W ciągu dnia to miejsce nie przykuwa twojej uwagi, jednak kiedy się ściemnia, a snopki śniegu zaczynają się świecić - trudno nie docenić tego wyjątkowego widoku. Podobno, jeśli lampiony zgasną choćby na sekundę, po tym, jak wejdziesz na oświetloną ścieżkę, to oznacza ogromnego pecha w najbliższym czasie, a jeśli zaczną świecić się na niebiesko - to dobry znak. Jeśli nie jesteś tu sam, wróżba dotyczy rozwoju relacji z osobą, z którą stoisz na świetlistym polu.
Być może by znalazł, pewnie wzmiankę dotyczącą Brandona, który był wielkim przyjacielem pewnego angielskiego króla. Co prawda sama Victoria traktowała tę opowiastkę z przymrużeniem oka, zakładając raczej, że jest to po prostu anegdotka, dokładnie taka sama, jaka dotyczyła wielu innych rodów, nie da się jednak ukryć, że człowiek ten był naprawdę wpływową osobą, nim ostatecznie został pozbawiony życia, a jego nazwisko nie mogło wziąć się znikąd, więc dziewczyna zastanawiała się czasem, czy po prostu nie był potomkiem jakiejś charłackiej odnogi jej rodu, która została wymazana z pamięci albo też w inny sposób odrzucona. Nie wiedziała wszystkiego o wielkim drzewie genealogicznym, nie znała każdej osoby, każdej historyjki i nie wiedziała, jak daleko sięgały jej korzenie. Zdawała sobie jednak sprawę, że krew Brandonów krąży właściwie na całym globie, w końcu mężczyźni i kobiety z jej rodu często wyjeżdżali za małżonkami do Stanów, czy krajów Europy, rzadziej na Bliski Wschód, ale znała również przypadki związków z Azjatami, co właściwie jej nie przeszkadzało, ale w pewien sposób fascynowało. - Czuję się w takim razie zaproszona - powiedziała na to właściwie z miejsca i posłała mu ciepły uśmiech świadczący o tym, że naprawdę zamierza skorzystać z tego zaproszenia. Może sama wybrałaby raczej łyżwy, ale naprawdę, kto by się nie zgodził pójść na sanki z całkiem atrakcyjnym chłopakiem? Kiedy zaś zaczął zadawać jej pytania, zamrugała szczerze zdziwiona, potem zaś zmarszczyła nieznacznie brwi i nos, widać było, że zastanawia się nad czymś poważnie, bo chyba faktycznie obiło jej się to o uszy, ale w końcu pokręciła lekko głową. - Szczerze? Może kiedyś coś słyszałam na ten temat, ale zupełnie nie powiązałam faktów. Mówię o tym, bo dla mnie to dość fascynujący i na pewno niecodzienny temat, więc chętnie słucham o takich historiach. Sama mogłabym ci tylko opowiadać o biznesie, przerabianiu pojazdów na magiczne, sprawianiu, że dywany latają, że miotły się wznoszą, czy auta znikają, ale to raczej nie jest fascynujące i na pewno zepsułoby tę atmosferę - powiedziała na to lekko, a później uśmiechnęła się do niego tajemniczo, nieco zaczepnie, zaś jej jasne oczy błysnęły. Teraz mógł zacząć się zastanawiać, czy to, co za chwilę powie, będzie prawdą, czy jednym z jej wymysłów, których chciała użyć, by nieco nadać kolorów temu całkiem przyjemnemu spotkaniu, od którego na pewno serce biło jej nieco szybciej. Dotknęła opuszką czubka nosa, a potem odrzuciła włosy na ramię. - Sądząc z opowieści, jakie krążą po moim domu, mógł być szalonym mnichem pustelnikiem, ale równie dobrze mógłby być kimś w rodzaju współczesnego druida, który odrzucając wygody tego świata, zaczął szukać jedności z przyrodą - stwierdziła, po czym lekko wzruszyła ramionami. - Słyszałam kiedyś, że każdy wielki ród powinien mieć swojego ducha, ale powiem ci szczerze, że nie słyszałam jeszcze o żadnym Brandonie, który postanowiłby pozostać po tej stronie. Być może właśnie teraz dowiem się, że jednak jakiś się znalazł, wprost ze średniowiecza - dodała zaraz i spojrzała na chłopaka, wyraźnie zaciekawiona tematem. Jeśli dla niego to było nudne, dla niej było wyjątkowo intrygujące i na pewno nietypowe, więc gdyby tylko Fillin chciał, mógłby jej opowiadać jakieś niestworzone historie i Merlin raczy wiedzieć co jeszcze, a ona tylko czekałaby, żeby zgadywać, czy może się zgrywa, czy jednak mówi poważnie. - Jeśli wiąże się ze spacerami w takich okolicznościach przyrody i romantycznych wypadach na sanki... To muszę przyznać, że w istocie brzmi przyjemnie - powiedziała na to, przymykając nieznacznie powieki i spoglądając na niego spod rzęs, jednocześnie przysunęła się nieco, nadal trzymając go pod ramię i czerpiąc z tego przyjemność. - Możemy też całkiem przyjemnie udać się na jakąś gorącą herbatę i całkiem przyjemnie spędzić cały ten wieczór - dodała zaraz, być może nieco czepiając się tego jednego słowa, ale brzmiało to bardziej jak zabawa, niż ironizowanie, bo tego na pewno nie chciała i było to widać w jej postawie.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
To na pewno była bardzo fajna ciekawostka. W końcu potomek takiej rangi, to coś czym każdy chciałby móc się pochwalić, nawet typowy proletariusz walczący o równe prawa dla wszystkich. To musi być fascynujące, gdy wiesz że Twój ród faktycznie wiele wniósł w nasz świat. Czy nawet w świat mugoli, przecież mocno kształtujemy życie według ich zasad. Zerkam na Ciebie kiedy uznajesz moja słowa za prawdziwe zaproszenie, oczywiście całkiem słusznie i rozpromieniam się całkiem radośnie na Twoje obietnica. - Świetnie, nie omieszkam jeszcze potwierdzić tego na piśmie, listownie - mówię zadowolony z tego, że właśnie znalazłem atrakcyjną dziewczynę, która ma ochotę która ma ochotę chyba pójść ze mną na randeczkę, albo coś w tym stylu, a przynajmniej ja tak to odbieram. - Byłem przekonany, że wiesz dobrze o czym mówisz, tylko udajesz, bym sam mógł opowiadać coś od siebie - stwierdzam nadal odrobinę podejrzliwie i dźgam delikatnie w ramię Krukonki, jakbym mógł tym sprawdzić czy mówi mi teraz prawdę. W końcu jednak uznaję, że to faktycznie mógł być po prostu szalony zbieg okoliczności i jestem zdecydowanie zadowolony z tego faktu. - Twoja rodzina się zajmuje takimi rzeczami? Jak dla mnie brzmi ciekawie! - stwierdzam, zerkając na Ciebie z zainteresowaniem. Wcale nie uważam, że sobie ze mnie wymyślasz, bo wydaje się to być kłamstwo nie mające większego sensu, plus stwierdziłem wcześniej, że zamierzam Ci wierzyć. Śmieję się kiedy mówisz o tym jakim duchem mógł być Twój przodek. Często opowieści w rodzinie są mocno przesadzane, a kiedy spotykają się w końcu z duchem okazuje się być zupełnie inny niż sobie wyobrażali, a często ich rozczarowanie prowadzi do prędkiego rozstania się ze swoim przodkiem. - Nie pamiętam wszystkich duchów, które przewinęły się u mnie w domu. Ale jeśli chcesz mogę poprosić moją babkę, by sprawdziła czy był u nas jakiś Brandon... Prowadzi bardzo szczegółowy rejestr? - pytam czy masz ochotę faktycznie zaryzykować spotkanie z Twoim przodkiem. - Tak naprawdę niewiele osób decyduje się na takie życie - nieżycie, więc nic nie obiecuję - dodaję jeszcze na wszelki wypadek, by nie rozbudzać szczególnie w Tobie nadziei. Z kolei Twoje kolejne słowa utwierdzają mnie w przekonaniu, że masz ochotę ze mną pójść na randkę, nie tylko na kolejne spotkanie, więc uśmiecham się znowu promiennie i delikatnie dotykam drugą ręką, pod którą nie jesteś uwieszona, Twojej dłoni. - Nie musisz już mnie namawiać, z pewnością zaproszę Cię na jakieś przyjemne spotkanko, na sankach, herbatę, co tylko będziesz chciała - obiecuję pośpiesznie, żebyś nie miała żadnych wątpliwości, równocześnie odwracając się tak, by móc zerknąć na Twoją ładną buzię. Zadowolony z siebie idę dalej pod z Tobą pod ręką, kontynuując nasz romantyczny spacer po śniegu.
Gdyby to było takie łatwe. Oczywiście, z jednej strony Victoria faktycznie była zafascynowana historią własnego rodu, cieszyła się z niej, bawiła się nią i często śmiała się, gdy odkrywała jakieś niemożliwe bzdury, które na pewno nie mogły być prawdą, bo nie dałoby się w to nawet uwierzyć, gdyby mocno się wstawiło. Z drugiej jednak - coś, co towarzyszy ci od zawsze, staje się wręcz chlebem powszednim. Pojawiał się jednak jeszcze jeden problem, którego nie dało się i nie można było pomijać za żadne skarby - to rodziło wielkie wymagania i oczekiwania, czy to rodziny względem ciebie, czy ciebie samego względem siebie. Czasami, nie oszukujmy się, łatwiej było być po prostu całkowicie zwyczajnym człowiekiem, czarodziejem bez wielkich korzeni, na którego nie spoglądano, jakby od urodzenia musiał umieć przenosić góry. Dobrze zatem, że sama Victoria była jednak ambitna, że lubiła pokazywać, iż na czymś się zna i chce w życiu osiągnąć coś więcej, niż tylko zostać zwyczajnym przeciętniakiem. - Będę niecierpliwie wyczekiwać posłańca - zapowiedziała na to, uśmiechając się lekko. Jakie to było przyjemne! Nie spodziewała się, że może spotkać ją coś takiego, ale nie protestowała, w końcu nie stroniła od towarzystwa chłopaków, lubiła je, tak samo jak te wszystkie niemądre uwagi i słowne przepychanki, które powszechnie uznawane były za flirt. Kiedy zaś nadal jej nie wierzył, zaśmiała się wyraźnie rozbawiona tą sytuacją i spojrzała na niego spod rzęs, jakby chciała powiedzieć, że może oszukiwała, a może nie i to on powinien tę kwestię ostatecznie rozstrzygnąć, zgodnie z własną wolą i uznaniem. Podobało jej się to o wiele bardziej, niż niepotrzebne wymyślanie jakichś elaboratów, które na pewno nie byłyby wcale odpowiednie na tę chwilę. - Mhm, od pokoleń. Jeśli kiedyś przyjdzie ci przejechać się ministerialnym samochodem, to z całą pewnością wyszedł od spod naszych rąk - powiedziała jeszcze i uśmiechnęła się lekko, dodając coś o tym, że ma w domu latający dywan i jest to coś niezaprzeczalnie wspaniałego. Ciekawa była, czy chłopak jakoś na to zareaguje i czy zechce może wprosić się na spotkanie, bo byłoby to nie tylko szalone, ale i w dość dużej mierze, ekscytujące. Owszem, traktowała to trochę jak niemądry podlotek, ale i takim właśnie była, nie ma się zatem co dziwić jej reakcjom. -Och, gdybyś mógł... To mogłoby być niesamowicie ekscytujące, móc dowiedzieć się, co działo się przed wiekami w rodzinie i czy to, o czym się opowiada, w ogóle jest prawdą - stwiedziła na to, jednocześnie śmiejąc się nieco w duchu, bo może i ją to ciekawiło, może faktycznie duchy były czymś, z czym nie miała styczności, a co za tym idzie, chciała dowiedzieć się o nich jak najwięcej, ale prawda była taka, że szukała przede wszystkim sposobności do tego, by nieco dalej poprowadzić tę całkiem przyjemną rozmowę. Oczywiście, gdyby spotkała jakiegoś wściekłego pradziada, który stracił głowę albo został zamordowany w inny sposób, czułaby się co najmniej podekscytowana i z pewnością słuchałaby go zafascynowana, ale w tej chwili akurat, wolała słuchać kogoś innego, taka prawda. Jakby na to nie patrzeć, była jednak sporo ciekawsza tych żyjących mężczyzn, na dokładkę w jej wieku, a nie tych starszych, którzy trwali na tym świecie już od setek lat. - Trzymam cię za słowo - powiedziała na to, na moment zaciskając mocniej palce na jego dłoni i uśmiechnęła się lekko, bo mimo wszystko faktycznie jej się to podobało. Może i miała tylko siedemnaście lat i burzę w głowie, ale jakie to tak naprawdę miało znaczenie? Ostatecznie warto czasem było żyć chwilą i nie patrzeć na to, co dalej, nie patrzeć na to, czego należy szukać, trzeba było po prostu iść przed siebie. Tak jak robili to teraz, spacerując nadal pod rękę, a ona cieszyła się z tego powodu niepomiernie.
//zt (x2?)
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
To nie tak, że po wchłonięciu całkiem obfitego, a jakże – musiał dostarczyć swojemu ciału dostatecznej porcji energii, śniadania nie miał do końca pomysłu co ze sobą zrobić, bo resort wraz z okolicami oferowały mnóstwo rozmaitych atrakcji, więc na pewno znalazłby jakieś zajęcie (a w razie czego zawsze pozostawało podbijanie kolejnych tras na stokach), niemniej trochę nietypowa propozycja skrzata nawet go zaintrygowała. Wprawdzie w pierwszym momencie uniósł brew, gdy stare jak świat stworzenie zaczęło perorować o jakiejś lodowej rzeźbie i znajdującym się w niej rzekomo kwiecie – którego nazwy nawet nie zapamiętał – pojawiającym się raz na ileś tam lat, na którym z jakichś powodów bardzo mu zależało, ale ostatecznie uznał, że co mu właściwie szkodzi. Nie brzmiało to na wybitnie trudne zadanie, a hasło „sowita zapłata za fatygę” przesądziło o jego decyzji, bo mimo wszystko za darmo by się czegoś takiego nie podejmował, altruista w końcu z niego żaden. Zapewnił jeszcze skrzata, że ma to zielsko jak u Gringotta, po czym zarzucił na grzbiet kurtkę, zgarnął do plecaka coś na drogę i mógł ruszać. Celem okazało się być świetliste pole. Podobno o zmierzchu miejsce to nabierało jakiejś niesamowitej aury czy czegoś w tym guście, ale w ciągu dnia wyglądało jak najzwyczajniejsze w świecie pole okraszone po prostu mnogą ilością śnieżnych snopków, więc pewnie, gdyby nie został pokierowany właśnie tutaj, w ogóle nie zwróciłby na nie uwagi. Okolica była o tej porze opustoszała, więc druga osoba – zmierzająca w dodatku najwyraźniej w tym samym kierunku co on – od razu przykuła jego uwagę. Czyżby tamten skrzat przeprowadził jakąś „rekrutację” na szerszą skalę? Oby tylko obiecana zapłata nie okazała niższa przez to, że zaangażował w to więcej niż jedną osobę. Fitzgerald mimowolnie rozejrzał się wokół, ale wyglądało na to, że nikogo więcej już nie ma. — Niech zgadnę, niski i stary jak świat jegomość poprosił cię o znalezienie kwiatu w lodowej rzeźbie znajdującej się gdzieś na tym polu? — zagaił z uniesionym kącikiem ust, ignorując przy tym zupełnie fakt, że wypowiedziane na głos zabrzmiało ciut absurdalnie, gdy zrównał się z Krukonem. Skoro i tak – chyba – zmierzali w tym samym kierunku oraz celu to równie dobrze mogą iść dalej razem; w towarzystwie w końcu zawsze raźniej, a przynajmniej Ślizgon wychodził z takiego założenia, szczególnie, że ta wszechobecna cisza zaczęła go już ciut męczyć, więc może nawet lepiej wyszło. Ma przynajmniej do kogo gębę otworzyć. — Stawiam dziesięć galeonów, że tamto — tu wskazał dłonią w odpowiednim kierunku — to nasza rzeźba — rzucił po paru chwilach, gdy na horyzoncie zamajaczyło coś co w istocie mogło być jakąś lodową figurą. I najpewniej było, ile wszak podobnych rzeczy mogło się tutaj znajdować?
....Z delikatnym uniesieniem kącików ust przyglądał się jej białymi oczami, czekając aż doprowadzi się do porządku. Bynajmniej nie miał zamiaru jej pomóc i tu nie chodziło nawet o względy dżentelmeńskie, a jedynie o czystą złośliwość. Wiedziała na co się pisze chcąc go podejść, nie znali się od wczoraj. Poza tym z pewnością nic sobie nie zrobiła, warstwa śniegu była raczej na tyle imponująca i miękka, aby nie połamać jej delikatnych i kruchych aurorskich kości. Uniósł brwi do góry czekając na jej ruch w całkowitej ciszy przerwanej jedynie charakterystycznym świstem odpalenia kolejnej fajki. ....- Wyjęłaś mi to z ust. – wyjął papierosa spomiędzy warg otrzepując palcem wskazującym popiół na ziemię. Przejechał językiem po zębach, jakby spodziewał się, że pomoże mu to w odczuciu jakiegoś smaku, a w istocie było to jedynie krnąbrne przyzwyczajenie, którego nie mógł się oduczyć. – Tak właśnie myślałem, że zmarszczki pod oczami dodają mi uroku. – dodał do wcześniejszego stwierdzenia, złośliwie wyszczerzając się w jej kierunku i marszcząc przy tym nos. Zdecydowanie nie zachowywali się jak dorośli ludzie, ale przecież nikt nie mówił, że aktualnie musieli. Byli tu w zasadzie sami nie licząc kilku majaczących w oddali sylwetek skupionych na podziwianiu – trzeba przyznać – pięknego krajobrazu. ....- Oczywiście, że zaprosiłem Cię tu, aby oglądać gwiazdy. Widzisz jaki ze mnie romantyk? – mruknął ze zdawkowanie udawanym oburzeniem i spojrzał w niebo marszcząc brwi, i skupiając się na chwilę na migoczących światłach zorzy polarnej zamiast na gazowych olbrzymach oddalonych o miliony mil. Zwrócił na nią swój wzrok, kiedy poczuł jak ostentacyjnie wyciąga mu z dłoni fajkę i był bliski parsknięcia śmiechem, patrząc jak z taktyką godna najlepszego generała próbuje go jej pozbawić nie dotykając ani jednego palca. Nie mógł powstrzymać się jednak od krótkiego śmiechu, kiedy ta zakaszlała i zaczęła dusić się jego papierosem. ....- Uważaj, bo jeszcze zarazisz się ode mnie bezemocjonalnością. – wyciągnął z kieszeni paczkę i wyjął sprawnie trzecią używkę nie mogąc w zasadzie przeżyć, że nawet nie zdążył dopalić połowy poprzedniej. I znów nastąpił charakterystyczny świst. W sumie nawet nie wiedział, jak smakują te fajki, ale Talia była żywym przykładem na to, że jarał jakiś syf. Względnie nie potrafiła palić. Sam nie wiedział. Chyba musiał jednak zmienić swój styl życia, oczywiście mając na myśli zakup bardziej ludzkich papierosów, a nie rzucenie nałogu. Z jednej strony było mu wszystko jedno, ale jakby nie patrzeć to z drugiej może nie warto maltretować tym zapachem innych czarodziejów. Zacisnął zęby słysząc jej pytanie, ale dość szybko się zreflektował i przybrał neutralny wyraz twarzy, być może ze zbyt mocno wymuszonym uśmieszkiem. Był święcie przekonany, że powiedział to sobie w myślach, ale… ....- Sam nie wiem. – stwierdził tajemniczo, odwracając wzrok na rozciągający się wokół krajobraz pięknych świateł o którym wspominali jeszcze chwilę temu. Naprawdę chciał ją zobaczyć od bardzo dawna, ale jakoś zawsze byli zajęci, a teraz kiedy już mieli okazję się spotkać to miał przekazywać jej swoje problemy. To nie było w jego stylu, raczej się nie uzewnętrzniał, mimo że Talia jak zwykle wyczuła te dziwne wibracje krążące wokół jego osoby. Jeśli chodziło o czytanie z niego, to w większości przypadków była nieomylna. Jako jedyna. Do tej pory nie wiedział jak to robiła. Podejrzewał, że ma gdzieś w rodzinie jasnowidza lub innego wróżbitę bądź wykorzystuje przeciwko niemu legilimencję, ale szybko zdementował te głupie wyobrażenia. Nawet nie wyobrażała sobie jak tego nienawidził, choć z drugiej strony był jej wdzięczny. Miał co do tego naprawdę ambiwalentny stosunek. ....- Raczej tak. – wypalił w końcu samemu nie wiedząc czy powinien mówić cokolwiek i zamartwiać ją swoim stanem, który na pierwszy rzut oka przypominał zarwanie tygodnia z rzędu i życie na dożylnie podanej kofeinie. Ale podobno wyglądał tak od zawsze, szczególnie po swoich paraliżujących atakach. Mówić, nie mówić, mówić, nie mówić… jakby miał kwiatek do zerwania płatków pomagających w podjęciu decyzji to w ostateczności i tak zapewne by go spalił niezależnie od wyniku. Spojrzał na nią po dłuższej chwili ciszy. ....- Dzieje się ze mną coś niedobrego.
Talia L. Vries
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Wisiorek z wiecznie kwitnącym, pachnącym asfodelusem.
..…A i ona nie miała mu za złe, właściwie gdyby udało jej się go dotknąć, to pewnie z szoku sama wpadła by w zaspę śniegu i w sumie wyszłoby na to samo. Uporała się więc w końcu z bryłkami zbitego puchu, który posklejał jej włosy i skrzyżowała dłonie na piersi, obserwując go spod pół przymkniętych powiek – głownie dlatego, że dym wpadał jej do oczu i gryzł nieprzyjemnie. Kiedyś dym papierosowy był dla niej ważniejszym elementem powietrza niż tlen, ale odkąd wróciła z Francji i porzuciła większość swoich używek, niechętnie znosiła jego zapach. Właściwie akceptowała go jedynie u Alexa, u którego papieros wydawał się przedłużeniem ręki, bardziej naturalnym niż u niej różdżka.Kiedy w końcu się odezwał, przechyliła głowę niczym szczenię psidwaka. ..…- Wiesz, gdyby zamknąć jedno oko… - Jak na komendę, przymknęła lewą powiekę (dla pewności przykładając do niej dłoń), po czym podążała za swoimi kolejnymi słowami. – a później też drugie. A najlepiej to się w ogóle odwrócić, to… tak, właściwie można stwierdzić, że cokolwiek dodaje Ci uroku. – Rzuciła ze śmiechem, stojąc do niego tyłem, obserwując przez moment tańczące na niebie światła, które łapały ją za serce, za każdym razem gdy tylko znajdowały się w jej polu widzenia. Co do Voralberga, to w głębi duszy na pewno wiedział, że uważa go za ponadprzeciętnie urodziwą istotę. Vries uwielbiała doceniać piękno w każdej postaci, szczególnie jeśli nosiło ono w sobie bijące serce. Szkopuł tkwił w tym, że akurat do niego głęboki, ale siostrzany rodzaj miłości, szacunku i podziwu. Więc jeśli wylądowaliby na bezludnej wyspie, a w ich rękach leżałoby przedłużenie czarodziejskiego gatunku, to cóż - wszyscy by wymarli. Jego obecność działa na nią jednak jak zbawienie. Od dawna nie czuła się tak bezpiecznie, jak w sekundzie, w której znalazła się tuż obok niego, brnąć w tym wysokim śniegu. .….Ani słowem nie skomentowała tego, że znaleźli się tu by podziwiać gwiazdy. Prędzej te gwiazdy spadną z nieba i zapuszczą korzenie, niż spotkają się w tak prozaicznym celu. Abstrahując już od tego, że to tak skrajnie nie pasowało do mężczyzny, któremu próbowała czytać teraz z twarzy. Może i miał rację, że rozumiała go jak mało kto, ale nie mógł wiedzieć, jak wielkim był dla niej wyzwaniem. Każdego dnia. Był jak pudełko zapakowane w pudełko, zapakowane w pudełko, które znajduje się w innym pudełku. A wstążki na nich były tak poplątane w supły, że rozprawianie się z nimi zajmowało lata. Wewnętrzna ciekawość wręcz paliła ją żywym ogniem, gdy myślała o tym co znajduje się w przysłowiowym ostatnim pudełku, jaki kształt przyjmuje ta złota cząstka, jądro ziemi, najczulszy pierwiastek. .….- Prędzej zarażę się chujowym gustem do papierosów. – Odpowiada w końcu, krztusząc się raz jeszcze, bo kiedy otwiera usta, coś szarpie ją w płucach, jakby próbowało się z nich wydostać. Z cichą dezaprobatą obserwuje, jak ten wyjmuje kolejnego papierosa i dopiero wtedy zauważa, że skoro nie może się powstrzymać, to coś naprawdę musi chodzić mu po głowie. Pewnie coś próbuje zasłonić tą dymną kurtyną. Przez ułamek sekundy ma wrażenie, że nieznane oblicze wdarło się na jego twarz, jakiś niekontrolowany odruch – wystarczyło jednak by mrugnęła, a to odczucie minęło. Równie dobrze jeden z lampionów mógł odbić mu się w oczach, mamiąc jej zmysły swoją poświatą. Nie mogła jednak oprzeć się przekonaniu, że zbliżają się do czegoś przełomowego, że nie będzie to jedna-z-wielu pogawędek, które prowadzili, że coś się zmieniło w jego energii. Może gdyby lepiej uważała na wróżbiarstwie, zarejestrowałaby, że kolor jego aury uległ zmianie. Niestety, była ślepa na takie niuanse i pozostawało jej jedno: .….- Nie umiem aż tak dobrze czytać z Twoich półsłówek. – Mruknęła, pochylając się w jego stronę. Gdyby mógł, wyczułby, że pachnie mieszanką cynamonu, pomarańczy i strachu. Coś w niej zadrżało, szczególnie gdy usłyszała następne słowa: „dzieje się ze mną coś niedobrego”. Niedobrego, ale że co? Przełknęła ślinę, wyobrażając sobie najgorsze scenariusze, więc szybko omiotła go wzrokiem, by stwierdzić, że nie wygląda gorzej niż zwykle. Nie wydawał się zraniony, obolały, zaszczuty. Nie umierał chyba, chociaż niesforna wyobraźnia od razu podsunęła jej widoki martwych ciał, które pozornie wyglądały jak gdyby nic, a były wyżarte od środka. Dlaczego od razu przyszło jej do głowy umieranie? Nie panowała w ostatnich tygodniach nad strachem. A może warto przyznać, że jeśli chodzi o najbliższe jej osoby to nigdy nad nim nie panowała. Z całych sił starała się, by jej głos brzmiał neutralnie: ..…- Jak bardzo niedobrego? W skali od „zaczynam się wzruszać na widok małych dzieci” a „został mi tydzień życia” to gdzie jesteś? Alex. Alexander. – Zazwyczaj nie używa jego pełnego imienia, ale w te dziewięć liter wpakowała właśnie całą swoją troskę. Przestępuje z nogi na nogę, a śnieg skrzypi donośnie, jakby sam nie mógł doczekać się odpowiedzi.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....W zasadzie sam nie wiedział co miał jej powiedzieć. W końcu może zaczął nieco zbyt dramatycznie, swego rodzaju zapowiedzią czegoś naprawdę druzgocącego, co miałoby na zawsze odmienić jej życie, ale tak naprawdę to chciał porozmawiać o tym jak w ostatnim czasie się czuł. A czuł się fatalnie. I bynajmniej nie miało to nic wspólnego z życiowymi osiągnięciami, czy jak kto woli – wypadkami czy innymi katastrofami jakie odbył po drodze, wliczając w to naprawdę wszelakie rzeczy, takie jak zrobienie z siebie mielonki, utrata połowy zmysłów czy zdruzgotane na wszelakie kawałeczki, zdradzone serce. To było coś innego, ale nie potrafił tego określić i być może to właśnie ona miała przyjść mu na pomoc. Na pomoc, w której wyjaśni mu co się dzieje, bo przecież on nigdy nie był dobry w interpretacji, szczególnie jeśli chodziło o wszelakie odczucia. Bez względu na ich wydźwięk. ....- Myślałem, że nabyłaś tę umiejętność z czasem. – wycedził przez zęby, aczkolwiek nie można było doszukiwać się w tym żadnych oznak wrogości, czy zawodu, a raczej zwyczajną, rodzinną złośliwość, którą obdarzali się już wielokrotnie i to nawet tego samego dnia. Spojrzał na nią nieco bardziej wytonowanym wzrokiem, zupełnie jakby się zastanawiał co powinno znaleźć się w zdaniu, które miał jej przekazać. Nie wiedział co powinien jej powiedzieć, ani jak to ująć, żeby dowiedziała się wszystkiego czego chciał w naprawdę niewielu słowach. Nie miał pojęcia co dzieje się w jej głowie, ale wiedział, że w swojej ma mętlik którego po raz pierwszy od bardzo dawna nie mógł rozszyfrować. Kto więc miał mu w tym pomóc, jak nie jedyna na świecie wróżbitka bez umiejętności przewidywania przeszłości, królowa jego myśli i władczyni szyfrów? Nadal na nią patrzył. Tym swoim bladym, zmęczonym i wynędzniałym spojrzeniem. Zdecydowanie potrzebował snu. A przebywanie z Éléonore w jednym pokoju mu w tym nie pomagało i to bynajmniej bez żadnych podtekstów. ....- Z tym tygodniem życia to nigdy nie wiadomo. – uśmiechnął się słysząc jej jakże wyszukaną skalę. Jeśli uważała, że to iż wzruszały go małe dzieci mogło być jedną z gorszych rzeczy jakie mogły mu się przytrafić to chyba zbyt krótko go znała. Chociaż z drugiej strony wtedy powinna walnąć go obuchem w głowę na uspokojenie. Miała rację – wtedy to dopiero działoby się coś niedobrego. Zagryzł wewnętrzną część polika i spojrzał na chwilę w górę jakby próbował się jakoś uspokoić, wyciszyć i skoncentrować – nie, żeby nie wyglądał na takiego ostatnich kilka minut. ....- Nie umieram. Nic mi nie jest. – przynajmniej fizycznie. – dodał w myślach czując jak przegryza sobie miękką tkankę, ale wciąż nie czując tego jedynego w swoim rodzaju, metalicznego smaku krwi. – Naprawdę nie wiem jak mam to powiedzieć, bo sam nie wiem co się dzieje. – mruknął, wkładając sobie papierosa na powrót do ust i zaciągając się dość mocno. Wypominanie mu jego gustu zdecydowanie nie zmieniło nic od ostatnich 25 lat. Nadal nie miał pojęcia co jara i jak bardzo niedobre było. Wypuścił dym robiąc całkiem eleganckie kółeczko. Magik. ....- Nie mogę ostatnio spac. – w zasadzie nic nowego, chyba przyzwyczaiła się do jego zarwanych nocek. – Średnio mi też idzie jedzenie. – to też nie była jakaś specjalna dolegliwość. Chcąc nie chcąc od zawsze – mimo swojego umięśnienia – wyglądał jak chuda tyczka, która niedługo się zawali niczym mugolskie wieże w Ameryce kilka lat po bitwie o Hogwart. Przynajmniej, jeśli chodzi o jego ciało bez wierzchniego odzienia czy kolejnych warstw eleganckiego garnituru. ....- Chodzi o to… – złapał się za głowę, przeczesując swoje jak zwykle niesforne włosy. Było mu głupio, że musi o tym mówić, bo nie przepadał za okazywaniem własnych słabości nawet jeśli chodziło o jej osobę – tę, której szczerze ufał i w którą wierzył, że weźmie tę całą sprawę na poważnie, uprzednio nie szczędząc mu kilku prztyków w nos. – …że…na Merlina to głupie, niepotrzebnie Cię tu wzywałem. Powinienem sobie sam z tym poradzić. – mruknął. Chyba się starzał, skoro frustrowały go takie pierdoły jak kilka nieprzespanych nocek z rzędu. Bo w jego opinii nie stało za tym nic więcej. Ot, taka błahostka, zapewne spowodowana jakimiś dziwnymi wydarzeniami. ....- Teoretycznie. – odezwał się nagle, jakby zdecydował się na wyznanie swojego życia w stylu „pytam dla kolegi". – Jest taki człowiek. I ten człowiek. – nawet nie wiedział kiedy zaczął gestykulować. To zdecydowanie nie było w jego stylu i nie umiał sobie z tym poradzić co dało się zauważyć od razu, jeśli znało się go wystarczająco długo. Czyli w zasadzie idealnie dla obecnej sytuacji, w której dziewczyna potrafiła przejrzeć go na wylot. – I ten człowiek...jest typem człowieka który ciągle siedzi w głowie i wywołuje takie… – zdecydowanie zbyt wiele razy padło tu słowo "człowiek". Patrzył na nią czując się jak kompletny kretyn. Wyraz jego twarzy przypominał coś pomiędzy „wzruszam się na widok małych dzieci” a „został mi tydzień życia” . Brzmi znajomo? ....- Dziwne i niezrozumiałe emocje...
Jewgienij Ilja Krawczyk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 187 cm
C. szczególne : Obojętny wyraz twarzy, bladość, zimne spojrzenie, piegi, rude włosy i zarost, wschodni akcent.
Jewgienij w sumie nie miał większych planów na to, co będzie robił po śniadaniu. Tak naprawdę to sam nie wiedział, po co jednak postanowił pojechać na te ferie. Żaden był z niego sportowiec czy miłośnik zimowych klimatów, więc całymi dniami czytał jedynie książki. To nie tak, że mu to nie pasowało, bo czytanie należało do czynności sprawiających mu najwięcej radości. Równie dobrze mógł jednak pozostać w Hogwarcie albo w domu, i wyszłoby na to samo. Pojawienie się skrzata pokrzyżowało zatem jego, jakże przewidywalne, plany. Wysłuchał z uwagą stworzenia; a raczej słuchał go od momentu, w którym skrzat wspomniał o Glacies Lacrimam. Jewgienij nie interesował się za bardzo roślinami, ale ten kwiat wzbudził trochę jego zainteresowania. To była jedna z tych sytuacji, w której Krawczyk dał się porwać ciekawości i postanowił pomóc stworzeniu w zdobyciu niezwykłej rośliny. W końcu druga okazja ujrzenia tego kwiatu może mu się nie przytrafić. Ogarnął się trochę, choć jako Polak był dosyć przyzwyczajony do srogich zim, więc nie musiał ubierać się jakoś wyjątkowo ciepło. Krukon miał jednak słabość do eleganckich, dobrze skrojonych ubrań, więc nie mógł wyjść do ludzi w byle czym. Nawet, jeśli najprawdopodobniej nie spotka po drodze zbyt wielu innych wczasowiczów czy tubylców. Gdy zmierzał jednak na Świetliste Pole, zauważył innego ucznia podążającego w tym samym kierunku. Jewgienij nie należał do osób szalenie towarzyskich, więc sam nie śpieszył się z nawiązaniem rozmowy. Skoro jednak jego mimowolny towarzysz podjął się tego zadania - Krawczyk nie zamierzał unikać konwersacji. - Dokładnie. A skoro o tym wiesz, to podejrzewam, że ty również zmierzasz tutaj z misją znalezienia Glacies Lacrimam. Mam rację? - odpowiedział, a na jego twarzy przewinął się nawet cień uśmiechu. Z dziwnych powodów wydało mu się to nieco zabawne. Oto dwóch rudzielców znalazło się na jakimś wygwizdowie z powodu dziwnej i nie do końca jasnej historii opowiedzianej im przez skrzata. Na podsumowanie tej sytuacji aż nasuwało się popularne wśród polskich mugoli pytanie - a w tej bajce były smoki? Uniósł wzrok i spojrzał we wskazanym przez towarzysza kierunku. Faktycznie, wśród nieciekawych bryłek lodu pojawiło się coś, co wyglądało dosyć obiecująco. Wiera na pewno doceniłaby walory artystyczne tej rzeźby, ale on nie był swoją siostrą. Dla niego był to po prostu cel zadania. - Tak, też mi się tak wydaje. Rozmrożenie jej chyba nie powinno zająć nam zbyt wiele czasu - powiedział, przyglądając się rzeźbie. Obstawiał, że będzie to coś większego, ale im mniej babrania się w wodzie, tym lepiej. Może i był przyzwyczajony do niskich temperatur, ale jakoś nie śpieszyło mu się do odmrożeń. Z drugiej strony - aby nie uszkodzić kwiatu, lepiej będzie ostrożnie rozmrażać lód, a to może zająć trochę czasu.
…..Niekiedy nachodziła ją prosta myśl. Pojawiała się nagle, nie zapowiadając swojego nadejścia. Czasem łapała ją w chwilach tęsknoty, a czasem w momentach, w których najmniej się tego spodziewała, przygnieciona codziennością, w biegu, a czasem z twarzą wtuloną w poduszkę. Myśl, że wbrew temu co zazwyczaj o sobie myśli, nie jest sama na świecie i kogoś obchodzi. Nie zawsze się ze sobą zgadzali – ba, właściwie nie zgadzali się dosyć często, uparcie stawiając na swoim i testując, kto w końcu jest mądrzejszym dzieckiem i ustąpi drugiemu. Z boku wyglądali jak dwie postacie wyrwane z zupełnie innych opowieści: uszyci innymi nićmi, z innych epok, zupełnie do siebie niepodobni. W prawdziwym życiu nie miało to jednak znaczenia. Ona uwielbiała te przekomarzania, te docinki, nawet te ich urwane spotkania, tak samo jak kochała jego wierność, pasję, otwartość i oddanie. Znali się już tyle lat, już tyle razy zrzucała przy nim skórę i pokazywała swoje żywe, bezbronne wnętrze, że z nikim innym nie dzieliła takiej bliskości. Nikt się nawet nie zbliżył, do niego – ulepionego z zupełnie innego materiału brata. …..- Nie wzywałeś mnie niepotrzebnie. Może i sam byś sobie poradził, ale… - Przyszpiliła go spojrzeniem błękitnych oczu i po raz pierwszy odkąd się tu znaleźli, a co za tym idzie, po raz pierwszy od wielu miesięcy, wyciągnęła dłoń przed siebie, by w niemożliwym do zbycia geście, położyć ją na jego ramieniu. Pogładziła klapę jego kurtki, na chwilę pozwalając się sobie zapomnieć i kciukiem przejechać po odsłoniętym fragmencie skóry na karku; była ciepła, a w jej umyśli od razu wykwitła myśl, że dobrze, że nie marznie. Przynajmniej on, bo ona drżała odkąd tylko się tu pojawiła. Przełknęła głośno ślinę i kontynuowała. – ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Po to się mamy, by się wspierać, a ja jestem Ci wdzięczna za każdym razem, kiedy pozwalasz mi to robić. – Pozwoliła mu jeszcze moment czuć ciężar swojej dłoni, zanim cofnęła ją ku sobie, opuszczając ją wzdłuż ciała. …..Słuchała go, chociaż nie do końca rozumiała co próbuje z siebie wydobyć. Właściwie to zastanawiała się, czy być może jednak nie został czymś otrutym, czymś co plątało mu język i zasłaniało czystość myśli jakimś całunem niedorzeczności i niedomówień. Prawdopodobnie gdyby naprzeciwko niej stał ktokolwiek inny, szybko połączyłaby kropki i pokiwała głową ze zrozumieniem, rzucając diagnozę, niczym najoczywistszy z faktów. Woda jest mokra. Ziemia kręci się wokół Słońca. Mam nieziemskie pośladki. Tymczasem jednak zamyślała się, splatając ręce na piersi i wzdychając ciężko, próbując ułożyć rzucone jej słowa tego wyrośniętego pięciolatka, który nie potrafił ująć w zdanie tego, co się z nim aktualnie działo. Właściwie właśnie ta niemożność była dla niej największym z tropów – zazwyczaj konkretny, zdecydowany, dziś chwiał się i kluczył. Palcami dłoni wystukiwała rytm na rękawie swojej kurtki. Stuk. Nie możesz spać. Stuk. Nie możesz jeść. Stuk. Ciągle o kimś myślisz. Stuk. Stuk. Stuk. Dziwne i niezrozumiałe emocje. Emocje? Próbowała postawić się na jego miejscu: kiedy to ona noce spędzała na nieprzespanych godzinach, kiedy to jej jedzenie przypominało smakiem kartkę pergaminu, albo zwyczajnie o nim zapominała? Kiedy myślała o kimś ciągle, bez wytchnienia, czy chociażby chwili przerwy. I kiedy, ostatecznie, nieznane emocje targały jej duszą i mieszały w głowie? Odpowiedź przyszła szybciej, niż była nawet w stanie w pełni przebić się do świadomości Lii. Później stało się kilka rzeczy na raz: osłupiała, opadła jej szczęka, a brwi zaczęła marszczyć tak bardzo, że prawie zniknęła przerwa pomiędzy nimi. …..- Alex, czy Ty się… czy Ty mówisz o jakiejś kobiecie? – Nie. Niemożliwe. A jednak. Chyba. Czyżby? Na tyłek Merlina. Słodki bożku, jeśli potwierdzi chociażby przydługim milczeniem, to ze zdziwienia chyba wyrośnie jej druga głowa. Na końcu języka miała już stek pytań, ale skutecznie pozwalała im opaść na dno żołądka, wraz z przełykaną śliną. Nie chciała go od razu przyszpilić, więc skupiła się w sobie, oddalając gdzieś na chwilę zaciekawienie, by całkowicie zatopić się w szoku. Nawet nie zauważyła, że uniosła do góry dłonie, zaciśnięte w trzymanie kciuków, jakby kibicowała swojej drużynie w Qudditcha, w niecierpliwym oczekiwaniu czekając, aż zdobędą punktową przewagę. Gdyby mogła zagwarantować mu szczęście, to bez wahania złamałaby za to własną różdżkę – a perspektywa tego, że gdzieś na świecie jest ktoś, kto może malować uśmiech na twarzy białookiego, była jak ciepły koc w zimowe dni. …..Nagle jej się coś przypomniało, więc w całym amoku jakim obecnie była, pomacała kieszeń kurtki, by wyciągnąć z kieszeni małą paczuszkę. Właściwie był to skrawek materiału, w którym zapakowany był ręcznie zawijany papieros. No, dobra, nie był to papieros, ale skutecznie go udawał. …..- Francuska wersja peruwiańskiego zioła. To samo, które w t e d y tak często kupowałam. Co prawda ten szczególny kolega ma już z dwa lata, ale trzymałam go na specjalnie okazje. – Obracała skręta w opuszkach palców, a delikatny zapach przypalanej trawy dostawał się do jej nozdrzy. Francuzi uwielbiali eksperymentować z narkotykami, to szczególne zioło maczane było przez wiele dni w eliksirach, by nabyć część ich właściwości; tak naprawdę niewiadomą było, co to właściwie były za eliksiry, przez co element zaskoczenia można było traktować jako bonus do zabawy. Zazwyczaj jednak nie było to nic niebezpiecznego. Co prawda, raz po spaleniu jej skóra zmieniła barwę na niebieski i przez kilka dni utknęła w mieszkaniu z ciągłą czkawką, ale hej, kto się nie bawi, ten pipka. – Może to Ci pomoże, panie Profesorze? – Przeciągnęła „r” w wyrazie, nadając swojemu głosu charakterystycznej, francuskiej naleciałości i posłała mu oczko, machając nabytkiem niezbyt legalnym w murach Hogwartu, ale całkowicie neutralnym na pustkowiach przy Mont Blanc. No co, najwyżej da jej szlaban.
....Był bliski swoistego wycofania, widząc zmierzającą w jego kierunku dłoń dziewczyny, jednakże ostatecznie ani drgnął, pozwalając na ten delikatny i subtelnie wyszukany kontakt fizyczny, na który pozwalał naprawdę niewielkiej rzeszy osób. Bardziej dogłębna analiza sprawiłaby wniosek, że tylko i wyłącznie ona miała tę możliwość, aby nawiązać z nim jakąkolwiek więź i bynajmniej nie w romantycznym sensie, co utwierdziło tylko nieme przyzwolenie na to, by opuszki jej palców dotknęły odkrytego kawałka jego skóry. Patrzył z lekką dozą niepewności na jej palce, zaciskając przy tym linie szczęk i uwypuklając tym samym pulsujące teraz mięśnie żuchwy. Nadal nie był entuzjastą wszelkiego dotyku i w zasadzie zdążał zapominać momentami jak to jest. Stykać się ciałem z innym człowiekiem. ....Na jego usta wstąpił delikatny uśmieszek, próżno jednak było doszukiwać się w nim teraz jakichkolwiek złośliwie nacechowanych emocji. Miała sporo racji, jak zwykle. Wbrew pozorom, mimo iż często nie zgadzał się z jej opinią, to w ostateczności ona miała tzw. więcej oleju w głowie, już nie mówiąc o tym, że najwyraźniej otrzymała trochę większą szczyptę rozwagi niż on. Czyli wciąż niewiele. Była jednak nieoceniona, jeśli chodziło o wsparcie psychiczne, a nie można było powiedzieć, że on był w tym wzajemnie dobry. Chyba najlepiej uznać, że kiedy trzeba było, to po prostu był. I to zwykle wystarczało. Nie wiedział co ma jej na to odpowiedzieć, był w końcu Alexandrem. Chyba jednak jego wymowna cisza oznaczała niemą zgodę, a przynajmniej tak mu się wydawało i miał nadzieję, że i ona to tak zinterpretuje. Być może na potwierdzenie powinien kiwnąć głową. ....- Czy ja się…? Co ja się? – chyba nie spodziewała się, że słusznie od razu zinterpretuje to, o co chciała go zapytać. Jeśli chodziło o uczuciową inteligencję, to jego iq wynosiło zdecydowanie mniej niż pięćdziesiąt choć to i tak zbyt wylewna ocena. Nie potrafił tego intepretować, nie wiedział co się dzieje… i mimo, iż w jego życiu pojawiło się mniej lub więcej związków, w tym jeden dość poważny, to jednak to… było coś innego. Być może z tego właśnie powodu czuł się, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie skonfundowania. Pojęcie o tym co właśnie działo się z jego psychiką wyparowało w zasadzie od pierwszego momentu, kiedy zobaczył tę dziewczynę w swoim życiu. ....W istocie chwila ciszy, która nastąpiła po tym pytaniu może była nieco zbyt przydługa, ale nie wiedział co powinien odpowiedzieć. Czy to o co zapytała rozwieje jego wątpliwości? Co za różnica o kim myślał? Te wszelkie odczucia wciąż pozostawały takie same i naprawdę nie miał pojęcia co to miało do rzeczy. W końcu jednak uznał, że przeciąga tę malwersacje zbyt długo, co poskutkowało delikatnym wstrząśnięciem głowy, zupełnie jakby wyrwał się ze swoistego letargu. ....- Być… może? – tonacja jego głosu była zdecydowanie wyższa niż zwykle, ale bynajmniej w jego przypadku nie oznaczało to kłamstwa. Raczej swoiste potwierdzenie tego, że jest lekko zdenerwowany i to nawet nie tyle co na nią, co na to jak dziwnie się zachowywał i jak bardzo nie potrafił siebie samego intepretować. Jeśli nie on, to ona da radę? Znał ją wystarczająco długo, aby wiedzieć, że w kwestiach emocjonalnych i uczuciowych była bardziej wylewna, ale czy dotyczyło to też również jego? Raczej nieczęsto miewał takie rozterki, ba! w zasadzie wcale. Ostatnim razem, chyba kiedy musiał klęknąć w tym jakże fenomenalnie uroczym zwyczaju oświadczyn, co i tak skończyło się gorzej niż zakładał. Teraz chyba aż tak źle nie będzie. Tak przynajmniej sądził, choć pamiętajmy, że grom z jasnego nieba jeszcze go nie trafił. ....Wyciągnięcie przez nią skręta było doprawdy tak zaskakującym zwrotem akcji, że musiał aż przechylić głowę. Przez chwilę miał wrażenie, że jest w jakieś ukrytej kamerze, ale nie rozejrzał się ostentacyjnie na potwierdzenie tych słów, a jedynie dodał do swojego wyrazu twarzy wymowne uniesienie brwi. Wyjął paczkę papierosów, machając nią jej przez nosem. ....- Chyba się nie skuszę. Wciąż mam… – potrząsnął paczką, jakby z lekkim niedowierzaniem i zajrzał do środka, aby w ostateczności stwierdzić, że nic w niej nie ma. Jego wyraz twarzy jednoznacznie mówił teraz tylko – nieważne., a papierowa paczka trzymana przez niego jeszcze przed chwilą w dłoni, teraz pozostawała jedynie obłoczkiem dymu po spłonięciu na wewnętrznej stronie ręki. ....- Nie chcę wiedzieć, gdzie go trzymałaś dwa lata. – kącik jego ust pomknął ku górze po tym bardzo niewyszukanym i szczeniackim żarcie, a on sam, jakby starając się powstrzymać przed jaraniem z nerwów czegokolwiek, co nadawało się do tego – schował swoje dłonie do kieszeni kurtki. – Z całym szacunkiem do Ciebie, s i o s t r z y c z k o – to słowo wciąż nie przychodziło mu łatwo na język, ale miało w sobie swego rodzaju urok. – Wiesz dobrze, że nie wezmę tego do ust. – awersja do wszelkich, dziwnych przedmiotów wciąż silna w narodzie. Szczególnie, że wyglądało to na niezbyt uroczą mieszankę ziół i Merlin jeden wiedział czego jeszcze. Przyglądał jej się z należytą uwagą jasnych oczu, wciąż pozostając dziwnie rozbawiony jej zachowaniem. Dobrze na niego wpływała, naprawdę tęsknił za jej obecnością i nie potrzebował olbrzymiej zachęty by to przed sobą przyznać. ....- Poza tym, nasze spotkanie chyba nie jest a ż ta k specjalną okazją szanowna Auror. – tak naprawdę, to być może było, ale musiał pociągnąć ją za język, nie mając pojęcia dlaczego akurat ten miting, wśród wielu innych zasługiwał na to, aby podjąć próbę zjarania się zielskiem niewiadomego pochodzenia niczym odpowiednikiem otwarcia szampana z jakiejś okazji.