C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Rozciągnięty nad jeziorem pomiędzy dwoma pokaźnymi szczytami, wiszący most jest jednym z najbardziej charakterystycznych punktów w okolicy. Podobno magicznie zabezpieczony przed zerwaniem i upadkiem z niego, tak czy owak wzbudza respekt w każdym, kto ma nawet najmniejszy lęk wysokości. W końcu, jak przystało na kilkadziesiąt zbitych ze sobą desek i parę lin, buja się nieustannie na lewo i prawo pod wpływem porywistego wiatru. Nie da się jednak ukryć, że jest to najszybsza i być może jedyna tak prosta droga na drugą stronę. Na dół również.
Obowiązkowa kość literowa do rzucenia na wstępie. Jeśli chcesz, możesz skorzystać z kostki spółgłosek bez rzucania (zignorowanie efektu tej kości będzie traktowane jak zignorowanie ingerencji MG): Samogloska - nie stało się nic szczególnego. Spolgloska - Podczas spokojnego spaceru, mijałeś stadko krów wypasających się na magicznie ogrzewanej łące. Nie spodziewałeś się kompletnie, że jedna z nich postanowi odłączyć się od grupy i mniej lub bardziej natrętnie zagoni cię wprost na wiszący most. Wiedziałeś, że alpejskie krowy bywają agresywne? „Nie poklepuj krowy w Alpach”, mówili przecież w hotelu. Teraz nie masz już wyjścia i musisz pokonać przepaść.
Wybierał się na samotne wędrówki, ale przecież nie należał do outsiderów. Jeśli chciał, potrafił zgromadzić wokół siebie ludzi i rzecz jasna był Dear'em; nikt przecież nie oprze się urokowi żadnemu z nich. Jednak te lata, które spędził w odosobnieniu, z dala od rodziny bardzo go zmieniły. Miał wrażenie, że tamten chłopak, który uczęszczał kiedyś do Hogwartu i należał do domu Salazara Slytherina był dawno martwy, być może i zapomniany. Jego wcześniejsi przyjaciele, nie mogli być teraz jego przyjaciółmi — nie wszyscy. Dear kiedyś nie patrzył na czystość krwi, zadawał się ze wszystkimi. Był przyjaznym dzieciakiem, może zbyt beztroskim. Jednak ojciec, wysyłając go do Durmstrangu uświadomił mu wiele rzeczy, nie na wszystkie się godził, ale zrozumiał, że grunt to umieć stwarzać pozory. Vivien szybko nauczyła się grać role idealnej córeczki. Viserys wcześniej tego nie dostrzegał, nie potrafił, a teraz wszystko było jasne. Rosyjskiej szkole życie było proste. Większość uczniów należała do rodów o wysokim statusie czystości krwi, a też znalazły się perełki, które miały nie tylko dobrą krew, ale także stosy galeonów na kącie. Jacob Dear miał znajomości, znał wielu osób, więc nawet tu bacznie przyglądał się synowi i pilnował jego kontaktów towarzyskich. Nie mógł pozwolić sobie na zmarnowanie kolejnego syna. Viserys wiedział, że nie ma co walczyć. Podporządkował się ojcu, zaakceptował to, czy być może zmienił się; chyba wszystko po trochu. Nie rozmyślał nad tym wiele, wiedział, że gdyby wrócił do wspomnień, mógłby niespodziewanie się rozsypać. Oczywiście miał silne ciało, umysł i ducha. Wiedział jak oszukać swoją psyche, jak skryć uczucia i emocje — doskonale znał tajniki kontroli i opanowania. Obserwował wiszący most, który bujał się pod wpływem zdradliwego wiatru, a ten wydawał się nigdy nie milknąć. Viserys był jak ten most — znosił każde przeciwności. Nie miał lęku wysokości, lecz czy powinien wchodzić na kilka zbitych desek przewiązanych sznurem? Być może chciał sobie coś udowodnić, odkrywając słabe punkty wiszącego mostu i głębie jeziora między szczytami, która zwiastowała tylko śmierć. Z drugiej strony nie miał wyjścia. Sama krowa pragnęła, aby przebrnął przez ten most, jakby to było jego przeznaczeniem.
- Harlow? - Zapytał Cassius Swansea głosem, który daleki był od rozluźnionego. W normalnych warunkach można by było pomyśleć, że niewiasta do której się zwracał trzymała w rękach coś ciężkiego i zamierzała tym w niego cisnąć, a on łaskawie ostrzegał ją, że otóż nie, nie był to dobry plan. Niestety, Dina dzisiaj była grzeczna, on nawet też. Zaniepokoiło go coś kompletnie innego, a mianowicie niewielka, łaciata krówka, która podążała za nimi już od kwadransa. - Ty się lepiej znasz na krowach - zaczął, mając na myśli oczywiście swoją niechęć do wszelkich organizmów żywych. Dina, naturalnie mogłaby doszukać się w tym obrazy, ale po tym jaki był dla niej uroczy i słodki ostatnimi czasy, z pewnością tak sobie nie pomyślała! Prawda? - Czy ona nas śledzi? - Zapytał, konspiracyjnie przysłaniając usta dłonią i zniżając szyję, aby szepnąć jej to do ucha. Wyciągnął ją na spacer, co by mogli pooddychać trochę świeżym, górskim powietrzem, które uwielbiał, a skończyło się na coraz to intensywniejszym przyspieszaniu kroku. Krowa nie zwalniała. Zdawała się coraz żwawiej skracać dystans jaki ich dzielił, a chociaż Swansea ze swoim temperamentem z pewnością nadawałby się do chwytania byka za rogi, tak co do mućki pewności już nie miał. Wyglądała jakby chciała im wpierdolić, a on nie był dzisiaj w nastroju na bohaterskie bronienie swojej kobiety. W ogóle na niewiele rzeczy był w nastroju. Konieczność przeanalizowania tego co działo się między tą dwójką odwlekał wciąż w czasie, uznając najwyraźniej że i tak zaraz się pokłócą, a Harlow wycofa się z tego co powiedziała mu w swojej łazience. Póki co, plan ten owoców nie przynosił, ale Cassius w całej swojej naiwności nie ustawał w swojej ślepocie. - Nie panikuj - zaczął słowami, które najpewniej miały wzbudzić w niej dokładnie to uczucie. - Chyba musimy wejść na most. - Ten chwiejący się na wietrze, zawieszony nad przepaścią most zbity z pięciu cienkich deseczek. Brzmiało to jak plan idealny. Pociągnął ją za rękę zanim zdążyła zaprotestować, stawiając kilka pierwszych kroków.
Namówił ją, żeby zwiedzać góry. Tak. Poszła zwiedzać góry. Bogowie, kupiła specjalnie po to wygodne buciki do łażenia po kamieniach, bo on lubi góry to przecież nie będzie gasić w nim tego zachwytu naturą - osobiście każdy nadprogramowy wysiłek fizyczny postrzegała jako zupełnie niepotrzebny, szczególnie, że ostatnimi czasy miała jeszcze mniej siły niż zazwyczaj, a zasadniczo zazwyczaj nie miała siły prawie wcale, ale no właśnie. Czego ona by dla niego nie zrobiła... Więc szli. Memłała w ustach przekleństwa przez pierwszych dwadzieścia minut, aż w końcu ich oczom ponad szczytami wysokich sosem objawił się zapierający dech w piersiach widok na ośnieżone górskie szczyty. Zachwyt, choćby się próbowała przed tym bronić, zalśnił jej w oczach niemal natychmiast niemal tak wielki jak lęk, który objawił się głównie tym, że trzymała się jęgo rękawa tak kurczowo, jakby od tego zależało jej życie. I tak czuła, że od tego zależy. Że jeśli go puści to zaraz gdzieś spadnie i rozbije sobie głowę! Była tak zaaferowana tymi dwiema zwalczającymi się nieustannie emocjami, zachwytem ścierającym się z przerażeniem, że nawet tej krowy nie zauważyła, dopiero kiedy wspomniał o jej domniemanym znaniu się na bydle hodowlanym podniosła a niego wzrok i zmarszczyła brwi z miną, jakby jej podstawił pod nos ślimaka i zasugerował, żeby go zjadła na surowo. - Skąd taki pomysł. - akurat w tym się uzupełniali, co było przedziwne bo przecież była niby rusałką i z naturą powinna mieć jakiś genetycznie uwarunkowany lepszy kontakt, a jednak nie. Mimo wieloletnich wysiłków Gunnara Dina nie była w stanie wykrzesać w sobie miłości do niczego większego od średniej wielkości kota. No, miłość to duże słowo - tolerancji raczej. - Śledzi..? - bąknęła niepewnie, oglądając się przez ramię. Rzeczywiście, wydeptaną przez nich w świeżym śniegu ścieżką podążała jakaś bestia szatana z ostrymi rogami i piekielnym ogniem w oczach. Zachowawcza do tej pory w swoich fizycznych popisach Harlow przyspieszyła kroku tak bardzo, że już niemal wyprzedzała długonogiego Swansea, a jego zapewnienia o niepanikowaniu wcale jej się nie podobały. Zatrzymała się jak wryta przed wiszącym mostem biorąc świszczący wdech i kręcąc bardzo gorliwie, przecząco głową. - Nie ma takiej opc-... - zaczęła, kiedy została na mostek wciągnięta. Zaparła się piętami dwa kroki od krawędzi urwiska- Zostaw, wole umrzeć zjedzona przez krowe! - pisnęła cienko jak nadepnięta mysz i łapiąc się wolną ręką mizernej linki, która chyba tylko w zamyśle miała robić za zabezpieczającą barierkę. Patrzyła na krowę, bo choć brzydziły ją zwierzęta to wolałaby siedem razy zostać przez nią stratowana niż wejść na tą ścieżkę śmierci.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie skomentował jej zaprzeczenia. Kiedy porównywało się ich oboje, nie można mieć było żadnych wątpliwości co do tego powiązania z naturą. On tolerował wyłącznie góry i chłodne poranki czy popołudnia spędzane na biegu wzdłuż zakazanego lasu czy jeziora, więc w jego opinii naturalnym było, że nie ma o krowach oraz ich zwyczajach zielonego pojęcia. Chociaż w tym jednym jego narcyzm pozwalał jej górować, ale jak widać nikt nie miał przyjąć dziś tej palmy zwycięstwa. Może gdyby wmówił jej, że to konkurs, wówczas mianowałaby się królową Teksasu i zwierząt hodowlanych? Nie patrzył nawet na te piękne góry, które tak sobie umiłował. W tym momencie taktyczny odwrót był jedynym co go interesowało. Dreptał dzielnie po śniegu, nie zawahawszy się nawet na krótką chwilę przed pociągnięciem jej za sobą. Parsknął z irytacją, kiedy złapała się linki. - Chodź ze mną. - Zażądał jeszcze raz i to tonem, który zupełnie nie znał sprzeciwu. Notabene, podejrzanie przypominającym hipnotyczne rozkazy, którymi ją kiedyś obrzucał. Jednak nie patrzył jej teraz w ślepia, więc nie było mowy o żadnej sugestii. Rozszerzonymi szeroko niebieskimi oczami spoglądał na zbliżającą się krowę. Pociągnął Dinę za rękaw, ale nie puściła się liny. - Dobra - stwierdził tonem, który nie pozostawiał nawet cienia wątpliwości co do tego, że nieomal obraził się za nią za to nieposłuszeństwo, kiedy przecież chciał dla niej dobrze. - Więc daj się zjeść, ja spadam. - Dość niefortunnie dobrał słowa, prawda? Niemniej, nie było mu spieszno na dół, chociaż linki też się nie trzymał. Dobrze radził sobie z utrzymaniem równowagi. Przeszedł prawie połowę mostu nawet na moment nie odwracając się w tył, kiedy uderzył w niego wiatr. Omsknęła mu się stopa. Z przekleństwem na ustach wpadł na linkę, łapiąc się jej w panice, ale… stopa nawet nie przeniknęła mu poza szczeble. Wyprostowawszy się z fascynacją spojrzał na stawiające mu opór powietrze. - Ej, nie spadniesz! - Zauważył, krzycząc głośno swe mądrości, które poniosły się echem po dolinie. - Zaczarowany! - Dodał, „depcząc” badawczo magiczną barierę jak idiota albo jakiś chory na głowę.
Zasada była prosta i choć obiecała mu w wannie nad sobą pracować i zmienić się i być mniej zjebanym człowiekiem, to niestety im bardziej on czegoś żądał tym mocniej ona czuła się w obowiązku stawiać opór, uparta... krowa. Na pociągnięcie za rękaw kwiknęła jak morska świnka wyrywając drugą rękę i łapiąc się kurczowo teraz już obiema dłońmi linki. Nogi trzęsły się jej jak z galarety, a on, odchodząc, mógł usłyszeć bardzo kwieciste przekleństwa określające jej zadowolenie z pomysłu wyjścia z bezpiecznego hotelu w jakieś zasrane góry w których się umiera. Zacisnęła powieki nasłuchując, czy on już krzyczy spadając, albo czy krowa już nadciągnęła, bo choć chciała naocznie upewnić się, że nic mu nie jest a bydle zostało na stałym gruncie - czego mogła jedynie pozazdrościć - przez długą chwilę nie była w stanie nawet otworzyć oczu. Już czuła zapach śmierdzącej krowy i w duchu pomyślała, że to wybitnie żałosny koniec, ale jak się wiodło żałosne życie to i epickiej śmierci nie ma co się spodziewać. Uchyliła powiekę by zerknąć na krowę, która ze złością tupnęła w pierwszą z deseczek tworzących pomost, na co Harlow aż podskoczyła w miejscu i trzymając się kurczowo linki, jak jakiś przerośnięty, zawinięty w swetry i grubaśne wełniaki krab ruszyła kilka kroków w głąb pomostu. Kiedy zorientowała się co też najlepszego czyni zadygotała tak potężnie, że aż mostek zareagował dygotaniem, na co sama Harlow zadygotała jeszcze bardziej i tak oto rozpoczęła się spirala spierdolenia. - Ja nie chce jeszcze umieraaaać! - zakwiliła w panice i choćby chciała, to jej dłonie skryte w ciepłych rękawiczkach zaciskały się na lince tak bardzo, że nie była w stanie rozprostować palców. Przeniosła bardzo powoli i z wielkim trudem spojrzenie na niego, kiedy tak dzielnie deptał powietrze, a jej i tak biała skóra pobladła jeszcze bardziej nadając jej siny odcień truposza- Przestań to robić! - krzyknęła wyciągając do niego rękę- Bo spadniesz! - martwiła się? Zaraz jednak się zachwiała, więc znów zacisnęła oczy i złapała barierki stojąc na ugiętych nogach jak skrzyżowanie tyranozaura i żaby i trzęsąc się ze strachu. - Uwaażaaj... - stęknęła.- Gówno, gówno, zasrane góry. Zasrane krowy. Zasrany most. Gówno!
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Zirytowały go te durne wrzaski, które zapewne wieńczyły wspaniale te rozgrywające się za jego plecami dantejskie sceny. O mało nie poleciał głową naprzód, kiedy odwrócił się wreszcie i zobaczył jak przykleiła się do liny dosłownie ze dwa metry od wrednej mućki czającej się na skraju mostu. - A może one są krwiożercze? - Zasugerował, zamiast w ogóle jakkolwiek zareagować na jej sugestię o tym, że mógłby spaść. On? Nigdy w życiu. Jak przystało na młodego człowieka, sądził najwidoczniej, że ktoś taki jak on potrafi latać lub coś w tym stylu, bo rozchwiane, mordercze mosty w żadnym razie nie przeszkadzały mu w utrzymaniu pewności siebie. Westchnął, wywracając oczami, kiedy jego dzielne deptanie powietrza na nic się zdało. Poruszył się na moście, trzymając się już teraz linki i wrócił po tego zaszczanego, strachliwego kocura. Ledwo powstrzymał się od złapania jej za kark. - Chodź tu, debilu. - Zaczął, jakże uprzejmie, a chociaż nie szczopił jej też za włosy, nakrył jej dłonie swoją własną. Chyba tak dla kontrastu z ostrymi słowami, które miały przywołać ją do porządku i przebić się przez jej panikę. Nawet wściekłość byłaby teraz lepsza. - Myślisz, że ze mną spadniesz? Wspinam się, kurwa, od dzieciństwa. Niejeden raz spadałem ze skał, już raczej ogarniam asekurację. - Powiedział, ciągnąc ją nachalnie za rękaw i jednocześnie dzieląc się z nią faktem, o którym najpewniej nie miała najmniejszego pojęcia, jeżeli nie widziała go nigdy z linami i plecakiem. - Chodź - powtórzył łagodniej i zamiast szarpać się z jej ręką oraz przebijać przez morze gówna, którym go raczyła, spróbował objąć ją swoim własnym ramieniem i poprowadzić za sobą jak pasterz owieczkę. Piekielnie dygoczącą owieczkę.
Aż nią wstrząsnęło po czubek ukrytych pod wełnianą czapą bladych kłaków. - Na pewno są! Popatrz na nią! - warknęła. Krowa zasadniczo z odległości wyglądała na po prostu ciekawską, kto wie, może turyści zwykli podrzucać jej smakołyki i tak się nauczyła łazić za ludźmi jak pies. Szybko straciła zainteresowanie kiedy już dwójka studentów znalazła się niemal w połowie wiszącego przejścia i poszła sobie zająć się swoimi krowimi sprawami. Dinie to wcale nie wyglądało na duże pocieszenie, choćby z tego prostego względu, że teraz utknęła na moście, którym miotało jak w najgorszy sztorm (wcale nie, ale tak to odczuwała!) a jej bohater życia nazywał ją debilem, co sprawiło jedynie tyle efektu, że ta sino-blada szczelina między szalikiem a czapką pokraśniała do odcienia wpierw różanego, by zaraz pogłębić się do szlachetnego karmazynu. - Nie spadnę? - powiedziała nieco histerycznie, przewracając oczami i spojrzała podejrzliwie na dłoń, którą chyba próbował ją uspokoić. Nie miała pojęcia o tym, że miał jakikolwiek związek ze wspinaczką, bo skąd miałaby mieć. Jedyną pasją, jaką był skłonny jej przedstawić była ta wiążąca się z.. wiązaniem. Może gdyby była bystrzejsza połączyłaby te umiejętności supłania i operowania olinowaniem z czymś innym, ale nie była, a w obecnym układzie nie miała nawet dwóch szarych komórek wolnych na rozmyślania o czymś innym niż silne pragnienie przeżycia- A skąd mam to wiedzieć! - sapnęła z najwyższą ostrożnością puszczając powoli jedną ręką linę i chwytając jego dłoń jak w kleszcze- Przecież idę... - burknęła nieco płaczliwie robiąc niepewny krok w przód, jak bardzo się jednak nie starała, druga ręka wcale nie działa puścić liny- Dlaczego tu przyszliśmy Cass. Wracajmy. - to powiedziawszy pomyślała o tym, by się teleportować natychmiast do hotelu, mimo jednak usilnych prób nie zadziało się absolutnie nic a ona stała tak i patrzyła na niego zupełnie skołowana.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie popatrzył, za to uniósł ironicznie jedną z brwi, aby podnieść jej ciśnienie. Kiedy się ją denerwuje, jest bardziej skłonna do bycia lekkomyślną, a więc i najpewniej mniej szcza po majtach na widok przepaści. On sam nie potrafił zrozumieć jej przerażenia. Dopóki stał stabilnie na dwóch nogach, wysokość wydawała mu się wręcz inspirująca. W dodatku walące w nich powietrze był tak czyste, że aż chciało się oddychać. Ta fascynacja odbijała się wyraźnie w jego oczach, chociaż Dina pewnie miała wziąć ją za szaleństwo. - Nie - obiecał jej na pytanie o spadanie, zdając się nic sobie nie robić z faktu, że miażdżyła mu rękę, którą przecież malował. Pociągnął ją w kierunku drugiej strony mostu, ale była równie uparta jak on. On chciał przejść, a ona wrócić. Zmarszczył groźnie brwi, kiedy stanęła tak okoniem i ani to w jedną ani w drugą. - Przejdź na drugą stronę. - Powiedział wreszcie, uciekając się do wciąż nie najskuteczniejszej na świecie hipnozy, której wciąż się uczył. Sądził, że uda się mu się na nią wpłynąć głównie dlatego, że już teraz patrzyła na niego spojrzeniem tęskniącym za rozumem, a on nie miał ani cierpliwości, ani chęci aby opędzać się od jakiejś durnej krowy. - Chodź - powiedział jeszcze jeden raz i przeprowadził ją na drugą stronę.
| ztx2
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Może to kogoś zdziwi, ale Chloé od czasu do czasu wybierała się gdzieś sama. Tak, to dziwne, ale czasem zdarzała jej się chęć chwilowej przerwy od innych, nabrania oddechu, wyciszenia się. Szczególnie kiedy malowała lub robiła inną rzecz, która pochłaniała ją bez reszty, zwykle związaną ze sztuką. Tym razem miała przy sobie swój aparat fotograficzny, świąteczny prezent, który bardzo ją ucieszył. A gdzie wykorzystać taki potencjał jak nie w pięknych górach, w okolicy, gdzie każdy widok zapiera dech w piersiach? Tutaj każde zdjęcie wyjdzie cudownie, choćby się nawet nie starała. Wędrowała więc szlakiem, przystając co i raz, aby uwiecznić widok, który szczególnie jej się spodobał. Chłonęła świeże powietrze i ciszę, która niemal dzwoniła wokół niej. Lekki wiatr smagał jej twarz i włosy, które co chwilę odrzucała niedbałym ruchem na plecy. Wędrowała już długo, właściwie nie zastanawiając się, czy będzie umiała wrócić. Ślizgonka jednak patrzyła na wszystko optymistycznie i konsekwencjami przejmowała się później. Zresztą, szlak był raczej uczęszczany, nie zbaczała zanadto z wydeptanej ścieżki, więc powinna wrócić bez problemów. Szła dalej, biorąc sobie za cel dwa szczyty, które wydawały się być blisko siebie. Nic bardziej mylnego, góskie krajobrazy mogą dawać złudne wrażenie. Minęła stadko jakichś krów, wypasających się na łące. Nie zwróciła na nie szczególnej uwagi, po prostu przepłynęła po nich wzrokiem, przyjmując wewnętrznie do wiadomości, że pasie się tam stado. Kilkanaście kroków dalej coś ją zaniepokoiło. Odwróciła się gwałtownie, mając wrażenie, że słyszy za sobą czyjeś kroki. Tym razem się nie myliła. Wzrokiem natrafiła na jedną z krów, która nie wyglądała zbyt sympatycznie. Właściwie to wyglądała na jakąś...wściekłą? Chloé poruszyła się kilka kroków w tył, a krowa coraz szybciej szła w jej kierunku. Nie chciała używać na niej czarów, więc odwróciła się z powrotem twarzą do drogi i przyspieszyła kroku. Krowa też! Przecież nic jej nie zrobiłam, o co jej chodzi? Ku jej zdziwieniu zawieszony między dwoma szczytami ujawnił się most, na który krowa jakby chciała ją zagonić. Zresztą to było jedyne wyjście. Prawie wbiegła na most, nie zastanawiając się nawet czy ten wytrzyma. Most zakołysał się złowrogo pod wpływem jej kroków i dopiero, kiedy złapała się lin, spojrzała na niego uważniej. Nie wyglądał jakoś bardzo bezpiecznie, ale gdyby krowa nie zmusiła jej do wejścia tutaj to czy i tak nie chciałaby tutaj wejść z właśnej woli? Sama dobrze znała odpowiedź. Wlazłaby od razu. Na szczęście nie znała pojęcia lęku wysokości. Obrzuciła jeszcze krowę nienawistnym spojrzeniem. Zwierzę jednak nic sobie z tego nie robiło, tylko stało jak zaklęte na straży zejścia z mostu. Ktoś je zaczarował, żeby zmuszały ludzi do przejścia na drugą stronę czy co?, myślała. - Co ta krowa... - zastanawiała się głośno i dopiero po chwili zauważyła, że nie jest na moście sama. - Och - wyrwało jej się, kiedy spojrzała w przystojną męską twarz. - Przepraszam za to gwałtowne wtargnięcie, ale krowa miała do mnie jakiś interes, ale ja nie chciałam jej słuchać, więc się wkurzyła - powiedziała i zarzuciła głową w tył, wskazując zwierzę, które nadal uparcie stało na posterunku. Nachyliła się lekko w jego kierunku. - Z nimi jest coś nie tak? - zapytała, popatrując nieufnie na krowę. Potem uważniej przyjrzała się twarzy mężczyzny i uderzyło ją, że ma wrażenie, że go zna. W jej głowie pojawiła się pewna twarz, choć kilka lat młodsza, ale czy to możliwe... Może... Przecież takiej twarzy się nie zapomina. - Viserys? - zapytała, bo jego imię zapisało się przecież w jej życiorysie, jego też nie mogła zapomnieć.
Może to był jakiś rytuał? Ceremonia przejścia na drugą stronę między szczytami, mająca w dole wielkie głębokie jezioro. Upadek oznaczał śmierć, a być może oczyszczenie tych, którzy nie posiadali ani chrzty odwagi? Na pewno sam wszedłby tu, pragnąc wrażeń, dreszczyku emocji, ale nie upadku. Jego odwaga była bezpieczna. Nie mógł się wycofać, bo tutejsze krowy były jakieś strasznie nachalne. Nie szczególnie mu to przeszkadzało, ponieważ chciał przejść przez ten most; tak mu się wydawało z początku. Złapał się za sznur, kiedy bujnęło gwałtownie tymi kilkoma deskami i nim. Na pewno nie był to podmuch wiatru. Odwrócił się i zobaczył dziewczynę, ale czy była to znajoma twarz. Tak wiele ludzi niemal uciekło mu z głowy, kiedy znalazł się w Durmstrangu. - Ze mną też chciała robić interesy. - Uśmiechnął się mimowolnie, a jego usta zamarły w niemym "o", ponieważ usłyszał swoje imię. - Czy jeśli nie zgadnę twojego imienia dostane w twarz? - Wypowiedział te słowa z lekką niepewnością. Nie zdarzało mu się często obrywać i na pewno powinni mu to wybaczyć, zwłaszcza że niedawno przyjechał z Durmstrangu. Na Merlina, Viserysowi zrobili niezłe pranie mózgu. Pół szkoły go zna, a on nikogo. Wiedział, że jeśli ta drobna panienka będzie chciała go uderzyć, na pewno spadnie w odmęty tego ciemnego, czarnego jeziora, znajdującego się pod wiszącym mostem. Jego życie teraz zależało od szczuplutkiej, magnetycznej urokliwie dziewczyny.
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Chloé miała okazję na sekundę zerknąć w dół. Most wisiał na bardzo, bardzo dużej wysokości, która nawet na niej robiła spore wrażenie i wywołało lekki niepokój. Wobec tego, co musieli czuć ludzie, którzy cierpieli na lęk wysokości? Zmuszeni przez nachalne, uparte krowy do wejścia w miejsce, które wyciąga na wierzch cały strach, aż do granicy z paniką? Choć Chloé podejrzewała, że nawet nie do granicy. Lęki są okropne i prawdopodobnie w takim miejscu ludzie musieli panikować niemiłosiernie, może niektórzy zemdleli, może inni spadli... Ślizgonka wzdrygnęła się lekko, myśląc o tym, że tam w dole mogło znajdować się cmentarzysko. Bo dlaczego nie? Nie zdziwiłaby się, gdyby tak było. Jest różnica między wejściem na drabinę a balansowaniem na niezbyt porządnie wyglądającym moście, tak, jak między stanięciem oko w oko z jednym małym pająkiem a chmarą akromantul. Ona jednak miała to szczęście, że lęk wysokości jej nie męczył. W oczach Chloé błysnęło rozbawienie. - Zdążyła ci powiedzieć, co chce? Może jednak będę żałować, że nie posłuchałam - uśmiechnęła się szeroko. - Choć wygląda na to, że nic straconego - powiedziała z kwaśną miną, zerkając ponownie na krowę, która nie zamierzała chyba udostępnić im powrotu tą samą drogą. Przeniosła spojrzenie błękitnych oczu ponownie na chłopaka. Zaplotła ramiona na piersiach, przekrzywiając lekko głowę. - Pewnie powinnam odczuwać boleśnie zranioną dumę, ale w bijatyki na tym moście nawet ja nie zamierzam się wdawać - kąciki ust zadrgały jej w uśmiechu. - Wobec tego możesz być spokojny - w twarz nie dostaniesz. Ale zgadywać możesz. Masz... pięć prób - powiedziała, wyciągając przed siebie dłoń, rozginając wszystkie pięć palców. - Jak nie zgadniesz rzucę cię na pastwę tej krwiożerczej krowie - powiedziała, patrząc na niego wymownie. - I nie mam tu na myśli mnie - zażartowała. Domyślała się, że skoro nie rozpoznał jej od razu to pewnie nie przypomni sobie jej imienia, ale mogli sobie pożartować. Położyła każdą z dłoni na linach mostu po obu stronach i patrzyła na niego, oczekaująco.
Czym jest strach, jeśli nie próbą pokonania samego siebie? Lęk przed wysokością był po prostu obawą przed upadkiem, ale czy jeśli Viserys i Chloé na niego nie cierpieli, to oznaczało, że nie boją się spaść? Chyba wszyscy w rzeczywistości się bali. Nawet Dear nie chciał upaść. Spać w głęboką otchłań, która oznacza tylko śmierć; zanurzenie się w lodowatej wodzie, jeśli serce przetrwa lecenie w powietrzu. Może odwaga pomogłaby dotrwać do rozbicia się o szklaną taflę wody, ale zanurzenia w niej z pewnością już nie. Nie patrzył w dół, lecz przed siebie. Na drobną piękność, która znała jego imię, a on musiał znać jej. To teraz było bardzo ważne i, mimo że ciemnowłosa żartowała i uśmiechała się w tak cudny sposób, na pewno gdzieś musiała skrywać lekką urazę. W końcu nie zapomina się tak pięknej i magnetycznej dziewczyny, nawet kiedy wypije się o jeden kieliszek za dużo. Most kołysał się w gwałtownych, niespodziewanych podmuchach wiatru. Cały czas asekuracyjnie dotykał grubej liny. - Niestety ciężko robi się z nią interesy. - Spojrzał na krowę, która widocznie nie pozwoli im wrócić tą samą drogą. - Uważam, że powinniśmy iść dalej, a kiedy będę bliżej zejścia z mostu i zostanie mi ostatnia próba, pokuszę się o wypowiedzenie przypadkowego imienia. - Spojrzał jeszcze raz na zwierze, które zagradzało im wejście. - Ponieważ z nią nie mam żadnych szans, a tutaj tak stojąc, na pewno zginę. - Nie odważył się uśmiechnąć, lecz kąciki jego ust niepewnie lekko zadrgały.
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Owszem, lęk wysokości a niechęć przed upadkiem z mostu były dwoma różnymi rzeczami i ta druga na pewno dokuczała Chloé. Nie chciała zginąć na tych feriach, nie chciała zginąć w ogóle, oczywiście. Gdyby jednak tak się zdarzyło to przynajmniej zginęłaby w pięknych okolicznościach. Na tę myśl uśmiechnęła się do siebie krzywo, bo uaktywnił jej się czarny humor. Swoją drogą chyba powinni to jakoś lepiej zabezpieczyć, bo most naprawdę nie wyglądał najlepiej. W sensie... Widocznie zabezpieczyć, bo podobno jest otoczony jakimiś zaklęciami. Nie miała jednak zamiaru tego sprawdzać. Już samo chodzenie po tym moście jawiło jej się jako wyraz odwagi i szaleństwa. - Och, to w takim razie nie żałuję - wzruszyła ramionami, zapominając już o krowie. Musieli się pogodzić z tym, że muszą przejść na drugą stronę. Pomyślała, że pewnie na most rzucone jest również takie zaklęcie, aby nie dało się z niego teleportować, skoro te dziwny krowy są tak nauczone, żeby nie puszczać ludzi z powrotem. Zresztą i tak nie chciałaby wracać. Czuła dreszczyk przygody i ciekawa była, co czeka ich na końcu. Kiwnęła głową, zgadzając się z nim. Pogroziła mu palecm, a potem zastanowiła się chwilę. - Mogę się zgodzić na taki układ. Ale przy końcu mostu będzie ostatnia próba, tak? Wobec tego teraz strzelaj pierwszą - powiedziała wesoło i nie zdejmując dłoni z obu lin po bokach, ruszyła kilka kroków w jego stronę. Zaczynała jej się podobać ta zabawa, co tłumiło lekko urażoną dumę. - Możesz mi się bezczelnie przyglądać, może, nawet mimowolnie, jakieś imię przyjdzie ci do głowy - powiedziała z błyskiem w oku, zarzucając beztrosko włosami. Jak widać, można kogoś zapomnieć, jak się wypije o jeden kieliszek za dużo. Może była wtedy zbyt młoda, żeby zwrócił na nią szczególną uwagę, a już tym bardziej zapamiętał ją. Trochę jednak musiał zwrócić, skoro obdarzył ją pocałunkiem na tamtej imprezie. Choć imprezy, te mocno zakrapiane, mają to do siebie, że ludzie całują się z różnymi osobami i właściwie nie ma to żadnego znaczenia. Szczególnie w pomieszczeniu pełnym hogwarckich nastolatków, którym hormony buzują w ciele. - Jestem skłonna też dać ci jakąś podpowiedź. Możesz o coś zapytać - powiedziała ugodowo. Mostem zahuśtało, tym razem bynajmniej nie przez nią i przysunęła się jeszcze bliżej chłopaka, sugerując, że chyba powinni ruszyć w kierunku drugiego końca mostu.
Nigdy nie zastanawiał się, jak umrze. Życie było za krótkie, żeby zastanawiać się nad swoją śmiercią. Wiele razy mógł zginąć, a nawet narażał się, jednak nigdy nie pomyślał o prawdziwej śmierci. Nie raz dostał tłuczkiem w głowę, tak że ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, była ciemność. Czy też właśnie jak dziś wszedł na most, nie mając pojęcia czy podlega jakiemuś magicznemu zabezpieczeniu, ale przecież nie zamierzał sprawdzać. W gruncie rzeczy to krowa zmusiła go do przejścia przez cały most. W końcu tu wszedł, więc po co miałby zawracać? Jaki sens było wstawianiu kroków wstecz? A jednak tak zrobił. Szła w jego kierunku. Ciemnowłosa o jasnobłękitnych oczach, która trzymała na szali jego życie, a on nie odwrócił się od niej. Złapał za obie strony liny i stawiał ostrożne kroki do tyłu, cały czas obserwując nieznajomą. To on czy ona ustalali tu zasady? Czy zyskał na czasie? Czy uda mu się przejść na drugi kraniec mostu, za nim skończą mu się próby odgadnięcia jej imienia? Naprawdę, gdyby miał pokaźną brodę, plułby sobie w nią teraz. Jak mógł nie zapamiętać takiej dziewczyny? Właśnie to robił. Przyglądał się jej bezczelnie. Pozwoliła mu na to. Kogoś mu przypominała. Skądś ją kojarzył. Jakieś nieodparte wrażenie, że musiał już spotkać tę dziewczynę, przyszło do niego niespodziewanie, jednak nadal miał w tych wspomnieniach ścianę z mgły. Zresztą to było tak dawno, jak mógłby odnaleźć ją w tych zakrapianych alkoholem skrawkach pamięci? - Ostrożnie, bo obydwoje zginiemy. - Odpowiedział, kiedy wiatr poruszył mostem, a dziewczyna lekko przysunęła się w jego stronę. - Mogę zapytać o nazwisko? - Uśmiechnął się łobuzersko, mając nadzieje, że ta zagrywka z jego strony zadziała. Znany ród mógł go zaprowadzić do znanych imion i odświeżyć wspomnienia. Jednak z Hogwartu wyjechał jako młody chłopak, a nieznajoma stojąca przed nim, wydawała się młodsza od niego; czyli kiedy się spotkali, musiała być młodziutka. Czy rozpoznałby ją teraz? Dlaczego wszyscy wiedzieli kim jest Viserys O. I. Dear, mimo że tak bardzo się zmienił?
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Był przepiękny, mroźny dzień. Błękitne niebo co prawda zakryte było białymi obłokami, zza których nieśmiało wyglądały promienie słońca, jednak nic nie wskazywało na ewentualną burzę lub zamieć śnieżną. Nawet wiatr się uspokoił, okazjonalnie kołysząc gałęziami wysokich drzew. Alise westchnęła ciężko, naciągając czapkę na uszy i spoglądając w dół przepaści, nad którą rozciągał się wiszący most. Dobre dwadzieścia minut stała pomiędzy barierkami prowadzącymi na drewnianą kładkę, cofając się za każdym razem, gdy zdecydowała się już rzekomo na ten pierwszy krok. Nie miała lęku wysokości, a jednak widok płynącej w dole rzeki i pnących się po wzgórzach drzewach, zapierał jej dech w piersiach. Zacisnęła usta, wywracając na samą siebie oczyma i mocniej zaciskając palce na balustradzie znajdującej się po dwóch stronach wiszącego przejścia. Przecież niczego się nie bała! Szukała inspiracji. Brakowało jej pomysłu na nowy szkic, a zwiedziła już większość miejsc blisko resortu lub w jego obrębie, trafiając ostatecznie tutaj. Amelia z siódmej klasy zapewniała ją, że widok wart jest spaceru i będzie zachwycona utrwaleniem go na papierze. I to był świetny pomysł. Tylko jak niby miała usiąść i rysować na środku mostu, gdy miała problem, aby na niego wejść? Poprawiła niewielki plecak na ramionach, wsuwając dłonie w kieszenie jasnobłękitnej kurtki. - Przepraszam. Panienka tu stoi dobre piętnaście minut, może mnie Panienka puścić? Podskoczyła na dźwięk głosu, odwracając się tyłem do przejścia i przodem do jegomościa o serdecznym wyrazie twarzy. Nieco starszy mężczyzna uśmiechnął się do niej, a ona nieco speszona, przekręciła głowę na bok, uprzednio nią kręcąc i zaprzeczając, bo wcale lęku nie czuła. - Jak się Panienka boi, niech Panienka wraca na dół. Nie ma co się zmuszać. Nie powinien był komentować, po prostu przejść. Aż zapowietrzyła się nieco, pośpiesznie zgarniając włosy na plecy i uśmiechając się, zaśmiała się nerwowo, schodząc z drewnianej belki. Zrobiła przejście, krzyżując ręce na piersiach i łapiąc dłońmi za ramiona, zacisnęła palce w miękkim odzieniu wierzchnim. Zrobiło się jej głupio, trochę może się zawstydziła. - To nie tak proszę Pana, ja po prostu na kogoś czekam. - wypaliła ze wzruszeniem ramion, podnosząc wzrok i przesuwając nim po ścieżce wiodącej do tego miejsca. I wtedy niczym zbawienie, pojawiła się ruda czupryna i jej właściciel. Ślizgon. Niewiele myśląc, wskazała na niego ręką. - O już idzie! Widzi Pan? Mój e.... Znajomy! Niewiele myśląc, podbiegła do niego i spojrzała na niego z niewinnym uśmiechem, ciągnąc go następnie za rękaw w stronę rozbawionego jegomościa. Miał doskonałe wyczucie czasu na zostanie wymówką. Alise puściła go, chowając ręce za siebie i uniosła brwi na uwydatnione na uśmiechniętej buzi zmarszczki. Była czasem taką durną gęsia, co to znieść nie mogła podejrzenia o cień strachu! - Nie miał Pan iść przez most? - Panienka też miała. - odgryzł się, puszczając oczko rudzielcowi, po czym wgramolił się na chwiejące się, drewniane przejście i bez cienia strachu przeszedł na drugą stronę, zatrzymując się jeszcze na środku, aby podejrzeć widok. Wiatr zachwiał konstrukcją, a jegomość westchnął, ruszając w dalszy szlak w góry. Pokiwała głową z uznaniem, bo odwaga i zapał starszego Pana były naprawdę inspirujące. - Ma dziadek krzepę, nie?- rzuciła w jego stronę, zdając sobie sprawę o jego obecności, o której na chwile zapomniała. Stanęła przodem do niego, lustrując błękitnymi ślepiami dość miło wyglądającą twarz i modląc się w duchu, żeby nie pamiętał o tej cholernej śnieżce i nie zrzucił jej w przepaść. Ślizgoni byli nieprzewidywalni, nie miała z nimi dobrych doświadczeń. - Wybacz, że Cię porwałam. I wykorzystałam, jako wymówkę. Kurczę, to miało brzmieć mniej przedmiotowo. Przesunęła dłonią po oczach, następnie zgarniając włosy za ucho i roześmiała się z rozbawienia z własnej głupoty, bo co innego jej zostało?
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Chloé była jeszcze zbyt młoda, aby zastanawiać się nad śmiercią, zbyt spragniona życia, żeby myśleć o jego zakończeniu. Co nie znaczyło, że postępowała lekkomyślnie, ryzykując to kruche ludzkie życie, myśląc, że nic się jej nie stanie. Nie odczuwała zbyt wielu lęków, ale głupia nie była. A przepaść poniżej mostu budziła w niej niezaprzeczalny respekt. Viserys ruszył dalej mostem, odwrócony do niej przodem i powoli stawiał kroki w tył. Chloé uśmiechała się kątem ust, idąc w jego stronę. Na razie to ona ustalała tu zasady, ale w zależności od sytuacji to się mogło zmienić. Patrzyła chłopakowi prosto w oczy z wyzwaniem w błękitnych tęczówkach. Właściwie mógł mieć w nosie i rozmowę z nią, i zgadywanie jej imienia. Mógł zwyczajnie iść przed siebie, aby dotrzeć do końca mostu i przejść na drugą stronę. W końcu z jego punktu widzenia nie znał jej, po co miał się droczyć z jakąś nieznajomą panną? Na szczęście jednak, podjął grę - może z ciekawości, może dzięki dziewczęcemu urokowi, a może po prostu był fajnym facetem? Nie zbył jej, tylko podjął rozmowę - plus! Przez chwilę milczeli, kiedy Viserys przyglądał się jej twarzy. Chloé nie spuszczała z niego oka, a na ustach błąkał się ciągle lekki uśmieszek. Na razie prowadziła w tej zabawie, patrząc jak skupiony prawdopodobnie próbuje sobie ją przypomnieć. - Och, nie, nie możesz zginąć, dopóki nie rozwiążesz zagadki - powiedziała wesoło i postąpiła w jego stronę kilka kroków, mimowolnie łapiąc linę mocniej. Sama świadomość rzekomych magicznych zabezpieczeń bynajmniej nie sprawiała, że zupełnie bezpiecznie się czuła. Choć drewniane stopnie wyglądały dość solidnie, nie widziała, żeby były popękane czy gdzieś jakiegoś brakowało. Na jego słowa uniosła gwałtownie głowę w górę i spojrzała na chłopaka. Na jej twarzy odbił się lekki podziw i rozchyliła usta w zaskoczonym uśmiechu. Zdjęła ręce z lin i położyła sobie na biodrach. - Masz mnie! - przyznała, nadal zaskoczona, że dała się tak podejść. - Mmm, teoretycznie możesz - powiedziała, przeciągając słowa. - Ale żeby nie było tak łatwo to powiem: moja rodzina mnoży się jak króliki i nasze nazwisko zaczyna się na literę S - westchnęła ciężko, wiedząc, że po tych podpowiedziach jej nazwisko już nie będzie tajemnicą. W Hogwarcie oba ich rody - Swansea i Dear - były raczej powszechnie znane i raczej Viserys nie będzie wyjątkiem, który Swansea nie zna.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Samotne wędrówki sprzyjające kontemplowaniu nad sensem istnienia nie były zupełnie w stylu Fitzgeralda, a jednak dzisiejszego dnia tak wyszło, że wybrał się w pojedynkę na podbój okolicznych gór, a jego jedynym ‘towarzyszem’ był plecak przewieszony przez ramię; pogoda zdecydowanie zbyt dopisywała, żeby zmarnować ją na siedzenie w ośrodku, a nikt znajomy, kogo mógłby wyciągnąć na tą małą wycieczkę krajoznawczą, nie nawinął mu się po drodze, więc ostatecznie poszedł sam. Zawsze zresztą była szansa, że gdzieś po drodze kogoś uda mu się złapać. Rudzielec ani przez moment nie oddawał się żadnym filozoficznym rozważaniom, pozwalając swoim myślom płynąć dość swobodnie i napawając się widokami otaczających go górskich szczytów, które nawet jemu momentami były w stanie aż zaprzeć dech w piersiach. Dziarskim krokiem przemierzał szlak, zbliżając się właśnie do jednego z najbardziej charakterystycznych punktów w tej okolicy jaki stanowił wiszący nad przepaścią most, który łączył ze sobą dwa szczyty; mógł go już nawet dostrzec z pewnej odległości. Gdzieś po drodze minął stadko spokojnie pasących się krów, na które nie zwrócił większej uwagi – może jedynie przesunął po nich bezwiednie spojrzeniem, ale nie skupiał się na tym widoku bardziej, kontynuując swój marsz. To jednak musiało wystarczyć, żeby jedna z nich wykazała się jakimś niezdrowym zainteresowaniem jego osobą i odłączywszy się od grupy, ruszyła w ślad za nim. Na razie trzymała pewien dystans, więc William nie zwrócił uwagi na to, że jest ‘śledzony’ przez jakąś mućkę. Zresztą co innego zaraz miało mu zaprzątnąć głowę. Kompletnie nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Szedł sobie zupełnie spokojnie i nikomu nie wadził (może poza tamtą krową, ale o tym jeszcze nie wiedział), znajdując się już dość blisko wiszącego mostu, aż tu nagle usłyszał znajomy głos, choć nie był w stanie przypisać do niego imienia, zobaczył palec wskazujący w jego stronę i zaraz potem został pociągnięty przez jasnowłosą Krukonkę ku jakiemuś starszemu jegomościowi. Wszystko stało się na tyle szybko, że nawet nie stawiał żadnego oporu. Nie to, żeby mu to jakoś bardzo przeszkadzało, przynajmniej coś się zaczęło dziać. — O, jesteś! Mam nadzieję, że nie kazałem ci zbyt długo na siebie czekać? — Mimo zaskoczenia, które odmalowało się na jego twarzy w zasadzie jedynie w postaci nieznacznie uniesionej brwi i to może na ułamek sekundy, wszedł w swoją „rolę” bardzo płynnie, naturalnie wręcz. Uśmiechnął się w kierunku leciwego mężczyzny, kiedy tamten do niego mrugnął, a następnie odprowadził go spojrzeniem, by zaraz skupić je na postaci dziewczyny. — Nie da się zaprzeczyć — odparł; skrzyżował ręce na klatce piersiowej i przekrzywił głowę lekko na bok, lustrując Krukonkę swoimi ciemnobrązowymi ślepiami. Nie znał jej z imienia, ale doskonale – wbrew jej życzeniom – pamiętał śnieżkę, którą go uraczyła na lekcji miotlarstwa przed feriami. Oczywiście nie miał jej tamtego za złe, trzeba czegoś znacznie więcej, żeby zaleźć mu za skórę. Ale gdyby tak…? Uniósł kącik ust w uśmieszku raczej nie zapowiadającym niczego dobrego. — Hmm, porwać i wykorzystać Węża, któremu już zdążyłaś podpaść? Masz tupet — cmoknął, kręcąc nieznacznie głową. — Jak sądzisz, długo się leci tam na dół? — zapytał, rzucając niby od niechcenia spojrzeniem w stronę przepaści, a potem przenosząc je z powrotem na nią. Przez moment pozwolił jej trwać w niepewności odnośnie swoich zamiarów, by w końcu zwyczajnie się roześmiać. — Bez obaw, zgrywam się tylko. Jesteś mi teraz jednak winna przysługę za to wybawienie z „opresji”. W ich małą wymianę zdań nagle wdarło się zniecierpliwione… muczenie. William z uniesioną brwią zerknął w tamtym kierunku, napotykając wzrokiem, oczywiście, krowę, bo czego innego mógł się spodziewać. Bardzo jednak niezadowoloną i wyraźnie wbijającą w nich błyszczące spojrzenie, w którym w żadnym razie nie czaiła się łagodność bardziej typowa dla tych stworzeń. — Czy to tylko ja, czy ona wygląda jakby miała zamiar spuścić nam zaraz łomot…? — zwrócił się do blondynki, kątem oka wciąż obserwując krasulę. Jakby na potwierdzenie tych słów zwierzę zarzuciło łbem i ponownie zamuczało, postępując kilka kroków ku nim. Oj, zdecydowanie miała. — Dobra, nie wiem jak ty, ale ja wolałbym nie przekonywać się o tym na własnej skórze. — Odwagi mu nie brakowało, niemniej potrafił obiektywnie ocenić swoje możliwości i w starciu on vs. wściekła mućka, ta druga miała jednak znaczną przewagę, a nie zapowiadało się, żeby tamta miała zamiar ustąpić pola, ba, nawet zrobiła jeszcze jeden krok w ich stronę. Ślizgon postawił stopę na pierwszej desce mostu, zerkając w stronę swojej przygodnej towarzyszki. — Idziesz? Bestia w krowiej skórze skutecznie zagradzała drogę powrotną, więc pozostawała im tylko jedna opcja – ta naprzód, prosto przez ten sklecony z deszczułek i lin most, który właśnie mocniej zachybotał się pod wpływem podmuchu wiatru.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Nigdy nie sądziła, że bohaterem dnia będzie William. Nie znała go, nie oceniała — jednak sam fakt noszenia mundurka w odcieniach zieleni oraz srebra sprawiał, że czuła się niepewnie. Nie chodziło o strach czy fakt, że sobie z mieszkańcami domu Salazara nie poradzi, bo była rezolutna i głupio odważna, ale o to, że przez te lata w szkole i nawet teraz po powrocie, jedyną ślizgonką, z którą umiała rozmawiać była Heaven. Ruda czupryna na tle ośnieżonych pagórków i pojedynczych jodeł wyglądała jednak niczym znak od samej Roweny, aby skorzystać. Alise zmarszczyła brwi na ułamki sekund, bez zastanowienia działając zgodnie ze swoją intuicją, pchana impulsem. A nóż Fitzgerald nie będzie jadowity? Podobno był czarującym księciem ze Slytherinu, zajmującym topowe miejsca w rankingach popularności, reprezentując typ "royal". Z błyskiem w błękitnych ślepiach pośpieszyła do działania, ciągnąć go egoistycznie i porywając, wciągając w misterny plan. O dziwo, miękko uległ i ugiął się pod wątpliwą siłą jej rąk, których główną i chyba jedyną przewagą był efekt zaskoczenia. Spojrzała na niego z odrobiną wdzięczności, ruchem głowy zaprzeczając oraz uśmiechając się na tyle ładnie, że w polikach zatańczyły jej dołeczki. Jasne kosmyki włosów porwał podmuch chłodnego wiatru, przez co zmrużyła oczy i mrugnięcia jegomościa, nie zauważyła. Gdy się oddalał, odprowadzała go wzrokiem i skrzyżowała ręce na piersiach, unosząc na chwilę brwi ku górze. Jakim cudem ona, kochająca smoki i latające na miotle, nosząca na piersi olbrzymie ptaszysko w godle domu miała problem z cholernym mostem, a on nie? Westchnęła, odwracając głowę w jego stronę pod wpływem nacierającego spojrzenia. Błękit spotkał się z brązem, a ją rozbawiło, że stali tak samo, jednak twarz jej nawet nie drgnęła. Na widok złowrogiego błysku w oczach i niebezpiecznego uśmiechu malującego się na jego twarzy, uśmiechnęła się równie zaczepnie. - Przypominam Ci, że orły jedzą takie wężyki na śniadanie. No, chyba że zdążysz ukąsić. To dość poważne przestępstwa z mojej strony. - wzruszyła ramionami, przesuwając po nim spojrzeniem i robiąc krok do przodu, aby zerknąć w dół. Jej działanie często sprowadzało na nią kłopoty, bo występowało przed przemyśleniem sytuacji. Przełknęła ślinę nieco głośniej, zaciskając palce na ramionach, bo aż zakręciło się jej w głowie. - Czyżbym miała się przekonać? Zapewniam, zlecisz ze mną. Gdy odwróciła się w jego stronę, a śmiech dotarł jej uszu, trochę jej ulżyło. Wyglądał całkiem sympatycznie bez tych ślizgońskich zaczepek i pomyślała nawet, że może niesłusznie wrzuciła mu śnieżkę za koszulkę, jeszcze wymigując się drobnym nagięciem prawdy. Może Boyd był wtedy na niego zły za jakąś pierdołę lub o śliczną Gabrielle? Nieważne, zamiast gdybania, puściła to w niepamięć i uśmiechnęła się całkiem łagodnie, jak miała to w zwyczaju. Kiwnęła znów głową, złote włosy wprawiając w ruch. Starała się zawsze odwdzięczać za pomoc, bo poza syndromem bohatera i zbawcy, nie lubiła być nikomu niczego winna. - To brzmi uczciwie. Jak coś wymyślisz, to daj znać, Wiliam. Miała przewagę taką, że znała jego imię i mogła go bezkarnie używać, bo cieszył się tą swoją cholerną popularnością. Chyba nawet przed laty podobał się Carson, gdy jeszcze uczyła się w Hogwarcie. Aż podskoczyła na nietypowy odgłos, zaraz odwracając się i spoglądając na obserwujące ich z uwagą zwierzę. Skąd na Hogwart, wzięła się tu krowa? Zamrugała zdezorientowana, przenosząc spojrzenie pomiędzy łaciatą a chłopakiem. - Co zrobiłeś mućce?! - zapytała z niedowierzaniem na jego słowa, bo stworzenia te słynęły z łagodności i sympatii do człowieka, a ta górska podróżniczka chyba usiłowała rzucić w nich avadą spojrzeniem, zamiast dać szklankę mleka. Cofnęła się równocześnie z krasulą, która zrobiła krok do przodu i chciała zmniejszyć dzielącą ich odległość. Jej ślepia miały w sobie chyba diabła, kopyto uderzyło o ziemie, rozpryskując śnieg. Popsuła jej plany, bo Alicja wcale nie miała zamiaru przez ten most przechodzić. Zrobiło się jej słabo, chociaż odważnie kiwnęła głową, patrząc mu w oczy i zgadzając się, że od wściekłej krowy trzeba uciec. Gdy wszedł na most, a ten zakołysał się pod wpływem ruchu i wiatru, zaskrzypiała deska pod jego nogami, przygryzła dolną wargę. Z niedowierzaniem złapała się linii, która nie wyglądała na bezpieczną, a drugą ręką chwyciła krawędź jego kurtki z własnego egoizmu. Raz, że nie zleci sama, a dwa, bliskość drugiego człowieka ją uspokajała. Most się zakołysał ponownie, krowa wciąż patrzyła, Argentówna zacisnęła powieki, klnąc swoje życiowe nieszczęście. - Masz talent. Nie dość, że śledziła Cię w środku drogi w górach krowa, to jeszcze patrzy na Ciebie, jakbyś złamał jej co najmniej serce. - rzuciła cicho, chociaż bez problemu mógł usłyszeć, bo wcale nie trzymała się jakoś daleko. Z drugiej strony wiatr porywał słowa, roznosząc je echem. - Jak spadniemy, to znaczy, że wykrakałeś, wężyku. Dodała jeszcze, wbijając wzrok w jego plecy i mocniej zaciskając palce na linie, złapała oddech. Krok za kroczkiem, powolutku do przodu. Była pewna, że jak halny znów zakołysze wątpliwej jakości konstrukcją z nimi na deskach, to stanie jej serce.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Sam nie przypuszczał, że tego dnia przypadnie mu w udziale rola czyjegoś bohatera. Szczególnie, że tak naprawdę daleko mu było do kierowania się jakimikolwiek szlachetnymi pobudkami czy też bezinteresownością, którymi takowy winien się cechować. Mógł być czarującym księciem ze Slytherinu i nie starał się tego dementować, ale istniała też druga strona medalu, mniej wpisująca się w krążące o nim opinie, których oczywiście był w pełni świadom. W tą maleńką farsę dał się wciągnąć po części przez to, że jasnowłosa wzięła go kompletnie z zaskoczenia, nie dając mu zbyt wiele czasu na reakcję, a po części też przez to, że mogło to być całkiem interesującym przerywnikiem w tym całkiem do tej pory standardowym – żeby nie powiedzieć, że zwyczajnie nudnym – dniu. Równie dobrze wszak mógł się jednak wymówić, stwierdzić zwyczajnie, że – zgodnie zresztą z prawdą – jej nie zna i nie ma pojęcia czego od niego chce, a potem jakby nigdy nic ruszyć dalej we własnym kierunku, pozostawiając ją z problemem. Tylko z jego dobrej woli wynikało to, że bez szemrania odegrał narzuconą mu rolę. Miał nadzieję, że tej decyzji nie będzie żałował. Spojrzeniem uważnie przestudiował twarz Krukonki, gdy jej własny wzrok skupiony był na starszym mężczyźnie prężnie pokonującym kolejne metry wiszącego mostu, zastanawiając się przy tym jakimi dokładnie pobudkami się kierowała, że tak spontanicznie zdecydowała się go w to wplątać, choć de facto go nie znała, przynajmniej nie osobiście, opierając swą wiedzę głównie na tym co mogła usłyszeć. Gościu sprawiał wrażenie sympatycznego i wątpił, że to przed nim chciała się ratować, wikłając w to przypadkowego Ślizgona, którego reakcji nie mogła być przecież zbyt pewna. Może więc chodziło o most sam w sobie? Kącik ust nieznacznie mu drgnął, kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały i jej usta rozciągnęły się w zaczepnym uśmiechu. Wyglądało na to, że nie tylko fizjonomią wpisywała się w jego typ – jako rasowy facet zwracał na podobne rzeczy uwagę, nawet jeśli się na nich specjalnie nie skupiał – ale i miała swój charakterek, a to też było dlań bardzo w cenie; ładna buzia to nie wszystko. Nie poświęcił temu jednak w tym momencie zbyt wiele uwagi, nie było to aż tak istotne. — No widzisz. Mogę także zapewnić, że ten wąż jak najbardziej kąsa, a orzełki nie są mu ani trochę straszne — odpowiedział, wciąż podtrzymując swój uśmieszek i spoglądając w jej kierunku ciemnobrązowymi ślepiami o podobnym wyrazie. — To by mogło być… interesujące. Cóż, nie taki Ślizgon jednak straszny, jak go malują, a choć William i potrafił kąsać, i pluć jadem, kiedy zachodziła ku temu potrzeba, to tak na co dzień raczej ciężko byłoby go podciągnąć pod tych najbardziej stereotypowych – i zwykle dość kanciastych – wychowanków Domu Salazara. Miał swoje za uszami, owszem, ale w gruncie rzeczy był całkiem sympatycznym i towarzyskim jegomościem, który po prostu lubił się droczyć, często w nieco złośliwy sposób; chyba, że ktoś faktycznie nadepnąłby mu na odcisk, to wtedy stawał się zdecydowanie mniej sympatyczny. — Bez obaw, w odpowiednim czasie na pewno zgłoszę się po odbiór, możesz być tego pewna, orlico — odparł z uniesionym kącikiem, wcale nie zaskoczony, że blondynka znała jego imię, choć on nie był w stanie skojarzyć jej. Zaliczał się w poczet popularniejszych uczniów w szkole, grał w drużynie i tak dalej – było wiele możliwości, żeby mogła poznać jego miano. Nie uważał tego za żadną przewagę po jej stronie, bo nawet jeśli nie powie mu jak się nazywa, to będzie w stanie bardzo szybko dowiedzieć się tego na własną rękę. — Oczywiście co złego to Ślizgon, nie? — odparował na oskarżenie Krukonki, a ton jego głosu z jakiegoś powodu wyraźnie musiał się nie spodobać krasuli, bo ta postąpiła następny krok, zarzucając przy tym niebezpiecznie rogatym łbem i nadal łypiąc w ich stronę tak, jakby zaraz miała im na serio wlać. Merlinie, co to za bydlę? Oni je tresują, żeby się rzucały na spokojnie przemierzających szlak turystów, czy co? Czuł, jak most kołysze się przy każdym jego kroku, więc odruchowo chwycił się dłońmi lin po obu stronach robiących za barierki, tak na wszelki wypadek. Łypnął przez ramię, kiedy poczuł delikatne szarpnięcie za kurtkę, dostrzegając, że to jasnowłosa dziewczyna zacisnęła kurczowo rękę na jego ubraniu, uniósł nieznacznie brew na ten widok. Zaraz jednak parsknął cichym śmiechem na jej uwagę, którą mimo świstającego wiatru zdołał dosłyszeć. — A może to po prostu moja cicha wielbicielka, której ciężko było znieść bycie zignorowaną? — rzucił w odpowiedzi wyraźnie żartobliwym tonem, błyskając przy tym śnieżną bielą swoich zębów. Kolejne słowa Alise sprawiły, że Fitzgerald uważniej się jej przyjrzał, zatrzymując się przy tym. Byli mniej więcej w połowie drogi. — Wiesz, coś niewyraźnie wyglądasz, orlico. Tylko mi nie mów, że się boisz? To przecież tylko most sklecony z desek i lin, zawieszony nad ogromną przepaścią i cały czas kołysany wiatrem, nic takiego — dodał jakże pocieszająco, wciąż z uśmiechem na ustach, nie mogąc się przed tym powstrzymać.