Te zjazdy są najłatwiejsze. Jeśli to twój pierwszy kontakt z czartami lub snowflowem, to jest właśnie najlepsze miejsce, żeby zacząć. Niebieskich tras na mapie znajdziesz masę, pamiętaj jednak, żeby uważać i nie zabłądzić, bo czasami przecinają się z okolicznymi czarnymi i czerwonymi. Jeśli nigdy nie jeździłeś przed przyjazdem tutaj, pamiętaj, że od tego miejsca musisz zacząć (inaczej los na innych trasach będzie ci mniej przychylny), jeśli już uda ci się pokonać chociaż jedną taką trasę, możesz udać się na czerwoną, a potem na czarną, jeśli starczy ci odwagi.
Uwaga! • wszyscy, którzy potrafią jeździć, rzucają 2 kostkami; • początkujący rzucają 1 kostką; • Jeśli nie wypożyczyłeś, a kupiłeś swój sprzęt, możesz podnieść wynik o 2 oczka.
Kostki:
1. Nie idzie ci najlepiej. Co chwilę upadasz i nie jesteś w stanie utrzymać się w pionowej pozycji nawet przez chwilę. Spędzasz ponadprzeciętnie dużo czasu na walce o utrzymanie równowagi. Nie jesteś w stanie pojechać za daleko, tym samym, nie robisz sobie też większej krzywdy. Za to pośladki masz nieźle poobijane i pewnie dyskomfort będzie towarzyszył ci jeszcze dobre kilka godzin. 2. Jeśli jesteś czarciarzem, twoim głównym problemem jest to, że jedna z twoich czart unosi się nad ziemią, a druga uparcie sunie po śniegu. Tym samym nie jesteś w stanie utrzymać ich w linii prostej i wjeżdżasz w drzewo znajdujące się na uboczu. Uderzenie nie jest bardzo bolesne, ale strzepujesz śnieg z gałęzi, a on dostaje się absolutnie wszędzie. Jeśli jeździsz na snowflowie, przednia część deski unosi się zbyt wysoko i lecisz do tyłu, a zjeżdżając w ten sposób sprawiasz, że śnieg dostaje się pod twoje ubranie. Tak, czy inaczej, to musi być wyjątkowo nieprzyjemne uczucie. 3-4. Prawdę mówiąc, mogło być gorzej. Jedziesz przed siebie i z boku wygląda to nawet, jakbyś coś potrafił. Zaliczyłeś kilka niewinnych przewrotek, ale robisz postępy. Szkoda tylko, że przypadkiem zbaczasz z trasy. Czyżby czarty, albo snowflow cię poniosły? A może nie spojrzałeś na mapę wystarczająco uważnie? W każdym razie, to nie była drogą, którą miałeś wybrać. Rzuć kostką. Parzysta: Oj! Przypadkiem wjechałeś na czarną trasę (LINK!!). Niestety, nie jesteś już w stanie zawrócić. Powodzenia. Nieparzysta: To ślepy zaułek. Na szczęście nie zjechałeś zbyt nisko, ale zawrócić musisz na pieszo. 5. Sama w sobie jazda jest w porządku, ale nie idzie ci najlepiej z hamowaniem. Z wymijaniem niestety też nie. Wpadasz na przypadkową osobę i oboje wpadacie w zaspę. Możesz oznaczyć konkretną osobę, albo jedynie założyć, że wpadłeś na miejscowego. Jeśli potrafisz jeździć, mógł tu zdecydować przypadek, brak umiejętności innej osoby, albo twoje rozkojarzenie. 6-9. Równie łatwo przychodzi ci jazda po śniegu, co unoszenie się kawałek nad nim. Pędzisz przed siebie i jesteś w tym naprawdę dobry. Możesz dodać sobie jedno oczko do wyniku na górze z innym poziomem trudności. 9-12. Nie tylko idzie ci świetnie, ale okazuje się, że niezły z ciebie instruktor. Jeśli jeździsz z kimś mniej doświadczonym, dzięki twojemu towarzystwu, może podnieść wynik swojego rzutu o 2 oczka. Ty sam możesz podnieść swój wynik o jedno oczko na innym poziomie trudności.
Autor
Wiadomość
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle nie miała pojęcia ile prawdy jest w tych wszystkich mugolskich powiedzeniach, choć dziadek wciąż powtarzał jej, że każda przypowiastka musi być poniekąd zgodna z rzeczywistością. Niemniej nie czuła potrzeby, aby przekonywać się o tym na własnej skórze, spotkanie z warstwą białego puchu może i było mniej bolesne niż uderzenie w kamienną posadzkę czy asfaltową nawierzchnię, ale równie nieprzyjemne. Zdecydowanie bardziej wolała się skupić na tym, co może czekać je w spa. Poruszyła niezgrabnie karkiem, który nieco bolał ją po nocy spędzonej w iglo. Może masażysta będzie w stanie coś na to poradzić? Blondynka zmrużyła oczy, zapominając o tym, że przyjaciółka i tak nie będzie w stanie zobaczyć tego gestu, który w żartobliwy sposób ukazać miał jej zdenerwowanie. - Wyglądasz bardzo młodo - oznajmiła uśmiechając się szeroko - Ale jak mogłaś iść na masaż beze mnie?! Nie wiem czy nie zraniłaś mojego serca zbyt mocno - powiedziała, łapiąc się teatralnie za serce, jednak jej usta opuścił dźwięczny śmiech. Oczywiście, że nie była zła na Nancy, jednak lubiła się czasem podroczyć, ot dla zabawy. - Teraz to już nie masz wyboru i musisz wybrać się razem ze mną! - oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Musiała przyznać, że zjazd w dół okazał się być lepszą zabawą niż początkowo przypuszczała. Miała pewne obawy, głównie dlatego, że najczęściej poruszyła się po powierzchni płaskiej, ubijając stromych górek. Na szczęście jej niepokój okazał się być bezpodstawny, a cały zjazd był super, dając dziewczynie zastrzyk adrenaliny i apetyt na więcej. Odetchnęła z ulgą widząc brunetkę całą. Zaskoczenie u Gab wywołał uśmiech dziewczyny, którą sytuacja zwyczajnie bawiła, choć jej samej na moment stanęło serce. W jakiś sposób czuła się odpowiedzialna za Nancy, która miała mniejsze doświadczenie i nie wykazywała dużej pewności siebie przy tym zjeździe. Odchyliła delikatnie głowę, pozwalając by zielone tęczówki omiotły widok za Puchonką, gdzie rosły drzewa, w niektórych miejscach bardzo gęsto. Aż dziwne, że nie zatrzymała się na żadnym z nich. - Zdecydowanie za dużo drzew - przyznała ze śmiechem, kiedy ruszyły w kierunku odpowiedniego stoku. Droga pod górę była znacznie trudniejsza niż w dół i zdaniem Gabrielle o wiele mniej przyjemna. Mięśnie, które dawno narażone nie były na taki wysiłek pracowały nieco ociężale, lecz szybko łapały rytm. Już po krótkiej chwili znalazły się na odpowiednim rozwidleniu, gdzie większość zjeżdżających mknęła w zupełnie innym kierunku niż postanowiła zrobić to panienka Williams. - Następnym razem proponuję jechać za tłumem, podążanie za nim nie zawsze jest złe - odparła, uśmiechając się szeroko, bo mimo obrania złej trasy brunetka wydawała się być bardzo zadowolona. Gab skłamałaby mówiąc, że jej to nie cieszy, miło było patrzeć na roześmianą buzię, a w oczach chęć kolejnego zjazdu. - Cieszę się, że Ci się podoba. No proszę może jeszcze przerośniesz mistrza - odpowiedziała, śmiejąc się przy tym głośno. Zdjęła z twarzy gogle, które wręczyła Nancy. - Trzymaj, będziesz w nich lepiej widziała, a mi ich brak nie wadzi. - oznajmiła, patrząc na nią wzrokiem mówiącym "nie próbuj mi nawet odmówić". Panienka Levasseur radziła sobie znacznie lepiej niż jej towarzyszka. - Kto ostatni na dole ten troll! - krzyknęła, co było jednoznaczne ze zgodą na rzuconą propozycję. Zajęła odpowiednią postawę, po czym zaczęła jechać, obejrzała się przez ramię patrząc jak brunetka w pośpiechu zakłada gogle i również rusza.
- Tak, tym razem będę trzymać się tłumu... Albo po prostu będe trzymać się ciebie! - Był to na pewno bezpieczniejszy pomysł niż puszczanie Williams przodem. Co prawda ostatecznie nic się nie stało, ale kto wie dokąd mogła dojechać zbaczając z trasy. Jakby trafiła na czarny stok mogłoby być mniej zabawnie. Dziewczyna natomiast była bardzo uparta i jeśli postanowiła sobie, że dziś nauczy się jeździć, to tak właśnie dziś będzie. A przynajmniej dołoży do tego największych starań. Zazwyczaj uważała swój upór za wadę, bo trudno jej było odpuszczać w przypadkach kiedy powinna sobie darować, ale tym razem mogło jej to wyjść na dobre. Gdyby zeszła ze stoku po kilku upadkach i zabłądzeniu to nie nazywałaby się Williams. Obserwowała jeszcze przez chwilę zjeżdżających ludzi próbując coś od nich podłapać. - Hej, jestem tylko nieogarnięta, a nie niedowidząca! - Odpowiedziała z udawanym oburzeniem, kiedy blondynka podała jej gogle, ale przyjęła je z wdzięcznością. Może wyeliminowanie śniegu w oczach pomoże jej skupić się na innych rzeczach, na przykład na podążaniu za przyjaciółką. Zresztą widząc spojrzenie jakim ją obdarowała Levasseur nawet nie śmiała się kłócić. Rzadko znajdowała się na tej pozycji, zazwyczaj to ona martwiła się o bliskich i starała się im pomóc w każdy możliwy sposób. Znalezienie się z tej drugiej strony wprawiało ją w lekkie zakłopotanie, ale mimo wszystko była bardzo wdzięczna, że Puchonka jej pomaga. - No to uważaj, bo troll cię goni! - Rzuciła ze śmiechem za Gabi, kiedy ta pomknęła w dół. Założyła pożyczone gogle na oczy, naciągnęła czapkę na uszy, głęboki wdech... I ruszyła. Tym razem czuła się zdecydowanie pewniej. Może to okulary dodały jej bonus do równowagi, a może po prostu zaczęła już łapać o co chodzi, ale udało jej się pokonać dłuższy fragment stoku bez żadnej wywrotki. Z każdym metrem rosła w niej pewność siebie, coraz swobodniej skręcała i omijała nierówne hałdy śniegu. Biały puch nie sypał jej w oczy, więc swobodnie obserwowała koleżankę parę metrów poniżej. Kusiło ją, żeby spróbować oderwać się na chwilę od ziemi, tak jak robiło to wielu mijanych narciarzy, ale mimo wszystko postanowiła jeszcze nie ryzykować. Może na czerwonej trasie? Dojechała na sam dół dłuższą chwilę po Gabrielle, zdjęła gogle i wbiła w przyjaciółkę swoje brązowe oczy, które aż błyszczały z podekscytowania. - Udało się! Jedziemy na kolejną trasę! - Złapała blondynkę za rękę i pociągnęła w kierunku czerwonej trasy gotowa na większe wyzwanie.
Dodatkowo: jednopostówka samodzielnej nauki, słów 3542.
Wynik:
Spoiler:
3-4. Prawdę mówiąc, mogło być gorzej. Jedziesz przed siebie i z boku wygląda to nawet, jakbyś coś potrafił. Zaliczyłeś kilka niewinnych przewrotek, ale robisz postępy. Szkoda tylko, że przypadkiem zbaczasz z trasy. Czyżby czarty, albo snowflow cię poniosły? A może nie spojrzałeś na mapę wystarczająco uważnie? W każdym razie, to nie była drogą, którą miałeś wybrać. Rzuć kostką. Parzysta: Oj! Przypadkiem wjechałeś na czarną trasę (LINK!!). Niestety, nie jesteś już w stanie zawrócić. Powodzenia. Nieparzysta: To ślepy zaułek. Na szczęście nie zjechałeś zbyt nisko, ale zawrócić musisz na pieszo.
....Popełnianie błędnych decyzji to ostatnimi czasy w jego życiu wątpliwa codzienność. W dzisiejszym odcinku postanowił spróbować pojeździć na magicznym snowboardzie bez żadnej rozgrzewki, którą doskonale wiedział, że powinien zrobić. Postanowił jednak pospieszyć się i olać tę część, która pozytywnie wpłynęłaby na jego ruch na ten cholernej desce i z pewnością pomogłaby mu lepiej jeździć. Był jednak podekscytowany na tyle tym dzisiejszym wyjściem, że ten temat był dla niego sprawą drugorzędną. Miał dzisiaj poćwiczyć i to nie byle co – zaklęcia w ruchu, szczególnie szybkim, to temat, który mierzwił go od dłuższego czasu. A że za miotłami zbytnio nie przepadał, to mógł poćwiczyć to w takich warunkach – szybkiej i coraz bardziej niebezpiecznej jazdy.
....Miał jednak na tyle rozsądku, aby pojawić się na początek na niebieskiej trasie. Miał zamiar zapoznać się z praktycznie całym ośrodkiem, ale z racji jego feralnego spóźnienia – nie miał pojęcia czy uda mu się to zrobić. Zaliczenie kilku czerwonych i czarnych tras było obowiązkiem, najpierw jednak wolał spróbować swoich sił na tych prostych i w ogóle przypomnieć sobie jak się jeździ. W końcu nie robił tego z rok!
....Z samego rana, wraz ze wschodem słońca wyszedł z łóżka nie budząc swoich współlokatorów. Przechodząc obok łóżka Éléonore nie mógł powstrzymać się, aby na nią nie spojrzeć i choć jego wzrok zatrzymał się na niej dość krótko, to jednak mimo wszystko jej widok wywołał na jego twarzy delikatny uśmiech. Zabierając odpowiedni sprzęt ruszył na stok, gdzie od razu przypiął swoje buty do snowflowu i zrobił kilka „kroków” bez większego problemu. Kilka mniejszych bądź większych wywrotek nie były dla niego problemem, zważywszy na słabo wyratrakowany stok i narastające muldy, ale i tak był zadowolony z tego jak szło mu na początku. A to on dopiero zaczynał zabawę, bowiem już za chwilę miał zamiar nawigować swoja deską za użyciem magii.
....Stanął stabilnie na dość płaskim terenie i wyciągnął swoje dłonie w kierunku ziemi. Skupił się na tym co chciał zrobić, powoli ruszając hałdami śniegu i tym samym zmuszając swój środek transportu do ruchu. Starał się utrzymywać ją dość prosto, jednocześnie próbując nie nadawać jej prędkości własnym ciałem. Nie było to takie proste, szczególnie kiedy trafiał na obniżenie terenu i snowflow jechał samodzielnie, ale wtedy starał się śniegiem go hamować. Skupienie się jednak na jednym nie pozwoliło mu zbyt dokładnie obserwować tego, co działo się wokół i szybko przekonał się jak wielki popełnił błąd.
....Deska skręciła z głównej trasy i poprowadziła go na kompletny freeroad, który czasami okazywał się być dużo gorszy od czarnych tras. Ten jednak był dość lekki jak na takie sytuacje i mimo wszystko pozwalał mu uniknąć samobójstwa z telemarkiem na najbliższym drzewie. Mógł swobodnie nadal bawić się w kontrolowanie swojego transportu, co ochoczo robił, skupiając się tym razem zarówno na przedmiocie jak i trasie przed nim. Nie było to proste zadanie, koniec końców zarył o ziemię starając się jak najszybciej zatrzymać deskę kolejnymi kaskadami śniegu rzucanymi za pomocą magii. Serce zabiło mu nieco szybciej, kiedy ostatecznie zatrzymał się i padł jak długi na ziemię przyglądając się sosnowym konarom nad jego głową. Leżał tak jeszcze kilka minut oddychając głęboko, szybko sprawdzając stan techniczny swojego ciała i w razie czego rzucając na siebie szybkie enervate.
....Podniósł się z ziemi i zerknął w dół, szybko zdając sobie sprawę, że jeśli zjedzie niżej to możliwość powrotu będzie dużo trudniejsza z racji braku wyciągu i olbrzymiej, pionowej ściany zdającej się być ślepą uliczką. Mruknął coś pod nosem nie odpinając deski, aby już po chwili rozpocząć dużo trudniejszy manewr bezróżdżkowy, a mianowicie jazdę pod górę.
....Ustawił się odpowiednio, aby nie zjechać w dół i skupił się na swojej desce, starając zmotywować ją do ruchu, chociażby głupimi zaklęciami typu wingardium leviosa. Jej opór był dość wytrwały, ale on również nie zamierzał się poddawać i mimo, że szło mu to nadwyraz wolno, to jednak snowflow ostatecznie przestał oponować. Miał wrażenie, że wieki trwała jego zabawa z magicznym poruszaniem tego środka transportu, ale był zadowolony z dzisiejszego ćwiczenia. Doszedł do wniosku, że woli jednak jeździć tradycyjnie, a ćwiczenia na desce spożytkować całkowicie na coś innego. [zt]
Wpadła do pokoju Sina niczym huragan i bez uprzedzenia wyciągnęła go na snowflow. Nie potrafiła jeździć, nigdy nie miała okazji się nauczyć, ale zawsze chciała spróbować swoich sił. Czarty aż tak jej się nie podobały, też były fajne, ale jak patrzyła na to z boku to była przekonana, że snowflow dostarcza więcej emocji. Marzyły jej się fikołki w snowparku, ale do tego ponoć trzeba było najpierw się nauczyć jeździć, więc kiedy zaszli do wypożyczalni po sprzęt, zgarnęła mapkę i odszukali na niej niebieską trasę. Od tego niby powinno się zacząć, więc nie było sensu kombinować. Ruszyli w wyznaczone miejsce i wsiedli na krzesełka, żeby wjechać na górę. - To jak, gotowy? Myślisz, że się nie zabijemy? Zakład kto pierwszy skończy twarzą w śniegu? - zapytała rozbawiona, nie przejmując się coraz większą wysokością, kiedy krzesełka zmierzały ku górze. Wyglądały na lichę, ale w końcu czego jak czego, ale wysokości na pewno się nie bała. Ściągnęła gogle, żeby oglądać widoki. - Nie wierze, ze dopiero dzisiaj się zmobilizowałam, tu jest tak świetnie... zrobimy sobie jakiś przyspieszony kurs, nie? Obskoczymy wszystkie stoki czy coś, chce przed wyjazdem jeszcze spróbować swoich sił w snowparku - uprzedziła go o swoich ambitnych planach, póki co nie przejmując się tym, że w miedzy czasie mogą się jeszcze połamać.
Tak dobrze się Sinowi leniuchowało w resorcie, że ani myślał porywać się na testowanie mniej czy bardziej ekstremalnych sportów zimowych. Oczywiście, siedziało mu w głowie sprawdzenie swoich sił na stoku, ale nie potrafił odsunąć na bok zdrowego rozsądku... ...z czym nie miała problemu Sol. Naramsin nieszczególnie oponował, jedynie w pierwszych słowach nieskutecznie walcząc o wolność do odpoczywania podczas wyjazdu. Ostatecznie z ciężkim westchnięciem tylko zaczął się ubierać, zostawiając solidną dawkę narzekania na później. Żeby sobie Gryfonka nie myślała, że można tak łatwo go przekonać... - Sol, nie wiem czy wiesz, ale mój brat aktualnie cierpi ze świeżo zrośniętą nogą... Niektórzy mogliby stwierdzić, że ze złamaniami nam nie do twarzy - ostrzegł, rozglądając się z równym zaciekawieniem co Irving. Fakt faktem, było tutaj całkiem niesamowicie i łatwo było zapomnieć o wygodzie ośrodka wypoczynkowego. Może faktycznie przejechanie się parę metrów po śniegu nie było takim złym pomysłem... - Wszystkie stoki? - Powtórzył z niedowierzaniem, spoglądając na swoją towarzyszkę ze szczerym zaskoczeniem. - Żartujesz? Słyszałem o czarnej trasie i chyba nie jest to zbyt odpowiednie dla takich nowicjuszy... - O Marduku, jak zawrócić te krzesełka...
Oczywiście, jak już zebrała się i przyszła, nie zamierzała mu darować. Cieszyła się, że nie protestował i poszedł z nią, nawet jeśli bez entuzjazmu. Nie zamierzała martwić się potencjalnymi konsekwencjami, może i nie umieli jeździć, ale przecież niewiele osób robiło sobie poważną krzywdę na stoku, wystarczyło zachować minimum ostrożności. Wygrzewała twarz w słońcu na krzesełkach i uśmiechnęła się, kręcąc głową. - Nie, nie, bez złamań. Złamania uniemożliwiają dalszą jazdę, a wtedy nigdy nie będziemy mistrzami, nie? Wierze, że masz więcej koordynacji niż brat - dodała, opierając wygodniej snowflow na barierce i rozsiadając się. Wjazd krzesełkami był całkiem długi jak na tak delikatną trasę, ale nie narzekała. - Może nie jest odpowiednie dla zwykłych nowicjuszy, ale my sobie poradzimy. Zresztą, ta czarna trasa nie może być taka straszna, najwyżej zjedziemy powoli - zbagatelizowała jego obawy i w końcu dojechali na miejsce, więc wyskoczyli z krzesełek i Sol już zaraz upadła na tyłek, ale udała, że to totalnie specjalnie, żeby mogła dopiąć swój snowflow. - Gotowy? - zapytała i zaczęła się nieporadnie zsuwać po śniegu. Na szczęście nie było tłumu na który musiała uważać, więc nawet w razie przypadkowego rozpędzenia mogło obyć się bez większej tragedii.
Zdusił w sobie chęć poprawienia Sol - nie miał parcia na zostanie mistrzem sportów zimowych, a już tym bardziej nie wierzył swoją wyższość fizyczną nad Erisumem. Ośmieliłby się stwierdzić, że to właśnie gryfoni bliźniak był tym sportowcem, podczas gdy Sin ze znacznie większą chęcią przesiadywał godzinami w jednym miejscu, rozszyfrowując specjalistyczną tematykę opasłego tomiszcza. - Jesteśmy niezwykłymi nowicjuszami? - Zadawał masę pytań, jak to miał w zwyczaju - dawno już nauczył się, że w ten sposób nie zaryzykuje niezamierzonym potokiem własnych prawd. - To określenie można uznać za niepokojące... Pewnie nawet by migał się od zeskakiwania z krzesełka, gdyby nie to, że musiał poprawić Sol i dopilnować, żeby sama nie porwała się zaraz na czarną trasę. Zamiast tego zachwiał się wyjątkowo niezgrabnie, cudem zachowując równowagę i w tym samym momencie dochodząc do wniosku, że ta cała zabawa w snowflow jest bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać. - Nie wiem. - Grunt to szczerość, byle tylko się jej nie poddawać. Anunnaki ruszył w ślady swojej towarzyszki, chcąc najpierw zobaczyć jak to w ogóle ma działać, a dopiero potem organizować wyścigi dla utalentowanych inaczej.
- Dokładnie! A tam niepokojące - machnęła ręką i cieszyła się, że już po chwili mogą faktycznie spróbować swoich sił. Przed wyjściem z resortu trochę się obawiała jak im pójdzie, ale teraz wydawała się być całkowicie wyluzowana i nie martwiła się absolutnie niczym. Wystarczyło zjechać od góry do dołu, masa ludzi to robiła, więc nie mogło to być nic niewykonalnego. - Czyli gotowy - podsumowała i zsuwała się coraz niżej, zerkając, czy "jedzie" zaraz za nią. To nie było zbyt poradne, ale o dziwo, jakoś brnęli ku dole. Z boku z całą pewnością było widać, ile kosztuje ich każdy możliwy ruch, ale przynajmniej nie wylądowali twarzą w śniegu. Jeszcze nie. Spróbowała nawet się trochę podnieść i skierować końcówkę deski ku dołowi, ale tak szybko przez to przyspieszyła, że wycofała się z tego jak najprędzej. Nie potrafiła hamować, a to mogła być spora przeszkoda przy takich eksperymentach. - Nie jest źle, nie? Mówiłam, że mamy potencjał... - zauważyła, zsuwając się coraz niżej i zerkając, czy chłopak się jeszcze trzyma bez większego problemu. Wyglądało na to, że radzi sobie całkiem nieźle. Poprawiła gogle na nosie i zauważyła, że zaczynają jej trochę parować, co nie było raczej dobrą oznaką. - To co, niedługo próbujemy trochę polecieć? - podsunęła, bo skoro już potrafili utrzymać się na ziemi, to może mogli spróbować swoich sił też w powietrzu.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Jednocześnie go fascynowała i doprowadzała do szału. Jak to było możliwe? Nie był w stanie nawet domyślić się, co chodziło krukonce po głowie. Miała intensywne spojrzenie, mogące sprawić kłopoty lub spełnić jego oczekiwania. Właściwie nawet nie pomyślał, gdy jej odpisywał na propozycję czart, że mogła mieć w głowie coś innego niż chęć przyjacielskiego spotkania. Bo i po co dlaczego? Skoro go nie chciała. Z drugiej jednak strony baby były niebezpieczne i przebiegłe, szybko zmieniały zdanie. Zielone ślepia przemknęły przez jej buzię, na próżno szukając wskazówek. Nie był fanem takich sytuacji, gdy ktoś mówił do niego w sposób, w jaki robił to ojciec. I teraz Melusine. Ojcu jednak się nie sprzeciwiał, czując wdzięczność za utrzymanie i wychowanie ich pomimo nieobecności matki. Nie podążał już za starym Rowlem tak ślepo, jak kiedyś, jednak wciąż brał pod uwagę przekazywane mu przez niego mądrości. Mantry wbijane do głowy. Była przerażająca, bo nie wiedział, o co jej chodzi. Zmarszczył brwi z miną trochę dziecka, prychając bezgłośnie i zaprzeczając ruchem głowy. - Oczywiście, że można. Po co mieszać w zabawę uczucia? Zapytał całkiem poważnie, chociaż wciąż brzmiał miło i spokojnie. Jego napady agresji i utrata kontroli zdarzały się coraz częściej, jednak ratował go rozmówca. Nie huknie przecież na czystokrwistą czarownicę, którą wyobrażał sobie w bieliźnie. On naprawdę wierzył, że ma nad sobą kontrolę i nie chciał nawet myśleć, że te wszystkie romantyczne uczucia czaiły się gdzieś w jego wnętrzu. Nie podejrzewał jej o zakochanie się, zwłaszcza po rozmowie na temat związku z kobietami i tradycji w jej rodzinie. Przeklął pod nosem, gdy odjechała, zbity z tropu i trochę wkurwiony. Na cholerę stawiała go w takiej sytuacji? Uznał jednak, że tutaj prawda jest jedynym rozwiązaniem. Pocałował ją krótko i intensywnie, bezczelnie jeszcze sprawdzając ich smak koniuszkiem języka. Przecież zawsze był go ciekaw, a nigdy nie dostał. Uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla siebie sposób, pojawił się ten niebezpieczny błysk w spojrzeniu, który sugerował przejście w tryb jakiegoś zdobywcy. Z pewnością widok jej twarzy na długo zostanie mu przed oczyma, bo w takim zaskoczeniu nie miał okazji jeszcze Melusine widzieć. Może to dlatego, że świetnie całował i umarła z wrażenia? Mówił więc z uśmiechem i spokojem, przelotnym grymasem zadziorności na twarzy. Jakkolwiek dużym skurwysynkiem by nie był, zawsze pozostawał szczery wobec siebie oraz innych. Nie mógł tego porzucić , zwłaszcza gdy nie był widocznie zbyt mądry, aby ją zrozumieć. - Nigdy nie zamierzałem pytać. - odparł ze wzruszeniem ramion, żałując trochę, że nie zrobił tego wcześniej. Może to by coś zmieniło i jednak chciałaby relacji czysto-fizycznej, w których był tak doskonały? Wcale nie chodziło mu o powalenie krukonki na kolana, nawet przez myśl mu to nie przeszło. Intrygi snuł tylko przeciw tym, których szczerze nie lubił. Ona była trochę inną kategorią w jego głowie. Brunet przeczesał włosy, przesuwając spojrzeniem po jej twarzy, chyba trochę zdziwiony, bo spodziewał się, że dostanie w mordę. Zamiast tego oparła dłoń o jego tors, sprawiając, że po ciele przebiegł mu dreszcz. I każde kolejne słowo, które mówiła, wkurwiało go bardziej. Zupełnie tak, jakby siedziała w jego głowie i myślała, że wszystko wie. Widocznie inaczej rozumieli pojęcie tkwienia na smyczy. Wcale mu się nie podobały jej słowa. Oczywiście, że nie tkwił w miejscu. Świetnie się bawił, korzystał z życia i nie miał za sobą bagażu. Nie był nieszczęśliwy, wręcz przeciwnie! Nie potrzebował stałości, która tylko komplikowała codzienność. Życie bez zobowiązań, życie niezależne — niby gdzie to pasowało do smyczy? Zacisnął dłoń w pięść, wbijając sobie paznokcie w skórę. Robiło mu się gorąco, policzki mu się rumieniły i nie było to od romantycznych uniesień. Wcale nie rozumiał. - Melu, daj spokój. Nie brnij w to i nie mów mi o smyczy, skoro masz tak małe o mnie pojęcie. - rzucił w miarę spokojnie, siląc się na delikatny uśmiech. Wciąż patrzył jej w oczy, łudząc się, że to go uspokoi. Podobnie jak jeden z loków opadających na jej buzię. Zamiast uległości, była w jej oczach determinacja, a ułożenie dłoni na jego policzkach sprawiło, że sam uniósł brew, niezbyt wiedząc, o co jej chodzi. Jej wrażliwość emocjonalna była ponad jego mózg, jednak przymknął oczy, udając, że rozumie. Nie widział jednak żadnej różnicy pomiędzy jego wolnością, a jej. Bo przecież była taka sama, prawda? Zacisnął usta, zatrzymując na chwilę powietrze w płucach. Pięknie, kurwa pięknie. Biegał pół roku lub dłużej za złotoustą czarownicą, która mamiła swoim wdziękiem i próbowała tym spokojnym głosem godnym dobrego duszka wedrzeć mu się do głowy. Chciał coś powiedzieć, otworzyć oczy i się zbulwersować, że przecież widzą i czują to samo, że śnieg skrzypiący pod nogami nie jest przecież niczym wyjątkowym. Jednak nie, ona widocznie miała plany do końca zrobić mu papkę z resztek mózgu i go pocałować, czego on, Charles Rowle nie mógł zignorować. Bo i jak? Całowała go jednak w sposób, który nijak znany mu był ze swoich przygód. Pocałunki zwykle były szybkie, pełne pasji i zaangażowania, splątujące dwa oddechy w jeden. Chciała go tym uspokoić? Zauważyła, że się wkurwił? Mimowolnie ułożył dłonie na jej talii, przyciągając ją bliżej i wyzywając się w myślach od skończonego, łatwego idioty. Oddawał jej jednak pocałunek niczym dziecko łase na słodycze, chociaż obrazy i myśli układające mu się przed oczyma była zgoła inne, niż powinny. Uniósł powieki natychmiast, gdy się odsunęła. Cofnął dłonie, krzyżując je na swoim torsie i zaciskając palce na ramionach, wbił w nie palce. - Jesteś przebieglejsza, niż sądziłem. - zauważył z delikatnym oburzeniem, przymykając na chwilę oczy i wpuszczając ze świstem powietrze z ust, poczuł na nich smak jej warg. I wtedy znów zaczęła mówić rzeczy, których nie rozumiał i które za pewnie rozumiał całkiem inaczej, niż chciała mu przekazać. Dlaczego tak usilnie chciała na niego wpłynąć i go w jakiś sposób zmienić? Nie rozumiał. Nie potrafił ogarnąć swoim widocznie mało rozwiniętym intelektem, jak mogła oczekiwać od niego czegokolwiek poza tym, co jej oferował sam z siebie. Pokręcił głową z niedowierzaniem, przeczesując nerwowo włosy. - Nie rozumiem, czego ode mnie oczekujesz. - rzucił wprost, poruszając palcami u rąk w nerwowym geście. Jakim kurwa ogniem i o co chodziło z wodą i powietrzem? Zamrugał, gdy wspomniała o tych cholernych łyżwach, zerkając w dół na swoje czarty. Przez to wszystko i o tym zapomniał, odechciało mu się jeździć. - Ograniczenia i pakiety? W sensie, że niby nie mogę Cię całować? Mam złamać słowo? Określić się? Najpierw za Tobą biegam, potem masz mnie gdzieś, potem znikasz, a teraz jesteś i zapraszasz mnie na randkę. Wyrzucił bardziej do siebie niż do niej, bo zaczęła już zjeżdżać w dół. Znów przeklął, bo nie mógł przecież jej zostawić, dopóki nie zjedzie bezpiecznie na dół. Miałby wyrzuty sumienia, gdyby skręciła sobie kark, niezależnie jak zły na nią był za te wszystkie słowa, bardzo godzące w jego ego i niezależność. Tragicznie znosił próby przekonania go, że postępuję źle, chociaż robił to w zgodzie sam ze sobą. Ruszył więc za nią, asekurując, bez słowa jednak. Czasem przesuwał spojrzeniem po jej twarzy. Na szczęście sport skutecznie rozładowywał napięcie, nawet tak wielkie, jakie miał w sobie. Gdy znaleźli się na dole, usiadł na jednej z ławek i zaczął ściągać czarty, aby odnieść je do wypożyczalni. - Nie obchodzę walentynek i spędzam je z Cassem, ale jak chcesz, możemy iść na łyżwy. Nie jestem jednak przekonany, czy świadomie zapraszasz tam mnie i moje pakiety. - rzucił, podnosząc na nią wzrok, siląc się na krótki uśmiech, chociaż wszystko w nim buzowało. Poniekąd te łyżwy też jej obiecał, a on zawsze słowa dotrzymywał. Złapał narty w dłonie, zostając w zimowych butach, czując pod nogami miękki i skrzypiący śnieg. Mogła widzieć te wszystkie nerwy, brak zrozumienia, odrobinę żaru, zainteresowania — na jego twarzy. Cały ten koktajl emocjonalny czaił się w spojrzeniu. Westchnął jeszcze, ruszając leniwie w stronę wypożyczalni. - Nie zabij się na tych czartach i przemyśl to sobie. Jak dalej będziesz chciała się spotkać, napisz do mnie. Obiecałem Ci łyżwy. Ah i jeśli się spotkamy, nie obiecuję, że nie będę Cię całował. Dodał jeszcze ze wzruszeniem ramion na pożegnanie, a potem opuścił stok, zwracając sprzęt i kierując się do resortu. Był wykończony tym spotkaniem, jej słowa bębniły mu w głowie. Wcale nie był zadowolony z tego, co usłyszał. Nie miała przecież wcale racji. Jednak nie mógł jej przecież całkiem zignorować, nawet jeśli ona nie była świadoma, na co godzi się, decydując się jednak na te łyżwy.
Snowflow nie oferował zbyt wiele... mobilności? Naramsin potrzebował chwili na przyzwyczajenie się, że obie nogi ma unieruchomione. Desperacko trzymał się równowagi, którą jakimś cudem udało mu się złapać bardzo szybko - próbował odnaleźć uroki sportu, do którego tak wiele płakało. Próbował rozbudzić też w sobie dawno zaklętą dziecięcą uciechę, której tak często zazdrościł Erisumowi. Ostatecznie przesuwał się do przodu, niczego nie połamał i... I nawet zaczął się nieco rozluźniać, podglądając poczynania mijanych mniej czy bardziej doświadczonych snowflowistów. Wiedział już, żeby nie pochylać się jak tamta blondynka, która wylądowała w zaspie. Wiedział też, że ugięte kolana widocznie pomagały tamtego ścigającemu się chłopcu. - Nie jestem pewny tego potencjału... - Acz kiedy Sin za coś się zabierał, prowadził to do końca i dawał z siebie wszystko. Teraz miało być podobnie; świadomość, że ten sport może nie być szczególnie zabójczy, rozpaliła w nim chęć do opanowania przynajmniej podstaw. - Ale w sumie, spróbujmy? - Raz unilamie śmierć, nie ma co odwlekać. Byle się nie zabić!
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zdążyła oddalić się ze swoim flowboardem od Carmel i Leo na tyle, że rzeczywiście w samotności mogła popróbować nieco swoich sił na względnie nowym dla siebie sprzęcie. Początkowo niezbyt płynnie jej poszło przerzucanie się z czart na deskę - nagle musiała mieć ciągle nogi razem, zupełnie inaczej się na tym hamowało, a przede wszystkim jazda odbywała się 'bokiem'. Nie miała łatwych początków - przewrotek nawet nie liczyła, a cały ten proces uczenia się jazdy od nowa pożarł jej uwagę na tyle, że nie pilnowała, dokąd zmierzała i kiedy oddzieliła się od pozostałych jeżdżących. Przez jakiś czas było okej - w końcu pusty stok był jej na rękę, rozbijanie się o siebie nawzajem raczej nie przyczyniało się zbyt pozytywnie do procesu nauki. Dopiero po zjechaniu na dół zorientowała się, że dotarła kompletnie nie do miejsca docelowego na całej trasie i nie za bardzo miała inne wyjście od tego, by pieszo wspiąć się w górę stoku. Odpięła flowboard od butów, przypięła go do plecaka, aby nie zajmował jej rąk, a potem podreptała w kierunku początku trasy. Tam, jak gdyby nigdy nic, oczekiwała na dotarcie pozostałych towarzyszy niedoli. A może była to wyłącznie jednorazowa złośliwość losu? W końcu po pokonaniu trasy już czuła się wystarczająco pewnie, aby tym razem pokonać ją zgodnie z kierunkiem zjazdu.
Morgan popędziła na stok tak szybko, że Carmel zdążyła kilka zastanowić się, czy aby na pewno nie znajdzie jej gdzieś w jednej z licznych knajpek i barów; wiedziała jednak, że zapiecek to nie jest miejsce, do którego ciągnie jej przyjaciółkę i stok wydał jej się najrozsądniejszym miejscem. Oczywiście omal się nie zgubiła, a kiedy wjechała wyciągiem na górę, mało brakło, a zupełnie wbrew swojej woli podążyłaby czerwoną trasą. Taką to nic tylko puścić samopas i patrzeć jak walczy o przetrwanie. Uratowało ją to, że ostatecznie zauważyła jej początkowe zmagania z deską i zawróciła póki było to możliwe. — Żebyś tylko po stoku tak śmigała jak przed Leo — zażartowała i rozejrzała się za nauczycielem, ale tego nie było w zasięgu jej wzroku. Nie przeoczyłaby go przecież. — Niebieska na rozgrzewkę, ale dopiero na czerwonej jest prawdziwa zabawa. Dajesz, Davies! Zjechała kawałek, szczerząc się do przyjaciółki, a potem założyła gogle, które do tej pory miała na kasku i z okrzykiem radości ruszyła na dół, zgrabnie wymijając ludzi. Dawno nie jeździła, ale rodzice praktycznie co roku zabierali ją w góry, więc jedyne co musiała zrobić to odkurzyć posiadaną umiejętność. Okazało się to łatwiejsze niż przypuszczała i szybko zaczęła wyprzedzać ludzi, zgrabnie balansując ciężarem swojego ciała. Kilka razy wzbiła się nawet w powietrze, co było najtrudniejsze w tym wszystkim. Już na dole pokazała Moe żeby kierowała się w stronę czerwonej trasy. Szkoda było czasu na takie banały!
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Uśmiechnął się pod nosem, bo jak zły by na nią nie był, samo myślenie o ich pojedynku sprawiało, że chciało mu się śmiać. Z całej ich znajomości, było to dla niego jedno z przyjemniejszych wspólnych wspomnień – pewnie dlatego, że jako jedno z niewielu miało miejsce zanim wyrządził jej krzywdę. Potem... potem już nigdy nie było tak samo. — Dawno nie łamałaś przy mnie kończyn, Rowle, chętnie popatrzę — powiedział ze słyszalnym rozbawieniem w głosie, a zaledwie wypowiedział na głos te słowa, dotarło do niego, że znów niepotrzebnie się spoufala. Choć kąciki jego ust ciągnęło ku górze, on skupił się na tym, by powędrowały na standardową, obojętną wysokość. Dlaczego była dziś taka... normalna? Łatwo było z nią rozmawiać kiedy zachowywała się w taki sposób, ale nie ma się co oszukiwać, na pewno kryło się za tym jakieś drugie dno. Chciała uśpić jego czujność? Może zbliżyć się, by zadać cios prosto w plecy... Wiedział jedno: skoro wcześniej zaczęła mówić o ich problemach, stała się niebezpieczna, a on nie bratał się z niebezpieczeństwem kiedy nie potrafił przewidzieć jego skali. Nakazał sobie dystans i nijak nie skomentował jej lęku, choć końcówka języka bez mała szczypała go boleśnie, chcąc wyrzucić na zewnątrz jakąś kąśliwą uwagę, która w jego wykonaniu byłaby ni mniej, ni więcej tylko potwierdzeniem żywionej do niej sympatii. Na Merlina, stawał się tak słaby, że czuł obrzydzenie do samego siebie. Niegdyś bez problemu nie tylko zignorowałby jakiekolwiek uczucia, ale i powiedziałby coś na tyle nieprzyjemnego, by dała mu spokój. Teraz tylko milczał z nieodgadnionym wyrazem twarzy. — Umiem. I nie, mam ciekawsze rzeczy na głowie. Nie zabij się przy schodzeniu — powiedział, bo i właśnie docierali na szczyt; przygotował się i płynnie zjechał, zatrzymując się na moment żeby poprawić rękawiczki. Kątem oka spojrzał jak sobie poradziła i westchnął, widząc jak próbuje zebrać się z ziemi. Zostawi ją, to jeszcze zginie i pozbędzie się narzeczonej, to zaś – wbrew wszelkim jego odczuciom i pragnieniom – wcale nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Zbliżył się do niej i wyciągnął rękę, pomagając jej wstać. — To może na początek lekcja upadania, hm? — kącik ust drgnął zdradziecko, wyjawiając rozbawienie. Zdjął gogle i założył je na kask, bo wyglądało na to, że w obecnej sytuacji i tak na nic mu się nie przydadzą. Ba, czarty właściwie też, ale ich nie zamierzał się pozbywać.
Prawda była taka, że ona ten pojedynek też wspominała ze sporym sentymentem. Wtedy może nie wywarli na sobie najlepszego wrażenia, byli sfrustrowani swoją nieudolnością, a jej wygrana nie była nawet czymś, czym mogła się poszczycić, ale z perspektywy czasu na wszystko patrzyła inaczej. W porównaniu do wszystkiego, co działo się później, to pierwsze spotkanie było po prostu normalne. - W to nie wątpię - pokręciła głową i poprawiła gogle na twarzy, widząc, że powoli docierają. Zauważyła, że był milczący, ale też nie było to dla niego coś szczególnie nietypowego. W dodatku w ich relacji chyba nigdy nie wiedzieli na czym stoją i chociaż ich ostatnie spotkanie dziwnym trafem skończyło się nawet miło, to samo w sobie było trudne i znowu zdobyli się tam na trochę szczerości, powiedzieli rzeczy, które wcześniej nie padły. Zastanawiała się, czy Nate przypadkiem po przemyśleniu tego na spokojnie nie uznał, że dystans musi wrócić. Ona z kolei zamierzała chociaż spróbować go trochę zmniejszyć. Prawdę mówiąc, mimo wszystko spodziewała się zgody, zwłaszcza, że proszenie o pomoc nie było jej najmocniejszą stroną. Starała się nie dać po sobie poznać zawodu i odjechała w kierunku niebieskiej trasy. Oczywiście nie zajechała zbyt daleko, bo zaraz całkowicie straciła równowagę i runęła na ziemię. Skrzywiła się. Wiedziała, że to będzie fatalny pomysł i już nie miała pojęcia, po co się w ogóle za to zabrała. Ledwo ruszyła i już zaliczyła upadek, nie miała pojęcia jak ma dotrzeć na sam koniec. Podniosła spojrzenie, kiedy usłyszała nad sobą znajomy głos i podała mu rękę, jak już jednak zdecydował się jej pomóc. - To chyba już załapałam - przewróciła oczami, podciągając się do góry. Kiedy stanęła, zachwiała się i szybko go złapała, zahaczając czartą o jego czartę. O dziwo udało jej się przez chwilę utrzymać równowagę w tej pozycji i nawet uśmiechnęła się lekko, zadowolona - Jak to jest, że zawsze jak upadam jesteś w pobliżu? - zauważyła i przerzuciła ciężar z nogi na nogę, a po chwili wahania dodała - może powinnam spadać częściej? - to chyba miało brzmieć jak coś na kształt flirtu, ale zrobiła się z tego raczej obietnica. Jej czarta zsunęła się w dół i nie udało jej się nawet utrzymać przy mężczyźnie, pojechała do tyłu i po chwili skręciła w prawo, z piskiem lądując w krzakach.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Uniósł brew, ale nic nie powiedział. Upaść umiał każdy głupi, nawet dziecko, które poza tą jedną rzeczą nie posiadało praktycznie żadnych innych umiejętności; ale upaść tak, żeby nie zrobić sobie przy tym krzywdy? Cóż, życzył jej powodzenia i pozostawało mu liczyć, że jego narzeczona nie opuści stoku w kilku kawałkach, ewentualnie w jednym, ale powyginanym pod nienaturalnymi kątami zdradzającymi złamane kończyny – bo on zdecydowanie nie zamierzał jej przekonywać, że powinna go teraz wysłuchać. Skoro uważała, że wie lepiej, to w porządku. Swoje pedagogiczne powołanie pozostawił w murach Hogwartu. Zresztą… kiedy ostatnio próbował jej coś tłumaczyć, tylko się pokłócili. Wtedy, w parku, co najmniej kilka wieczności temu, kiedy próbowała uderzyć go w twarz. Albo i uderzyła? Zacierało mu się to w pamięci. Odruchowo wyciągnął ku niej ręce, widząc, że nie radzi sobie z ustaniem w jednym miejscu i nieco znieruchomiał kiedy kontynuowała swoją niepokojąco radosną paplaninę. — Zawsze staram się być tam, gdzie czeka mnie nieco rozrywki — skwitował, starając się nie wchodzić na bardziej emocjonalny grunt, który teraz tylko komplikowałby całą sytuację. Jej pytanie można było interpretować na wiele różnych sposobów, a każdy z nich siał w jego myślach absolutne spustoszenie. W co ona ze mną pogrywa? Sens jej słów ledwie do niego dotarł kiedy już odjeżdżała beztrosko w dół, tyłem do całego boskiego świata i, o zgrozo, prosto w sam środek obszernego krzaku. Nathaniel zamiast się przerazić, roześmiał się w głos i dopiero po krótkiej chwili ruszył za nią, gotów pomóc jej zebrać się ze śniegu. — Właśnie tak się to kończy kiedy próbujesz być dla mnie miła. Nie rób tego więcej, tak dla własnego dobra. Otrzepał ją z białego puchu kiedy tylko się podniosła i przyjrzał jej się przeciągle. Czy to jakiś sygnał nienawiści od całego świata, że akurat teraz, kiedy naprawdę chciał ją od siebie odsunąć, musiała być tak uroczym stworzeniem? — Jak czujesz że tracisz kontrolę to lepiej się przewrócić zamiast jechać na złamanie karku. Co Ty na to żeby dla odmiany pojechać przodem? Czyli jednak miał z nią jechać? Cholera jasna. Czasem to było silniejsze od niego.
Było trudno. Dawno nie była przy nim taka... normalna. Szczera, otwarta, miła i uprzejma w każdy możliwy sposób, naprawdę trudno było jej coś zarzucić. Chyba, że właśnie podstęp. Czy Nate miał podstawy do takich przypuszczeń? Poniekąd tak. Z drugiej strony, wiedział też, jak marną jest aktorką, więc teraz musiałaby albo drastycznie podnieść poziom umiejętności, albo faktycznie niczego nie udawać. Tylko te dwie opcje wchodziły w grę, a on i tak postanowił wybrać tę niewłaściwą. Miał rację. Bycie miłą nie zawsze popłacało. A w ich wypadku - nie popłacało nigdy. Zawsze jak jedno z nich się starało, drugie koncertowo wszystko psuło. Czyżby teraz nawet jej entuzjazm miał okazać się niewystarczający, żeby złamać tę dziwną klątwę? - Nie lubisz, jak jestem dla ciebie miła? Nigdy? - dopytała z błyskiem w oku, kiedy podniósł ją z ziemi i pomagał jej strzepywać z niej śnieg. Złapała się go znowu, żeby po raz kolejny nie upaść, albo przynajmniej spróbować utrzymać się na nogach. - Nie czułam, jakbym mogła w ogóle upaść. Może faktycznie powinieneś mnie o tym nauczyć trochę więcej - dodała i przyglądała mu się dłuższą chwilę. Na tyle długo, że można było przypuszczać, że jakiś plan snuje się w jej głowie. To była prawda, pojawiła się pewna konkretna myśl, ale zanim zdążyła się choćby nachylić, on już się odezwał i jego głos, chociaż względnie miły, sprowadził ją na ziemię. - Spróbujmy. Będziesz mnie asekurował? - poprosiła, ustawiając się na nartach wygodniej, ale nie do końca wiedząc, co konkretnie powinna zrobić. Była gotowa zjechać w dół nie oglądając się za siebie. Tylko czy był?
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Potrafiłby na palcach jednej ręki wyliczyć ile razy zdarzyło im się być dla siebie miłymi. Za każdym razem kończyło się to tragicznie. Wyciągał ją z jeziora? Zaczynali grać o dziennik, którego oczywiście nie mógł jej wtedy odpuścić. Grali i całkiem nieźle się bawili? Na salę wchodził bogin, który obdzierał go z najmroczniejszych tajemnic. Rozmawiali? Zaczynali się kłócić. Kochali się? Któreś z nich uciekało. To tak jakby byli z góry skazani na porażkę. Ale czy to nie właśnie dlatego wiecznie skazywali się na swoje towarzystwo? Przesunął zębami po delikatnie spierzchniętej, zimnej wardze, starając się poza tym wyglądać tak obojętnie, jak tylko potrafił. Nieporadna maska pękała tu i ówdzie, ale generalnie całkiem nieźle spełniała swoją rolę. Chowała go – przed nią i przed resztą świata. — Przestajesz zanim nadążam zauważyć — stwierdził niby to z rozbawieniem, choć za jego słowami kryły się ogromne pokłady nigdy nie wypowiedzianej na głos goryczy. Choć była to jedynie odzywka, która miała jedynie zamknąć jej – dziś wyjątkowo rozgadane – usta, była bardziej szczera niż mógłby przed nią przyznać. Bo czyż nie tak właśnie było? — Zawsze da się upaść, Rowle. Zawsze. — Zjechał kawałek, idąc przy tym za jej przykładem – zrobił to bowiem do tyłu, uważając, by nie pojechać za szybko i nie staranować Merlinowi magię winnych ludzi znajdujących się za (przed?) nim. — Powiedzmy, że nie dam Ci tu marnie umrzeć — uśmiechnął się mimowolnie, a potem zgrabnie zatrzymał, czekając aż nieco go wyprzedzi. Wolał mieć ją przed sobą niż za nią, skoro w trakcie jazdy miał na nią uważać. Ilekroć upadała, pomagał jej (niby od niechcenia, niby z łaską, niby krzywiąc się z wyrzutem) wstać i w ten oto sposób dotarli na sam dół. To był prawdopodobnie najmozolniejszy zjazd w całym jego życiu.
Faktycznie tak było. Zapominała się, dawała mu trochę swojej uwagi, a potem szybko się reflektowała i wycofywała, jakby bała się poparzyć przy dostatecznie mocnym zbliżeniu. Czy to jednak było takie dziwne? W końcu poparzył ją nie raz, a ona obiecała sobie, że będzie unikać tego ognia jak tylko się da, żeby chociaż raz zdążyć się porządnie wyleczyć przed kolejną próbą. Czuła, że teraz była już zdrowa, blizny były wyraźne, ale nie tak dotkliwe, przez chwilę naprawdę się nie bała i nie przyszło jej do głowy, że tym razem to on może się wystraszyć. Igrała z jego cierpliwością, może w pewien sposób nawet z jego uczuciami i chociaż nie robiła tego celowo, to nie było przemyślane i perfidne, to nie zmieniało faktu, że zagrania były bolesne i sprowadzały ich obojga do nieodpowiedniego punktu. - To teraz przyjrzyj się dobrze - odparła cicho, uśmiechając się do niego trochę zaczepnie, a trochę obiecująco. Mógł uwierzyć w jej intencje, nic nie knuła, niczego nie miała żałować. Tak jej się wydawało. Zjazd był pokraczny, ale względnie udany. Dzięki asekuracji chłopaka poczuła się pewniej i chociaż dalej nie nauczyła się upadać, wytrwale utrzymując się na dwóch nogach aż do samego końca zjazdu, to poszło jej naprawdę dobrze i zaczęła powoli przejmować kontrolę nad czartami. Większość czasu pługowała, ale to się nie liczyło. Czuła się jak król stoku. Problem miała jednak z wyhamowaniem. Złapała mocno Nate'a za kurtkę i w końcu zatrzymywała się, przerzucając ciężar na jego ciało. Z tak pokazowym rozmachem zjechali trochę na bok, na szczęście nie zjeżdżając w krzaki, ale zdecydowanie w kawałek pustego stoku, który trudno było dostrzec z samego toru. Gdyby nie była tak beznadziejną czarciarką, można by pomyśleć, że zrobiła to specjalnie. - To będzie coś nowego, ale należy ci się podziękowanie za pomoc, nie? - uśmiechnęła się i nachyliła do niego, pewnie i zdecydowanie muskając jego usta. Jeśli tak wyglądało ryzyko, które obiecała sobie podejmować, to nie było tak źle. Jeszcze.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Parzyłby ją mniej, gdyby nie nauczyła go tego, że jeśli nie wyprowadzi odpowiednio szybkiego i mocnego ataku, to on oberwie. Nie lubił być ofiarą; ba, bał się tego panicznie, więc robił wszystko, by do tego nie dopuścił. Musiał mieć kontrolę, potrzebował planu i za wszelką cenę pragnął zwyciężać, nawet kiedy do starć dochodziło na gruncie relacji międzyludzkich. Zwłaszcza wtedy. Musiał mieć kontrolę, której teraz nie miał nawet w najmniejszym stopniu – tak nad sytuacją, jak i nawet nad samym sobą. Starał się trzymać dystans i ostatecznie raczej mu to wychodziło, lecz zaskakiwał go trud, z jakim mu to przychodziło. Wmawiał sobie, czy naprawdę była miła? Miała dobry humor, czy coś kombinowała? Uśmiechała się dziś tak... Głupcze Nie mógł jej ufać, nie teraz, kiedy wiedział już co zrobiła. Co powiedziała. Jak go zdradziła. Czy była mu cokolwiek winna? Pewnie nie, zwłaszcza w jej własnym rozumieniu ich relacji... naiwnie zostawił w przysiędze lukę, która miała ją chronić, a teraz dowiadywał się, że zaczynała z niej korzystać. To głupie, że wierzył, że tego nie zrobi. Nie był tego nawet świadomy – tej głupiej ufności; po prostu założył, że nie jest do tego zdolna. I pomylił się, dokładnie tak jak tego nienawidził. Rzeczywistość dotarła z niego opóźnieniem. Najpierw przyszedł dotyk chłodnych, delikatnie spierzchniętych na mrozie warg i zapach świeżego powietrza, którym nasiąknęła jej skóra i włosy; słowa nadeszły w drugiej kolejności, w pierwszej chwili muskając przyjemnie jego uszy, w drugiej zaś... Druga chwila nie miała znaczenia. Instynktownie odpowiedział na ten nienachalny pocałunek, na dłużej złączył ze sobą ich wargi, szybko przypominając sobie jak dobrze do siebie pasują. Wpadł w tę pułapkę i byłaby go łatwo pochłonęła, gdyby nie fakt, że w momencie kiedy chciał się do niej zbliżyć, odkrył, że nie może. Wpięte wciąż czarty uniemożliwiały ruch, a kaski znacząco utrudniały namiętne pocałunki, do których ostatecznie nie doszło. Tak, w drugiej chwili dotarł do niego sens. Teraz uświadomił sobie zaś jak bardzo był słaby. Poczuł wściekłość na nią i na samego siebie, ale zamiast dać to po sobie poznać, wyprostował się, górując nad nią o dumne trzydzieści centymetrów, po czym wypiął się z czart. — Podziękowanie przyjęte, nie jesteś mi już nic winna. — Powiedział tak sucho i zimno, że mógł śmiało konkurować z szalejącym na stoku wiatrem. Schylił się po swoje czarty, spojrzał na nią raz jeszcze, a potem odwrócił się i odszedł, gotów zaszyć się gdzieś, gdzie nie znajdzie go tak łatwo. Sam nie wiedział co o tym wszystkim myśleć.
Wierzyła. Dotyk jego ust przypominał jej dokładnie dlaczego tak bardzo chciała spróbować. Dlaczego tak bardzo chciała uwierzyć. To napięcie trudno było porównać z czymkolwiek innym i przez chwilę pomyślała, że on też tak ma, że on też nie potrafi się oprzeć tak jak ona. Byli w tym razem. Nie ważne jak pokręcone to było, nie przejmowała się nawet tym, że drobny pocałunek niczego nie załatwi, że nadal jest masa rzeczy, która dzieli ich - zdawałoby się - niezaprzeczalnie. Jeśli oboje tego chcieli, jeśli oboje czuli to co ona w tej chwili, może to mogło być właściwe. Słowa Elaine odbijały jej się w myślach, a raczej docierały do niej w urywkach, bo nie potrafiła się skupić na niczym konkretnym, jej myśli były skoncentrowane na tym co się dzieje, słyszała szum w uszach, a stres mieszał się z olbrzymią ulgą. To trwało tak krótko, pewnie kilka sekund, ale miała wrażenie, jakby było zupełnie inaczej. Jakby odsunął się dopiero po kilku długich minutach. Czarty faktycznie im się plątały, ale wcześniej nie zwracała na to uwagi. Dopiero teraz okazały się przeszkodą nie do pokonania. Spojrzała mu w oczy i chciała odnaleźć tam coś zupełnie innego, niż rzeczywiście się tam znajdowało. Może chociaż niepewność? Wahanie? Smutek? Cokolwiek co wskazywałoby na to, że są w tym razem. Nie było tak. Odgrodził się, a ona napotkała tylko zimne, dobrze sobie znane spojrzenie. A potem słowa. Niezaskakujące, wręcz przewidywalne, tak bardzo w jego stylu, że po tylu miesiącach znajomości, nie powinny jej zaskakiwać. Może nawet nie zaskakiwały, ale na pewno zawodziły. Przymknęła tylko oczy i kiwnęła, bo czuła, że na odpowiedź nie jest w stanie się zdobyć. Zacisnęła wargi i poczekała, aż odejdzie. Może to wszystko naprawdę działo się tylko w jej głowie? Może cała ta sytuacja była dużo mniej skomplikowana, niż jej się wydawało. Jej zauroczenie. Jej problem. Była w tym sama, tak po prostu.