Jest to znany w okolicy bar, którego właścicielem jest stary marynarz znany ze swoich legendarnych polowań na trytony i syreny. Za młodu wołali go Morskim Wilkiem, ale kiedy posiwiał i siła w barkach osłabła został przemianowany przez klientelę na Starego Wilka i taki też zawisł nad drzwiami szyld. Miejsce bardzo sympatyczne, odbywają się tu czasem różne konkursy i zabawy, więc nierzadko lokal jest zapełniony po brzegi.
Kości wydarzeń:
1 - Liczyłeś na to, że dziś wieczór spędzisz w towarzystwie dobrych drinków. Zamówiwszy pierwszą, drugą, trzecią kolejkę orientujesz się, że nie masz ze sobą pieniędzy! Co teraz? 2 - Klient/klientka po drugiej stronie baru łypie na Ciebie groźnie już od pół godziny i przestaje Ci się to podobać. Kiedy decydujesz się opuścić lokal, podchodzi do Ciebie znienacka i zaczyna się awanturować. Jeśli masz cechę eventową Złotousty Gilderoy (perswacja) lub Powab Wili - udaje Ci się wyjść z tego cało. Jeśli nie masz - dostajesz po mordzie i tracisz podczas bójki 50 galeonów. 3 - Upijasz się dziś po prostu niesamowicie. Do takiego stopnia, że nie jesteś w stanie sam wyjść z lokalu. Rzuć kością: parzyste - udaje Ci się cudem wysłać patronusa do znajomego z prośbą, by Cię odstawił do domu, musisz to rozegrać, albo napisać posta w Mungu, gdzie zabrali Cię nietrzeźwego; nieparzyste - niezadowolony barman wezwał do pomocy ochronę i wywiązuje się bójka! (Rozegranie tego scenariusza wlicza się w zdobywanie celu “Awanturnik”) 4 - Akurat dzisiejszego dnia na parkiecie odbywa się konkurs tańca kowbojskiego. Nie możesz się powstrzymać by nie wziąć udziału.
Rzuć kością:
parzyste - idzie Ci tragicznie, ale się nie poddajesz. Dostajesz nagrodę pocieszenia i uśmiech politowania jury. nieparzyste - kto by się spodziewał, że Cotton Eye Joe obudzi w Tobie takiego tancerza! Wygrywasz puchar! I zdobywasz +1 pkt do DA
5 - Okazuje się, że w drinku który pijesz jest Papa Vodka. Przy każdym poście rzuć kostką k100. Jeśli osiągniesz 180 - oznacza to, że na 3-4 dni śpisz twardym snem i nic nie jest w stanie Cię obudzić. Chyba przegapiłeś pracę albo zajęcia? 6 - Wieczór i impreza zapowiadają się sympatycznie, pomiędzy ludźmi dostrzegasz jednak swoją pierwszą, nastoletnią miłość co Cię nie wiedzieć czemu niesamowicie zawstydza. Przez najbliższe kilka postów jesteś bardzo zmieszany i gubisz język w gębie.
Autor
Wiadomość
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Gdyby Will zdecydował się na podróż łajbą, to spotkaliby się jeszcze później. W ogóle skąd ta awersja do świstoklików u tego dzielnego rybaka? Przecież spędził on całe życie na pokładzie statku, tak więc lekkie mdłości po podróży świstoklikiem powinny być dla niego islandzkim, wulkanicznym chlebe powszednim! W każdym razie dziewczyna cieszyła się, że mężczyzna zdecydował się opuścić bezpieczną i dobrze znaną przystań, którą była jego rodzinna wyspa i udać się za nie tak wielką wodę, aby spotkać się z dziewczyną, którą znał krótko i dosyć powierzchownie. Ale tak to już czasem było. Nie zawsze trzeba było kogoś znać jak łysego pegaza, żeby czuć się w towarzystwie tej osoby dobrze. I często wracać do niej myślami w nieoczekiwanych momentach.
Gdyby tylko miała zwyczaj obgryzania paznokci w chwilach stresowych, to właśnie dochodziłanby do łokci, ale na szczęście nie miała takiego zwyczaju. Zamiast tego trzęsła stopą niespokojnie i skubała rękaw sukienki. Czy nie przesadziła? Z pewnością przesadziła. Co sobie Will pomyśli? Pewnie, że wystroiła się jak plumka na urodziny Neptuna. Z myśli wyrwał ją głos Willa. Julka zastrzygła uszami, odwróciła się nieco zbyt prędko i niemal nie przewróciła przy tym stolika. Wszystko to jednak było teraz nieważne. Stres minął. Z nieskrywaną radością na twarzy wtuliła się w mężczyznę. – Will. Cześć. – Sprzedała mu jeszcze całusa w policzek, po czym odkleiła się od niego i kurtuazyjnym ruchem zaprosiła do stolika. – Mocne słowa jak na kogoś, kto mieszka w drewnianej chatce pachnącej tranem – odpowiedziała zaczepką na zaczepkę, siadając naprzeciwko. – na Merlina, naprawdę dobrze Cię widzieć! I ładnie Ci w tym swetrze.Bardzo ładnie – dodała w myślach, gestem ręki przywołując do siebie kelnera. - Jak tam wrażenia po podróży świstoklikiem? Mam nadzieję, że nie jadłeś przed nią obfitego śniadania? – wyszczerzyła się przy tym zaczepnie, biorąc od kelnera dwie karty menu i podsuwając jedną przyjacielowi z zimnej wyspy.
Różnica była taka, że na morzu spędził całe swoje życie i czuł się tam bezpieczniej. Poznanie Brooks było jednak w pewien sposób przełomowym momentem w jego życiu i teraz, gdy otrzymał tak hojne zaproszenie, mimo strachu postanowił z niego skorzystać. Zdecydowanie jednak wyróżniał się wśród Anglików, których mijał po drodze i którzy otaczali ich tutaj, w barze. Musiał przyznać, że Julka wyglądała niczego sobie. Był oczywiście ze Skandynawii i nie miał w zwyczaju wyrażania podobnych myśli na głos, ale nie skomentował jej tak jak surowej architektury Londynu, a to już wiele oznaczało w jego mniemaniu. -Ta chatka ma przynajmniej klimat i historię. - Wytknął jej z uśmiechem, po czym objął jej ciało, które było zaskakująco ciepłe. -Wiesz, nie spodziewałem się, że będziecie mieć tu tak gorąco. - Wzruszył ramieniem, po czym zajął miejsce, bo co jak co, ale nadal był kulawy i jeśli akurat nie pracował, lubił sobie trochę odpocząć, co nie zdarzało się szczególnie często. -Świstoklik sam w sobie nie był aż taki tragiczny. To Ci przyznam. Ale okropnie zasycha po nim w gardle. Macie tu jakieś dobre napoje? - Rozejrzał się, nie do końca pewien jak powinien się tu zachować. Nie był to w końcu ten sam swojski i przyjazny klimat co w jego karczmie na Islandii. -No, ale opowiadaj, co tam u Ciebie. W liście nie byłaś najbardziej rozmowna. - Szturchnął ją lekko łokciem, po czym poprawił się na siedzeniu, by nieco lepiej widzieć i słyszeć swoją towarzyszkę.
Zasady rozgrywek znajdują się tutaj, a zasady gry tutaj. Piszecie w wyżej wymienionej kolejności - przypominam, że na odpis jest 48h od postu poprzednika. W każdym poście należy umieścić uzupełniony poniższy kod:
Kod:
<zgss>Widziadła:</zgss> [url=LINK]tak/nie[/url] + skopiuj opis widziadeł, jeśli mają miejsce w danym poście <zgss>Ruch:</zgss> [url=LINK]wynik 2k6 na ruch[/url] <zgss>Pole:</zgss> wpisz pole, na którym obecnie stoi pionek <zgss>Efekt:</zgss> parzysta/nieparzysta + wpisz efekt
Widziadła:F, nie Ruch:5+6 Pole: 11 Efekt: nieparzysta + głuchnę do końca walki
Veronica cieszyła się na Therię jak mała dziewczynka. Jak dziecko, którym była, gdy po raz pierwszy usłyszała o tej grze. Tim uwielbiał ją podpuszczać, ale nigdy nie pozwolił jej grać, bo przecież była d z i w e w c z y n ą, a w dodatku jeszcze młodszą od niego. Ale teraz była dorosła i nikt, nawet jaśnie szanowny pan braciszek nie może stanąć na jej drodze. Dlatego weszła do baru, o którym krążyło wiele plotek, jaka wielka szkoda, że nie miała jak zweryfikować. Co się tu nie działo – bójki, kradzieże, ludzie znikali tu na melanżu na wiele długich dni… ale nie pijańskie hucpy były jej w głowie, a Theria! Usiadła przy stole i spojrzała na swoich dzisiejszych oponentów. - Znowu się spotykamy, bracie – zaśmiała się, wyjmując różdżkę. Mrugnęła do niego zadziornie, przygotowując się do startu. Przywitała się rzecz jasna również z Carly oraz dziewczyną, którą poznała po ostatniej dość nieudanej lekcji Obrony Przed Czarną Magią w skrzydle szpitalnym. Lilly – tak się nazywała. Veronica klasnęła w dłonie, życząc wszystkim. - No, to miłej zabawy! – i czekała grzecznie na to, aż organizator zabawy wylosuje kolejność. Oho, wygląda na to, że była pierwsza. Powstrzymując emocje i drżenie rąk, wzięła kości do ręki i rzuciła nimi na stół i aż się bała spojrzeć, no ale… jak się ma pecha w miłości to przynajmniej ma się szczęście w kościach, czyż nie? Chociaż za tym to też nie wiadomo, w końcu na celtyckiej. Veronica, skup się! Przesunęła pionek o jedenaście pól i spojrzała wyczekująco na resztę. A to błąd, bo powinna patrzeć przecież na planszę. Zdążyła tylko przeczytać o krzyku rozpaczy, gdy nagle jej uwagę przykuł jakiś odległy płacz. Wstała od stołu wodzona ciekawością albo i wrodzonymi instynktami, by podejść do źródła dźwięku. To była kolejna pomyłka, bo z doniczki wyjęła roślinę, która okazała się mandragorą Ależ to było wycie, co za przepotworny pisk. Spróbowała odruchowo zatkać uszy, jednak to wcale jej nie pomogło. Była pewna, że zemdleje, ale ostatkiem sił, udało jej się wsadzić roślinę z powrotem do ziemi i przysypać ziemią. Wracając na swoje miejsce, kątem oka widziała, że ktoś ze zgromadzonych w barze bezczelnie się z niej śmieje. Ale nie usłyszała już wcale tubalnego rechotu, co sprowadzało ją do jedynego logicznego wniosku. Wróciła do stołu, posłała blady uśmiech Timowi i reszcie, a potem zamilkła, wyostrzając ten zmysł, na którym było jej dane dzisiaj polegać. Wzrok.
W Therie do tej pory grał tylko raz, ale wiedzieli o tym tylko on i Nico, bo tylko oni brali w tym udział. Wtedy nie wolno im było jeszcze w nią grać, ale im bardziej ktoś dziecku zabrania, tym bardziej ono będzie chciało. No i pokarało ich, nie spodziewali się, że będzie aż tak niebezpiecznie. Od tamtej pory Tima nie ciągnęło, nawet teraz miało go tu nie być, bo razem z Nicholasem postanowili nie iść. Ale był nieodrodnym synem swojego rodu i pokusa przygody i wyzwania była silniejsza. Miał zawadiacki uśmiech na twarzy, podchodząc do stołu, który zrzedł kiedy zobaczył przy nim Verkę. Co innego ryzykować własnym zdrowiem, a co innego patrzeć jak robi to jego siostra. Przynajmniej będzie mógł ją poskładać, jak coś pójdzie wyjątkowo źle. - Cześć diablico, jednak nie posłuchałaś starszego brata. Nie daj się zabić, bo mi rodzice urwą materiał genetyczny - Skomentował to z lekkim uśmiechem, ale w oczach, nad którymi nigdy nie umiał panować, było widać troskę. Pierwszy rzut i już trafiła pechowo, na szczęście to tylko mandragora, nie robiła trwałej krzywdy. Przejął kostki, spojrzał na Sis z miną: "tylko nudziarze umierają w łóżku" i trzymając różdżkę w gotowości, rzucił nimi. Jego pionek nie powędrował tak daleko, jak siostry, zaledwie połowę tego. Nie musiał długo czekać na efekty, bo sekundę później poczuł, jak diabelskie sidła zaczynają go oplatać. Był przygotowany, więc nie stracił zimnej krwi, tylko spalił je zaklęciem, dzięki czemu uniknął poważniejszych obrażeń niż parę otarć. - Nadal uważam, że to był głupi pomysł - spróbował rozładować napięcie słabym uśmiechem.
Widziadła:nie Ruch:5 Pole: 5 Efekt: parzysta + diabelskie sidła, wyczarowujesz z różdżki płomień, który pali pnącza. Dzięki temu możesz się wyswobodzić.
Lily odczuwała swego rodzaju nudę. Pierwotnie zamierzała spędzić ten wieczór ze swoim małżonkiem, ale pan Blackwood znowu był zajęty i nie miał czasu dla swojej lubej. Czyżby różnica wieku jednak odcisnęła piętno na ich związku? A może uczucie nie było tak szczere, jak się im wcześniej wydawało? Może gdy urok wili znikał mu z oczu mężczyzna odkrywał, że jego żona jest jeszcze młodą i bardzo niedojrzałą osóbką, z którą łączy go mniej, niż w początkowym zauroczeniu sądzili? Dlatego pani Blackwood musiała zorganizować sobie czas samodzielnie. I wtedy przypadkowo usłyszała o Therii. - Witajcie, kochani! - przywitała się ze słodkim, czarującym uśmiechem, szczególnym zainteresowaniem obdarzając jedynego w tym towarzystwie chłopaka. Tak się wesoło składało, że wszyscy czworo chodzili do tej samej klasy, a z Timem ponadto spędziła siedem lat szkoły podstawowej. Co takiego było w ich roczniku, że i ona, i Seaver, i Solberg rozstali się z Hogwartem na całe dwa lata, by na studia powrócić do tej samej szkoły? To było zabawne i intrygujące. Kiedy Vera rozpoczęła grę, Lily wystarczająco szybko zasłoniła uszy, by uchronić się przed zgubnym krzykiem mandragory. jej brat ściągnął im pod nogi diabelskie sidła, ale szybko udało mu się zażegnać problem. Dzięki temu ona również była przygotowana i zareagowała błyskawicznie, gdy jej pionek stanął obok pionka kolegi. - Twoja kolej, Carly! - podała jej kostki i mrugnęła do niej zadziornie. - Kto by pomyślał, że puchoni będą mieć taką reprezantację na Therii!
Theria nie była bezpieczną grą, by nie powiedzieć, że była raczej całkowicie i absolutnie niebezpieczna. Ale Carly wcale to nie przeszkadzało i kiedy będąc u dziadków w kawiarni usłyszała jakieś plotki na temat organizowanego konkursu, właściwie natychmiast uznała, że musi wziąć udział w tych rozgrywkach. Nie spodziewała się, że spotka tutaj znajomych ze studiów, ale kiedy tylko okazało się, że oni również przyszli na szaloną grę, uśmiechnęła się promiennie. Bawiło ją to, że nie tylko ona była na tyle szalona, żeby chcieć brać udział w czymś podobnym, zakładając, że za chwilę naprawdę mogą skończyć w mało przyjemny sposób. - Widzę, że zebrało się tutaj dzisiaj grono szaleńców - stwierdziła rozbawiona, przeciągając ostanie słowo, jakby chciała w ten sposób podkreślić to, co myślała i zaraz zmarszczyła z rozbawieniem nos, później zaś gra się rozpoczęła i prędko musiała unieść dłonie, by zasłonić uszy, kiedy Veronica sięgnęła po madragorę, tym razem jakimś cudem się przed nią ratując, tak samo, jak przed diabelskimi sidłami, które zostały spalone dwukrotnie, nim przyszła jej kolej. - Och, Lily, przecież nie od dzisiaj wiadomo, że jesteśmy najbardziej niebezpieczni w całej szkole - stwierdziła na uwagę Puchonki, nim jej pionek ruszył przed siebie, zatrzymując się przy dwóch poprzednich, a ona natychmiast zareagowała, spalając diabelskie sidła, które postanowiły spróbować podpełznąć również do niej, zdmuchując różdżkę, jakby ta była świeczką. Na razie bawiła się doskonale, a eliksir wiggenowy nie wydawał jej się wcale potrzebny.
Nic nie słyszała, ale udawała że wcale tak nie jest. Robiła więc dobrą minę do złej gry, mając nadzieję, że to co wokół niej mówią to nie jest pytanie. Nie chciała się zbłaźnić przy Timie, nie mogła. Może dlatego duma wygrała z rozsądkiem i nie wypiła wiggenowego od razu. Trzy razy diabelskie sidła. To by oznaczało, że dalej jest na prowadzeniu. Bała się tego, co może się spodziewać, ale jakoś się mimo wszystko trzymała. Najgorsze jednak było to, że i Tim, i Lilly, i Carly poradzili sobie z diabelskimi sidłami jak z chwastami. A ją pokonała mandragora. Gdy przyszła jej kolej, z determinacją rzuciła kośćmi. No pięknie, nie dość, że prawie w ogóle się nie przesunęła, to jeszcze nic nie rozumiała z napisu, który się przed nią pojawił. Gdy przeczytała wybuch, dopiero się rozejrzała. Ale było już za późno. Nie żeby przejmowała się tym, że sklątka była cicho – w końcu Vera nic nie słyszała. Widziała jednak, że wybuchnie po raz kolejny i chciała jakoś temu zaradzić, ale zamiast tego, ona zrobiła kolejne bum. Odrzuciło ją do tyłu, tak, że wpadła na ścianę. Zaklęła w myślach, dobywając różdżkę i ze sklątką poradziła sobie magią. - Do góry dnem! – powiedziała o wiele zbyt głośno gdy dotarła do stoliku. Dobyła swój eliksir wiggenowy, bo w końcu uznała, że w tej grze zbyt niebezpiecznie jest nie słyszeć. Bycie poobijanym jej nie przeszkadzało, ale głuchota to co innego. - Od razu lepiej. Jej westchnięcie miało ukryć fakt, że w istocie rzeczy jest jej bardzo wstyd. Tylko ona póki co sobie nie radziła i tak wcześnie musiała sięgnąć po miksturę.
Co za cholernie durny pomysł mieli oboje, żeby się zgłosić. Ale teraz było za późno, żeby się wycofać, więc pozostawało grać do końca gry, albo własnego życia. Znał swoją młodszą siostrę jak mało kogo, więc po minie, która zasadniczo nie wyrażała nic konkretnego i po wzroku, który nie podążał za dźwiękami, domyślił się, że mandragora załatwiła jej słuch. Następny ruch też jej nie poszedł, bo trafiła na sklątkę, której oczywiście nie usłyszała, chociaż on sam aż podskoczył na krześle. Chwilę potem, sis została odrzucona wybuchem, a on już się prawie poderwał z różdżką w dłoni, jednak mała diablica dałą sobie radę i spacyfikowała stwora. Ale musiała konkretnie oberwać, bo zużyła eliksir jeszcze przed połową drogi. Nie napawało go to optymizmem. - No Sis, twarda zawodniczka z ciebie, szacun - jego podziw był autentyczny, bo faktycznie poradziła sobie nieźle, jak na sytuację. Poza tym, to jego mała Verka, więc każdy taki wyczyn napawał go braterską dumą. Odebrał kostki i przez chwile patrzył na nie bez rozbawienia, bo cały dobry humor już wyparował, zastąpiony przez napięcie. Rzucił, a potem obserwował ruch pionka, jakby było w tym coś hipnotyzującego, zobaczył napis, którego nie zrozumiał, ale którego kontekst był co najmniej niepokojący. Szybko się dowiedział, skąd ten ponury wydźwięk. Wszędzie dookoła pojawiły się korniczaki, super, po prostu super. Uratowało go chyba tylko to, że był dobry w zaklęcia, więc szybko przypomniał sobie właściwe, żeby się tych małych skubańców pozbyć. Ale nie dosyć szybko, żeby zapobiec smrodowi. Aż mu dech odjęło na chwilę, na szczęście nie był jakoś specjalnie wrażliwy, więc przesłonięcie nosa dłonią wystarczyło. - Śmierdząca sprawa. - znowu próbował zamaskować stres sucharem. Podał kostki Lilly. - Może trafi ci się coś z wiatrem, to trochę się rozwieje
Ruch:8 Pole: 13 Efekt: parzysta – krztusisz się, bo wdychasz tak naprawdę truciznę, ale udaje ci się unieszkodliwić te okropne rośliny zanim byś zaczął wąchać kwiatki od spodu.
- A ty najgroźniejsza ze wszystkich, nieprawdaż Carly? - roześmiała się pogodnie do koleżanki z dormitorium. - Jestem pewna, że jeśli istnieją zaklęcia pojedynkowe przywołujące strumień gorącego lukru, albo wyczarowujące gryzące pączki, ty jesteś w nich mistrzynią. Tak się zagadała i zatraciła w wyobrażeniach, że nie zwróciła uwagi na pojawienie się sklątki i dopiero wybuch sprawił, że zeszła na ziemię. - Vera! Żyjesz?! - pani Blackwood zaniepokoiła się nie na żarty, ale uspokoiła się, gdy dostrzegła jak krukonka się podnosi. No i miała starszego brata na podorędziu, więc raczej była zaopiekowana. Lily intuicyjnie traktowała mężczyzn jak opiekunów dbających o dobro niewiast. Potem Tim wylosował coś śmierdzącego, a następnie przed nią pojawiły się horklumpy, sypiąc na prawo i lewo trującymi zarodnikami. Puchonka zaniosła się kaszlem, ale udało jej się rozgonić toksyczną chmurę. Podała Carly kostki. - Proszę. Może wylosujesz jednorożce i zapach fiołków. Albo puszyste kotki.
Ruch:1, 3 = 4 Pole: 9 Efekt:nieparzysta, centaur trafia mnie strzałą w nogę, ale go wyganiam
Scarlett prezentowała się tutaj mniej więcej, jak rzeczony jednorożec pośród stada głodnych wilków. Była naprawdę niewinna w swym zachowaniu i jedynie jej język sugerował, że posiadała broń o wiele groźniejszą, niż inni mogli przypuszczać, co było dość zabawne, gdyby miała być szczera. Wolała jednak ten swój obraz, to swoje podejście, które nie mogło nic a nic zdradzić, jednocześnie pozwalając jej na obserwowanie innych, dokładnie tak, jak w tej chwili. Przyglądała się pozostałej trójce, starając się zrozumieć coś z ich postępowania, to śmiejąc się, to piszcząc, gdy działo się coś strasznego. Jak z tą sklątką, co jednocześnie pięknie zaprzeczyło słowom Lily. Zupełnie, jakby faktycznie miała pokazać, że jest całkowicie niewinną, bardzo delikatną istotą, która boi się wszystkiego, ale już zaraz zasłaniała nos. - Moglibyśmy grać na dworze, może byłoby łatwiej - westchnęła, a potem aż niemalże odepchnęła na bok Lily, kiedy zobaczyła chorbotki, mając ochotę powiedzieć jej, żeby brała nogi za pas. Trucizna? Wspaniale, to była tak cudowna gra, że kiedy sama wyrzuciła coś, co zaprowadziło ją na pole ofiary, aż parsknęła z niedowierzaniem. - Nie mówcie, że teraz zostanę czyimś pożywieniem. Jakby był bardzo przystojny, mogłabym... co to było? - wyrzuciła, rozglądając się pospiesznie, bo usłyszała jakiś hałas i nagle, nie wiadomo skąd, w pomieszczeniu pojawił się centaur. Jakby spadł z nieba! Carly pisnęła, gdy zaczął strzelać, zaciskając palce na różdżce, potem zawyła, gdy została trafiona i natychmiast rzuciła jednym z zaklęć żądlących, zmuszając centaura do odwrotu, by złorzecząc z irytacją, wyciągnąć strzałę z rany, prędko rzucając astral forcipe i vulnerra ferre, by złapać wyczarowany bandaż, którym starannie osłoniła oczyszczoną wcześniejszym zaklęciem ranę. To było rozwiązanie tymczasowe, ale skoro znała takie podstawy, to wolała nie marnować eliksiru, nie wiedząc, co jeszcze ją czeka. - Veronico, wylosuj nam kogoś przystojniejszego.
Twarda zawodniczka? Uśmiechnęła się słabo do Tima, w gruncie rzeczy doceniając fakt, że chce ją pocieszyć. W każdym razie nie czuła w jego głosie fałszu, a współczucie dodała dopiero w swojej głowie. Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, a w jej przypadku to jeszcze długa droga do przebycia. - Mhm. Tak, żyję. Dzięki – odparła markotnie, całkowicie skupiona na wcześniejszych porażkach. Ale ślepa nie była, toteż spostrzegła lekkie zawahanie u braciszka. Posłała mu pokrzepiający uśmiech z gatunku „ze mną w therię nie zagrasz” i obserwowała, jak kostki kulają się po planszy. I niedługo potem zewsząd zleciały się te paskudztwa. Chciała coś powiedzieć, ale bała się, że wlecą jej do buzi. Chciała poratować go zaklęciem, ale nie wiedziała, co może pomóc. Chciała coś zrobić, ale zanim zdążyła, on poradził sobie z nimi sam. Odetchnęła z ulgą i spojrzała na niego łagodnie. Jak to się stało, że jeszcze nie mieli czasu pogadać na poważnie? Uśmiechnęła się, słysząc niezbyt udany żarcik, ale nic nie powiedziała, bo zaraz pojawiły się horklumpy. Na Merlina, ta gra jest nienormalna. Ale w sumie, myślała Veronica zasłaniając usta, przynajmniej coś się w końcu dzieje. Co z tego, że to „coś” prawie cię zabija. Lilly miała rację, ona i Carly do tej gry miały niezwykle frywolny stosunek. Były cool i Ver też chciała taka być, a nie przejmować się minionymi porażkami. Usiadła wygodniej na krześle, przybrała niepewny uśmiech i obserwowała wymianę zdań pomiędzy dziewczynami. Kątem oka raz po raz spoglądała też na Tima, ominęło więc ją to, co Norwood przeczytała na planszy. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero tętent kopyt. O kurde, centaur. Ronnie nie myślała za wiele, po prostu złapała brata za rękę i przyciągnęła go do siebie, jakby to miało odczarować ewentualne strzały, które leciały by w ich stronę. Carly została trafiona i niedawne piski ustąpiły pod naporem bólu. Dziewczyna szybko poradziła sobie jednak i ze strzałą i z napastnikiem, a potem ogarnęła powierzchownie swoją ranę. Nie opuścił jej dobry humor, to wspaniale. Vera odstąpiła od brata, wróciła na swoje miejsce i odrzuciła włosy do tyłu. Próbowała poczuć się pewniej, ale jak, skoro nie wiadomo, co cię czeka? - No nie wiem, nic nie mogę obiecać - uśmiechnęła się do niej, a po chwili kostki już turlały się po planszy. Puste worki nadyma wiatr. O kurde, jakiś eliksir! Vera chwyciła mocniej za różdżkę, myśląc gorączkowo co to może być. W sumie z tego, co przed chwilą przeczytała… okej, spróbujmy. Zamknęła oczy, rzuciła zaklęcie i… nie stało się nic złego. Odetchnęła z ulgą, oddając kości braciszkowi. - O, popatrz. Całe nic, to dopiero fart! – zaśmiała się, ale grymas ten nie sięgnął jej oczu. Uważaj, zdawały się mówić do Tima, bo jak umrzesz to cię zabiję.
Ruch:4,6 Pole: 20 Efekt: parzysta - tak jakby ktoś rzucił w ciebie eliksirem postarzającym. Szybko wymyślasz formułę przeciwzaklęcia. Jednak do końca walk masz 30 lat.
Mała diablica trzymała się bardzo dzielnie, ale Tim wiedział, że nie jest tak dobrze, jak wygląda. On sam nie był zbyt pewny siebie, zwłaszcza, kiedy Verka wylosowała sklątkę, która nią miotnęła. To już nie było straszenie czy śmierdzące wyziewy, tylko realne zagrożenie dla zdrowia. Lily też trafiła kiepsko, ale ogarnęła sytuacje sprawnie, zanim coś złego jej się stało. Za to efekt, który wylosowała Carly, spowodował, że zrobiło się naprawdę groźnie. Siostra przyciągnęła go do siebie, a on w odruchu opiekuńczym, wysunął się, żeby ją zasłonić przed strzałami, ale na szczęście żadna z nich nie poleciała w ich stronę, ale Carly nie miała tyle szczęścia. Kiedy oberwała w nogę, zmroziło go. O szlag, to zdecydowanie nie jest zabawa. Co go podkusiło, a co gorszą, co podkusiło Sis? Na szczęście tym razem wylosowała jakiś eliksir, który nic jej nie zrobił, bo zdążyła się obronić. Odetchnął ze słyszalną ulgą, odbierając kości. - Zawału zaraz dostanę, czy coś. - Stwierdził i rzucił kostkami. Też dostał jakiś eliksir, ale nie zdążył się zasłonić, więc poczuł jego działanie, bardzo nieprzyjemne działanie, mianowicie zaczął się starzeć, jego umysł gorączkowo komponował przeciwzaklęcie, które na szczęście zatrzymało proces, zanim umarł ze starości. Ale i tak wyglądał na dziesięć lat więcej niż miał.
Ruch:2 Pole: 15 Efekt: pojawiły się wściekłe szczuroszczety gotowe kąsać po kostkach! – parzysta – zacząłeś podskakiwać, próbując odgonić te przebrzydłe istoty. W końcu decydujesz się stanąć na stoliku/pieńku i powybijać je zaklęciem. Udaje się. Masz tylko trochę postrzępione nogawki.
- Och Carly! Zgadzam się w całej rozciągłości. Nie ma takiej zabawy, która nie byłaby wspanialsza na łonie natury! - Lilka westchnęła z rozmarzeniem, pełna miłości do natury nie tylko z urodzenia, ale i wychowania. A potem z konieczności wskoczyła pod stół, kiedy znikąd pojawiły się centaury strzelające do nich z łuków. - Jednorożca, Carly! Jednorożca, nie centaura! Uniknęła strzałów, a kiedy niebezpieczeństwo odpatatajało w niebyt, rozejrzała się po towarzyszach. Już miała zakrzyknąć z troską do puchońskiej towarzyszki, kiedy ta wypiła swoją miksturę i wszystko wróciło do jak najlepszego porządku. Seaverowie mieli w swoich kostkach szczęście, a Tim wręcz zyskał w oczach Lily, kiedy przybyło mu kilka lat. Tak to już jest, kiedy się gustuje w starszych! Półwila już myślała, że gra się uspokoiła i zrobiła zupełnie bezpieczna, kiedy plansza pokazała jej dość niepokojący cytat. - „Ta kość przypadła ci w udziale, gryź ją, czy zła, czy dobra.” Hm. Pojawi się zaraz jakiś kościotrup czy co? Ale nie. Niespodziewanie w karczmie pojawiły się szczuroszczety! Cała zgraja! Lily pisnęła z zaskoczenia i wskoczyła najpierw na krzesło, a potem na stół, miotając zaklęciami w agresywne stworzenia. Półwila nie była przyzwyczajona do takiego podejścia ze strony zwierząt. Jej aura zwykle zjednywała sobie stworzenia, a tutaj taki psikus! Twarz dziewczyny nagle wykrzywiła się, a oczy poczerniały, rzucając harpi cień na jej delikatną urodę. - WYNOŚCIE SIĘ! - wrzasnęła z wściekłością, kiedy szczuroszczet dorwał się do rąbka jej sukienki. Miotnęła zaklęciem, przeganiając nareszcie przebrzydłe małe gryzonie i dopiero po chwili się uspokoiła. Odchrząknęła dla odzyskania rezonu, a potem uśmiechnęła się czarująco do @Thomas Seaver. - Tim, mógłbyś...? Wyciągnęła do niego dłoń, a potem wspierając się na jego ramieniu z wdziękiem zeskoczyła na posadzkę. Przekazała kostki Scarlett, a potem usiadła na swoim krześle. - Nie podoba mi się ta gra. Kończmy już, byle szybko.
Ruch:6, 6 = 12 Pole: 21 Efekt:parzysta, jeden żądlibąk mnie żądli, ale nic mi nie jest
- Jaka jest różnica, bo jej nie widzę - stwierdziła, robiąc z siebie skończonego kretyna, ale wcale jej to nie przeszkadzało, tym bardziej że jakoś udało jej się zażegnać kryzys i już musiała patrzeć na to, co się działo. Spodziewała się dosłownie wszystkiego i to wszystko, a jakże, dostała. W postaci jakiegoś eliksiru, jeśli dobrze zrozumiała, w postaci starego Tima i szczuroszczetów, które wpadły tutaj nie wiadomo skąd, robiąc nie wiadomo co i nie wiadomo po co. Znaczy, to ostatnie było akurat całkiem oczywiste i kiedy Carly śmiała się, że teraz zdecydowanie ich rozgrywka zostanie zaburzona z uwagi na wiek jednego z Seaverów, Lily musiała bronić się przed nieprzyjemnym kąsaniem. Znajdowali się w środku szaleństwa, którego nie byli nawet w stanie zrozumieć, a ona bawiła się tym coraz lepiej, odnosząc wrażenie, że zmierzali w stronę jakiegoś skończonego wariactwa, jakiego się nie dało nawet opisać. I jak widać, zamierzała dzielnie za tym podążać, bo kiedy sama rzuciła kostkami, nagle znalazła się na odległym polu. - Co? Latanie...? - rzuciła, ale zanim zdołała cokolwiek z tym zrobić, pojawiły się, cóż, żądlibąki. Skąd, jak i po co, nie dało się powiedzieć, chociaż Carly już po chwili dość boleśnie się przekonała, że miały zamiar ją zjeść. Jakoś jednak udało jej się z tego wybrnąć, z jednym tylko ugryzieniem, które nie było nawet tak okropne, jak rana po strzale centaura. Sapnęła, odnosząc wrażenie, że zmierzali w stronę jakiegoś nieopisanego wręcz koszmaru, ale to była fantastyczna przygoda. - Co jeszcze tutaj mają? Stado bzyczków?
Najpierw jej braciszek stał się jeszcze starszy, niż faktycznie był. Musiała przyznać, że dobrze trzymał się jak na trzydziechę, ale nie to zaprzątało jej umysł. Potem pojawiło się całe stado szczuroszczetów, które zachowywały się, jakby najadały się szaleju. Niedobrze. Vera skuliła nogi pod siebie, trochę to ją zmroziło. Może nie tak jak Lilly, ale na pewno nie było to przyjemne. Gdy Puchonka zeszła już ze stołu, na który wskoczyła, Carly rzuciła kostkami. Krukonka nie była do końca pewna, czy chce, żeby ta gra się skończyła, czy chce, żeby coś się jeszcze działo. Generalnie w jej życiu rzadko kiedy zdarzały się takie… no cóż, fajerwerki. Stada magicznych zwierząt, ciskanie eliksirami i centaury. Norwood całkiem sprawnie poradziła sobie z kolejnym zagrożeniem i znowu kostki wróciły do niej. No dobra, wóz albo przewóz. Siłą rzeczy miała szczęście w nieszczęściu, poza tym była pierwsza i jedyne realne zagrożenie stanowił teraz Tim. Uwagę swą skierowała na Scarlett, aby odpowiedzieć jej: - Przekonajmy się – Kulnęła i ze zdziwieniem spostrzegła najpierw piątkę a potem czwórkę. Raz, dwa, trzy… - Co się mówi, jak się wygra w therii? I po therii? – zapytała z wyszczerzem na twarzy. Zatrzepotała rzęsami, położyła łokcie na stole i podziękowała ślicznie za wspólną przygodę. Od razu myśląc sobie, że następnym razem to najpewniej umrze przy tej planszy.
Zasady rozgrywek znajdują się tutaj, a zasady gry tutaj. Piszecie w wyżej wymienionej kolejności - przypominam, że na odpis jest 48h od postu poprzednika. W każdym poście należy umieścić uzupełniony poniższy kod:
Kod:
<zgss>Widziadła:</zgss> [url=LINK]tak/nie[/url] + skopiuj opis widziadeł, jeśli mają miejsce w danym poście <zgss>Ruch:</zgss> [url=LINK]wynik 2k6 na ruch[/url] <zgss>Pole:</zgss> wpisz pole, na którym obecnie stoi pionek <zgss>Efekt:</zgss> parzysta/nieparzysta + wpisz efekt
Finał rozgrywa się późnym wieczorem 30 kwietnia. Przygląda się Wam grono klientów spragnionych widowiska. Niektórzy wyglądają na typów spod ciemnej gwiazdy, a niektórzy na solidnie wstawionych, ale wygląda na to, że właściciel przybytku panuje nad bezpieczeństwem. Możecie się spodziewać, że każdy Wasz ruch będzie komentowany i nagradzany owacjami, albo wręcz przeciwnie. Powodzenia! Pytania kierujcie do @Nicholas Seaver.
______________________
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Widziadła: F - nie Ruch: [url=LINK]2+5=7[/url] Pole: 7 Efekt: nieparzysta + atak inferiusów, ślady na szyi po duszeniu (serio, znowu?!)
Wally sam nie wiedział, co czuje w związku z dalszymi rozgrywkami Therii. Jasne, cieszył się, że wygrał, ale miał dziwne wrażenie, że zapłacił za tę wygraną niewspółmiernie wysoką cenę i wcale nie miał ochoty na powtórkę z rozrywki. Tam, gdzie innym trafiało się nadmierne owłosienie albo niekotrolowana lewitacja, jego dusiły inferiusy albo rozstępowała się przed nim ziemia. Nigdy nie miał w sobie żyłki hazardzisty i zgłosił się do gry wyłącznie po to, żeby do końca nie zdziczeć, siedząc samotnie nad książką albo włócząc się po rezerwacie i prowadząc badania. Cóż, show must go on, prawda? Wszedł do baru i rozejrzał się po nim z zaciekawieniem. Nigdy tu nie był, ale miejsce było niewątpliwie interesujące i miało swój klimat. Ktoś zapytał go, czy przybył tu na ostateczną rozgrywkę, a kiedy z rozbawieniem przytaknął, poprowadzono go do stolika. Jego przeciwnika (czy przeciwniczki) jeszcze nie było, dlatego zajął wybrane miejsce i posłał przyjazny uśmiech bywalcom baru, którzy wyraźnie zamierzali obserwować rozgrywkę. No pięknie, będą mieli publiczność. Ktoś zagadnął go, czy nie jest tym gościem od książek przyrodniczych, on przytaknął i rozmowa jakoś się potoczyła, jednak nie czekał długo na swojego przeciwnika. Widząc drobniutką i bardzo młodą dziewczynę, która przy odrobinie nieuwagi i pecha pod koniec nauki czy na początku studiów, mogłaby być pewnie jego córką, wstał i uśmiechnął się, wyciągając do niej dużą dłoń. - Cześć. Jestem Wally - przedstawił się, zdając sobie sprawę, jak idiotycznie musi to brzmieć w jej uszach w zestawieniu z jego posturą. No cóż, nigdy nie przejmował się tym, co sądzą o nim inni. Kiedy okazało się, że pierwszy rzut należy do niego, odetchnął głęboko i rzucił kostki, mając nadzieję, że tym razem okażą się dla niego łaskawsze niż poprzednio. Kiedy jego pionek przesunął się na siódme pole, a kula ukazała cytat - „Trup, który zaczyna już śmierdzieć, ale jeszcze ciągle zastanawia się nad swoim powrotem do życia - uparty trup.” - Wally wiedział doskonale, czym to pachnie i jęknął w duchu. Starał się odpierać atak inferiusów najlepiej jak mógł, jednak któryś zdołał chwycić go za szyję i zacząć dusić. Znowu. Pamiętał dotyk tych obrzydliwych łap z poprzedniej gry i wiedział, jak to się skończy. Również tym razem zdołał się wyrwać z uścisku i przegonić stwory zaklęciem, ale kiedy próbował rozmasować obolałą szyję, wiedział, że zostanie mu paskudny siniak. Zdecydowanie nie miał szczęścia w grze. - Powodzenia - wychrypiał, podając kości Veronice i mając szczerą nadzieję, że jej trafi się coś mniej makabrycznego.
Znajdujesz leżącą na ziemi czapkę, która aż się prosi o to, żebyś ją założył. Kiedy to robisz, stajesz się niewidzialny, masz wrażenie, że coś cię przyzywa, a gdy w końcu ściągasz czapkę, ta znika, jak i twoja pamięć z ostatnich chwil.
Ruch:10 Pole: 10 Efekt: nieparzysta, wpadam w dziurę, a jako że nieszczęście jest podwójne to potem wpadam w drugą, I guess?
Nie wiedziała, jak się tam znalazła. Po prostu w pewnym momencie otworzyła oczy i usłyszała „cześć, jestem Wally”. Ale przecież Wally nigdy nie był taki wysoki? Ale od początku. Zmierzała na therię dziarskim krokiem, dzierżąc w ręce różdżkę i w relatywnie dobrym humorze. Jak się okazało, ostatnio dopisało jej szczęście w nieszczęściu, bo mimo ogólnego pecha rzuty miała niezłe. Choć szybko zrozumiała, że wygrała tylko i wyłącznie ze względu na fuks i tak cieszyła się w faktu, że odnosiła zwycięstwo, tym samym przechodząc do finału. A potem zobaczyła na ziemię gustowny kaszkiecik i od razu pomyślała sobie „och jaki cudowny”. Idealnie będzie pasował do jej outfitu, będzie się w nim mogła poczuć jak członek irlandzkiej mafii z lat dwudziestych i… Puf. „Cześć, jestem Wally”. - Hej, Veronica – odpowiedziała, dalej nieco oniemiała i zajęła miejsce przy stole. No tak, przecież jest w finale i w ogóle… na Merlina, dlaczego tu musi być tyle ludu? Nawet nie była pewna, czy cieszy się, że nie rzuca jako pierwsza. Miała do tej gry bardzo mieszane odczucia, z jednej strony fajne było to, że coś się działo, z drugiej zaś na jej gust działo się zbyt wiele. Ale jak się powiedziało „a”, to trzeba powiedzieć „b”. Nie zamierzała wycofywać się z gry, nawet jeśli musiała zmierzyć się z kimś od siebie starszym, ergo bardziej doświadczonym. Pierwszym polem na który stanął, okazało się tym, po którym inferiusy rosną jak grzyby po deszczu. Zgromadzeni w barze ludzie zaczęła się między sobą przepychać i tratować, niektórzy zmierzali do wyjścia, zaś inni doskonale bawili się ciskając zaklęcia w ten szczególny rodzaj zombie. Vera jakoś dała sobie z nimi radę, ale Wally niestety wyszedł z tego pojedynku z całkiem brzydką pamiątką. Sińce na jego szyi zapowiadały bardzo ciekawą rozgrywkę. Ronnie nie chciała się jednak bać, nie mogła. Posłała pełen współczucia i sympatii uśmiech przeciwnikowi, ślicznie podziękowała i westchnęła. Zamknęła oczy, skupiła się (wciąż była nieco osowiała po tych widziadłach), a potem kulnęła najlepiej jak mogła. Dziesięć. Natychmiast nad planszą pojawił się napis o śmierci, rozkładzie i cierpieniu. No cudownie. No po prostu wręcz fantastycznie. Nagle, znowu znikąd, zewsząd pojawiły się korniczaki. Niczym egipska plaga zaczęły obłazić wszystkich dookoła, a najbardziej uczepiły się jej. Zaczęła je się od siebie bezmyślnie odganiać, próbować różnych zaklęć od obrony po atak, ale nic to nie dało. Nawet nie zauważyła, jak wygryzły podłogę pod nią na tyle skutecznie, że wpadła jak śliwka w kompot. W piwnicy było ciemno i obskurnie. Veronica dobyła różdżki, która oczywiście upadła gdzieś obok i poczuła, jak chce jej się wymiotować. Smród był tak okropny, ale nie miała czasu, bo zaraz znowu zleciały się korniczaki zaczęły wgryzać się w deski pod nią. Po raz kolejny. Serio? Skąd mogła wiedzieć, że to miejsce ma ze dwie piwnice. Albo jakiś tajemny tunel, nie miało to teraz znaczenia, bo całą swoją uwagę skupiła na tym, aby odgonić od siebie robaczki. W końcu nie chciała tym sposobem przedostać się do Chin czy coś. Gdy w końcu się jej to udało, westchnęła z ulgą. Wiedziała, że musi wyglądać jak siedem nieszczęść, cała umorusana brudem i kurzem. Zdawała sobie również sprawę z tego, że gra dalej trwa. A ona nie zamierza dzisiaj wąchać kwiatków od spodu, nawet jeśli już w pierwszej rundzie była trzy metry pod ziemią! - Levicorpus! – krzyknęła, aby dodać sobie otuchy i naprawdę prawie zwymiotowała, gdy niewidzialna siła uniosła ją akurat za kostką. Tym sposobem, to znaczy do góry nogami, wróciła do reszty towarzystwa. Wally’ego i tych szaleńców, którzy przyszli ich oglądać. Starała się trzymać fason, zupełnie jakby jej ruch nie rozwalił całej podłogi w tym przybytku. Uśmiechnęła się pogodnie do przeciwnika, bo szczerze mówiąc. - Mogło być gorzej. Ależ one śmierdzą – rzuciła, huśtając się już na prawo i lewo. Gdy była w odpowiednim momencie, rzuciła przeciwzaklęcie i z gracją baletnicy wylądowała na ziemi. Bez fikołków, ale przynajmniej się nie wywaliła na twarz. Zanim wróciła do stolika, otrzepała swoje bezcenne włosy z kurzu i otarła twarz chusteczką, którą zgarnęła po drodze. Próbowała nie dać po sobie poznać, że to był dla niej niezły szok. Ale w sumie czy cokolwiek powinno ją jeszcze dziwić? - Jeśli można, to proszę bez centaurów – zwróciła się do Wally'ego, próbując żartami rozładować atmosferę. Nie wiedziała, jak się do niego zwracać, per „pan” czy per „ty”, także postanowiła używać niezawodnej i wcale nie niezręcznej bezosobowej formy.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Ruch:7 Pole: 14 Efekt: sklątka mi wybucha i odrzuca mnie na kilka metrów, auć
Od razu dostrzegł, że dziewczyna wydaje się odrobinę nieobecna i domyślił się, że pewnie to sprawka wróżkowego pyłku. Oczywiście, mógł uznać, że przed przyjściem tutaj coś zażyła, ale... jakoś mu to do niej nie pasowało, a nauczył się ufać swojemu instynktowi. Kiedy już uporał się z inferiusami i przekazał kości Veronice, przygryzł lekko wargę, obserwując kości, a potem ruch jej pionka, który wyprzedził jego własny o trzy pola. A potem pojawiły się korniczaki. Wally zaklął pod nosem i zaczął się od nich opędzać, mniej lub bardziej skutecznie. Czuł, że podłoga pod jego nogami staje się niebezpiecznie krucha i niestabilna i że jeden niebaczny krok wystarczy, by spotkało go to, co dziewczynę. Chciał jej pomóc, ale stał zbyt daleko, by jego zaklęcie trafiło za nią do piwnicy, a podejście bliżej groziło, że po prostu do niej dołączy. Kilku gapiów próbowało uwolnić swojego twarzysza, którego noga zapadła się razem z fragmentem przegryzionej przez szkodniki podłogi, przez co powstało niezłe zamieszanie. Wally nie czuł się zbyt pewnie ze świadomością, że mogą ucierpieć też osoby w ogóle niezaangażowane w grę, ale przecież to był ich wybór. Gdy Veronica wyłoniła się z dziury w podłodze w tak niezwykły sposób, Wally uśmiechnął się mimowolnie, pełen uznania dla jej przedsiębiorczości i pomysłowości. Cóż, nie straciła głowy, mimo że jej sytuacja przedstawiała się niewesoło. A gdy wylądowała na podłodze tak zgrabnie, on, który z racji swojej postury nie posiadał za grosz wdzięku (chyba że w wodzie albo w formie wydry), zaklaskał, posyłając jej pełen uznania uśmiech. - Paskudne małe bestie - zgodził się, starając się nie myśleć o własnych doświadczeniach z poprzedniej rundy. Faktycznie - mogło być gorzej. - Zrobię, co w mojej mocy - obiecał z uśmiechem, mimo że poczuł niepokój. Nie miał szczęścia do kostek, ale... cóż, może tym razem nie będzie tak źle? Z duszą na ramieniu odczytał napis: „Wszystko dzieje się jak w koszmarze: wyrzyguje moje dawno stracone złudzenia, urojenia, które mnie nawiedzają, i to wszystko pada na czarny asfalt wraz z odgłosem płynnego i ohydnego wybuchu, który odbija się w mojej głowie jako nieszczęsny wyrok mojej niegodziwości.” Na Merlina, co to mogło znaczyć? W tym momencie rozległ się wybuch, a Wally podskoczył, podobnie jak reszta widowni. Zaraz jednak uświadomił sobie, że to musi być sklątka tylnowybuchowa - zdradzał ją charakterystyczny zapach gnijących ryb. Rozejrzał się i dostrzegł stworzenie schowane pod jednym z barowych stołków. Zbliżył się ostrożnie, mając nadzieję, że sklątka poruszy się nieuważnie i odsłoni jedyną wrażliwą na zaklęcia część ciała, jaką było podbrzusze, kiedy stworzenie znowu wybuchło, sprawiając, że Walter poleciał kilka metrów do tyłu i walnął o ścianę. Stęknął i potarł obolały tył głowy. - O ty... - wymamrotał, gramoląc się niezdarnie. Na szczęście sklątka też potrzebowała chwili, żeby jakoś się pozbierać i Wally wykorzystał ten moment, trafiając ją zaklęciem w nieosłonioną pancerzem część brzucha. Kiedy wracał do stolika, ktoś poklepał go pokrzepiająco po ramieniu. Wally posłał mu blady uśmiech, bo Merlin mu świadkiem, że bolał go każdy centymetr ciała i poklepywanie było ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę. Usiadł z westchnieniem naprzeciwko Ronnie i przekazał jej kostki. - Mogło być gorzej. Ale tak jak prosiłaś - żadnych centaurów - rzucił z lekkim uśmiechem, rozmasowując dyskretnie wielkiego guza, który rósł mu na potylicy.
Ruch:8 Pole: 18 Efekt: nieparzysta + wywalczam oddech i ból znika, ale do końca walki zostają mi bąble
Być może on nie wiedział, co go czeka, ale sklątka spotkała Verkę ostatnio i dobrze przeczuwała, czego się spodziewać. Tym razem ją najpierw usłyszała, aa potem zobaczyła. Wiedząc, że musi się trzymać z dala od tego paskudztwa, trzymała dystans. Nie chciała sobie nabić drugiego guza. Mniej więcej orientowała się w zasadach gry i rozumiała, że Wally musi sobie z nią jakość poradzić. Niestety, jego los był bardzo podobny do tego, który spotkał ją w poprzedniej rundzie – odrzuciła go na parę metrów do tyłu. Veronica chciała jakoś zareagować, coś być może podpowiedzieć, choć to bez sensu, bo jeśli chce wygrać wcale nie powinna… ale jej rywal zachował przytomność umysłu i jakoś poradził sobie z zagrożeniem. - Mogło być gorzej, to prawda – próbowała go pocieszyć, gdy wrócił na swoje miejsce. Dobrze, że przynajmniej jej przeciwnik wydawał się miły. Jeśli przegrałaby z jakiś zbolałym chujem, nie mogła by sobie tego wybaczyć. Czas na kolejny ruch. Gdy tylko przeczytała o braku oddechu, zamarła. Mniej więcej wtedy poczuła, jak cała jej skóra zaczyna pokrywać się bąblami. Bolało, bardzo bolało, piekło, a może swędziało? Wszystko na raz, a najgorsze było to, że bąble pokryły całe ciało. Nie, wróć. Jeszcze gorsze było to, że przez chwilę nie mogła oddychać. To było przerażające. Próbowała złapać oddech, czując, że walczy w tej chwili o życie. Pal licho ból, pozwoliła sobie nawet spojrzeć w tej całej beznadziei na Wally’ego. Miała szczerą nadzieję, że w razie czego będą ją resuscytować. Gdy cokolwiek to było minęło, odetchnęła z ulgą. Bąble nie zniknęły, ale już nie piekły, najważniejsze było jednak to, że może oddychać pełną piersią. Uspokojenie się jej zajęło dłuższą chwilę i pół kufla piwa. Nic nie mówiła, być może była w szoku i to, że póki co prowadziła wcale nie poprawiało jej humoru.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Ruch:10 Pole: 24 Efekt: parzysta + meble dookoła płoną, ale udaje mi się je ugasić
Próbował jej pomóc, ale po raz kolejny uświadomił sobie, że jego umiejętności, jeśli chodzi o magię leczniczą, są absolutnie pożałowania godne. Bąble, choć pewnie bolesne i z pewnością nieestetyczne, stanowiły mniejszy problem niż fakt, że dziewczyna nie mogła złapać oddechu. Próbował jej pomóc, ale albo jego zaklęcie było nieskuteczne, albo po prostu nie potrafił go rzucić. Odetchnął z ulgą, widząc, że Veronica znów może złapać oddech, mimo że nie była to jego zasługa. - Merlinie... - szepnął tylko i pokręcił głową, wyraźnie przejęty, ale wziął się w garść i wykonał swój rzut. Jego pionek przesunął się na pole z numerem 24. „Daj komuś ogień, a będzie mu ciepło przez jeden dzień, ale wrzuć go do ognia, a będzie mu ciepło do końca życia.” To nie brzmiało pocieszająco. Ta cholerna gra miała zwyczaj przesadzać i wszelkie groźby należało traktować całkowicie poważnie. Dlatego nie zdziwił się, kiedy meble wokół niego stanęły w płomieniach. Zdecydowanie nie lubił ognia - jego żywiołem była woda i wszystko, co wiązało się z ogniem budziło w nim nieufność. Ale plus był taki, że dość dobrze wiedział, jak sobie z nim poradzić.
Wally zaklął cicho, podrywając się ze swojego krzesła, którego oparcie zajęło się ogniem, a widownia wpadła w panikę, próbując gasić pożar. Jakiś facet krzyknął, kiedy skraj jego długiego płaszcza liznęły języki ognia, ale ktoś przytomnie je zadeptał, nie pozwalając, by stało się coś gorszego. Na szczęście Shercliffe dość szybko opanował sytuację, rzucając zaklęciami gaszącymi płomienie na prawo i lewo i chyba nikomu nic się nie stało. Zmarszczył lekko nos, czując nieprzyjemny swąd spalenizny, ale był całkiem ustastysfakcjonowany, widząc, że tym razem obyło się bez ofiar, ran, bąbli i duszności. Sapnął i usiadł z powrotem na swoim miejscu, rozpinając tylko dwa górne guziki swojej koszuli. Nagle zrobiło mu się zdecydowanie za ciepło. Podał kości Veronice, posyłając jej lekki uśmiech. Dobrze że tym razem nikt nie ucierpiał.
Ruch:10 Pole: 28 Efekt: nieparzysta + mam zszargane nerwy, ale przynajmniej leczę bąble i obtłuczenia wiggenowym
Gdy wszystko nagle stanęło w ogniu, Vera z piskiem ześlizgnęła się z krzesła. Wokół panował już całkiem niezły chaos - widownia tej przeklętej gry w myśl zasady ratuj się kto może, ale oglądaj ich dopóki nie zginiesz, zaczęła gasić pożar, zamiast po prostu uciec. Zajęło to chwilę, ale Wally’emu udało się ugasić pożar w zalążku i wszystko wróciło do względnej normy. Vera usiadła na brzegu, spojrzała na swojego przeciwnika z ulgą, że nic mu się nie stało. Bąble są uciążliwe, to fakt. Ale spalenie żywcem jest o wiele bardziej nieprzyjemne. Drżącą ręką (nawet nie próbowała już tego ukryć) wzięła kości i rzuciła. Z jednej strony bała się, co tam może wypaść, zaś z drugiej głupotą byłoby nie spojrzeć. Zaklęła siarczyście (zupełnie nie po dziewczęcemu) widząc, jak prawie wyrzuciła dwie szóstki. To byłby jej ostatni ruch, ale nie - dalej są w grze. Obłęd - przeczytała tylko i już jęknęła - powtarzać w kółko tą samą czynność, oczekując innych rezultatów. Co to może oznaczać? Przez chwilę się zastanawiała, ale szybko zrozumiała, że nie potrafi się skupić. Że słyszy jakiś irytujący dźwięk. Świergot ptaka. Spojrzała na Wally’ego, jakby chciała zapytać, czy i on to słyszy. Spostrzegła w jego spojrzeniu, że nie ma pojęcia o co jej chodzi, więc spojrzała na ludzi. Oni również nie wiedzieli, a zresztą jeszcze co poniektórzy wciąż nie otrząsnęli się po pożarze. W końcu Vera skupiła całą swoją siłę, żeby przypomnieć sobie co może wydawać ów dźwięk. No tak, świergotnik! Zaczęła się rozglądać za źródłem dźwięku, ale nic nie widziała. Potem zaczęło się robić coraz gorzej, czuła, że traci nad sobą kontrolę i ma ochotę pokazywać jakieś dziwne gesty zamiast poprosić o pomoc. Pokazywała skrzydła, dziób i pióra, ale nikt tych dziwnych kalamburów nie odgadł. Trwało to bardzo długą i żenującą chwilę, a dźwięk był coraz bardziej nieznośny. W końcu dostrzegła ptaka i niewiele myśląc uciszyła go zaklęciem. - Ś-świergotnik - wymamrotała tłumaczenie i odgarnęła nieśmiało włosy do tyłu. Czuła się fatalnie i na ciele i w umyśle. Zerknęła na planszę, oponenta i widzów, myśląc sobie, że po prostu chce, żeby to się skończyło. Odkorkowała buteleczkę z przydziałowym wiggenowym, mając nadzieję, że eliksir choć trochę ukoi jej zszargane nerwy. Tak się jednak nie stało, chociaż bąble i obtłuczenia z upadku zniknęły. Próbowała się oduśmiechnąć, jak od do niej kilka chwil temu, ale koślawo jej to szło. - Wiem, że nie powinnam, ale mam szczerą nadzieję, że wygrasz - rzuciła drżącym głosem, zerkając na planszę. Oboje byli blisko, ale być może skończy się to w jednym ruchu.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Ruch:4 Pole: 28 Efekt: nieparzysta + słyszę świergotnika, ale nie mogę go znaleźć i kiedy w końcu mi się to udaje, mam zszargane nerwy, ale resztę (stłuczenia) leczę eliksirem wiggenowym
W poprzedniej rozgrywce miał do czynienia z samymi facetami - i może dlatego było mu łatwiej, a może po prostu mieli trochę mniejszego pecha, bo to jemu trafiały się najgorsze kości? Tak czy siak, obserwowanie jak ta drobniutka dziewczyna raz po raz wpada w tarapaty i okropnie się męczy, sprawiało mu niewymowną przykrość, zwłaszcza że nie potrafił jej pomóc. Tak było i tym razem, kiedy wyraźnie coś nie dawało jej spokoju. Coś, za czym rozglądała się nerwowo, a gdy spojrzała w oczy Wally'ego, ten zrozumiał, że oczekuje z jego strony potwierdzenia, że on też to słyszy. Ale niestety - pokręcił tylko powoli głową, patrząc na nią przepraszająco i czując, że po jego plecach przebiega dreszcz, gdy dziewczyna na migi próbowała pokazać, co ją nęka. Kiedy wreszcie zdołała wyjaśnić, palnął się w czoło. Że też się nie domyślił. - Merlinie, oczywiście. Ta gra... jest podła. Normalnie wszyscy byśmy go usłyszeli - powiedział niemal przepraszająco. Widział, jaka jest rozbita i było mu jej żal, ale nic nie mógł zrobić. Podwinął rękawy koszuli, bo nadal odczuwał skutki swojego poprzedniego rzutu i było mi za gorąco, ale nie chciał jej gorszyć, obnażając przed nią i zebranymi swój muskularny i nieco owłosiony tors. - Szczerze? Ja też mam dość. I mam nadzieję, że faktycznie już to zakończę - wyznał. Było mu gorąco, bolał go kręgosłup po tym, jak gruchnął plecami o ścianę i w ogóle przestało go to wszystko bawić. Och, powiedział to w złą godzinę, bo w tym momencie jego pionek stanął obok pionka Veroniki, co oznaczało, że zaraz jego głowę wypełni ten sam świdrujący dźwięk i że właśnie przegrał rozgrywkę. Jęknął i w pierwszym odruchu próbował zatkać uszy, ale oczywiście nic to nie dało. Rozglądał się rozpaczliwie za źródłem dźwięku, ale świergotnik musiał gdzieś się ukryć. Wally zaczął się miotać po barze, pokazując na migi... coś, podobnie jak dziewczyna chwilę temu, i mając wrażenie, że jego mózg zaraz eksploduje. W ostatniej chwili, kiedy był bliski pomieszania zmysłów, udało mu się dostrzec ptaka przycupniętego gdzieś na żyrandolu i trafić go zaklęciem uciszającym. Opadł z cichym jękiem na krzesło, które aż zaskrzypiało pod jego ciężarem. Spojrzał ze znużeniem na swoją przeciwniczkę i rzucił okiem na poruszony tłum, który wydawał się być rozdarty między współczuciem a rozbawieniem. Wally wypił swój eliksir wiggenowy, mając nadzieję, że chociaż plecy przestaną go tak koszmarnie boleć, po czym odchrząknął i przetarł twarz dłonią. - No cóż, przegrałem. Proszę cię, zakończmy to i napijmy się czegoś, żeby uczcić, że jakoś przetrwaliśmy - zaproponował lekko schrypniętym głosem, który nadal jednak brzmiał bardzo przyjemnie.
Ruch:+2, nie żebym mogła wyrzucić mniej Pole: META Efekt: nieparzysta, by tradycji stało się zadość, ale efektu nie ma
Nie musiał przepraszać, ale nie chciała także, by jej współczuł. Veronica z natury była dumna jak lwica, a ta gra na każdym kroku ją upokarzała. Doskonale rozumiała, że zawsze dzieje się coś złego, ale nie zawsze musi wyniknąć z tego najgorszy rezultat dla gracza. A ona nie miała albo szczęścia, albo refleksu, albo odpowiednich umiejętności. Spojrzała z sympatią na przeciwnika, doskonale wiedząc, jak musi się męczyć. Przecież sama to przed chwilą przeżyła. Potem zerknęła na widownię i jeśli napotkała na niej jakiekolwiek oznaki tego, że to co się dzieje z Wallym jest dla kogoś zabawne, gromiła wzrokiem. Gdy rzucił kośćmi, zamarła. Nigdy nie miała problemów z numerologią, a jedyny logiczny wniosek był taki, że wygrała. Nie to jednak zaprzątało jej głowę, póki co rozglądała się za świergotnikiem, który igrał sobie z psychiką mężczyzny. Owszem, cieszyła się, że z tego całego cierpienia coś wynikło, ale dobrze wiedziała, jak bardzo drażniący jest ten niesłyszalny dla niej i pozostałych śpiew. Odetchnęła z ulgą, gdy spostrzegła, że Wally rozprawił się z afrykańskim ptakiem. Gdy w końcu dla nich wszystkich na dobre zapadła cisza, rozejrzała się po zgromadzonych. Chyba nikt nie spodziewał się, że taka drobna i chuderlawa dziewczyna jest w stanie Therię przeżyć, a co dopiero wygrać… Atmosfera rozluźniła się, gdy Wally zabrał w końcu głos, wypijając swój wiggenowy na hejnał. Veronica spojrzała na niego, bardzo starając się, by przez jej minę nie wybrzmiała ani krztyna współczucia. Po prostu miała szczęście. - Tak, zdecydowanie trzeba to uczcić jakimś dobrym drinkiem. Albo butelką Ognistej - uśmiechnęła, rzuciła kośćmi i przekroczyła metę.