Ta sala jest idealna dla tych, którzy lubią oglądać siebie ze wszystkich stron. Jest to dosyć duże pomieszczenie, na którego trzech ścianach zawieszone są przeróżne lustra – niektóre działają jak zwykłe lustra, inne zniekształcają sylwetkę. Pod ścianą niepokrytą lustrami, tą samą, w której znajdują się drzwi wejściowe, stoją kanapy i fotele, które można łatwo przemieścić i ustawić w dowolnym miejscu. A oświetlenie? Nie wiadomo skąd pochodzi. Gdy ktoś wchodzi do środka, pomieszczenie staje się jasne, jakby cały czas panował dzień. Idealne miejsce do ćwiczenia swoich tanecznych umiejętności.
***
Gabrielle, podekscytowana spotkaniem z przyjacielem z dzieciństwa, którego nie widziała przecież od tylu lat, szybko napisała notkę, która miała poinformować Pierre'a o tym, że czekała na niego. Najpierw pobiegła do sowiarni i wysłała ją, w niej zmieniając miejsce spotkania (w Salonie Wspólnym już ktoś był). Później szybko udała się do Sali, mając nadzieję, że nie spóźni się i że to ona nadejdzie tam pierwsza, tak, jak obiecała, a nie on. Na szczęście, gdy tylko weszła do pomieszczenia, okazało się, że nie było w nim nikogo oprócz niej. Także usiadła na jednym z foteli i czekała, przy okazji obserwując swe oblicza odbijające się w lustrach. A niektóre wyglądały prześmiesznie.
Dokładnie. One big family, paczka, friendsy, kumple, elita, jakkolwiek tej grupki nie nazwiesz, to będzie wiadomo o co chodzi. No bo naprawdę się tam wszyscy kochali, czasem tylko musieli sobie dogryźć albo przywalić - jak to czasem ze znajomymi bywa, przecież nie może być tak słodko i kolorowo przez cały czas, no nie. A jeśli o bojaźń Colina przed dziewczynami, to było absolutnie naturalne! Sam Joelek się o niego lękał, ale w myślach sobie postanowił, że będzie bronił swojego chłopaka (hłe, hłe) własną piersią. No i proszę, teraz wychodzi, że obydwoje są mężni, odważni i, muszę to powiedzieć, tacy słodcy. Ach, teraz dopiero autorka posta ogarnęła o co chodziło. No, jeśli to Hogwart jest dla tej uroczej parki całym światem, to zgadzam się. Mogą być tu wielce sławni, a reporterka szkolnej gazetki robić ekscytujące wywiady z Hannosławą G. i Verciosławą L. pseudonim Kilof o tym, jak to chciały zniszczyć ten związek, który wtedy nie był związkiem, a jedynie niewinnym flirtem. A właściwie to były już oświadczyny... Eh, w tak wartkiej akcji można się pogubić, naprawdę! I tak, niech fanki yaoiców piszczą z zachwytu, rozpływają się nad nimi, noł problem, wolna Amerykanka. Ale bo ja wiem, czy podczas pikniku powinni dołączać do Colina i Joelka wszyscy Hogwartczycy? I pracownicy Ministerstwa Magii? I nauczyciele? I Studenci z wymiany, w ogóle wszyscy? W moich wyobrażeniach byli tam sami, w blasku słońca i sławy, no, oczywiście z DJem, ale on to się po krzakach i kątach lubi chować, więc się nie liczy. Chyba że zrobiliby piknik z całą elitą i w ogóle taka rodzinna akcja, to zupełnie inna sprawa. W sumie to nawet całkiem fajna, ale że tak powiem, kameralność i romantyczna atmosfera pójdzie się jebać. No ale... Po co o tym rozprawiać? Jak przyjdzie na to czas, to i się wszystko zaplanuje, o ile (Merlinie trzym kciuki!) ich cudowny związek przetrwa do tego czasu. A wracając do chłopców, to skoro Colinek się zgodził, ba, chętnie przystał na propozycję Joelka, to czas iść. Hum, wprawdzie Dżoelek też nie wiedział o co chodzi i jaki wątek stracił Kolinek, ale nieważne. Gdybyście spytali go, gdzie chce iść, odpowiedziałby:' Nie wiem. Po prostu chcę iść. Kroczyć ku doskonałości, z tym którego uważam i chcę uważać za doskonałego'. Hłehłe, żartuję. Wcale by tak nie powiedział, ale chciałam chociaż raz móc zacytować Nindżę. Kiedy tylko wyszli z sali, Dżoel złapał swego lubego za ciepłą dłoń, po czym poszli nie w nieznane, a dokładniej rzecz ujmując - do sali lustrzanej. Po co? Oto jest pytanie! - Tadaaaaaaaaam! Jesteśmy - powiedział zadowolony, kiedy zamykał już drzwi od pokoju. Stanął z dumną miną, bo udało mu się trafić (i tym samym poprowadzić kogoś!) w konkretne miejsce, zważając na fakt, że ciągle gubił się w tym przeogromnym zamku.
Ależ oczywiście, to była najbardziej przyjacielska bójka wszech czasów. Właściwie, nie było tam ani nutki złości i okrutności, a tylko troska i chęć niesienia pomocy dwóm zagubionym, zakochanym (ach) nieszczęśnikom, prawda? Cóż, pozwolę sobie jeszcze poruszyć kwestię tego nieszczęsnego pikniku czy tam spaceru – koniecznie trzeba wypracować jakiś kompromisik, hihi. Z jednej strony bowiem zdecydowanie potrzeba im prywatności, z drugiej zaś ta wizja wesołej, kolorowej parady jest tak okrutnie porywająca i inspirująca, że achhhh… aż mam ochotę na głośne westchnięcie! Można zatem zorganizować najpierw paradę, następnie zaś zostawić całą resztę z butelkami Ognistej Whisky i jakimiś krakersami, by mieli się czymś zająć, a następnie dyskretnie wymknąć się w jakieś ustronne miejsce i zacząć celebrować w bardziej elitarnym gronie, ha. To brzmi bardzo sensownie, czyż nie? O, i na pewno uda nam się spełnić tą piękną wizję, bowiem czuję, po prostu czuję, iż ich związek przetrwa aż do końca świata i jeszcze dłużej i nawet seksowna Jessica Alba, nawet Irek, ba, nawet Ridge o twarzy i uroku Zaca Efrona im tej idylli nie zburzą. No, ale jeśli chodzi o nich, to wreszcie dotarli na miejsce, choć żaden z nich chyba nie wiedział gdzie idą, ach, chcieli iść, ciągle iść, w stronę słońca… przyznajcie, cytacik jest naprawdę ładny, choć nie umywa się do słów Nindży, rzecz jasna! - Brawo, jesteś geniuszem! – zachwycił się, po czym, wykorzystując fakt, że ich dłonie są splecione, udał się w stronę stojących nieopodal kanap, kierując za sobą SWOJEGO LUBEGO (o mamo, jaki to rozkosznie brzmi, awwwwwww).
Wszyscy kręcą się po zamku w sukniach i maskach. Dlaczego? Bo jest impreza walentynkowa, na którą oczywiście MUSZĄ iść. Rośka jednak nie miała nastroju iść tam, gdzie będzie pełno serduszek i zakochanych par. Po pierwsze, nie miała partnera. Po drugie, nie miała w co się ubrać. Po trzecie, nie miała partnera. Po czwarte, nie lubiła czerwonego. Po piąte, nie miała partnera. Po szóste, nie lubiła walentynek. Po siódme... wymieniać dalej? Z pewnością znalazło by się więcej powodów, by nie iść do cukiernik. W tam wypadku postanowiła zaszyć się gdzieś między szkolnymi murami, bo widok wymalowanych dziewczyn robiło jej się niedobrze i... smutno? Można tak powiedzieć. Walentynki spędzi samotnie, siedzą i użalając się nad sobą. Super, prawda? Ale cóż poradzić, skoro ostatnie dni były męczące? Jeszcze ten list z domu. Wcale jej się nie spodobał i nic dziwnego, że nie przespała dwóch nocy z rzędu, myśląc. Wyszła z lochów po południu, gdyż wcześniej dało się jakoś wytrzymać w pokoju. Oczywiście teraz dziewczyny tylko pożyczają od siebie kosmetyki, aby tylko się nie spóźnić i wyglądać perfekcyjnie. Masakra. Jak się zdawało Rośce, skoro wszyscy idą na tą imprezę, to obojętnie gdzie by nie poszła - będzie sama. I tak zawędrowała do sali luster. Otworzyła drzwi i prawie pisnęła, widząc siebie. Była tak zdeformowana, że ledwo sie poznała. pulchna twarz, doskonale widocznie wcięcie w tali i grube nogi. Dopiero po chwili zorientowała się, gdzie jest. Odetchnęła, że jednak nadal jest normalna, po czym usiadła na kanapie, patrząc w ziemię.
Raisa, jak większość uczniów i studentów z Hogwartu, postanowiła wybrać się na bal walentynkowy, mimo braku partnera. Wybrała jedną ze swoich ulubionych sukienek, bladoróżową, z czarnymi akcentami. Kokarda z czarnej, aksamitnej wstążki dodawała strojowi delikatności i pewnego uroku. Do tego wzięła maskę zdobioną cekinami. Miała już układać włosy i malować się, jednak poczuła, że musi koniecznie zajrzeć w kulę. I takim to właśnie sposobem zaprzestała przygotowań, jednak nie chciało jej się przebierać z powrotem. Jakimś cudem trafiła do sali lustrzanej, w której zobaczyła siedzącą samotnie dziewczynę. Najwyraźniej to jej miała umilić dziś wieczór, jak wskazała szklana kula, a nie nudzić się na przesłodzonym balu. Nie żałowała tego, że nie jest w cukierni. Musiała tylko zacząć temat, a ostatnio tak odosobniła się od ludzi, że nie było to wcale łatwe. Spojrzała w lustro zaraz po wejściu do pomieszczenia i zaśmiała się cicho ze swojego odbicia. - No proszę, a myślałam, że nie wyglądam tak źle - powiedziała, obserwując rozszerzoną sylwetkę. Zaraz jednak podeszła do blondynki. - Raisa - przedstawiła się. W końcu nie będą rozmawiać, nie znając swych imion. A nieznajoma nie wyglądała na szczęśliwą.
Cisza, spokój, wolne... czego chcieć więcej? Po dłuższej chwili myślenia Rośka stwierdziła, że towarzystwa. Nie przyzwyczajona do samotnego spędzania czasu, czuła się dziwnie z myślą, ze zaraz wszyscy sobie pójdą. Była już nawet skłonna iść tak, jak siedzi (czyli w zielonej bluzie i szarych spodniach), by móc tylko z kimś porozmawiać. Nie byłoby to dobrym posunięciem, zważając na fakt, że wyróżniała by się z tłumu i to wcale nie w dobrym tego słowa znaczeniu. Tylko by się ośmieszyła. Nie widząc sensu w dalszym myśleniu sięgnęła po książkę, jakąś mugolską fantastykę, zaczynając czytać. Z każdym zdaniem utwierdzała się w przekonaniu, że nie wiedzą oni nic o magii. Przewróciła jeszcze kilka stron, czytając niezwykle nudny dialog między uczennicą i mistrzem, który niby tłumaczył tajniki magii, po czym zamknęła lekturę, prosząc o towarzystwo. Już nawet zdjęła nogi z posłania, ale jak na zawołanie pojawiła się przy niej zapewne starsza dziewczyna. Zaraz, czy to nie ta z wymiany? Tak, chyba z Durmstrangu. Uśmiechnęła się, słysząc jej głos. - To wina lustra - odparła z rozbawieniem. - Sama nie wyglądam lepiej - dodała, spoglądając w lustro naprzeciwko. Z tego, co jej wiadomo, nie planowała zostać anorektyczką. - Rose, mów Rośka czy Roś. Jak oczywiście chcesz - odpowiedziała. Tak, nie chciałabym zostać panną X.
Och tak, samotność wcale nie była sprzyjająca, szczególnie jeśli trwała dłużej niż kilka dni. No proszę, Raisa chyba była w podobnej sytuacji, co Rose. Co prawda sama sprowadziła na siebie to częściowe nieszczęście, przy okazji nieco się zmieniając. Choć gdyby odkryła na nowo uroki spędzania czasu w szalonym towarzystwie, wróciłaby szybko do normalność. Ale jak na złość, nikogo znajomego nie widywała, kiedy tego chciała. Najwyraźniej jakieś fatum zawisło nad nią, niczym złośliwa chmura deszczowa i nie dało jej kontaktować się z innymi ludźmi. A potrzebowała tego bardzo. Dlatego też była zadowolona, że zajrzała do kuli, która dawała świetne rady. Na balu pewnie siedziałaby sama i czekała na jakieś towarzystwo. Ewentualnie sama wprosiłaby się do jakiejś bardziej interesującej grupki, ale wiadomo, nie musieliby wcale przyjąć jej miło. A tu, proszę, kolejna zbłąkana duszyczka, wprost czekająca na jakąś poprawę humoru. - Ciekawe, w Durmstrangu nie mamy takich wymyślnych sal - powiedziała, muskając opuszkami palców lustro. Szkło stawiało opór, czyli był to zwyczajny materiał, z tym, że w jakiś magiczny sposób zniekształcał wszystko wokół. Usiadła obok dziewczyny. Teraz obie wyglądały o wiele chudziej niż w rzeczywistości. - Niezbyt przyjemny widok - wzdrygnęła się lekko. - Chyba wolę swoją normalną figurę - stwierdziła. - Rośka, ciekawie brzmi - skomentowała przychylnie. - Czyżbyś nie lubiła bali? - zapytała.
Koniec smęcenia o samotności. Nie są już same, prawda? Właściwie, więc po co smutać? Czas zrobić coś, by przestać o tym myśleć. Raisa powinna być wdzięczna kuli, że nie wybrała się do cukierni, zważając na ostatnie wydarzenia. Ale cóż, dowie się o tym dopiero jak stąd wyjdzie. A szkoda. - Nie...? Zawsze myślałam, że Durmstrang składa się z samych tajemnych sal, izb tortur czy wielkich, nieużywanych komnat - powiedziała. Od zawsze uczyła się w Hogwarcie jak i rodzice, więc co dziwnego w tym, że snuła domysły, jak wyglądają inne szkoły? Przeciwieństwem Durmstrangu była dla niej szkoła we Francji - Beauxbatons. Wyobrażała go sobie jako piękny zamek z jasnymi salami, wszystko idealnie do siebie pasujące. - Ktoś sobie kiedyś wymyślił i tak się przyjęło - odparła z uśmiechem. Nie potrafiła nawet sprecyzować, od kiedy wszyscy mówią "Rośka". Na pewno od dawna. - Bal... - chwilę analizowała, co znaczy to słowo (tak, tak, zamyśliła się), by odpowiedzieć: - Nie to, że nie lubię. Zwykle na wszystkich bywam, ale ten... Nie miał partnera, maski, sukienki, chęci... i w ogóle zły humor, by siedzieć na walentynkowej imprezie samotnie i patrzeć na obściskujące się pary - wyjaśniła w skrócie. Nie będzie w co drugim zdaniu powtarzać, ze nie partnera. - A ciebie co tu sprowadziło? Szukałaś pomysłu na strój? - uśmiechnęła się.
Zrobić to czy nie? Przez całą drogę do sali lustrzanej ciągle prześladowało to pytanie. Była strasznie zdezorientowana. Sama nie wie dlaczego to robi. Chce to zrobić, ale po protu nie wie. Serce jej biło niczym dzwon i cała pobladła. Kiedy doszła do sali stanęła w futrynie drzwi i wzięła głęboki oddech. Popatrzyła na salę. Troszkę speszona, no ale jak chce to musi. Weszła niepewnym krokiem i usiadła na krześle. Ze swojej wielkiej kieszeni ze swetra wyjęła nożyczki. Popatrzyła na nie. Te ostrza, ten błysk brrrr...! Trochę ją przerażał, ale musi. Jak sobie postanowiła to nie zrezygnuje. Położyła je na stoliczku i przyglądała się im. W myślach kołowało tylko jedno pytanie. Zrobić czy nie zrobić?! Jezu już ją to irytowało. Zaraz! Sama nie obetnie włosów. Ktoś musi jej pomóc. Ale kto. Rozejrzała się po sali i praktycznie było kilku uczniów. Ale po prostu bała się do nich zagadać. Wyprostowała się na krześle gapiąc się w nożyczki i trzymając końcówki swoich bardzo długich włosów. Trochę będzie jej żal jak je obetnie, ale jak jej tata mówił ,,Włosy nie żeby, odrosną". Fakt! Przysłowie optymistycznie brzmiało. a mogła obciąć u fryzjera jak ją ojciec chciał zaprowadzić do fryzjera. Trudno czasu nie przewiniesz. Siedziała tak na krześle i czekała. Czy może ktoś jej pomoże. Może jakaś hogwarcka dusza pomoże jej. Oby.
Danielle nie była wyjątkiem, o nie. Sama często miała ochotę tylko i wyłącznie na granie, śpiewanie czy słuchanie muzyki. Nie wiązała z nią jednak przyszłości, mimo że kochała ją całym swoim sercem. - Niewiele się zmieniło, od kiedy ostatni raz mnie widziałaś. Muzyka, przyjaciele, treningi, nauka i tak w kółko. - Wzruszyła ramionami, ale uśmiechała się. Rozejrzała się po sali. Oho, weszła jakaś nowa persona. Chyba ją skądś znała. Czy to nie... tak, to Ingrid. O ludzie... ma w rękach nożyczki. Zamierzała się zabić czy jak? A może... może chciała po prostu ściąć włosy? Różnie to jednak bywa. Z drugiej strony... włosów ściąć samemu się raczej nie da. A jeśli nawet, to chyba nie chciała widzieć efektu. Poza tym... przecież one były takie piękne, po co je skracać? I kto to mówi, przepraszam bardzo? Już myślała, że uwolniła się od PP, ale nie. Powrócił. Pewnie miał chore gardło albo zapadł w sen zimowy. Kto go tam wie. Podeszła do Ingrid, uśmiechając się do Dan i zachęcając ją, żeby jej towarzyszyła. - Pomóc ci? - Spytała Krukonkę.
Siedziała tak i siedziała wpatrując się w nożyczki. Po chwili do sali weszła...jak tam ona się nazywa....A tak! Elliott z kimś. Ingrid uśmiechnęła się do dziewczyny i zerwała się z krzesła. -Właśnie nie jestem pewna, no ale obiecałam sobie - rzekła Ingrid biorąc do ręki nożyczki. Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Kurde to przecież włosy. Odrosną. Po chwili dziewczyna połozyła nożyczki na stół i od razu ręce położyła na ramiona Elliott. -Elliott! Musisz mi pomóc! Bardzo! Muszę obciąć sobie włosy. Proszę pomóż mi - powiedziała do gryfonki patrząc wielkimi, żabimi oczyma. W duszy baaardzo się bała, ale jak już powtórzę po raz setny obiecała sobie. Po chwili usiadła na krześle po poprawiając swoje długie , brązowe włosy na tył, tak aby Elliott mogła je ściąć. Żale jej było dych włosów. Takie długie. Ale musiała coś w sobie zmienić. -No dobra Elliott...jedziemy z tym koksem - rozkazującym głosem Ingrid podała Elliot nożyczki do rak.
/Tylko nie obcinaj jej od razu. Na razie muszą być jakieś krzyki czy coś w tym stylu /
W sumie to nie weszła. Ona już tam siedziała. Ale to szczegół, więc nieważne. Wiedziała co nieco o obiecywaniu sobie czegoś. Było naprawdę ciężko dotrzymać słowa. Jeśli przysięgasz coś komuś, to przynajmniej ta osoba trochę cię hamuje. Ale kiedy dzieje się to w tobie... i tu zaczynają się schody. Tylko silna wola może pomóc, a i ona czasem, ba - często, zawodzi. - Jasne, bardzo chętnie. Nie jestem fryzjerką, ale nie będziesz pierwszą osobą, której będę ścinać włosy, więc się nie martw. Jakoś będziesz wyglądać. - Uśmiechnęła się do niej uspokajająco. Dobrze pamiętała, kiedy ona zdecydowała się na taki krok. Chciała wtedy udowodnić rodzicom, jaka to jest samodzielna itp. Pożegnała się też wtedy z brązem i przywitała płomienny rudy, który ma do dziś. Wzięła do ręki nożyczki i dwa razy "ucięła" powietrze, patrząc z uśmiechem na Ingrid. - Tak jest. Jedziemy. - spięła jej włosy na czubku głowy, zostawiając jedynie dość cienki pas. Przyłożyła do niego nożyczki. Jednak nic nie ucięła. Eh... wyciągnęła z torebki grzebień i pokropiła wodą z butelki, którą również miała w torbie, włosy Krukonki. Ponownie chwyciła narzędzie, do obcinania włosów.
Ona chyba zwariowała. Co Ingrid chce zrobić. Bała się strasznie. I to baaardzo. Kiedy Elliott w powietrzu ,,obcinała" Ingrid przeszedł dreszcz. -Aha - zaakceptowała drżącym głosem dziewczyna po czym zamknęła oczy oraz zacisnęła zęby. Gryfonka była już gotowa do działania. Spięła jej włosy i zostawiła minimalną część. Spryskała je wodą i była gotowa do obcinania. -Nieeeeeeeee....aaaaaaaa- krzyczała dziewczyna wiercąc się na krześle. Mimo iż Elliott jeszcze nie zaczęła. Dziewczyna wstała z krzesła. -Poczekaj Elliott. Ja muszę na to się przygotować psychicznie - rzekła Ingrid oddalając się od krzesła łapiąc się za swoje włosy. Brrrr...zrobiło jej się zimno.pewnie ze strachu.
Oho, chyba z tym ciachaniem w powietrzu trochę przesadziła. Ingrid wyraźnie to zestresowało. No, ale... skąd mogła wiedzieć, że będzie aż tak źle. W końcu to tylko ścięcie włosów. Można mieć lekkiego stresa, ale żeby od razu się tak trząść? Po tym właśnie można poznać tchórza. Boi się najprostszych rzeczy. Nie mówiła, że Ingrid nim jest. Może miała do włosów jakiś sentyment albo co. Krukonka nawet wstała i zaczęła coś krzyczeć. Przewróciła oczami i odłożyła na chwilę nożyczki na stoliczek. - Siadaj! - Głos nie znosząc sprzeciwu nawet jej się udał. Proszę, proszę! Robi się stanowcza! - Nie masz się do czego przygotowywać psychicznie. To tylko ścięcie włosów. Trochę zmiękczyła głos, żeby nie przerazić jeszcze bardziej dziewczyny.
-Dobra!- oznajmiła głośno dziewczyna siadając na krześle. Trzęsła się niczym galaretka w lodówce. Obiecała sobie obetnie i będzie git. Włosy to nie zęby odrosną. Ingrid zrelaksowała się na krześle, zamknęła oczy, zacisnęła zęby i starała się nie panikować. -Dobra obcinaj. - rozkazała Ingrid pokazując charakterystyczny gest ręką, by zaczęła. -Na trzy obcinasz - oznajmiła Ingrid. Miała cały czas zamknięte oczy. Brrrr...znów jej było zimno. A mogła wziąć jakiś sweter czy coś w tym stylu. Ale pewnie zimno jej było z nerwów. -Dobra! to raz, dwa...- i poszło.
/a tak będą wyglądać klik . wyglądają na krótkie, prawda? /
No! Brawa dla tej pani! Najgorzej jest na początku. Trzeba się pożegnać ze swoim skarbem, o którym się troskliwie opiekowaliśmy. Sama doskonale o tym wie. A wiecie co? Dzisiaj wyprostowała włosy. I co się okazało? Otóż jej skarby urosły. Proste sięgają prawie do pasa! Toż to szok! Kiedy ma loczki, włoski nie przykrywają jedynie łopatki. Eh... ale wracając. Sięgnęła znowu po nożyczki. - Będzie dobrze. Obiecuję, że wyjdzie zgrabnie. - Wyszczerzyła się do lustra przed nimi. Na raz spryskała jeszcze raz jej głowę wodą. Na dwa przeczesała pasmo, które wybrała na swoją pierwszą ofiarę. - I trzy. - Mruknęła skupiona, ucinając włosy niemal w połowie ich długości. Powoli zabierała się do kolejnych partii. - Takie czy krótsze? Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie wie, jak bardzo ma ściąć kosmyki Ingrid.
Czuła jak Elliott obcinała jej włosy mimo tego dziewczyna nie krzyczała. Czuła jak ma lżej na głowie. Po skończeniu zabiegu Ingrid pomacała się z tyłu głowy. Poczuła jak ma mniej włosów. Wstała z krzesła i podeszła do lustra. Spojrzała się. Jej włosy wyglądały teraz tak. -Jest ekstra! - oznajmiła dziewczyna trzepocząc swoimi włosami. Kiedy usłyszała pytanie czy obciąć Ingrid charakterystycznie pokiwała głową, które oznaczyło nie. -Och! Dzięki Elliott - podziękowała gryfonce podając jej dłoń i potrząsając ją. Potem podeszła do lustra i znów zaczęła oglądać się ze wszystkich stron. Ha! Podobał jej się nowy fryz. Ciekawe czy inni zauważą. -i jak? Widać, że obcinałam? - zapytała Ingrid odwracając się do Elliott.
Podziwiała swoje dzieło. Eh... ma się ten talent. Wyszło jej nieźle. A w końcu to jej drugie czy tam trzecie cięcie! Brawa dla niej! Dobra, może i skromnością nie grzeszy. Ale próżna też nie jest. Nie, nie, nie. Nie ogłasza światu, że jest piękna, cudna, wszechstronnie utalentowana i inteligentna, jak niektóre laski. A jeśli już, to w żartach. Szczerze, to nawet w siebie nie wierzy. Znaczy często, teraz akurat była z siebie dumna, o. - A spróbowałabyś powiedzieć inaczej! - Zaśmiała się. - Pamiętaj, że mam śmiercionośne narzędzie w ręku. Tu wskazała na nożyczki. I do tego trzymała je osoba, która ma nierówno pod sufitem! Ludzie chować się po kątach! - Nie ma za co. Polecam się na przyszłość. Jasne, że widać. I wyglądasz ślicznie.
Miło było ponownie zobaczyć uśmiech Margaret, wyglądała pięknie i swobodnie kiedy pojawiał się na jej twarzy. Doszliśmy do celu, sala była niezwykła, lustra odbijały nas w przedziwny sposób, już kiedyś coś takiego widziałem, ale nie na taką skalę. Spokojnie poprowadziłem dziewczynę na sofę i usiadłem koło niej. - No napij się widzę, że musisz ochłonąć – spojrzałem zatroskany, chciałem się dowiedzieć co się wydarzyło, ale.. - upij kilka porządnych łyków tylko powolutku. - powinna najpierw ochłonąć.
Powolutku? Dobre sobie! Wyjęła buteleczkę z kieszeni, odkręciła ją i wzięła kilka porządnych łyków. Otrząsnęła się. - Niezłe. - Stwierdziła w końcu, uśmiechając się szeroko. Tyle chyba starczy. Rozluźniła się i nie chciała by stało się coś więcej. - Dzięki. - Powiedziała wystawiając w jego stronę trunek. - Napij się tez trochę, będzie mi raźniej.
Byłem lekko zaskoczony, że upiła tak dużo do tego bez problemowo. Odebrałem manierkę i upiłem powoli przyglądając się płomyczkowi, zazwyczaj była pogodną i przyjacielską osobą, ktoś naprawdę musiał zajść za skórę dziewczynie. Musiałem się dowiedzieć kto i co uczynił. - Co się stało? Coś zrobił prawda? - starałem się mówić spokojnie, ale odkąd spotkałem Margaret przybieranie masek oraz trzymanie uczuć na uwięzi nie wychodziło mi za dobrze. Mój głos stał się poważniejszy i lekko chropowaty, nie chciałem przestraszyć płomyczka więc dotknąłem delikatnie jej policzka i przeczesałem jej płomienne włosy.
Było jej teraz tak ciepło i odzyskała dobry humor. Uśmiechnęła się szeroko do Yavana i pocałowała mocno w usta. - W sumie zrobił, ale pewnie ten idiota nawet nie zdaje sobie z tego sprawy! - Krzyknęła do jednego z luster. - Jak można być takim debilem, takim... - Z jej ust posypała się wiązanka przekleństw dotycząca Davida. - Wiesz? Już się bałam, że nie wytrzymam nerwowo i go zabiję. - Powiedziała już do Yavana. - Przytul mnie, proszę. - Powiedziała ze łzami w oczach, jej złość właśnie teraz z niej uchodziła i to w tak okropny sposób... Nie lubiła przy kimś płakać, ale teraz nie miałaby siły się powstrzymywać. - Przepraszam... - Szepnęła.
Przyciągnąłem płomyczka ku sobie i objąłem mocno, moje serce bolało jak płakała i to przez kogo? Nic nieznaczącego mężczyznę. Pocałowałem delikatnie jej usta, a następnie oczy by przestała płakać. - Nie przepraszaj – spojrzałem jej w oczy – jeśli będziesz chciała wypłakać się lub wyżalić zawsze licz na mnie, nie chowaj bólu i smutku w sobie...bo cię zniszczą. – przejechałem powoli palcem po szyi i obserwowałem jak ta mała pieszczota rozluźnia ciało Margaret. Przytuliłem dziewczynę tak by jej twarz oparła się o moją pierś i wsłuchała w spokojne bicie mojego serca. Siedzieliśmy tak w ciszy przez dłuższy czas, rozkoszując się tym czasem. - Jeśli ta sprawa jest już zakończona i nie chcesz do niej wracać, dam temu spokój, ale jeśli – nadal mój głos był spokojny – jest przeciwnie pozwól, że ja się tym zajmę – gdyby ktoś teraz spojrzał mi w oko poczułby przemożny dreszcz chłodu - nie zdzierżę żadnego mężczyzny który cię skrzywdził.
Uśmiechnęła się do niego i otarła łzy. Nie będzie płakać. Nie może, nie przy nim. Przecież przez to nie tylko ona cierpi. Nie odrywała głowy od jego piersi. - Nie, nie chcę do tego wracać. Przynajmniej dziś, jestem zbyt rozdrażniona. - Mówiła cicho, jeszcze czasem łkając. - Myślę, że takich ludzi najlepiej olać, bo złość innych daje im satysfakcję i przyjemność. - Mówiła zaciskając pięści.
- Masz rację, zostawmy ten temat w spokoju. – ochłonąłem, wypuściłem powietrze, a moje spojrzenie nabrało delikatnego wyrazu. Położyłem własne dłonie na zaciśniętych piąstkach Margaret by po chwili trzymać ją za ręce. - Więc kiedy zaczniesz mnie uczyć robić na drutach? - naprawdę siebie nie wyobrażałem trzymającego druty, wełnę i starającego się stworzyć szalik. Ale ta rozmowa zmieni tok myślenia płomyczka, w dodatku może ją rozweselić ten pomysł, taką miałem nadzieję. - Sama powiedziałaś, że zabranie cię na zakupy nie wystarczy i muszę odpokutować.
Odkleiła się od niego. Popatrzyła z rozbawieniem na jego twarz. - Od zaraz jeśli zechcesz. - Wyszczerzyła się. - Chociaż nie. Po tym trunku nie dam rady wpatrywać się w te małe oczka. - Zachichotała. - Dasz mi jeszcze łyka? - Poprosiła grzecznie. - I nie idziemy na żadne zakupy, jasne? - Pogroziła mu palcem.
Jej zachowanie było słodkie, naburmuszona lekko buzia i ten palec praktycznie przed moją twarzą, jak jej nie kochać pomyślałem. - Dobrze, już dobrze nie pójdziemy na żadne zakupy – z lekkim uśmiechem odpowiedziałem – jeśli tak grzecznie prosisz to nie mogę ci odmówić, ale spokojnie dobrze? - mrugnąłem do Margaret podając buteleczkę. - Nie chciałbym się tłumaczyć twojej mamie jeszcze z tego, nie wiem czy by mnie za to polubiła – nigdy nie rozmawiałem tak swobodnie z nikim spoza rodziny, a przez ostatnie dwa lata nawet z moimi najbliższymi. Pojawienie się Margaret w moim życiu otworzyło moje serce i teraz właśnie czułem....strach, radość...mówiąc krótko „ żyłem” właśnie przy niej.