Chociaż z zewnątrz wydaje się maleńki, wewnątrz... cóż, jest niewiele większy. Pośrodku namiotu stoją miękkie fotele, otaczające niewielki stolik uginający się pod ciężarem świeżych owoców - te zaś tubylcy chętnie dostarczają niemal każdego dnia. Przy brzegach znajdują się pojedyncze "legowiska", czyli pozwijane koce i poduszki. Ostatecznie każdy śpi blisko pozostałych lokatorów, blisko swoich rzeczy (niewielka szafka stanowi raczej część wystroju, niżeli udogodnienie przy przetrzymywaniu bagaży), a także blisko wyjścia. Namiot zabezpieczony jest urokami, dzięki którym z zewnątrz nie da się usłyszeć żadnych dźwięków. O ile ochrona przed Mbaya Mbu działa raczej niezawodnie, o tyle kumkumbatii znacznie trudniej się pozbyć. W namiotach notorycznie pojawiają się dziury wygryzione przez pustynne żaby. Może przynoszenie słodkich owoców nie jest objawem gościnności, a jedynie próbą odciągnięcia szkodników od wioski?
Lokatorzy:
1. Heaven O. O. Dear 2. Cherry A. R. Eastwood 3. Finn Gard 4. Franklin R. E. Eastwood
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Pustynia. Tego się nie spodziewał. Gdzie nie spojrzał - piasek. Mimo pierwszego szoku (ogólnego i termicznego) stwierdził, że podoba mu się ten klimat. Gorące powietrze i ciepła aura rozgrzewały jego wiecznie zziębnięte ręce, co z niejaką satysfakcją zauważył. Rozstał się z Gabrielle i odnalazł swój namiot. Dowiedział się, że będzie go dzielił z dwoma dziewczynami. Przez chwilę ogłupiał - naprawdę chcą go rzucić na pastwę dwóch kobiet w jednym namiocie, noc w noc? Gdyby nie złamane serce i zmienione poglądy na miłość, z pewnością zareagowałby z większym entuzjazmem. Dowiedziawszy się, że to Heaven i Cherry odetchnął z ogromną ulgą. Zdawał sobie sprawę z temperamentu Ślizgonki, jednak przebywał przy jej atakach złości już wiele razy, aby nie drżeć ze strachu przed jej gniewem, którego z pewnością doświadczy. Cherry ewidentnie oznaczała wyciąganie jego przymulonego ciała w kierunku atrakcji pustynnych. Dwa wyraziste charaktery w jednym namiocie przez okres wakacji. Nie mógł lepiej trafić i nie miał tu na myśli tylko ich niewątpliwej urody. Z pewnością wiele chłopaków mu pozazdrości. Masz szczęście. Wnętrze namiotu skomentował wykrzywieniem ust. Podziurawione gdzieniegdzie ścianki, ogólna ciasnota i mało miejsca. Musiał wyminąć stolik zawalony owocami, aby dostać się bezkolizyjnie do jednego z posłań. Miał czelność wybrać sobie miejsce jako pierwszy nim dziewczyny wejdą do środka i zaczną rozporządzać gdzie, co, jak i lepiej-nie-pytaj-czemu. Rozłożył swoje rzeczy, wytrzepał z butów piach - coś czuł, że wejdzie mu to w krew - i wypił trochę wody, którą powinien oszczędzać. Potarł twarz, by zetrzeć z niej zmęczenie i nim dziewczyny zdecydowały się tu wparować, wyszedł z namiotu. Cel - znaleźć Gabrielle, najeść się, popatrzeć na czarnoskórych ludzi i przyzwyczajać skandynawski organizm do gorących klimatów.
Szkolne wakacje były tym, czego brakowało mu najbardziej - szczególnie po niezwykle wyczerpującym roku wypełnionym obowiązkami bycia kapitanem drużyny. Po zdobyciu pucharu Quidditcha zdawać by się mogło, że Franklin Eastwood zaginął. Tak naprawdę wciągnął go wir imprez, a także zakrapianych spotkań z graczami Srok, za którymi Gryfon zdążył się bardzo stęsknić. Choć miał nadzieję, że ten pierwszy rok studiów będzie wyłącznie epizodem i tak naprawdę eksperymentem by sprawdzić, czy jeszcze się do tej szkoły nadawał, czy nie, ostatecznie postanowił Hogwartu nie opuszczać. Uznał, że na to też przyjdzie pora - a może uda mu się te studia skończyć? Wkupienie się w łaski ojca nie było tak proste jak założył na wstępie - choć ucieszył się z wygranych rozgrywek szkolnych, widać było, że szkolna liga nie imponuje mu i Franklin powinien postarać się też na innych polach, by wygrać powrót do drużyny. Dzień rozpoczął leniwie i w zasadzie nie miał pewności, czy opuści namiot przed nadejściem zmroku, czy też nie. Złapał go okropny leń i nawet nawoływania znajomych wybierających się a to do wioski, a to nad jakąś wodę nie sprawiły, by zachciało mu się podnieść ciężką jeszcze głowę z "wyrka". Poprzedniego wieczora popił sobie trochę i odczuwał tego skutki na tyle wyraźnie, że poważnie zaczął zastanawiać się nad wypiciem jakiegoś eliksiru na kaca. O ile taki posiadał. O ile taki istniał... Przewrócił się z boku na bok, a wzrok skierowany miał ku wyjściu z namiotu, z nadzieją czekając na jakieś towarzystwo.
Zastanawiałam się, czemu tak długo z tym zwlekałam. Wiedziałam już od dawna, a jednak nie spieszyło mi się, żeby przekazać Franklinowi tę nowinę. Chyba chciałam po prostu podjąć decyzję samodzielne, bez jego presji - jakiejkolwiek, bo prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia, jaki chłopak będzie miał do tego stosunek. Wiadomo, radości się raczej nie spodziewałam, ale poza nią było jeszcze wiele opcji. Mógłby albo odwodzić mnie od urodzenia, albo przekonywać, żebym zatrzymała dziecko. Pewnie to nie było do końca sprawiedliwe, ale zamierzałam tę decyzję podjąć bez niego. Zwłaszcza, że z góry zakładałam, że mogę liczyć tylko na siebie (i Ezre oczywiście), więc nie chciałam brać pod uwagę opinii przyszłego ojca. No bo nie oszukujmy się, nawet gdyby odwodził mnie od wypicia eliksiru, jaką miałam gwarancję, że w razie czego faktycznie mi pomoże? W końcu jednak trzeba było go poinformować. Nosiłam się z tym zamiarem parę dni, w końcu miałam go bez przerwy pod ręką w namiocie. Z drugiej strony, ciągle ktoś się przy nas kręcił, jak nie Finn, to Cherry, a to było coś co wolałam zrobić bez świadków. Nie chciałam go też wyciągać na poważną rozmowę, bo to by z całą pewnością wzbudziło zainteresowanie. Kiedy zajrzałam do namiotu i zobaczyłam, że chłopak leży w samotności, wiedziałam, że to moment, który muszę wykorzystać. Weszłam do środka i usiadłam na jednym z chwiejnych foteli. - Wstawaj Eastwood, musimy pogadać - powiedziałam w końcu i po chwili dodałam - to znaczy, może usiądź, bo tak całkiem na stojąco to się może źle skończyć. Nie wiedziałam jak się do tego zabrać, ale czułam, że najlepszą opcją będzie powiedzieć to prosto z mostu. W końcu ja musiałam sobie z tym jakoś poradzić, teraz była jego kolej. Miałam ochotę się napić i ten aspekt ciąży zaczął mi przeszkadzać coraz bardziej. Te wszystkie poważne rozmowy musiałam teraz znosić na trzeźwo. - Powiem wprost, tylko mi tu nie padnij. Jestem w ciąży i z całą pewnością to jest twoje dziecko - zapewniłam, bo jednak spali ze sobą parę miesięcy temu i to nie musiało być dla niego takie znowu oczywiste. Dla mnie akurat takie było, matematyka na tyle nie była w stanie mnie zawieść. Prawdę mówiąc, mogło być gorzej. Przynajmniej dziecko będzie czystokrwiste, a moi rodzice na tym tle nie będą mieli do czego się przyczepić. Co prawda pozostała masa innych aspektów, które mogły odpowiadać im trochę mniej, ale to było zmartwienie na później.
Ciche i błagalne wołania jego udręczonego samotnością umysłu o zesłanie mu przez niebiosa towarzystwa spotkały się z tak trafną odpowiedzią, że aż sam był w szoku, gdy w namiocie pojawiła się pewna osoba. Światło wkradłszy się zza pleców dziewczęcia oślepiło na moment Franklina, a tajemniczą postać otoczyła jaśniejąca poświata. Aniołem przybywającym na jego zbawienie okazał się być nie kto inny, tylko samo Niebo - Heaven z domu Dear, młodsza koleżanka ze Slytherinu, pani kapitan zielonej drużyny Quidditcha. Wciąż porażony blaskiem, zasłonił sobie oczy dłonią, wydając z siebie przy okazji bliżej niezidentyfikowany jęk, toteż dziewczyna pewnie nie wiedziała, czy cieszył się na jej widok, czy raczej płakał z żalu, licząc na lepszą kompanię. - Pogadać? - powtórzył pytającym tonem, leniwie przeciągając się i krzywiąc lekko, gdy w głowie odezwał się kłujący ból. - Szczerze mówiąc nie wiem, czy jestem w stanie usiąść - dodał, po czym zaśmiał się krótko. Karuzela w głowie skutecznie mogła mu uniemożliwić przybranie postawy godnej Homo Erectus, lecz mimo tego spróbował. Ledwie podołał i minęła krótka chwila, zanim złapał równowagę i głębokimi oddechami odgonił fale napływającego do jego łepetyny bólu. Przetarł twarz dłońmi, po czym spojrzał na Ślizgonkę małymi ze zmęczenia oczkami. - Co to za sprawa niecierpiąca zwłoki? - zapytał, siląc się na poważny ton głosu, jako że jej wyraz twarzy nie wskazywał, iż zamierzała opowiadać mu nowo zasłyszane kawały. Jej kolejne słowa kazały mu jednak myśleć, że istotnie zamierzała wywinąć mu niezły żart. Zdania doleciały do jego uszu, wniknęły w zamglony jeszcze umysł i wywołały w nim niemałą konsternację. Tym kilku komórkom nerwowym zajęło bardzo dużo czasu, by połączyć "ciążę" z osobą Haeven, a "twoje dziecko" z jego własną, a gdy to się stało i impuls zaskoczył, jego twarz wykrzywiło szczerze zdumienie. A potem zaśmiał się. - Haha, dobre! Okej, kto Cię namówił? To jakiś zakład? - zapytał roześmiany. Z pewnością założyła się z kimś o coś, żeby go wrobić i przez moment jej się udało - musiał jej pogratulować!
Na jego miejscu też nie potraktowałabym tej informacji poważnie. Zwłaszcza, że to było tak dawno. A ja po prostu weszłam do namiotu i mu to oznajmiłam, bez żadnych podchodów, zbędnych wstępów i chwili namysłu. To znaczy, namyślać się oczywiście namyślałam, ale na długo przed rozmową z chłopakiem. Zdążyłam całą te sytuację względnie przetrawić i nawet pogodzić się z tym na tyle, na ile to było możliwe. Cały czas było sporo wyzwań, a to było jedno z nich. Trzeba było powiedzieć to jeszcze reszcie, a co najgorsze, mojej rodzinie. Póki co nie wyobrażałam sobie tej rozmowy, ale wiedziałam, że z czasem po prostu będę musiała ją odbyć. - Wyglądam ci na szczególnie rozbawioną? - spojrzałam na niego, dając chyba wystarczająco mocno do zrozumienia, że koło żartu to nawet nie leżało. - Uprzedzam, że przez te ciąże mam wyjątkowo słabe nerwy. Mówię całkowicie poważnie. Wiem już od jakiegoś miesiąca, ale musiałam to dobrze przemyśleć. Zdecydowałam, że je zatrzymam. Możesz się angażować na tyle, na ile chcesz, możesz wcale, poradzę sobie - wzruszyłam ramionami, niespecjalnie martwiąc się o udział Franlina w tym wszystkim. Jasne, byłoby świetnie, jakby dziecko miało dwoje rodziców, ale póki co modliłam się bardziej o to, żeby jego dzieciństwo było chociaż względnie normalne. Prawda była taka, że nie miałam żadnego planu. Chciałam dalej studiować i pracować, ale nie miałam pojęcia, jak ma znaleźć tyle czasu w ciągu doby. Nie zamierzałam podrzucać dziecka dziadkom, tego byłam pewna. Najchętniej odizolowałabym je od nich całkowicie, tylko skąd wtedy miałabym pieniądze na jego wychowanie? Tak naprawdę sam fakt nieślubnego dziecka mógł być dla nich wystarczającym bodźcem do wydziedziczenia mnie. Cóż, nigdy nie byłam ich ulubienicą i nawet odejście z domu Fire niewiele zmieniło.
Chyba nikt nie mógł winić go za taką, a nie inną reakcję. Nie codziennie znajdował się w sytuacji, w której jakaś dziewczyna przychodziła bezceremonialnie obwieścić mu, że jest z nim w ciąży. Naprawdę pomyślał, iż był to żart - dobry czy kiepski, to już zależało od gustu, ale mimo wszystko żart, kawał, ot wywinięty ze względu na jakiś zakład lub po prostu z nudów. Do głowy by mu nie przyszło, że Heaven Dear przyjdzie do namiotu obwieścić mu taką "radosną nowinę". Z tego wszystkiego na moment zaniemówił i wpatrywał się w nią z właściwym sobie mało rozumnym wyrazem twarzy. Musiał przyznać, że nie wyglądała, jakby było jej do śmiechu - przeciwnie, wyglądała śmiertelnie poważnie i wręcz zdawała się być zirytowana jego odpowiedziami. A to kazało mu sądzić, że sprawa była poważna. Znacznie poważniejsza, niż ocenił początkowo. Kolejne zdania docierały do niego jakby zza drzwi, nie dowierzał temu, co słyszał i aż zmarszczył brwi w konsternacji. Pokręcił głową, po czym zdobył się na ten odważny krok i postanowił wstać na nogi. Z nagła powróciła mu energia i władza w kończynach, utrzymał się nawet w pionie, co było imponujące biorąc pod uwagę nieustanne kręcenie głową i rozchodzący się po niej pulsujący ból. - Chwila, chwila, chwila, chwila, moment - powiedział, wykonując przy tym gesty dłońmi, jakby chciał ja fizycznie zastopować, by przestała mówić i dała mu moment na przetworzenie tego wszystkiego. Westchnął bardzo ciężko, jako że życie przychodziło mu dziś z trudem, nie mówiąc już o myśleniu. Spojrzał na nią wzrokiem szukającym odpowiedzi. - Ale... Jak to się stało? Jakim cudem? - zapytał, wciąż nie rozumiejąc tego, jakim sposobem udało im się... Wpaść. Oczywiście wiedział, jak się robi dzieci i miał nadzieję, że Heaven nie zacznie mu tłumaczyć całego procesu. Nie mieściło mu się w głowie jednak to, że oboje mogli być na tyle nieodpowiedzialni, by dopuścić do takiej sytuacji. No po prostu nie wierzył. I wciąż gdzieś tam w głębi duszy liczył, że Ślizgonka wyszczerzy się i powie mu, że to na jaja.
Przewróciłam oczami na jego kolejne pytanie. Jasne, że go rozumiałam i wcale nie zaskakiwała mnie ta reakcja, ale i tak mnie to irytowało. Uświadomiłam sobie, że nie on ostatni wyjdzie z tej rozmowy w takim zszokowanym stanie, chociaż na pewno będzie w czołówce zaskoczeń. Sporo uświadamiania ludzi mi jeszcze czekało i niespecjalnie się na to cieszyłam. Zastanawiałam się, jak szybko pójdzie plotka, kiedy już wypuszczę ją na światło dzienne. Wiedziałam, że Ezra zachował dyskrecje, Franklin też raczej nie będzie się palił, żeby komuś to powiedzieć, ale co z resztą? Poza tym, jak długo dam radę jeszcze ukryć coraz bardziej wystający brzuch. - Mam ci to wytłumaczyć krok po kroku? - spojrzałam na niego, czekając, aż w końcu cała sytuacja do niego dotrze. - Byliśmy nachlani. Ledwo pamiętam szczegóły, ale na pewno nie kojarzę spośród nich sięgnięcia po eliksir antykoncepcyjny, a ty? - następnego dnia nawet się nad tym nie zastanawiałam, ale jak widać, powinnam była. Nie przyszło mi chyba do głowy, że mogliśmy mieć tyle pecha i tak po prostu wpaść. Szczególnie, że tę noc poprzedzał okres całkiem długiej abstynencji, więc założyłam, że taka drobna wpadka niewiele zmieni. A powinnam pomyśleć, że to jest dokładnie tyle, ile potrzeba do nieszczęścia. - Musisz to jakoś przełknąć. No i musimy się zastanowić, co z tym robimy. Niedługo trzeba będzie powiedzieć ludziom. Na przykład naszym rodzinom - zauważyłam, i to były te najbardziej niepokojące rozmowy. Nie wyobrażałam sobie tej z rodzicami, ale prawdę mówiąc, ta z Cherry też wydawała się być wyjątkowo dziwna. Byłam też ciekawa reakcji Fire, której za żadne skarby nie byłam w stanie przewidzieć. Będzie chciała mieć cokolwiek wspólnego z tym dzieckiem? Nie bardzo sobie to wyobrażałam, ale kto wie, dziecko potrafi dużo zmienić w życiu ludzi, nawet nie tylko samych rodziców.
Mimowolnie wywrócił oczami, gdy zaproponowała, że wytłumaczy mu krok po kroku, jak doszło do spłodzenia dziecka, bo była to rzecz, której właśnie wolał uniknąć i dobrze wiedział, że ona też o tym wiedziała i jedynie droczyła się z nim. Niemniej jednak dalsze jej słowa wcale nie sprawiły, by poczuł się usatysfakcjonowany w związku z zadanymi pytaniami - przeciwnie, wyłącznie bardziej go zaniepokoiły. - Jak to niewiele pamiętasz? - Choć Franklin był stworzeniem raczej prostym, jego mózg czasem funkcjonował w przedziwny sposób, tak więc w chwili takiej jak ta postanowił zwrócić uwagę na fakt, że Ślizgonka nie pamiętała szczegółów ich wspólnej nocy, a to przecież karygodne, bo każdy seks z udziałem Eastwooda był NIEZAPOMNIANY. Powiedział to tonem niezwykle oburzonym, chcąc choć trochę rozładować atmosferę, jako że był człowiekiem, który ze stresem radził sobie za pomocą śmiechu. Coś mu się jednak zdawało, że dziewczyna mu nie zawtóruje. On również nie przypominał sobie, by Heaven łykała jakiś eliksir, on sam rzecz jasna nie wlał w siebie nic poza alkoholem, a to już znaczyło, że zjebali i to bardzo. Przejechał dłonią po twarzy, odwrócił się do niej na moment plecami i zaczął się powoli przechadzać po namiocie, oddychając głęboko. Następnie skrzyżował ręce na piersi i zaciskał chwilę usta, intensywnie myśląc nad tym, co miałby jej powiedzieć. W głowie miał jednocześnie mętlik i pustkę - choć wirowało w niej wiele myśli, nie potrafił wyciągnąć na wierzch jednej konkretnej i skupić się na niej. Za to jej następne słowa wywołały w nim ogromne oburzenie. - Powiedzieć ludziom? Jakim ludziom? - wypalił, odwracając się do niej gwałtownie i patrząc na nią wzrokiem zszokowanym i zdumionym. - Rodzinie? - Niedoczekanie... - Kto już wie? - zapytał, czując nagle stającą mu w poprzek gardła gulę.
Prawda była taka, że nigdy na trzeźwo, ani nawet po niewielkiej ilości alkoholu, nie poszłabym z Franklinem do łóżka. Niczego mu nie brakowało, ale był bratem Cherry i to było po prostu zbyt dziwne. Nie chciałam tracić szans u Wiśni przez taką głupotę. Teraz przynajmniej straciłam ją koncertowo. Właśnie dlatego musiałam być bardzo, bardzo pijana, żeby się do tego posunąć, a w związku z tym - pamięć na tym etapie już zawodziła. - Biorąc pod uwagę fakt, że oboje byliśmy pijani, kłopoty z pamięcią pewnie działają na korzyść - pokręciłam głową, zastanawiając się, jakim cudem w tym całym szoku zdążył oburzyć się takim nieistotnym szczegółem. Cóż, każdy miał swoje priorytety. Ja zdążyłam się z tą sytuacją oswoić i nawet pogodzić z tym, że będzie trzeba powiedzieć o tym innym. Na chwilę chyba zapomniałam, że dla niego to jest bardzo nowe i kompletną abstrakcją wydaje się ogłoszenie tego wszem i wobec. Nie miał jednak wiele czasu do oswajania się z sytuacją, bo mój brzuch był coraz bardziej widoczny i ukrywałam go jeszcze tylko dzięki luźnym sukienkom. - Na razie wie Ezra i nikt więcej, ale dłużej nie dam rady tyć bez wzbudzania podejrzeń. Zresztą, po co to przeciągać? Tak czy inaczej będzie trzeba powiedzieć innym - zauważyłam, nie bardzo wiedząc, czego on oczekuje od tej sytuacji. Raczej potajemnie nie urodzi i nie wychowa dziecka. Chyba, że chciał, żeby jego udział to była tajemnica. Na to by pewnie mogła się zgodzić, chociaż nie wiedziała, co by miała odpowiadać na pytania o ojca.
Franklin pozbawiony był wiedzy o tym, jakie relacje łączyły Heaven z jego młodszą siostrą i może to dobrze, bo jeszcze złapałby moralniaka przez to, że wylądował z nią w łóżku po pijaku. On co prawda nie potrzebowałby większych zachęt - obiektywnie należało stwierdzić, że Ślizgonka była dziewczyną nader atrakcyjną, więc nawet jeśli jej osobowość nie przypadłaby mu do gustu, czysto fizycznie mógłby czerpać dużo przyjemności z bliskiego obcowania z nią. Jego oburzenie było oczywiście aktorskim popisem, jako że w istocie nie był bardzo zły na jej zaniki w pamięci. On sam też miał wyłącznie przebłyski, które przez pierwszych kilka dni kazały mu się zastanawiać, czy stanowiły one wspomnienia rzeczywistych wydarzeń, czy były wyłącznie wybrykiem jego bujnej wyobraźni. Jej odpowiedź sprawiła jednak, że poczuł się dotknięty tym przytykiem. Nie zamierzał jednak kontynuować tematu, ani tym bardziej dowodzić swoich niezwykłych łóżkowych umiejętności, bowiem miał na głowie znacznie większe zmartwienia. Gula w gardle urosła już do takich rozmiarów, że z trudem złapał głębszy oddech, niemalże natychmiast krztusząc się. Fakt, że o ich wpadce wiedziały już jakieś osoby trzecie sprawił, że zaczął odczuwać głęboki niepokój. Jeden Ezra mógł sprawić, by o sprawie dowiadywały się coraz to nowe jednostki - ba, sama Heaven zamierzała iść i opowiadać ludziom, jak to nosiła w brzuchu jego dziecko. Franklin w ogóle nie zdążył się pogodzić z tą myślą, a mówiąc szczerze kompletnie nie chciał się z nią godzić. Zupełnie jakby zapomniał, że dziewczyna powiedziała mu, iż zamierza ciążę utrzymać, z totalnie poważnym wyrazem twarzy, z lekko uniesionymi brwiami, zmarszczonym czołem i ręką przy ustach, wymamrotał: - Nie możesz mieć tego dziecka. I naprawdę miał to na myśli.
Pewnie to nie było do końca sprawiedliwe, że stawiałam go przed faktem dokonanym, ale tak właśnie było. Nie zamierzałam pytać go o zdanie, zresztą na takie decyzje i tak już było za późno. Mógł zdecydować jedynie, czy chce uczestniczyć w życiu dziecka czy nie, nic więcej. Nie brałam już pod uwagi żadnych eliksirów wczesnoporonnych, ani zabiegów. Postanowiłam je zatrzymać i już przywykłam do tej myśli. Powoli, ale skutecznie zaczęłam się godzić z tym, że moje życie zmieni się teraz diametralnie. Wcześniej nie wierzyłam, że jestem w stanie zapewnić mu normalne dzieciństwo, ale teraz obiecałam sobie, że co by się nie działo, w żaden sposób nie pozwolę go skrzywdzić i dam wszystko to, czego mi brakowało. Czułam, że zbierały się we mnie jakieś nowe siły, które miały pomóc uporać mi się z ewentualnymi przeszkodami. - Okej. Wyjaśnijmy coś sobie - spojrzałam na niego. - Nie pytam cię o zdanie. Zdecydowałam. Miałam swoje wahania, ale ostatecznie zatrzymuje to dziecko. Ten temat jest zamknięty - powiedziałam twardo i nieustępliwie, starając się jak najbardziej wyraźnie dać do zrozumienia, że Franklin niewiele jest w tej sprawie w stanie zrobić. - Ty masz wybór. Jeśli nie chcesz być ojcem, uszanuje to. Możemy ukryć przed innymi fakt, że to twoje dziecko. Wychowam je bez twojego udziału i nigdy nie powiem mu kim jesteś. Ale uprzedzam, że to decyzja na całe życie. Nikt mu, czy jej nie, nie będzie potem mieszał w głowie. Po prostu to przemyśl. Ale usunięcie dziecka, nie wchodzi w grę. Zresztą, jest na to już zdecydowanie późno, to jakiś czwarty miesiąc. - teraz dopiero do mnie dotarło, jak późno mu o tym powiedziałam. Sama też zorientowałam się po naprawdę długim czasie, co mogło być trochę dziwne, ale mimo wszystko, mogłam zabrać się za przekazanie tej informacji trochę wcześniej. Teraz zostało nam jakieś pięć miesięcy do narodzin, a to pewnie upłynie przeraźliwie szybko.
Franklin nie mógł pozbyć się wrażenie, że im dłużej trwała ta rozmowa, tym bardziej jego życie stawało się bardziej skomplikowane. Choć spędzili w namiocie może dziesięć minut, może piętnaście - jego świat został wywrócony do góry nogami. Właśnie dowiedział się, że będzie ojcem - rzecz, której nie planował w najbliższej przyszłości i której chyba nie zamierzał planować nigdy, tak mu się do tej pory zdawało. Coś, co sprawiało, że w jego życiu przybywało obowiązków, a każdy z tych obowiązków to dodatkowy ciężar na jego barkach, na który nie był gotowy. I którego nie chciał, jak już mówimy szczerze. Nie prosił o nic z tych rzeczy, jednocześnie z tonu Heaven wynikało, że nie miał też żadnego wpływu na... w sumie cokolwiek. Bo ona już zdecydowała za niego, a na dodatek poszła mówić o tym innym osobom i zamierzała krąg wtajemniczonych poszerzać. Na samą myśl, że informacja o jej ciąży doszłaby do Cherry, do jego braci, do jego rodziców, czuł, że słabną mu kolana i kręci mu się w głowie. Był za młody na ojcostwo, ona za młoda na macierzyństwo, więc dlaczego tak się uparła? Dlaczego w ogóle nie patrzyła na to, jak bardzo zniszczy mu to życie? Miał przed sobą jeszcze dwa lata studiów, nie mówiąc już o latach kariery zawodniczej w Quidditchu. Ona też miała pewnie jakieś plany i naprawdę zamierzała to wszystko zaprzepaścić dla jakiejś... wpadki? Przejechał dłonią po czole tak mocno, że jeszcze kilka sekund po jej odjęciu na jego czole widniały jaśniejsze smugi od wciskanych w skórę opuszek palców. Patrzył na nią, jakby nie rozumiał jej słów - i w istocie tak było. - Mówisz poważnie? - No bo nie dowierzał. - Dziecko? Teraz? Na Merlina, laska, masz... Ile lat? Dziewiętnaście? Osiemnaście? - Nawet nie wiedział. - Chcesz się wkopać w macierzyństwo teraz? Czy Ciebie, przepraszam, pojebało? - Nie przebierał w słowach, bowiem zaczynał w nim wzrastać gniew na całą tę sytuację. Czuł się po prostu bezsilny.
To było oczywiste, że nie chciałam dziecka. I chociaż nie byłam zagorzałym wrogiem aborcji i w czystej teorii nie widziałam problemu w cofnięciu tej wpadki, to w praktyce okazało się to trudniejsze, niż przypuszczałam. Chciałam to zrobić, ale nie mogłam się przełamać. Coś mnie zatrzymało i nawet kilka kieliszków wina nie pomogło mi zmusić się do tej decyzji. Skoro przychodziło mi to z tak wielkim trudem, uznałam to za wystarczającą wskazówkę, żeby tego nie robić. A teraz, jej zdaniem, było już za późno na takie rozwiązania. - Dziewiętnaście. Uważasz, że mnie to cieszy? Że nie mogę się doczekać zaawansowanej ciąży, macierzyństwa? O niczym tak nie marzyłam, jak wyrzekniecie się połowy życia, żeby siedzieć w domu i zajmować się dzieckiem - prychnęłam. - Ale wkopać, to my się już wkopaliśmy, jakbyś nie zauważył. Spieprzyliśmy po całości a to są konsekwencje. Myślisz, że wypicie eliksiru wczesnoporonnego to nic wielkiego? - spojrzałam na niego, chociaż domyślałam się, że on tego nie rozumie. U mnie zaczęły już działać hormony, zaczęłam się przywiązywać i coraz bardziej zaczynało mi na tym wszystkim zależeć. Czy na trzeźwy umysł tego chciałam, czy nie, czułam się już jak przyszła matka i to nie było coś, z czym mogłam jakkolwiek walczyć. Zwłaszcza, że to był już czwarty miesiąc, mój brzuch coraz bardziej się zaokrąglał, a to wszystko już przestało być daleką przyszłością o której można było jeszcze decydować. Byłam w ciąży. Koniec, kropka. Rozumiałam jego panikę, ale to nic nie zmieniało. - Ja tak myślałam. Dopóki nie położyłam go przed sobą na stole - przyznałam szczerze. Nie lubiłam przyznawać się do słabości, ale to nie był dobry moment, żeby zgrywać silną. Stchórzyłam i taka była prawda, wtedy może jeszcze byłabym skłonna to przemyśleć, ale teraz już było na to stanowczo za późno. Decyzja była podjęta, a z tym co za sobą niosła musieliśmy się po prostu pogodzić.
Istotnie - Franklin nie rozumiał. I jego głowa najwyraźniej nie potrafiła przyjąć do wiadomości tego, co mówiła mu Heaven. Zamiast wynieść z jej wypowiedzi stwierdzenie, że wina leży po obu stronach i powinni pogodzić się z tym, że ich działania i decyzje w przeszłości posiadały swoje konsekwencje w teraźniejszości i przyszłości - chwycił się jak tonący brzytwy stwierdzeń, że macierzyństwo nie leżało w spektrum jej marzeń. Gdy o tym mówiła, kiwał głową gorliwie i wykonywał gesty dłonią, jakby właśnie mówił jej "a nie mówiłem?". Musiała to zobaczyć - nie mogli być rodzicami. On na pewno nie mógł, przecież to zupełnie zniszczy mu życie! Wolał nawet nie wyobrażać sobie reakcji jego rodziny, gdyby ktokolwiek dowiedział się, że dziecko było jego... Nie wiedział, czy mógł jej ufać. Wątpił w to spojrzawszy chociażby na to, w jaki sposób powiedziała mu o wpadce i jak traktowała go w tym wszystkim. - Nie uważam, że Cię to cieszy, przeciwnie! Dlatego też nie rozumiem, dlaczego godzisz się na to wszystko - powiedział, po czym westchnął z nutą rezygnacji. - Na pewno prostsze niż rodzicielstwo - wypalił, co było z jego strony ciosem poniżej pasa i czynem świadczącym o jego daleko posuniętej ignorancji i egoizmie, który teraz przejmował górę. Nie brał pod uwagę tego, że dla dziewczyny i jej sumienia przyjęcie podobnego eliksiru było zbyt ciężkie. Nie rozważał, że stanowiłoby to dla niej traumę i mogłoby spowodować wyrzuty sumienia, że mogło to być sprzeczne z wartościami, które wyznawała. Dbał w tej chwili, a przynajmniej starał się zadbać, o własny tyłek i własny los. - Ten cały Clarke przekonywał Cię do zachowania ciąży? - wyrzucił z siebie, starając się z wszystkich sił schować narastającą w nim frustrację w związku z własną bezsilnością. Fasada Heaven była nienaruszona, nie miał żadnej siły przebicia, a przecież tu nie chodziło wyłącznie o nią. Tu chodziło o coś znacznie więcej...
Rozumiałam jego podejście. Nie oszukujmy się - sama nie byłam szalenie empatyczną osobą i na jego miejscu zachowałabym się tak samo. Może inaczej, gdyby chodziło o kogoś bliskiego, ale my byliśmy sobie zupełnie obcy i każdy martwił się o swoje interesy. Zresztą, sam fakt, że nie powiedziałam mu o tym od razu, tylko dopiero jak podjęłam decyzję już o czymś świadczył. Prawda była taka, że byłam gotowa usunąć to dziecko nie pytając go o opinie, a on przecież miał takie samo prawo chcieć je zachować jak ja. Pozornie, to faktycznie było prostsze niż rodzicielstwo. Opóźnić fiolkę i próbować zapomnieć, kontra spędzić kilkanaście lat pełnych wyrzeczeń. Ale nawet jeżeli w teorii wybór był tak prosty i oczywisty, to w praktyce wszystko wyglądało inaczej i wiedziałam, że nie jestem w stanie tego zrobić. Ani wtedy nie byłam, ani teraz nie jestem. - Ezra mnie do niczego nie przekonywał - w tym momencie już się zdenerwowałam. - Uświadomił mi tylko, że sobie poradzę, a on będzie mnie wspierał niezależnie od decyzji - nie oczekiwałam tego od Franklina, ale mógł się wykazać chociaż odrobiną zrozumienia dla całej sytuacji. - Wiem, że to przerażające, jakoś to ogarnę. A ty wciąż masz wybór - spojrzała na niego i chociaż nie podobała jej się perspektywa trzymania jego ojcostwa w tajemnicy, zrobiłaby to. Wolałaby, żeby dziecko utrzymywało z nim choćby minimalny kontakt, żeby nie czuło się porzucone i odtrącone, ale wiedziała, że z tej sytuacji też jakoś wybrnie.
Bardzo ciężko było mu postawić się w sytuacji nastoletniej dziewczyny, która pewnego dnia odkrywa, że przygoda na jedną noc zakończyła się stworzeniem nowego życia. Nie potrafił wyobrazić sobie strachu, który mogła poczuć w tamtej chwili, gdy odkryła, że jest w ciąży. Nie umiał stwierdzić, czy bardziej przerażałaby ją przyszłość jako samotna matka, czy raczej wychowywanie dziecka z zupełnie obcym jej chłopakiem. Wiedział natomiast jedno - on nie chciał żadnego z tych scenariuszy. Nie chciał, by Heaven poświęcała swoją młodość, swoją przyszłość i prawdopodobnie całą masę relacji międzyludzkich na efekt kilku chwil zapomnienia. Na błąd. Bo to wszystko było dla niego błędem. Już wtedy idąc z nią do łóżka myślał, że nie było to rozsądne posunięcie - te podszepty zdrowego rozsądku zostały jednak skutecznie stłumione huczącym mu w uszach alkoholem. Teraz też wiedział, że to wszystko źle zwiastowało - zarówno dla niej, jak i dla niego. Dla nich. Bo właśnie dotarło do niego, że siedzą w tym razem, jakkolwiek chciałby się wypierać. Nie należał do ludzi przesadnie egoistycznych - niemniej jednak martwił się bezpieczeństwem własnego tyłka. Jeśli informacja o jego rychłym ojcostwie rozniesie się wśród ludzi, od razu dostanie łatkę. Żadna dziewczyna nie będzie chciała umawiać się z typem, który nie założył gumy i spłodził dzieciaka jakiejś lasce. W domu to w ogóle mógłby się już najlepiej nie pokazywać - jego rodzice pewnie gwałtownie zareagowaliby na wieść o wpadce, nie mówiąc już o tym, gdyby dowiedzieli się o tym po czasie dłuższego ukrywania. Nie wiedział, co byłoby gorsze - wzięcie odpowiedzialności, czy wyrzeczenie się. Czy był w stanie się wyrzec? Nie wiedział, bowiem cała ta sprawa to było dla niego zbyt dużo. Ale przynajmniej natychmiastowo wytrzeźwiał. Spojrzał na nią, a w jego oczach czaiła się podejrzliwość, ale też pewnego rodzaju bezbronność. Polegał teraz tylko na niej. - Nie przekonam Cię już, prawda? Nie chcesz dostrzec, że to, co chcesz zrobić, to duży błąd? - spróbował po raz ostatni, lecz nie liczył już na nic konkretnego. Czuł się przegrany. Pozostawało mu zaakceptować fakt, iż na świat miał przyjść człowiek z połową jego genów. Westchnął ciężko i po raz setny podczas tej rozmowy przejechał dłonią po twarzy. - Jak bardzo mogę Ci zaufać, że ta informacja nie wyjdzie w towarzystwie? Że... To moje?
Wcale mi się nie uśmiechało ukrywanie tego, kto jest ojcem. Co miałam powiedzieć rodzinie? Że nie pamiętam z kim się przespałam, czy że nie chce im powiedzieć? Ani jedna, ani druga odpowiedź nie wzbudziłaby w nich zachwytu i nie wiedziałam jak bardzo będzie im zależeć, żeby poznać prawdę. Nie byłam pewna, do czego będzie zdolny mój ojciec, żeby zweryfikować pochodzenie swojego potomka. Znałam go już na tyle, żeby spodziewać się wszystkiego, nawet dodanego do herbaty veritaserum. Z drugiej strony w związku ze swoją rodziną miałam znacznie więcej problemów, to było to przejścia. Nie wiedziałam też, czy podobało mi się, że Franklin będzie zupełnie anonimowy dla dziecka. Ciężko mi było sobie wyobrazić taką sytuację, bo w czystej teorii zawsze miałam dwoje rodziców, więc przynajmniej porzucona się nie czułam. Najbardziej jednak obawiałam się jednego i wolałam już na samym początku podkreślić, jakie to dla mnie ważne. - Wie tylko Ezra i nikomu dalej tego nie przekaże. Możesz mi zaufać, ale mówię serio, po narodzinach dziecka, to musi być konkretna decyzja. Żadnego olśnienia po latach. Albo wychowam dziecko w świadomości kim jesteś, albo nie. Nie chce później mieszać mu w głowie - spojrzałam na niego poważnie. - Mogę tobie zaufać w tej kwestii? - zapytałam spokojnie, szukając w jego minie odpowiedzi. Wiadomo, ciężko było podjąć taką decyzję i trzymać się jej całe życie, ale to już nie była zabawa. W grę wchodziły poważne sprawy i trzeba było twardo się ich trzymać. Wiedziałam, że jego potwierdzenie w tej chwili może w przyszłości nic nie znaczyć, ale wolała chociaż zapytać, żeby z czasem mieć przynajmniej się o co oprzeć.
Dla Franklina wszystko to było bardzo skomplikowane. Szczerze mówiąc bardziej właśnie bał się tego, że obca mu rodzina, w dodatku tak szanowana i wpływowa, miałaby się dowiedzieć o jego i Heaven nieodpowiedzialności, która doprowadziła do stworzenia nowego życia. Na gacie Merlina, już pal sześć fakt, że jego starzy musieliby pomóc mu jeszcze przez kilka lat bulić pieniądze na bękarta. Ba, sam byłby gotów rzucić Hogwart (bo to akurat nie była dla niego wizja spędzająca sen z powiek, niezwykle smutna czy w ogóle budząca wiele negatywnych uczuć), by zająć się na stałe karierą zawodnika Quidditcha i zarabiać pieniądze, by alimenty spłacić. Co jeśli oni każą im się pobrać? Myśl ta kompletnie zawróciła Franklinowi w głowie i szczerze mówiąc nie pamiętam, czy już sobie usiadł, ale jeśli nie, to na pewno zrobił to teraz. Spojrzał na Heaven, wysłuchał jej, lecz jedyne, na czym potrafił się teraz skupić, to wyobrażenie, gdy idzie z nią do ślubu. Zamrugał gwałtownie, chcąc oddalić od siebie tę wizję. Przetarł twarz dłonią. - Ja... Muszę to przemyśleć, okej? - powiedział, licząc na zrozumienie. Wszak dopiero co się o tym dowiedział, niemało komplikacji wiadomość ta wprowadzała w jego obecne życie. Musiał się zastanowić nad tym wszystkim, rozważyć obie opcje, a może poszukać trzeciej? Potrzebował czasu.
Obawy Franklina były całkiem słuszne. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby rodzice po uzyskaniu wiadomości o nieślubnej ciąży, nie chcieliby doprowadzić do nieślubnego dziecka. Woleliby to szybko zatuszować aranżowanymi zaręczynami. Zwłaszcza, że gryfon był obiektywnie dobrą partią, był z szanowanej, czystokrwistej rodziny, która cieszyła się dobrą opinią. Co innego, gdyby chodziło o kogoś z gorszą krwią, lub kiepską reputacją. Wtedy schody byłyby jeszcze większe, ale w takich okolicznościach, ślub byłby dla nich z całą pewnością najlepszym lekarstwem na wszystko. Chociaż normalnie nie umiałam sprzeciwiać się rodzicom i w normalnych okolicznościach zgodziłabym się nawet na aranżowane zaręczyny, to w przypadku nadchodzącego na świat dziecka, nie wyobrażała sobie iść na taki układ. Byłam niemal pewna, że dla malucha dużo lepsze było wychowywanie się w niepełnej rodzinie, niż w takim sztucznym tworze, który do niczego by nie prowadził, a pewnie tylko prędzej czy później odbił się na nim negatywnie. Kiwnęłam głową w końcu na pytanie Franklina. Powinien to przemyśleć. Ja miałam okazję zerwać już nad tym masę nocy, teraz była jego kolej. Tylko od niego zależało jak będzie chciał się w tym wszystkim zachować. Miałam nadzieje, że poradzę sobie z tym wszystkim tak, czy inaczej. - Okej, przemyśl to. O ciąże już ludzie niedługo zaczną pytać, więc chyba czas o tym powiedzieć wprost, kończą mi się luźne bluzki. Na razie po prostu ojca zostawię jako anonimową część - powiedziałam po namyśle, zdając sobie sprawę, że przyznanie się do tego wszystkiego to duży krok, ale konieczny. Nie dało się tego ukrywać w nieskończoność.
Perspektywa tak brutalnego pozbawienia go wolności, jakaś wizja podejmowania za niego ważnych decyzji przez głowy wysoko postawionych czarodziejskich rodzin, była przerażająca. Na tyle przerażająca, że Franklin Eastwood był bliski ataku paniki, czego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył. Miał jednocześnie ochotę wyrywać sobie włosy z głowy z nerwów i nie był w stanie podnieść rąk w górę. Jego ciało zwiotczało, jakby uleciało z niego życie, a pod jeszcze bujną kopułą loczków kłębiło się mnóstwo poplątanych myśli. Heaven wyraziła się jasno, że ciąży usunąć nie zamierza, że przyzna się do niej, że chce wychowywać dziecko. Od niego miało zależeć, czy będzie w tym uczestniczył, czy nie. Gryfon wycofując się zaprzeczyłby bezpośrednio słuszności Tiary Przydziału - byłby to przejaw największego tchórzostwa. Nie wiedział jednak, czy miał w sobie na tyle odwagi, by już teraz przyznać się do bycia ojcem. Bał się. Po prostu cholernie się bał. Kiwnął głową w odpowiedzi na jej słowa i spróbował posłać jej jakiś wątły uśmiech, ale niespecjalnie mu się to udało. Heaven zostawiła go samego w namiocie - dopiero wtedy położył się ponownie i z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w sklepienie nad sobą. Myślał zupełnie o niczym. Aż nagle wstał, przebrał się i poszedł pobiegać. Potrzebował tego.