Osoby:@Morgan A. Davies & Yvette Davies (@Dina Harlow) Miejsce rozgrywki: dom dziadków Morgan, obrzeża Liverpoolu, Anglia Rok rozgrywki: 2009 Okoliczności: 6-letnia Moe słucha przed snem babcinych opowieści o dzielnych rycerzach, mieczu z kamienia, potężnym magu i złej wiedźmie.
Weekend u dziadków zawsze przebiegał w podobny sposób. Ojciec przywoził małą Morgan w piątki po szkole średnio raz w miesiącu, po czym witał się z rodzicami, zostawiał im torbę dziewczynki z ubraniami na zmianę i po pożegnaniu się z córką oraz złożeniu obietnicy wspólnego pójścia na niedzielny mecz pakował się do samochodu i odjeżdżał. Moe, po rzuceniu plecaka w pokoju, który niegdyś należał do Oscara, o czym często przypominał jej dziadek, zwykle udawała się do ogrodu, aby nacieszyć się huśtawką na zmianę ze zbieraniem pouczających krzyków na temat możliwych konsekwencji wspinania się po wiśniowym drzewie, którego gałęzie umożliwiały przedostanie się na dach piętrowego domu. Tak było i tym razem. A i groźby Yvette zapowiadały się po raz kolejny na naciągane i wprowadzające niepotrzebne zamieszanie. Zanim zatem czekał ją ochrzan, postanowiła wdrapać się jak najwyżej przed klasycznym już usłyszeniem babcinego 'złaź stamtąd!' i barwnych porównań do różnego rodzaju małp oraz pozostałych zwierząt wspinających się po drzewach. W pewnym momencie, sięgając dłonią w kierunku kolejnego konara, jej wzrok przykuł spacerujący po jednym z liści pająk. Zaskoczyło ją to. Musiała przyznać, że akurat pająków nie spodziewała się w swoim drzewnym towarzystwie. Jasne, było pełno mrówek, niekiedy również nieustraszone ślimaki zwisały na liściach muszlami w dół. Al co w tym wszystkim robił pająk? Zagapiła się. Palce, którymi sięgała gałęzi zsunęły jej się po drobnych listkach, urywając kilka z nich, a sama Moe zsunęła się w dół pnia przez chwilową utratę równowagi. Przed upadkiem ratowało ją złapanie się kolejnej z gałęzi, jednak nie zdołała uchronić łydki od dosyć głębokiego, podłużnego rozcięcia. Sześciolatka zaklęła szpetnie, co w tym wieku oznaczało, już wtedy bardzo charakterystyczne dla niej 'szlag!', po czym usiadła na zajmowanej przez siebie gałęzi i obejrzała efekt swojej nieuwagi. Westchnęła. Zawsze była twardą dziewuchą i nie zrażała się potknięciami, ale zasłyszane kroki kogoś ze starszych opiekunów jasno oznaczały, że to już był koniec dzisiejszych wspinaczek. I zacznie się od słów 'a nie mówiłam?', kiedy tylko babcia ujrzy na łydce dziewczynki krew. Może warto byłoby ukryć ranę przed Yvette? - Tobie się nie dostaje za wchodzenie na dach. - powiedziała zazdrośnie do przyglądającego jej się z liścia skakuna, aby wreszcie zeskoczyć z drzewa na twardy grunt. - Nic mi nie jest! - krzyknęła do zbliżających się kroków i tylko jej niewinny ton zdradzał, jak bardzo właśnie ściemniała. Ale może emerytka się nie zorientuje?
Yvette na długie dystanse potrzebowała laski, wychowywała się w biednej rodzinie, której w czasach jej młodości nie było stać na kosztowną wtedy opiekę medyczną, a już z pewnością nie na szczepienia przeciw wymyślnym, nowomodnym chorobom. Polio, znane szerzej jako choroba Heinego-Medina, zbierało swoje żniwo wśród nieubezpieczonych dzieci lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, przez co jedna noga babci była nieco krótsza od drugiej i powodowała prześmieszne kuśtykanie, szczególnie, kiedy próbowała kuśtykać bardzo szybko. - Zejdźże z tego drzewa, koczkodanie Ty! - nadawała swoim babciny głosem i machała na wnuczkę ręką - Małpiatka! Mówiłam Twojemu ojcu dawno temu, że Cie podmienili z małym szympansikiem z zoo! - żartowała wychodząc na dwór podpierając się swoją wierną towarzyszką wszystkich podróży poza dom. Widząc rozcięcie na łydce dziewczynki aż złapała się za głowę. - Olaboga, dzieciaku..! - sapnęła - Szybko chodź do domu, bo gangrenę dostaniesz i będzie nieszczęście! - wyciągnęła ciepłą, babciną dłoń, żeby złapać malutką Morgan za rękę. Sędziwe palce nie prostował się już do końca, a wierzch papierowej skóry dłoni pokrywały pierwsze plamy wątrobowe. Wciąż jednak była to ta sama, opiekuńcza i zawsze gotowa, dłoń kochanek babci. - Na kolacje zrobiłam placuszki z jabłkami. - poinformowała dziewczynkę, kiedy ta ujęła jej dłoń- A jak zjesz grzecznie całą, to dokończę Ci bajkę o królu Arturze. - zachęciła, podpierając się drugą ręką o swoją laskę i ruszyły do domu. W domu pachniało ciastem, ale u babci zawsze pachniało jedzeniem, jakby stara Yvette za główny życiowy cel obrała sobie faszerowanie ludzi jadłem. To trochę niepisana zasada każdej babci, że jej zadaniem było wmuszanie posiłków każdemu w zasięgu ręki, na całe szczęście starsza pani Davies gotowała jeszcze całkiem nieźle, czego nigdy nie omieszkał skomentować pan Dziadek, chwaląc kuchnię małżonki nieprzerwanie od sześćdziesięciu siedmiu lat bycia małżeństwem. - Do łazienki marsz umyć nogę! – rozporządziła idąc z dziewczynką w stronę ubikacji i wyjmując z szafki metalowe pudełko po ciastkach, jedno z dwóch. W jednym trzymała przybory do szycia, z drugiego zrobiła małą apteczkę- a z tym ancymonem apteczka była potrzebna niemal cały czas!
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Przysłuchiwała się tym wszystkim wymyślnym uwagom, porównującym ją do różnego gatunku człekokształtnych i nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Wszystkie te opisy lądowały jakimś sposobem bardzo blisko jej serduszka - zarówno przez czułość, z jaką babcia posługiwała się w jej kierunku inwektywami, jak i ze względu na to, jak bardzo pasowały do jej zachowań te wszystkie zestawienia. - Babciu, czy pająki też skaczą po drzewach? - zapytała, odnosząc się do obserwacji sprzed chwili, jednocześnie wyobrażając sobie, w jaki sposób mogłoby dojść do podmianki dziecka na małego szympansa podczas wycieczki do zoo. Niechętnie ruszyła wraz z babcią w stronę domu, rzucając przy tym jeszcze jedno pospieszne spojrzenie na rozcięcie na nodze. Przecież nic jej nie było. Potrzeba przedostania się na dach domu przed pająkiem, którego uznała za swojego śmiertelnego przeciwnika w tej rywalizacji była silniejsza od jakiejś strużki krwi i piekącej łydki. - Uklęknij przed potęgą Exkolibera! - wykrzyczała na samo wspomnienie o nadchodzącej opowieści, zaciskając uścisk na dłoni babci, a resztą ciała robiąc wypad do przodu godny mistrzyni szermierki. Choć w jej przypadku to bardziej badmintona. Skrzywiła się, czując ból w zranionej nodze, na której właśnie oparła prawie cały swój ciężar. Właściwie to tylko tyle zapamiętała z tej rycerskiej opowieści. Chłopaka, który wyciągnął miecz z kamienia i został królem Anglii. Szkoda, że nie zostało tak po dziś dzień. W łazience wymyślnie wstawiła łydkę pod strumień wody, uważając przy tym, by przesadnie nie zamoczyć wszystkich ubrań. Z przeciętnym skutkiem, ale przecież i tak jeszcze czekała ją gorąca kąpiel - po swoich małpich wygłupach i całym dniu spędzonym w szkole raczej nie miała co liczyć na 'dzień dziecka'. Przepłukanie nogi i otarcie jej ręcznikiem szybko miała za sobą, a potem jeszcze grzecznie umyła rączki i buzię, skoro była przed jedzeniem. Wreszcie mogła usiąść przy stole i chwycić się babcinych racuchów. Choć apteczka w dłoniach babci nadal wyglądała groźnie. Oby Yvette nie pomyliła sobie wody utlenionej z przyrządami do szycia. Ani z żadną ze swoich nalewek!
Babcia pokiwała głową, jako, że była babcią była najmądrzejszą kobietą na świecie - przynajmniej zazwyczaj tak to działało w życiu, że babcie były tymi wielkimi skarbnicami wiedzy. Znały przecież odpowiedź na każde pytanie. - Oczywiście, małpiszonku. - potwierdziła pytanie wnuczki, a odstawiwszy ją do łazienki poszła z apteczką do kuchni. W czasie kiedy mała Moe myła swoje małpie nóżki babcia nałożyła na talerz racuszki i posypała je szczodrze cukrem pudrem. Stare dobre przepisy a nie jakieś wymyślne magiczne kucharzenie. Kiedy dziewczynka usiadła przy stole babcia podstawiła jej taborecik, żeby oparła skaleczoną nogę tak, aby mogła ją opatrzyć. - Powoli jedz. - powiedziała nawet nie patrząc na Morgan, wiedziała bowiem, że zaraz mała Davies rzuci się na placuszki jak pies na kiełbasę. Pewne rzeczy mówiła już z przyzwyczajenia- Bo brzuch Cie rozboli. Nalewki babcia Yvette to lubiła sobie czasem napić, a nie trwonić na przecieranie wojennych ran swojej wnuczki. W tym roku aronia obrodziła wyjątkowo hojnie, babcia już się zastanawiała skąd zdobyć wystarczająco dużo spirytusu, żeby narobić ziołówek i sosnowych napitków na całą zimę. Usiadła na stołku i wyjęła wodę utlenioną. - Jak w szkole, Momo? - zapytała poczciwie babcia, polewając ranę aż ta się cała zapieniła na biało. Najśmieszniejszy i najbardziej magiczny efekt wody utlenionej- Poprawiłaś dwójkę z matmy? - przetarła rozcięcie, które choć krwawiło hojnie, okazało się być dość niewielką ranką. Wydobyła z puszki plastry i pozwoliła dziewczynce wybrać, czy woli te z Kaczorem Donaldem czy te w samochody. Yvette już się nawet nie trudziła z kupowaniem tych w księżniczki. Zakleiwszy rany wojenne wstała i jak to babcia zaczęła krzątać się po kuchni. A to nalała dziewczynce kompotu, a to powycierała blaty, a to się upewniła, czy dziadek nie chce jeszcze racuchów. Wszystko w ciągłym, kuśtykającym ruchu. - Momo, dziadek jutro będzie budował Twój fort na drzewie, pamiętaj, żeby mu życzyć dobrej nocy! – podpowiedziała babcia, pochylając się nieco w stronę dziewczynki i rozciągnęła pomarszczoną twarz w uśmiechu.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Davies zamyśliła się na krótką chwilę zanim zaczęła jeść. Słowa na temat tempa jedzenia zupełnie zignorowała, bo tak, jak dla babci automatyzmem było upomnienie wnuczki, tak dla Moe było nim wciąganie racuchów możliwie razem z talerzem. Raczej nie należała do niejadków. A już na pewno nie, kiedy na placuszkach pojawiał się cukier puder w takiej ilości. - Babciu, ona była za zadanie. Umiem matmę. - przewróciła oczami, tłumacząc się ze słabej oceny w swoim dzienniczku. Po szkole kilka razy w tygodniu grała w piłę w drużynie U9 LFC Women, a potem wracała padnięta i bez mocy na odrabianie lekcji, z którymi i tak nieźle sobie radziła. Zaraz po treningach trzeba było zresztą wziąć kąpiel i iść spać, a nie jeszcze walczyć z motającymi się przed oczami cyferkami. - Masz plasterki z Zygzakiem! - sięgnęła po jeden z nich i postanowiła sama zakleić nim sobie ranę. Rozcięcie po przemyciu rzeczywiście nie wyglądało na zagrażające życiu. Ale piekło. A jak zapiekło od wody utlenionej! Ojojoj. Nie syknęła z bólu, zacisnęła zęby, odwróciła wzrok, była dzielna. Nawet zrezygnowała z chuchania na ranę, co zwykle przynajmniej sprawiało wrażenie, że pomagało w zwalczaniu pieczenia. Znając babcię, to ona chuchała, skoro już pochylała się nad raną wnuczki. Zupełnie niepotrzebnie! Kiedy już pienienie się ustało, z wystawionym językiem wycelowała sobie plasterkiem w rozcięcie i zakleiła ją, chroniąc przed dalszymi podrażnieniami, zarazkami i wszelkim czyhającym złem. Liczyła na to, że McQueen obroni ją równie dobrze, co Pluto, z którego tym razem zrezygnowała. - Fort!? - zamurowało ją na wieść o drewnianej kryjówce na drzewie. Jej dłoń trzymająca widelec z kawałkiem racuszka zawisła gdzieś w połowie drogi między talerzem a jej buzią. Oczami wyobraźni już rozplanowywała sobie, co będzie wyczyniać na wiśniowym drzewie, kiedy już postawią jej tam prywatny obóz. W pewnym momencie wepchnęła nabitego na widelec placka do ust i zerwała się z miejsca, aby pobiec do dziadka i wtulić się w niego w akompaniamencie okrzyków wdzięczności. Własny fort!
Poczciwinka zaśmiała się na entuzjazm młodej Davies i popatrzyła na nią z rozczuleniem, kiedy ta pałaszowała racuszki. Starcza słoń pogładziła jej ciemne, wiecznie roztrzepane włosy. - Spokojnie! Bo się zadławisz! - powtarzała swoje przepełnione troską gderanie. Jak każda babcia musiała pilnować, czy małej Morgan idzie dobrze czy źle w szkole, czy inne dzieci ją lubią, czy odrabia grzecznie lekcje i czy stara się być prymusem. Robić to będzie już zawsze, nawet jak mała Davies będzie już dawno, dawno po szkole. - Fort. - potwierdziła opierając się ręką o krzesło, bo noga doskwierała jej niesamowicie. Nie zdążyła nawet ponownie wypomnieć dziewczynce pośpiechu w jedzeniu, kiedy ta zerwała się dzikim truchtem wskoczyć dziadkowi na kolana. Dziadek swoje lata już miał i choć zazwyczaj ochoczo stękał na każdą życiową niewygodę chociażby były to źle ułożone poduchy, w towarzystwie swojej wnuczki ożywał jakoś i bardzo entuzjastycznie podchodzł do wszelkich aktywności fizycznych. Pomysł z fortem narodził się głównie po to, by odciągnąć dziewczynkę od prób wspinania się na dach ze względów bezpieczeństwa, a i dam dziadzio Davies kiedyś lubił majsterkowanie, więc odkurzenie narzędzi w garażu na rzecz małego warsztatu mogło wyjść jedynie na plus. - No już, już, myć się i do łóżka! - zawołała babcia z kuchni, bo za oknem już ciemniało, a przecież ten mały gałganek nie zaśnie bez bajki. Wiedząc, że tempo działania Morgan jest dwadzieścia razy większe niż jej własnych sama ruszyła powoli w stronę schodów, by zdążyć się o nich wspiąć i usiąść koło łóżeczka dziewczynki zanim ta sie umyje i umości w pościeli. Nalała do szklanki jeszcze drogę przegotowanej wody, żeby zanieść jej do pokoju coby mogła się napić jakby jej trzeba było w nocy i ruszyła w daleką podróż. Jak zwykle zanim babcia doczłapała i usadowiła się, wnuczka już prawie była cała gotowa w spanko ułożona. - Pokaż ręce. - zażądała Yvette odstawiając szklankę na nocny stolik i biorąc rączki dziewczynki w suche palce, żeby zobaczyć, czy doczyściła piach i resztki mchu spod paznokci- No dobrze. To na czym ostatnio skończyłyśmy? - kiwnęła głową ostatecznie zgadzając się na taki efekt mycia i poprawiła wnuczce kołdrę.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Gdy tylko skończyła jeść, a wcześniej odkleiła się od dziadka, odskoczyła od stołu i biegiem pognała w stronę łazienki, w drodze rzucając biegiem, oczywiście w formie wykrzyknienia, że kolacja była pyszna. Aż dziwne, jak szybko zniknęła dziadkom z oczu, ale z drugiej strony nie dość, że czekała ją porywająca bajka na dobranoc, to jeszcze od rana był plan na powstawanie jej własnego, najlepszego na świecie fortu na drzewie. Czy to nie wspaniale? Jej zachowanie wyglądało aktualnie na na tyle szaleńczo rozentuzjazmowany galop, że wydawało się, że gdyby mogła, zrzucałaby z siebie ciuchy jeszcze w drodze. W tym wieku rzeczywiście trudno było za nią nadążyć. Niedługo potem była już w łóżku, przebrana w piżamkę w Atomówki i wielkimi ślepiami wgapiała się w babcię, jak w obrazek, z którego właśnie wylazł duch. Ale taki dobroduszny, milusi duch. Duszek. Taki kochany. Choć trudno byłoby być tak kochanym, jak babcia Yvette. - Na tym, że Artur wyciągnął miecz i został królem. Hyaa! - odpowiadając, uniosła obie ręce ponad głowę, aby następnie szybkim ruchem uderzyć nimi o kołdrę - zupełnie, jakby wykonywała cięcie wyimaginowanym Excaliburem, na przykład w celu przecięcia na pół okrągłego stołu. Bo i po co komu meble w zamku? No, nie licząc łóżka.
Babcia pokiwała z zamyśleniem głową, wygładzając kołdrę małej Momo. - Mm.. mm... - próbowała sobie przypomnieć co tam jeszcze ciekawego można było o Arturze opowiedzieć- A wiesz, że Artur miał przyrodnią siostrę? - wpadło jej do głowy- I ona też miała na imie Morgan! - trąciła wnuczkę palcem w nosek po czym usiadła nieco bliżej dziewczynki i spojrzała w dal za okno. - Morgana le Fay była wieeelką czarodziejką! - zaczęła babcia- Była córką Uthera, taty króla Artura i Igarny, miała długie, ciemne włosy takie jak Ty i uczył ją sam Merlin, który widział w niej wielki potencjał! - pokiwała znów głową- Merlin, jak pamiętasz, był wielkim czarodziejem, wychowywał ją na tajemniczej, otoczonej mgłami wyspie Avalon... - poruszyła suchymi, starczymi palcami w jakimś mistycznym geście kreowania magicznej atmosfery. - Avalon to raj na ziemi, panuje tam cały czas wiosna, a na drzewach kwitną kwiaty - są tam takie duże drzewa, że mogłabyś się wspinać cały dzień, a nie udało by Ci się wejść na samą górę. -pokiwała brwiami- Ale jest to też kraina zmarłych, każdy kto poległ w bitwie i zasłużył na życie po śmierci mógł tam bawić się, balować i cieszyć, bo wyspą władały piękne czarodziejki. Ale nie daj sie zmylić! - babcia wystawiła nagle palec - Bo czarodziejki te, poza tym, że były piękne, były bardzo mądre i super mocarne Umiały tak łupnąć z zaklęcia, że aż szyszki spadały z najwyższych sosen, a głowy wrogów turlały się jak piłki po polu bitwy. - przebiegła palcami po kołdrze na brzuchu dziewczynki by zobrazować owe turlające sie głowy- I Morgana, która nie wiedziała, że król Artur jest jej bratem, właśnie tam dorastała i uczyła się magicznego fachu...
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Przyrodnią? To znaczy, że była drzewem, babciu? - wtrąciła się w opowieść, choć bardzo nie lubiła przerywać ludziom wypowiedzi. A już na pewno nie babci. Nie, kiedy ta zabawiała ją bajką na dobranoc. Ale tym razem ciekawość była silniejsza. Dopiero na wieść, że potężna czarodziejka była jej imienniczką, zainteresowanie jej przyrodnością zdecydowanie w dziewczynce przybladło. - Na pewno by mi się udało, babciu. Stałabym się przyrodnią siostrą króla Artura i jako pająk wskoczyłabym na samą górę. Bo one też skaczą po drzewach! Nie tylko małpy. - tym razem nie miała zamiaru się wtrącać - po prostu znalazła odpowiedni moment przerwy w bajce i podzieliła się przemyśleniami. Nie byle jakimi zresztą, ha! Nie mogła przecież pozwolić, żeby ktoś jej nie doceniał, a tym bardziej, żeby bez buntu słuchać o tym, że czegoś nie dałaby rady zrobić. Tylko czym była ta przyrodność? Opowieść babci działała na wyobraźnie. Co prawda lecące w dół szyszki brzmiały brutalnie, bo wraz z nimi pewnie spadałyby w dół wspinające się po konarach pająki, ale już turlające się głowy były super. Jak piłki? Moe bardzo lubiła kopanie piłek, więc nie miałaby nic przeciwko używaniu do tego celu głów wrogów czarodziejek, którzy pewnie i tak byli nie lada bandziorami. - I była mądra i silna? - zachichitała, czując palce babci na brzuchu, po czym zadała nurtujące ją pytanie, słysząc chwilową pauzę, wymuszającą ciągnięcie babci Yvette za język. Morgana Le Fay na pewno była najsilniejszą i najmądrzejszą czarodziejką ze wszystkich. A do tego była przyrodnia! To dopiero musiało być coś!
Babcia zaśmiała sie na to pytanie. - Nie, żabko skacząca, przyrodni to taki, który ma jednego rodzica takiego samego jak drugi. Morgana i Artur mieli tego samego tate, ale różne mamy. - wytłumaczyła dziewczynce z powagą. Zachwycający był umysł dziecka, mała Momo była w stanie wymienić z pamięci pewnie z piętnaście łacińskich nazw pająków, a wciąż nie znała takich banalnych słów jak rodzeństwo przyrodnie. No ale i po co jej ta wiedza. - No oczywiście, jak wszystkie Morgany na całym świecie, była bardzo mądra i bardzo silna. - przytaknęła babcia- To już taki sekret, że każda Momo, mała czy duża, może zrobić wszystko co jej się zamarzy. Nawet wejść na szczyt najwyższego drzewa. - uśmiechnęła się babcia - Morgana poznała króla Artura jak już była super silna i duża i chciała zostać królową, ale to było niemożliwe, bo Artur miał żonę. - babcia zastanawiała się chwilę jak wytłumaczyć kazirodcze zapędy w tej legendzie, finalnie jednak machnęła na to ręką- A skoro król miał żonę, to żona była królową i Morgania nie mogła nią zostać. I jak myślisz, zrezygnowała ze swojego marzenia..? - Yvette uniosła brwi sugestywnie i zaśmiała się na reakcję swojej wnuczki. - Oczywiście, że nie! Bo wszystkie Morgany mogą zrobić to co im się zamarzy. - przypomniała babcia kiwając mądrze głową- Wymyśliła więc sprytny plan, jak kopnąć króla Artura w zadek tak umiejętnie, żeby sadł z tronu! A wtedy ona na nim usiądzie i będzie królem i królową jednocześnie, taka była sprytna! - to nie do końca tak leciało, jednakże dopóki Moe nie dorośnie cała bajka musiała rzeczowo omijać wszystkie obrazowe sceny, a przynajmniej sugestie mogące spaczyć jej widzenie świata. No, przynajmniej na tyle na ile babcia Yvette uważała, że to istotne, bo już sam fakt mówienia o turlających się głowach był ok, ale że Morgana miałą dziecko z bratem - to już mniej akceptowalne. - Jak myślisz, co zrobiła?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Moe opuściła wzrok i przymrużyła brwi, skupiając niewidzący wzrok na jakimś bliżej nieokreślonym punkcie na wzorzystej pościeli. Tego samego tatę, ale różne mamy? To ile tych mam, że każdy miał swoją? Na szczęście jej rozważania przerwały babcine pochwały w stronę wszystkich mądrych i silnych Morgan, zatem dziewczynka podniosła głowę, skupiając się słuchaniu pochwał zmierzających również w jej stronę. - Pewnie zabrała mu miecz i to on uczynił ją królową, tak, jak wcześniej Artura. - przedstawiła jeden z kilku swoich pomysłów na 'kopnięcie króla w tyłek' i zajęcie jego miejsca, jednak nadal coś jej w tym wszystkim nie grało. - Nie mogła zostać jego przyrodnią żoną? - dopytała, nadal niezupełnie łącząc sobie definicje przyrodności z tym, jak wyglądały relacje rodzinne na królewskim dworze i w jego okolicach. Wedle pomysłu małej Davies, być może wystarczyło kopnąć królową w tyłek. Rządy takiego silnego rodzeństwa to by było coś! - Ale jak chciała być królem i królową naraz to musiała poturlać głowy Artura i jego żony aż do Avalonu. - zrobiło jej się trochę przykro, choć niezupełnie dlatego, że taki plan wymagałby okrucieństwa i bratobójczej walki, ale przez to, że całe to turlanie byłoby dla czarodziejki wyczerpujące. A może przez jedno i drugie? Ta bajka nie brzmiała na taką, która miałaby szczęśliwe zakończenie. Chyba, że Artur był złym królem, a Morgana odebrała mu miecz i objęła po nim tron, wprowadzając tym samym w królestwie ład i porządek.
Babcia Yvette pokręciła nosem na taką odpowiedź. - Morgana nie potrzebowała magicznego miecza, ona dorastała tam, gdzie ten miecz został stworzony. - pokręciła głową i zaśmiała się na tę pokrętną logikę wnuczki. - Nie da się być przyrodnią żoną, małpeczko. Ani przyrodnią królową. - pokręciła głową.- Król Artur był dobrym królem, ale Morgana uważała, że mogłaby być jeszcze lepsza. - uśmiechnęła się- Była w końcu wspaniałą czarodziejką. - poprawiła kołdrę małej Morgan i przygładziła jej grzywkę na czole- Tak właśnie musiałaby zrobić, zamordować króla i królową i siłą zabrać mu tron. Trudna decyzja, prawda? Które z nich byłoby lepszym władcą, król Artur wybrany przez miecz, czy Morgana, potężna czarodziejka, która nie potrzebowała miecza by mieć wielką moc. - pokręciła babcia głową. Czy popełniała błąd wychowawczy mówiąc dzieciaczkowi o morderstwach? A gdzieżby, nie o takich rzeczach już opowiadała jej bajki - A wiesz co umiała Morgana fajnego? - babcia pochyliła się lekko i zmrużyła oczy- Umiała zmieniać się w ptaka! Wielkiego orła! I latać.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Czy potężne czarodziejki nie potrzebowały magicznych mieczy? A może same były zdolne do tworzenia ich i wybierania w ten sposób przyszłych, mądrych królów? Skoro tak, miecz, który trafił do Artura musiał mieć rację, nie wybierając Morgany. A może jednak nie? Może po prostu nie mógł zwrócić się do swoich twórczyń? Zagmatwane to wszystko. - Czy królowa, która zabija to na pewno dobry władca? - na moment odezwał się w dziewczynce budowany przez rodziców kręgosłup moralny i tym samym wzięła w wątpliwość kandydaturę Morgany do objęcia tronu. Z drugiej strony - czy aby ktokolwiek miał pewność, co sam Artur miał za uszami? Morgana na pewno wiedziała. końcu była silna i mądra. Mała Moe miała jeszcze jakąś uwagę do podzielenia się, jednak na wieść o zmianach imienniczki w orła kompletnie ją zamurowało. Jej dotychczas rozbawiona lub skonsternowana mina zamieniła się w wymalowany na każdym mięśniu twarzy szok. To chyba był moment, gdy wyobrażenie o potędze czarodziejki kompletnie ją przerosło. Zamiana w orła? Kto był do tego zdolny? W niewielu legendach słyszała dotychczas o takiej magii, właściwie to mogła być pierwsza. Ale tutaj, wśród tych wszystkich rycerzy, magicznych mieczy i wysp czarodziejek brzmiała wyjątkowo, jak nigdzie indziej. W końcu ta bajka pozbawiona była smoków i magia miała w niej udział raczej w formie artefaktów, nie, jako coś do codziennego użytku. Czy le Fay mogła z magią robić, co jej się żywnie podobało? Pewnie tak, skoro była mądra, silna, a w dodatku była Momo. - Nie wolała latać niż być królową? - zdołała wykrztusić wreszcie z siebie, gdy emocje nieco w niej opadły. Latanie. Jedno z niewielu niespełnionych, ludzkich marzeń, wokół którego urosła niezliczona liczba mitów i legend. A Morgana... Morgana potrafiła latać ot tak.