Niewielkie schody na obrzeżach wioski nie prowadzą w żadne specjalne miejsce. Można tędy dojść do bardziej dzikich zakamarków Oazy i tyle; rzecz w tym, że na schodach bardzo wygodnie się siedzi! Często można tutaj spotkać odpoczywających tubylców, którzy doskonale wiedzą, że właśnie na schodkach najłatwiej odsapnąć. Łatwo znaleźć tu cień i nieco chłodniejszy kącik.
Louis Blackbourne
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186 cm
C. szczególne : tatuaże na całym ciele; czuć od niego dobrej jakości perfumy; wielka blizna na brzuchu; magiczna proteza prawej nogi
Nie myślałem, że będzie mi tak ciężko przyzwyczaić się do ponownej edukacji. Co prawda się jeszcze nie zaczęła, lecz tu, na wakacjach, nie byłem już traktowany jako czarodziejski obywatel, a po prostu uczeń. Nie mogłem się do tego przekonać i mało, nawet jak na siebie, z kimkolwiek rozmawiałem. Postanowiłem, że spędzę te wakacje aktywnie obserwując tutejszą przyrodę, a zarazem jej brak. Wielki kawałek pustyni. Serio? Pamiętałem jeszcze wakacje, które spędzałem pod wodą, w Atlantydzie. Byłem jeszcze małym dzieciakiem, nie pamiętam nawet ile miałem lat, ale robiło to wrażenie. Wszystko naprawdę wydawało mi się magiczne i po prostu piękne, a Sahara, obojętnie ile miałaby w sobie magii, nie będzie tak spektakularna. Po pierwsze, cholernie tu gorąco. Ciężko odpoczywać, kiedy pot nieustannie spływa po moich policzkach, zostawiając słony smak na moich suchych wargach. Tego dnia nie było inaczej – słońce nie dawało wytchnienia. Dlatego też postanowiłem znaleźć jakiś zakątek, gdzie będę mógł spokojnie napić się czegoś i pomyśleć. Może i wybiorę się na jakąś wycieczkę? Kto wie, choć do tego przydałby mi się jakiś kompan do rozmowy. Wstałem wreszcie ze swojego łóżka leniwie i rozciągnąłem się przeciągle. Chwile później byłem już na świeżym powietrzu, w pełnym słońcu, mając na sobie jedynie białą, przydużą koszulkę, krótkie spodenki, które chcąc, nie chcąc, odsłaniały moją magiczną protezę i torbę, w której trzymałem trzy piwa, paczkę papierosów, różdżkę i kilka groszy, jakie mi pozostały po ostatnich zakupach. Gotowy, poszukiwałem miejsca, gdzie mógłbym spokojnie przeczekać najmocniejszy żar. Jak się okazało, najlepszym dla mnie miejscem były zwykłe schody. Położone były między budynkami, dzięki czemu spowite były cieniem, tak bardzo pożądanym przeze mnie. Usiadłem na stopniu i niemal natychmiastowo odpaliłem różdżką papierosa, rozkoszując się smakiem tytoniu, który w tych papierosach był akurat jasno wyczuwalny i wiedziałem, że nie jest to byle jakie gówno. Dobre gówno, takie, jakim powinien być każdy papieros.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Od paru dni nie rozstawała się z wachlarzem, który pozwalał jej przetrwać upały. Choć uwielbiała gorące klimaty, tak już po dwóch miesiącach miała dość. Kilka spraw pokomplikowało się, nie mogła się w pełni zrelaksować uciekając a to przed Nathanielem, a to unikając Leonela czy wzroku Emily. Tchórzyła i nie była z siebie dumna. Bała się spotkać z dwójką pierwszych mężczyzn, a więc chadzała drogami, na których miała nadzieję się na nich nie natknąć. Wachlowała się i wracała z zakupów pamiątkowych, które zamierzała zabrać ze sobą do Doliny Godryka. Wspinała się po schodach, ubrana oczywiście w bielutką sukienkę i starała się po drodze nie rozpuścić. Nie przerywając wspinaczki schowała wachlarz, zsunęła dwie torebki do zgięcia łokcia i zaczęła jasne włosy związywać w kucyka. Nie powinna tego robić w ruchu, bowiem unosząc głowę popatrzyła niechcący prosto w słońce, co stało się przyczyną spektakularnego upadku. Potknęła się o schodek, jęknęła, próbowała dłonie nakierować do ziemi (co oczywiście się jej nie udało) i momentalnie na kogoś upadła. Na kogo? Na jakiegoś chłopaka, którego musiała potraktować ciosem z włosów, własnych łokci i ciężaru ciała, kiedy zmuszona została potraktować go jak poduszkę powietrzną. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam. - jeszcze nie widząc zbyt wiele przez włosy i obolałe oczy, odsunęła się od niego i upadła tyłkiem na sąsiedni schodek. Pamiątki sturlały się w dół, torebki rozerwały, a ona sama wyglądała teraz jakby spotkała się ze zgrają wściekłych widłowęży. Zgarnęła włosy z twarzy i przymrużyła oczy czując, jak jeszcze ją pieką od popatrzenia w pustynne słońce. Jej źrenice rozszerzyły się na widok wytatuowanego chłopaka. Musiała przyznać, że był widokiem niecodziennym. Zszokowana, przez chwilę nie kontaktowała ze światem, zerkając na niego oniemiała. Po paru chwilach otrząsnęła się, a jej włosy przybrały blado różowy odcień. - Nic ci nie jest? Przepraszam, naprawdę, jakoś ci to wynagrodzę, słowo honoru. Schody mnie zaatakowały, auć, próbowałam lądować obok ciebie, a nie na tobie. Przepraszam? - zaatakowała go słowotokiem i zerkała na niego zawstydzona. Dopiero po złapaniu oddechu poczuła na kolanach mały, upierdliwy ból od głębszych otarć. Otrzepała sukienkę i zabrała jej rąbek, aby nie ubrudzić czerwienią. Udawała, że jest dzielna, a jej serce waliło niczym młot.
Louis Blackbourne
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186 cm
C. szczególne : tatuaże na całym ciele; czuć od niego dobrej jakości perfumy; wielka blizna na brzuchu; magiczna proteza prawej nogi
Zamyśliłem się za bardzo, przypatrując się papierosowi, bo gdy nieznajoma mi kobieta leciała wprost na mnie, odczułem to dopiero, kiedy już wylądowała. Podskoczyłem z zaskoczenia i szybko odsunąłem rękę, w której trzymałem papierosa – zgasiłem go przez przypadek na dziewczynie, miałem jedynie nadzieje, że nie przypaliłem jej nigdzie, że żar upadł na ziemie nie robiąc nikomu krzywdy. - Hej, hej, nic się nie stało. Powiedz mi lepiej, czy cię nie przypaliłem nigdzie, paliłem papierosa – spojrzałem na nią, szukając jakiejś pozostałości po popiele. Wstałem powoli, jednocześnie pomagając blondwłosej też wstać i przyglądnąłem się jej. Wyglądała naprawdę ciekawie, zastanawiałem się z jakiego jest domu. Takie dość proste myśli ostatnio zajmowały moją głowę co raz częściej – pewnie ze względu na powrót do Hogwartu po pięciu latach pracy i obijania się. Tak czy siak, wyrzuciłem niedopałek i schyliłem się, żeby zebrać rzeczy dziewczyny, a przy okazji przyszło mi słuchać kolejnych przeprosin i dodatkowych wyjaśnień. Pozbierawszy wszystko, zaklęciem skleiłem torebki i włożyłem do nich wszystkie zabawki, które przyniosła dziewczyna. Z uśmiechem na twarzy oddałem jej własność i jeszcze przez chwile milczałem, dając jej dokończyć. Gdy ona mówiła, ja przyjrzałem się jej i mimowolnie w głowie pojawiły mi się różne myśli, które nie powinny się tam znaleźć. Na przykład czy oczy blondwłosej byłyby jeszcze piękniejsze, gdyby były szkliste, jak to zwykle bywa, gdy się umiera? Czy wyraz bólu na jej twarzy dodałby jej dodatkowego uroku? Otrząsnąłem się szybko i odrzuciłem od siebie to wszystko. Teraz byłem w towarzystwie i nie powinienem zamykać się i wyobrażać sobie nie wiadomo co. - Schody bywają zabójcze, lepiej na nie uważać – zaśmiałem się krótko, z myślą o kamiennych krwiożerczych schodach, które chcą wypić z ciebie każdą kroplę krwi – nie musisz już przepraszać, serio. Odwdzięczyć się? Oczywiście, że możesz, to tylko zależy czy masz może teraz odrobinę czasu – spojrzałem na nią z lekkim uśmiechem, siadając z powrotem na stopniu i klepiąc miejsce obok, żeby dziewczyna się dołączyła. Wyciągnąłem z kieszeni papierosa i już miałem zapalić, kiedy jeszcze dla pewności zapytałem: - Mogę? Nie będzie ci to przeszkadzać? – Chciałem być uprzejmy, co się w sumie nieczęsto zdarzało, jeśli chodzi o mnie. Tak czy siak, wolałem, żeby dobrze się czuła, będąc tutaj, już sama sytuacja z upadkiem musiała być dla niej zawstydzająca. Oczywiście, jeśli by mnie spytać, to ja nie widziałem w tym nic złego, ani nic z tych rzeczy, lecz wiadomo nie od dziś, że to jak ja myślę, a jak myślą inni ludzie, w szczególności kobiety, to już dwie bardzo odrębne sprawy. - Ach, chyba się nie przedstawiłem. Jestem Louis. Lou, L, cokolwiek, możesz mówić do mnie jak ci łatwiej i wygodniej. - Jeszcze raz na nią spojrzałem i pomyślałem, że może mógłbym jej jakoś pomóc chociażby z otarciami na kolanach. - Emm, mógłbym chociaż jakoś ci pomóc z tymi ranami, musi ci przeszkadzać. Mam nadzieje, że pamiętam zaklęcie, dawno tego nie robiłem… – i nawet nie czekając na pozwolenie, przyłożyłem koniec różdżki do kolana blondwłosej i wypowiedziałem w myślach „Fringere”. Wiedziałem, że jest to zaklęcie bardziej do oparzeń i tych podobnych, jednak nie miałem pomysłu czego innego użyć, a ten czar też łagodzi ból i na pewno jakoś pomaga. Cały czas jednak myślałem o tym cholernym papierosie, którego mogłem zgasić przypadkowo na ubraniu dziewczyny, albo co gorsza, na jej włosach.
przeepraszam za obsówę, nie zauważyłem posta :C
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Miała to szczęście w nieszczęściu, że upadła na osobę, która postanowiła darować jej wszczynanie płomiennej awantury dotyczącej jej niezdarności. Ostatnie dni Elaine nieco nadwyrężyły jej pewność siebie, co było widoczne w licznych przeprosinach kierowanych do obcego chłopaka. Podczas wpatrywania się w rozmaite malunki na jego ciele, dostrzegła również odsłoniętą protezę nogi, co ją dodatkowo zdziwiło. Nigdy nie widziała czegoś podobnego i nie była pewna czy podoba się jej ten element ciała. Starała się być tolerancyjna, jednak prezencja chłopaka wzbudzała niepokój. Mimo wszystko słowa, jakie skierował do niej oraz troska jaką się wykazał zmazała początkową niepewność i dzięki temu mogła dyskretnie odetchnąć z ulgą. - Paliłeś? - powtórzyła i momentalnie zaczęła szukać na sobie dodatkowego obrażenia, o którym jeszcze nie wiedziała. Po paru chwilach nerwowego sprawdzania każdej kończyny i nawet włosów uznała, że ominęła papieros o kilka centymetrów. - Uff, raczej obyło się bez tego, bo nie czuję żadnego poparzenia. - wolałaby się nie obijać, by potem nie musieć tłumaczyć się Elijahowi z nowych obrażeń. Coś często się oboje obijali i chodzili posiniaczeni. Niebawem nie będą pamiętać skąd mają siniaki. - Zazwyczaj nie tratuję ludzi. Och, dziękuję, to miłe, sama bym to zorganizowała, jeśli tylko przestanę mówić jak najęta. Wiem, że to czasem męczące, ale zdarza mi się wpadać w słowotok, kiedy się czymś naprawdę przejmuję. - zaśmiała się cicho i zasłoniła swoje usta, zauważając, że znów to robi. Przyjęła od niego własne zakupy i posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie. Nie musiała wstawać i miała więcej czasu, aby się wewnętrznie uspokoić. Czuła, że jeśliby teraz kontynuowała spacer to z pewnością na miękkich kolanach. Potykać się na schodach... no naprawdę, wstyd dla hobbystycznej pałkarki. - Jasne. - odpowiedziała jednym słowem na dwa pytania - ma czas i może palić, przecież nie zabroni mu, choć doceniała jego kulturę osobistą. Poprawiła włosy i sprowadziła je z powrotem do barwy jasnego blondu. Powinna w końcu w pełni opanować metamorfomagię, by nie musieć wyglądać jak dziwoląg przy nowo poznanej osobie. - Nie miałeś jak się przedstawić, skoro cię stratowałam. Hm, Lou, jestem Elaine. Milo cię poznać pomimo okoliczności. - była pewna, że zapamięta go na całe życie, wszak niecodziennie można zapoznać się z wytatuowanym mężczyzną ze sztuczną nogą. Niebywałe! Ciekawe czy Eli o tym słyszał... - Nie trze... - zaczęła cicho, ale nie poczekał na odpowiedź tylko wycelował w nią różdżką. Drgnęła, gdy chłodna poświata musnęła jej kolana i zabrała całkowicie ból. Nie zauważyła, że przez cały ten czas wstrzymywała oddech. Gdy go wypuściła, skoncentrowała się usilnie na tym, aby ani policzki ani włosy nie zdradziły jej emocji, bowiem jak nic by się zarumieniła. - Dzię-dzięki. Fajnie, że jednak pamiętałeś. - zaczesała nerwowo kosmyk włosów za ucho i próbowała ukryć lekki przestrach. Zakryła kolana brzegiem sukienki, ot, tak na wszelki wypadek. - To jak mogę ci zrekompensować stratowanie? - zapytała. Dlaczego spotyka mężczyzn, którzy przy odrobine wysiłku mogliby wywołać w niej niezrozumiały strach?
Louis Blackbourne
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186 cm
C. szczególne : tatuaże na całym ciele; czuć od niego dobrej jakości perfumy; wielka blizna na brzuchu; magiczna proteza prawej nogi
Zauważyłem jak przypatruje się mojej nodze, a raczej protezie i uśmiechnąłem się mimowolnie. Wielu ludzi tak reaguje, nie wiem dlaczego, ale jest to na ogół niespotykane. Częściej można spotkać czarodzieja, który po prostu nie ma danej kończyny, nie korzysta z okazji, jaką są protezy. No cóż, nie mi oceniać. - Zainteresowała cię moja noga? Dość śmieszna historia się za nią kryję, mógłbym ci opowiedzieć, ale nie teraz, może później. Jest naprawdę dłuuga. Kiedy Elaine zaczęła się oglądać, również przyglądałem się jej, choć nie tylko z powodu papierosa. Brak oparzenia zauważyłem w kilka chwil, a patrzyłem odrobinę dłużej, choć nie na tyle długo, żeby wydało się to jakkolwiek dziwne. Byłem ciekawy, zastanawiałem się nad tym czy jeszcze kiedyś ją spotka i czy będą to miłe okoliczności. W mojej głowie znowu pojawił się obraz kropkę w kropkę wyjęty z horroru – wyobraziłem sobie, że na miejscu Jamesa w moim mieszkaniu siedzi właśnie ona i błaga mnie o litość, tak jak i on miał to w zwyczaju na samym początku. Potem się już pogodził z myślą o byciu nikim i niczym. Wzruszyłem ramionami do samego siebie i odrzuciłem te myśli na bok, bo czułem jak zaciskam palce, jak serce zaczynało mi być szybciej. Chciałem się uspokoić. Kurwa, Louis weź się w garść! – pomyślałem – Funkcjonuj w społeczeństwie i na miłość boską przestań o tym myśleć, ty psycholu! Ponownie się otrząsnąłem i wróciłem do dziewczyny. - Uf, to dobrze, że cię nie poparzyłem, ani nie zniszczyłem ci ciuchów. Wtedy to ja musiałbym przepraszać ciebie, nie ty mnie, co i tak było niepotrzebne. – Odpowiedziałem, zamykając już temat mojego wcześniejszego papierosa. Kiedy Elaine znów zaczęła mówić z prędkością hipogryfa, zaśmiałem się i popatrzyłem na nią z rozbawieniem. - Powinienem się cieszyć, że upadek na mnie aż tak cię przejął? Cóż, mało kto tratuje ludzi specjalnie, ale mogę odetchnąć z ulgą, że ty nie należysz do tych osób, gdyż w takim razie natknął nas czysty przypadek. – Uśmiechnąłem się i odgarnąłem długie włosy za uszy, tak żeby mi nie przeszkadzały. Zmiana na długie ma swoje plusy i minusy, do tych drugich z pewnością mogę zaliczyć niekończące się odgarnianie włosów sprzed oczu. Gdy Elaine pozwoliła mi zapalić, nie czekałem już dłużej i zaciągnąłem się dymem nikotynowym, czując rozpływający się smak soczystego arbuza. Pokochałem te szlugi od razu jak je spróbowałem, Kameleony. Dym, który wypuszczałem z ust był połączeniem zielonego z czerwonym kolorem, ciekawe, bo był na tyle intensywny, że można było uznać ten widok za po prostu ładny. Mimo wszystko, coś innego skupiło moją uwagę, a dokładniej zmieniający się kolor włosów dziewczyny. Metamorfomag. Ciekawa sprawa, zawsze się zastanawiałem jakie są granice tej wrodzonej umiejętności. Lecz na takie pytania przyjdzie czas kiedy indziej, o ile w ogóle. - Elaine. Bardzo ładne imię, nigdy wcześniej się z nim nie spotkałem. Zaś co do okoliczności, to one sprawiły, że przechodząc zwróciłaś na mnie uwagę, a ja na ciebie. Myślę, że dobrze się złożyło, brakowało mi kogoś do rozmowy w ten istnie piekielny dzień. – Moje kąciki ust lekko się uniosły, ciężko jednak nazwać to już uśmiechem. Po prostu przyjazny wyraz twarzy. Miałem tylko nadzieje, że nie przestraszę Elaine, nie uzna mnie za ćpunowatego zboczeńca, albo Merlin wie kogo jeszcze. Chciałem po prostu spędzić z kimś czas. - Tak wyszło, że to akurat zapamiętałem. Dość ciekawe zaklęcie, jedno z nielicznych jakie potrafię, jeśli chodzi o uzdrawianie, jestem z tego totalnym zerem – zaśmiałem się lekko, pociągając kolejny buch papierosa. Spojrzeniem zapytałem czy chciałaby się zaciągnąć, w sumie to nie wiem czy jest paląca czy nie, choć z nie wiadomej przyczyny od razu założyłem, że nie, a mogę się przecież mylić. - W sumie to bardzo proste. Potrzebuje po prostu kogoś, z kim mógłbym spędzić dzisiejszy dzień. Nie bój się, tylko na rozmowach, ewentualnie możemy później iść na jakiś spacer, jak już będzie odrobinę chłodniej. Mimo że jestem tu od samego początku, przez pogodę prawie niczego nie zwiedziłem, nawet nie wiem czy warto. Co ty na to? – Zapytałem ciekawy odpowiedzi. Zrozumiałbym jakby nagle powiedziała, że jednak nie ma czasu i musi iść – jego słowa mogą brzmieć dość podejrzanie dla kogoś, kto mógłby myśleć o mnie jak o manipulatorze i gwałcicielu czy coś w tym rodzaju. Wyrzuciłem papierosa i spojrzałem na nią pytająco.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
- N-nie... serio, nie musisz. Tylko zerknęłam i się zdziwiłam, ale naprawdę, to nie jest konieczne. - ukryła zawstydzenie za uśmiechem. Czuła, że ostatnio podchodziła do dialogów i rozmówców zbyt emocjonalnie. Przejęła się słowami Louisa i za wszelką cenę chciała ochronić się przed poznaniem jego hstorii. Nie dlatego, że była egoistką - co to, to nie, ale z obaw, że wystraszy się kolejnego człowieka. Strach był taki męczący, a ostatnio odczuwała go naprzemiennie z ekscytacją. Gdzie czas na łagodność i życzliwość? Pierwszy raz podczas pobytu na Saharze poczuła, że chciałaby wrócić do domu, przytulić się jednocześnie do Élé, Elijaha i Cassiusa, a najlepiej jeszcze z Gabrielem i Billie. Zrozumieliby gest. Tak bardzo tęskniła do nich wszystkich jednak przez wiele wydarzeń nie zawsze mogła usiąść i z nimi pogadać. Zadrżała od wewnętrznej silnej i nagłej potrzeby bliskości drugiego człowieka. A może to od dziwnego spojrzenia, które poczuła na sobie, gdy tylko podniosła wzrok na Louisa? Nie podobało jej się, że wpatrywał się w nią tak intensywnie, a może się jej to wydawało? - Przypadek? Raczej moje gapiostwo i problemy z koordynacją ruchową, kiedy gdzieś pędzę i nie patrzę. - zażartowała z siebie, by pokazać, że czasami potrafi spojrzeć na siebie z dystansem. Nie zawsze, ale starała się pokazać z jak najlepszej strony mimo, że Louis miał w sobie coś... co nie dawało spokoju, a czego nie umiała w żaden sposób zdefiniować. - Dziękuję. - potrafiła przyjmować komplementy i się przy tym nie rumienić. Kochana metamorfomagia. Czasami jej nienawidziła szczerze, a czasami dziękowała Merlinowi, że się z nią urodziła. Standardowe zachowanie rozemocjonowanej młodej kobiety. - Chętnie odsapnę, poza tym masz w tym kąciku tak chłodno. - przysunęła się nieznacznie w jego kierunku, ale zachowała jeszcze przyzwoitą odległość. Zwyczajnie zabrała połowę ciała ze słońca. Zdążyła się pięknie opalić, choć nawet nie leżała plackiem na piachu - potrafiła przyciemnić skórę nawet w środku zimy, choć nieszczególnie to praktykowała. - Straszysz mnie. - roześmiała się spod półprzymkniętych powiek i starała się wszystko obrócić w żart. Nie znał się na uzdrawianiu, a jednak postanowił zagoić jej otarcia. Dyskretnie musnęła palcami kolana, aby sprawdzić czy wszystko z nimi w porządku. Nie chciała panikować i myśleć co by się stało, gdyby mu się nie udało. Potrząsnęła głową na znak, że dziękuje, ale nie chce papierosów. Wystarczy, że Elijah popalał i ona oczywiście udawała, że tego nie widzi. Nie chciała być nadopiekuńcza. Kącik jej ust drgnął na widok barwnego dymu tytoniowego, jednak nie skomentowała tego w żaden sposób. Zamyśliła się. Spędzenie czasu z wytatuowanym gościem z protezą nogi... to byłoby dobre alibi, aby w razie czego unikać Nathaniela i Leonela. Z tym drugim miała okrutne wyrzuty sumienia, jednak nie mogła się jeszcze przełamać, by z nim pogadać. Zapewne to zrobi na dniach, ale musiała przygotować się do tego psychicznie. - Przez kilka godzin to czemu nie? Widziałam kilka fajnych miejsc. Jazda na dumbanderach, straganik z magiczną kawą, bar alkoholowy z drinkami urozmaiconymi czarami, zabytkowe i niebezpieczne miejsca... do koloru do wyboru. - wymieniała po kolei odhaczając palce. - Naprawdę nie pozwiedzałeś? Dziwne, tyle ciekawych miejsc tutaj, że nie wiadomo czasem gdzie oczy zwrócić. - wyraziła łagodne zaskoczenie i wsunęła za ucho krnąbrny kosmyk włosów. Dostrzegłszy ich kolor zmarszczyła usta i je błyskawicznie poprawiła na blady blond.
Louis Blackbourne
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186 cm
C. szczególne : tatuaże na całym ciele; czuć od niego dobrej jakości perfumy; wielka blizna na brzuchu; magiczna proteza prawej nogi
- Niecodzienny widok, z tym się zgodzę. – Przyznałem jej rację, gdyż pewnie sam bym się tak wpatrywał w czyjąś protezę, zastanawiając się jak działa, czy jest lepsza od zwykłej nogi czy nie – przecież jest magiczna, co nie? Musi mieć jakieś lepsze zastosowanie od biologicznego ciała. Chciałem już opowiedzieć o tej całej sprawie z ołtarzem i tak dalej, zdecydowałem jednak, że skoro powiedziałem, że później to później. Gdybym teraz jej wszystko powiedział, z pewnością by uciekła ode mnie, uważając mnie za psychola. Czy miałaby rację? Pewnie tak. Zdecydowanie tak. Miałem nadzieje, że ta cała Sahara będzie dobrym miejscem do poznania swoich „ludzi”, to znaczy, innych uczniów, z którymi mógłbym nawiązać jakąś relację więź. Przez całe te wakacje udało mi się odezwać w celu rozmowy do jednej osoby. Jednej i właśnie z nią siedzę, a cała sprawa wynikła przez zwykłe gapiostwo, jak to ona określiła. Czy powinienem być zły z tego powodu? Raczej nie, uznałem to zwyczajnie za zmarnowaną szansę. - Nie pij tyle ognistej, skoro masz problemy z koordynacją, tym bardziej kiedy gdzieś pędzisz – zażartowałem i uśmiechnąłem się, żeby zaakcentować żart. Czasami wydaje mi się, że robię coś źle – każda żartobliwa zaczepka, jest odbierana przez resztę na poważnie i przez to się zrażają do mnie. Możliwe, że robię coś nie tak z głosem, nie wiem, choć też nie próbuję niczego zmieniać. Dla mnie dobrze jest jak jest. Sam nie odczułem, że Elaine widziała we mnie coś więcej, to znaczy coś niepojącego, wyróżniającego. Starałem się być jak najbardziej normalny i przyjazny. Tym bardziej, że ta cała metamorfomagia naprawdę wydawała się być fajna. Sama możliwość zmiany swojego wyglądu tylko na zawołanie była dla mnie bardzo ciekawa i gdybym był zapalonym naukowcem, pewnie oddałbym naprawdę wiele, żeby wymienić Jamesa na jakiegoś metamorfomaga do badań… Ale nie mogłem o tym myśleć, tym bardziej w towarzystwie Elaine. - Pewnie są lepsze miejsce do siedzenia, ale to było pierwsze, w którym się nie smażyłem na tym słońcu. – Przysunąłem się, żeby dać jej więcej miejsca i swobody, żeby po prostu czuła się ze mną bezpiecznie. Nie wiem czemu aż tak bardzo zależało mi na zapewnieniu jej wystarczającej wygody, zwykle tak nie robiłem, ogólnie miałem często w dupie takie rzeczy. A jednak w jej towarzystwie, odkąd się dowiedziałem, że ma szczególną zdolność, zacząłem robić rzeczy, których normalnie bym nie zrobił. I nie chciałem tego zmieniać, co ciekawe. - Hah, nie ma co się bać. Akurat to zaklęcie dobrze znam, często go używałem. Reszty nie potrzebowałem i nie czułem takiej ambicji, żeby koniecznie się ich nauczyć. Biała magia lecznicza to nie moja działka. – Powiedziałem dość tajemniczo, jednocześnie lekko uchylając rąbka tajemnicy, o ile Elaine to wyłapie. Specjalnie zaakcentowałem, że biała magia to nie jest moja główna dziedzina. Czemu to zrobiłem? Obserwowałem dyskretnie reakcję dziewczyny, chcąc wiedzieć, jak zareaguje. Była to na tyle lekka sugestia, że nie powinna nagle się mnie przestraszyć i uciec. - Wydaje się to wszystko naprawdę ciekawe. Mam tylko jedno pytanie. Czym są dumbandery? – Zaśmiałem się z własnej niewiedzy o magicznych zwierzętach. Nazwa przypominała mi nazwisko słynnego i potężnego maga, Albusa Dumbledora, ale oprócz tego nic mi to określenie nie mówiło. – Ogólnie myślałem o jakimś miejscu, gdzie moglibyśmy zapomnieć o słońcu. Wiesz, rozerwać się. Nawet jeśli byś miała ochotę, mam w torbie po butelce piwa. Oczywiście jak chcesz. Ja zaś… dużo czasu przesiedziałem w pokoju. To słońce naprawdę mi przeszkadza, nie wiedzieć czemu. – Wzruszyłem ramionami, patrząc na jej włosy, które czasem zmieniały swój kolor.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zawtórowała mu śmiechem wobec żartu, który wydał się jej specyficzny i jednocześnie przyczynił się do pojawienia się obaw - czy przesadzała z alkoholem? Czy widać coś po niej? Siłą woli powstrzymała się przed wyjęciem z torebki lusterka i uważnego zlustrowania własnego odbicia. Nie odmawiała drinkom, jednak nigdy się jej nie zdarzyło, aby przesadziła z alkoholem. Tylko jeden raz w ciągu dwóch miesięcy napiła się na tyle, że chwiała się podczas spaceru. Oczywiście Elaine grubo przesadzała z analizą żartu, jednakże jej obecny stan psychiczny i emocjonalny był nieco naruszony i robiła się niestety przewrażliwiona. Nie skomentowała więc żartu, aby nie pokazać jak bardzo zaczęła się przejmować każdym słowem rozmówcy. - Lepszym miejscem jest tylko jezioro. Słyszałeś o tej plemiennej zasadzie? W dni parzyste mogą kąpać się tam tylko mężczyźni, a w nieparzyste kobiety. Bądź odwrotnie, nie pamiętam już. Strażnicy moralności i cnót płci pięknej. Ich kultura jest niebywale interesująca, choć język mają trudny do zrozumienia. Nie da się nawet nauczyć słówek, bo nie są podobne do żadnego innego języka. Nie wiem jak ty, Lou, ale ja odnoszę wrażenie, że w ich mowie jest strasznie dużo liter, dlatego gdy mówią, sama się męczę słuchaniem ich słowotoku, który wymawiają na jednym wdechu. - zachichotała zdając sobie sprawę, że i ona właśnie to robi, choć miała bardziej melodyjny, czysty głos i przemawiała prostym językiem. Dopóki nie dostrzegła na twarzy Louisa oznak zniecierpliwienia jej gadulstwem, nie przejmowała się, że mogłaby go zirytować. Uważnie spoglądała na jego mimikę, choć trzeba przyznać, że liczne tatuaże na jego dłoniach i szyi rozpraszały i przyciągały wzrok. Artystyczna część jej duszy chciałaby obejrzeć je wszystkie i sprawdzić kunszt ich nakładania. Oczywiście nigdy w życiu się do tego nie przyzna. Słowa Louisa zapadły jej głęboko w pamięć. Zmarszczyła brwi i odruchowo analizowała w myślach wypowiedź, że nie zajmuje się białą magią leczniczą. Zanim zdołała się ugryźć w język, odezwała się. - Przecież nie ma zakazanej magii leczniczej, jest albo czarna albo lecznicza. To tak jakby powiedzieć, że woda jest wilgotna. Oczywiście nie chcę cię urazić, wybacz, jeśli to zrobiłam, jednak czasami czepiam się słówek zanim pomyślę. - nieco nerwowo poprawiła ramiączko sukienki mimo, że nie musiała. To tylko pretekst, aby na chwilę odwrócić wzrok. Powinna popracować nad powściąganiem gadulstwa, bowiem nie chciała wyczerpać niczyjej cierpliwości. W Dolinie mogła zagadywać każdego ile wlezie i nie przejmować się negatywnym odbiorem, wszak wszyscy byli jej najkochańszą rodziną. W sytuacji z innymi osobami powinna czasami gryźć się w język, tak jak na przykład teraz. - Powinnam powiedzieć: dubadery. Chyba. Na Merlina, już sama nie wiem jak się nazywają. To takie stworzenia z dwoma bądź jednym garbem, w którym magazynują wodę i dzięki temu są w stanie przetrwać bez niej i dwa tygodnie. Spotkałam je poza obozowiskiem, a pyski mają takie nieprzyjazne. - wyjaśniła bardzo ochoczo, bowiem mogła podzielić się wiedzą, a to było jej ulubione zajęcie. Budziła się w niej wówczas ochota mocnego przytulenia rozmówcy mimo, że nie miała ku temu powodów. Zwinęła palce na krańcach sukienki i ułożyła dłonie na swoich kolanach. - Hm, jak coś znajdziemy, to można spróbować. Każdemu doskwiera to słońce, mój brat nie może wytrzymać odkąd tu przybył, a ja cóż, dopiero od paru dni się męczę.
Louis Blackbourne
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186 cm
C. szczególne : tatuaże na całym ciele; czuć od niego dobrej jakości perfumy; wielka blizna na brzuchu; magiczna proteza prawej nogi
Zakończywszy papierosa, wyrzuciłem go i ponownie zwróciłem swój wzrok na Elaine, słuchając ją z należytą uwagą. Oczywiście, że nie słyszałem o tej zasadzie, ogólnie mało się dowiedziałem o całym tym miejscu w ciągu dwóch miesięcy. Można by powiedzieć, że zmarnowałem cały potencjał wyjazdu i nie byłoby to ani trochę przesadzone – tak było i kropka. Dlatego też, jej historii słuchałem z pełną uwagą i analizowałem każdy aspekt tego co mówiła. Język tutejszych czarodziei był dla mnie bardziej niż dziwny – był nielogiczny, ciężko mi było sobie wyobrazić naukę tego języka. - Ciekawe, a co jak ktoś złamie tę zasadę? Biczują go, nie dają mu wody przez kilka dni? Ciekawa sprawa. – Oczywiście w moim umyśle od razu pojawiła się kwestia zbrodni i kary, cierpienia. Czasem starałem się z siebie wyplenić to zboczenie, ale póki co, bez skutku. – Co do języków to się zgodzę z tobą w stu procentach. Słowotok może być przyjemny dla ucha, weźmy nawet wokalistów, raperów i innych, ci wszyscy ludzie potrafią fajnie wykorzystać język. Zaś tutaj mamy tak długie słowa, że sklejenie z tego ładnej piosenki graniczyłoby z cudem moim zdaniem, nie wiem co ty o tym myślisz. Strasznie nieintuicyjny język, nie widzę żadnego podobieństwa ani z angielskim, rosyjskim czy francuskim. Choć też nie ma co się dziwić, jesteśmy w Afryce, tutaj działały inne współczynniki kulturowe i tak dalej… – Przerwałem i krótko się zaśmiałem, zauważając, że sam wpadłem w słowotok. - To jest chyba zaraźliwe – zażartowałem, mając na myśli wspomniany słowotok – Elaine zaczęła, a jak zwykle nie miałem w zwyczaju dużo mówić, tak taka odpowiedź do jej wypowiedzi, wydała mi się jedyną słuszną. Ucieszyłem się w duchu, kiedy Elaine zauważyła moją sugestię i zwróciła na to uwagę w rozmowie. Jej reakcja nie wydała mi się jakaś drastyczna – zdarzyło mi się już spotkać takiego czarodzieja, który przy najmniejszym temacie dotyczącym czarnej magii po prostu przede mną uciekł, teleportował się do innego miejsca. Zaś w tej sytuacji, mogłem spokojnie podyskutować, co mi przypadło do gustu. - Teoretycznie nie ma, ale mogłaby być. Chyba. Spotkałem kiedyś czarodzieja, który projektował własne zaklęcie. Miało działać w sposób niemoralny, z pewnością egoistyczny. Zaklęcie miało oznaczać dwie osoby, najczęściej tą pierwszą był sam czarodziej inkantujący zaklęcie, zaś drugą osobą była ofiara. Zaklęcie miało leczyć pierwszą, kosztem drugiej, bazowało lekko na zaklęciu Sitienti Sanguisugae, którego działaniem jest zwykłe wysysanie krwi. Tym razem wysysane miały być „funkcje życiowe”, jak to określił. Nie wiem czy mu się w końcu udało, ale tak, najwidoczniej możliwe są czarnomagiczne zaklęcia lecznicze. – Odpowiedziałem, trochę chwaląc się swoją wiedzą o czarnej magii, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy – choć nie natarczywy, nie wyglądało to jakoś nieswojo, czy źle. Całkowicie normalnie. Czułem się, jakbym trafił na odpowiednią osobę. Ostatni ludzie, na jakich ciągle natrafiałem to byli albo cukierkowi, zakłamani, albo właśnie zamknięci w sobie, nie potrafili wykrzesać z siebie więcej niż jedno zdanie. Elaine była tego odwrotnością i mi osobiście to pasowało, przynajmniej rozmowy nie wydawały się nudne. - Hmm, brzmi całkiem jak wielbłąd. Takie zwierzę mugolskie. Może to to samo? Nie wiem. – Odpowiedziałem, zastanawiając się czy te dubadery przejawiają jakieś specjalne magiczne zdolności, czy są tym samym zwierzęciem co u mugoli, tylko z innym nazewnictwem. - Cóż, najwyraźniej ty się lepiej znasz na okolicy, to może ja wybiorę stronę w którą pójdziemy i bez jakiejkolwiek wiedzy co tam jest, zawędrujemy tam i poszukamy na własną rękę czegoś ciekawego? Brzmi jak fajna przygoda, oczywiście jeśli sama tego chcesz. Zawsze możemy iść w znane ci miejsce, dla mnie to i tak będzie jakaś nowość. Praktycznie w każdym miejscu moglibyśmy się napić, a schłodzić można zaklęciem. – Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem kolejnego papierosa.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
- Mają tu taką dużą, drewnianą klatkę obłożoną zaklęciami. Podobno tam wsadzają tych, co łamią rażąco zasady. Wątpię, by byli aż tak brutalni i mieli kogokolwiek krzywdzić fizycznie. - zaczęła się czuć trochę nieswojo w towarzystwie Louisa. Sposób w jaki mówił chociażby o krzywdzeniu kogokolwiek wzbudzało w niej niezidentyfikowany niepokój. Przywołała się do porządku, aby nie dać się porwać bujnej wyobraźni. Uśmiechnęła się słysząc, że zaraziła go słowotokiem, co było poniekąd miłe. Zazwyczaj pilnowała się, aby w końcu ugryźć się w język i nie zagadać rozmowy na śmierć. Widziała jednak, że Louis nie jest z tych obrażalskich, co sobie ceniła. - Masz rację, enejski jest bardzo nieintuicyjny. - pokiwała głową na znak, że absolutnie zgadza się z jego słowami. Miały sens, a i wzbudziły jej ciekawość odnośnie plemiennych pieśni. Może gdyby poprosiła jednego z tych rosłych ciemnoskórych mężczyzn, to zademonstrowali by? Choć nie była pewna czy to ich nie obrazi… niełatwo było rozmawiać z tubylcami. Przez jej ciało przeszedł bardzo zimny deszcz kiedy Louis opowiadał o tak okrutnym zaklęciu. Patrzyła na niego z rozszerzonymi źrenicami, a serce jej wybiło się ze spokojnego rytmu. Louis ją wystraszył. Miał do czynienia z gadułą, ale taką, co unikała czarnej magii jak ognia. Lękała się jej, zwłaszcza, że jeden z jej naprawdę dobrych znajomych - niemal przyjaciel - przyznał się, że kręci się w okolicach podejrzanych o praktykę magii zakazanej. Słysząc o wysysaniu krwi i czując na sobie wzrok Louisa, pobladła. To nie było to, o czym mogła swobodnie rozmawiać. Myśląc teraz o wyjściu gdzieś dalej w jego towarzystwie czuła jak po plecach przemykają zimne dreszcze. Spięła ramiona i uciekła wzrokiem, bardzo zmieszana. - Bardzo… bardzo ciekawy sposób dowodzenia swojej hipotezy… - wydusiła z siebie stłumionym głosem, a jej włosy pokryły się ostrożną bielą. - Ale ja… wiesz, Louis… hm… to nie moja działka. Ja tam wolę tę dobrą magię… - wytatuowany, prawiący beztrosko o czarnej magii, proponujący spontaniczne przygody sam na sam w potencjalnie niebezpiecznych miejscach… Momentalnie poderwała się na równe nogi, kurczowo zaciskając palce na torebce z zakupami. - Muszę iść. Wiesz, przypomniałam sobie, że miałam wskoczyć do kuzynki, zapytać ją o takie babskie sprawy. Ym… może później gdzieś pójdziemy, co? W większym gronie. Będzie weselej… - ewidentnie była zdenerwowana. Nie miała najmniejszej ochoty iść z nim nigdzie sama, wystraszył ją mocno. Posłała mu bardzo słaby usmiechy, pomachała i nim zdołał ją zatrzymać, uciekła. Na szczęście nie potknęła się już ani razu, jednak zdenerwowanie było widoczne na niej jeszcze długi czas. Czemu, gdy spotyka kogoś fajnego, okazuje się on w jakiś dziwny sposób niebezpieczny? Dlaczego ma takiego pecha? Elaine bała się ryzyka i tego, co nieznane.
Zt
/Wybacz, ona ma alergię na CM, musiałam grać zgodnie z charakterem :x /
Louis Blackbourne
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186 cm
C. szczególne : tatuaże na całym ciele; czuć od niego dobrej jakości perfumy; wielka blizna na brzuchu; magiczna proteza prawej nogi
- Ciekawe przez jaki czas trzymają tam takiego delikwenta i czy każdy dostaje osobną klatkę. Pytam, bo zwykle plemiona tego typu robią dużo gorsze krzywdy innym za złamanie zasad wbrew tradycji i takich tam. – Powiedziałem, nie czując, że Elaine powoli zaczynała się do mnie dystansować. Pewne rzeczy w dyskusji narzucały mi się same i jeśli ktoś był wystarczająco uważny, żeby je wyłapać, najczęściej odsuwał się ode mnie, nie mając oczywiście dobrego zdania o mojej osobie. Sam opis zaklęcia był dla mnie bezemocjonalny – czułem się, jakbym po prostu tłumaczył jakieś zagadnienie, które nie jest ani kontrowersyjne, ani społecznie nieprzystosowane do jakiś poszczególnych grup. Ton, w jakim wypowiadałem te słowa wskazywał, jakbym mówił o działaniu Expecto Patronum, czy innego nieszkodliwego dla człowieka zaklęcia. Nie czułem tej granicy dobra i zła, była dla mnie zatarta i jednocześnie wszystko było dobrem i złem, nicość była dobrem i złem. Gdyby ktoś zapytał mnie czy coś jest moralnie dobre, odpowiedziałbym najprawdopodobniej „tak”, a za pięć sekund „nie”, nie tłumacząc się ze swoich słów, bo uważałem swoje zdanie za oczywiste. Nie pomyślałbym nawet, że może być inaczej, a gdyby nawet ktoś zaczął mi tłumaczyć, czułbym się, jakby ktoś próbował wsadzić mi do głowy najbardziej skomplikowane wzory numerologii bez przygotowania. Skończywszy mówić, całą swoją uwagę z dokładnego opisu, przerzuciłem na dziewczynę. Dopiero teraz zauważyłem jak bardzo nagle stała się spięta i niespokojna. Reagowała również magia, jej włosy „traciły” kolor. - Oczywiście, że to nie twoja działka, spokojnie, nie musimy o tym rozmawiać, jeśli nie masz ocho… – Przerwałem, bo Elaine nagle wstała i oznajmiła, że musiała iść. Nie byłem głupi, nawet nie skupiłem się na całej historii, była zmyślona, obojętnie z jaką pewnością białowłosa by mówiła. - Jasne… możemy się kiedyś spotkać. Większe grono, spoko… – nie dokończyłem bo Elaine już zniknęła, ruszyła w jedną stronę, nie byłem nawet pewien, czy ona wie gdzie idzie. Po przeanalizowaniu faktów, potrafiłem zrozumieć jej obawy. Najpierw jakiś kompletnie losowy typ siedzący na schodach, zaprasza ją do wspólnej rozmowy, opowiada bez wyrzutów o masakrycznych zaklęciach czarnomagicznych, a pod koniec zaprasza na spacerek, tylko we dwojga, w jakieś ustronne miejsce. No kto by nie spierdolił? Westchnąwszy, uznałem, że może jeszcze uda mi się ją złapać i wyjaśnić sytuację. Nie chciałem jej aż tak wystraszyć. Owszem, trochę ją testowałem, rzucając sugestię i tak dalej, ale nie sądziłem, że będą przede mną uciekać. Tak czy siak, pewnie spotkamy się w szkole, miałem nadzieje, że wszystko ułoży się po mojej myśli. Tak jak bym chciał, czyli, żeby nie bali się ze mną rozmawiać. O wszystkim. A przecież jeszcze miałem opowiedzieć Elaine historię z nogą! Postanowiłem, że jeśli uda mi się znaleźć okazję na wyłapanie Elaine do rozmowy, postaram się ją wykorzystać.