznicze wywary bardziej nerwowa niżeli była i przez taką ilość wolnego czasu, zaczynała myśleć i analizować sprawach, których normalnie by nie "ruszała". Hospitalizacja dawała jej w kość, ale jednak teraz pocieszała się, że już niedługo wyjdzie, bo uzdrowiciele mówili, że powoli zmniejszają dawkę surowicy, bo jadu jest już coraz mniej i rany jako tako się goją. Teraz żyła tylko tym, aż ją wypiszą i będzie mogła święta spędzić z rodziną. A przynajmniej taką miała nadzieję, że uda jej się na kolację wigilijną być w domu... Kto by pomyślał, że pomieszczeniem, do którego nogi zaniosą Odeyę, kiedy będzie mogła już opuszczać swoją salę będzie pokój do nauki, znajdujący się na tym samym piętrze co jej oddział. Nigdy nie pomyślałaby o uczeniu się w czasie wolnym, zwłaszcza, jeśli była poza szkołą, jednak w tym przypadku, kiedy nudziło jej się do tego stopnia, że nawet praktykowanie magii było dla niej nużące, musiała porobić coś innego, bo wydawało jej się, że zaraz zwariuje. Miała wrażenie, że w chwili obecnej nawet lekcja historii magii w Hogwarcie byłaby dla niej wybawieniem. Byleby tylko spotkała się ze znajomymi ze szkoły, żeby tylko z kimś pogadać, nawet o dupie marynie... Wchodząc do salki, przy której były rozstawione stoliki i krzesła, zahaczyła o półkę z książkami i mając nadzieje, że znajdzie tam jakąś ciekawą powieść, skrzywiła się, widząc same podręczniki. Ostatecznie jednak, sięgnęła po ten do transmutacji, aby cokolwiek poczytać. Usiadła przy jednej z ławek i odsuwając wszystko co się na niej znajdowało, zrobiła miejsce na tom. Przeglądnęła spis treści, aby rozeznać się co dokładnie zawarł w nim autor, po czym odnalazła temat, który ją interesował. Były to przemiany małych kręgowców w inne kręgowce i kiedyś już coś o tym czytała, jednak nie było jej dane zagłębić się w to zagadnienie zbytnio. Tym razem jednak, poświęciła temu więcej czasu, bo naturalnie go miała i dopiero po półtorej godzinie wyszła z pomieszczenia, które wydawało się być mało używane. Ona sama pewnie w normalnych warunkach też by się nim nie zainteresowała, jednak naprawdę była przystawiona do muru. Ta klinika była taka nudna... Gdyby chociaż miała salę z innym pacjentem. A miała jedynkę, w dodatku na oddziale magizoologicznym było bardzo niewiele przyjęć, ze względu na jakąś chorobę krążącą po szpitalu. Cud, że ona się tam dostała. Ale jakby nie patrzeć, gdyby nie szybkie opatrzenie tych ran, pewnie zdałoby się zakażenie w którąś z nich i nie byłoby tak łatwo. Na szczęście sytuacja była w miarę opanowana i dziewczyna mogła na dniach spodziewać się wypisu. Jak cudownie.
//zt
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Temat:"Zaburzenia psychiczne w życiu codziennym- jak rozpoznać i jak temu zaradzić" Ilość osób: minimum 5, maksimum 15
Samantha jest już na miejscu, stoi w drzwiach i zaprasza do środka. W sali są dwa rzędy krzeseł z kwadratowymi stolikami, na których leżą pergaminy, kałamarze i pióra. Przy oknach znajdują się stoły zastawione przekąskami (kawa, herbata, soki, woda, zdrowe przekąski). Każdy po wejściu na salę otrzymuje identyfikator z napisem "Uczestnik warsztatów, pierwsze piętro". Możecie wybrać sobie pacjenta-aktora (który podejdzie dopiero po rozpoczęciu warsztatów) ze spisu. Każdy z nich ma przypisane pewne objawy, które aktorzy rozegrają dopiero po rozpoczęciu warsztatów.
1. Amber, lat 18 2. Bernard, lat 23 3. Cecile, lat 27 4. Danny, lat 17 5. Esther, lat 42 6. Frank, lat 15 7. Gwen, lat 21 8. Henry, lat 32 9. Isolda, lat 19 10. Jackson, lat 26 11. Karen, lat 20 12. Leandra, lat 44 13. Myron, lat 29 14. Nathan, lat 17 15. Ophelia, lat 16
Proszę na początku posta napisać numer oraz imię pacjenta :)
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Daleko mu było do fanatyka magiopsychologii; lubił obserwować ludzi, samemu wyciągać całe mnóstwo wniosków, ale zwykle nie było to poparte żadnymi naukowymi terminami. Tym razem miał jednak dobry powód, żeby zainteresować się tematem – właściwie to nawet trzy. Pierwszym z nich były oczywiście osobiste problemy, z którymi zmagał się w każdej pojedynczej minucie swojego życia. Nie było chwili, w której byłby w pełni wolnym, szczęśliwym człowiekiem – jego własne, prywatne zaburzenia miały pełny wpływ na jego rzeczywistość i chciał za wszelką cenę dowiedzieć się, jak go ograniczyć. Drugim powodem było jego wzmożone w ostatnim czasie zainteresowanie ludzkim umysłem w sposób, który mógł się przydać. Hipnoza nie była już tylko rozważaniami i interesującym tematem, zaczął traktować ten pomysł na poważnie i coraz intensywniej myślał o tym, żeby jakoś zacząć. Kto wie, może właśnie tego typu warsztaty były w stanie jakoś mu pomóc, spojrzeć na plątaninę ludzkich myśli od nieco innej strony, być może takiej, która pozwoli mu w owe myśli wniknąć, a po czasie również zacząć je kontrolować. Trzecim powodem była sama Samantha. Nie chodziło o to, że pragnął jej towarzystwa i szukał go na siłę... chciał ją raczej sprawdzić. Zobaczyć w sytuacji innej, niż gabinet. Przekonać się, jak zachowuje się w sytuacji formalnej (a więc zdecydowanie innej niż przyjęcie Perpetui) w towarzystwie innych ludzi. Wiedział już jak wyglądają jej spotkania w cztery oczy, teraz chciał wiedzieć jak potraktuje go na warsztatach. — Jestem pierwszy? — zapytał z czysto grzecznościowym uśmiechem, z ciekawością zaglądając do wnętrza sali. — Widzę, że się nie ociągasz, przynajmniej zawodowo. Mam nadzieję, że to nie problem, że tu jestem? — zapytał jeszcze na koniec, bo choć nie sądził, by miało to być problemem, to wolał poznać jej zdanie na ten temat. W gruncie rzeczy zależało mu przecież na efektywności swojej terapii i jakkolwiek miał ochotę spełnić wszystkie swoje trzy pobudki, nie chciał być zagrożeniem dla samego siebie.
Cashmere A. Swansea
Wiek : 39
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.88 m
C. szczególne : niebieskie, sektorowa heterochronia w lewym oku | magiczny tatuaż motyla, który wylatuje z kokonu na lewym pośladku | ubrania przesiąknięte są wonią krwawego ziela
Lubiłem próbować nowych rzeczy, a także zdobywać wiedze jak na byłego krukona przystało. Dlatego, gdy tylko na trafiłem na ogłoszenie o darmowych warsztatach uzdrowicielskich — zaciekawiło mnie to, chociaż żaden ze mnie magimedyk. Temat mnie wielce zainteresował, a brzmiało on: "Zaburzenia psychiczne w życiu codziennym — jak rozpoznać i jak temu zaradzić". Po części dotyczył on i mnie, kiedy sięgałem wstecz do swych wspomnień z dziecięcych lat, jak i młodości, która naznaczyła mnie pewnym piętnem jak i darem. Kilka lat uczęszczałem na terapie, zażywałem eliksiry ze świadomością, że jestem stuknięty? Ta łatka jednak nie była czymś złym w mej rodzinie. Szaleńcy najbardziej się wyróżniali, przejawiali artystyczne dusze jak i zgniłe pozostałości po wypartych częściach swojej osobowości. Nie byłem jedyny i nie będę ostatni. Z początku nie rozumiałem tego, jednak lata cierpliwości, a także obserwacji dały mi wgląd w siebie, a także wężoustość, którą z początku uważałem za chorobę, jednakże ona okazała się talentem. Nie stałem się jednak zdrowy, ponieważ kiedy jeden problem został rozwiązany, to pojawił się kolejny — pressura. Tak więc od najmłodszych lat moje życie powiązane jest z medycyną, czy tego chce, czy nie. Może to jakaś karma za poprzednie grzechy, w innym życiu? W jakimś stopniu się z tym pogodziłem. Kawę zastąpił eliksir spokoju, a ja relaksowałem się przy sztuce, chociaż nie zawsze była ona mym ukojeniem. Szpital św. Munga jest mi dobrze znany, aż za dobrze. Zastanawiałem się, czy gdy umrę i odrodzę się, zostanę lekarzem? Teraz jednak zmierzałem w kierunku sali do nauki, ponieważ to tu miały odbyć się warsztaty. W drzwiach powitała mnie śliczna rudowłosa piękność. Zapewne nie jeden mężczyzna wygłaszał pod jej domem serenady. Myślałem, że zastane tu jakiegoś starego medyka z wąsem, albo... Sam nie wiem, czego się spodziewałem. Przywitałem się z panią Carter, zastanawiając się, kim jest młodziutki mężczyzna obok niej. Może gdzieś przejawiła mi się jego twarz, a może nie. Nie miałem dobrej pamięci do... do niczego. Zerknąłem czy tym razem ubrałem się w spodnie, wychodząc z domu. Przyjąłem identyfikator z napisem: "Uczestnik warsztatów, pierwsze piętro." i zająłem sobie grzecznie miejsce, wpierw jednak wybierając imię Jackson, lat 26 - cokolwiek mogło, to oznaczać już mnie intrygowało.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Przychodzę na warsztaty raczej nie dlatego, że brakuje mi jakiejś wiedzy uzdrowicielskiej. Zwyczajnie chcę zobaczyć jakie warsztaty prowadzi moja przyjaciółka. Do tego magipsychologia jest dziedziną, którą znam najmniej i nigdy szczególnie się nie interesowałem. Wolałem zazwyczaj eliksiry leczniczy, chociaż teraz ze znacznie większą chęcią zajmowałem się również wszelkimi zaklęciami. Oczywiście nie mogłem się ruszyć na warsztaty do Samanthy bez swojej lepszej połówki, która nie pozwoliła mi iść samemu, jakby Carter cały czas potajemnie chciała mnie uwieść kiedy tylko nie będzie patrzeć ani Perpa ani Alexander. Na nic moje słowa i tłumaczenia - Perpetua się uparła i napięta jak struna idzie razem ze mną. Wchodzę do odpowiedniej sali, przypinam sobie co trzeba i bardzo prędko całuję policzek Sam, na jedynie parę sekund. Mam na sobie oczywiście kolorowe stroje - dzisiaj jest to różowa koszulą po której wesoło biega jednorożec oraz zwykłe, wąskie spodnie, by nie kłóciły się aż tak z szaloną górą. - Hej, jak tam - zagaduję jedynie lakonicznie i już uciekam na drugą stronę pokoju, co raz zerkając czy aby Perpetua nie ma ciemniejszych oczu.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Nie wyobrażał sobie, by miał nie uczestniczyć w warsztatach prowadzonych przez jego własną kuzynkę, chociaż zgłaszając swoją obecność, kierował się nie tylko pragnieniem udzielenia jej moralnego wsparcia. Sama tematyka była dla niego równie interesująca. Uwielbiał przecież obserwować ludzi, to jak zachowują się w różnych sytuacjach, a i zdarzyło mu się sięgnąć po jakąś książkę z tematyki psychologii lub psychiatrii tylko po to, by zrozumieć dlaczego niektórzy mają większe problemy z przystosowaniem się do życia w społeczeństwie. Niegdyś czytał o różnych zaburzeniach utrudniających funkcjonowanie pośród innych, o tym jak rodzą się przestępcy, ot dla zaspokojenia własnej ciekawości, ale niestety ograniczone pokłady wolnego czasu uniemożliwiły mu zgłębienie tematu. Nie miał w tym zakresie tak szerokiej wiedzy, o jakiej mógłby sobie zamarzyć i szczerze liczył na to, że pod skrzydłami doświadczonej Carter uda mu się nadrobić zaległości choćby w części. Pocieszała go również myśl, że z organizatorką łączą go bliskie, rodzinne relacje. Dzięki temu, w razie jakichkolwiek wątpliwości, mógł zasypać ją gradem pytań również poza warsztatami. Wreszcie dotarł do recepcji szpitala, gdzie odebrał od młodziutkiego dziewczęcia identyfikator, który od razu zawiesił na swojej szyi. Pokonał również szybko schody prowadzące na pierwsze piętro, by w końcu pociągnąć za klamkę, niemalże wpadając przez przypadek na rudowłosą. – Hej, Sam. – Rzucił radośnie, ale wiedząc że ta jest zajęta witaniem innych gości, nie zamierzał jej przeszkadzać. Skinął jeszcze na powitanie głową Nathanielowi, którego bardziej niż ze szkoły kojarzył jeszcze z pracy w banku, a potem po prostu wszedł do środka, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu innych znajomych twarzy. Nie kojarzył jednak pozostałych uczestników, toteż pozwolił sobie przyrządzić kubek gorącej kawy i wraz z nim zasiadł przy jednym z przygotowanych wcześniej stolików, oczekując na rozpoczęcie warsztatów.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Oczywiście, że nie mogła Huxleya puścić samego. Właściwie to nie z powodu swojej niedorzecznej zazdrości... No może odrobinę. Postanowiła się zabrać z nim na warsztaty Carter właściwie z kilku powodów. Po pierwsze: dla spokoju ducha, zarówno swojego jak i ukochanego; żeby harpia z niej przypadkiem nie wyszła tak bez powodu. Po drugie: gdyby nie to, że poszła w swojej karierze na wypadki pozaklęciowe, to zapewne sama podążyłaby ścieżką magipsychologii lub magipsychiatrii - kierowana przez swojego mentora. Po trzecie: ze zwyczajnej, ludzkiej ciekawości. Po czwarte, niepisane: musiała w końcu przełamać tę swoją nienaturalną i zupełnie niedorzeczną niechęć do Samanthy - dla siebie, dla Huxa, ale przede wszystkim, dla Alexandra, który tę kobietę przecież kochał. Włożyła w s z y s t k i e swoje siły, żeby nie wykrzywić się ostentacyjnie - i by jej oczy nie przybrały ciemniejszego odcienia - gdy Williams witał się sympatycznie z rudowłosą Carter. Odgoniła od siebie te wszystkie niesympatyczne myśli, uśmiechając się do kobiety ciepło - nawet nieco przepraszająco. — Dzień dobry Samantho — przywitała się z rudowłosą, lustrując ją szybkim spojrzeniem. — Ślicznie wyglądasz skarbie. Promiennie — mrugnęła do niej porozumiewawczo, po czym przyczepiła do swojej sukienki plakietkę i podążyła za Huxleyem, płynnym, pełnym wdzięku krokiem. Ani trochę nie ostentacyjnym. Tak jak absolutnie niewidowiskowe były jej wysokie szpilki, w których poruszała się z lekkością godną łani. — Huxy, chcesz coś do picia? — zagaiła lekko, samej sobie nalewając kubek herbaty - by zaraz z nim, i z wybranym przez Williamsa napojem zasiąść do przygotowanych wcześniej stolików.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Uśmiech nie opuszczał jej ust, a kiedy jako pierwszy wszedł Nathaniel to nie ukrywała zaskoczenia. Nie spodziewała się go tutaj chociaż.. nie miała pojęcia czemu. -Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać? Dobrze cię widzieć, Nathanielu. - czasami kusiło ją, aby porozmawiać z nim dłużej, ale nie jako jego psychoterapeutka, ale jako zwykła osoba. Czuła, że mogłaby się z nim dogadać jednak nigdy nie było czasu na rozmowę dłuższą niż parę chwil. Tak też było i teraz bowiem poczęło wchodzić parę osób, w tym znajomi. - Nie da się ciebie przeoczyć, Hux, w tej różowej koszuli. - skomentowała, dbając o to, aby jednak nie zdrabniać czule jego imienia bowiem oto za nim podążała jego niesamowita piękność przy której Samantha mogłaby stopić się z tłem. Przez moment odbierała od niej nieprzyjemne sygnały od których po jej plecach przemknął zimny dreszcz. Odczytała jednak przepraszające spojrzenie, które chyba rozumiała, ale wolała nie dociekać. - Dziękuję, Perpetuo, choć nikt nie umywa się do ciebie. - co było szczerością i jednocześnie sygnałem, że absolutnie nie jest zainteresowana jej facetem. To, co było w przeszłości niechaj zostanie w przeszłości. Powitała Casimira, posłała ciepłe spojrzenie i “o, Theo, jak miło!” do kuzyna, a chwilę później wybiła odpowiednia godzina. Przeszła jeszcze do drzwi i zerknęła czy nikt nie idzie, ale póki co nie zapowiadało się na zbyt wielki tłum. - Dobrze, zaczynajmy zatem, nie mam pojęcia czy ktoś jeszcze przyjdzie, ale to najwyżej dołączy w trakcie. Usiądźcie proszę wygodnie. Dziękuję wam za przybycie. - nie była nauczycielką, ale też nie miała do czynienia z uczniami, co sprawiało, że rozmowa z dorosłymi przychodziła jej łatwiej. Odsunęła na bok swoje osobiste emocje i ubrała minę w opanowany spokój. - Zacznę od nakreślenia paru spraw, mam nadzieję, że nie zanudzę was, bo jednak ta kwestia jest niezbędna nie tylko w kontakcie z osobami o zaburzeniach psychicznych, ale też i może przydać się w życiu codziennym, zatem… - i rozpoczęła wykład, jednak jej głos nie był ani monotonny ani pozbawiony emocji. Mówiła z żywym zainteresowaniem na temat, w którym obraca się od piętnastu lat życia.
Wyczerpujący wykład tylko dla wytrzymałych czytelników:
- Spotkanie ma dotyczyć najczęściej spotykanych zaburzeń psychicznych w społeczeństwie.- rozpocząwszy wykład spokojnym acz melodyjnym tonem, przechadzała się na przestrzeni swojego biurka. - Dokładniej rzecz ujmując, mam tu na myśli nasze zachowanie w trakcie spotkania z osobą z takim zaburzeniem. Nie mówię tutaj o na przykład schizofrenii, bo to jest już choroba, a nie często spotykane zaburzenie. Wyobraźmy sobie, że spotykamy osobę, której zachowanie jest dla nas poniżej wszelkiej godności, krytyki i kultury. Załóżmy, że nie mamy pojęcia o gnębiącym go zaburzeniu. Ba, sama osoba nie wie, że jej problem to już kwalifikuje się jako zaburzenie psychiczne. - powoli podeszła do krzesła gdzie siedział pan @Cashmere A. Swansea. Stanęła naprzeciw niego. - Zademonstruję na panu jedną postawę lecz proszę nie brać tego do siebie. To tylko taka mini gra aktorska.- posłała mu życzliwy uśmiech i zmieniła swoją postawę. Wyprostowała się, napięła mięśnie i po głębszym wdechu rozpoczęła krótką demonstrację: - Zastanówcie się co byście poczuli, gdybym odezwała się do was w ten oto sposób: Coś ty najlepszego zrobił?! Czyż ty postradał rozum? Jak mogłeś zrobić taki głupi błąd?! - tak, podniosła głos do krzyku, modulowała go na karcący, celowała palcem w Cashmere'a, a z jej oczu ciskały błyskawice. Gniew, jakby nie patrzeć, tylko udawany. - Zastanów się co ty wyprawiasz! Tylko ty mogłeś to spieprzyć! To było złe, czy ty tego nie widzisz?! Ślepy jesteś?! Zachowuj się! Tak szanujesz swoje zdrowie?! A co pomyśli o tobie matka?! Dlaczego tak się zachowujesz? Ogarnij się, chłopcze!!- umilkła, pozostawiając w powietrzu napięcie. Rozejrzała się po sali, po twarzach zebranych. Wyciągnęła dłoń do ramienia Cashmere'a, i ścisnęła je serdecznie w ramach podziękowania. - Moja postawa była negatywna, wszyscy się zgodzą, prawda? Przemawiały przeze mnie nerwy, zniecierpliwienie, niedowierzanie, złość… Zastanówcie się czy któreś z tych cech wypełniało was aż po brzegi kiedy spotkaliście się z czymś, co was wystraszyło, zabolało, zezłościło. Jak na to reagujcie? Nie musicie mi odpowiadać, zastanówcie się w swoich myślach. Czy wobec takiej postawy bylibyście w stanie mi zaufać i zwierzyć się z problemu? - odeszła od Casimira i podeszła do jednej z młodszych osób, do @Theodore Kain. Stanęła nad nim, śląc mu ciepły uśmiech. - Inna prezentacja oraz inna postawa. Załóżmy, że Theodore jest moim podopiecznym, synem, kimś, za kogo odpowiadam. - posłała kuzynowi znaczące spojrzenie by przygotował się psychicznie na obciążenie, a następnie przeszła do rzeczy. Wyprostowała się i stonowała swoją mimikę. - Zawiodłam się na tobie. Liczyłam na ciebie. - przemawiała chłodno, ale nie krzyczała. Mówiła cicho, spokojnie acz nieprzyjemnie dla ucha. Cały czas nad nim stała, spoglądała nań z góry. - Dlaczego nie zwierzasz mi się z problemu? Przecież możesz mi ufać, a ty jak zawsze, robisz po swojemu i muszę się za ciebie wstydzić. Nie obchodzi mnie co myślisz, masz przeprosić i nigdy więcej tak się nie zachowywać. Wracaj do swojego pokoju, ale to już. Dostajesz miesięczny szlaban, może wtedy zmądrzejesz.- ponownie zamilkła, dając czas, aby słowa rozniosły się po sali. Ścisnęła ramię Theodore'a w niemym podziękowaniu i zapewnieniu, że to nic osobistego. To demonstracja. Odwróciła się przodem do zebranych. - Teraz nerwy tuszowałam chłodną postawą, surowością, opanowaniem emocji i dawkowaniem ich w zjadliwych słowach. Czy widzicie w tych postawach wspólną cechę? Czy wzbudzałam chęć zaufania? - to było pytanie względnie retoryczne. Przeszła do swojego biurka i oparła się o jego brzeg, dłonie składając przed sobą. - Brak zrozumienia, negatywna postawa, karanie, poniżanie, brak dojścia do słowa. Czy choć raz zdarzyło się wam poczuć coś podobnego? Nie odpowiadajcie mi, tylko sobie.- nie sugerowała czy to oni mogliby kogoś karcić czy byli przez kogoś karceni. Nie oskarżała ich o takie zachowania, a jedynie wskazywała jakie one mają wydźwięk. odeszła od biurka i usiadła naprzeciw @Nathaniel Bloodworth. - Ostatnia demonstracja. Przyjrzyjcie się dokładnie mowie ciała. - skierowana była do mężczyzny przodem, siedziała na wysokości jego wzroku, postawę miała "otwartą", a na twarzy pojawiła się powaga okraszona łagodnością. - Rozumiem, że jesteś zły. Masz święte prawo to czuć. Zachowałeś się w tej sytuacji tak, jak tylko potrafiłeś i nikt nie obwinia cię, że ci się nie udało. Każdy popełnia błędy.- głos miała ciepły niczym poranny promień słońca. - Sytuacja jest trudna dla ciebie, ale też dla mnie. Postaraj się zrozumieć, że ja odpowiadam za twoje zachowanie. Chcę z tobą porozmawiać na temat tego zdarzenia, aby nigdy się ono nie powtórzyło. - wyciągnęła dłoń do nadgarstka Nathaniela i delikatnie go ścisnęła. - Pamiętaj, że jestem dla ciebie i możesz mi powierzyć każdy swój problem. Jestem tu po to, aby ci pomóc.- przerwała demonstrację, cofnęła dłoń i wstała, pozwalając, aby słowa zapadły w pamięć zgromadzonych. Odwróciła się przodem do zebranych. - Czy teraz bylibyście w stanie mi zaufać? Zaakceptowałam cudzą złość, popełnienie błędu, ale nie znaczy, że machnęłam ręką na tę sytuację. Zaznaczyłam, że takie a nie inne zachowanie nie może się pojawić. Nie atakowałam, nie groziłam karą. Zachowałam autorytet, ale jednocześnie pokazałam, że można mi ufać. Nie wzbudzałam poczucia winy, nie poniżałam, nie wywoływałam lęku. - z jej głosu spozierała pewność siebie, którą wzmocniła przez trzynaście lat nieobecności i ciężkiej pracy w zawodzie. - Tak, takie zachowania dotyczą również spotkaniu z zaburzeniami psychicznymi. Anoreksja, nerwica natręctw, pedantyzm, panika, uzależnienie od adrenaliny, depresja… Wszystko to wymaga odpowiedniej postawy rozmówcy. Akceptacji cudzych uczuć bo proszę was, kim jesteśmy, aby twierdzić, że ktoś nie ma prawa czuć tego, co czuje bo nam się to nie podoba? Akceptacja, empatia, kontrolowanie własnych emocji, otwarcie się na drugą osobę i zachowanie się względem osoby cierpiącej tak, jakbyśmy sami chcieli być potraktowani. Bez oskarżania, bez grożenia karą i akcentowania własnej postawy negatywnymi emocjami. To ważne, ale trudne, ale może zaowocować otrzymaniem czegoś bezcennego - zaufania.- zgarnęła zagubiony kosmyk włosów za ucho i uśmiechnęła się ciepło do interesantów.
- Wybraliście imię i wiek osoby, z którą przyjdzie wam rozmawiać. Chciałabym, aby każdy z was próbował na własną rękę dowiedzieć się od aktorów wcielających się w pewne charaktery, z czym przyszli do was po pomoc. Co im dolega, z czym się zmagają? Każdy z nich posiada swoje wyuczone "zaburzenie" i odegra jego objawy. Najpierw postarajcie się uzyskać od nich przyczynę spotkania, spróbujcie sami wywnioskować też z czym się zmagają.- podeszła do drzwi i wpuściła kilka osób- aktorów, którzy spokojnym krokiem ustawili się w rzędzie przez interesantami. Do ubrania doczepione mieli plakietki z imionami oraz wiekiem. - Pamiętajcie, że każdy z nich będzie inaczej reagować. Doskonale wiedzą na co zwracać uwagę, a więc potraktujcie te ćwiczenie tak, jakbyście naprawdę mieli za zadanie odkryć co im gra w duszy. Zwracajcie uwagę na wszystko. Oni są aktorami, ale ani ja, ani wy nie. Pamiętajcie, że sposób w jaki się do tego zabierzecie jest bardzo ważny.- skinęła ręką w kierunku interesantów, a aktorzy ruszyli do odpowiednich osób, siadając po kolei na krzesłach.
_____________________________________________________________________ Część pierwsza: wykład nt reagowania wobec napotkanego problemu psychicznego Część druga: Ćwiczenie. Macie przed sobą aktora- pacjenta. Waszym zadaniem jest przeprowadzenie z nim rozmowy, dowiedzenie się z czym przyszli, oraz wyciągnięcie wniosków co może im dolegać (każdy ma inny "problem"). W wykładzie Samantha demonstrowała postawy, które umożliwiają/uniemożliwiają zawarcie porozumienia z osobą, którą trapi problem. Zastrzegam, że każdy z aktorów reaguje inaczej, ich postawa będzie dostosowywana przeze mnie do Waszego zachowania oraz słów.
W następnej części spotkania będzie zadanie udzielania pomocy pacjentowi w akceptacji świadomości posiadanego problemu/zachęcenie do współpracy i zaufania. Póki co przeprowadźcie wywiad.
Można się spóźnić, aczkolwiek po pojawieniu się na sali dana osoba czeka na mój post z opisem wybranego pacjenta. Następny etap wjedzie 16 września o godzinie 20:00. W międzyczasie mogą się pojawić moje posty dla spóźnialskich osób, jeśli takowe będą.
Proszę, aby każdy z Was rzucił kością k100. Określa ona siłę Waszej charyzmy i to uwzględnię w reakcjach pacjentów. Można zaniżać. Pani półwila dodaje sobie +15% c: Uznajmy, że jesteście odgrodzeni parawanami, które rozłożyły się w międzyczasie.
Bernard, lat 23 -> Nathaniel
Spoiler:
Bernard jest tęgim mężczyzną, o czerwonych policzkach i mysim, płochliwym spojrzeniu, włosach gładko przyciśniętych do czaszki oraz o tendencji do zbyt wielkiej potliwości, co oczywiście wyraźnie odczuwasz. Siada przed Tobą cichutko, na samym brzegu krzesła jakby nie był pewien czy może zająć to miejsce. Do Twoich uszu dobiegło westchnienie i dopiero po chwili dało się zorientować, że w tym dźwięku wyszeptane zostało bardzo niepewne “dzińdybry”. Mężczyzna patrzy gdzieś na bok, raz na swoje ściśnięte mocno palce, raz na buty i rozwiązane sznurowadła. Jest spięty do granic możliwości, oczy wydają się trochę załzawione, a usta wywinięte w bardzo smutny wyraz. Nie odezwał się ponadto do Ciebie żadnym słowem.
Jackson, lat 26 -> Cashmere
Spoiler:
Siada przed Tobą sterta papierów, a pod nią Jackson. Okulary na nosie, krawat ciasno związany pod szyją, koszula w kratę, dwa pióra wciśnięte za ucho, wyraz twarzy przypominający nieśmiertelnie skupienie. Mhm, mhm, rozumiem, spotkanie… jak najbardziej, to niech pan mówi co trzeba, proszę się nie krępować. - odezwał się do ciebie tonem władczym i nieznoszącym sprzeciwu, a następnie zanurzył wzrok w gęsto zapisanym pergaminie. Coś dopisywał, coś przekładał, w ogóle nie zwracał na ciebie większej uwagi, ani też nie patrzył ci w oczy dłużej niż parę sekund. Mężczyzna był blady, wychudzony, jego dłonie się trzęsły. Wylewał raz po raz kałamarz, ale nie przerywał zajęcia.
Henry, lat 32 -> Huxley
Spoiler:
Rozpierał go nadmiar energii. Siedząc na krześle co rusz potakiwał nogą, coś tam sobie podśpiewywał, mamrotał, poruszał głową. Był jednak stosunkowo blady. Ubrany był w do połowy rozpiętą koszulę, dobrze dobrane spodnie, buty z wysoką cholewą, a włosy ułożone ładnie na żel. Przełożył łokieć o oparcie krzesła, siedział dosyć krzywo, z nogami wywalonymi pod Twoje krzesło. Siema, ta ślicznotka to twoja? Kuźwa, ale laska, aż chciałoby się wiesz… hehe… to tu ścisnąć, to tam… no mówię Ci, no jak marzenie! - szczerzył się i zerkał w kierunku siedzącej półwili, teraz zasłoniętej częściowo parawanem. - Ja nie mogę, gościu, ale jest zajebiście. Normalnie chce się żyć, zwłaszcza dla takich pięknych widoczków… normalnie nie pogardziłbym tobą, gdyby nie ten twój biały łeb i różowa kiecka… hehe, hehe, co nie? Zabawne, no nie?
Myron, lat 29 -> Theodore
Spoiler:
Siada przed Tobą mężczyzna, który chwilę później rozpoczyna grę aktorską. -O nie, nie, nie, nie, tylko nie to, Merlinie, co ja mam zrobić, nie, nie, nie… - chwycił się za włosy, jakby próbował sobie je wyrwać, trząsł się, pochylił do swoich kolan i gibał do przodu i do tyłu. Głos miał płaczliwy. - Cholera, nie chcę, zabierzcie to, nie, nie, muszę stąd iść, to znowu wraca, do jasnej avady, nie, nie, nie… - podniósł wzrok a jego oczy są wypełnione strachem. Trząsł się, był nawet blady, rozgląda się nerwowo po sali, później obgryza paznokcie, raz po raz szczypie się po ramionach, ale nie utrzymuje kontaktu wzrokowego, jakby tak naprawdę Cię nie widział. Próbował sięgnąć po filiżankę z herbatą jednak wypadła mu z trzęsących się rąk i rozbiła z hukiem. Podskoczył ze strachu i jeszcze bardziej pobladł.
Cecile, lat 27 -> Perpetua
Spoiler:
Siada naprzeciw Ciebie młoda kobietka, która od razu na pierwszy rzut oka jest nerwowa. Powieki zmrużone, nieufność wymalowana na twarzy, napięcie mięśni, wyraźnie widoczne poirytowanie. -Dobra, pani se gada co pani se chce, streszczaj się, nie mam czasu. - patrzy na Ciebie krzywo, oceniająco. Nie jest ani trochę przyjemna w odbiorze. - No co się tak gapisz, laleczko? GADAJ co tam sobie chcesz, ale NIE MAM CZASU KURWA. Chcę tylko kwit, że mnie zbadałaś i spierdalam z tego pierdolnika. Mam ochotę coś rozwalić, nie chce mi się tutaj siedzieć, wrrr! - cedzi przez zęby, siedzi na krześle jakby gotowa była się w każdej chwili poderwać.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Na łeb na szyję biegł na warsztaty, wiedząc, że jest już spóźniony. Staranował po drodze innego asystenta, ale niezbyt się tym przejął, krzycząc tylko w locie sorka. Do sali wpadł na styk, dosłownie kilka sekund przed rozpoczęciem wykładu. Odebrał plakietkę od Samanthy, do której uśmiechnął się przepraszająco. - Mój dyżur się przeciągnął - wyjaśnił krótko, po czym usiadł na pierwszym wolnym krześle, uprzednio kiwając głową w ramach powitania do @Perpetua Whitehorn i @Huxley Williams. Rozłożył wygodnie nogi, może niezbyt elegancko i zaczął słuchać, co rusz notując co ważniejsze informacje. Magipsychologia nie była dziedziną, którą stricte się zajmował, ale wiedział, że bez podstawowej wiedzy nie będzie dobrym uzdrowicielem. Dlatego uważnie przysłuchiwał się słowom Samanthy, a kiedy skończyła, zmarszczył skonsternowany brwi. Uniósł dłoń, w celu zadania pytania, a kiedy uzdrowicielka udzieliła mu głosu, odezwał się: - Przepraszam, mam tylko wątpliwość co do zaznaczenia, że pacjent czy osoba, z którą rozmawiamy, nie może już popełnić tego błędu. Czy faktycznie mówienie czegoś takiego jest okej? Czasem zachowania, które przejawiają ludzie, są jedynymi, jakie znają, a jawne wyrażenie dezaprobaty i nawet poproszenie o niepowielanie ich może chyba wywołać frustrację. Nie lepiej jest zademonstrowanie innych zachowań, powiedzmy takich zastępczych, które nie będą dla kogoś inwazyjne? A przede wszystkim poprowadzenie rozmowy w ten sposób, żeby pacjent sam doszedł do wniosku, że to, co robi, tylko mu szkodzi - patrzył na @Samantha Carter, ciekawy czy to, na co zwrócił uwagę, jest słuszne. Wiedział z doświadczenia, że nawet w obliczu relacji pełnej zaufania i świadomości, że rozmówca może mu pomóc, wyrażanie prośby o nierobienie czegoś powodowało jedynie irytację i bezsilność, bo nie zawsze potrafił znaleźć inną drogę, aby pozbyć się niechcianych emocji. - No i kwestia dotyku. Ścisnęła pani nadgarstek. To też zależy od sytuacji, ale uczono mnie, żeby nie spoufalać się z pacjentem i raczej unikać kontaktu fizycznego, żeby nie przekroczyć granicy. Jak w końcu to powinno wyglądać? - dodał, zerkając w swoje notatki. Perpetua uczyła go, aby okazywać wsparcie swoją postawą i słowem, nie dotykiem. I chociaż mogłoby się wydawać, że jest przemądrzały, tak naprawdę był nieco skonfundowany i chciał mieć wyjaśnioną tę kwestię, aby nie popełniać w pracy żadnego błędu.
pacjent, którego wybieram: frank, lat 15
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Posłała uśmiech spóźnionemu Aslanowi. - Jeśli jesteś psychoterapeutą i przeprowadzasz terapię to zachować należy zgoła inne zasady, zdecydowanie bardziej restrykcyjne, panie Colton. Improwizacja dotyczyła mniej formalnych spotkań. Demonstracja innych zachowań to jeden z etapów tych warsztatów lecz w dalszej kolejności po pierwszych ćwiczeniach. - młody mężczyzna najwyraźniej przemknął myślami nieco dalej, nieopatrznie odgadując jeden z planów warsztatów, o ile wszystko potoczy się zgodnie z planem. - Mimo wszystko osoba, która popełniła błąd powinna najpierw zostać poinformowana, że dane zachowanie nie jest wskazane. W następnej kolejności można przejść do rozmowy dotyczącej wyciągania wniosków dlaczego takie zachowanie zaistniało i jak można je zmienić. W przypadku jeśli my, jako rozmówcy, wyczujemy intuicyjnie, że rozmawiamy z osobą nadwrażliwą to na bieżąco sposób rozmowy winien być modyfikowany. Dlatego też w rozmowach nie ma określonego jednolitego schematu. To jedynie sugestie działania bowiem każdy człowiek jest inny i posiada inny stopień wrażliwości charakteru. Tak jak wspomniałam, pedagog, psychoterapeuta mógłby uniknąć kontaktu fizycznego z pacjentem jeśli problem, z którym się borykają wiąże się z nieufnością. Pragnę jednak zaznaczyć, panie Aslanie, że demonstracja nie dotyczyła psychoanalizy, a zwykłej rozmowy, gdzie jednak zasady są nieco bardziej elastyczne. Przejdźmy jednak na chwilę do ćwiczeń bowiem czas warsztatów jest jednak w pewien sposób ograniczony. - zaznaczyła łagodnie, mając nadzieję, że choć trochę wyjaśniła mu własne postępowanie. Jakby nie patrzeć, to ćwiczenia czarodziejów, a nie studia magipsychiatryczne.
Frank, lat 15-> Aslan
Spoiler:
Usiadł naprzeciw Ciebie szczupły chłopaczek z bardzo poważnym wyrazem twarzy. - Proszę pana, ja naprawdę potrzebuje pana pomocy. Nikt nie potrafi mi pomóc. Od tygodnia straszliwie boli mnie brzuch, nie mogę chodzić bo prostowanie się boli straszliwie. Do tego wszystkiego tak straszliwie bije szybko mi serce, wystarczy, że się deportuję, a ból brzucha i straszliwie szybkie bicie serca niemal mnie paraliżuje. To nie jest normalne, proszę pana. Nie mam pojęcia czemu uzdrowiciele mi nie wierzą, przecież to oczywiste, że to jakaś choroba! Niech mi pan pomoże, moja nadzieja jest w panu!- gorliwie ścisnął Twoje dłonie i wpatrywał się w Ciebie z szeroko otwartymi oczami, jakby świata poza Tobą nie widział.
PS nie oczekuje od Was profesjonalnej diagnostyki, a nakreślenie przypuszczeń związanych z tym, co może im dolegać. Przypominam - czas tego etapu kończy się 16 września. Brak aktywności wiązany będzie z niepowodzeniem ćwiczenia/zakończeniem warsztatów.
Cashmere A. Swansea
Wiek : 39
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.88 m
C. szczególne : niebieskie, sektorowa heterochronia w lewym oku | magiczny tatuaż motyla, który wylatuje z kokonu na lewym pośladku | ubrania przesiąknięte są wonią krwawego ziela
Trochę nas tu jest, a może i jacyś spóźnialscy się zjawią. Wiadomo, spodziewam się interesującego wykładu z integracją, tak też właśnie jest. Na pierwszy ogień idę ja. Przyglądam się z powagą, Carter, która opierdziela mnie przy wszystkich, strzelając piorunami niczym Zeus. Mam ochotę się uśmiechnąć, bo gdzieś wyłączam się na chwilę, myśląc o ogniu zamkniętym w tej kobiecie, który kontroluje z niemałą gracją. Jakby wyglądały jej włosy na płótnie wymieszane z barwą terakoty, mandarynek lub pomarańczowymi neonami — oj wtedy na pewno byłoby promieniście. Gdzieś w mojej wizji krąży dziwna myśl zajadania się zupą z dyni. Nie wiem, skąd wzięło mi się to skojarzenie, wracam zaraz do rzeczywistości. Moi rodzice nigdy nie kazali mi się ogarnąć, dlatego o to ten spektakl popisu aktorskich umiejętności, wydaje mi się odległy, chociaż jednocześnie bliski; mogłoby tak być, gdzieś w równoległej rzeczywistości. Za to umiejętności Samanthy Carter są na interesującym poziomie, czy oby na pewno nie pomyliła swojego zawodu? Dotyk kobiecej ręki na mym ramieniu przywołuje we mnie dobre odczucia i zamiast skupić się na wykładzie, gdzieś na moment znowu odrywam się myślami. Złość i łagodność — właśnie mam ochotę poddać się twórczej wizji. Wpaść w trans opętania i tworzyć. Nie odzywam się, jednak skupiony bardziej na swoich wizjach, ale też nie ładnie byłoby przerywać — ojciec dbał o moje maniery bardziej niż matka. Podchodzi do mnie Jackson lat 26, ta karta co sobie wybrałem. W sumie na patrzyłem na wiek. Jackson kojarzył mi się z jakimś mugolskim piosenkarzem albo sportowcem, nie pamiętałem właściwie, kto to był, ale na pewno jakiś artysta. Chociaż sport nie zakwalifikowałbym do kunsztu artystycznego, to rzeczywiście dodawał on dramaturgi, która przydawała się w moich pracach. Przyglądając się Jacksonowi, który krył się za stertą papierów, zastanawiałem się, czy to był dobry pomysł, że wziąłem udział w tych warsztatach. Oczywiście, że tak. Jednakże zrozumiałem, że znowu mam ochotę chwycić za okulary mężczyzny, zabrać mu pióra i rozłożyć je na części, albo pokroić, cokolwiek, tylko żeby dostać się do ich wnętrza — wiem, na pewno wtedy odkryłbym co w duszy gra młodemu, mężczyźnie, siedzącemu naprzeciwko mnie. Rozejrzałem się, nim zacząłem rozmowę. Kotary dodawały prywatności, jednak to ja zacząłem się czuć tu jakoś nieswojo. Jackson niby taki młody... a nie chciałbym tak wyglądać w jego wieku. Nie chodziło o bladość, wychudzenie, czy trzęsące dłonie, a raczej o jego wygląd starego kujona, dziada i jeśli to się nie zmieni Jackson za dwadzieścia lat, skończy w jakiejś kanciapie przy biurku, a może wcześniej się wykończy. Patrząc na tego chłopaka, młodszego ode mnie myślałem, że i ja mógłbym tak wyglądać, gdybym nie miał na nazwisko Swansea. Wzdrygnąłem się na samą myśl, a jego władczy ton dał mi do zrozumienia, że Jackson woli konkrety niż pitolenie. - Jak rozumiem całe życie w pracy? - Zażartowałem, chcąc zwrócić na siebie uwagę młodzieńca i jednocześnie oczekując jakieś odpowiedzi, chociaż mogłem się nie doczekać. - Nie jest pan zmęczony, panie Jackson? Nie chce być niegrzeczny, ale wygląda pan jak ja po trzech dniach przy intensywnym szale twórczym. Wszystko albo nic. - Rozwinąłem swoją odpowiedź, zastanawiając się, czy mój pacjent przypadkiem nie odzwierciedla w pewny sposób jakieś części mnie. Chociaż nie uznałbym siebie za człowieka przepracowanego, moja praca nigdy mnie nie męczyła, nie mentalnie. Czasami jednak zdarzały się momenty frustracji, czy rezygnacji, ale byłem przecież artystą, a oni przecież rządzą się innymi prawami.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Charyzma:69, no ja myślę, że to jest lepiej niż 100!
Zajął miejsce w środku sali, nie przyglądając się zbytnio pozostałym uczestnikom warsztatów, głównie dlatego, że i sam nie miał ochoty być obserwowany. Nie wstydził się swojej obecności na warsztatach, dyskomfort sprawiał mu sam szpital; tym bardziej cieszyło go, że Samantha bez zbędnych wstępów przeszła do wykładu. Słuchał go z grzecznym zainteresowaniem, choć bez przesadnej pasji – bardziej niż wzbudzanie zainteresowania, interesowała go gra aktorska, o którą z jakiegoś powodu by ją nie podejrzewał, co chyba świadczyło, że była w tym dobra. Kiedy usiadła naprzeciwko niego, pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach. Śmiało spojrzał jej w oczy; pilnował, by jego mina pozostała obojętna i nijak nie zdradzała jego emocji. Było ich w nim sporo, bo zwracała się do niego identycznie jak w czasie ich spotkań w zgoła innym pomieszczeniu tego budynku. Wolałby, żeby na niego nakrzyczała, nie czułby się wtedy tak niezręcznie. Uniósł nieznacznie brew, jakby chciał ją zapytać, czy postradała zmysły, lecz była to całość jego reakcji, nawet w momencie, gdy złapała go za nadgarstek. Ulżyło mu, kiedy w końcu zostawiła go w spokoju; coraz mniej mu się tutaj podobało. Spojrzał na swojego „pacjenta” i przywołał na twarz sympatyczny uśmiech, choć sympatii nie odczuwał doń wcale. Już na pierwszy rzut oka był typem przegrywa, osoby, która wiele w życiu nie osiąga, czyli dokładnie takiej, której w normalnej sytuacji nie poświęciłby nawet odrobiny uwagi. — Dzień dobry, usiądź sobie wygodnie — wskazał mu krzesło, bo choć już na nim siedział, to wyglądał, jakby nie wiedział, czy na pewno mu wolno. Jego powitanie kontrastowało z tym... czymś, co wychuchał w jego stronę Bernard, było miłe, owszem, ale też wyraźne i zdecydowane. — Bernard, prawda? Powiedz mi, jak się dziś czujesz? Wyspałeś się? — facet wyglądał jak siedem nieszczęść, nie trzeba było do tego nawet szczególnej spostrzegawczości. — Widzę, że coś cię trapi i chcę żebyś wiedział, że możesz ze mną porozmawiać. Nie ma powodu do wstydu. — Uśmiechnął się doń raz jeszcze, próbując sposobu Samanthy. Zabębnił palcami o własne kolano, zerknął na Sam i nachylił się nieco w stronę aktora. — Chcesz zapalić? — zapytał. Gdyby tak Samantha częstowała papierosami na swoich sesjach terapeutycznych, byłby wniebowzięty, skoro zaś sam był tu dzisiaj terapeutą, to jego gabinet mógł wyglądać tak, jak tylko sobie wymarzył. Terapia nikotyną, tak nazywałaby się jego usługa. Wspaniała wizja.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Nie potrzeba go było wcale przekonywać o umiejętnościach uzdrowicielskich panny Carter, a i usilnie wierzył, że prowadzone przez nią warsztaty okażą się niezwykle interesującym doświadczeniem, ale musiał przyznać, że już sam wykład zrobił na nim ogromne wrażenie i przerósł jego najśmielsze oczekiwania. Samantha potrafiła przekazać swoją wiedzę w sposób przystępny nawet dla laików, a zdolności aktorskich mógłby pozazdrościć jej niejeden występujący na deskach teatru artysta. Naprawdę nie przesadzał. Kiedy tylko dziewczyna obrała go sobie za cel demonstracji, wzdrygnął się w duchu na jej nieprzyjemną, chłodną narrację, i to pomimo świadomości, że uwolniony z jej ust monolog nie był niczym prawdziwym i miał jedynie wyrazić jedną z negatywnych postaw w kontakcie z pacjentem. Różne podejścia zostały przez prowadzącą przedstawione barwnie, obrazowo, a dzięki temu miał wrażenie, że z części teoretycznej wyniósł znacznie więcej, niżeli można by zapamiętać w przypadku przedstawienia wyłącznie suchych faktów i skomplikowanej, medycznej terminologii. Nie mógł sobie w konsekwencji darować jakiegoś pokrzepiającego gestu, toteż wraz ze zwieńczeniem wykładu, wyczekał aż Sam spojrzy w jego kierunku, po czym wymownie uniósł do góry swój kciuk. Na razie nie był w stanie inaczej skomentować jej dobrze wykonanej pracy, bo szybko przeszli do praktycznych ćwiczeń, a on sam wylądował za parawanem z dwudziestodziewięcioletnim aktorem, odgrywającym wyznaczoną mu przez organizatorkę rolę. Każdy człowiek był inny. Na niektórych działała metoda kija, a na innych marchewki… a z tego względu zanim w ogóle odezwał się do przydzielonego mu mężczyzny, postanowił przede wszystkim go wysłuchać. Poznać jego myśli, zrozumieć targające nim emocje i motywy, jakimi się kierował, żeby spróbować postawić się w jego sytuacji. Nie był pewien jak zachowują się inni pacjenci, ale już teraz czuł, że z Myronem wcale nie będzie łatwo. Głos miał płaczliwy, skórę bladą, niemalże wyrywał sobie włosy z głowy, co więcej powtarzał ciągle takie frazy jak „nie”, „zabierzcie”, „muszę stąd iść”, co od razu zasugerowało mu, że czegoś się obawia, a strach który mu towarzyszy jest niezwykle intensywnym doznaniem. Nie posiadł odpowiednich kwalifikacji, by mieć pewność co do rysującej się w jego umyśle diagnozy, ale wydawało mu się, że ma do czynienia albo z człowiekiem owładniętym manią prześladowczą albo… z atakiem paniki, który akurat mógł dopaść właściwie każdego. - Hej, spokojnie… – Mruknął łagodnym tonem gdzieś pomiędzy słowami Myrona, starając się zarazem ukoić jego nerwy. – Nazywam się Theo i jestem tutaj, żeby ci pomóc. A ty? Jak masz na imię? – Wtrącił również celowo i świadomie, mając nadzieję, że w ten sposób sprawi, że myśli mężczyzny skupią się wokół innego tematu, pozwalając mu przynajmniej na krótką chwilę zapomnieć o przeszywającym uczuciu strachu. Wczuł się, dlatego nie myślał o Myronie jak o aktorze, a jak o realnym pacjencie, z którym należy nawiązać więź, by następnie otoczyć go swoją opieką. – Proszę, powiedz mi czego się boisz i dlaczego chciałbyś opuścić to miejsce. – Ciągnął dalej, niezwykle kojącym, nieśpiesznym tonem. Dopóki nie wiedział, co mu w duszy gra, nie chciał mu usilnie wmawiać, że nic mu nie grozi i że niczego niebezpiecznego tutaj nie ma, bo czuł w kościach, że w taki sposób może podburzyć budowane skrzętnie zaufanie i zniechęcić go do swojej osoby. Nie zareagował również złością na rozbitą przez niego filiżankę. Ba, nie zwrócił mu nawet uwagi na jego niezdarność. Zamiast tego schylił się do niego, wyciągając w jego kierunku swą dłoń, ale nie dotykał go, by przypadkiem nie spłoszyć go zbyt gwałtownym gestem. – Powiedz mi, co wraca. Poradzimy sobie z tym razem. – Zapewnił go nadal tym samym ściszonym, opanowanym głosem, nawet wtedy gdy mężczyzna podskoczył ze strachu.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
@Cashmere A. Swansea Jackson nie zrozumiał żartu, a wydawało się, że nawet nie zwrócił na niego uwagi. Zerknął na Ciebie przelotnie jakby zaskoczony, że ktokolwiek cokolwiek do niego mówi. Nie przerywał swojego zajęcia, cały czas coś przekładał, dopisywał, pieczętował. - Zmęczony? A, tak, możliwe, ale wie pan, to wszystko samo się nie uzupełni. - rzucił na odczepnego, pochylając się nad pergaminami i dopisując coś drobnym maczkiem. - Pan coś ode mnie chciał czy jak? Mam dużo do roboty więc proszę przejść do sedna, a jeśli nie jest to możliwe to wysłać mi swoją opinię listownie. - najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że miał tutaj z Tobą porozmawiać o dręczącym go problemie - który jakby nie patrzeć był widoczny na pierwszy rzut oka. Nie udało Ci się jednak zatrzymać jego uwagi na dłużej niż te parę zdań. Trzeba próbować ponownie.
Rzucaj kostką k6 do skutku. Nieparzysta - cokolwiek mówiłeś, Jackson albo Cię zbywał albo nie zwracał na słowa uwagi. Parzysta - w końcu udało Ci się skoncentrować jego uwagę na sobie i oderwać na moment od nagminnej pracy. Każda rzucona k6 nieparzysta oznacza nieudaną próbę, którą zawrzyj krótko w poście (choćby jednym zdaniem).
Gdy uda Ci się rzucić parzystą, spróbuj uzmysłowić Jacksonowi, że ma solidny problem, a następnie rzuć kością k100: 1-69 - Jackson wypiera z siebie sugestię problemu, nie zgadza się z żadnym z Twoich słów (zostanie to opisane w poście końcowym) 70-100 - chyba wywróciłeś właśnie jego życie do góry nogami. Popatrzył na Ciebie w taki sposób, jakbyś właśnie spadł z nieba i oznajmił, że świat wcale nie jest taki jakby mogło się wydawać (zostanie to opisane w poście końcowym)
@Nathaniel Bloodworth Bernard skulił swoje ramiona kiedy tylko się odezwałeś, ale gdy zorientował się, że wcale nic mu nie grozi to usiadł i czekał z miną cierpiętniczą na Twoje kolejne słowa. W pewnym momencie mogłeś poczuć na sobie jego wzrok. Spoglądał na Ciebie malutkimi wodnistymi oczkami jednak nie znalazłeś w jego spojrzeniu nieśmiałości czy strachu, a raczej z trudem ukrywaną satysfakcję. Cała jego postawa akurat temu przeczyła poza tym spojrzeniem. - No nie wiem czy można ci ufać. Dziwnie się uśmiechasz. - wyszeptał jednak jego głos nie drżał. Zmrużył oczy przez co wydawały się jeszcze mniejsze. - Chętnie zapalę. - wyciągnął w Twoją stronę pulchne palce oczekując obiecanego papierosa, a gdy tylko go dostał, zapalił z pomocą swojej znikąd wydobytej różdżki. (Samantha wybałuszyła na Ciebie oczy i choć próbowała przybrać zbulwersowaną minę to w jej oczach migotało szczere rozbawienie). Mężczyzna zapalił i popatrzył na Ciebie uważniej. - Byłem na jednej misji aurorów. Mojego współpracownika katowano na moich oczach. To wszystko. - nie mówił głośno, ale najwyraźniej nikotyna jakoś do niego przemówiła.
Rzuć kością k6. Parzysta - Bernard będzie bardziej skłonny do dalszej rozmowy. Nieparzysta - będzie zbywać wszystkie Twoje słowa. Rzucaj kością k6 do skutku aż uzyskasz liczbę parzystą. Wyrzucone nieparzyste oznaczają liczbę niepowodzeń w rozmowie.
@Theodore Kain Trząsł się jak osika, a krzesło pod nim skrzypiało. - Spokojnie?! SPOKOJNIE?! CZY JA JESTEM NIESPOKOJNY?! - wrzasnął nagle, ale głos miał przepełniony rozpaczą. - PRZESTAŃ do mnie gadać jak do idiotki! - nagle dopadł do Ciebie, zrywając się ze swojego krzesła i chwycił Cię mocno za ramiona. Nachylał się ku Twojej twarzy, a sam Myron wyglądał przy tym nieco obłąkańczo. W oczach tkwił strach. - Boję się ich. Oni tu chcą przyjść, nie rozumiesz tego?! Czemu siedzisz i nic nie robisz?! ZRÓB COŚ! - krzyczał i teoretycznie zaciskał mocno palce na Twoich barkach, jednak w praktyce aktor zadbał, by jednak Cię nie poturbować.
Rzuć kością k6 do skutku. Parzysta - udaje Ci się uspokoić go na tyle, aby był zdolny odpowiedzieć na chociażby jedno Twoje pytanie. Nieparzysta - jeśli wyrzucisz minimum cztery nieparzyste pod rząd, Myron "straci przytomność" z powodu swoich wewnętrznych demonów.
__________________________________________________________- Przepraszam za takie opóźnienie, ale z przyczyn prywatnych nie byłam zdolna odpisać w terminie. Nie zmienia to faktu, że zdążymy to dokończyć! Termin napisania postu skończy się 30 września o 19:00 :)
Cashmere A. Swansea
Wiek : 39
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.88 m
C. szczególne : niebieskie, sektorowa heterochronia w lewym oku | magiczny tatuaż motyla, który wylatuje z kokonu na lewym pośladku | ubrania przesiąknięte są wonią krwawego ziela
Zwrócenie uwagi rozmówcy: 6 Uzmysłowienie problemu:57
Jackson widocznie miał ze sobą problem, jego spojrzenie wydawało mi się mówić "Ej stary Ty do mnie to mówisz?". Kurde nie nadawałem się do roboty jakiegoś magiiterapeuty. Zawsze podchodziłem do ludzi wesoło, mogłem przesadzić z żartami czy luzackim podejściem, no ale za lekarza od dusz nigdy nie robiłem. Wydawało mi się to okropnie skomplikowane. No dobrze nie byłem bez serca, ale... Istoty ludzie przejawiają w sobie złożoność nie tylko fizyczną, ale też mentalną, a ja nie byłem w tym najlepszy w rozszyfrowywaniu co innym w duszy gra — nie w taki sposób. Mogłem przelać na płótno, jak to widzę, ale robić za magiipsychologa? Zdecydowanie to nie dla mnie. Dowiedziałbym się więcej o tym człowieku nie z rozmowy, a z jego długopisów, piór, dokumentów czy mieszkania. Właście ciekaw byłem czy ma może w domu jakiś zegar albo mnóstwo tych mugolskich gadżetów, które mieszczą w sobie tyle skomplikowanych mechanizmów. Mężczyzna miał racje, samo nic się nie uzupełni, ale... Ile można uzupełniać? Ile można malować, o to dobre pytanie — do skutku. Zaczynałem postrzegać siedzącego przede mną młodego chłopaka przez pryzmat siebie, swojej pracy. Traktowałem ją poważnie, bywało, że przesadzałem, a o tym najlepiej wiedzieli moi rodzice. Może jednak coś mnie łączyło z Jacksonem. - Jakbym wysłał listowie swoją opinię, to jest większa szansa, że odczyta pan ją i weźmie sobie do serca? - Zapytałem na spokojnie, chociaż nie oczekiwałem odpowiedzi, chciałem bardziej zwrócić na siebie jego uwagę, co mi się od razu udało — cudem chyba! Wątpiłem, jednak czy Jackson na poważnie wziąłby moje jakiekolwiek słowo na poważnie — nieważne czy byłoby ono listownie, czy nie. - Nie trzeba być specjalistą, żeby wywnioskować, że lubi pan uzupełniać. - Pojechałem znowu luzacko z naciskiem na "uzupełniać", aby potem przejść do rzeczy i nie patyczkować się z tym jegomościem. - Jest pan pracoholikiem i zapewne zaraz powie pan coś w stylu, co zasugeruje wypieranie tego, co właśnie powiedziałem. Chyba wszyscy mamy to w genach... - Dodałem, zamyślając się na chwile o istocie ludzkiej mentalności. Musiałem przyznać, że ciekawe były te warsztaty, sam musiałem się zastanowić nad sobą i swoimi iluzjami, jakie nakładałem na swoje życie i świat.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Lubił obserwować innych czarodziejów, ich zachowania, mimikę twarzy, mimowolne reakcje ciała… Wydawało mu się, że dość dobrze potrafi je rozczytywać i wie jak odpowiednio zareagować nawet w nietypowych sytuacjach, a jednak ćwiczenia na warsztatach Samanthy uświadomiły mu, że ludzka natura skrywa przed nim jeszcze wiele tajemnic. Niełatwo było mu rozmawiać z kimś tak roztrzęsionym, kto nerwowo reagował na każdą, choćby najmniejszą próbę przełamania bariery strachu i nawiązania jakiejkolwiek nici porozumienia. - Spokojnie… – Niestety zrozumiał swój błąd za późno, kiedy jego słowa uwolniły się już z rozchylonych ust, doprowadzając Myrona do jeszcze groźniejszego wzburzenia. Wzdrygnął się, słysząc jego przepełniony rozpaczą wrzask i nie ukrywał, że przez moment serce podeszło mu do gardła, kiedy mężczyzna chwycił go za ramiona, omiatając go swym obłąkanym spojrzeniem. Musiał wziąć głębszy oddech, przypomnieć sobie, że to tylko wspaniała gra aktorska, by ponownie pozbierać myśli i spróbować inaczej podejść swojego pacjenta. – Wybacz, nie miałem na myśli niczego. – Postanowił najpierw przeprosić, przybierając jednak zdecydowany, stanowczy ton, nieznoszący sprzeciwu. Nie chciał dopuścić, by w tembrze jego głosu znalazła się choć odrobina niepewności, bo wtedy najprawdopodobniej dałby się Myronowi stłamsić. - Jestem po twojej stronie, ale ja też potrzebuję twojej pomocy. – Delikatnie wyrwał się z jego uścisku i sam ułożył dłoń na jego ramieniu, mając nadzieję że jego dotyk zadziała na mężczyznę kojąco. – Powiedz mi, kim oni są, a wtedy wspólnymi siłami na pewno ich pokonamy. – Starał się wcielić w jego narrację, nie będąc wcale przekonanym, czy pozwoli mu to odnieść oczekiwany skutek. Nie miał jednak lepszego pomysłu, dlatego spoglądał w oczy aktora wyczekująco, uzmysławiając sobie zarazem, że ten przestał się przynajmniej wydzierać. – Dementorzy. Lecą po nas… – Tym razem do jego uszu dobiegł przeraźliwy jęk, a pacjent niemalże skulił się w sobie, ukrywając się za jego plecami. Czyżby udało mu się wreszcie przekonać Myrona do współpracy? - Dobrze, Myron. Teraz słuchaj mnie uważnie. Żeby ich pokonać, musimy obaj pomyśleć o czymś dla nas miłym. Najpiękniejsze wspomnienie, jakie masz w pamięci. Wiem, że dasz sobie radę. Wtedy dementorzy znikną. - Ciągnął dalej ten temat, łagodnym głosem, udając że sam podjął walkę z nieczystymi siłami. Kłamał, oczywiście, ale w ten sposób chciał zażegnać źródło lęku „chorego”, żeby stworzyć im warunki do spokojnej rozmowy; wszak niemożliwym było porozumieć się z człowiekiem, który w pełni poddawał się swej własnej panice. .
Ze względu na brak aktywności warsztaty zostały rozliczone.
z/t dla wszystkich.
______________________
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Retro - leczenie po ataku wilkołaka Fabularnie: 2/3 dni po pierwszym poście
Choć ciałem przebywała w sali, myślami była daleko. Nawet nie zwróciła większej uwagi na to, że z trzymanego przez nią nad pergaminem pióra skapnął atrament, przez co zamiast wypracowania wytworzyła jedynie mało artystyczną plamę. I tak nie pamiętała nawet, co i na jaki przedmiot miała pisać. W ostatnich dniach lekcje nie były zbyt wysoko na jej liście priorytetów, ani w ogóle na liście rzeczy, którymi miała zamiar się przejmować. Nie teraz. Póki co miała ważniejsze rzeczy do przemyślenia i przeanalizowania. Nie chciała już tu być. Wiadomo, rany zadane przez wilkołaka leczyły się trochę inaczej niż inne, ale Kryska była zdania, że spokojnie mogłaby już wrócić do swojego mieszkania i szkoły. Podejrzewała jednak, że chcą ją mieć na oku, gdyby jej coś odbiło i dostała traumy po pamiętnych wydarzeniach. Albo po prostu jej matka się na to uparła. A z tą kobietą to czasem nawet diabeł nie chciałby się kłócić. Tyle dobrego, że chociaż spotkała się z bratem, gdy wpadł ją odwiedzić. Sevcio wydawał się być w szoku niemal tak wielkim, jak sama Kryśka. Ale gdy zapewnił ją o swoim wsparciu poczuła się lepiej. Przynajmniej jednej osobie będzie mogła się żalić ze swoich lęków i obaw. Taka świadomość była... miła. Choć nadal w pewnym sensie wydawało jej się nierealne, że jedna wyprawa do lasu tak bardzo zmieniła jej życie, powoli godziła się ze... swoją nową naturą? Nie do końca była pewna jak o tym myśleć. Ale przynajmniej nie miała już odruchu wymiotnego na samą myśl o następnej, przypadającej w grudniu pełni księżyca. Czasu przecież nie cofnie, bo choć teoretycznie dzięki magii było to możliwe, to można było sobie jedynie napytać jeszcze więcej nieszczęścia, więc po prostu musiała to wszystko zaakceptować. I powoli, na swój sposób, się z tym wszystkim godziła. Wypuściła pióro z dłoni i westchnęła cicho. Przeciągnęła palcami po nierównej powierzchni skóry na lewej ręce. Uzdrowiciele wykonali niezłą robotę łatając jej przedramię i część ramienia, ale blizny miały zostać jej już na zawsze. Właściwie to i tak cieszyła się, że nie straciła ręki. Wilkołak, który ją dopadł w lesie, był ogromny. Chyba tylko cud sprawił, że nie odgryzł jej tą swoją olbrzymią paszczą połowy ręki, gdy tak ją sobie beztrosko ciągał po ziemi jak jakąś lalkę. Rozmowę z urzędnikami też miała za sobą. Bo co właściwie mogła im powiedzieć? Zapewne sami wiedzieli więcej od niej. Ona nawet nie miała pojęcia, kto w Hogwarcie czy Hogsmeade jest wilkołakiem. Po prostu wybrała się na poszukiwanie roślinek w najmniej odpowiednie do tego miejsce. Życie. W sali przesiedziała jeszcze jakiś czas, po czym stwierdziła, że nie ma to większego sensu. Zanotowała na pergaminie jedynie kilka słów niemających ze sobą związku, a całość nie miała też żadnego przekazu czy głębszego znaczenia. W ogóle w tym szpitalu nie wychodziło jej logiczne myślenie. Od przebywania tutaj czuła się bardziej chora niż faktycznie była. Chyba nadeszła pora porozmawiać z uzdrowicielami o wyjściu z tego zamknięcia.