Osoby: Cherry A. R. Eastwood i @Heaven O. O. Dear Miejsce rozgrywki: Boisko quidditcha Czas rozgrywki: Początek grudnia 2019 roku Okoliczności: Baby talk.
Choć treningów miała pod dostatkiem, wcale się nie nudziła. Cheryl nie poddawała się zmęczeniu, odpoczynek znajdując nie pod ciepłą kołdrą, ale na zawieszonej w powietrzu miotle. Czuła, że zaniedbuje swoje znajomości, ulegając jakimś dzikim pokładom ambicji - kiedy tylko mogła to pomagała matce, wylewała z siebie siódme poty w pracy, nie obijała się nawet na lekcjach... Wszystko, byle tylko nie musiała myśleć o tym, o czym powinna. Ostatecznie to pogawędka z ojcem sprawiła, że Cherry przestała uciekać. Z samego rana poszła pod ścianę w lochach, czając się na pierwszego lepszego Ślizgona. Dowiedziała się, że Heaven nie ma - na szczęście było łatwo znaleźć ją nie tylko ze względu na ciążowy brzuch, ale również status kapitana drużyny zielonych. Cher nie miała zatem problemu odnaleźć kilku pogłosek, które świadczyły o tym, że panna Dear jeszcze tego popołudnia miała pojawić się na boisku. Lepiej być nie mogło! Pokręciła się po własnym dormitorium, wzburzona brakiem kogokolwiek dostępnego do rozmowy, a następnie wzięła jedną ze szkolnych mioteł i to na niej poleciała na boisko. Kiedy już zacisnęła palce na trzonku i poczuła wiatr w rozpuszczonych włosach, odetchnęła. W końcu mogła zebrać myśli, przemykając ponad oblodzoną ścieżką. - Heaven? - Zawołała donośnie, rozglądając się i wypatrując znajomej sylwetki. W końcu ją dostrzegła i zawisnęła w powietrzu, czując nieprzyjemny ucisk w żołądku.
Latała ostrożnie. Wiedziała, że nie powinna wcale, ale uznała, że jak całkowicie wypadnie z formy, będzie miała potem naprawdę duży problem Zresztą, zalecało się te całe ćwiczenia ciążowe, nie? Po prostu przerabiała je trochę pod siebie. Korzystała z chwili, w której poza nią nie kręcił się tu nikt inny i mogła poruszać się po boisku bez ryzyka. Nie robiła nic szczególnego, właściwie dopiero zaczęła kręcić kółka, kiedy usłyszała znajomy głos. Znajomy, a jednak taki, którego wcale się nie spodziewała. Zwłaszcza wołającego ją z drugiego końca boiska. Bez wahania podleciała do Cherry, podleciała jak najniżej i zeszła na ziemię. Spojrzała na nią zaciekawiona, trzymając miotłę w ręku. Ona też miała swoją przy sobie, ale jeśli przyszła polatać, po co ją wołała? Po jej ostatnim zachowaniu spodziewałaby się raczej, że wsiądzie na nią i odleci jak najdalej od ślizgonki. - Hej - powiedziała w końcu, uśmiechając się do niej, ale domyślając się, że ta nie cieszy się na jej widok. Można było się spodziewać, że prędzej czy później będzie chciała porozmawiać. Nie dało się ukryć, że Heaven nosiła w brzuchu członka jej rodziny i chociaż Franklin nie chciał mieć z nim nic wspólnego, Cherry była inna. Pewnie zbyt wrażliwa, żeby odciąć się od tego grubą linią, nawet, jeśli przeszłoby jej to przez myśl. Prawdę mówiąc, sama nie paliła się do tej rozmowy. Nie chciała, żeby jej dziecko wiedziało, kim jest jej ojciec, więc nieodłącznie - nie mogło by też wiedzieć, kto jest jego ciocią. Nie miała pojęcia, jakie podejście ma do tego dziewczyna, ale skoro brat poprosił ją o dyskrecje, musiała wiedzieć, jak to będzie działać.
Chwilę się zastanawiała, co w ogóle powiedzieć. Niby wiedziała czego chce, ale... Ale kiedy zobaczyła stojącą przed nią Heaven, kompletnie zgłupiała. Cher przesunęła niepewnym spojrzeniem po sylwetce Ślizgonki, nie schodząc z miotły. Siedziała na niej uparcie, pozwalając by nogi zwisały jej luźno i czubkami butów leniwie przeczesywały pokrytą drobnym szronem trawę. Otworzyła usta, żeby się odezwać, ale zaraz tylko je zamknęła. Odgarnęła kilka kosmyków włosów, które spadły jej na twarz, a potem wybuchnęła nerwowym śmiechem. Dłonie odruchowo powróciły na trzonek miotły, trzymając się go kurczowo, żeby przypadkiem w tej chwili słabości nie stracić równowagi. Tak, to zdecydowanie była chwila słabości - słaby podmuch wiatru odsłonił lekko pochyloną twarz Puchonki, pokazując spływające po jej policzkach łzy. - Przepraszam - wyrzuciła z siebie w końcu, nie wiedząc czy ma ochotę krzyczeć, wymiotować, czy po prostu położyć się na boisku i płakać dalej. - Tak straszn-nie cię przepraszam... Zachowyw-wywałam się jak idiotka wobec ciebie i ty... ty na to nie zasługiwałaś...
Tego się nie spodziewała. Pretensji, żalu, złości - owszem. Zresztą, byłyby one całkiem zasłużone. Może nie łączyło ich nic poważnego, ale nie oszukujmy się, iskrzyło, coś się działo, ich spotkania może nie były w żaden sposób bezpośrednio nazwane, ale chyba w głowach ich obu dało się zaklasyfikować je jako randki. A jednak, koniec końców, Heaven przespała się z jej bratem. Co gorsza, wpadła z jej bratem. Ta sytuacja była tak pokręcona i dziewczyna zdecydowanie miała prawo być zła. A jednak nigdy na niej tego nie wyładowała, po prostu unikała jej na wszystkie sposoby, ewidentnie uciekała od jej towarzystwa, co było przykre i bolesne, ale jak najbardziej uzasadnione. Aż zmarszczyła nos, widząc te reakcję, której ani trochę się nie spodziewała. Płacz? Panika? Co teraz? Nie miała pojęcia jak się zachować. Nie miała pojęcia, za co puchonka w ogóle przeprasza. - Ej, czekaj, czekaj. Po pierwsze, nie zachowywałaś się jak idiotka, a po drugie, zasłużyłam. Nie płacz - złapała jej dłoń niepewnie, nie wiedząc, czy powinna ją przytulić, czy może trzymać dystans. Wybrała ten drobny gest po środku, nie mając pojęcia, jak to ma pomóc. - Co powiedział ci Franklin? - spojrzała na nią niepewnie, bo chociaż oczywiste było to, że dziewczyna zna fakty, nie wiedziała dokładnie jak przedstawił to spanikowany chłopak.
Wybuch płaczu był bardzo nagły, ale też pomocny. Cherry o wiele łatwiej było się teraz uspokoić, kiedy wyrzuciła z siebie już największą frustrację. Nie zwróciła w tym wszystkim uwagi na to, że wczepiła palce w dłoń Heaven i to częściowo właśnie na niej się opierała. Wytarła policzek o ramię, biorąc kilka głębszych wdechów zanim w ogóle zaczęła cokolwiek mówić. Zdobyła się też na spojrzenie dziewczynie w oczy, a to było spore wyzwanie. Unikała tego od dłuższego czasu, nie honorując tradycji quidditchowych, koleżeńskich - żadnych. - Niewiele - przyznała w końcu, bo taka też była prawda. Cher zawsze miała dobre relacje z Gryfonem, ale ostatnio bardzo się od siebie oddalili. Chłopak dusił w sobie wszystkie informacje, które jej były potrzebne, a przy tym zachowywał się - jej zdaniem - tragicznie nieodpowiednio. Może i sama unikała Heaven, ale przy każdej możliwej okazji powtarzała Franklinowi, że on nie powinien. - Ale wiem, że ci nie pomaga. I ja... ja też nie pomagałam, a powinnam. Naprawdę przepraszam, po prostu... - Uciekła wzrokiem, już nie będąc w stanie wyjaśnić dokładnie swojego zachowania. Narobiłam sobie nadziei. Jestem zła głównie na siebie. - I nie wiem co teraz.
Cieszyła się, że to był krótki wybuch. Na szczęście dziewczyna szybko się uspokoiła, a Heaven zdecydowanie przyniosło to ulgę. Nie miała pojęcia jak się zachować i chociaż bez wylewu łez wcale nie było wiele lepiej, to naprawdę nie chciała oglądać płaczącej Cherry. Czuła się już wystarczająco winna i bez tego. Nie oczekiwała pomocy. Nawet nie miała żalu do Franklina, że postanowił trzymać dystans, miał prawo do własnej decyzji, ona w taki czy inny sposób skazała go na ojcostwo i w tej kwestii nie miał nic do powiedzenia. Skoro wolał trzymać się od dziecka z daleka, tak mogło być nawet lepiej. To komplikowało wiele spraw i utrudniało dziewczynie cały ten proces, ale przynajmniej czuła, że ma nad tym względną kontrolę. - Cherry, uwierz, nie masz za co przepraszać. Radzę sobie. Nie chciał być ojcem, to jego prawo Ja nie pytałam go o zdanie jak zastanawiałam się nad wypiciem eliksiru. A ty to już w ogóle nie jesteś za nic odpowiedzialna, żebyś czuła się zobowiązana pomagać, serio - spojrzała na nią uspokajająco. - Ale doceniam samą chęć pomocy. Była kochana. Niesamowicie urocza i niewinna, nawet w takiej sytuacji nie miała do nikogo pretensji i jeszcze winiła siebie. - Przepraszam, że tak wyszło. Byliśmy pijani i... żałuje - spróbowała złapać jej spojrzenie, mimo, że puchonka uparcie od niego uciekała. Nie chodziło o to, że żałowała ciąży, chociaż to z pewnością nie była miła konsekwencja. Teraz chodziło o to, że straciła szanse, żeby cokolwiek się między nimi wydarzyło. A naprawdę miała nadzieje, że tak będzie. Była wręcz w szoku, że z jej fatalnym gustem, spodobała jej się dziewczyna taka, jak Cherry. Budowanie z nią relacji to była prawdopodobnie jedna z mądrzejszych decyzji, jakie mogłaby podjąć kiedykolwiek. A więc oczywiście, musiała zepsuć to w przedbiegach.
Pokręciła głową, jeszcze czując kilka samotnych łez wymykających się spomiędzy rzęs. Dobrze, że w całym tym zamieszaniu odpuściła sobie makijaż, bo bez dobrych wodoodpornych sztuczek mogła zamienić się tutaj w pandę... Nie mogła bardziej nie zgodzić się ze słowami Heaven. Podziwiała jej upór i samodzielność, ale w grę wchodziło coś więcej. Nie wystarczyło się wycofać, jak zrobił to Franklin. - To co innego uciec, a co innego wypić eliksir. - Może Gryfon nie chciał być ojcem, ale co jeśli Ślizgonka nie chciała być matką? Jej decyzja wyglądała inaczej, była poważniejsza i niosła ze sobą większe konsekwencje. Franek mógł sobie wmawiać, że jego dziecko będzie w dobrych rękach. Mógł pożałować za kilka lat i spróbować tym ojcem zostać. Heaven, gdyby wypiła eliksir, zamknęłaby sprawę już na zawsze. - Ja też. - Przyznała z cichym westchnięciem, nie kryjąc już własnego żalu. Liczyła na coś więcej, a teraz już nie wiedziała co myśleć. Jeśli wcześniej była niepewna co do swoich relacji międzyludzkich, tak teraz było tylko gorzej. - Wiem, że Franek nie chce, ale... Co z moimi rodzicami? - Przygryzła wewnętrzną stronę policzka, pozostawiając swoje własne bolączki na rzecz głównego tematu rozmowy. Potrzebowała jakichś wyjaśnień, Merlinie, nie miała pojęcia co ze sobą zrobić. - To oczywiście twoja sprawa... Po prostu wydaje mi się to trochę... trochę niesprawiedliwe. Oni zasługują, żeby wiedzieć, że- że są dziadkami. I wiem, że chcieliby pomóc. I zawsze mogłabyś na nas liczyć. Ale jak na nich nie, to na mnie... No bo... No bo to jednak Eastwood... - Wzruszyła lekko ramionami, pozwalając sobie na słaby uśmiech. Nie chciała iść śladem swojego brata.
To prawda. Jej decyzja była znacznie bardziej poważna. Nieodwracalna. Tym bardziej podejmując ją samemu, zachowała się egoistycznie. Nie miała wyrzutów sumienia. Bez przesady, to od niej zależało, czy wypije eliksir, więc skorzystała z tego przywileju i zdecydowała sama. Jednocześnie nie mogła mieć pretensji, że Franklin na polu zależnym od siebie, też to zrobił. Dużo bardziej wściekłaby się, gdyby obudził się po kilku latach i postanowił się ujawnić, ale miała nadzieje, że do tego nigdy nie dojdzie. Nie miała pojęcia, jak miała powiedzieć, że nie tylko nie chce pomocy jej i jej rodziców, ale też nie chce, żeby dziecko wiedziało, kim dla niego będzie. To nie było fair, ale dalej wydawało jej się to najrozsądniejszą decyzją z możliwych. Czy Cherry to zrozumie? Trudno było powiedzieć, ale głupio jej było nawet o tym wspomnieć, kiedy sama była gotowa naprawdę się zaangażować. Westchnęła i spojrzała na nią. - Nie chce, żeby wiedziało, że jest Eastwoodem. Lepiej, żeby ojciec pozostał anonimowy do końca. A to znaczy, że jego rodzina też musi taka zostać. Przepraszam. Wiem, że takie rozwiązanie jest krzywdzące, ale nie chce mieszać dziecku w głowie. To tylko wszystko pogorszy. Jak będzie miało tylko mnie, będzie łatwiej. Inaczej się tego chyba nie da rozegrać - przegryzła wargę, patrząc na nią. Chciała jej. W życiu dziecka. W swoim życiu. Ale jego dobro było teraz najważniejsze, a, przynajmniej zdaniem Heav, to zachowanie tej tajemnicy było dla niego najlepsze. Nie wiedziała, jak długo uda się to utrzymać, ale ono zasługiwało na spokojne dzieciństwo, a ojciec, którego nazwisko zna, którego może z łatwością znaleźć, a który nie chce mieć z nim nic wspólnego... to było za dużo.
Trochę się tego spodziewała... skoro Heaven do tej pory nijak się nie upomniała, to pewnie zdołała już pogodzić się z kompletnym brakiem Eastwoodów zarówno w swoim życiu, jak i swojego dziecka. Cherry grzecznie zatem jej wysłuchała, z zaskoczeniem stwierdzając, że to bolało jeszcze tylko bardziej. Franklin pozbawił dziecko nie tylko wsparcia ojcowskiego, ale też tego nieco dalszego. Maluch mógłby mieć ciotkę, masę wujków, entuzjastycznych (w to nie wątpiła!) dziadków... No, i Cher. Gdyby była przy dziecku, byłaby też przy Heaven. Może jakoś zdołałaby zastąpić Franka ze względu na same pokrewieństwo, a może przy okazji zdołałyby jakoś się pogodzić? Nie liczyła już na nic więcej, tak jak wcześniej, ale nie chciała tej relacji zwyczajnie porzucić. - Rozumiem - przyznała ostrożnie, wyraźnie ze sobą walcząc. - Myślę... Myślę, że można byłoby spróbować inaczej, bo... Bo nie trzeba mówić, że to Franklin. Po prostu Eastwood, który odszedł. Wiem, że reszta rodziny naprawdę stanęłaby na wysokości zadania i nawet by tego chciała... - Potarła dłonią twarz i znowu się zaśmiała, teraz już cicho i krótko. - Jak uważasz. Z mojej perspektywy jesteś już rodziną, więc... przemyśl tylko, czy nie mogłabym powiedzieć rodzicom. Na pewno uszanują twoją wolę, ale gdyby coś się kiedyś działo, miałabyś przynajmniej pewność, że pomogą. Dziecko nie musi wiedzieć. Heaven nie planowała upominać się o alimenty, ale to nie znaczyło, że temat należy zwyczajnie porzucić. Cher gotowa była wspierać z własnej kieszeni, ale bardzo gryzło ją kompletne wykluczenie jej rodziny z tego wszystkiego. Zamorduję Franka kiedyś, zwyczajnie go zamorduję...