Otoczony niewielkimi domkami plac znajduje się w samym centrum osady. Choć początkowo właśnie na nim tętniło życie ludu Eneji, z czasem wszyscy doszli do wniosku, że jest tu zwyczajnie zbyt gorąco. Znaczna ilość straganów została przeniesiona do małych budynków, z których teraz o każdej porze dnia i nocy usłyszeć można wrzaski (i śmiechy!) towarzyszące targowaniu. Kupisz tutaj najprzeróżniejsze napoje, owoce, przysmaki i ręczne wyroby. Jeśli ładnie się uśmiechniesz, to z pewnością jakiś drobiazg wpadnie w twoje ręce zupełnie za darmo! Nic dziwnego, że tubylcy opuszczają rynek uginając się od kolorowej ceramiki, albo chwiejąc po tajemniczych drinkach.
Jeśli masz dość palącego słońca i w ciągu dnia co chwilę rozglądasz się za cieniem, z pewnością za miłą odmianę uznasz rozrywkę, jaką oferuje Sahara nocą. Wieczór przed wyścigami dumbaderów, na rynku miejscowi przygotowali imponujący festiwal. To ich doroczna tradycja, która przyciąga niejednego turystę, a przy tym niepowtarzalna okazja żeby najeść się lokalnych faszerowanych daktyli, poznać miejscowe zwyczaje i skosztować niedostępnych nigdzie indziej alkoholi (oczywiście to opcja dla uczniów po 17 roku życia!).
Jeśli skorzystacie ze wszystkich atrakcji i weźmiecie udział w Wyścigach Dumbaderów (jeśli nie startujecie, możecie kibicować - przynajmniej jeden post), możecie zgłosić się po punkt do dowolnej umiejętności.
W czasie festiwalu łatwo zgłodnieć, jeśli więc masz ochotę na małą przekąskę, koniecznie sięgnij po daktyla. Jedna z miejscowych kobiet rozłożyła je na jednym z niewielkich stolików i częstuje wszystkich zupełnie za darmo. Słynie z robienia fenomenalnych, kremowych, intensywnych farszów – większość z nich jest bogata w cynamon, kardamon i wanilie, ale niektóre też mają niewielki dodatek lokalnych, nietypowych przypraw.
Rzuć kostką:
1: Trafiłeś na wyjątkowo pikantny farsz. W pierwszej chwili możesz uznać, że to dodatek papryczki chilli, ale szybko okazuje się, że to coś zupełnie innego. Za każdym razem, kiedy chociaż spróbujesz skłamać na jakikolwiek temat, pieczenie się wzmaga. Jeśli nie będziesz tego wieczora naprawdę szczery, czeka cię sporo nieprzyjemności. 2: Smak przekąski nie budzi większych podejrzeń. Zgodnie z oczekiwaniami – jest słodki i kremowy. Kiedy jednak dojesz daktyla do końca, zaczynasz patrzeć na świat z innej perspektywy. Dosłownie. Niezależnie od swojego wzrostu, teraz jesteś 20 cm niższy. Wszystko inne pozostaje w normie – rysy twarzy, budowa ciała. Jedyną różnicą jest wzrost. Efekt utrzymuje się do końca dnia. 3: Po pierwszym gryzie czujesz, że dzieje się z tobą coś dziwnego. Od tej chwili każdy twój wróg wydaje ci się być twoim najlepszym przyjacielem, a najlepszy przyjaciel – wrogiem. Wszystkie relacje międzyludzkie stają się swoją przeciwnością. Musisz utrzymać ten stan co najmniej przez 3 posty, ale jeśli chcesz, może to trwać również do końca imprezy. 4: Daktyl był smaczny, ale jak się okazuje, niewarty ceny, którą przyjdzie ci za niego zapłacić. Widocznie masz uczulenie na jakąś miejscową przyprawę, bo wszystko zaczyna cię przeraźliwie swędzieć. Niestety ten stan będzie utrzymywał się do końca dnia, a tobie naprawdę trudno będzie powstrzymać drapanie. 5: To było zdecydowanie za słodkie. Po dokończeniu przysmaku jedyne o czym myślisz, to ugaszenie pragnienia. Jak się jednak okazuje – nie pomaga ani jeden napój, ani dwa, ani nawet dziesięć. Do końca dnia nie jesteś w stanie opanować pragnienia. Uwaga: jeżeli będziesz starać się zapijać to alkoholem, łatwo możesz przegapić granice, w której należałoby przestać. 6: Niestety, nie udaje ci się zjeść swojego daktyla. Osoba przechodząca obok trąca się łokciem (osoba, która napisze post pod tobą), a cały farsz trafia na twoją twarz, daktyl z kolei spada na podłogę. Chyba będziesz musiał/a sięgnąć po kolejnego, żeby zaspokoić głód.
Tatuaże
Zawsze chciałeś zrobić sobie tatuaż, ale nie byłeś pewny, czy z czasem ci się nie znudzi? To idealna okazja! Wybierz wzór i rozsiądź się wygodnie na jednym z krzeseł, a jedna z miejscowych tatuażystek wykona wybrany przez ciebie wzór. Nie martw się – tuż po opuszczeniu Sahary tatuaż po prostu zniknie i pojawi się znów tylko jeśli znowu tutaj wrócisz. To dobry moment na przetestowanie wymarzonego rysunku, albo na odrobinę szaleństwa. Kiedy, jeśli nie teraz zrobić cały rękaw w dziwnych wzorach, z którymi pewnie nie byłbyś dobrze postrzegany w przyszłej pracy? Uwaga: Tatuaż ma efekt uboczny, z którego twoja postać nie zdaje sobie sprawy. Zaraz po zejściu z krzesła zamieniasz się ciałem z losową osobą na sali (oznacz wybraną!). Ten stan utrzymuje się do końca wieczora. Nie masz pomysłu na wzór? Możesz zdecydować się na nieobowiązkowy rzut kostką.
To, co z pewnością zrobi na tobie wrażenie, to kilka pięknych tutejszych kobiet unoszących się na latających dywanach i poruszających w rytm muzyki. To wieloletnia tradycja i chleb powszedni dla większości młodych miejscowych dziewcząt. Pewnie utrzymanie się na giętkim dywanie wydaje się niemożliwe, ale praktyka czyni mistrza. Jeżeli chcesz, sam możesz spróbować. Poproś jedną z kobiet o pomoc, z całą pewnością udostępni ci dywan i pozwoli spróbować swoich sił – oczywiście na nieco mniejszej wysokości... przynajmniej na początku. Rzuć kostką (jeżeli uważasz się za osobę aktywną fizycznie i o dobrej równowadze, możesz podwyższyć wynik o jedno oczko. Obniżać możesz o ile tylko chcesz):
Rzuć kostką:
1: Udało ci się podnieść niewielki kawałek nad ziemię. Widząc twoje ruchy, kobieta odradziła ci podnoszenie się wyżej. Jak się po chwili okazało, miała całkowitą rację. Najdrobniejszy ruch na materiale sprawia ci ogromną trudność i ostatecznie upadasz z hukiem na ziemię. Na szczęście nic wielkiego ci się nie stało, ale będziesz trochę obolały. 2: Na początku idzie ci naprawdę dobrze. Na tyle dobrze, że unosisz się trochę wyżej i nawet tańczysz przez chwilę bez większych przeszkód. W pewnym momencie jednak przesadziłeś i kiedy byłeś już dobry kawałek nad ziemią, dywan przechylił się na jedną ze stron, a ty wpadłeś w ramiona swojej atrakcyjnej instruktorki. 3: Chociaż udaje ci się unieść całkiem wysoko, nie jesteś w stanie stać na wyprostowanych nogach. Niestety jedyna pozycja w której jesteś w stanie utrzymać się w powietrzu jest na czworaka. Ciężko ci będzie tańczyć w takim układzie, ale hej, zawsze możesz spróbować. 4: Nie masz problemu z utrzymaniem równowagi i możesz bez problemu tańczyć na swoim dywanie. Po chwili jednak występuje inny problem – zaczynasz się unosić zdecydowanie zbyt wysoko. Na szczęście dzięki swojej równowadze nie spadasz z dywanu (z tej wysokości byłoby to bolesne), ale nie jesteś też w stanie wrócić na ziemię. Lepiej zawołaj kogoś, kto ci pomoże. 5: Możesz stać na wyprostowanych nogach całkiem wysoko, ale z tańcem lepiej nie szalej. Twoje ruchy są zbyt niepewne i chwiejne, a jak rytm poniesie cię za bardzo, może cię czekać bolesne zderzenie z podłogą. 6: Zupełnie, jakbyś urodził się na latającym dywanie! Twoje ruchy są płynne i pewne, w dodatku unosisz się na tyle wysoko, żeby być widocznym dla wszystkich. Oby twój pokaz taneczny był imponujący, bo pewnością każdy go zapamięta.
Bar
W samym centrum festiwalu znajduje się niewielki namiot ze stolikiem przepełnionym małymi kieliszkami z alkoholem. Miejscowi oferują wam poczęstunek w postaci przeróżnych likierów. Możecie wybrać to, na co tylko macie ochotę (wasza postać nie musi zdawać sobie sprawy z tego, jakie działanie mają poszczególne smaki)!
Likier daktylowy - Lepki i zdecydowanie za słodki. Smak daktyli maskuje wszystko, a alkohol w tym napoju jest niemal niewyczuwalny. Za to działa dużo intensywniej niż normalnie. Jeżeli twoja postać ma słabą głowę, już jeden kieliszek wystarczy, żeby mocno się wstawić, jeśli mocniejszą - prawdopodobnie dwa lekko strącą ją z nóg. Likier kawowy - Gorzki i orzeźwiający, idealny dla miłośników kawy. W przeciwieństwie do innych likierów, zawiera bardzo mało cukru. Po opróżnieniu kieliszka przyciągasz spojrzenia miejscowych. Co ciekawe, dla uczniów Hogwartu nic się nie zmieniło, ale wszyscy mieszkańcy Sahary są tobą zauroczeni. Likier sezamowy - Smakuje jak pyszna, płynna chałwa. Niestety, ma swoje skutki uboczne. Do końca wieczora twój głos będzie piskliwy i nieprzyjemny dla wszystkich wokół. Likier z tamaryndowcem - Smakuje okropnie, jest zdecydowanie zbyt kwaśny i drażniący. W dodatku twój oddech po wypiciu tego likieru robi się nieznośny dla innych i do końca wieczora nie jesteś w stanie się tego pozbyć. Likier różany - Jest specyficzne, ale jeśli lubisz różane smaki, powinien ci pasować. Zaraz po opróżnieniu kieliszka robisz się cały mokry, twoje ubrania się kleją, z włosów kapie, a z twarzy nie da się zetrzeć zbierających się kropel. Co więcej, nie ważne jak uparcie się wycierasz, to nic nie daje. Do końca imprezy jesteś skazany na te wilgoć. W dodatku niedaleko znajduje się bar w którym możecie wybrać te normalne (jak i te mniej standardowe) drinki!
______________________
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Przypadkiem usłyszał rozmowę kilkorga uczniów o festiwalu, który miał się rozpocząć już za kilkanaście minut na wioskowym rynku. Nie widział nigdzie w pobliżu Jeremy’ego ani Toma toteż zdecydował udać się tam na własną rękę. Nie sądził, by ci dwaj ominęli tak dużą imprezę, więc nic nie stało na przeszkodzie, by odnaleźli się wzajemnie już na miejscu wydarzenia. Założył więc na siebie wygodne bermudy i podkoszulkę, po czym opuścił namiot i wolnym spacerem przemierzał osadę. Nagle w oddali dostrzegł znajomą sylwetkę, co od razu wywołało szeroki uśmiech na jego twarzy. - Tom! – Krzyknął głośno, żeby zwrócić na siebie uwagę Gryfona, a od razu po tym przyśpieszył, kierując się w jego stronę. – Cholera, gdzie Ty się szlajasz? Zaraz zaczyna się festiwal Sahary. Chodź, spróbujemy lokalnych przysmaków i zobaczymy, jakie inne atrakcje przygotowali. – Dodał, kiedy znalazł się już tuż obok swojego kumpla. Nie dopuszczał do siebie myśli o odmowie, więc wskazał tylko gestem dłoni, aby Falk szedł za nim i sam zaczął truchtać, żeby jak najszybciej znaleźć się w centrum wydarzeń. Kiedy tylko znaleźli się na rynku, Matthew nie wiedział na czym na dłużej zawiesić oko. Okazało się, że tubylcy częstowali turystów faszerowanymi daktylami, a w barze podawano likiery o przeróżnych smakach. Ale to jeszcze nie wszystko! Można było także spróbować swoich sił na latającym dywanie czy zrobić sobie tatuaż. Sam festiwal miał zaś zwieńczyć wielki wyścig na dumbaderów, w którym udział mógł wziąć każdy, kto był chętny na małą dawkę adrenaliny. - Od czego zaczynamy? Chciałbym polatać na dywanie, ale te faszerowane daktyle też mnie ciekawią. – Zwrócił się do Toma przytłoczony nadmiarem atrakcji. Spodziewał się, że będzie tego dużo, ale rzeczywistość chyba przerosła jego najśmielsze oczekiwania. Brakowało mu chyba tylko basenu na środku rynku, ale tak, tak… Jeremy już mu tłumaczył, że nie da się takiego skonstruować. - No i mam nadzieję, że zawalczymy podczas wyścigu dumbaderów? Dawaj, tam przyjmują zapisy! – Dodał zaraz, nie oczekując nawet na odpowiedź przyjaciela. Był zbyt podekscytowany festiwalem, a przez to gadał jak najęty. W każdym razie wskazał Tomowi palcem na jeden z namiotów, przy którym rzeczywiście znajdowała się tabliczka z napisem „wyścigi dumbaderów – zapisy”.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Musiała być tam, gdzie dużo się dzieje. Skoro na rynku nagle zrobiło się tłoczno, Elaine od razu się tam udała. Co prawda najpierw się odpowiednio przygotowała - starannie nałożony niewidzialny makijaż, rzecz jasna wodoodporny (choć powinna zmienić jego nazwę na potoodporny), założyła letnią sukienkę, wydłużyła włosy aż poza łopatki i dzięki metamorfomagicznej zdolności wyprostowała je tak, by nie musieć męczyć się zaklęciami fryzjerskimi. Zrezygnowała jednak z różowej barwy na rzecz jasnego blondu. Dzierżąc aparat - oczywiście standardowej jakości - krążyła po rynku i zachwycała się różnobarwnymi widokami. Brakowało jej Elijaha, jednak nie mogła go nigdzie znaleźć, więc musiał być zajęty. By nie wyjść na nadopiekuńczą bliźniaczkę udała się bezpośrednio na rynek, by cieszyć oczy. Uśmiechnęła się szeroko widząc zagrodę z dumbaderami. Póki co nie planowała się tam zapisywać zważywszy, że ubrała się letnio i elegancko, a nie sportowo. Poza tym nie lubiła jazdy na żywych stworzeniach, zwyczajnie w świecie obawiając się bolesnego upadku. Dostrzegła w oddali znajomą czuprynę, która okazała się należeć do @Matthew C. Gallagher, a jeśli wyłapała jego wzrok, to jedynie mu pomachała, puściła oczko i skręciła w przeciwną stronę. To, że zaczęła się z nim oficjalnie witać nie znaczy, że będzie aż tak oficjalnie wobec niego miła. Przy latających dywanach kibicowała w najlepsze przez dobre dwadzieścia minut zanim kątem oka nie zauważyła znajomej sylwetki. Wszędzie go rozpozna. Naszkicowała go w zeszłym miesiącu, a więc zna każdy detal jego twarzy. Żałowała, że tylko wzrokowo... zawiesiła aparat na szyi i odwróciła się ochoczo za idącym @Leonel Fleming. Zanim do niego podeszła to poprawiła kilka kosmyków włosów, przedziałek, upewniła się, że wygląda bosko i nienagannie. Dopiero po tej niezbędnej analizie dogoniła mężczyznę. - Hej, Leeoo. - zawołała bardzo ożywionym i wesołym głosem, kładąc jednocześnie dłoń na zgięciu jego łokcia, by się odwrócił, a nie szukał jej w tłumie. - Fajnie, że przyszedłeś. - nie mogła stać jakoś daleko wszak był tutaj tłum i by nie być stratowaną, stała stosunkowo blisko. Na widok jego twarzy uśmiechnęła się szeroko. Jeśli pamięć jej nie myli - a była wówczas wstawiona - to ją pocałował. Pytanie czy to była prawda czy jednak sen na jawie? Głupio było zapytać, a więc miała nadzieję odpowiedź wyczytać w jego spojrzeniu. By tradycji stało się zadość, stanęła lekko na palcach i musnęła ustami szorstki policzek. Raptem dwie sekundy i już wróciła do poprzedniej pozycji. - Bierzesz udział w wyścigach? Tam widziałam okazję do spróbowania drinków. Możesz być pewien, że są czymś urozmaicone. Tak, jak wspominałam. - wskazała mu dwie lokacje, do których planowała pójść. Żałowała, że nie ma tu Elijaha. Poprosiłaby go o wykonanie Leonelowi profesjonalnego zdjęcia... z ukrycia. Mogłaby powiesić (zdjęcie, nie Leo) na ścianie w domu.
Nie miał pojęcia, jakich atrakcji może oczekiwać od festiwalu Sahary, ale że cała impreza odbywała się w godzinach wieczornych, kiedy to temperatura powietrza spadła już do akceptowalnej wysokości, zdecydował udać się na rynek. Mijał mnóstwo osób, których wcześniej nie dostrzegał nawet w obozie. Wszyscy rozpierzchali się zwykle w swoich kierunkach i w rzeczywistości trudno było się zorientować jak spory lud zamieszkuje tę wioskę. Dopiero takie zbiegowisko sprawiło, że poczuł się nieco zagubiony w tłumie. Nie widział jeszcze żadnej znajomej twarzy, o ile nie liczyć paru afrykańskich, skąpo ubranych pań, które spotkał kilka dni temu w barze Peke Yake. Teraz roznosiły ze swojego stoiska faszerowane daktyle, zachęcając turystów do spróbowania lokalnego przysmaku. Nie był wielkim fanem daktyli, były według niego zdecydowanie zbyt słodkie, ale stwierdził, że skusi się na nie później, żeby nikt nie wypominał mu, że marnuje swój urlop. Najwięcej jego uwagi skupiły jednak nie tutejsze przysmaki czy drinki, a raczej platformy z latającymi dywanami. Przyglądał się przez dłuższy czas jak kobiety zgrabnie sterują tym ustrojstwem. Chciał spróbować swoich sił, ale w tym momencie usłyszał swoje własne imię, a głos od razu skojarzył z panną Swansea. Nie mógł jej jednak odszukać w tym tłumie i dopiero, kiedy poczuł, że ktoś łapie go za łokieć, zdał sobie sprawę z tego, że dziewczyna znajduje się za jego plecami. - Elaine. – Mruknął cicho na powitanie, a kąciki jego ust poruszyły się subtelnie ku górze. Naprawdę cieszył się, że ją widzi. Ucieszył się jeszcze bardziej, kiedy jego towarzyszka obdarowała go pocałunkiem w policzek. Nie zamierzał oczywiście pozostawać dłużnym, choć odwdzięczył się podobnie niewinnym gestem. Nie przepadał za nachalnym okazywaniem sobie uczuć w obecności tak wielu innych ludzi. Ostatnia sytuacja przy butelce była wyjątkowa, po prostu nie mógł już dłużej czekać. - Wyścigach? – Zapytał zdziwiony, bo póki co nie zdążył się jeszcze zorientować we wszystkim, co dawał im festiwal. Dopiero kiedy zobaczył tabliczkę z napisem „wyścigi dumbaderów” pojął co ma na myśli Krukonka. Prawdę powiedziawszy nie miał najmilszych wspomnień z udziałem lokalnych magicznych stworzeń, ale z drugiej strony… szkoda było mu odmówić, szczególnie jeśli Elaine również chciała wziąć udział w tej rywalizacji. - Właściwie… czemu nie? Proponuję wziąć po drinku i zapisać się na ten wyścig. Widziałem też jedno stoisko, przy którym można spróbować faszerowanych daktyli, więc możemy po drodze zaryzykować. – Zgodził się na jej pomysł, proponując również od siebie konkretny plan wycieczki. Czas i tak ich nie gonił, więc mogli skorzystać ze wszystkich zapewnionych przez enejski lud rozrywek. Leo wczuł się przy tym w rolę dżentelmena, bo wyciągnął do swojej partnerki dłoń. - Ale po tym idziemy spróbować swoich sił na latających dywanach i nie chcę słyszeć odmowy. – Dodał jeszcze, spoglądając z utęsknieniem w stronę platform. Nie darowałby sobie, gdyby nie skorzystał z takiej okazji, a ciekaw był również jak z takim wyzwaniem poradzi sobie panna Swansea.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Kostka na latające dywany:5, ale dodaję sobie upadek.
Niełatwo było wyczytać z niego odpowiedź. Niezbyt usatysfakcjonowana takim powitaniem musiała zacisnąć zęby i udawać, że absolutnie nie oczekiwała cieplejszego gsestu. Pozostało cieszyć oczy jego obecnością i się wpakować w towarzystwo. Powiodła wzrokiem do zagrody pełnej pokracznych dumbaderów. - Ja będę dzisiaj kibicować. Wiesz, nie mam zbyt dobrego stroju do siedzenia na dumbaderze. - od razu uprzedziła wymawiając się sukienką, a prawda była taka, że byłaby się wsiąść na takiego stwora, który w każdej chwili może zrobić coś nieobliczalnego. Od spotkania z jormunganderem żywiła pewien lęk przed stworzeniami o większych gabarytach. Pozostały plan przypadł jej do gustu wszak pokrywał się z własnym. Poza tym zgodziłaby się aktualnie na bardzo wiele, byleby móc pozostać w jego towarzystwie. Czuła niedosyt obecności Leonela. Nie mogła go teraz nigdzie wypuścić mimo, że nie miała do niego żadnego prawa. Pozostało go nie spłoszyć. Chwyciła prędko jego wyciągniętą dłoń - podejrzanie zbyt szybko - i nakierowała ich w drugą stronę. - Drinki zostawmy na później. Jeśli są czymś urozmaicone, to potem nie utrzymany się na dywanie. Uou, widzisz jak tamta instruktorka jest wysoko? Ale ładnie tańczy! - wskazała ręką ciemnoskórą kobietę i nie wypuszczając jego dłoni (niech Merlin broni) przedarła się przed tłum ludzi. Z widocznym entuzjazmem komentowała występy chętnych, buzia się jej nie zamykała, a i najgłośniej zagrzewała obcych do dzikich tańców na wysokości. W końcu nadeszła ich kolej i nagle zdała sobie sprawę, że ma sukienkę. Machnęła na to ręką, jeśli nie będzie spadać to nie będzie kłopotu z demonstracją bielizny wszystkim zebranym. - Idę pierwsza. - uśmiechnęła się szeroko stojąc naprzeciw niego. Wręczyła mu aparat . - Zrób mi jakieś zdjęcie, gdy będę w górze. Będę mogła wstawić na wizbooka. - poprosiła i… nie mogła się oprzeć. Przez chwilę go mocno przytuliła, by nabrać odwagi na wpakowanie się na dywan. Leo był wysoki, ciepły, umięśniony, a ona chciała stracić dla niego głowę. Tylko nie od razu, a powoli, pomału. Tak zagrzana podeszła do instruktorki i wysłuchała łamanego angielskiego, gdy tłumaczyła jej zasady. Związała włosy na karku i z głośno bijącym sercem podeszła do leżącego dywanu. Usiadła na nim, spięta jak struna, ale pełna energii. Nagle dywan zadrżał i zaczął się unosić. Momentalnie zacisnęła na nim palce i pomna instrukcji próbowała utrzymać na nim równowagę. Porwała się z motyką na słońce… a jednak udawało się. Może to szczęście jej sprzyja albo ciepło, które sobie bezkarnie zabrała Leonelowi? Zagrzana wiwatami obcych ludzi powoli i skrajnie ostrożnie podjęła się próby wstania. Nie było to łatwe, więc zdjęła klapki i je wyrzuciła na dół. Wówczas udało się jej wyprostować. Stanęła… uśmiechnęła się dumna jak paw, ręce rozłożyła nieznacznie po bokach ciała, aby miękki dywan nie chwiał się pod stopami. Próbowała tańczyć w rytm muzyki lecz każdy gwałtowny ruch wywoływał na dywanie małe turbulencje, co ją mocno wystraszyło. Postanowiła sprawdzić jak daleko się wzniosła i to był błąd. Na widok wysokości włosy pobielały i krew odpłynęła z twarzy. Zrobiła niepewny krok w tył, a musiał być to magiczny wyłącznik dywanu, bo ten nagle zwiotczał… z krzykiem zaczęła się z niego sturlywać. Kątem oka widziała biegnącą ku niej instruktorkę z wyciągniętą różdżką… jednak przez cały czas spadania zastanawiała się czy znów poharata sobie rękę czy jednak głowę? Zasłoniła ją obiema dłońmi, gotowa przywitać się z piachem.
Jak zwykle przy takich imprezach - podeszła do tematu bardzo sceptycznie. Nie lubiła tłumów, tańców i głośnych miejsc. Z drugiej strony, to mogła być jej jedyna okazja, żeby pojawić się na tego typu festiwalu i nie chciała tego całkowicie zaprzepaszczać. Zwłaszcza, że mogła po prostu wejść, rozejrzeć się i wyjść. W wakacjach wyjątkowo mocno doceniała te swobodę. Niby był to Hogwarcki wyjazd, ale jednak nie czuła się przymuszona do robienia niczego i równie dobrze mogła siedzieć w namiocie przez większość czasu. Chociaż chowanie się przed upałami bardzo doceniała, to towarzystwo, które tam miała, doceniała znacznie mniej. Dlatego snuła się też po tych minimalnie chłodniejszych, ale bardziej odosobnionych miejscach. Po krótkim spacerze w końcu przywędrowała na rynek. Już wychodząc z domu ubrała się tak, żeby pasowało to również na tę imprezę, a nie tylko na spacer. Narzuciła delikatną, beżową sukienkę na grubych ramiączkach, z wycięciem na plecach. Ubrała buty na niewielkim obcasie a włosy spięła spinką trochę bardziej z tyłu, tak, żeby nie leciały jej do oczu i nie przeszkadzały w upałach. Oczywiście, pierwsze swoje kroki skierowała do baru. A tam wybrała, jakże by inaczej - likier kawowy, który samą nazwą zachęcił ją wystarczająco mocno. Smak zdecydowanie jej odpowiadał, zwłaszcza, że obawiała się nieprzyjemnej słodyczy, której nie dostała. Zamiast tego wyczuła tylko gorzkie, orzeźwiające nuty. Spojrzała sceptycznie na tancerki, które poruszały się na latających dywanach. Taniec i wysokość - trudno o gorsze połączenie. Kątem oka dostrzegła stanowisko z tatuażami i już miała podejść tam, żeby poznać więcej szczegółów, kiedy zauważyła, że na salę wchodzi @Mefistofeles E. A. Nox. Ten widok ją mocno zaskoczył, ale przede wszystkim, naprawdę ucieszył. Jak chyba każdy, mniej więcej słyszała co się wydarzyło i bardzo ją to zbulwersowało. Chociaż nie znała go tak dobrze, żeby móc cokolwiek gwarantować, po prostu czuła, że to absolutnie nie może być prawda. Poza tym, ani trochę nie wierzyła w nieomylność Wizengamotu, mimo (a może właśnie dlatego?) że pracował tam jej ojciec. Nie do końca też wierzyła w jakkolwiek istniejącą sprawiedliwość. Chłopak potrafił być tajemniczy i pewnie nawet mógł budzić niepokój, ale wiedziała, że jest empatyczny i nie zrobiłby niczego złego. W końcu to on jej ostatnio najbardziej pomógł. Podeszła do niego znacznie szybszym krokiem niż normalnie (umówmy się - Emily nie biega, więc to już było coś) i w pierwszym, nietypowym dla siebie odruchu przytuliła go. Zaraz jednak się zreflektowała i odsunęła szybko, ale uśmiechnęła się do niego. - Cześć. Cieszę się, że przyjechałeś. Wszystko okej? - spojrzała na niego trochę niepewnie, bo w końcu nie wiedziała, w jakim jest stanie psychicznie i na ile powinna zachować jak największą delikatność. Podejrzała, że po ostatnich wydarzeniach nie jest w świetnej kondycji i pewnie trzeba było zachować ją zachować w pewnym stopniu, co w jego przypadku wydawało jej się wyjątkowo nietypowe. Pytanie samo w sobie brzmiało idiotycznie i po chwili to dopiero do niej dotarło, ale chciała po prostu wyrazić troskę.
Likier: Kawowy!
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
oh, wakacje.Tom naprawdę myślał, że to będzie coś gorszego niż kara. Myślał, że całe dnie spędzi sam na sam ze swoją gitara. Nie żeby narzekał czy coś. Lubił grać, czasami nawet lubił śpiewać jednak to co go tutaj spotkało było znacznie lepsze niż myślał. Wszystko przez to, że zaczął dzielić namiot z Mattem i Jeremym. Czyli była to głównie sprawka slizgona. Tom nigdy by nie pomyślał, że może być z niego taki równy gość. Nie myślał tak kiedy go nie znał. Kiedy to tylko widział jak siedzi przy wspólnym stole swojego domu otoczony grupką rówieśników. Szybko się jednak przekonał że nie jest taki… wyszczekany. Nie uważa się za bóstwo, kogoś lepszego. Za to naprawdę go cenił. Teraz kiedy się zjawił w namiocie nikogo nie było. Nie miał ochoty sam iść na festiwal, ale siedzieć samotnie w namiocie też źle by wyglądało. Trzeba przyznać, że poczuł mały zawód kiedy w namiocie nie zauważył ślizgona.Właśnie na jego obecność liczył w szczególności. Czy teraz byl zajety kimś innym?Przez cały okres wakacji zawsze ktos kreci sie wokol niego więc nie byłoby w tym nic dziwnego. Wlasnie tak sobie bujał w obłokach kiedy usłyszał swoje imię wypowiadane nie przez byle kogo. To on. Jego oczy aż rozbłysły widząc tak znajoma twarz. Od razu do niego podszedł i z ulgą stwierdził, że tamten jest sam. - tu i tam.Sahara to spory obszar do zwiedzenia. A skoro juz tu jestem to chciałem zobaczyć to i tamto- przyznał mu się. Czyżby Matt go szukał? W każdym razie zauważył jego nieobecność. Zrobiło mu się ciepło na sercu. - proponuje na sam początek dywan. Potem jaki się objemy może się źle skończyć. Wiesz jaki jestem łakomy - zaproponował mu. Nie chciał by było więcej atrakcji niż normalnie. - wyścigi? W końcu coś dla mnie. Oczywiście że się wpiszę- powiedział ochoczo. Tom z całego serca uwielbiał wyścigi. Gdyby nie był studentem to wpisałby się na nielegalne wyścigi autami. Był mechanikiem i sporo słyszał ale sam udziału nie mógł wziąć. Teraz to była dopiero okazja.
Powiedzieć, że domyślał się tego, że Elaine jest w pewnym stopniu rozczarowana jego sposobem powitania byłoby przesadą, chociaż zdecydowanie chciał tak myśleć. Ograniczył się zaś w swych emocjach do niezbędnego minimum celowo, uważając że takie ich dawkowanie okaże się skuteczną taktyką. W końcu dobrze było nieraz za czymś zatęsknić, wówczas trzymało się tego i pragnęło jeszcze mocniej. - Marna wymówka. – Podsumował słowa swojej towarzyszki, bo tym razem to on czuł się zawiedziony. Nie kwestionował nawet tego, że sukienka może być faktycznym problemem, bo zdawał sobie sprawę z tego, że kobiety przykładają do takich rzeczy znacznie większą wagę. Mimo tego miał wrażenie, że za jej odmową kryje się coś jeszcze. Nie wiedział jednak co, a ostatecznie zrzucił swoją dociekliwość na swoje zawodowe zboczenie i postanowił nie zamęczać panny Swansea pytaniami. - Ale w porządku. Liczę na dobry doping. Postaram się wygrać dla nas ten latający dywan, to może będę mógł zaprosić Cię na nieco ciekawszą randkę, a na pewno inną niż wszystkie. – Dodał po dłuższej chwili milczenia z subtelnym, acz zawadiackim uśmiechem. Czyżby właśnie przyznał się do tego, że również ich spotkanie na festiwalu należy uznać za randkę? Być może choć w małym stopniu rekompensowało to jego mało wylewne przywitanie. - Ciekawe czy również do daktyli dodali coś od siebie. – Westchnął ciężko, bo nie przepadał za tymi magicznymi dodatkami. Chciał po prostu napić się dobrego drinka, spróbować lokalnych przysmaków, a niekoniecznie użerać się z jakimś niekorzystnymi zmianami wyglądu czy nastroju. Wyglądało jednak na to, że nie miał wyjścia i musiał pogodzić się ze specyficznym poczuciem humoru enejskiego ludu. Natomiast póki co zamilknął na dłużej, przyglądając się wskazanej przez Elaine kobiecie, dla której opanowanie latającej dywanu zdawało się codziennością. Nie tylko utrzymywała w pełni równowagę, ale także popisywała się swoimi tanecznymi zdolnościami. Nie oczekiwał ani od siebie samego ani od swojej partnerki podobnej perfekcji, ale jednocześnie chciał udowodnić i sobie i jej, że okiełzna ten magiczny środek transportu. Pech chciał, że Elaine wyrwała się do tego wyzwania pierwsza, pozostawiając mu jedynie swój aparata. Nawet nie zdążył zareagować. Skinął głową na znak zgody z niemałym opóźnieniem, nie wiedząc nawet czy dziewczyna ten gest dostrzegła. Najwyraźniej jednak ufała mu na tyle, że pognała do przodu, wprost do instrukturki, która łamaną angielszczyzną wyłożyła jej najistotniejsze intrukcje. Obserwował uważnie poczynania panny Swansea, życząc jej przy tym powodzenia. Naprawdę chciał, żeby jej się udało, bo po tym co widział, wydawało mu się, że jest nieco zestresowana. Do swojego zadania podeszła powoli i ostrożnie, ale już po chwili udało jej stanąć na równe nogi. W tym momencie uniósł aparat i zaczął cykać jej zdjęcia. Wolał zrobić kilka, żeby dziewczyna miała z czego wybierać. Przez obiektyw przyglądał się jej próbom tańca, które może i nie dorównywało czarnoskórej kobiecie, ale wyglądały i tak całkiem zgrabnie. Elaine radziła sobie z „turbulencjami”… a przynajmniej do momentu, w którym zdecydowała się ocenić na jaką wysokość wzniósł się jej latający dywan. Leonel zrobił ostatnią fotkę i wtedy z przestrachem zdał sobie sprawę z tego, że jego blondwłosa towarzyszka spada ze swojego dywanu. Puścił aparat, który na szczęście zawisł na pasku na jego szyi i rzucił się w jej kierunku. Złapał ją w ramiona, dążąc na czas, a zaraz po tym odetchnął z ulgą. To on namówił ją na te latające dywany, więc nie darowałby sobie, gdyby coś jej się stało. - Wszystko w porządku? – Zapytał wyraźnie zmartwiony i dopiero, kiedy upewnił się, że dziewczyna jest cała i zdrowa, na jego twarz powrócił delikatny uśmiech. – Świetnie Ci szło. – Postanowił dodać jej otuchy, oddając również jej aparat i przekonując, że na pewno uda jej wybrać jakieś ładne zdjęcie na wizbooka. Zaraz po tym sam udał się do instruktorki, która mogła skrócić swój wykład do niezbędnego minimum z uwagi na to, że Fleming słyszał już wcześniejsze uwagi, które kobieta dawała Elaine. Wreszcie stanął na latającym dywanie i o dziwo, mimo swych wcześniejszych obaw, poruszał się po nim całkiem swobodnie. Nie miał żadnych większych problemów z utrzymaniem równowagi, a nawet przedstawił rozochoconej, dopingującej mu gawiedzi parę kroków tanecznych. Poczuł się zbyt pewnie i to go zgubiło… Bo kto początkujący pomyślałby o tym, żeby zrobić salto? Całe szczęście, że zdążył jedynie lekko ugiąć kolana, a nie wyskoczyć. Przeniósł przez to swój ciężar zbyt mocno na prawą stronę. Latający dywan przechylił się, a on runąłby na ziemię jak długi, gdyby nie szybka reakcja instruktorki, która zamortyzowała jego upadek. Podziękował jej, dostał nawet trochę braw za swój występ, ale przede wszystkim zależało mu na tym, by wrócić do panny Swansea, i tak właśnie zrobił. - Ciekawe przeżycie, chociaż jeśli uda mi się wygrać ten wyścig, to jednak będziemy musieli być bardziej uważni. – Stwierdził rozbawionym tonem, bo skoro nikomu ostatecznie nie stała się żadna krzywda, mogli się z tego razem pośmiać. – Zobacz, nie ma teraz takiej kolejki do daktyli, chodźmy. – Dodał zaraz, kiedy dostrzegł, że okolice stoiska z lokalnymi przysmakami nieco opustoszały. Prawdopodobnie dlatego, że większość turystów zebrała się właśnie wokoło platform z latającymi dywanami. Pociągnął więc Krukonkę za sobą, mając nadzieję, że te faszerowane daktyle nie zepsują im tak miłego początku wieczoru.
Kostka na latający dywan: 2
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Matthew faktycznie był dość wygadany i egocentryczny, ale to że był skoncentrowany na sobie nie oznaczało jeszcze wcale, że zachowywał się wobec kogoś arogancko. Jasne, mógł komuś odmówić czegoś, jeśli nie widział w tym żadnej korzyści dla siebie, ale nigdy nie uważał się za lepszego od innych. Potrafił być złośliwym dupkiem, ale dopóki ktoś sobie na to nie zasłużył, to dlaczego miałby go obrażać? Można więc powiedzieć, że faktycznie Ślizgon nie był aż taki zły, wystarczyło go lepiej poznać. Na całe szczęście Tom nie dał wiary jakimś głupim plotkom ani nie przeraził się grupką rówieśników z jego domu. Dał mu szansę i jak się okazało, dogadywali się naprawdę dobrze. Nic więc dziwnego, że młody Gallagher już od samego początku szkolnej wycieczki jarał się tym, że trafił do namiotu razem z Falkiem i Dunbarem. Dwóch najlepszych kumpli obok? To nie mogły być nudne wakacje. - To i tamto może poczekać. No chodź, bo nie zdążymy, a może zrobią jakiś huczny początek? – Ciągnął Gryfona za sobą, mimo że żadnych fajerwerków nie było. Później pomyślał, że może zorganizują coś takiego na zakończenie festiwalu. W tym przypadku wyglądało na to, że śpieszyli się po nic, bo niektóre stoiska nawet dopiero co się rozkładały. Z drugiej strony nie było tu jeszcze takich tłumów, więc mogli skorzystać ze wszystkiego, nie narzekając na wszechobecne kolejki. - Ma to sens, czyli dywany! – Wykrzyknął radośnie, zachowując się niemalże jak pięcioletnie dziecko, które dostało nową zabawkę. Od razu pobiegł w kierunku platform, nawet nie patrząc czy Tom za nim nadąża. W końcu nawet jeśli nie, to obaj spotkają się na miejscu, a jednak „przejażdżka” na czymś takim cholernie go zaintrygowała. - A jeździłeś już w ogóle na tym dumbaderze? Podobno lubią zrzucać z grzbietów, więc ciekawe czy sobie z nimi poradzimy. – Zagaił jeszcze do młodego Falka, bo niestety jakiś chłopak wepchnął się przed nich, a przez to Matthew musiał jeszcze chwilę poczekać na swoją kolej. Nie wiedział czym jest bardziej zafascynowany, czy latającymi dywanami, czy wyścigiem dumbaderów. Chyba nawet tym drugim z powodu nutki rywalizacji, ale do wyścigu pozostało jeszcze sporo czasu, więc musieli go jakoś wypełnić. Wreszcie instruktorka zawołała kolejnego ochotnika. Ślizgon zbliżył się do niej i wysłuchał wszystkich instrukcji, chociaż nie był pewien czy wszystko zapamiętał. Nie mógł się doczekać swojej próby, a przez to trochę się podczas tego wykładu wyłączył. Wszedł na latający dywan i musiał przyznać, że nie sądził, że to cacko aż tak bardzo buja. Mimo wszystko stanął na równe nogi, a zaraz po tym zaczął się gibać. Nie był to może najlepszy pokaz taneczny, jaki można było zobaczyć, ale z pewnością radził sobie lepiej niż wiele innych osób przed nich, które nie potrafiły nawet na dywanie ustać. Chłopak wyciągnął dłoń, wskazując palcem na Falka, jakby chciał go w ten sposób zaprosić do wspólnych tanów. To go mocno rozproszyło. Przypadkiem stanął jedną nogą zbyt blisko brzegu dywanu, który niebezpiecznie przechylił się i postanowił go z siebie zrzucić. - Cholera jasna! – Krzyknął nieźle przerażony, bo upadek z takiej wysokości mógłby skończyć się nie najlepiej. Na szczęście nad bezpieczeństwem uczestników panowały czarnoskóre instruktorki. Dokładnie ta sama, która wcześniej dawała mu wykład, złapała go w swoje ramiona. Spoglądała jednak na niego z wściekłą miną. Cóż, chyba złamał kilka podstawowych zasad ostrożności. Tak czy inaczej nic mu się nie stało, więc z roześmianą buzią podszedł do Gryfona i klepnął go po plecach. - Powodzenia, amigo! – Dodał mu otuchy, choć wstyd przyznać, że nie życzył mu najlepiej. To znaczy… nie chciał, żeby Tom zrobił sobie jakąś krzywdę, ale w głębi duszy miał po prostu nadzieję, że okaże się od niego zręczniejszym lotnikiem i tancerzem. W każdym razie dokładnie przyglądał się jego ruchom, czekając przy tym aż będą mogli napić się jakiegoś drinka, bo przez ten wszechobecny piach i głośne, entuzjastyczne krzyki całkiem już zaschło mu w gardle.
Kostka na latający dywan: 2 xD
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Tom nie byłby sobą gdyby miałby wierzyć w jakieś głupie pogłoski na temat innych osób. Zwłaszcza na temat jego ulubionego slizgona. O nim też dużo się mówiło, ale rzeczywistość była całkowicie inna. Matt nie wierzył o pogłoski o nim, albo przynajmniej udawał że o niczym nie wie, więc dlaczego Tom miałby się odwrócić do niego plecami? Gryfon śmiało z ręką na sercu mógł powiedzieć że Matt był jedną z niewielu osób która go wspierała w trudnym okresie z jego życia. W namiocie tylko jego znał z początku, ale szybko zdążył polubić jego przyjaciela Jeremiego. Nawet zrozumiał dlaczego obaj tak bardzo się lubią! Całe szczęście gryfon był hetero. Z tego co zdążył zauważyć to nawet bardzo hetero. Jak psy na baby. Chłopak nie musiał go jakoś zbytnio ciągnąć na festiwal. Falk poszedłby z nim chociażby na koniec świata. Nigdy nie był na takim wydarzeniu jak to i nie wiedział jak mogłoby to się zacząć. Fajerwerki? Tylko z opowiadań kolegów słyszał. - idę, idę. Cieszę się, że mnie znalazłeś- przyznał mu się otwarcie. Miał nadzieję, że nie spotkają tutaj nagle kogoś znajomego. Dobrze się czuł mogąc tu być z nim tylko we dwoje. Jak dobrze pójdzie to na koniec wakacji drinka mu postawi i szepnie jakiś komplement do uszka. Szedł dzielnie za slizgonem starając się by żaden z ludzi nie odgrodził mu drogi. - nie, nie jeździłem. Ale nie nie może być to aż takie trudne, prawda? Dam z siebie wszystko. Jeśli nie uda mi się i odpadnie już na samym początku to trudno. Gdybym nie spróbował to bym sobie pluł w brodę - taka była prawda. Liczy się tylko zabawa? Gówno prawda. Matt już o tym dobrze wiedział. Tom uwielbiał rywalizację. Uwielbiał wygrywać. Lubił czuć też w żyłach adrenalinę. Już miał zapytać czy tamten kiedyś brał udział w czymś takim ale nadeszła kolej na Matta i Tom został sam. Jednak się nie nudził. Mógł sobie tutaj stać cały dzień i przyglądać się chłopakowi. Po krótkich instrukcjach tamten znalazł się na dywanie. Wyglądał tak słodko że nie mógł powstrzymać uśmiechu. Miał ochotę podbiec i dołączyć do niego, ale doskonale wiedział że takie coś było zabronione. Jednak i tak się nieco przybliżył do niego kiedy ten wskazał do niego. Umknęło mu kiedy stanął za blisko i spadł w ramiona czarnoskórej dziewczyny. Poczuł niemiłe uczucie. To w jego ramiona powinien spaść! Podbiegł do niego i spojrzał nieśmiało na kobietę to na przyjaciela. - mam nadzieję, że jesteś cały. Musisz wiedzieć że jestem beznadziejny z magii leczniczej więc nie uleczę twoich ran- puścił mu oczko. - dzięki.- podziękował jemu i sam ruszył do tej samej kobiety u której był Matt. Starał się słuchać uważnie ale w myślach wciąż miał upadek slizgona. Chwilę później sam już był na dywanie, który się unosił. Zaczął swój taniec zerkając co na instruktorkę to na chłopaka z którym przyszedł. Niestety chyba popełnił ten sam błąd bo spadł z dywanu w ramiona kobiety. Ilu to też facetów dziennie musiała łapać? Współczuł jej. - cholera. To chyba nie dla mnie- powiedział do Matta kiedy już zdążył się ogarnąć po upadku. - bar czy daktyle?- zapytał go rozglądając się. Ludzie zaczynali się powoli gromadzić.
Kostka na latający dywan 2
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
W towarzystwie Toma i Jeremy’ego czuł się najlepiej. Mógł być po prostu sobą i nawet jeśli wpadł na jakiś szalony pomysł albo powiedział coś głupiego, wiedział że ma w nich wsparcie. Dlatego cieszył się z tego, że również Falk i Dunbar zapałali do siebie sympatią. Dzięki temu ich ekipa z namiotu była niezwykle zgrana i miło było spędzać z nią czas. Tym razem jednak również i Matt miał nadzieję, że nie spotkają na swej drodze nikogo innego. Chociaż niełatwo było mu to przed samym sobą przyznać, towarzyszący mu Gryfon już dawno wpadł mu w oko, a z tego względu wolał, żeby również i Jerry szlajał się gdzieś z jakąś dziewczyną. Na jakiś czas musieli się rozdzielić i zrobić sobie zajęcia w innych grupach. - Masz rację, nie ma chyba co przejmować się na zapas. Jakoś to będzie na tych wyścigach. Ale musisz mi obiecać, że jeśli wygrasz latający dywan, to razem poćwiczymy, ok? – Zaproponował, naprawdę licząc na to, że któremuś z nich uda się zwyciężyć. Było to jednak dość życzeniowe podejście, zważywszy na to, że żaden z nich nie miał doświadczenia z dumbaderami. Z drugiej strony Matthew wiedział, że ma dobrą rękę do magicznych stworzeń i po cichu liczył, że ta cecha mu pomoże. Miło się z Tomem rozmawiało, ale w końcu przyszedł jego czas na latającym dywanie i musieli się na moment pożegnać. Jak jego wygibasy się skończyło, to już było wiadome. - Jakoś żyję, ale lepiej uważaj. Mało to stabilne, a nie chcemy przecież wołać Dunbara. – Uprzedził kumpla, który miał wejść na platformę po nim. Dobrze było mieć przyjaciela uzdrowiciela, ale zdecydowanie wolałby, by nie musieli tego wieczoru korzystać z jego pomocy. Obserwował więc uważnie Falka, ale tym razem nie pokazywał do niego żadnych gestów, żeby przypadkiem go nie rozproszyć. Jak się jednak okazało, Gryfon skończył swój taniec w bardzo podobnym stylu. Biedna instruktorka, pewnie nie byli jedynymi, którzy wpadli jej dzisiaj w ramiona. - Daj spokój, wygramy ten dywan i poćwiczymy, to przestaniemy z niego spadać. – Mruknął wesoło do Toma, kiedy upewnił się, że i jemu nie stało się nic poważnego. Znów klepnął go po ramieniu, pokazując mu tym samym, że nie ma czym się przejmować. Zresztą ich próby skończyły się podobnie, więc nawet nie musieli ze sobą rywalizować. - Po tym to chyba bym się czegoś napił. – Odparł za to na jego pytanie, bo choć daktyle również go korciły, tak na razie faktycznie wolał coś w płynie. Udał się więc wraz z Gryfonem w kierunku festiwalowego baru. Zdawał sobie przy tym sprawę, że lud Eneji lubi dosypać czegoś magicznego do drinków, więc przez dłuższy czas zastanawiał się co wziąć. Inna sprawa, że i tak była to totalna loteria, skoro nie wiedział czego po jakim smaku się spodziewać. - Dobra, ja wezmę ten daktylowy. – Oznajmił wreszcie Falkowi oraz stojącemu za ladą barmanowi. Po chwili dostał swój kieliszek i wychylił go na raz, zapominając zupełnie o tym, że wypadałoby poczekać na Falka. Tak bardzo chciało mu się pić, że nawet nie widział czy jego kumpel wypił już swojego drinka czy może jeszcze nie otrzymał go od czarnoskórego mężczyzny. Za to on sam poczuł się jakoś dziwnie. Początkowo myślał, że to przez słodycz trunku, bo faktycznie był on wyjątkowo słodki, ale nie, to raczej nie to. Lekko zakręciło mu się w głowie, że aż musiał wesprzeć się na ramieniu Toma. Cholera jasna, był w takim stanie, jakby wypił już kilka piw, a przecież ledwie umoczył usta w alkoholu. - Dziwne te likiery… strasznie mocne. Dobrze się czujesz? – Przez moment próbował zachować trzeźwość, ale średnio mu to wyszło, bo nagle przypomniało mu się o jedzeniu. Gastrofaza pełną gębą. – Daktyle. Musimy upolować daktyle. – Nie czekając na Toma, nieco chwiejnym krokiem, potruchtał w kierunku stoiska z lokalnymi przysmakami. Po drodze o mało co nie potknął się o jakiś kamień; na szczęście nie był jeszcze aż tak pijany, by nie zdążyć w porę zareagować.
Likier daktylowy
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie powinien tu przychodzić w takim stanie. Jakim? Wskazującym na porządne popicie przed festiwalem. Tak na dobrą sprawę nie pił jakoś specjalnie dużo, po prostu upał w połączeniu z alkoholem dawał kopa szybciej niż mógłby się spodziewać. Sęk w tym, że upił się celowo, bo już nie wytrzymywał od natłoku emocji i problemów, z którymi nie potrafił sobie poradzić. Jego chód był zabawny, jeśli patrzeć z punktu obserwatora. Chodzenie po linii prostej, w jego mniemaniu, wychodziło mu całkiem dobrze, jednak w rzeczywistości wpadał na ludzi, stoliki, deptał komuś stopy, był odpychany, łapany i wyganiany do namiotu. Przecież nie mógł przegapić festiwalu! Miał tu w planach jeść daktyle, pić alkohol, by się rozerwać i patrzeć rozochoconym wzrokiem na tutejsze kobiece piękno. Czuć było od niego whiskey. Jakimś cudem przedostał się do stoiska z daktylami, ale nie pamiętał jak to się stało, że dostał swoją porcję. Zjadł od razu kierując się nawykiem objadania się orzeszkami. Gorzko tego pożałował, bowiem po paru chwilach jego gardło niemalże płonęło - najpierw od ognistej whiskey, a teraz od daktyla. Przez to charczał, kaszlał, mówił niewyraźnie, a gałki oczne miał wyraźnie przekrwione. Gwar na rynku zmienił się w jeden wielki szum, a on dzielnie szedł sobie między ludźmi niemal ich tratując. Sięgnął łapami do jednej z napotkanych dziewczyn. - Szeeeeść... no szeeść, hehe, zatańszysz? - zapytał, a w odpowiedzi dostał z liścia wraz z bogatą wiązanką przekleństw. Nie przejął się tym, a jedynie od siły uderzenia obrócił w przeciwną stronę. Nogi pchały go więc w kierunku latających dywanów. Kilkoro ludzi przed nim uskakiwało, inni znowuż wskazywali go sobie palcem, na co on im machał i puszczał oczko. Po drodze do stoiska z latającymi dywanami, zabrał komuś barwnego drinka i napił się porządnie, dzięki czemu zaczął się szczerzyć jak idiota. Podszedł do jakiegoś skrzata, kucnął i zmarszczył brwi zdziwiony jego obecnością na Saharze. - A so ty tu robisz? Biedny, kazali ci tu, hehe, o kuźwa, zaraz dostanę szkwa...szkaaa...szkawki. - roześmiał się do siebie. - Sesz daktyla? Tylko te, no, tamte to ogień palą. Mówię ci, pszyjasielu. Mówię ci, nie ufaj im, koleś. Serio... - w tym dialogu nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie istotny fakt. Jeremy rozmawiał z krzewem, nie ze skrzatem, a widocznie przeoczył ten drobny szczegół.
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Czasami po prostu zazdrościł też Jeremiemu. Był zdecydowanie radosnym chłopakiem, którego było wszędzie. Mógł być chłopakiem, kochankiem, ramieniem do ocierania łez. Nie narzekał na brak kobiet. Na brak towarzystwa. Tom by wiele dał by potrafić po prostu podejść i zacząć zawierać znajomość. On po prostu tak nie potrafił. Był zbyt skrytym chłopakiem. Był zbyt zamknięty w sobie. Więcej razy wdał się w jakąś bójkę niż zwyczajnie po prostu zawarł jakąś znajomość. Gryfon do tego zwyczajnie potrzebował czasu. Czasami aż nie dowierzał, że tak dobrze w namiocie dogadał się z Jeremym i Mattem. Jak na razie to chyba były jego najlepsze wakacje. - Nie ma sprawy. Nawet jak się nie uda to możemy wspólnie poćwiczyć, prawda- mruknął. Chyba już wtedy przeczuwał, że coś mu nie wyjdzie. Nigdy nie miał żadnego problemu z równowagą ani nic. Może po prostu zapatrzył się na Matta, że mu aż tak fatalnie wyszło? Na wyścigach ten również będzie i musiał się przyzwyczaić do jego obecności. Nie mógł za każdym razem tak na niego reagować. Matt był bardzo przystojny i mu się podobał, a do tego mądry i z charakterkiem. Musiał się zdecydowanie ogarnąć. - skoro nie wyszło na dywanach to może na wyścigach się poszczęści?- nie tracił nadziei. Nie miał pojęcia ile osób będzie brało udział w wyścigach. Miał tylko cichutką nadzieję, że nie będzie strasznych tłumów i będzie jakaś szansa na wygraną. Aż taki beznadziejny nie był. Chciał wygrać, naprawdę. Dopiero wtedy byłyby jego najlepsze wakacje. Ciekawe jaka była wygrana. - To dobry wybór. Sam bym lepiej nie wybrał- powiedział zadowolony z decyzji chłopaka. Jeśli chodzi o alkohol to Tom nigdy nie zrezygnowałby. Gdyby tylko tutaj było mniej ludzi to dosypałby jeszcze jakiś prochów by trunek zyskał na sile. Chłopak miał twardą głowę i wątpił by w jakikolwiek sposób to na niego podziałało. Tak więc ruszył za chłopakiem przepychając się przez ludzi. Miał wrażenie, że przed barem właśnie było najwięcej ludzi. Dlaczego go to wcale nie dziwiło? Wszyscy byli chęci do picia. - Ja wezmę to samo- oznajmił kiedy już stanęli przed barem. Barman wyglądał na nieco znudzonego, a to dopiero był początek festiwalu. Trochę mu współczuł zwłaszcza, że za swoich czasów sam był barmanem. Idąc w ślady ślizgona sam przychylił na raz kieliszek. Nie wiedział właściwie czego się spodziewał b coś takiego pił dopiero pierwszy raz, ale na pewno nie spodziewał się czegoś takiego. Poczuł momentalnie znajome pieczenie w gardle a jego ciało zaczęło się nieco rozgrzewać. Smak? Jak dla niego nieco za słodki. Mocny trunek? Nie powiedziałby. Jednak coś zaczęło się z nim dziać. Kiedy ten o niego się oparł nie mógł powstrzymać uśmiechu. To był bardzo miły gest. To alkohol czy to on? Ciężko mu było stwierdzić. Lekko bo objął w pasie. Z racji, że był mniejszy tylko ułatwiło sprawę. Choć raz nie czuł się źle z powodu, że jest mniejszy. - Nigdy nie czułem się tak wspaniale. Dziękuję, że tu jesteś- powiedział trochę rozmarzonym głosem czując od niego ciepło. Co powiedzą znajomi kiedy go zobaczą w takiej sytuacji? Mało go to obchodziło. Jednak długo nie miał okazji się przytulać, bo Matt zaproponował kolejne stanowisko. Nie protestował i grzecznie ruszył za chłopakiem. Kiedy chłopak potknął się o kamień to przestraszył się nie na żarty. Tamten chodził chwiejnym krokiem a wypił tyle co prawie nic. Nieświadomie złapał go za rękę w razie gdyby znów się miał wywalić. - Uważaj, bo jeszcze nie dożyjesz wyścigów. A szkoda by taki przystojniak sobie krzywdę zrobił- nie zdążył się ugryźć w język więc postanowił się przymknąć na odpowiednie stoisko. - No to daktyle. Częstuj się pierwszy. - i dopiero teraz puścił jego rękę. Z żalem. Tak przyjemnie było jego trzymać jego, że nieświadom był, że to robi.
Likier daktylowy
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Wyjazd na Saharę okazał się dla Mefistofelesa szalenie spontaniczny. Ledwie zdołał się uspokoić po pobycie w Azkabanie, a już postanowił wskoczyć na głęboką wodę. Nigdy nie miał zbyt dużych możliwości wyjazdowych, więc teraz szkoda mu było rezygnować z wycieczki organizowanej przez Hogwart, pozornie niedrogiej... I, chociaż z jego zdrowiem (zarówno psychicznym, jak i fizycznym) nie było najlepiej, to zdecydował się na sprawdzenie czarodziejskich terenów pustynnych. Spakował się na krótki okres czasu - nie był pewien czy mu się spodoba w Oazie, a nie planował się do niczego zmuszać. Jasno przedstawił też sprawę ojcu, którego poprosił o opiekę nad zwierzakami; w weekend już wróci do Doliny Godryka. Świstoklik wyniósł go na żałośnie wyglądające pustkowie, ale Mefisto nie pozwolił by to jakoś wpłynęło na jego ocenę podróży. Skorzystał z zaklęcia lokalizującego i podążył w kierunku opisanym mu przez jednego z nauczycieli, z którym wcześniej skontaktował się w sprawie spóźnionego przyjazdu. Czuł się nieco nieswojo ze świadomością spotkania tylu znajomych osób, jednak starał się nad tym teraz nie zastanawiać. Może zdoła zawinąć się chustą i przemknąć niezauważonym? Raczej nikt się go tutaj nie spodziewał... Dostał się do Oazy, odstawił rzeczy do pustego namiotu i już zaraz porwany został przez roztańczonych tubylców, którzy niezwykle entuzjastycznie zapraszali go gdzieś wgłąb wioski. Nox dał się zaprowadzić na rynek, gdzie najwyraźniej trwała jakaś ciekawa balanga. To dopiero nazywało się powitanie... którego wolałby uniknąć. Nie był pewien czy tłum podoba mu się ze względu na brak samotności, czy wręcz przeciwnie - płoszy go. Zanim zdołał podjąć decyzję, u jego boku pojawiła się drobna istotka, która zaraz się w niego wczepiła. - Emily - westchnął, chyba trochę z ulgą. Niechętnie pozwolił jej się odsunąć, zadowalając jedynie trzymaniem jej dłoni. Nie mogła tak po prostu podbiegać i zaraz odskakiwać w tył! - Mmm, nie. Ale coraz lepiej. I widzę tam bar, więc może będzie jeszcze lepiej. - Nie pytając o zgodę, pociągnął ją w tamtym kierunku. Wlał w siebie trochę likieru daktylowego, który brzmiał dla wilkołaka jak prawdziwa nowość. - O Merlinie, jakie słodkie... No, skarbie, jak ci się podoba pustynia? - Zagadał, nerwowo obracając w palcach pusty kieliszek. Wiedział, że kto jak kto, ale Rowle bez problemu zobaczy jak bardzo chłopakowi niezręcznie... ale właśnie nią nie powinien się w tej kwestii przejmować, prawda?
Likier daktylowy
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Ha, festiwalowe wydarzenie zapowiadało się na niezwykle ciekawe i przepełnione atrakcjami, a Moe miała zamiar czerpać z przygotowanych atrakcji nawet nie tyle garściami, co wręcz całą sobą. Już sposób jej pojawienia się jasno dawał do zrozumienia Enejczykom (i nie tylko!), z kim mieli do czynienia, jeżeli jeszcze nie mieli z dziewczyną dotychczas styczności. Widząc z daleka latające dywany, rozbiegła się w ich stronę i bez słowa, ale za to wydobywając z siebie zwycięski śmiech, wskoczyła na jeden z nich, kompletnie nie przejmując się reakcją instruktorek. Ku zaskoczeniu części obserwatorów, z dużą wprawą uniosła się w powietrze i zaczęła szaleńczo pląsać, choć przy tym drugim niezupełnie dało się stwierdzić, czy miała taki plan od samego początku, czy po prostu na tyle roznosiła jej radość związana z powodzeniem jej wybryków, że już nawet tego nie kontrolowała. Oczywiście prędzej, czy później musiało się to marnie skończyć, bo w trakcie któregoś z kolei piruetu najzwyczajniej straciła równowagę i gdyby nie przechwycenie jej w locie przez jedną z dziewczyn odpowiedzialnych za dywanowe rozrywki, zapewne złamałaby sobie kark. Widząc zabójcze wspomnienie swojej wybawczyni, rozłożyła bezradnie ramiona, uśmiechając się głupkowato, po czym pospiesznie oddaliła się w inną część rynku, aby nasycić się pozostałymi atrakcjami i być może spotkać jakichś znajomych.
Nie wiedział nawet, że wraz z Dunbarem zrobili Tomowi taką radość samą swoją obecnością. Młody Falk nie wyglądał bowiem na kogoś aż tak skrytego i niezdolnego do zawierania znajomości czy przyjaźni. Przynajmniej Matthew go tak nie widział i gdyby usłyszał takie stwierdzenie, raczej prychnąłby niedowierzając swojemu rozmówcy. W końcu Gryfon miał sporo fajnych pomysłów, potrafił się ładnie uśmiechać, więc dlaczego ktoś miałby go w ogóle nie lubić? Argumentacja może i nie była najzgrabniejsza, ale wiadomo o co chodziło! Nie kontynuował już tematu latających dywanów, chociaż miał nadzieję, że będą mieli jeszcze okazję poćwiczyć. Mimo tego nieszczęsnego upadku sam lot mu się podobał i chciałby potrafić wyczyniać takie rzeczy jak tutejsze instruktorki. Mieli jednak jeszcze wiele atrakcji przed sobą, więc jeśli nie chcieli niczego przegapić, musieli się pośpieszyć. Do wyścigu pozostało już przecież niewiele czasu, a nie darowałby sobie, gdyby nie spróbowali likierów (które jak się okazało nie były chyba aż tak dobrym pomysłem) i faszerowanych daktyli. - Oby nie startował nikt, kto rzeczywiście potrafi jeździć na tych dumbaderach. – Odpowiedział Falkowi na uwagę dotyczącą wyścigów. Jak już ustalili, obaj nie mieli z tymi stworzeniami nic do czynienia, więc trudno było mówić o jakiejś przewadze już na samym starcie. W każdym razie po tym jak wzięli sobie z Tomem drinki doprawione czymś przez lud Eneji raczej trudno było mówić o opracowywaniu jakiejkolwiek strategii na główne wydarzenie wieczoru. Dobrze, że jeszcze się nie rozpoczęło, bo w tym stanie Gallagher z pewnością nie dogadałby się ze swoim magicznym wielbłądem. Wsparty o swojego towarzysza uśmiechał się tylko głupio, kiedy ten go objął. Musiał jednak przyznać, że to było całkiem przyjemne. - Nie musisz dziękować, chociaż fajnie, że wybrałeś się razem z nami. – Mimo że całość jego wypowiedzi była zrozumiała, po tonie słychać było, że daktylowy alkohol mocno wpłynął na jego zdolność porozumiewania się. Niekiedy język mu się plątał, ale nie było jeszcze tak tragicznie, może nie licząc do tego jego chwiejnego chodu. Chociaż i w tym przypadku mogło być gorzej, bo Ślizgon nadal potrafił jeszcze zachować równowagę. Plus dla niego. - Nie musisz się martwić. – Mruknął niczym obrażone dziecko, kiedy Tom wspomniał, żeby na siebie uważał. Dopiero po czasie, z niemałym opóźnieniem, dotarło do niego drugie zdanie wypowiedziane przez jego przyjaciela. – Hm? Podobam Ci się? – Zapytał śmiało, zupełnie nie przejmując się tym, co Falk sobie pomyśli. W normalnych okolicznościach pewnie ugryzłby się w język, może przemilczał temat, ale buzujący w jego żyłach alkohol sprawił, że Matthew nie zastanawiał się nad tym, co mówi. Ba, w ogóle nie przejął się swym bezpośrednim pytaniem, a w oczekiwaniu na odpowiedź zgarnął tylko jednego z faszerowanych daktyli z tacy. Przegryzł i w tym momencie otworzył usta, jakby chciał je przewietrzyć. Lubił ostre jedzenie, ale nie spodziewał się, że ktoś doda do słodkiego owocu chili. - Zajebiste! – Wykrzyczał radośnie, przez co o mało co znów nie zachwiał się na swoich nogach. Tym razem jednak poradził sobie już sam, nie musząc wspierać się o ramię swojego gryfońskiego kompana. – To co nam jeszcze zostało? Tatuaże? – Zapytał zaraz, kiedy zdołał już przełknąć całą swoją przekąskę.
Faszerowane daktyle: 1* *efekt później, bo nie było jeszcze okazji, żeby w czymś skłamać ^^
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Charakter zmienia się wraz z doświadczeniami człowieka, upływem czasu, dojrzewaniem. Tom wielką przemianę przeszedł dopiero kiedy jego chłopak go rzucił. Potraktował jak psa. Bardzo to przeżył i Matt o tym bardzo dobrze wie. Nie tylko stał się wtedy tak zamkniętym chłopakiem ale również wdał się z źle towarzystwo. Narkotyki, dilerka, alkohol, większą ilość bójek, powtarzanie wciąż tej samej klasy… Chociaż to ostatnie nie mógł winić puchona tylko samego siebie. Kiedyś nienawidził Hogwartu. Nie chciał tutaj przyjeżdżać. Nie mógł się doczekać chwili kiedy to nadchodziły wakacje bądź święta. A teraz? Teraz mi się tak spodobało że robił co tylko mógł by wciąż nie zaliczać roku. Przybrana matka nawet wysłała mi pieniądze z wzruszającym listem! Kto by się spodziewał? Nie pamiętał nawet kiedy ostatnio kontaktowała się z nim. Nie winił jej. Był ciężkim synem. Nie takiego sobie go wyobrażała kiedy adoptowała go. Nigdy jednak nie powiedziała mu jak bardzo żałuje decyzji. Latające dywany nie były czymś z czego byłby dobry. Czy istniała możliwość zakupu takiego dywanu i zabrania go sobie do domu? Mógłby sobie na spokojnie potrenować, nauczyć się latać a potem by zaszpanowal przed Mattem. W wyobraźni nawet widział wyraz jego twarzy jak pokazuje na co go stać. Szkoda jednak, że dzisiaj zbytnio się nie popisał. - wiesz, niektórzy uczniowie są tacy bogaci że mogli mieć z tym już styczność. Jeżeli mają szaty szyte na miarę i kilkaset innych kreacji w kuferku to czemu by nie mieli okazji jeździć na dumbaderach?- wzruszył ramionami niepewny. Czy to co mówił było prawdą? Była jakaś możliwość by ktoś nauczył się jeździć. Zwłaszcza ci dorośli uczestnicy. Teraz jednak wolał tym sobie głowy nie zaprzątać. Jakoś to będzie. Teraz wolał się delektować smakiem alkoholu, obecnością slizgona, daktylami i całą resztą rzeczy, która go otaczała w tym momencie. Atrakcji jednak było coraz to mniej. - gdybyś mnie wtedy nie wyciągnął na gre to pewnie mnie tu nie było. To właśnie ty mnie wyciągasz z tego stanu- powiedział zważając na słowa. Wiedział dobrze że tamten pamięta ich rozmowę. Było ciemno to fakt, ale pewnych rzeczy nie zapomina się tak po prostu. Chłopak jednak zauważył że tamtemu nieco język się plącze. Było to na swój sposób urocze. Jak to dobrze, że nie tylko na niego tak podziałał. Jeśli zaś chodziło o równowagę to Matt nie musiał się martwić. Przy nim był całkowicie bezpieczny. Zaciągnął by go do namiotu choć nie wiem co. Miałoby to pewnie skutki uboczne takie jak zaśnięcie w niego wtulonym czy też podobne. Jednak na pewno nie zostawiłby go tutaj nieprzytomnego. - zawsze będę się o ciebie martwić. Taki już jestem- powiedział. Dopiero po pewnej chwili usłyszał jego pytanie. Miał tylko nadzieję że ten nie widzi jego twarzy, bo na bank się zarumienił. Czy powinien powiedzieć prawdę? Jeśli zaprzeczy to wyjdzie że mu się nie podoba, a to nie było prawdą. Tom nie miał w zwyczaju kłamać. Nie w takim wypadku. Dlatego też przygryzł wargę i odwrócił się w jego stronę. - jasne, że mi się podobasz, a nie widać tego?- prychnął. Tom wcale nie krył się z tym, że lubi chłopców. Nie miał pewności co do ślizgona, ale dla niego to nie było ważne. Spodobałby mu się nawet wtedy gdyby miał dziewczynę. Miał nadzieję, że ten nie ma. Wiedziałby chyba. - nawet cholernie - jego usta wykrzywiły się w uśmiechu. Sam zaś sięgnął po daktyla by zatkać czymś usta. Za dużo gadał. - pyszne- powiedział. Smak był idealny. Delikatny. Kremowy. Jednak kiedy skończył jeść poczuł się dziwnie. Aż musiał się przytrzymać stolika. Świat był jakiś większy. Spojrzał na przyjaciela. O rany! Musiał zadrzeć głowę bardziej do góry niż kiedykolwiek wcześniej. - cholera. Co z tobą się stało? Urosłeś!- ale czy aby na pewno tamten urósł? Może to zwyczajnie on zmalał? Takiej fazy jeszcze po żadnych narkotykach nie miał. - czy mi się zdaje czy tatuaże to ostatni przystanek tego wieczoru? Chyba mam nawet pomysł- zakomunikował mu. Przyjeżdżając na wakacje nie pomyślałby że zrobi sobie tatuaż. Ale skoro tutaj był to musiał skorzystać! Był podekscytowany.
Nic dziwnego, że Mefisto nie był teraz zachwycony klimatem tego typu imprezy. Emily pomimo normalnego samopoczucia, pięć minut po wejściu czuła, że zaczyna się tu męczyć. Było głośno, był tłok, masa ludzi tańczyła (w dodatku część nieudolnie bawiła się na latających dywanach) i niektórzy zaczęli się powoli wstawiać. To akurat uważała za niegłupi pomysł i sama zamierzała go zastosować, jeśli miała wytrzymać na imprezie dłużej, niż pięć minut. Starała się nie wlepiać w chłopaka intensywnego, badawczego spojrzenia i nie doszukiwać się w nim informacji co jest w porządku, a co nie. Domyślała się, że wolał raczej odciągnąć swoje myśli od tego wszystkiego i bądź co bądź, to było właściwie całkiem dobre miejsce. Zwłaszcza część barowa, która znacznie to ułatwiała. Kiedy się do niej zbliżyli, wypiła kolejny kieliszek likieru, który zdążył jej posmakować. Nie zamierzała go zmieniać, zwłaszcza jak zobaczyła, jak Nox krzywi się pod wpływem swojego. Wcale jej to nie dziwiło, już z nazwy brzmiał podejrzanie słodko. - Nie podoba. Zdecydowanie za gorąco. Dlaczego to zawsze muszą być ciepłe kraje... czy naprawdę wszyscy uwielbiają upały? Są męczące - poskarżyła się i przy okazji podzieliła swoimi spostrzeżeniami na temat wakacyjnych wyborów Hogwartu. Może chłodne miejsca nie kojarzyły się typowo letnio, ale byłyby ciekawą odskocznią. No i pozwalałyby nosić Emily chociaż te najcieńsze swetry, zamiast bluzek na ramiączkach, których znalazła w szafie tyle co kot napłakał. No bo i po co miała je kolekcjonować? Dostrzegała specyficzne zachowanie chłopaka, ale trudno jej się było temu dziwić. Postanowiła po prostu rozmawiać z nim normalnie, żeby chociaż trochę skupić jego uwagę na czymś innym. Dalsze dopytywanie nie miałoby sensu i raczej by go dodatkowo zmęczyło, a nie pomogło. - Tam są jakieś tatuaże. Chodź, sprawdzimy to - uśmiechnęła się i wzięła jeszcze jeden kieliszek na wynos. Po drodze zauważyła na sobie parę spojrzeń tubylców, które odrobinę ją zdziwiły, zwłaszcza, że ci sami mężczyźni wcześniej nie zwracali na nią większej uwagi. Speszyło ją to trochę, ale starała się ignorować podejrzane uśmiechy i pewnym krokiem podeszła do stoiska z tatuażami. Jak się okazało, rysunki miały utrzymać się na ciele tylko tymczasowo, do opuszczenia Sahary, co właściwie bardzo jej się spodobało i pozwalało na dużą swobodę. - Na sto procent coś chce. Może płatek śniegu, w ramach protestu? - pokręciła głową i przejrzała jeszcze wzory, które mężczyzna miał zaproponowane w niewielkim katalogu. Na szczęście była też opcja narysowania czegoś swojego.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
- Oczywiście, że coś dodali do jedzenia i alkoholi. Przecież to impreza, byłoby nudno bez dodatków. Ale zobacz, mamy co robić i co oglądać. Chodź i nie miej takiej miny, bo spłoszysz dumbadery stojące w tamtej zagrodzie. - roześmiała się krótko, by zarazić go większym entuzjazmem. Zauważyła, że stronił od magicznych dodatków przy alkoholu i zaczęła się zastanawiać czy może nie był mugolakiem. Nie wypadało zapytać o status krwi czy pochodzenie, jednak jego niechęć dawała do myślenia. Starała się nie patrzeć na nikogo przez pryzmat czystości krwi mimo własnej awersji do niemagicznych osób. Nie znała świata mugoli, a więc nieco się go obawiała i nie miała najmniejszej ochoty go poznawać. Porzuciła te myśli na rzecz zabawy przy latających dywanach. Szybko pożałowała oglądania świata z takiej wysokości. Nie miała lęku, a jednak niespodziewała się, że będzie tak wysoko. Na całe szczęście Leonel ją złapał niczym prawdziwy rycerz. Objęła jego kark, by choć trochę odwlec moment odstawienia jej na ziemię. - Teraz już absolutnie wszystko w porządku. Zgubiłam buty, ale nie szkodzi. - odparła nieco jeszcze zamroczona spadaniem. Gdy ją odstawił, wygładziła sukienkę i poprawiła włosy, by nie wyglądać jak siedem nieszczęść. Odebrała aparat i dopingowała Leonela prawie najgłośniej. Nie pasował absolutnie do takiego typu rozrywki, wyglądał bardzo poważnie nawet próbując się bawić. Mimo wszystko cieszyła się, że miała z kim tutaj chodzić i spędzać czas. Gdy spadał, krzyknęła z trwogą, jednak na szczęście został schwytany przez instruktorkę. Elaine nie miałaby najmniejszych szans mu pomóc, wszak prędzej by się potknęła o turystów niż dobiegła bez szwanku do Leonela. Gdy wrócił, odetchnęła z ulgą. - Dobrze, że nic się nam nie stało, bo zabawnie byłoby opowiadać uzdrowicielowi, że się połamaliśmy przez dywan. - wywróciła oczami autentycznie rozbawiona. - Naprawdę będziesz jeździć na dumbaderach? - zapytała dla pewności i popatrzyła na niego podejrzliwie. Zbierał wrażenia, to było ciekawe, jednak też zastanawiające. - Będę kibicować. - podeszła z nim do stoiska z daktylami i przypatrzyła się im niechętnie. - Śmiało, próbuj pierwszy. Ja może później się poczęstuję. Wiesz, zanim mnie coś zmieni wolałabym jeszcze pozwiedzać. - zachęciła go, wzięła aparat do ręki i zrobiła mu znienacka zdjęcie. Z pewnością nie tak ładne jakby zrobił to Elijah, ale jednak dobre. Posłała mu wesoły uśmiech mając nadzieję, że się nie obrazi za tę jedną małą fotografię (i pięćset planowanych).
Kochał podróże. Właśnie dlatego nawet wycieczka na niemal całkowicie pozbawioną roślinności Saharę, wydawała mu się bardzo atrakcyjna. Po dotarciu przekonał się, że miał rację, bo miejsce miało swój niepowtarzalny urok. W tego typu wyjazdach zawsze drugorzędnie traktował zabytki, pogodę, miejscowe potrawy, czy nietypowe imprezy. Istotny był dla niego klimat, to uczucie, że jest w całkowicie innym świecie, w którym ludzie mają swoje własne zasady, zwyczaje, nawyki. Chociaż doceniał domową atmosferę i kochał celebrować swoje własne rytuały, z chęcią dowiadywał się, jaki styl życia prowadzą inni ludzie, na drugim końcu świata. Czasami zaskakiwały go te ogromne różnice, a czasami podobieństwa, nawet w zupełnie odległej kulturze. Na przykład fakt, że na całym świecie imprezy miały kilka stabilnych, wspólnych punktów. Jedzenie, alkohol, taniec. Rozglądając się po rynku, na to właśnie zwrócił największą uwagę. Raczej nie liczył, żeby przyszło mu spróbować ciekawych likierów, niestety nie wyglądał na starszego niż w istocie był, a to była wycieczka szkolna. Za to mógł sięgnąć po jednego z pysznie wyglądających daktyli. Uśmiechnął się, widząc, że przy stoisku stała @Elaine J. Swansea w towarzystwie jakiegoś starszego mężczyzny. - Hej, El. Sahara działa na twoją korzyść, zdecydowanie, ślicznie wyglądasz. Co tak sceptycznie patrzysz na te daktyle? - podpytał, widząc, że dziewczyna nie sięga po przysmak chętnie, a przecież wyglądał on naprawdę dobrze. - Asphodel Larch - przedstawił się stojącemu obok @Leonel Fleming i poczekał chwilę, dając szansę dziewczynie pierwszej wybrać sobie najlepiej wyglądającą słodycz, a jeśli tego nie zrobiła, po prostu ostatecznie wybrał jednego dla siebie. Już miał ugryźć kawałek, kiedy nagle poczuł, jak ktoś go potrącił. Nie było to dziwne, bo wokół zrobił się niewielki tłum, który z łatwością mógł kogoś popchnąć w te stronę. Skrzywił się, kiedy na jego twarzy wylądował klejący farsz. Przeniósł spojrzenie na winowajcę i zauważył, że to nie kto inny tylko @Elazar Grimm/ - Ostrożniej trochę - przewrócił tylko oczami i sięgnął po serwetkę. Nie przepadał za chłopakiem. Jak byli dużo młodsi, przyjaźnili się, ale z czasem w ich zachowaniach zaczęły się pojawiać różnice nie do przeskoczenia. Przede wszystkim, Asphodel nie potrafił zaakceptować jego zachowania wobec innych, zwłaszcza wobec kobiet. Kiedy tuż pod jego nosem jakąś obraził w oczywisty sposób, czara goryczy się przelała i pokłócili się o to na tyle mocno, że po wcześniejszej sympatii nie mógł pozostać ślad
Snuł się właściwie za Elaine, choć nie dlatego, że sam festiwal mu się nie podobał. Wręcz przeciwnie, panowała tu wspaniała atmosfera, chociaż miał jednocześnie wrażenie, że liczba atrakcji go przytłoczyła. Cieszył się, że spróbowali swoich sił na latających dywanach, ale po tym nie miał zielonego pojęcia, w którym kierunku się udać. - Chyba wolałbym jednak uniknąć tych dodatków. – Odpowiedział dziewczynie, chociaż kiedy wspomniała o jego minie i stojących nieopodal w zagrodzie dumbaderach, sam wybuchnął śmiechem. – Myślisz, że je spłoszę? Zobaczysz jeszcze, że się z którymś zaprzyjaźnię i wygram ten wyścig. – Czyżby się trochę odgrażał? Może, prawdę powiedziawszy trudno było mu nawet przewidzieć czy będzie potrafił na tym stworzeniu jeździć. Nie był to w końcu zwykły mugolski koń czy chociaż magiczny aetonan lub granian. Wolał jednak udawać pewnego siebie i liczyć na ten łut szczęścia, niż zakrywać się rękoma i wstydzić. Swoją drogą nie zastanawiał się nigdy wcześniej nad tymi magicznymi specyfikami dodawanymi do napojów i jedzenia przez czarodziejów, ale kto wie… być może rzeczywiście na jego awersję miało jakiś wpływ to, że przez sporą część swojego życia mieszkał w mugolskiej dzielnicy. - Może to i lepiej. Do chodzenia po tym gorącym piachu są kompletnie nieprzydatne. – Uśmiechnął się do Elaine, chociaż nie widział, by Krukonka przejmowała się upadkiem. Właściwie nawet go to nie zdziwiło, twarda była z niej dziewczyna. Zaraz zapomniała o tym nieszczęsnym wypadku i zaczęła kibicować jemu. Niestety nie popisał się tak, jakby tego chciał, ale też zdecydował zapomnieć o swoim upadku. Podobnie jak i instruktorce, która go złapała, bo choć urodziwa, on miał o wiele lepsze i bardziej atrakcyjne towarzystwo. - Nie brzmiałoby to najlepiej… - Westchnął, choć westchnięcie było przez niego udawane, bo zaraz obdarzył ją znów nieco szerszym uśmiechem. Był naprawdę rad z tego, że może z nią spędzić więcej czasu. Jej obecność dawała mu wiele radości, a i jego kąciki ust przy niej unosiły się znacznie częściej. – Naprawdę. Ale musisz mi mocno kibicować, bo myślę, że uzdrowiciel byłby tak samo rozbawiony, gdyby usłyszał, że połamałem się na dumbaderze. – Dodał zaraz, utwierdzając pannę Swansea w przekonaniu, że ma powód, by pojawić się na wyścigu, nawet jeśli nie chce zasiąść na grzbiecie podobnego do wielbłąda stwora. Zabawne, bo prawdopodobnie sam z siebie nawet by się nie zgłosił, ale skoro już powiedział A, to zamierzał zrobić i B. Liczył na to, że uda mu się jako pierwszemu przekroczyć metę i wrócić z wieńcem laurowym (czy czymkolwiek innym, czym obdarzają tutaj zwycięzców) do Elaine. Byłby dumny jak paw, choć na razie było to myślenie życzeniowe. Z drugiej strony i tak był podekscytowany, bo zupełnie przypadkiem mógł spróbować czegoś nowego. Na razie nie było jednak co gdybać, co się wydarzy podczas głównego wydarzenia wieczoru, dlatego oboje skierowali się w stronę stoiska z daktylami. Chciał przepuścić swoją partnerkę, ale ta niespecjalnie garnęła się do degustacji. W paradę wszedł im za to jakiś młody chłopaczek. Znajomy Elaine? - Leonel Fleming. – Przedstawił mu się krótko, chociaż nie zamierzał zwracać na niego większej uwagi, jeśli tylko nie zrobi tego panna Swansea. Jakoś odpowiadało mu to, że byli tutaj sami. - A ja spróbuję. Żebyś nie mówiła, że chodzę „z taką miną”. – Rzucił więc zaraz znów do Elaine i sięgnął po jednego z daktyli. W chwili, w której wziął go do ust, zauważył że dziewczyna robi mu zdjęcie. Zawsze uważał, że jest niefotogeniczny, ale nie miał jej tego za złe. Ba, nawet uśmiechnął się do aparatu. – Dobry ze mnie model? – Pozwolił sobie jeszcze zażartować, dopóki nie poczuł jak smak faszerowanego daktyla rozprzestrzenia się po całym jego organizmie – Kur… jakie to jest słodkie. Zaczekaj, muszę iść po wodę. – W ostatniej chwili powstrzymał się od głośnego przekleństwa, bo przy damie przecież nie wypadało. Wskazał jej jednak gestem dłoni, żeby nigdzie się nie ruszała, a sam pobiegł do innego stoiska i kupił butelkę wody. Coś, co na Saharze było niezwykle cenne, a w tym momencie dostrzegał to jeszcze bardziej. Wypił niemal całą butelkę na raz, choć nadal trudno było mu się pozbyć tego tragicznego posmaku. - Chyba miałaś rację, żeby tego nie próbować. – Westchnął ciężko, ale wtedy dojrzał stoisko, przy którym afrykańska pani tatuowała właśnie ciało jednego z turystów. – Za to pamiętasz jak rozmawialiśmy o tatuażach? Tutaj możesz spróbować. Słyszałem, że znikają wraz z wyjazdem z Sahary. – Dodał po chwili, proponując kolejny punkt wycieczki. Co prawda on miał już ozdobione ciało krzyżem celtyckim wykonanym przez Emily, ale z drugiej strony… czemu nie miałby czegoś takiego powtórzyć? Musiał się jedynie zastanowić nad wzorem.
Faszerowane daktyle: 5
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Niektóre wydarzenia różnie mogły wpłynąć na człowieka, ale najistotniejsze było to, co miał w środku, czy dobre serce. Tom może i był ciężkim synem, może przeżył wiele nieprzyjemnych chwil, które sprawiły, że wdał się w jeszcze gorszy syf, ale przecież zawsze można było na niego liczyć i miło spędzało się w jego towarzystwie czas, więc trudno było go właściwie winić za jakieś szczeniackie błędy. Każdy takie popełniał, a Matthew wiedział o tym doskonale. Przecież sam nie był niewiniątkiem, też wyleciał z drużyny qudditcha za handlowanie magicznymi używkami i chociaż tego żałował, tak czasu cofnąć nie mógł. - Cholera… Chciałbym być bogaty. Kupiłbym nam wtedy i te latające dywany, i dumbadery, i może też te liski onyo. Widziałeś je? Są przeurocze. – Mruknął rozmarzony w odpowiedzi na słowa Toma. Pewnie gdyby miał taki latający dywan, to też by ćwiczył, żeby pokazać mu jaki jest zajebisty. Na co jednak warto zwrócić uwagę, wspomniał, że kupiłby takie fanty im obu. Czy to nie było miłe z jego strony? Chociaż dla bogaczy robienie takich prezentów nie było niczym specjalnym. - Chyba nie widziałem jeszcze nikogo, kogo uratowałaby gra w Therię. – Rzucił zaraz rozbawiony, bo jakby nie patrzeć, Theria nie należała do najbezpieczniejszych rozgrywek. – Jak widać los lubi pisać pokrętne scenariusze. – Posilił się na niezwykle złożoną jak na jego stan wypowiedź. Czyżby powoli trzeźwiał? A tak. Nadal czuł się mocno upity, chociaż faktycznie miał wrażenie, że mijały mu już kłopoty z mową i utrzymaniem równowagi. Od czasu do czasu zachwiał się jeszcze, ale jego chód był o wiele bardziej pewny, a i język nie plątał mu się tak samo jak wcześniej. W głowie jednak nadal szumiało, a i przez umysł przewijały mu się różne głupie, w pewnym sensie szalone pomysły. - Hm? – Nie wiedział chyba co odpowiedzieć, bo czy ktoś się ostatnio tak bardzo o niego martwił? Może siostra, ale ona nie użyłaby takich słów, a raczej palnęłaby go w łeb, co właściwie miało swój urok. Na pewno czuł się wtedy bardziej komfortowo niż teraz. Dlatego cieszył się, że szybko przeszli do innego tematu. - Ni… – Chciał skłamać, że nie widzi tego, jakoś ukrócić to wszystko, bo strasznie trudno było mu się w tej sytuacji odnaleźć, ale wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Znów poczuł ostry posmak w ustach i zaczął się dusić. – Nie… – Znów zaczął, ale poczuł się dokładnie tak samo. Kurwa mać, żadne oszczerstwo nie mogło mu przejść przez gardło. Dopiero po chwili usłyszał słowa dziewczyny stojącej nieopodal „zjadłeś tego? o to masz dzisiaj dzień szczerości, chłopie”. Wyglądało na to, że skonsumowany przez niego faszerowany daktyl nie pozwalał mu na żadne kłamstwa. Najgorzej. Trochę się skompromitował, więc powrócił spojrzeniem na twarz towarzysza dopiero po dłuższej chwili i tym razem nie potrzebował już żadnego wyjaśnienia. Jego przyjaciel musiał trafić na coś, co zdecydowanie zmniejszyło jego wzrost. Serio? Momentami nienawidził tych dodatków. Skłamać Tomowi jednak i tak nie mógł, a że procenty we krwi znów uderzyły mu do głowy, zrobił coś zupełnie innego. Przybliżył się do niego i pocałował. Tak po prostu. Krótko, bo sam chyba nie był pewien tego co robi, ale… - Cholera, prze… – Przecież nie miał zamiaru przepraszać, więc zrobił kolejną głupotę, bo przez swoje kłamstwo znów zaczął kaszleć. Świetnie. Przez chwilę jeszcze myślał czy nie wpić się w jego usta, ale miał wrażenie, że nagle otrzeźwiał i to go chyba powstrzymało. - Tak, chodźmy zrobić te tatuaże. – Mruknął więc nieco poważniejszym, choć niespokojnym tonem, kierując się w stronę odpowiedniego stoiska i odwracając się tym samym do swojego towarzysza plecami. No istny debil.
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Wszyscy zdawali się być bardzo przejęci festiwalem, ale Carmel pojawiła się na nim nie tylko z przypadku – była tu również z konieczności. Na Saharze zawitała nad ranem i prawdę powiedziawszy wciąż była bardzo zagubiona. Jakkolwiek cieszyła się na ten wyjazd, tak wrodzony brak orientacji w terenie i fakt, że jako jedyna była tutaj od niedawna sprawiały, że nie bardzo potrafiła połapać się gdzie iść i co robić. Poza tym na festiwal zjechało się mnóstwo ludzi z pobliskich wiosek i miast, wobec czego wszystko było zatłoczone tak bardzo, że jedyne co mogła zrobić to pójść z całym tym tłumem, licząc, że się nie zgubi. Zamieszanie było na tyle duże, że nie widziała się jeszcze ani z Morgan, ani z Mattem... właściwie z nikim nie rozmawiała bo nie wiedziała gdzie mogłaby ich znaleźć. Tłum zaprowadził ją praktycznie bezpośrednio do stoiska z daktylami które miały najwyraźniej wzięcie, wzięła więc jednego z nich i, pogryzając go po drodze, rozglądała się wokół. Stawała na palcach, próbując dostrzec jakiś ład (a także drogę, którą będzie mogła w odpowiednim czasie wrócić do obozowiska), przyglądała się z zaciekawieniem tubylcom, których wygląd – zwłaszcza stroje – znacznie różniły się od tego, do czego była przyzwyczajona. Przemierzając teren festiwalu w taki właśnie sposób, zupełnie nie patrzyła pod nogi i w pewnym momencie po prostu wpadła na coś... nie, na kogoś, wytrącając mu chyba z ręki ostatniego gryza daktyla. Zareagowała ekspresowo, rzucając się z przeprosinami nim dobrze przyjrzała się swojej ofierze. – Och, przepraszam, nic Ci nie... – zmarszczyła brwi, gdy dostrzegła w chłopaku coś zabójczo znajomego – J-Jerry? – zająknęła się z niedowierzaniem. Niby wiedziała, że jest na szkolnej wycieczce, przecież pisali ze sobą listy, ale jego widok i tak przyniósł ze sobą falę ciepła... nie, gorąca, które uderzyło w jej policzki, sprawiając, że poczerwieniała jak burak. Denerwowało ją to, że od jakiegoś czasu tak na niego reagowała, ale nie potrafiła nad tym zapanować. W chwili kiedy była sama, obiecywała sobie, że będzie go traktować tak jak dawniej, ale w chwili kiedy znajdował się blisko niej, zupełnie traciła rozum. Nerwowo założyła kosmyk włosów za ucho i wzięła głębszy wdech, chcąc choć częściowo odzyskać rezon. Czuła, że zaschło jej w ustach... czy to na jego widok? A może to przeraźliwie słodki daktyl sprawiał, że czuła jakby miała paść z pragnienia? Fakt, że Dunbar rozmawia z krzakiem dotarł do niej z opóźnieniem i sprawił, że mimo swojego zakłopotania, kucnęła obok niego. – Co zrobił Ci ten biedny krzak, hmm? Chcesz że...żebym mu nakopała? – zapytała z udawaną powagą i popatrzyła na niego wyczekująco. Starała się brzmieć normalnie, chociaż jej twarz pozostawała czerwona jak dorodna truskawka. Nie wiedziała, że chłopak jest zupełnie pijany, brak doświadczenia z alkoholem sprawiał, że nie do końca potrafiła rozróżniać ten stan.
Uwielbiała festiwale. Kojarzyły się z wieloma barwami, wesołymi ludźmi, świetną muzyką, smacznym jedzeniem i interesującym towarzystwem. Znalazła sobie je bardzo ciekawe i nie mogła narzekać. Chłonęła wzrokiem każdy detal, do którego docierało jej spojrzenie. Zachowywała się jak typowa ciekawska Krukonka, choć trzeba przyznać zaczęła odnosić się z pewną rezerwą do próbowania nowych rzeczy. Lepiej było jej poznawać świat zmysłem wzroku niż narażać się na nieprzyjemne efekty dodatków. Zazwyczaj lubiła eksperymentować, jednak w tym roku trochę przystopowała. Poza tym nie ukrywajmy, odważniejsza była jedynie w towarzystwie brata, a przy Leonelu odzywała się w niej delikatna niepewność i nieśmiałość. - Właśnie buty przydałyby się na gorący piach. - roześmiała się patrząc na Leonela z zaskoczeniem. - Jeśli wyjdę bliżej zagrody dumbaderów to poparzę sobie podbicia. Ale spokojnie, wymyślę coś. - puściła mu oczko, by nie musiał zamartwiać się i wymyślać jej zastępczego obuwia. Potrafiła sobie poradzić, choć trzeba przyznać, że miała chwile słabości i zwątpienia. - Bardziej zabawnie brzmi łamanie kości po latającym dywanie niż po dumbaderze. - zamrugała i posłała mu sympatyczny uśmiech. Usłyszawszy znajomy głos odwróciła się w stronę jego źródła. Widząc @Asphodel Larch rozpromieniła się jakby zobaczyła kogoś, za kim bardzo tęskniła. Oczywiście otrzymała komplement, który ją po prostu rozczulił. - Asphi, jakiś ty kochany. - przytuliła go do siebie na kilka sekund, by dać ujście ciepłu jakie poczuła na jego widok. - Podejrzewam daktyle o nieczyste zamiary. O, poznajcie się. - nie musiała w sumie tego robić bowiem Asph sam wpadł na ten pomysł, co było miłe z jego strony. Zauważyła również połowiczne zignorowanie przez Leo, co ją na chwilę zastanowiło. - Wspaniały model, wspaniały, zapewniam. Ashpi, ty też się uśmiechnij. Zabrałam bratu jeden ze starszych aparatów i nie waham się go używać. - schowała się za obiektywem, który nakierowała na Gryfona i nim zdołał zaprotestować, sfotografowała go. Zmarszczyła brwi, gdy Leonel nagle uciekł po wodę. Wyraźnie się zmartwiła. Stanęła na palcach i szukała go wzrokiem. Nieco się zmieszała, bowiem zostawił ją i nic nie wyjaśnił. - Wszystko w porządku? - zapytała, gdy wrócił. Zawiesiła aparat z powrotem na szyi i zgarnęła włosy na kark. - Hej, spokojnie Leo, nie musimy gnać tak od stoiska do stoiska. Nic ci nie jest po tych daktylach? Wolę być pewna. - popatrzyła mu prosto w oczy i szukała wyjaśnienia. Nie chciała, aby czuł się w jakimkolwiek stopniu źle. Nie tylko myślała tak z sympatii ukierunkowanej do niego, ale i z obawy, że nie umiałaby mu pomóc.
Leonel niezbyt często uczestniczył w festiwalach, choć wcale nie dlatego, że nie miał na to ochoty, a raczej brakowało mu na nie czasu. Pierwszy raz od dawna mógł nie myśleć o pracy czy innych niecierpiących zwłoki sprawach i musiał przyznać, że dobrze się bawił. Głośna, skoczna muzyka, barwne stragany, do tego jeszcze możliwość spróbowania lokalnych przysmaków czy rozrywek, ale przede wszystkim towarzystwo sprawiało, że nie chciał, by ten wieczór przedwcześnie się kończył. Zabawne było jedynie to, że Fleming z panną Swansea chyba zamienili się dzisiaj rolami. Niezbyt skory do eksperymentów Leo zdołał się bowiem przełamać, podczas gdy jego partnerka zdawała się unikać zbędnego ryzyka. - W sumie przy tych temperaturach… zapomniałem, że to nie tak przyjemne uczucie jak na typowej plaży. – Mruknął, niechętnie przyznając się do błędu. Sam miał na sobie buty, a i przez ostatnie dni zdążył się nawet przyzwyczaić do tutejszych upałów, więc kompletnie zignorował fakt, że są przecież na niezwykle gorącej pustyni. Już miał zaproponować jakieś rozwiązanie, kiedy Elaine powstrzymała go przed kolejnym rycerskim uczynkiem. - Jak zawsze. Krukoński umysł. – Skomplementował ją więc tylko, nie chcąc być nachalnym. Niekiedy bowiem wyciągnięcie pomocnej dłoni mogło przynieść więcej szkód niż korzyści. Rozumiał, że dziewczyna nie chciała, by wspierał ją we wszystkim. Samodzielność i niezależność była równie ważna. Nie zdążył już odpowiedzieć nic w kwestii łamania kości na latających dywanach, bądź dumbaderów, bo chcąc nie chcąc musiał przełknąć fakt, że jego towarzyszka zagadała się z tym młodszym chłopaczkiem. Nie ukrywał, że jego obecność mu przeszkadzała, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie może Swansea odciągnąć od znajomego. Pomijając fakt, że byłoby to podejrzanego, to po prostu nie byłoby to z jego strony zbyt miłe zachowanie. Chciał spędzić z nią trochę czasu sam na sam, ale musiał jakoś zgryźć tę łyżkę dziegciu i zaakceptować to, że Elaine ma też innych znajomych. Normalna sprawa, czyż nie? Nadal nie mógł pozbyć się słodkawego posmaku daktyla, ale ta mała ucieczka po wodę właściwie była mu więc na rękę. Miał nadzieję, że kiedy wróci, będą mogli już odejść gdzieś dalej, ale niestety trochę się przeliczył. - Poza tym, że chętnie wypiłbym całe pobliskie jezioro, nie jest tak tragicznie. Bywało gorzej. – Odpowiedział jej z uśmiechem, starając się obrócić całą tą sytuację w żart. Miał jednak wrażenie, że to nie była jego ostatnia podróż po wodę tego wieczora. Poza tym nabrał ogromnej ochoty na drinka, mimo że zdawał sobie sprawę z tego, że zapijanie tych smakołyków alkoholem może nie być najlepszym pomysłem. - Nie musimy, masz rację. Chociaż… nie odpowiedziałaś mi co z tym tatuażem. Daj się przekonać, jeśli Ci się nie spodoba, nie będziesz miała żadnych problemów z jego ukryciem. – Mruknął po chwili, po czym odwrócił wzrok na chłopaka, który wcześniej przedstawił się jako Asphodel. – Posłuchaj kolegi i pozwól sobie na małe szaleństwo. – Dodał, podpierając się wcześniejszymi słowami Larcha, który być może nie namawiał je do niczego, ale jednak skorzystał z okazji, by wypomnieć jej sceptyczne podejście do festiwalowych atrakcji.