Stołówka w resorcie wygląda jak luksusowa restauracja - pełna pięknie zastawionych stolików, obitych miękkim materiałem krzeseł i niezwykle wygodnych kanap. Nad całym pomieszczeniem pieczę sprawują skrzaty, które nigdy się nie pokazują, ale zawsze pozostają czujne. Plamki na obrusach magicznie znikają, sztućce uzupełniają się w mgnieniu oka, a brudne talerze to prawdziwa abstrakcja.
Na stołówce możesz zjeść wszystko, o co tylko poprosisz. Masz ochotę na danie z wysp tropikalnych, polskie pierogi, lodowy deser? Skrzaty przygotują kawę zupełnie jak ze Starbucksa i bezbłędnie podrobią potrawkę z sekretnego przepisu twojej babci.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Jadł. Co innego Jeremy Dunbar może robić w tak ekskluzywnym hotelu? Oczywiście, że uzupełniał swoje siły i wyjadał trzecią porcję. Tłumaczył to skrzatom, iż potrzebuje ogromnej dawki energii, bowiem za dwie godziny zamierza doczepić się do deski snowboardowej i spędzić na niej cały wieczór. Tak na dobrą sprawę to po prostu nie najadł się obiadem, a głupio mu się zrobiło, gdy wszyscy studenci i garstka uczniaków z Wielkiej Brytanii skończyła jeść, a on dopiero zaspokoił pierwszy głód. Poczekał aż sobie pójdą, wymyślił jakieś dwadzieścia powodów na to, że do nich dołączy później i wrócił do stołu, by się najeść raz a porządnie. Nie podejrzewał jednak, ze jest aż tak głodny, bowiem przynoszone dania pobudzały jego apetyt, a szybki metabolizm stosunkowo szybko tworzył miejsce w jego żołądku na dodatkowe porcje. Siedział sobie przy oknie, zajadał właśnie kaczkę nadziewaną jabłkami, popijał ją dużą porcją herbaty imbirowej i jednym okiem zerkał do broszury opisującej miliony atrakcji. Przy lewym nadgarstku leżały dwa rachunki za opiekę nad Uzzy'm podczas jego dwutygodniowej nieobecności. Niezbyt podobała mu się cena, jaką ma zapłacić w hotelu dla zwierząt z Londynu, ale innego wyjścia nie miał. Obserwował również ceny wypożyczenia deski snowboardowej i z braku laku czytał o obowiązku noszenia specjalnego kasku, a najlepiej profesjonalnych gogli. Kończył wyjadać z talerza obiad i wyszczerzył się do skrzata, który podszedł odebrać naczynia. Poprosił o kartę menu z deserami, bo teraz czas na coś słodkiego. Gdyby dane było mu uwiecznić minę skrzata, to z pewnością ten obraz przeszedłby do historii. Zaiste, nie obchodziło go, że pojemność jego żołądka przerażała tutejszych kucharzy. Chciał się po prostu porządnie najeść, zachwycić swoje kubki smakowe i przygotować odpowiednio do późniejszego wysiłku fizycznego. Ciekawe gdzie wsiąkło Matthew... Nie widział go od przyjazdu. Będzie musiał zgromadzić wokół siebie kilku kumpli, by nie iść samotnie na stok.
Wolała uniknąć wspólnego obiadu, więc poszła na kolejny, samotny spacer. Widok gór napawał ją spokojem i sprawiał, że mogła odetchnąć i na chwilę, chociaż zostawić wszystkie swojego problemy w Wielkiej Brytanii razem z tym cholernym obserwatorem, który tylko namieszał. Nie miała pojęcia, jak się zabrać do własnego życia i znów sięgała po metody, które zamiast pomagać, jeszcze mocniej dewastowały ją od środka. Wróciła jeszcze do pokoju, odświeżyła się i z kurtką w ręku oraz plecakiem ruszyła na stołówkę dopiero wtedy, gdy wesołe głosy relaksujących się turystów roznosiły się echem po korytarzach, ze spa lub z dworu. Gdyby usłyszała jeszcze jeden komentarz na temat swoich zaręczyn i ślubu, ktoś mógłby skończyć w ten samej formie, co Cassius. Nie była właściwie głodna, jednak rozsądek podpowiadał jej, że chociaż jeden posiłek ciepły dziennie powinna mieć. Nerwy sprawiały, że nie była w stanie nic przełknąć, a i bez nich odżywiała się tragicznie. Podeszła do jednego ze skrzatów zaraz po wejściu do pomieszczenia, prosząc o małą miskę rozgrzewającej zupy oraz tosta, po czym skierowała kroki w stronę jednego ze stolików — jednak zanim opadła na krzesło, dostrzegła samotnie zajadającą się smakołykami postać. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem i chociaż wcale nie powinna do niego podejść, nie mogła powstrzymać się od jego szalonego i radosnego towarzystwa. To też była pewna forma odpoczynku od okropnej rzeczywistości. Bezceremonialnie usiadła naprzeciw niego, nawet nie pytając o zgodę. Zlustrowała go wzrokiem, uśmiechając się delikatnie. Oczy coś jej błyszczały zbyt mocno, jednak nie zamierzała się z tego tłumaczyć. Prawda była taka, że jej trzeźwość nie była w perfekcyjnej formie, chociaż bardzo daleko jej było do zataczania się. Umiała pić z głową, a whiskey dolana do kawy lub trzymana w drugim z termicznych kubków nie wzbudzała podejrzeń. - Cześć Jerry! Smacznego. -przywitała się spokojnie, zgarniając na plecy rudego warkocza, który pod wpływem siadania opadł jej na ramię i ciągnął się daleko w dół. Oparła dłonie o stół, przesuwając wzrokiem po pustych talerzach i zaśmiała się z niedowierzaniem, że jedna osoba była w stanie tyle zjeść. Nawet jeśli zaraz musiał wyjść, mogli, chociaż chwilę porozmawiać. -Ładujesz pewnie energię na stok lub łyżwy, co? Słyszałam, że gryfoni dziś tam atakują. Fajne miejsce na ferie wybrali. Podoba Ci się? Dodała z ciekawością, odwracając głowę w stronę jednego z wielkich okien, za którym malował się górski, zapierający dech w piersiach krajobraz. Nie mogła doczekać się kolejnego spaceru — jakie miejsce odkryje tym razem, dokąd zaprowadzą ją nogi? Karmelowe ślepia powędrowały w stronę białych, odległych szczytów, a dłoń sięgnęła do plecaka, wyjmując z niej kubek Irlandzkiej kawy. Zrobiła łyka, delektując się goryczą i ciepłem, które zostawiło na bladej skórze dreszcz. Odstawiła naczynie przed siebie, prostując się i przyglądając chłopakowi. Owszem, byli znajomymi, ale to wcale nie znaczyło, że zapomniała i tajemnicze wydarzenia nie wracały jej do głowy. Zaraz jednak przypomniała sobie o gazecie — artykuł o niej, a także wzmianka o nim i o Emily. Nie zamierzała jednak pytać, czy się czepiać, to nie była jej sprawa i nie miała prawa być wścibska. Na szczęście prysznic sprawił, że otrzeźwiała bardziej i była mniejsza szansa na gadanie głupot, niż trzy godziny temu. - Jesteś zadowolony z pokoju? Ja chyba wybiorę korytarz. Wzruszyła bezradnie ramionami, stukając paznokciami o kubek. Znów sięgnęła po czerwony lakier, bo nie było nic lepszego niż ten kolor w budowaniu fasady pewności siebie.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Zastanawiał się czy jest tu jakiś bank, poprzez który mógłby wykonać dodatkowy przelew do Londynu. Nie miał serca zmuszać Amandy do takich kursów. Albo sowia poczta? Przerwał zamysł, bowiem najpierw usłyszał, a potem zauważył swoje nowe towarzystwo, na którego widok uśmiechnął się od ucha do ucha. - Serwus, Ness! - odezwał się odrobinę zbyt głośno, bo aż dwa skrzaty obejrzały się przez ramię, zaskoczone tym tonem. Zrobił minę typu "ups, nie żałuję" i odchrząknął, nachylając się nieznacznie do dziewczyny. - Aha, planuję wskoczyć na deskę. Zajebiste miejsce, mógłbym zamieszkać w takim luksusie. - dodał entuzjastycznym tonem, bowiem jak najbardziej odpowiadał mu standard hotelu. Wiedział, że niektórzy czarodzieje są cholernie bogaci i dla nich tego typu obsługa i wyposażenie nie wprawi w zachwyt, ale jego - jak najbardziej. Korzystał zatem z luksusów bez wyrzutów sumienia. - Korytarz? To kogo ci przydzielili do pokoju? Uśmiałem się dzisiaj, bo są dwa łóżka a ja mam dwie dziewczyny w pokoju. Chyba będę spać na podłodze. - podzielił się od razu swoim odkryciem, a i nie wydawał się zirytowany z powodu współlokatorek. Z Emily nielegalnie się kumplował pomimo tego, co razem przeszli, a Carmelki nie dało się nie lubić. Skoro Ness wybierała korytarz to musiała trafić w kiepski skład. Oparł brodę o rękę, gdy jego uwagę zwróciły podejrzanie błyszczące oczy Ślizgonki. Czy w tym kubku jest aby kawa? - zapytał ze śmiechem, wskazując brodą przedmiot. Doskonale pamiętał ich nielegalne spotkanie i trzeba przyznać, że dobrze mu szło traktowanie Nessy jako zwyczajnej znajomej. Zmieniło się to, że witał ją z uśmiechem i autentyczną radością lecz dotychczas nie dawał po sobie aż tak bardzo poznać, że między nimi do czegoś doszło. Czyżby miał uszanować umowę…?
Przynajmniej nie udawał, że cieszy się na jej widok, jak większość osób. No i najważniejsze, znów był kompletnym i optymistycznym Jerrym, którego kwintesencją były właśnie uśmiechy. Pasował mu równie mocno, co klimat świąt i chociaż wiedziała, że nie powinna nad tym kontemplować, ten gest był tak zaraźliwy, że poza odwzajemnieniem, nie mogła przestać. Poprawiła się na krzesełku, wsuwając nieco i opierając wygodnie plecy. Wygląda na to, że nie musiała sobie pójść. Był jak zwykle głośny, jednak nie w ten męczący i ciężki sposób, chociaż mogło to być kwestią tego, że poza nimi i skrzatami w stołówce nie było nikogo. Te drugie chyba nie były przyzwyczajone do chaosu, które sprowadzili uczniowie z Hogwartu do tego resortu. I nikt nie powinien ich za to winić, ona też czuła się tu paskudnie uwięziona, zwłaszcza w tym nieszczęsnym pokoju. Gdy się nachylił, skojarzyło się jej to z knuciem jakiegoś wymyślnego planu na przejęcie władzy nad światem. Więc sama się nachyliła, patrząc na niego z zaciekawieniem i zniżając głos do szeptu, kiwnęła głowa. - A ja naiwna podejrzewałam Cię o nudne narty Jerremy. Mhmm, góry dają dużo możliwości spacerowych, nie? Słyszałam, że mają tu gdzieś gorące źródła i to mój plan na poniedziałek. - oznajmiła z entuzjazmem, wiedząc, że chłopak dotrzyma sekretu i dzięki temu stado uczniów nie pójdzie jej śladem w góry. Wierzyła mu, że nie wygadał, chociaż było to bezpodstawne i pozbawione logiki. Przekręciła głowę na bok, odwracając na chwilę spojrzenie od jego oczu i patrząc na swój kubek z kawą, z którego upiła kolejny łyk. Dała troszkę za dużo whiskey, jednak zapach wciąż był zdominowany przez mocne espresso i bitą śmietanę. Zwilżyła usta, czując mrowienie i słuchała go z uwagą, unosząc na chwilę brwi. - To wcale nie jest powód do śmiechu. Mam w pokoju Dine, która nie pała do mnie szczególną miłością i Cassiusa, z którym.. Cóż, to skomplikowane, ale lepsze niż kilka lat temu, bo nawet raz odbyliśmy normalną konwersację i to po ślimaku. Więc to jedno łóżko. A mnie zostaje Gunnar, z którym ani nie umiem rozmawiać, ani nie jestem pewna, czy chcę spać. Na korytarzu są wygodne sofy, a ja nie mam wymagań. I gwarantuje Ci, są lepsze od podłogi, chociaż jak tak mówisz, to jesteś bardzo uroczy w swoim rycerstwie. Wytłumaczyła cichutko, jakby wciąż konspirowali. Zważywszy, że utrzymywała się w stanie lekkości alkoholowej już dobry tydzień, była naprawdę rozmowna. Nie na te tematy, na które rozmawiać powinna, ale jakakolwiek forma konwersacji była dla niej i jej chińskiego muru olbrzymim sukcesem. Puściła mu oczko, po czym wyprostowała się, bo skrzat przyniósł zupę oraz tosta, za co mu podziękowała. Zapach potrawy był obłędny, delikatnie ostra woń uderzała jej do nosa i sprawiała, że robiło się jej cieplej. Złapała za łyżkę i grzankę, próbując skupić się na posiłku, chociaż wzrok wędrował w stronę gryfona dość często, bo nie chciała, żeby myślał, że go ignoruje. I tak machając tostem w ręku, zmarszczyła na chwilę brwi i nos. - To nie tak, że powinieneś być z samych dziewczyn w pokoju poniekąd zadowolony? Hmm? - przeniosła spojrzenie na swój kubek. Dobrze, że mówił o tym na stole, a nie o tym, który tkwił bezpiecznie w plecaku. Przynajmniej nie musiała go okłamywać. Raz, że nie lubiła, a dwa, że nie chciała. - Tak, oczywiście, że kawa. Przecież tutaj też pomagam opiekunom. Irlandzka, wersja zimowa. Z bitą śmietaną, odrobiną kardamonu i whiskey na podwójnym espresso. Chcesz spróbować? Wysunęła dłoń, przesuwając kubek w jego stronę, a sama wsunęła kolejną łyżkę do ust, przegryzając pieczywem. Zerknęła niechętnie na stojący przed nią posiłek, mając już dość po tych pięciu czy sześciu łyżkach i czując, jak przepyszna zupa zaczyna rosnąć jej w buzi. Musiała jednak zjeść, skoro zamierzała popołudnie i wieczór spędzić na zimowym spacerze, na samych jabłkach lub ciastkach z cynamonem długo nie pociągnie, nawet jeśli nie czuła głodu i nie miała apetytu. Przesunęła łyżką w misce, odgarniając na bok kawałki mięsa i ziemniaki, a także warzywa. - Całkiem przyzwoita ta zupa. Spróbuj następnym razem, jak nie jadłeś. A Tobie co najbardziej smakowało? Planowała powiedzieć mu coś innego, jednak wybrane słowa nie przeszły przez gardło, a rudzielec uśmiechnął się tylko krótko, przesuwając znów spojrzeniem po jego twarzy i z westchnięciem wracając do swojego talerza.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Ciemne oczy Jeremy'ego zaświeciły z ożywieniem, co zdradzało, iż nie wiedział nic o gorących źródłach. Wiadomość, że Nessa się tam wybiera sprawiało, że na usta cisnęła się propozycja dołączenia i aktywnego towarzyszenia przy kąpieli, jednak nim spomiędzy uchylonych warg wydostały się te flirciarskie słowa, przypomniał sobie w ostatniej chwili, że są "tylko znajomymi" i prowokowanie sytuacji nie jest dobrym pomysłem. Znał siebie i wiedział, że jeśli znajdą się gdzieś na uboczu to od razu jego wzrok będzie uciekać do jej ust. Dobrze, że miała je zajęte, bo inaczej intensywnie by się im przyglądał, zapewne wpędzając ją w zakłopotanie. To nie ma przyszłości. Przestań. Musiał sobie non stop powtarzać, że Nessa jest tabu i nie może jej bezkarnie całować nawet, jeśli obojgu im to sprawia ogromną przyjemność. - Ja tam wolę deskę snowboardową, a na nartach to się zabiję. O, to daj znać potem jak było to może też się tam przejdę. - pogratulował sobie wypowiedzi, w której nie było podtekstu. Miał nadzieję, że jego wzrok nie zdradzał jakiej nabrał ochoty na wproszenie się do jej towarzystwa. Może powinien już zacząć odciągać swoją uwagę od jej osoby? Sęk w tym, że był zmęczony ganianiem za dziewczynami, a Nessa nie uciekała, a sama przychodziła i była po prostu sympatyczna. - Do Diny trzeba mieć podejście. - przyznał, przypominając sobie, że miał pomóc jej z paroma zaklęciami, bo go o to prosiła. - No jak zamieniasz gościa w ślimaka i to tego złego Swansea, to nie dziwię się, że pewnie się wścieka. - dodał i próbował znaleźć potencjalne rozwiązanie problemu Nessy. Niestety nie znalazł go, bowiem nie mógł jej zaproponować przeniesienia się do pokoju numer jeden, bo wówczas miałby pewność, że sam by nie zasnął. Z jednej strony Emily, z którą na nowo uczy się rozmawiać, z drugiej Ness, która jest tabu, a z trzeciej niewinna Carmelka... - A może sobie transmutuj jakiś mebel w łóżko? Tylko mebel, a nie Cassiusa, choć pewnie nie miałby nic przeciwko, gdyby leżała na nim jakaś ładna dziewczyna. - zaśmiał się krótko, mając nadzieję, że chociaż odrobinę rozbawi Ness, aby spojrzała na swoją sytuację z nieco jaśniejszego punktu widzenia. Nie musi przecież fiksować się w tak negatywny sposób, skoro rozwiązanie można sobie... wyczarować, a z tego co wiedział była świetna z transmutacji. - Jestem zadowolony. - przyznał zwięźle, choć nie krył się za tym rozanielony zachwyt. Ot, akceptował taki stan rzeczy, z lokatorkami miał dobre relacje, a i nie zamierzał żadnej z nich podrywać i wciągać do łóżka. Czyżby naprawdę spuszczał z tonu...? - Whiskey na podwójnym espresso? Jesteś pewna, że powinnaś pić taką ilość...? - uniósł brew, a w jego oczach śmignęło zaniepokojenie. Mimo wszystko przystał na propozycję i sięgnął ponad stołem po kubek, by po chwili skosztować intensywnego napoju. Aż się zakrztusił czując ostry i mocny smak kawy. Ledwie przełknął łyk i miał już dość. Popił przyniesionym sokiem pomarańczowym z imbirem. - Jak ty możesz to pić? Przecież to raz dwa podniesie ciśnienie i... - urwał, bo chciał rzucić "wywoła ryzyko kołatania serca", ale uznał, że to będzie niewłaściwe. Mimo wszystko jego oblicze się nieco nachmurzyło, a to znak, że jego czujność została właśnie wybudzona.- Taka smaczna, a zostawiasz kluczowe składniki. - skinął brodą na jej talerz, nad którym się męczyła. Wątpił by miała się tym najeść, ale też nie miał pojęcia czy może wcześniej czegoś nie podjadała. - Dobrze się czujesz, Ness? - odpowiedział pytaniem na pytanie, bowiem intuicja mu podpowiadała, że warto zapytać Oparł łokcie o stół i skinął skrzatom głową w podziękowaniu, gdy przynieśli mu budyń z owocami jako pierwszy z trzech deserów. Zamiast jeść zawiesił wzrok na Ślizgonce. Kawa połączona z whiskey sączona po południu, błyszczące oczy... czy miał prawo się już zmartwić czy to tylko jego medyczne przewrażliwienie?
Nie potrafiła pływać, jednak woda w gorącym źródle wydawała się jej nad wyraz kusząca. Doskonale pamiętała to uczucie, gdy brakowało tlenu, a płuca rozpaczliwie za nim wołały, piekąc. Gdy wszystkie zbędne dźwięki i myśli cichły, zostawiając tylko szum oraz bicie serca. I ciepło. Było coś lepszego? Rudzielec uśmiechnął się do własnych myśli, wzdychając i przenosząc spojrzenie swój plecak, a właściwie wystający z niego kubek. Najtrudniej było dotrzeć do punktu, gdzie wszystko przestawało mieć znaczenie. Jerry sprawiał jednak, że potrafiła stłamsić, chociaż na chwilę negatywne myśli, odpocząć od ciągłych analiz. Podniosła na niego wzrok, gdy się odezwał, prychając cicho. - Mogę Cię tam zabrać, jak już to znajdę. Jestem mistrzem górskich wypraw, a z wysokich koron drzew widać niemalże całą okolicę. Tylko się nie zabij, okey? To po tych nartach odpoczniesz w ciepłej wodzie. Rzuciła ze wzruszeniem ramion, nawiązując do swojej animagii. Była zarejestrowana w Ministerstwie, więc robienie z tego tajemnicy nie miało żadnego sensu. Rysie doskonale odnajdywały się wśród górskich zboczy i wysokich drzew, całymi godzinami mogła maszerować w śniegu, nie czując bijącego od niego chłodu przez grube futro. Nie miała pojęcia, czy źle zrobiła, czy dobrze, proponując wspólną wycieczkę, bo spożywany alkohol skutecznie tłumił te głośniejsze krzyki odpowiedzialności. Znów wychodziła na hipokrytkę, chociaż teraz nie miało to żadnego znaczenia. Egoistycznie chciała odpocząć, a jego uśmiechnięta osobowość i szaleństwo w oczach jej to umożliwiało. Niczego od niej nie chciał, nie zadawał trudnych pytań, nie przedzierał się przez sztuczną fasadę kłamstwa i perfekcjonizmu. Czego mogła chcieć więcej? - Chyba myślimy inaczej. Jest śliczna, mądra i ma strasznie silny charakter, silniejszy niż niejeden człowiek w tym zamku. Tylko ani ja nie rozumiem jej postępowania, ani mojego, a nasze potrzeby kontroli się gryzą. -westchnęła, wzruszając ramionami, zmuszając się do odgryzienia kawałka tosta, którego wolno przeżuwała, znów chwilę patrząc w okno. Lance była prefektem, znała więc wszystkie plotki i większość sekretów. Wiedziała o schadzkach Cassiusa i Diny, chociaż nie miała pojęcia, na jakich zasadach utrzymywała się ich relacja i zwyczajnie chciała zostawić ich samych. Coraz częściej myślała, że młodą kobietą na obrazie malowanym przez Swansea była właśnie Harlow.- On nie jest zły Jerry. To niesamowity człowiek, bardzo go szanuję. To, że nie potrafimy współgrać, nie znaczy, że jest okropny. Do czego to doszło, żebym ja broniła tego łobuza, który chyba żyje po to między innymi, żeby robić mi na złość? Zapytała retorycznie, śmiejąc się sama z siebie. Odłożyła połowę tosta, wiedząc, że już go nie ruszy i lepiej skupić się na dojedzeniu zupy, kilku ziemniaków. Złapała za łyżkę, jednak wzrok powędrował w stronę gryfona, znów bezceremonialnie lustrując jego twarz wzrokiem. Uniosła brwi, krzywiąc się. - Nie.. Nie chcę spać na Cassiusie i z Cassiusem. Wcale. Zostanę ze swoją kanapą na korytarzu. Jest ich tam sporo, więc gdybyś też chciał zająć jedną, oddam Ci jeden ze swoich kocyków. Myślę, że oni powinni być sami w pokoju, Gunnar nawet nie wiem, czy przyjechał. Przełknęła zupę, słuchając jego odrobinkę zaniepokojonej wypowiedzi, na którą ślizgonka kiwnęła jednak ochoczo głową. On przecież nie wiedział, że piła więcej kawy niż wody i nie potrafiła bez niej funkcjonować. Była uzależniona i chyba nie istniał sposób, żeby jej w tym pomóc. Kochała kawę, zwłaszcza podwójną lub potrójna, a od kiedy odkryła wersję z Irlandii, nie mogła przestać jej pić. - Odkryłeś mój kolejny sekret! Myślisz, że jak inaczej jestem najlepszym prefektem w tej szkole? Nie martw się, to dla mnie nic takiego. Mój organizm jest już chyba odporny na kofeinę. Spróbuj, jest pyszna. - [i]zachęciła go z entuzjazmem, święcie przekonana o swojej racji. Gdy pił, ona zjadła kolejną łyżkę, jednak to była już zdecydowanie ostatnia. Bawiąc się sztućcem w misce, parsknęła śmiechem na jego reakcję, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.[/i] - Mówię Ci, że jestem odporna. Cały czas chodzę na wysokich obrotach, piję pięć czy sześć kaw dziennie. Nie musisz sobie zawracać mną głowy, ale dziękuje. Jesteś świetny. - odpowiedziała wciąż ze śmiechem, wyciągając dłoń i zabierając od niego swój kubek. Obróciła go w dłoniach, przyglądając się nadrukowi, aby zaraz odstawić miskę na bok i zamiast tego zrobić kolejny łyk kawy. Ciekawe, czy jego usta smakowały teraz jak to espresso? Mimowolnie spojrzała w ich stronę, kładąc termiczne naczynie przed sobą, a ręce kładąc sobie na kolanach. Dlaczego wyglądał na takiego zaniepokojonego? Jego pytanie nieco wybiło ją z rytmu, sprawiając, że podniosła wzrok na jego oczy. Instynktownie zgarnęła kosmyk włosów za ucho, kiwając głową. Cholera, zauważył, że może odrobinę zbyt dużo whiskey w tej kawie było? - Tak, oczywiście. Jestem trochę zmęczona, wczoraj spędziłam kilka godzin w górach, dziś też od rana byłam już na spacerze. A caaały wieczór przede mną. To po prostu świeże powietrze. Mówiłam Ci już. - zaczęła cicho, wysuwając się nieco do przodu i wyciągając rękę, aby delikatnie pstryknąć go palcami w czoło i uśmiechnąć się najładniej, jak potrafiła, byle odpuścił ten okropny temat. - Nie musisz się tak martwić. Mimowolnie zmierzwiła mu tez włosy, a potem spojrzała na budyń, unosząc delikatnie brew. Była pod wrażeniem tego, ile mógł zjeść. Deser wyglądał cudownie, jednak ona by pękła po swoim obiedzie. Tkwiąca na nim malina wyglądała jednak kusząco. - Mogę? Obiecuję, że Ci to wynagrodzę. - niby zapytała, chociaż tak naprawdę oznajmiła mu swoje zamiary, kradnąc z talerza wyżej wspomniany owoc i wsuwając sobie do ust, zamruczała z zadowoleniem. Kiedyś uwielbiała truskawki, jednak teraz maliny wiodły prym w jej ulubionych dodatkach i letnich przekąskach. Miały głębszy smak, nie wspominając, że doskonale nadawały się do alkoholu. Zatrzęsła kubkiem, sprawdzając, ile napoju szczęścia zostało i aż wykrzywiła usta w niezadowoleniu, że tylko na łyka czy dwa. - Nie miałeś iść na narty? - zapytała jeszcze cicho, podnosząc na niego zaciekawione spojrzenie, zakładając nogę na nogę i wolną dłonią, również opierając się o stół, oparła na niej buzię, zatapiając palce w materiale swetra.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- Jeśli znajdziemy się sam na sam w miejscu, gdzie ludzie się kąpią i spędzają miło czas... to brzmi jak coś więcej niż wspólny wypad dwójki znajomych. - zauważył, bo choć pokusiłby się o to towarzystwo, to szanował jej decyzję, podjętą jakieś dwa tygodnie temu w tamtym wiosennym pokoju. Wielokrotnie myślał o tym, co się tam wydarzyło, nie raz i nie dwa wzdychał z żalu, ale musiał przyznać, że miała rację w wielu aspektach. Zranią się, jeśli będą się potajemnie spotykać. Rozsądek bolał, ale czułby się nie fair, gdyby umawiał się z nią na nie-randki, podczas gdy ona jest związana narzeczeństwem z jakimś czystokrwistym bogaczem. Żadne z nich nie wyniesie z tego niczego dobrego, a więc przejawiał rozsądek... niechętnie. - Znam Dinę. - puścił jej oczko, bowiem doskonale zdawał sobie sprawę z zalet i wad pół wili, którą to swoimi czasy podrywał i próbował wyciągnąć na randkę. Do tej pory zachwycał się jej nieskazitelną urodą, a wyjątkowo jej arystokratycznie zadarty wysoko nos nie denerwował go tak, jak przykładowo mogłoby się to zdarzyć z innymi osobami. - Mój przyjaciel to kuzyn tego Cassiusa, dlatego sugeruję się tym, co usłyszałem. Koleś ma podobno nierówno pod sufitem. - wzruszył ramionami, zdradzając swoje zdanie dotyczące nieznajomego Swansea. - Odgryź mu się albo nie reaguj na jego zaczepki. To prędzej czy później zadziała. - zaproponował, bowiem choć współczuł jej nietrafnego doboru znajomych (przecież wszyscy są ze Slytherinu... ), to nie wiedział jak miałby na to wpłynąć poza wysłuchaniem i ewentualnymi próbami rozbawienia jej. - Dzięki za propozycję. - uśmiechnął się szerzej. - Ale zostanę na leżance, bo wolę mieć oko na obie panny. Jedna z nich jest młodszą siostrą mojego przyszywanego brata, więc wiesz. - na końcu języka miał propozycję współdzielenia jednego kocyka i wybranie metody wzajemnego ogrzewania się metodą "skóra do skóry" lecz znów ugryzł się w język do takiego stopnia, aż poczuł na ustach metaliczny posmak krwi. Upił czym prędzej soku, by pozbyć się niepożądanych smaków. Zerknął kątem oka na ciemniejący krajobraz za oknem. Z tego co słyszał mieli dobre oświetlenie na stokach, a więc pora dnia nie powinna go jakoś szczególnie zniechęcić, choć trzeba przyznać, że po tej sporej porcji jedzenia czuł zbliżające się rozleniwienie i ochotę na te gorące źródła. I nie, nie wiedział nic o animagii Nessy. - Pięć lub sześć kaw dziennie? Tych irlandzkich, z whiskey? - aż krew odpłynęła z jego twarzy, gdy wyobraził sobie co może dziać się z jej organizmem po takiej dawce trucizny. Miał ogromną nadzieję, że to jedynie chwilowa słabość, a nie długoterminowa bowiem inaczej zastanawiałby się jakim cudem ona jeszcze poprawnie funkcjonuje i nie leży w Mungu podpięta do kroplówki. Przygryzł kącik ust, gdy znów padły denerwujące go słowa "nie przejmuj się mną" czy coś w ten deseń. Czemu zacisnął palce wokół szklanki soku? Zmartwiła go i niech mu skrzaty świadkiem, nie wiedział jak teraz na nią spoglądać. - Długo tak się tym poisz? - zapytał niby to neutralnie, ale przyglądał się jej badawczo. Nie widział z tej odległości czy nie ma przypadkiem rozszerzonych źrenic. Coś mu nie pasowało, ale nie potrafił wyłapać co dokładnie. Odsunął głowę i przeczesał palcami włosy, wzdychając przy tym ciężko. Uśmiechnął się nieco nieobecnie, gdy poczęstowała się truskawką i całkowicie zapomniał, że miał też jeść. - Nie musisz mi nic wynagradzać, Ness. Na spokojnie. - zapewnił łagodniejszym tonem i nic nie mógł poradzić na to, że przyglądał się jej nieco... analitycznie. Sześć irlandzkich kaw dziennie i nie daj Merlinie, z whiskey. Uzależnienie jedne z gorszych, a widział czasami w Mungu pacjentów po przedawkowaniu. Przez jego ciało przemknął lodowaty dreszcz niepokoju. - Mówiłem już jakieś dwa razy, że ja i narty to złe połączenie i wolę deskę... - nastroszył brwi, bowiem teraz jego mózg przypisywał tę nieuwagę zbyt dużej ilości kofeiny we krwi. Nie miała rozbieganego wzroku, nie była nerwowa... choć czy aby na pewno? - Ciśnienie też robi swoje. - zauważył, próbując wynaleźć jak najwięcej powodów, by jednak się nie martwić. - A byłaś już w tym spa? To musi być nieźle rozleniwiające i relaksujące. - tknęła go myśl. Jeśli uda mu się wpłynąć na jej plany i zachęcić ją do odpoczynku w spa, to może odrobinę uspokoi swoje zmartwienie, które próbował stłumić, skoro zapewniała, że ma wszystko pod kontrolą. - Chyba się tam dziś wybiorę, bo tak się objadłem, że chyba sturlam się ze stoku zamiast z niego zjechać. - odchylił się na krześle, uśmiechnął się i przeciągnął, syty i odrobinę ospały. Niechcący musnął butem jej łydkę, co nie uszło jego uwadze, a więc wyprostował się z powrotem i zabrał za budyń. - Mmm... polecam trochę trójglicerydów. Są bombowe. - dorzucił, na wpół świadomie chcąc dodać jej więcej zdrowszych wspomagaczy energetycznych. Powinien to powstrzymać, ale to było już silniejsze od niego. Wystraszyła go i nie umiał uciszyć swojej czujności. Musi zapytać Boyda o tę irlandzką kawę.
Przekręciła głowę na bok nieco zaskoczona, mrugając kilkukrotnie, jakby nie wiedziała co powiedzieć. Prawda była taka, że Nessa w ogóle nie spojrzała na to pod względem i zwyczajnie chciała zaproponować mu wspólne spędzanie czasu. Westchnęła jednak, kiwając głową i unosząc dłonie w geście obronnym, spojrzała mu w oczy. - Nie pomyślałam o tym. To Ci pokażę, żebyś mógł tam zabrać inne- nieznajome. Chyba. Przepraszam? Zapomniałam o tej umowie. Tylko tak na chwilkę. - przyznała ze spokojem, cofając dłoń do siebie i przecierając oczy. Była odrobinę mniej skupiona niż zwykle, ale taki był cel picia whiskey. Naprawdę nie chciała, żeby jej umysł pracował na najwyższych obrotach i wykańczał ją nerwowo podczas całego wyjazdu. Na gorsze dni miała nawet fiolkę euforii, która ukradła Beatrice ze spiżarni, gdy ostatnio ją odwiedziła. Nigdy w życiu nie wpadłaby na poprawianie sobie nią samopoczucia, gdyby nie jej przeszła relacja z Holdenem, ćpającym ją nałogowo. Skoro raz postanowiła się trzymać rozsądku, to powinna przy tym zostać. Taką przecież była osobą, prawda? - A kto jej nie zna? Nie wiem, czy mamy ładniejszą dziewczynę w szkole. No, jeszcze Eliza wygląda jak porcelanowa lalka — mam z nią korepetycję i Gabrielle.. Jej jednak nie znam dobrze. -powiedziała ze spokojem, wzruszając ramionami. Nie miała pojęcia, że każda z nich jest związana z willami i dlatego ich uroda tak mocno wybijała się na tle reszty. Ta ostatnia jeszcze z Thatcherem. Cassiusa już jednak nie skomentowała, przecież żadne z nich nie miało wpływu na tego chłopaka i właściwie żadne się z nim nie przyjaźniło. Przyglądała mu się zamiast tego w milczeniu, kiwając jedynie głową na jego podziękowania i wytłumaczenie, do którego właściwie nie chciała się wtrącać. Nie mogła przecież wypowiadać się o ludziach, których nie znała. Co innego jednak przykuło jej uwagę. - Jesteś bardziej odpowiedzialny, niż Cię o to posądzałam. Ile jeszcze masz w sobie tych niespodzianek, Jeremy? - zapytała tylko cicho, nie oczekując żadnych odpowiedzi. Jego obraz podczas pierwszego spotkania, a ten, który miała teraz — był całkiem inny. Zupełnie, jakby rozmawiała z dwoma różnymi osobami. Nie chodziło już o entuzjazm i uśmiech, ciągłą kokieterię w spojrzeniu i mnóstwo koleżanek. Pierwszy raz przeszło jej przez myśl, że Dunbar jest kimś, na kim faktycznie można polegać i troszczy się o innych, nie chcąc zostawiać ich na pastwę losu. Jednak była to prawda, czy sobie to wymyśliła, odrobinę idealizując i mając nadzieję, że jest lepszy od niej i całej reszty? - Nie. Irlandzkie to dwie lub trzy. Lubię każdą kawę, ale najlepiej działa espresso. Do ciastek jest świetnie, kontrastują. Lubię też latte. A jaka jest Twoja ulubiona kawa? Mogę Ci doradzić. -zaproponowała ze spokojem, nie spuszczając z niego wzroku. Zbladł, chociaż wcale się jej to nie podobało, nie skomentowała więcej jego martwienia się. Tajemnica funkcjonowania Nessy była prosta — zaklęcia i eliksiry lecznicze lub nasenne, która sobie czasem prezentowała. Wyrównywały jej hormony, poprawiały krążenie i zapewne wątrobę. Kawę piła nałogowo już od dobrego roku, bezsenność dopadła ją dobre trzy lata temu. Zażycie raz na półtora tygodnia lub na tydzień eliksiru słodkiego snu i przespanie dwunastu godzin stawiało ją na nogi. Nikt jednak o tym nie wiedział, nikt nigdy nie podejrzewał jej o to, jaką krzywdę sobie robiła. Całkiem świadomie. Musiała przecież ze wszystkim sobie radzić, odrabiać prace domowe i udzielać korepetycji. - Nawet nie wiem. Dlaczego wyglądasz, jakbyś się aż za bardzo przejął? Jesteśmy tylko znajomymi. Teoretycznie nie kłamała, bo nawet nie pamiętała, kiedy zaczęła. Nie lubiła sprawiać problemu, męczyło ją, gdy ktoś zawracał sobie nią głowę. I to był kolejny z jej olbrzymich problemów osobowościowych. Nie potrafiła pozwolić komuś na opiekę nad sobą, za to ona z metrem sześćdziesiąt w kapeluszu, mogła dźwigać na barkach cały świat, Zajadała się maliną, gdy ją tak analizował wzrokiem, na co właściwie mu pozwoliła — pewnie przez rozkojarzenie. Po sprawdzeniu zawartości kubka dopiła ją do końca i wrzuciła go niedbale do plecaka, przymykając wieczko. Zwilżyła wargi, zbierając z nich resztki kawy i śmietany, karmelowymi ślepiami przesuwając po budyniu, a następnie Jerrym. Oparła dłonie na stole, splątując ze sobą palce. Oczywiście nie nosiła swojego głupiego pierścionka. - Przepraszam, to powietrze i zmęczenie. Ciągle zapominam, chyba też nie jestem fanką tych sportów. Łyżwy za to wydają się całkiem znośne, o ile lód jest zaczarowany. - odparła z odrobiną rumieńca na policzkach, odwracając spojrzenie. Cholera, niedobrze. Było w tej stołówce za ciepło, a ona zbyt szybko wypiła swoją kawę, co z pewnością było winą tęsknoty za kofeiną i łagodzącymi zło świata procentami. Pokręciła przecząco głową. - Nie jestem typem dziewczyn ze spa... Czy tylko mi oznajmiasz, że idziesz, czy to aluzja, że mam iść tam z Tobą? Tylko nie wiem, czy powinnam ją zauważyć? Dodała, unosząc brew i całkiem szczerze go pytając, bo sama się już w tym wszystkim gubiła. Westchnęła, śledząc go wzrokiem, nawet nie zauważając trącenia łydki. Gdy zajadał się budyniem, wyglądała, jakby mu nie dowierzała — to pewnie dlatego, że używał mało ładnych słów na dobre desery, które psuły cały efekt. Przesunęła wzrok na przysmak, nieco niepewnie. Nie była głodna, jednak czy dla świętego spokoju głowy Jerrego, który widocznie miał jakieś pociągi do uzdrawiania i dietetyki, powinna zmusić się do odrobiny? Niewiele myśląc, przysunęła się i rozluźniła dłonie, łapiąc go za rękę, w której trzymał łyżeczkę z budyniem. Zamiast do jego ust, trafiła ona do Nessy i sprawiła, że od ilości cukru po tak cierpkiej kawie (dała więcej whiskey, niż powinna), zacisnęła powieki, krzywiąc się nieco. Cofnęła dłoń, chowając ją pod stół i zatapiając w przydługim rękawie swetra. - Słodkie. Mocno słodkie. Jakim cudem zjesz to całe? I Ty się mojej kawie dziwisz. - mruknęła, przełykając i poszukując wzrokiem jakieś wody, jednak trafiła tylko na jego sok. Bała się, że też jest jakiś słodki, więc odpuściła i złapała za swój plecak, kładąc go sobie na kolanach, grzebiąc w nim. Tam powinna coś mieć.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Machnął ręką na te wywołane przeprosiny, bo nie o to w tym wszystkim chodziło. Poszedłby bardzo chętnie, ale tworzenie sobie okoliczności do bycia sam na sam mogło tylko prowokować do łamania kolejnych zasad, a oboje wtedy ucierpią. To chore. To po prostu chore. - Póki co daję sobie wolne od ciągania znajomych-nieznajomych w takie wymowne miejsca. Trzeba tu odpocząć. - uśmiechnął się ale nie z taką pełną mocą jak dotychczas. Kryła się za tym odrobina goryczy, bowiem dotychczas nigdy nie przepuściłby okazji na poderwanie jakiejś dziewczyny czy na niewinny flirt. Najwyraźniej wyrasta już z notorycznego skakania wokół płci pięknej na rzecz uspokojenia się i zwolnienia tempa. Gdy wymieniała imiona, to odruchowo przywoływał do myśli portrety dziewczyn. Faktycznie, wyróżniają się urodą, ale żadna z wyżej wymienionych nie zawróciła mu w głowie, bowiem to na Nessę ostatnio zbyt często rzucał okiem, a nie potomkinie wil. Z całej tej gromady to Dina jest najpiękniejsza i to nie ulega wątpliwości, a jednak... to udowadniało, że nie uroda jest najważniejsza, choć z pewnością dużo daje. Pokiwał głową na znak, że zgadza się z tymi słowami i podjadł jeszcze trochę smacznego budyniu, który wraz z każdą łyżką włożoną do ust zmieniał swój smak. - Czyli do tej pory uważałaś mnie za nieodpowiedzialnego casanovę, co ma w głowie tyle co pstro? - popatrzył na nią znad talerza i uśmiechnął się na znak, że nie bierze tego do siebie, nie będzie z tego powodu ubolewać ani nie oczekuje jakichkolwiek przeprosin, a jedynie wykazuje się odrobinką swojej dunbarowej złośliwości. Poza tym nie oszukujmy się, wiele osób miało o nim takie zdanie, a więc czemu Nessa miałaby być wyjątkiem? Wzruszył ramionami, bowiem w takich okolicznościach w jakich się znajdują nie czuł potrzeby przechwalania się swoimi zaletami. Ot, to dla niego oczywistość, dlatego ją sprostował. Postukał palcami o szklankę z sokiem i wyobraził sobie ile ona musi pić kofeiny w ciągu dnia. Gdy tak sobie wrócił myślami do przeszłości to ilekroć jego wzrok padał na Nessę, to w wielu przypadkach do kompletu trzymała w dłoni kubek z jakimś napojem. Musi przestać się martwić. Nie jest przecież nadopiekuńczy, ale najwyraźniej przez to, że mu zależy na dobrym samopoczuciu dziewczyny to odzywa się potrzeba wybadania czy aby nic jej nie dolega. - Piję kawę raz na tydzień i zazwyczaj to czyjaś kradziona kawa, więc nie wyrobiłem sobie jeszcze preferencji. - przyznał się, rozciągając usta w jednym z lepszych uśmiechów. Z całą pewnością nie zamierzał kraść tego kofeinowego zabójcy, który właśnie dopiła i odkładała do plecaka. Jeden łyk, a czuł, że po takim kubku to byłby zdolny wchodzić po górach niczym dorodny czarodziejski spiderman. Rozmasował swoje czoło, by pozbyć się z niej zdradzieckiej zmarszczki. - Po prostu ostatnio w pracy, do recepcji podszedł koleś uzależniony od kofeiny i eliksiru euforii. Wyglądał wstrząsająco i chyba dlatego teraz mnie tknęło, bo pijesz takie bomby kofeinowe, ale skoro to dwie albo trzy to jeszcze chyba jest w porządku. - wyjaśnił bardzo szczerze, aż sam siebie zaskoczył, że nie owijał w bawełnę i nie próbował załagodzić wypowiedzi. Nawet nie mrugnął okiem na "jesteśmy przecież znajomymi", choć w środku znów zwijał się ze złości. Znajomymi? Ach, miał ochotę przypomnieć jej, że to tylko przykrywka, z której próbują zrobić faktyczny stan rzeczy. - Aluzja, byś się tam wybrała, bo to świetny sposób na relaks. a cóż... skoro sam też planowałem tam iść to równie dobrze możemy wpaść tam na siebie całkowitym przypadkiem. - puścił jej oczko, nie zdając sobie sprawy, że wcześniejsze okoliczności spotkania - kąpiel w gorących źródłach - są bardziej niewinne niż spa. Tym razem chodziło o coś więcej, dlatego nie słuchał rozsądku. Chciał pochłonąć budyń lecz go zaskoczyła (jakże miło), kradnąc łyżeczkę. Zapatrzył się na jej usta oraz na jej minę, gdy zapoznała się ze smakiem. Nie spodziewał się grymasu, a więc uniósł jedną brew. - Musiałaś trafić na potrójną czekoladę. Co łyżka budyń zmienia smak. Świetne te czarodziejskie desery. - zagadnął, spoglądając jak gorączkowo szuka czegoś do popicia. Wychylił się i ukradł czystą szklankę z sąsiedniego stolika. Różdżka wyjęta zza pasa przyczyniła się do wyczarowania w naczyniu zimnej wody. Podsunął ją dziewczynie, by na spokojnie zabiła ten niepożądany smak. - Między innymi dlatego budyń jest w takiej małej miseczce i zrównoważony został pewnie kwaśnymi owocami jako dodatek. Poza tym spalę ten cukier raz dwa. - uśmiechnął się jeszcze jednorazowo, mieląc w ustach słowa, że kofeiny się w ten sposób nie pozbędziesz z żył, a zamierzał dziewczynie baczniej się przyglądać ile to kaw potrafi wypić w ciągu dnia, jakich, z jakim odstępem czasu i czy widzi na niej już ślady uzależnienia. Wiedział, że nie powinien się tym przejmować, ale nie mógł tego zignorować. Raz wzbudzony niepokój u Dunbara ciągnąć się będzie za nim przez dłuższy czas.
Kiwnęła głową, przyjmując to do wiadomości. Problem dla niej był taki, że męczyła się, odpoczywając. Czuła, że marnuje czas na nic nie robieniu, które nie przynosiło żadnej korzyści. Dużo łatwiej było funkcjonować jej w zamku, gdzie ciągle miała coś do zrobienia i nie musiała szukać sobie zajęć na siłę. Na szczęście zabrała dużo książek i projekt bransoletki, do której ostatnio przysiadła. Chciała spróbować stworzyć dodatek o magicznych właściwościach, tylko tak zaniedbała jubilerstwo, że nie miała pojęcia, czy jeszcze potrafi. Na jego słowa wzruszyła ramionami, kręcąc głową ,zaprzeczając. Nie było tak źle. Obraz Jerry’ego był może portretem złotoustego podrywacza, jednak nigdy nie uznałaby, że ma w głowie pstro. Miał inteligentne oczy, chociaż to nie mądrość była tym, co najbardziej ją ujmowało w nim. Chociaż z pozoru byli podobni do siebie z Holdenem, Dunbar w przeciwieństwie do tamtego był czysty. Nie miał tej zepsutej aury, nie wydawał się osobą kłamliwą. Nie wiedziała dlaczego, ale sądziła, że ma dobre serce i nie jest człowiekiem zepsutym na tle współczesnego społeczeństwo, które gniło z każdym dniem mocniej. Była pewna, że był lepszą osobą od niej samej. I ta dobroć, ta jasność — tak mocno przyciągała dziewczynę tak zepsutą, jaką była Lanceley. - Nie aż tak źle, chociaż casanovie nie zaprzeczę. Jesteś w tym naprawdę dobry. -odparła w końcu, wracając do rzeczywistości i skupiając się na rzeczywistym chłopaku, a nie jej wyobraźni. Zgarnęła znów warkocza w dłoń, rzucając go do przodu. Zacisnęła mocniej wstążkę u końca, która go trzymała — kolejny raz zieloną. Jej twarz nieco spoważniała, wyczuwała ten moment, w którym resztki alkoholu wyparowywały, a nowe nie zdążyły jej uderzyć do głowy. Odzywały się te paskudne szepty, analizy. Podniosła na niego spojrzenie, uśmiechając się krótko.- Myślę, że jesteś przyjemną niespodzianką, jak się Ciebie poznaje, a nie przykrym rozczarowaniem. Powinieneś taki zostać, jaki jesteś — na tyle, ile Cię znam, czyli troszkę. Tu uniosła dłoń, pokazując pomiędzy palcami niewielką odległość. Nie chciała go sobą zepsuć i coraz mocniej to w nią uderzało. To, że czuła się w jego towarzystwie dobrze i odrobinę zarażał ją swoją aurą, wcale jej nie usprawiedliwiało do tego, aby stwarzać jakiekolwiek szanse na zepsucie jego. Nie chciała, żeby się martwić, a przez to nie mógł jej poznać. Znał tylko wierzchnią Nessę, nie mając pojęcia o tym zepsuciu, wadach, niedoskonałościach, które w sobie kryła. Niezależnie jak trudny miała charakter, nigdy nie przejawiała egoizmu i wolała go odtrącić, niż narażać na nerwy czy cokolwiek innego. Może to nawet było głównym powodem jej słów tamtego popołudnia, a nie tkwiący w walizce pierścionek. Posłała mu przepraszające spojrzenie, bo się zamyśliła i nie słyszała tego, co powiedział o kawie. - Wybacz, zamyśliłam się. Euforia.. Euforia bywa niebezpiecznym eliksirem, przy swoich wielu zaletach. - odparła krótko, zaciskając na chwilę usta, aby zaraz się uśmiechnąć. Odsunęła od siebie tą myśl, nie chciała pamiętać. Byli w podobnym miejscu, wtedy to ona się martwiła. - Tak, jest w porządku. Dziękuje, ale nie musisz się martwić. Mam wszystko pod kontrolą. Przynajmniej w przypadku kofeiny, bo cała reszta pozostawiała wiele do życzenia. Nie czuła jednak wyrzutów sumienia w związku z tym jednym, małym kłamstewkiem. Znów uderzyły w nią resztki rozsądku, przez co przymknęła powieki i odetchnęła głębiej, zdając sobie sprawę, że naprawdę chętnie bym z nim do tego spa poszła, ale lepiej będzie, jak odpuści. - Wiesz.. Lepiej nie, ale Ty idź, śmiało. Rozerwij się. Wybiorę chyba jednak spacer, znalazłam kilka ciekawych miejsc w górach. - odparła cicho, odwracając spojrzenie i bojąc się, że jak tylko spojrzy w jej oczy, to dostrzeże tam powody. Zamiast tego postanowiła zmienić temat, sytuację. Bez pomyślunku złapała jego dłoń, zajadając budyń. Całkiem zapomniała, że jest magiczny. Była tradycjonalistką i te wszystkie zmieniające smak potrawy nie było jej ulubionymi. Jak już poznała jakiś smak i polubiła, zwykle się tego trzymała. - Tak, chyba to była potrójna czekolada. Jakie Ty trafiłeś? Brzmiała trochę inaczej, jakby próbowała narzucić im dystans. Jej umysł już przyjął strategię obronną. Gdy dał jej szklankę, zostawiła w spokoju plecak i uśmiechnęła się, zerkając w jego wnętrze. Wciąż tkwiło tam niewielkie pudełeczko. Znów jej go nie dała. Ruchem głowy zgarnęła warkocz na plecy, wyciągając rękę i łapiąc za szklankę, robiąc kilka większych łyków. Wyprostowała się, patrząc na niego. - Owoce to świetny pomysł. Zaraz wrócę. - rzuciła wstając, zbierając po sobie naczynia oraz te, których skrzaty nie zdążyły po nim sprzątnąć. Odniosła je, dziękując za posiłek — sama miała w domu Migotkę, nie umiała traktować tych stworzeń jak niewolników. Zgarnięty ukradkiem kubek po kawie znów uzupełniła, łapiąc jeszcze batonika i wracając do stolika. Nie usiadła jednak, pakując przyniesione rzeczy do plecaka. Przypomniała też sobie, że dziś na korytarzu będzie głośno, więc korytarz nie wchodził w grę. Noc w górach nie była dla Nessy problemem, w formie rysia było jej ciepło. Spojrzała na niego, zapinając suwak. Uśmiechnęła się znów, chociaż wyjątkowo unikała jego spojrzenia. Odpuść Nessa. Był zbyt dobry, zbyt jasny, aby to popsuła. Wiedziała jednak, że będzie się martwił tak długo, jak będzie mu o sobie przypominała. Poprawiła sweter, zsuwając go niżej i zakrywając guzik oraz suwak od czarnych jeansów. - No tak, spalisz. Jak nie na stoku, to dziś macie imprezę, nie? Odpocznij przed tańcami, domyślam się, że będzie się działo.- rzuciła ze wzruszeniem ramion, odrobiną rozbawienia. Dlaczego znów uciekała? Oparła dłonie o swój tobołek, patrząc na twarz gryfona.- Ja dziś idę polować na Zorzę, widziałeś już? Coś pięknego.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Zdawał sobie sprawę, że Nessa jest pracowitą osobą, zabieganą i rozchwytywaną lecz nigdy nie przypuszczałby, że nie potrafi porządnie wypoczywać. Raz na jakiś czas próbował wyrwać ją z tego wiru "muszę zrobić to i tamto, a potem jeszcze te osiem rzeczy", ale przecież nie mógł robić tego notorycznie bez narażania się na zdzielenie ucha. Wystarczająco podpadał już dziewczynom, aby jeszcze kolejną do siebie zrażać. Zasalutował jej ze śmiechem, gdy uznała go za świetnego casanovę. Urodził się po to, by przebywać wśród ludzi, a więc samotność go potrafiła czasami przytłoczyć jeśli trwała zbyt długo. Wiele jego zachowań miało swoje solidne fundamenty w przeszłości - jak u każdego człowieka - a jednak on potrafił je znaleźć, nazwać i zrozumieć skąd jest taki, a nie inny. - Powinienem cię chyba nagrać i sobie codziennie odtwarzać przed snem, to będę mieć wtedy miłe sny po takich komplementach. - odezwał się, zapominając, że dziewczyna może nie mieć pojęcia co to znaczy odtwarzać nagranie, skoro pochodziła z rodziny czystokrwistej. Może Emily ogarnęłaby w czym rzecz, ale tutaj nawet nie zwrócił uwagi, że zastosował mugolski zwrot. Zostawił budyń w spokoju i odchyliwszy się, dotknął łokciem oparcia krzesła. Podrapał się po brodzie i po chwili rozmasował kark, jakby właśnie się nad czymś zastanawiał. - Wyglądasz mi na taką osobę, co powinna się zdrowo rozerwać i zrelaksować. Chyba będę musiał zaplanować porwanie cię w jakieś fajne miejsce, żebyś na chwilę przestała być pomocą opiekunow tylko pobyła przez dłuższy czas beztroską dwudziestolatką. - oznajmił i choć przemawiał pozytywnym tonem, to na jego ustach nie pojawił się uśmiech. Już raz ją "ukradł" na kawę, gdy się im zdarzyło spotkać. Może powinien wysłać jej anonimowy podarunek, który oczywiście ona od razu zdemaskuje? Wtedy cieszyła się, przecież go zapewniała, że zrobiło się jej miło. Przypomniał sobie po chwili, że są znajomymi i romantyczne prezenty nie wchodzą w grę. Westchnął w duchu przez te ograniczenia w relacji. A gdyby tak pchać to dalej, ale bez całowania i zbyt długiego dotyku? Cokolwiek, chociaż okruchy ciepła... Nie spodziewał się, że tym razem ona wykaże się rozsądkiem i odmówi. Nie mógł nic poradzić na uczucie rozczarowania, choć rozumiał motywy jej działania. To takie frustrujące... - Cytrusy. - odparł na pytanie o smak budyniu, ale już nawet na niego nie spoglądał. Zamierzała wybrać samotne (?) spacery po górach aniżeli ciepełko w spa i to w towarzystwie... sięgnął po sok, by go upić i przełknąć tym samym gorycz. Odprowadził ją wzrokiem, gdy wybrała się do skrzatów po prowiant. Stracił ochotę na jedzenie (!!) choć dobrze, że i tak podjadł porządne porcje. - Idziesz już...? - zapytał, gdy wróciła i zamiast usiąść zapinała sweter. Ugryzł się w wewnętrzną stronę policzka, bowiem jego głos zdradzał tę dozę rozczarowania. Zmarszczył brwi i też się podniósł z krzesła? Spalisz? Impreza na stoku? Czy on zgubił wątek tej rozmowy czy po prostu nie rozumiał ani trochę tego, co Nessa do niego mówiła? - Na zaczarowanym niebie tak, ale wolę inne rodzaje piękna. - odparł bez większego namysłu, a cały czas przyglądał się jej mimice, jakby próbował znaleźć tam odpowiedź. Zerknął kątem oka i naprawdę byli tutaj sami; nawet skrzaty sobie poszły na zaplecze, a więc nim zdołał pomyśleć chwycił delikatnie palcami brzeg jej dłoni. - Jesteś pewna tego dzisiejszego spaceru? Nie lepiej dać sobie odpocząć? Sama przyznałaś, że jesteś zmęczona. - próbował ją jeszcze zatrzymać, choć pewnym było, że nie zmusi jej do zmiany zdania. Może jedynie sugerować. Wiedział, że będzie wspominać gładkość jej bladej skóry. Ukradł mały gest, a jego ślepia dalej mrużyły się w źle ukrywanej trosce. - Może poszwendamy się po resorcie...? - zapytał już z desperacją.
Była niczym ciągle nakręcana pozytywka, która grała bezbłędnie tę samą melodię od wielu lat, przyzwyczajona do swojej roli i obowiązku. Nie zauważała, że baterie się zużywają. Nawet nie wiedział, ja ciężko byłoby mu ją do siebie zrazić. Właściwie zastanawiała się, czy można go nie lubić? Mało było ludzi dobrych z natury, chcących pomagać innym z powołania. Budził dobre skojarzenia, zaufanie przez sposób, w który ją analizował. Wiedziała, że badał teren, chciał wiedzieć, ile kaw pije — dobrze, że o resztę nie pytał, bo już teraz wiedziała, że okłamywanie go jest okropne. - Sam powinieneś być tego świadom. Pewien siebie. Umiesz tworzyć jasne miejsca. - westchnęła, niezbyt wiedząc, co na myśli przez nagrywanie. Nie była obeznana w mugolskim świecie tak, jak Emily i kompletnie nie miała pojęcia do nazewnictwa, nawet jeśli te wszystkie skarby był tak cudowne. Znała tylko muzykę. Nie chodziło o to, że chciała mu słodzić — nawet tak nie brzmiała. Powinien to wiedzieć. Pewność siebie była kluczem do sukcesu, była główną liną, która utrzymywała ją w miejscu, w którym stała — zaraz obok ciężkiej pracy. Ludzie, który nie mieli jej wystarczająco dużo, ginęli w tłumie. Szkoda, aby jego unikalne światło wyblakło i się wymieszało z tysiącem odcieni szarości dookoła. Ugryzła się jednak w język, zachowując to dla siebie. Była nikim, żeby takie rady chłopakowi dawać. - Ja chyba już nie wiem, co to znaczy, być beztroską. Odparła ze wzruszeniem ramion, uśmiechając się przy tym. Nie miała mu za złe, chciał dobrze i chciał być miły. Taki był, tylko po prostu jej nie znał. Przyglądała mu się, gdy tak bez uśmiechu rozmyślał. Bo co miała mówić? Im mniej wiedział, tym lepiej. Podobał się jej obraz Nessy, który dostrzegał, był znacznie lepszy niż ona sama, chociaż głupio było się do tego przyznać. Odpuść. Wstała, ogarniając dookoła siebie i odnosząc naczynia, chcąc, chociaż tak się odwdzięczyć skrzatom. Musiała przecież i tak dopełnić kubek. Gorąca kawa w środku nocy lub przy wschodzie słońca była czymś cudownym. Impreza skutecznie uświadomiła jej, że nie będzie sensu wracać do resortu aż do jutra, gdzie pojawi się, aby coś przekąsić. Lubiła samotność. Zawsze myślała, że jej duchowym opiekunem jest wilk i długo nie mogła zrozumieć, dlaczego po przemianie widziała rysia — okazuje się jednak, że łączy ją z tym kotem więcej, niż podejrzewała. Postrzeganie świata jego oczyma było prostsze, mogła się wyłączyć i po prostu nie myśleć, pokonując kolejny, pozbawiony ludzi szlak. Pakując plecak, kiwnęła delikatnie głową. - Mhm, zaraz będę. Przecież mamy plany. -odparła na jego słowa, posyłając mu krótkie spojrzenie i delikatny uśmiech, nie kłamała tym razem. I chociaż chętnie by z nim posiedziała, a porwanie brzmiało kusząco, nie powinni w to brnąć. Obydwoje to wiedzieli. Dlaczego brzmiał na rozczarowanego.- Rozchmurz się, macie dziś te urodziny Morigan. Będzie fajnie. Powiedziała jeszcze, brzmiąc w swoim mniemaniu całkiem przekonywająco. Nie chciała, żeby się takimi pierdołami przejmował. Gdy złapał jej dłoń opuszkami palców, spojrzała w tamtą stronę. Znów ta iskra, to bijące ciepło. Przyjemna jasność. Uśmiechnęła się, przymykając na chwilę oczy. Odłożyła plecak, robiąc krok w jego stronę. Nienawidziła, jak tak na nią patrzył, bo trudno byłoby jej słuchać rozsądku pod szczerością i uczciwością tego spojrzenia. Nie miała wcale doświadczenia z takimi. - Jerry.. Chcesz mnie zatrzymać, bo się martwisz i to sprawia, że Twój rozsądek milknie. Masz naprawdę serce uzdrowiciela, będziesz w tym niesamowity. Jestem pewna, że wszyscy Cię pokochają.. - zamilkła na chwilę, ponosząc na niego spojrzenie i patrząc mu w oczy, przesunęła palcami po jego palcach, zaczepnie je zahaczając.- Sam powiedziałeś, że nie powinniśmy chodzić gdziekolwiek sami. Będziemy tak co chwilę zmieniać zdanie? To niedorzeczne. Dodała, chociaż nie przeszły jej przez gardło słowa, które chciała mu powiedzieć. Wiedziała, że by go zdenerwowało. Powinien skupić się na swoim celu, a nie gonieniem za wybrakowaną pozytywką. Usiadła jednak obok niego, przesuwając spojrzenie na okno. Robiło się coraz później, słońce schodziło coraz niżej horyzontu, niknąc za górami, sprawiając, że śnieg mienił się pomarańczem. Szybko dzień kończył się w tym miejscu. - Jak tak będziesz się patrzył i będziesz tak rozczarowany, to będę miała wyrzuty sumienia, że nie poszedłeś na imprezę, albo poszedłeś i się źle bawiłeś, bo niepotrzebnie martwiłeś się mną. Rzuciła jeszcze szczerze, chociaż z odrobiną rozbawienia, unosząc brwi na chwilę.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Chciałby wierzyć, że tworzy jasne miejsca, cokolwiek kryło się za tymi słowami. Gdyby wiedziała ile czasami energii kosztuje go utrzymanie uśmiechu to zapewne złapałaby się za głowę. Zwłaszcza w ostatnim miesiącu chodził przygnębiony i po jednej rozmowie ze Skylerem i Matthew nikomu nie mówił co go gryzło, a dalej starał się jakoś funkcjonować. Nessie się to spodobało, co było dobrą oznaką. - To źle, czasem trzeba dać się rozerwać i zapomnieć o kłopotach. - skoro przyznawała się otwarcie do braku czasu na beztroskę i odpoczynek to tym bardziej rosło w nim przekonanie, by ją jednak wyciągnąć jeszcze w fajne miejsce, by zadbać, aby nie myślała nawet przez chwilę o obowiązkach. Zauważył, że już wielokrotnie proponowała mu poduczenie się tego lub tamtego, wsparcie w tej dziedzinie lub tamtej i zamierzał jej konsekwentnie odmawiać, choćby potrzebował w czymś pomocy. Dbał, aby ich relacja nie opierała się na jednostronnym ofiarowywaniu, a kojarzyła się jej z czymś miłym, całkowicie odległym od zobowiązań. Nie rozchmurzy się ot tak, skoro zdążyła go już jednym elementem zaniepokoić. Całkowicie zapomniał o imprezie urodzinowej Moe, Elijaha i jego siostry, choć przecież tydzień temu kombinował jakieś prezenty. Nawet teraz o nich nie myślał, skoro miał przed sobą inną osobę, z którą relacja nie była prosta. - Mówisz jakbyś wiedziała o czym myślę. - zauważył jej stwierdzenie oraz pewność siebie z jaką oznajmiła co musiał czuć. Nie chodziło już o to, że faktycznie miała rację i wyczytała to z niego. Po prostu... zdemaskowała go, a on nawet nie wysilił się na ukrycie swoich odczuć. Najwyraźniej jego oczy zdradzały więcej niż mógłby chcieć. - Przecież nie znamy się, Ness. I nawet nie możemy się poznać z drugiej strony. Wiem, masz rację, nie możemy zmieniać zdania. Tylko to trudne i czasami spontaniczne z mojej strony. Dobrze, że trzymasz czuja. - uśmiechnął się półgębkiem, choć ten uśmiech nie dotarł do oczu. Komplementowała go, a on ani nie przyjął tych słów ani im nie zaprzeczył, by nie musieli wpadać w wir pytań i trudnych odpowiedzi. Popatrzył na jej palce i złapał się na tym, że nie potrafił wykrzesać z siebie wyrzutów sumienia. - Chciałbym niepotrzebnie. - mruknął pod nosem i miał nadzieję, że nie zrozumiała. - To tylko spontaniczna propozycja. Jak zawsze. - co było połowiczną prawdą, bo przecież kryło się za tym zatroskanie. Gdy usłyszał przy drzwiach czyjeś głosy, rozłączył ich palce, aby przypadkiem nie znalazły się zbyt blisko siebie. - Jak uważasz, Ness. Nie zapomnij odpocząć tylko w taki leniwy sposób. - odwrócił wzrok do wchodzących do stołówki uczniów Hogwartu, co zabierało im całą prywatność. - Nie umawiajmy się na następne spotkanie. - oznajmił, choć jego oczy mówiły, że nie to chciał powiedzieć. Zabrał wszystkie papiery ze stolika i wcisnął je niedbale do tylnej kieszeni spodni. - W końcu jakoś do tego przywykniemy. - miał taką nadzieję.
Jerry nie miał pojęcia o tym, w jak ciemnym miejscu napotkała na ten niewinny bukiet, który wysłał jej jakiś czas temu. Nie potrafiła mu jeszcze podziękować za to, że odwiódł jej myśli od ponownej próby zanurzenia się w ciemną otchłań i poczucia przyjemnego uścisku na płucach. Chciałaby mu powiedzieć, wytłumaczyć — nie była jednak w stanie wydusić z siebie słowa, co ją niezmiernie irytowało. Była przecież go ciekawa, jako człowieka. Kiedy taka się stała? Uśmiechnęła się na jego słowa, kiwając głową i w ostatniej chwili ugryzła się w język, zmieniając zdanie. Powiedziałaby coś, czego zupełnie nie powinna — znów. Przytaknęła więc mruknięciem, czując narastająca bezsilność i poirytowanie, bo to, co mówiła, było odmienne od tego, co właściwie miałaby ochotę zrobić. Znów była hipokrytką i dostrzeżenie kolejnej wady w swoim jestestwie sprawiło, że mocniej blokowała własne chęci. Dla bezpieczeństwa Jerry’ego oczywiście, bo jej to niewiele mogło już pomóc. - Podobno jestem bystra. Lubisz pomagać innym, a to akurat chyba widzi każdy. - mówiła łagodnie, wcale nie mając mu za złe. Bo ona też się przecież martwiła, tylko nie potrafiła tego okazywać w sposób tak oczywisty, jak on. Patrzyła na niego, gdy mówił z pozornym spokojem, mimowolnie zaciskając palce na jego ręku i wtedy dopiero zauważając, że wciąż go trzyma. Nazbyt kojąca, kusząca iskra. Rudzielec pokręcił głową, wzdychając ciężko.- Wcale nie trzymam. Łapię się raczej resztek tego "domniemanego" rozsądku. I sama nie wiem, czy to najlepsza droga. Odparła cicho, wzruszając delikatnie ramionami i przesuwając dłonią po swoim ręku, zauważyła, że w tym dwóch zdaniach nie było cienia ominięcia prawdy lub koloryzowania. Kiedy ostatnio tak mówiła? Zerknęła na swój plecak, myśląc o tkwiącym tam pudełeczku z niewielką niespodzianką. Znów nie wiedząc, jak i kiedy mu ją dać, bo robiło się gęsto i niezręcznie, chociaż wcale tego nie chciała. Usłyszała i chociaż słowa cisnęły się na język, zacisnęła usta, patrząc w dół. Wykończyłby się przez nią, a tego nie chciała — tylko z drugiej strony, jakie miała prawo odbierać mu ten wybór? Gdy się odsunął, wstał, zebrał, wyrzucił te kilka słów i zdań, wlepiła w niego wzrok. I właściwie zignorowała wszystkie, poza jednymi. Był takim optymistą? Poszła jego śladem, wsuwając na plecy plecak i zdawać by się mogło, że prefekt bez słowa wyjdzie, ale ona zamiast tego, podeszła do niego i spojrzała z dołu, prosto w brązowe ślepia, czując w nozdrzach zapach mięty i orzechów. - Nie umawiajmy, niech wyjdzie spontanicznie. - rzuciła tylko, wzruszając ramionami, chociaż to też nie było wszystko, co miała i chciała mu powiedzieć. Wewnętrzne blokady budowane od roku był jednak silne. Opuściła dłonie wzdłuż ciała, uśmiechając się ze spokojem — nawet jeśli to miało być ich ostatnie spotkanie, co byłoby najlepszą opcją — nadal pozostawała pomiędzy nimi jedna lub dwie niezałatwione sprawy. A jeśli czegoś te noże w plecy ją nauczyły, to dokańczania rozdziałów. - Jerry, wiesz przecież, że nie. Pytanie tylko, co z tym zrobić. Dodała jeszcze, zgarniając kubek z kawą i posyłając mu jeszcze pociągłe spojrzenie, każde poszło w swoją stronę.
/zt x2
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Siedziała przy jednym ze stolików w porze grubo po kolacji. Nie było tu wiele osób, a sama znajdowała się gdzieś na krańcu stołówki. Na stole stał kubek z gorącą herbatą - delikatny zapach zdradzał, że to melisa. Trzymała przed sobą zwyczajne lusterko i próbowała naprawić kolor swoich włosów - były śnieżnobiałe i za nic w świecie nie mogła przywrócić im swojego standardowego platynowego odcienia. Nie mogła wrócić do pokoju w tym stanie, bowiem Eli i Riley staną na uszach, by wyciągnąć od niej przyczyny takiego zachowania metamorfomagicznego. Widać było na jej twarzy ślady zdenerwowania, ale dzielnie starała się zająć wykonywaną czynnością. Z pomocą zaklęcia zawiesiła lusterko w powietrzu i owinęła pukiel włosów wokół dłoni. Zamknęła oczy, zmarszczyła ciemne brwi i próbowała się skoncentrować na naprawieniu barwy. Akurat w tym momencie czuła się bezsilna i nade wszystko przydałoby się jej jakiekolwiek towarzystwo, które rozluźniłoby jej barki i odrobinę poprawiło humor. Miała w sobie pewną blokadę, która była jej już znajoma, a która oznaczała bunt metamorfomagiczny. Tyle lat miała z tym problem i musiało ją trafić akurat teraz... Westchnęła i objęła kubek. Zdmuchnęła unoszącą się nad nim parę i zanurzyła spierzchnięte wargi w tafli herbaty. Skrzaty przyniosły jej spóźnioną kolację, której nie była w stanie tknąć. Nie miała apetytu dzisiaj na jedzenie, choć wiedziała, że powinna coś przekąsić, aby nad ranem obudzić się z jakąkolwiek energią. Podziękowała uprzejmie skrzatom za rozpalenie kandelabru na jej stoliku. Spoglądała na swoje włosy i kręciła głową z rezygnacją. W okresie powakacyjnym chodziła po szkole w różowych kosmykach ku niezadowoleniu kilkorga nauczycieli. Ileż im wyjaśniała, że nie zawsze udaje jej się poprawić kolorystykę na czas, a w stresie zajmowało to coraz więcej czasu. Zajęta swoimi myślami i metamorfomagicznym problemem nie zwracała uwagi na kręcących się po stołówce uczniów. Nie udało się jej odpocząć na feriach tak, jak powinna. Non stop znajdowała jakiś problem, którym się zajmowała zamiast iść chociażby do tego spa i się zrelaksować. Nie, Ela musiała robić wszystko, by poprawić humor najbliższym, a o swoim już zapomniała.
Jak przystało na Puchona, w pewnym momencie dopadł go głód i nie było na to mocnych - musiał wypełznąć z pokoju w poszukiwaniu czegoś do spałaszowania. Czegokolwiek. Nie zwracał uwagi na osoby mijane na korytarzu. Za mało jeszcze był tu obeznany w terenie, bo z reguły spędzał czas na dworze, więc łatwo było mu się zgubić w tym labiryncie korytarzy. Prawdą było że łaził na oślep, mając nadzieję, że w którymś momencie poczuje zapach jedzenia i będzie mógł skierować się w tamtym kierunku. Po dłuższych poszukiwaniach w końcu mu się udało! Co prawda wyglądało to trochę jak jakaś kawiarnia, ale co tam. Z pewnością mają tu jakieś sałatki albo makarony, którymi będzie mógł zapchać żołądek. No i może jakaś herbatka owocowa... Na samą myśl zgłodniał jeszcze bardziej. Przystanął przy witrynie, bo zauważył jakąś dziewczynę, która wyprawiała jakąś dziwną magię ze swoimi włosami. A tak to przynajmniej wyglądało. Czochrała kosmyki, oplatała nimi dłoń, robiła skupione miny, zaraz znowu wzdychała, a jej mowa ciała wyrażała zrezygnowanie. Sev zmarszczył lekko brwi. O co tu chodziło? Czyżby próbowała uprawiać jakąś magię niewerbalną? Na jego nieszczęście (albo i szczęście) pozostałe stoliki były pozajmowane, więc mógł się przysiąść do dziewczyny, albo poszukać innego miejsca, albo wziąć jedzonko na wynos... Ciekawość chyba jednak zwyciężyła. Dodatkową motywacją było to, że dziewczyna wyglądała tak, jakby coś jej leżało na sercu. Oczywiście Sev nie był mistrzem, jeśli chodzi o mowę ciała i wiedział, że czasem popełnia błędy, źle odczytując wspomnianą mowę ciała, gesty czy mimikę twarzy. Impuls jednak był decydujący. Wszedł na stołówkę i skierował się prosto do stołu dziewczyny, nie owijając w bawełnę. - Hej, wszystko w porządku? Wyglądasz na zmartwioną. Cóż, opcje były dwie: albo dziewczyna wyrazi chęć porozmawiania (niekoniecznie o swoim ewentualnym problemie), albo go spławi w kilku słowach. No, ale przeciez nie zrobił nic złego, tak? W najgorszym wypadku będzie musiał się wrócić do pokoju, bo przecież i tak nigdzie nie ma wolnego miejsca. Dopiero po chwili patrzenia na jej buzię w oczekiwaniu na reakcję, rozpoznał, kim ona faktycznie była. Przez jego głowę w ciągu kilka sekund przeleciały tysiące wspomnień, obijając się o kopułę jego czaszki i nie mogąc się ulokować w konkretnim okresie w przeszłości. Kiedy to było? Dwa lata temu, cztery? Więcej? Z wrażenia aż przysiadł naprzeciwko dziewczyny, badając wzrokiem każdy skrawek jej buzi.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Westchnęła nad kubkiem herbaty, bowiem wiedziała, że nie zaradzi tej brawie dopóki się nie zrelaksuje albo nie otrzyma pomocy od innego metamorfomaga. Jak miło, że jej bliźniak i chłopak takowymi byli, choć ten drugi rzecz jasna w trybie utajenia. Podniosła wzrok, gdy tylko usłyszała zbliżające się kroki. Choć jej twarz była stroskana i cokolwiek zmęczona to na widok Puchona uśmiechnęła się milutko, czyli tak, jak zawsze do osób, które w jakiś sposób lubiła. - Hej, Sevi. - przywitała się i przysunęła bliżej siebie nieruszony talerz z jedzeniem, a lewitujące lusterko ułożyła obok kubka. Nie miała nic przeciwko, by się dosiadł. Być może jakakolwiek rozmowa mogłaby ją rozweselić, choć trzeba przyznać, że nie miała teraz energii do uśmiechania się. - A, odwieczny problem z włosami. Znów mi się kolor popsuł i nie mam mocy, by się teraz z nimi użerać. - z bladym uśmiechem wskazała swoje niemal bielutkie włosy, które zazwyczaj oscylowały przy platynowym blondzie. Co prawda w wakacje "chorowała" na różowe i krótkie, ale to było już zamierzchłą przeszłością. Nie od dziś wiadomo, że z dwójki metamorfomagicznych bliźniaków to Elaine miewała problem z jej pełnym opanowaniem. - W świetle są bielutkie. - poskarżyła się i zamoczyła spierzchnięte usta w tafli herbaty. Przyjrzała się uważniej chłopakowi, z którym nie miała okazji rozmawiać dłużej niż chwilę. Tak na dobrą sprawę nie wiedziała co u niego słychać, bowiem wiecznie zabiegana wśród swoich spraw nie miała kiedy zatrzymać się chociaż na moment. - Co u ciebie, Sev? Podoba ci się na Mont Blanc? Stok zaliczony? - weszła w tryb przesympatycznego koleżeństwa, choć mimo wszystko raz na jakiś czas jej wzrok uciekał gdzieś na bok, jakby jeszcze nie do końca ochłonęła po dzisiejszym, jakże intensywnym dniu. Nie chciała sama przed sobą przyznać, że się odrobinę chowała przed swoimi współlokatorami, bowiem nie umiałaby im wyjaśnić wprost skąd taka kolorystyka zwłaszcza, że nie potrafiła tego naprawić. - Trzeba przyznać, że resort jest przepiękny. - dodała, rozglądając się po stołówce, która też robiła wrażenie. Kochała biel, a tutaj mogła jej oglądać ile tylko chciała. Nic więc dziwnego, że okolica przypadła jej do gustu.
Kiedy dziewczyna się przywitała, nadal wpatrywał się w nią, badając każdy szczegół jej twarzy. Jednocześnie próbował sobie przypomnieć, co było powodem rozpadu ich relacji. Niby powierzchowne, ale w takich momentach z reguły są to pierwsze myśli, które przychodzą człowiekowi na myśl. No, przynajmniej w wypadku Seva tak to wszystko działało. Nagle na chwilę przestało go obchodzić, dlaczego dziewczyna siedzi tutaj sama, z tym kubkiem herbaty w ręce, czemu wygląda na zmartwioną... albo w ogóle zamyśloną. Pozwolił sobie jeszcze na kilka sekund przeszukiwania pamięci, a potem postanowił się odezwać, żeby dziewczyna nie odebrała jakoś niewłaściwie jego zachowania. - Hej, Ela - powiedział, unosząc nieznacznie kąciki ust. Mimowolnie. Zaraz jednak uśmiechnął się szerzej na wzmiankę o jej włosach. Cieszył się, że problem był tak błahy... Oczywiście z jego punktu widzenia. Dla dziewczyny mógł być zupełnie najistotniejszy w tym momencie i na tyle ją zaaferował, że siedziała tutaj tak zamyślona, jak gdyby stała się jakaś tragedia. Cóż, każdy mierzy problemy swoją miarą. Dla jednych katastrofą jest utrata ukochanego zwierzęcia, a dla drugiego rozbity ulubiony kubek. Żadnego problemu nie można było negować ani ignorować, w ten sposób okazywało się wsparcie drugiej osobie. Pytanie, czy dziewczyna potrzebowała teraz wsparcia? - Cóż, chciałbym ci jakoś z tym pomóc, ale chyba jestem bezradny. - Rozłożył nieznacznie ramiona z przepraszającym uśmiechem. Już mu powoli mijało to "otumanienie", spowodowane niespodziewanym spotkaniem. Teraz trapiła go kolejna myśl: może Ela była tu z kimś umówiona, a on się tylko napatoczył? Postanowił to jakoś wyczuć w miarę upływania rozmowy. - Ładnie tutaj, ale jakoś nie ciągnie mnie na stok. Jak na razie to przeżyłem tylko batalię na śnieżki z siostrą i jej przyjaciółką, i opadłem z sił. Za stary jestem na takie akcje. - Znowu się uśmiechnął i pokręcił głową. No ale cóż, przynajmniej mieli ubaw. - A ty? Byłaś już na górce? Jakiś sport zimowy zaliczony? Nadal pojawiło się to dziwne uczucie. Tak po prostu sobie tutaj siedzą i rozmawiają, jak gdyby nigdy nic. Może jednak była szansa na to, żeby to popołudnie było udane? Nagle jakoś odechciało mu się jeść. Fakt, mijali się z Elą na korytarzach, ale jakoś nigdy nie było im dane zamienić słowa. To, co chłopak teraz przeżywał, można było chyba nazwać lekkim szokiem, starał się jednak tego nie okazywać.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Starała się zachować pogodny ton pomimo swojego zdenerwowania, na które była narażona jakieś kilka godzin temu. Uśmiechała się do Seviego jak najnaturalniej potrafiła, a i swoją postawą jej to niejako ułatwiał. Miał bardzo miły wyraz twarzy, a zwracała na to uwagę wszak do tej pory zdarzało się jej szkicować w notatniku czyjeś portrety. - Och, nie przejmuj się tym. To odwieczny problem metamorfomaga, który nie ma czasu by usiąść i nad tym popracować. - machnęła ręką, próbując zbagatelizować swoją troskę, jak i również powód ukrywania się w stołówce o tej porze. Nie chciała sama przed sobą przyznać, że właśnie unikała brata i własnego chłopaka. Wolała uznać, że to po prostu wykupienie sobie kilka chwil, by naprawić kłopotliwą kolorystykę. - Za stary? Sevi, co ty pleciesz. - roześmiała się i o dziwo wyszło jej to szczerze. O tak, rozmowa z nim przynosiła jej ulgę i niejako koiła nadszarpnięte przez Cassiusa nerwy. Ułożyła obie dłonie na stoliku i przelała całą swoją uwagę na Puchona - Powiedz, że chociaż wygrałeś tę batalię. - odwzajemniła uśmiech i przywołała w myślach obraz jego siostry. Jeśli dobrze kojarzyła to chyba należała do Gryffindoru, ale pewności nie miała. - Byłam na łyżwach i to w sumie tyle. Uwierzysz, że nie miałam czasu wybrać się nawet do spa? Czas leci tu tak szybko, a ja co rusz wynajduję inne zajęcie zamiast iść się zrelaksować. - przyznała się i przy okazji uzmysłowiła sobie jaka to była prawda. Przejmowała się stanem emocjonalnym wielu osób i przez to zapomniała skoncentrować się na własnym. Być może przez to jest taka poddenerwowana? - Planuję wybrać się do tych latających gondolek. Widoki muszą być nieziemskie. Widziałeś je już? - wyobrażała sobie już jak siada tam z aparatem i uwiecznia niektóre krajobrazy. Rodzice chcieli otrzymać pocztówkę, a Elaine nie była osobą, która kupi kartkę w miasteczku. Wolała sama ją stworzyć i tym samym mieć porządną pamiątkę. - A później zakupy w centrum. Nie mogę się doczekać.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Mając ostatnio tak nieprzyjemne doświadczenia z substancjami o magicznych efektach, prawdopodobnie powinien dwa razy myśleć przed braniem do ust jakichkolwiek specyfików niebędących miksturami leczniczymi. Ba, nawet do nich powinien podchodzić ostrożnie! Clarke tak mocno dotychczas wyniszczył sobie organizm, że wyręczanie go i serwowanie mu kolejnych nienaturalnych bodźców do przetworzenia było niczym innym jak podręcznikową głupotą. Jednakże Ezra przed oczami miał zupełnie inną kalkulację, zupełnie odbiegającą od kwestii zdrowotnych - a z jego obliczeń wychodziło, że zażycie dawki Felix Felicis było jak najbardziej uzasadnione. Nie mógł dzisiaj tego spieprzyć - po ostatnim spotkaniu na świetlistym polu połowę dnia nie mógł wyjść z podziwu, że jakimś cudem faktycznie udało mu się nie powiedzieć niczego nieprzyjemnego. Więcej, co jakiś czas spoglądał na lśniącą niebieską poświatą grudkę, jakby próbował się utwierdzić w przekonaniu, że umysł nie płatał mu figla i nie wyśnił sobie jedynie tak pozytywnego scenariusza. Dlatego właśnie nie mógł tego spieprzyć, a skoro nawet nie liczył na dobre rady od współlokatorki, mały skrzydlaty Felix przesiadujący mu na ramieniu i szepczący na ucho odpowiednie kwestie, niczym sufler podczas wielkiego przedstawienia, był bardzo pożądany. Ezra posłał uśmiech do swojego odbicia w lustrze, czując się jak człowiek sukcesu - nawet jego włosy zdawały się tego dnia utrzymywać w pionie z jakimś większym celem. Zniknęły też wszelkie zmartwienia dotyczące tego, gdzie w ogóle powinien Leonardo szukać - wiedział, że były Gryfon znajdzie się prędzej czy później, a tymczasem Ezra zaszedł do stołówki, by zapakować plecak prowiantem. Widać było, że gotował się na wycieczkę - a to samo w sobie powinno budzić już podejrzenia, co takiego uderzyło mu do głowy. Miłość. Jak niemal każdemu w walentynki... Stołówka pełna była rozgadanych i niesamowicie głośnych uczestników wyjazdu, ale mimo to zlokalizowanie byłego Gryfona bynajmniej nie należało do problematycznych. Clarke wdzięcznym krokiem zaczął skracać dystans, wcale nie dbając przy tym o dyskrecję. Może dlatego, że ruch za plecami w tak zatłoczonej stołówce był wrażeniem tak boleśnie oczywistym, że już nie niepokojącym. A może po prostu zawierzał temu szczęściu - jak wynikało, całkiem słusznie. Bez słowa, które mogłoby go od razu zdradzić, położył lewą dłoń na oczach Leo, palce drugiej zaraz wplatając w kręcone kosmyki i łagodnie za nie pociągając. A bardzo ładny, zaczepny uśmiech igrał mu na ustach, jakby zdawał sobie sprawę z tego, jak atrakcyjnym pierwszym widokiem mógł być!
Stołówka szybko stała się jednym z ulubionych miejsc Leonardo w resorcie. Uroki masaży były nieocenione, basen doskonały, pokoje luksusowe... Ale kucharskie serduszko Gryfona prawdziwie ożyło w momencie, w którym poznał działanie tego jednego pomieszczenia. Nie potrafił nadziwić się jakim cudem alpejski ośrodek oferował mu matczyne posiłki i uparcie doszukiwał się w nich jakichś różnic, coby przynajmniej nie zatracić zachwytu nad zdolnościami pani Vin. Tego dnia zrezygnował ze swoich testów. Chciał tylko zjeść coś dobrego, zasmakować tego domowego dobra... I potem porobić coś, ale jeszcze nie miał planów co dokładnie. To musiało być oczywiście coś porywającego, wobec czego Leo jeszcze poprzedniego dnia dopytywał o ekstremalnie trudną czarną trasę. W ustach miał jeszcze truskawkę, kończąc owocową sałatkę perfekcyjnie pasującą do 'churro' pączka, kiedy nagle ktoś postanowił go zajść od tyłu. Ćwierćolbrzym puścił widelec i pochwycił zasłaniającą mu pole widzenia dłoń, nie powstrzymując się od zaskoczonego i zadowolonego pomruku. I to się nazywa powitanie... Niby dziwne, ale przyjemne. Podejrzanie znajome? - To napad? - Odciągnął dłoń z oczu, rozpoznając ją już teraz od razu. Odwrócił się i uśmiechnął, wrzucając do buzi kolejną truskawkę.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Bardzo dobrze, że Ezra nie zdecydował się pojawić w stołówce zanim Leonardo dotarł do końca swoich jedzeniowych fantazji, ponieważ o wiele trudniej byłoby mu przekonać siebie samego, że wyciąganie Vin-Eurico poza luksusowy resort należało do dobrych pomysłów. Albo raczej jedynych dobrych pomysłów - odkąd to towarzystwo Clarke'a nie stanowiło prezentu samego w sobie? Zaśmiał się cicho na wibrujący w powietrzu pomruk, zapominając, że przecież miał się nie zdradzać tak prosto. Konsekwencja nie grała tu pierwszoplanowej roli... Nie opierał się zatem nawet ściągnięciu dłoni z oczu przed próbą zgadnięcia tożsamości, bo chyba w zasadzie sam wolał, kiedy Leonardo na niego patrzył niż kiedy nie patrzył. - Napad? Och, żeby tylko! To w zasadzie porwanie - oznajmił chłopakowi wesoło, nie zabierając dłoni z kosmyków włosów, ale tylko bawiąc się nimi przez przepuszczanie pomiędzy palcami. Patrzył też jak intensywnie czerwony owoc znika w jego ustach - cmoknął nawet z dezaprobatą na ten obraz. Jedzenie dorodnych i na pewno słodziutkich truskawek zimą było swoją drogą całkiem bezczelne i ekstrawaganckie. Jednym słowem, wspaniałe. - Być może dałbym się przekupić za jakieś inne ciacho, ale widzę, że jestem spóźniony i zostało dla mnie tylko jedno... Wobec tego, mam nadzieję, że czujesz się poważnie zniewolony i przyjmiesz do wiadomości fakt, że wychodzimy. Teraz. - Cofnął dotyk, sięgając zaraz do wnętrza plecaka, by wydobyć z niego gruby metariał. Dopiero po chwili dało się wywnioskować, że była to czapka (świstaka) - na przykład tej chwili, w której Ezra bezceremonialnie założył ją byłemu Gryfonowi na głowę. - Wszystkiego najlepszego po raz pierwszy!
Przez chwilę zaczął się zastanawiać (jak to on), czym jest spowodowany uśmiech dziewczyny. Wątpił, że przez jego obecność jako jego samego, ale może ucieszyła się, że ktoś się dosiadł. Cóż, nawet w tak tłocznym miejscu jak to człowiek mógł czuć się samotny i Sev dobrze coś o tym wiedział. Siedzi się tutaj, wszędzie tłumy, rozmowy, szum i niby jest się wśród ludzi, ale po powrocie do domu jest się nadal samemu. Czasami dużo daje, kiedy się do kogoś po prostu podejdzie i zapyta, jak mu dzień mija. Odrobina empatii i zainteresowania potrafi czasami zdziałać cuda. Jednak nie to nim kierowało, kiedy się do niej przysiadł. Teraz czuł, że była to po prostu taka wewnętrzna potrzeba zamienienia z nią słowa, jako że w szkole mało mieli ku temu okazji. W zasadzie tam to tylko się mijali, to wszystko. On nie był metamorfomagiem, jednak starał się mentalnie "wejść w jej buty". Uciążliwe wydawało się to, że nie można było zapanować nad swoim wyglądem. Nie dziwił się jej goryczy. - To da się to jakoś wypracować? - zapytał. Jakoś nigdy się tym nie interesował, ale skoro już się spotkali, to zawsze to jakiś temat do porozmawiania. Tym bardziej, że był "na topie", skoro to wyglądało obecnie na największe zmartwienie Eli. - No jak? Mówię, że stary. To już nie te lata. - Poruszył sugestywnie brwiami i też się roześmiał. Po prawdzie to czasami bywał taką łajzą, że mógłby się połamać na tej desce albo nartach. - A wiesz co mnie najbardziej pokonuje? Ta wciągarka na górę! - Wyrzucił ręce w powietrze, chcąc podkreślić swoje rozgoryczenie. W jego oczach jednak dało się dostrzec iskierki rozbawienia. - Zawsze, jak mnie to "szarpnie" w górę, przewracam się. Nie ma opcji, żebym utrzymał równowagę i później tarzam się jak żuk w tej zaspie, żeby wstać. Za każdym razem zatrzymują specjalnie tą wciągarę, żeby mnie nic nie zabiło - ciągnął, przypominając sobie taką sytuację z zeszłego roku. - Próbowałem wjechać kilka razy i za każdym kończyło się to tak samo - śniegiem w twarzy. Koniec końców zrezygnowałem. Raz się wspiąłem, potem siedziałem na tej łączce dla dzieci, a ostatecznie wjeżdżałem na górę krzesełkami, za które, swoją drogą, trzeba było więcej płacić. Na górze, przy zsiadaniu z krzesełka, oczywiście też się wywalałem. Moje życie na stoku, w skrócie. Miał w zwyczaju się rozgadywać, ale w tej sytuacji to mogło zadziałać tylko na plus. A nuż dziewczyna się rozchmurzy dzięki temu, że oderwie myśli od zmartwienia, słuchając jego paplaniny? - Nie miałem szans z tym gremlinem. - Machnął ręką, jakby opędzał muchę. - Ciskała śnieżki jak dzika. Spróbuj z nią kiedyś stanąć w szranki, to też cię rozgromi. Tylko ostrzegam. - Uniósł palec i posłał jej znaczące spojrzenie, uśmiechając się. - To tu jest spa? W sumie nie powinno go to dziwić. To miejsce obfitowało w tyle atrakcji, że takie miejsce jak spa wydawało się koniecznością. On sam nigdy nie był w takim miejscu, jakoś nie czuł takiej potrzeby. Chociaż... raz chyba był w saunie. Gondolki? Widocznie dużo go omija. Nic dziwnego, skoro ogranicza się głównie do jedzenia i spacerów po okolicy. Bardziej interesują go widoki, niż atrakcje. Choć chyba na takich gondolach można wiele zobaczyć z góry. Poza tym, chyba nie na miejscu było jej proponować wspólny wypad tam. Z pewnością miała wielu znajomych, z którymi planowała się tam wybrać albo już nawet jest umówiona. - Nie widziałem, ale brzmi zachęcająco. Nie boisz się takich wysokości? Musiał przyznać w duchu, że czasem brakowało mu takich rozmów o wszystkim i niczym.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
- Da się wypracować, da. To tak jak nauka jakiegoś skomplikowanego zaklęcia, które sprawa akurat trudność. - wyjaśniła łagodnie i musiała przyznać, że rozmowa z Sevim zastępowała jej potrzebę wypicia do końca melisy. Póki co przestała się przejmować kolorem włosów, a i lepiej, że były białe, a nie powiedzmy różowe, jak to było podczas wakacji. Gdy ogrzała już dłonie o ciepły kubek, mogła go odsunąć i spleść palce na stoliku, by wysłuchać jego puchońskich perypetii na stoku. - O rajciu, rzeczywiście brzmi to jak jakaś kapryśna klątwa, skoro nie dane jest ci suchym wjechać na samą górę. - przyznała, słuchając go z coraz większą uwagą. - Następnym razem weź może kogoś ze sobą do asekuracji, co? Przynajmniej zminimalizujesz ryzyko kolejnych niebezpiecznych wywrotek. Dobrze, że nic sobie nie złamałeś. - a już słyszała o jakiejś dziewczynie, która na stoku złamała nogę, a więc łatwo było na czartach się połamać. Brakowałoby, aby Sevi dołączył do tego grona. Co prawda tutaj połamania i rany wyleczyć można jednym zaklęciem i jednym eliksirem, ale miała na myśli jak najbardziej możliwe zminimalizowanie bólu, bo przecież lepiej jest wspominać Mont Blanc z uśmiechem, a nie grymasem, prawda? Udało się jej nawet po cichu zaśmiać, gdy nazwał swoją siostrę gremlinem. Wyobraziła sobie niską dziewczynę, która opracowała do perfekcji rzucanie śnieżkami. A może wynalazła jakieś zaklęcie albo to po prostu jakiś wrodzony zimowy talent. - Strach się bać. - przyznała, ale też nie zamierzała póki co tarzać się w śniegu, skoro miała jeszcze kilka problemów do rozwiązania. Pokiwała głową na zapytanie o spa, cokolwiek zdziwiona jego zaskoczeniem. W każdym pokoju znajdowała się wszak broszura z zaproszeniem na darmowy zabieg. Sama jeszcze nie skorzystała z tego bileciku, ale zapewne do końca ferii nogi ją tam poniosą. Nie ma nic lepszego dla ciała niż relaksujący masaż. - Och, Sevi, oczywiście, że się nie boję. - posłała mu cieplejszy uśmiech. - Należę wciąż do drużyny Krukonów i lęk wysokości raczej dyskwalifikowałby mnie z quiddticha, a więc gondolki nie wzbudzają we mnie negatywnych odczuć. Sam pomyśl - latają dzięki jakiejś skomplikowanej, zaawansowanej magii. Zastanawia mnie jak to działa i czy muszą odnawiać zaklęcia lewitacji... - jej wzrok zdradzało typowo krukońskie rozmarzenie, związane oczywiście z ciekawością dotyczącą zachowań magicznych.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Czujnym spojrzeniem starał się wymyślić, co też Ezra mógł od niego chcieć... Ostatnio udawało im się całkiem nieźle dogadywać, ale to nie zmieniało faktu, że Leonardo zaskakiwało takie wychodzenie z inicjatywą. Odbierał je jako... cóż, jako pewnego rodzaju zapewnienie, że u Krukona wszystko w porządku. Że chce - w jakiś sposób - odnowić kontakt. Czemuś takiemu nie da rady przecież odmówić, skoro dawanie drugich trzecich, czwartych albo setnych szans musiało być dla Leo zrozumiałe. Ile razy jego zalewała wdzięczność po tego typu zagrywkach... To na pewno nie była kwestia słabej woli, nie. - No chciałbym zobaczyć, jak mnie takie chucherko porywa... - Zamarudził żartobliwie, potem już zamykając się i grzecznie Ezry słuchając. Czyżby wychodziło na to, że wcale nie musi kombinować z urodzinowymi planami? Uniósł brwi z zaskoczeniem na tę całą małą szopkę i... I wtedy stołówkowy hałas przecięło świstacze gwizdnięcie. Prezent niewątpliwie zabawny, ale chyba średnio trafiony, biorąc pod uwagę subtelność samego jej posiadacza. - Dziękuję! Ale jeśli nie chcemy ogłuchnąć, to może jednak ją zdejmę na teraz? - Zasugerował, w końcu się podnosząc. Puste talerze i tak już zniknęły, więc Vin-Eurico nie miał czym się przejmować. Patrzył teraz na swego porywacza z góry. - Czuję się maksymalnie zniewolony, tak swoją drogą.