Chociaż z zewnątrz wydaje się maleńki, wewnątrz... cóż, jest niewiele większy. Pośrodku namiotu stoją miękkie fotele, otaczające niewielki stolik uginający się pod ciężarem świeżych owoców - te zaś tubylcy chętnie dostarczają niemal każdego dnia. Przy brzegach znajdują się pojedyncze "legowiska", czyli pozwijane koce i poduszki. Ostatecznie każdy śpi blisko pozostałych lokatorów, blisko swoich rzeczy (niewielka szafka stanowi raczej część wystroju, niżeli udogodnienie przy przetrzymywaniu bagaży), a także blisko wyjścia. Namiot zabezpieczony jest urokami, dzięki którym z zewnątrz nie da się usłyszeć żadnych dźwięków. O ile ochrona przed Mbaya Mbu działa raczej niezawodnie, o tyle kumkumbatii znacznie trudniej się pozbyć. W namiotach notorycznie pojawiają się dziury wygryzione przez pustynne żaby. Może przynoszenie słodkich owoców nie jest objawem gościnności, a jedynie próbą odciągnięcia szkodników od wioski?
Lokatorzy:
1. Jeremy Dunbar 2. Matthew C. Gallagher 3. Tom Falk 4. Alexis Shercliffe
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Z wielkim bananem na twarzy człapał dzielnie w piachu. Okulary przeciwsłoneczne na nosie, ręce skrzyżowane na potylicy i energiczny krok - zbyt żwawy jak na osobę w cholerę przepoconą i nieadekwatnie ubraną do pogody. Na pustyni jest zbyt gorąco na sportowe adidasy. Gdzieś za nim truchtał @Matthew C. Gallagher. Zerkał raz po raz za siebie sprawdzić czy musi już tachać jego zwłoki czy jeszcze nie. - Wiesz co znaczy pustynia, Matt? Czy ty wiesz co to znaczy, chłopie? - zapytał głośno, a jego zęby lśniły od szerokiego uśmiechu jaki zdobił jego opaloną lekko facjatę. - Dziewczyny będą łazić w bikini non stop. Mało ciuchów na pięknych ciałach. Na kości rogogona, chyba umarłem i jestem w raju. - był zadowolony z takiego obrotu spraw. Co prawda będzie bardzo tęsknić za morzem, za chłodną wodą i kroplami spływającymi po ciele, a jednak potrafił znaleźć coś pozytywnego w pustyni. Na widok wnętrza namiotu parsknął śmiechem. - My mamy tu spać jedno na drugim? Niech mnie klątwa trzaśnie, mogli rzucić nam jakieś dziewczyny to przytulania. Ej, z kim my dzielimy tę zajebistą klitkę? - zapytał i odwrócił się do Matta tuż po tym, jak rzucił swoją torbę na przypadkowe posłanie. Złapał zieloniutkie, twarde jak kamień jabłko i wgryzł się w nie głośno i soczyście. Zrzucił z siebie buty i niech teraz wszyscy dziękują za te dziury w namiocie, to przynajmniej mają jakikolwiek przepływ powietrza. Przepoceni studenci w takim ciasnym miejscu to równa się zaduch na potęgę. Podszedł do jednej ze ścian - a tak naprawdę tylko się obrócił - i dźgnął dziurę. Dźgał, dźgał i dźgał ją w taki sposób, że nagle rozległ się dźwięk rozpruwania materiału... momentalnie zabrał ręce jak najdalej, mimicznie udając, że absolutnie nie brał udziału w tworzeniu im magicznej klimatyzacji. Żałował, że takowe nie działają - to byłby wynalazek stulecia, dziękowaliby mu na kolanach za taki twór. Dunbar całkowicie udawał, że nic nie zostało zniszczone i postanowił wpatrywać się z miną niewiniątka w kierunku przyjaciela. Ciekawe kiedy przyjdzie reszta i kto w ogóle z nimi będzie tutaj koczować. Miał nadzieję, że mają chociaż cycki... Jeremy nie ogarniał. Nie wpadł na pomysł zerknięcia do tabliczki ustawionej przed namiotem. Kto jak kto, ale tego oczekiwać po nim nie wolno.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Dobrze, że postanowił wziąć ze sobą lekkie ciuchy, chociaż nie zamierzał ukrywać, że kierunek tegorocznej wycieczki kompletnie mu się nie podobał. Lato? Wakacje? Jasne, ale nie w takim upale, w którym człowiek miał wrażenie, że się najzwyczajniej w świecie topi. No i jeszcze ten wszechobecny piach… Co z tego, że miał na sobie przewiewny, lniany podkoszulek i krótkie spodenki, skoro pot lał mu się zewsząd, nie tylko z czoła? No i co z tego, że założył na stopy wygodne adidasy, skoro i tak na pustyni na nic się one zdawały. Wzdychał ciężko, ale jednak dzielnie podążał za swoim kumplem. Skoro już wylądowali na drugim krańcu świata, powinni chociaż trzymać się razem. - Ja umieram od tego upału… – Mruknął jednak niezadowolony, kiedy Jeremy starał się na siłę znaleźć jakieś plusy ich obecnego położenia. Szczerze? Czuł się tak tragicznie, że nawet nie potrafił pocieszyć się myślą o laskach w bikini i facetach w skąpych kąpielówkach. - Jest tu chociaż jakikolwiek basen? – Zapytał zaraz z wyraźnie słyszalną nutą nadziei w głosie. Wtedy mógłby jeszcze jakoś przeboleć ten skwar. Obawiał się jednak, że zna odpowiedź na swoje pytanie. Nie, nie było tu cholernej wody. Żadnej. - Czekaj… – Na chwilę się wyłączył i z letargu rozbudził go dopiero głos Dunbara. Jak na zawołanie przeszukał kieszenie swoich spodni. No szlag by to… gdzieś musiała być ta rozpiska, którą zawinął z miejsca zbiórki. - O, mam! Z Tomem Falkiem i Alexis Shercliffe. – Mimowolnie uśmiechnął się, kiedy odczytał pierwsze z nazwisk. Prawdę powiedziawszy zrobiło mu się jakoś lżej na sercu. Nie to, żeby Jeremy nie był wystarczający, ale zawsze to lepiej mieć dwóch przystojnych gości pod jednym dachem (a raczej brakiem dachu, ale to inna sprawa). – Znasz tę Alex? – Dodał strapiony, bo za żadne skarby świata nie mógł skojarzyć tego imienia i nazwiska z twarzą. Prawdopodobnie mijał tę dziewczynę na korytarzach wielokrotnie, ale najwyraźniej los nigdy nie połączył ich dróg. - I właśnie, widziałeś ich gdzieś w ogóle? Tom powinien już tu być i pomagać nam rozłożyć to ustrojstwo. – Po tych słowach rozejrzał się dookoła, wyszukując na horyzoncie kogoś, kto zmierzałby w ich stronę. Miał nadzieję, że ich współlokatorzy nie wypięli się do nich tyłkiem, bo trzeba było chociaż względnie ogarnąć ich skromne i dość ciasne legowisko.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Jeremy zachowywał się tak, jakby strumienie potu spływające po ciele i przyklejona do pleców koszulka nie sprawiały mu większego problemu. Upał mu doskwierał, fakt, jednak Dunbar był osobą ciepłolubną i zdecydowanie gorzej znosił upiorne zimy. Nie narzekał teraz - a przynajmniej nie przez pierwsze dni nim szlag go jasny trafi i dołączy do chóralnego jęczenia prawie-umarłych, a może raczej uschniętych? - Spokojna twoja rozczochrana, zaraz ci tu znajdę ładną dziewczynę, co chętnie zrobi ci usta-usta. Albo poda wodę wprost z ust do ust? - popatrzył na niego z ogromnym wyszczerzem na twarzy. Czy ten w ogóle zamierza go opuścić choć na chwilę? Próbował zarazić Matthew swoim chwilowym i początkowym entuzjazmem, aby było raźniej przetrwać klimat. - Basen na pustyni? - parsknął śmiechem. - Wiem już czemu tiara nie upchnęła cię w Ravenclawie. - przekomarzał się, dokuczał, ale całkowicie niegroźnie. Czasami docinał, ale Matthew miał czas aby się przyzwyczaić i ripostować. Poza tym, jeśli odciągnie jego uwagę od upału, a rozśmieszy bądź zmusi do wymyślania kontrataku, to obojgu im pomoże przeżyć. Nie chciał wlec za sobą wysuszonych zwłok, kiedy to wyruszy na podrywanie lokalnych dziewcząt. Wolał mieć obok siebie casanovę, co dotrzymuje mu tempa z suszeniem zębów. Oby ich tylko nie potracili od braku wody... Nie miał w sobie za grosz wstydu, kiedy stwierdził, że czas się rozebrać - na zewnątrz pozornie ustawionego namiotu. Ściągnął z siebie koszulkę i rzucił ją gdzieś w kąt, gdzie zapewne będzie leżeć zapomniana aż po wsze czasy. Rozprostował ramiona i zerknął do listy. Wyszczerzył się po raz enty widząc dwóch Gryfonów. - Jesteś w łapskach Gryffindoru. Oj Matt, masz przechlapane. Prawie dosłownie. - poklepał go po ramieniu bardzo rozbawiony. - Toma znam z widzenia, nie gadałem z chłopem w ogóle .Alexis jest przesłodka, mamy ją na roku, ale gapisz się w Ślizgonki i nie widzisz blondynek w Gyrfie. Ej, jak myślisz, uda mi się ją jakoś poderwać? Cholera, jedna laska na trzech facetów. Musimy mieć na nią oko i nie dopuścić by nas rozerwała na strzępy, jeśli podpadniemy. - nawijał jak szalony, a to znaczy, że czuł się wyśmienicie. Rozejrzał się w poszukiwaniu wyżej wymienionych ale nici z obserwacji.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
W takich momentach naprawdę wolałby być ciepłolubny… on po prostu lubił jak było umiarkowanie, ale jeśli miałby wybierać między mrozem a tym, co działo się teraz na Saharze, chyba jednak postawiłby na temperaturę na minusie. Przed taką można było się chociaż w ciepełku schować, a przed tą patelnią? Nawet nie mieli tego pieprzonego basenu, żeby jakkolwiek się schłodzić. Miał wrażenie, że to będzie naprawdę męczący wyjazd i jedynie myśl o tym, że wylądował w wiosce z wieloma wspaniałymi ludźmi działała na niego motywująco. W innym wypadku prawdopodobnie byłby już w drodze do Londynu; i nawet przestałby narzekać na częste ulewy. - Marzyciel się znalazł. – Skwitował Gryfona, ale zaraz po tym sam się roześmiał. Właściwie czemu by trochę nie pofantazjować, skoro i tak zostali skazani na takie, a nie inne warunki? – Albo jakiegoś seksownego ratownika. – Nigdy specjalnie się ze swoją orientacją nie obnosił, ale akurat przy Dunbarze czuł się dość swobodnie. Jeżeli bowiem kumpel miałby go z tego powodu zostawić samemu sobie, zrobiłby to już dawno temu. Wyglądało jednak na to, że potrafi uszanować inne upodobania i nie przedkłada swoich ponad łączącą ich przyjaźń. - Pff. Basen to sztuczny zbiornik, no nie? Nie dałoby się tutaj takiego urządzić? – No tak, tiara oszczędziła mu Ravenclawu, a raczej on sam oszczędził Krukonom takiego idioty. A może to po prostu ten upał tak już na niego działał, że przestał myśleć? Jasne, akurat dla Matta ktoś opracowałby nowoczesny mechanizm, który zdołałby tutaj utrzymać na dłużej zimną wodę. No i jeszcze dobudowałby oczywiście zjeżdżalnie i drabinki, czemu nie? Tak czy inaczej mina Jeremy’ego i jego docinki uświadomiły Gallaghera w tym, że pierdzieli niezłe głupoty. Nie obraził się jednak na kumpla, bez przesady. Nieraz i on mu nawrzucał, przecież każdy z nich wiedział, że to jedynie żarty. - Alexis to też Gryfonka? – Mruknął zdziwiony, a zaraz po tym złapał się za podbródek, intensywnie się nad czymś zastanawiając. – Jesteś pewien? Może coś pomylili? – Westchnął zaraz, bo tak jak odpowiadało mu towarzystwo w namiocie, tak wydawało mu się dziwne, że pozostawał jedynym Wężem wśród stada Lwisk. – No ale masz rację, musimy uważać. Obawiam się, że Lwice mogą być jeszcze groźniejsze niż Żmije. – Pozwolił sobie na niezbyt grzeczny, może za bardzo dosadny komentarz na temat kobiet, ale jakoś się tym nie przejął. Byli na wakacjach, prawda? Szowinistyczne żarciki, kolorowe drinki i pełen luz… Ba, Jerry nawet poczuł go wcześniej, skoro już zaczynał się rozbierać z ciuchów. Matthew mimowolnie spojrzał na jego klatę, ale nie chcąc by kumpel poczuł się jakoś niekomfortowo, odwrócił wzrok i sam zrzucił z siebie zbędny kawałek materiału. - Rozglądałeś się już po okolicy? Jest tu w ogóle coś ciekawego? – Zapytał zaraz, nie mając zamiaru przyznać się do tego, że jedyne co zauważył po drodze do bar z zimnymi alkoholami. Odwiedziny w takim miejscu nie były może i złym pomysłem, ale wolał z tym chociaż chwilę poczekać; ot, żeby nie wyjść na największego alkoholika i imprezowicza w towarzystwie.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Usiadł sobie na swojej torbie, która pod ciężarem cielska chłopaka jęknęła metalowym dźwiękiem - ewidentnie coś się w środku popsuło, naruszyło i zgniotło, jednak ten wydawał się tego nie zauważać. Nie patrząc co robi otworzył boczną kieszeń torby i wyciągnął stamtąd czapkę z daszkiem, która po chwili wylądowała na jego głowie, spłaszczając śmiesznie włosy po bokach. Z początku totalnie nie ogarnął słów Matthew, skupiony za bardzo na rozglądaniu się w poszukiwaniu skąpo ubranych dziewczyn. Czemu się jeszcze nie rozebrały skoro oni już wyskoczyli z górnej części garderoby? Dunbar był złakniony pięknych widoków, a tym bardziej jakiejś ciepłoty i czułości od płci pięknej. Niektórzy pojmowali, że z tego Gryfona straszny pieszczoch i łasuch, nie tylko na słodycze, ale i na pochwały jak i pieszczoty. Ten typ tak ma, więc nic dziwnego, że się rozglądał z uwagą. Zsunął z nosa okulary przeciwsłoneczne, bowiem już ich nie potrzebował. - Czy ty słuchałeś co tam paplał ten czarnoskóry ziomek? Zaklęcia wodne tu nie ogarniają o co chodzi. Anomalie, kojarzysz? - wywrócił oczami, ale dalej mówił tonem pogodnym i wesołym. Nie mógł się oprzeć niegroźnym docinkom, skoro już i tak wybawił się ostatnio z Elijahem i Tylere'm. Sęk w tym, że nie pamiętał absolutnie co się działo podczas ich nocnej popijawy, a i niestety żaden z pozostałych alkoholików nie potrafił powiedzieć co wyprawiali. Powinien nadrobić niedobór alkoholu. - Prędzej zrobią w basenie ruchome piaski niż zimną wodę. Ale ej, podsłuchałem, że jest tu jakieś jezioro. Może je znajdziemy, jak się ruszymy. - dorzucił, nie patrząc póki co w kierunku Ślizgona. Dopiero po dłuższym czasie na jego twarzy pojawiła się mimika skalana intensywniejszym myśleniem. - Ejjj, jakiego ratownika? - oderwał wzrok od mijającej ich ciemnoskórej bogini i popatrzył na Matta. Zamknął jedno oko i się skrzywił. - Ranyyy, musisz się opalić, bo mnie oślepiasz tą bielą. - drżące ramiona i cichy rechot dobiegający z jego gardła dawał do zrozumienia, że znów się nabijał. Miał wyśmienity humor. - Dobra, ziomek, ty sobie bierz ratowników czy co tam masz za fetysz, więcej dziewczyn dla mnie. - zmarszczył krzaczaste brwi i popatrzył na niego zdezorientowany. A w życiu by go nie podejrzewał, że ten ma ciągotki do facetów. Ba, uznał to raczej za formę żartów i przekomarzania się niż prawdę. Wiedziałby, prawda? A przynajmniej pamiętałby, że ktoś mu kiedyś coś na ten temat mówił. Cóż rzec, pamięć nie ta... - Alexis jest u Lwów. Wiem, chłopie, jest taka drobniutka, ma blond włosy i ogromne oczy. Może nie pamiętam co robiłem na popijawie, ale ilość, jakość i stan dziewczyn w Gryffindorze mam w małym palcu. - odsłonił zęby w kolejnym rozbrajającym uśmiechu i pokazał w którym palcu ma wiedzę na temat płci pięknej umieszczanej w jego hogwardzkim (i jedynym na świecie) domu. - Nie no, wy też macie seksowne dziewczyny, tylko większość wygląda jakby chciała cię zeżreć za czelność oddychania na tej samej planecie. Ogarniasz temat, co? - oparł łokcie o zgięte kolana i czekał - w sumie sam nie wiedział na co, ale jednak póki byli ukryci połowicznie w jakimś cieniu, mógł siedzieć. Nogi odpoczną od pokonywania piaskowych zasp. To Gallagher jest specem od kondycji, nie on. Ma prawo do zadyszki i nie zawaha się jej użyć! - Ty mnie pytasz, Matt? Mnie? Myślisz, że patrzyłem co ciekawego tu jest? Ja tu interesowałem się piękniejszą częścią plemienia. Na sześć tych, którym puściłem oczko, cztery zachichotały. - mimo barwności wypowiedzianych słów był nieco tym dotknięty. Tak bardzo chciał zbliżyć się do jakiejś dziewczyny - ot tak, dla samej dobrej zabawy, dla rozmów, niewinnego flirtu, podtekstów i drugiego dna - tak poza rozbawieniem i miłą wymianą zdań żadna go nie chciała. Brak głębszych kontaktów interpersonalnych dawał mu się powoli we znaki. - Nie stój tak, odbijasz słońce. Klapnij sobie, musisz nabrać kolorów. Może poproś, by ktoś cię posmarował kremem? To też ma w sobie podteksty. - poruszył zaczepnie brwiami i wyszczerzył się na moment, by po chwili wygiąć szyję tak, by móc w bardzo wyraźny sposób obejrzeć sobie przechodzącą nieopodal grupkę dziewcząt.
W tym roku padło na namioty. Właściwie nawet podobała mi się ta nietypowa forma wakacji. Nie przeszkadzał mi kontakt z naturą. Zwłaszcza, że w końcu byliśmy w jakimś ciepłym, przyjemnym miejscu. Ostatnia wycieczka na Islandie była dla mnie kompletną porażką. Kto wybiera zimne miejsca na jakiekolwiek wakacje? Nie da się odpoczywać w takich warunkach. Ile ja bym dała, żeby mieszkać w ciepłych krajach. Na pewno bardziej odnajdowałabym się w takim gorącym klimacie. Właśnie na takie temperatury się nastawiałam wyjeżdżając, więc miałam na sobie beżową, krótką sukienkę i sandały. Dopiero na miejscu wyciągnęłam z torby swój ulubiony kapelusz, który okazał się niezbędnym dodatkiem. Rozejrzałam się za swoim namiotem i kiedy ktoś mi wskazał miejsce, w którym powinien się on znajdować, po prostu ruszyłam w tym kierunku. Szybko jednak okazało się, że nie zastałam tam Cherry (a byłam pewna, że z nią mam dzielić przestrzeń), tylko dwójkę chłopaków, którzy już korzystali z uroków wakacji. Usłyszałam nawet spory kawałek ich rozmowy i uśmiechnęłam się pod nosem, mając wrażenie, że dociera do mnie najbardziej możliwie sztampowa męska rozmowa. - Chcesz się założyć Gallagher, że Żmije są groźniejsze? - uniosłam brew, dosiadając się do nich bez zbędnego pytania o zdanie i przeniosłam wzrok na Jeremy'ego, kręcąc głową. - A ty w sumie mówisz z sensem. Będąc Gryfonem faktycznie porywałabym się na takie wyzwania, trzeba mierzyć siły na zamiary. Heaven Dear - przedstawiłam się przy okazji, bo nie wydawało mi się, żebym poznała go wcześniej. Prawdę mówiąc, należała mi się przerwa. Szłam już kawałek drogi, a Merlin jeden wiedział gdzie tak naprawdę znajduje się mój namiot. Siedząc w słońcu, jedyne czego mi brakowało, to chłodny drink w dłoni. Wiedziałam jednak, że przez całe wakacje nie będę miała takiej opcji. Cóż, może serwowali tu jakieś smaczne bezalkoholowe napoje? Zastanawiałam się, ile czasu uda mi się je popijać nie wzbudzając swoją abstynencją większych podejrzeń. - W sumie krem z filtrem to nie taki najgorszy pomysł - wyjęłam z torby swój ulubiony kosmetyk na takie okoliczności i posmarowałam nim ramiona.
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
A czy Tom był przygotowany na taką dawkę słońca i wysokiej temperatury? Rzadko wyjeżdżał na wakacje, często przebywał w deszczowym kraju więc dla niego to był jak kopniak w żołądek lub nawet w jajka! Od samego początku zaczął mrużyć oczy i miał wrażenie, że te zaraz będą łzawiły. Był przyzwyczajony do ciemnych zamkniętych pomieszczeń. Do ciszy. Do małej ilości osób. Ledwie co przybył na pustynie poczuł się zagubiony. Tutaj było całkiem inaczej. Tutaj nie będzie mógł się schować ze swoją depresją w pokoju. Tutaj nie będzie mógł popijać dobie alkohole od rana do wieczora. Tutaj musiał żyć. Z resztą obiecał sobie że przestanie się dołować, że zacznie od początku żyć swoim życiem. Ono toczyło się dalej, a to? Zatrzymał się w miejscu. Czas z tym skończyć. Zagubił się. Nie tylko w życiu ale i na pustyni. Znikąd zaczęło go otaczać tyle ludzi, którzy mówili tak szybko. Tyle spoconych ciał które zaczęły przylegać do niego. Kiedy tłum się rozszedł... nie miał pojęcia w którą stronę iść i to było najgorsze. Jednak szybko znalazł odpowiednią drogę. Kto jak kto, ale Tom dość dobrze sobie potrafił radzić. W końcu z resztą natknąłby się na namioty, nie? Dotarł na miejsce i poczuł się prawie jak w raju. Może tak naprawdę umarł i teraz znajduje się w raju? Zobaczył dwóch mężczyzn bez koszulek. Jego twarz się uśmiechnęła w zadowoleniu. - Takie wakacje to ja rozumiem- powiedział na przywitanie. Posłał ślizgonowi tajemniczy uśmiech. Naprawdę starał się nie gapić na jego nagie ciało. Normalnie jemu to by nie przeszkadzało, ale byli tutaj też pozostali i czuł by się niestosownie. - Jeśli chcesz mogę cię posmarować kremikiem. Bez podtekstów- powiedział unosząc ręce w geście poddania. A może jednak to było z lekkim podtekstem - Nie możesz się spalić przecież, nie?- Tom był dobrym chłopakiem i dbał o innych. Zwłaszcza po ich ostatniej szczerej rozmowie. - mam nadzieję na jakieś ciekawe atrakcje. Inaczej sam będę musiał je stworzyć- mruknął zerkając to na pozostałych to na swoją gitarę, którą zabrał ze sobą. Oh, będą mieli go dość. Zwłaszcza kiedy w grę wejdą narkotyki i inne używki, które jak zawsze miał ze sobą.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Przez te upały miał wrażenie, że wszystko dochodzi do niego z niemałym opóźnieniem, a i myśleć było mu trudno. Gdyby miał w takich warunkach brać udział w jakichś zajęciach, na pewno złapałby same trolle. Na szczęście mieli wolne, znajdowali się w zgranym towarzystwie, więc mógł sobie pozwolić na takie zaćmy jak przed chwilą. - Dobra, ma sens. – Mruknął więc w odpowiedzi na słowa swojego przyjaciela. Nie zarejestrował co prawda tego, że ktoś mówił o takich anomaliach, ale zważywszy na panujący tu klimat, teoria ta brzmiała sensownie i nie zamierzał z nią dyskutować. Nadal brakowało mu basenu, ale wyglądało na to, że musiał obejść się smakiem. - Jezioro?! To brzmi jak plan! Tylko trzeba ogarnąć też jakieś piwa… czy cokolwiek innego zimnego, co ma jakieś procenty. – Ożywił się na myśl o wodzie. Pewnie ta i tak była gorąca, ale przy takich temperaturach nawet ona byłaby pomocna. Poza tym jeśli Jeremy liczył na dziewczęta ubrane w skąpe bikini, to najprędzej mogli takie znaleźć właśnie tam, tak przypuszczał. Bo niby po co ludzie mieliby siedzieć przed swoimi namiotami, skoro można było pozwiedzać pobliskie tereny? - Spoko, jakoś się podzielimy… i ej, ej! Wcale nie jestem mniej opalony od Ciebie. Nie moja wina, że porównujesz mnie z tutejszymi pannami. – Odchrząknął głośno, spoglądając i na jego klatę. Obaj się świecili na tle czarnoskórych tubylców, chociaż trzeba przyznać, że lepszych warunków do opalania, to nie mogli im załatwić. Inna sprawa, że użycie kremów zdawało się praktycznie niezbędne, jeśli nie chcieli skończyć jak raki. - Jak ją zobaczę, to może skojarzę… a co do Ślizgonek. Wiesz, jak to się mówi: kto się czubi, ten się lubi. – Po tych słowach szturchnął kumpla w ramię, jakby chciał mu pokazać, że nie powinien zamykać się jedynie w obrębie swojego domu. Słuchając jego komentarzy, odnosił jednak wrażenie, że nie musi go do niczego namawiać. Dunbar, gdyby tylko mógł spółkowałby z całym obozem jednocześnie. Cholera, ale mu się wkręciły te całe wakacje. - Ty to lepiej uważaj, żebyś jakiejś nie zabrzuszył, ogierze. – Tym razem to on pozwolił sobie na śmieszki z wyjątkowo napalonego Jerry’ego. Chłopak tak go rozbawił, że Matthew początkowo nawet nie zauważył Heaven, która najwyraźniej zdecydowała się ich odwiedzić i jeszcze wrzuciła mu o ten tekst o Żmijach. - Z tobą nie muszę się nawet o to zakładać. Sama stanowisz dobrą reprezentację. – Trudno powiedzieć czy bardziej była to złośliwość czy może docenienie faktu, że pani kapitan potrafi sobie poradzić z każdym samcem i to w każdych możliwych okolicznościach. Mimo wszystko puścił jej oczko, żeby nie odebrała jego słów jako atak i nie owinęła go sobie zaraz wokół palca. Miał to szczęście w nieszczęściu, że nie musiał się wdawać w podobne dyskusje, bo zaraz na horyzoncie pojawił się też młody Falk, który obdarzył go niezwykle urokliwym uśmiechem. Odpowiedział mu tym samym, chociaż po usłyszeniu jego propozycji parsknął śmiechem, co najwyraźniej w jego przypadku było reakcją obronną. Chyba po prostu się tego nie spodziewał. Kiedy jednak zaskoczenie minęło, złapał krem i rzucił go w kierunku swego gryfońskiego kumpla. - Dobra, tylko całe plecy. Żeby mi żadne głupie wzory potem nie pozostawały, okej? – Mruknął do Toma, licząc na to że chłopak nie wpadnie na jakiś głupi pomysł. Nie chciałby mieć potem na plecach jakiegoś białego kutasa, odbitych rąk czy jakichś innych motylków czy nie wiadomo co tam jeszcze mogło komuś do głowy wpaść. - A co do atrakcji, padł pomysł, że idziemy na jezioro. Bierzesz gitarę? – Dodał zaraz, spoglądając na instrument. Nie wiedział nawet, że Falk potrafi grać, ale skoro tak, to byłoby to świetne dopełnienie do niego chłodniejszej od parzącego powietrza wody i hektolitrów zmrożonych alkoholi.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Słysząc zbiorowe słowa Matthewa, po prostu skomentował je śmiechem. Mógł tak z nim gadać całą noc, a i raz po raz obaj obrywaliby od siebie ostrzejszymi komentarzami. Typowe męskie towarzystwo, tylko niestety brakowało alkoholu. Dyrektor wpuścił całą rzeszę studentów pod namioty. Musiał brać pod uwagę, że trzy czwarte z nich postanowi się upić do nieprzytomności, a zważywszy na pustynny klimat i ostre słońce mogło się to skończyć naprawdę niebezpiecznie. Z tego też względu Jeremy nieco spuścił z tonu i nie jęczył tak często o alkoholu jak to robił jeszcze w Anglii. - Co ty, Matt, wszystkie mnie friendzonują. - zwierzył się przyjacielowi z mocno słyszalnym przekąsem w głosie. Nie dane im było kontynuować tego rodzaju rozmowy, bo na horyzoncie pojawiła się prześliczna dziewczyna pochodząca z domu Salazara Slytherina. Absolutnie nie przeszkadzało mu, że się wprosiła do ich towarzystwa i zachowywała, jakby zamierzała tutaj nocować. Mógł cieszyć oczy jej widokiem... jak zawsze, na widok każdej ładniejszej dziewczyny. Czy to się kiedykolwiek skończy? - Ten tuman obok mnie nie przedstawił, ale jestem Jerry Dunbar i cię znam, Heaven. - odsłonił zęby w ślicznym i grzecznym uśmieszku ukierunkowanym tylko i wyłącznie dla dziewczyny. - Widziałem co wyprawiałaś na meczu z Puchonami. Masz parę w rękach, ekstra. - pochwalił się jakąkolwiek wiedzą na jej temat żywiąc nadzieję, że chociaż u niej trochę zapunktuje. Brak powodzenia u płci pięknej zaczynał dawać mu się we znaki. Musiał robić coś nie tak, ale co? Po chwili do ich towarzystwa dołączył uśmiechnięty Tom, któremu na powitanie jedynie zasalutował nawet nie biorąc do siebie, że został niemalże pominięty w jakimkolwiek powitaniu. - O, masz gitarę, super. Ale proponuję przeczekać ten upał jeszcze z trzydzieści minut, bo skończymy jak mumie. Hej, Heav, posmarować ci plecy olejkiem, skoro już tak wszyscy uczynnie sobie wzajemnie pomagamy? - popatrzył na dziewczynę z miną niewiniątka, a w myślach stwierdził, że robi się tutaj za słodko.
Dopiero wspomnieniem o meczu, Jeremy uświadomił mi o kolejnej konsekwencji ciąży. Teraz, póki co, mogłam jeszcze wskoczyć na miotłę, ale co będzie przed jesienią? Co będzie tuż przed porodem? Mój brzuch będzie zbyt duży, żeby ryzykować. Prawdę mówiąc i teraz ryzyko oberwania tłuczkiem było wystarczająco duże, żeby przemyśleć dwa razy udział w jakiejkolwiek grze. Nie uśmiechało mi się rezygnowanie z kapitana, co prawda objęłam tę pozycję głównie z braku innych chętnych, ale teraz naprawdę mnie to wciągnęło i nie wyobrażałam sobie tak po prostu zrezygnować. - Hej, dzięki, dzięki. Szkoda, że ostatecznie i tak zabraliście nam puchar z przed nosa - pokręciłam głową, bo kiedy ogłosili dogrywkowy mecz, miałam już bardzo duże nadzieje na wygraną, które niestety zostały brutalnie rozwiane. Nie miałam pojęcia, jak to się stało, że byliśmy o włos od obu pucharów i oba ostatecznie straciliśmy. Nigdzie mi się nie spieszyło, a że nikt mnie też nie wyrzucał, nie było sensu wstawać i dalej przedzierać się przez ten upał. Do namiotu z Cherry i Franklinem. Powiedzmy, że na te mieszankę naprawdę musiałam zebrać siły. - Skoro zebrało ci się na taką uczynność - powiedziałam rozbawiona i rzuciłam mu olejek. Odwróciłam się do niego tyłem i spuściła ramiączka od sukienki, która i tak miała w dużej mierze wycięte całe plecy. Nie zdejmowałam jej całkiem, bo chciałam mieć zakryty brzuch, który, chociaż jeszcze był niewielki, w samym stroju kąpielowym mógłby się trochę wyróżniać. Zwłaszcza, że byłam bardzo szczupła. - O, a który z was umie grać? - zainteresowałam się, sama nigdy nie miałam ręki do instrumentów, co ciekawe, bo rodzinę miałam dość muzyczną i powinnam chociaż trochę się tym zarazić. Miałam przyjemny głos i śmiało mogłam pośpiewać, ale nic więcej.
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Tom nie spodziewał się, że Matt zgodzi się na posmarowanie pleców kremem. Jednak z ulgą zauważył, że ten się zgadza. W sumie dziwnie by zabrzmiało gdyby ten odrzucił jego propozycję. Spojrzał na Jeremiego i intuicja mu podpowiadała, że gdzieś go już widział. Miał czapkę taką a nie inną i już wiedział, że powinien go znać choćby z pokoju wspólnego gryfonów czy z zajęć. Był nawet przystojny więc tym bardziej powinien był go kiedyś poznać. Posłał jemu uśmiech i sięgnął po krem, który ślizgon mu podał. - Nie będzie żadnych wzorów. Nie jesteśmy małolatami, prawda?- i tak sobie Tom wyobraził jak na jego plecach powstają róże dziwne wzorki. Nie, to na pewno nie wyglądałoby dobrze. nałożył trochę kremu na dłonie i powoli przejechał nimi od barków aż po sam dół. Robił to delikatnie ale i dokładnie. Niby to było zwykłe smarowanie pleców, ale dla niego było jak coś prawie intymnego! - Jasne, że pójdę. Nie ma co samemu siedzieć- jeśli tam będzie więcej nagości to Tomowi nie trzeba było dwa razy proponować. A do tego atrakcje! Trzeba było zacząć się bawić. - Ja potrafię grać. Gitara, perkusja, śpiewy na weselu czy przy ognisku. Sama frajda- powiedział patrząc na dziewczynę, która również miała smarowane plecy. Nie ukrywał się wcale z tym. Często podczas wigilii siadał w kącie i grywał. Zdarzało się też, ze grał w walentynki na specjalne zamówienie. Dobrze było sobie dorobić. Zwłaszcza przed tym nim zaczął ćpać i sprzedawać towar. Wtedy tylko sobie pogrywał w pokoju przed snem. - Możemy przeczekać. To dopiero początek wakacji. Jestem pewien, że jezioro nie ucieknie- powiedział z uśmiechem na ustach kończąc smarować plecy chłopaka. Dopiero potem sam z siebie ściągnął koszulkę. Faktycznie, było tutaj bardzo gorąco. Nienawidził się rozbierać przed innymi, ale teraz to nie miał wyboru. Sięgnął po gitarę. Ile ona już z nim przeżyła? Ile to już miejsc zwiedziła? Nadal była bardzo dobra w brzmieniu i stanie technicznym.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Fakt, gdyby zamknęli się w swoim towarzystwie, prawdopodobnie niedługo razem z Dunbarem byliby już mocno pijani i nie szczędziliby sobie kąśliwych uwag. Nie to, żeby mu to przeszkadzało, ale to nawet dobrze, że na horyzoncie pojawiło się jakieś inne towarzystwo. W końcu musieli też spędzić trochę czasu z innymi ludźmi. Nie skomentował już nijak słów swojego przyjaciela, bo i nie chciał wracać do tematu, skoro obok nich paradowała Heaven, która ewidentnie czuła się jak u siebie. Nie przedstawił także Jeremy’ego, bo prawdę mówiąc, nie pomyślał nawet o tym, że istnieje taka potrzeba. - Właśnie, cholerni Gryfoni… Niewiele w tym roku zabrakło. – Westchnął ciężko, kiedy pani kapitan wspomniała o pucharowych wynikach. Ta porażka bolała go podwójnie. W meczu z Krukonami złapał znicza, a przez wzgląd na nieobecność Fairwyna nie mógł wystąpić w pierwszym składzie w meczu z Gryffindorem. Nie miał zamiaru być aroganckim, a jednak czuł, że jego udział w meczu mógłby nieco namieszać w tabeli. W końcu w poprzednim grał na tyle dobrze, że zdołał złapać znicza. Wzruszył ramionami, kiedy Ślizgonka zapytała o umiejętność gry na gitarze. Nie potrafił posługiwać się żadnym instrumentem poza saksofonem, ale nawet i z nim przygodę zaczął niedawno, więc wolałby się nie popisywać przed znajomymi. Wyczekującym spojrzeniem obdarzył natomiast Toma, który jeszcze przed chwilą smarował mu plecy kremem… Ah, swoją drogą, Matt do tej pory miał wrażenie, że jego poliki są nieco bardziej czerwone niż zwykle, chociaż starał się nie przyznawać w żaden sposób do swych dwuznacznych myśli. Być może gdyby był sam na sam z Falkiem, wspomniałby o tym choćby w żarcie, ale przy tym tłumie było mu jakoś głupio, dlatego obdarzył tylko chłopaka szerokim uśmiechem. - Też chcesz? – Mruknął do niego, kiedy już trzymał krem z powrotem w dłoniach, kompletnie zapominając o wcześniejszym temacie gitary i jeziora. Dopiero słowa znajomych mu o nich przypomniały. - Niezły pomysł. Na razie za bardzo przypieka, a nie chciałbym, żeby któreś z Was skończyło jak kurczak z rożna. – Mruknął niechętnie, bo miał już dosyć tego skwaru. Miał nadzieję, że wieczór będzie znacznie chłodniejszy. – Jakiś popisowy numer? – Zagadał zaraz po tym do Toma, bo ciekawy był jaki repertuar ten przygotował sobie na wakacje. Nie ukrywał, że fajnie byłoby gdyby zagrał coś, co wszyscy znają, żeby mogli pośpiewać, ale w gruncie rzeczy jakakolwiek muzyka w tle byłaby dla niego w porządku.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Popatrzył na dwoje Ślizgonów i wywrócił oczami, śmiejąc się pod nosem. - Powinienem teraz z Tomem jęczeć, że mieliśmy katastrofalnie mało punktów domu? Bo tak nie wypada, że wy biadolicie, a my nie. - żartował sobie dając zgromadzonym przytyk, że nie muszą na ten temat ubolewać, bo mają już rok za sobą, a po wakacjach zacznie się pracować na domy od nowa i tym razem da się z siebie jeszcze więcej. Zadowolony z uzyskanej zgody wycisnął sporo olejku na otwartą dłoń. Przysiadł za plecami Heaven i z naprawdę ucieszoną miną rozpoczął rozsmarowywanie go na jej ramionach. Tak mała rzecz, a cieszy i wcale nie muszą temu towarzyszyć podteksty. - O, Tom pogra na gitarze, Matt na saksofonie, a ja będę dyrygentem. Heav, umiesz śpiewać? - zapytał dziewczyny, której bardzo dokładnie i z wyczuciem rozprowadzał olejek na plecach. Zachowywał się względnie grzecznie i komplementował jej ciało w duszy. Ona chyba kogoś miała. Nie wiedział, nie był obeznany w temacie, ale skoro przyszła tutaj bez towarzystwa chłopaka, to może bezpiecznie kontynuować czynność. - A może po jeziorze, albo przed jeziorem połazimy po oazie? Widziałem kilka ciekawych miejsc, możemy sobie iść grupą i posprawdzać co tam ciekawego ukrywa pustynia, hm? - zagaił neutralnie i zerknął kątem oka na chłopaków. Zmarszczył brwi, ale po chwili potrząsnął głową i skoncentrował się z powrotem na Ślizgonce. Choćby nie wiadomo jak długo rozsmarowywał olejek, tak wypadałoby już skończyć, jeśli miał nie oberwać za opieszałość. Oddał jej tubkę i wytarł ręce o swoje spodenki. Usiadł obok i wyciągnął zza ucha różdżkę. Wycelował ją w swoją twarz i w myślach wymamrotał inkantację - Frigus, które wyrzuciło z siebie chłodne powietrze. Od razu się rozluźnił i błogo uśmiechnął. - Słyszałem o nawiedzonej chacie, do której plemieńcy boją się zbliżać. No ale my to nie oni, kto chętny na szaleństwa? - zarzucił tematem i zerknął po ich twarzach sprawdzając reakcje.
- Hm, jęczeć? Nie, raczej wziąć się w garść, to był po prostu żenujący wynik. My byliśmy o krok od wygranej, więc przynajmniej nie ma wstydu - pokręciłam głową, chociaż ostatnie czego życzyłam Gryffindorowi, to poprawa w rankingach. Lepiej niech pozostają w tyle i w przyszłym roku, bo tym razem nie zamierzałam odpuścić ani jednego, ani drugiego pucharu. Trzeba było się po prostu przyłożyć i pochodzić więcej na te wszystkie dodatkowe kółka. Na pewno będę miała na to czas ze studiami, pracą i dzieckiem. Zapewne przestanie mi zależeć już po pierwszym dniu męczącego macierzyństwa, ale póki co, mogłam snuć ambitne plany. - Jasne, że umiem. Mam od cholery muzyków w rodzinie, więc zostałam obdarzona chociaż głosem słowika, zawsze to coś - stwierdziłam rozbawiona. Smarował moje plecy odrobinę za długo, ale nawet nie przyszło mi do głowy, żeby spróbować go poganiać. Właściwie, skoro już zaplątałam się w to męskie towarzystwo, a Jerry był całkiem przystojny, mogłam spędzić z nimi wieczór. Powrót do swojego namiotu zaplanowałam na czas nieokreślony. Spacer po okolicy wydawał mi się wyjątkowo atrakcyjną opcją. - Odwiedziny w nawiedzonej chatce? Ja jestem za - powiedziałam, nie wnikając za bardzo, czy ta propozycja była w ogóle skierowana do mnie, czy może tylko do stałych mieszkańców. Po co było sobie tym zaprzątać głowę? - Odwróć się, bo tylko ty zostałeś wciąż obarczony ryzykiem poparzenia - wylałam krem na swoje dłonie i nie czekając za bardzo na zgodę chłopaka, rozsmarowałam go na jego ramionach i plecach. Skoro on mnie uchronił przed możliwym poparzeniem słonecznym, wypadało się odwdzięczyć. Wycieczka do jakiejś porzuconej chaty wydawała się być idealnym pretekstem do imprezy i jeszcze bardziej zaczęłam żałować, że nie mogę kompletnie niczego wypić, ani nawet zapalić. Z drugiej strony, istniały inne sposoby, żeby dobrze się bawić, prawda? Byłam pewna, że coś mi przyjdzie do głowy. Zwłaszcza, że to mogły być ostatnie swobodne wakacje, bez większych obowiązków na karku.
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Tom wolał się nie wypowiadać na temat zdobytych punktów czy czegokolwiek związanego z meczem czy pucharem. Był w drużynie już jakiś czas i wyglądało na to, że nic się nie zmieni. Ile to już lat powtarzał ten sam rok? Jeszcze trochę tutaj sobie posiedzi pewnie. Było mu to na rękę. Nawet bardzo. Dobrze było się kręcić blisko przystojnych chłopców a do tego komuś sprzedać jakiś towar czy coś. Ile razy sobie powtarzał, że to będzie jego ostatni rok spędzony w murach Hogwartu? Oczywiście na powtarzaniu się kończyło. Tutaj chociaż miał przyjaciół. Jedni odchodzili drudzy przychodzili. Wciąż poznawał nowe twarze. O ile to w ogóle można było nazwać poznawaniem. Dopiero co wyszedł z pokoju! - Jeśli możesz to pomóż mi- powiedział i odwrócił się tyłem do Matta i wsłuchał się w rozmowę slizgonki z gryfonem. Czy naprawdę podczas wakacji to było najważniejsze? Czy nie mogli choć raz się wyluzować i żyć chwilą? Najwidoczniej byli zbyt bardzo spięci. On by coś na to zadziałał, ale wolał cały prowiant zostawić na szczególną chwilę. Może nawet uda mu się podzielić z Mattem, kto wie. Nie miał pojęcia, że Matt gra na saksofonie. Chyba naprawdę wiele rzeczy jeszcze o sobie nie wiedzieli. Były wakacje i miał zamiar to zmienić. Co można innego robić jak poznawać swoich kumpli, prawda? Może nawet uda mu się nieco poznać Jeremiego! Mieli dużo czasu. Nie ma co porywać się z motyką na słońce. - Popisowy numer? Zobaczysz na co mnie stać przy jeziorze. Każda osoba która choć raz została w Hogwarcie na święta wie, że będzie się działo- zaśmiał się i przejechał opuszkami po strunach gitary a ta zadźwięczała w znajomy sposób. Wyjść. Nie tylko na jezioro ale i do nawiedzonej chatki. Tłum. Dużo ludzi. Dużo słońca. Tom nie był pewien czy jest na to gotowy. Dopiero co postanowił wyjść do ludzi, wyjść na zewnątrz a oni chcieli ruszyć w przygodę. Jeśli powie, że zostanie pomyślą, że się boi. Tom nie bał się prawie niczego. Przełknął cicho ślinę - Jasne, nie ma problemu- powiedział z uśmiechem na ustach zerkając na dwójkę zapaleńców. Miał tylko nadzieję, że Matt również postanowi tam iść i pomoże przetrwać mu te piekło. Piekło w postaci wakacji. On najbardziej wiedział co przeżywa.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nie miał na myśli niczego złego ani tym bardziej nie chciał przesadnie narzekać na swój los, a jednak młody Dunbar wypomniał zarówno jemu, jak i Heaven ten mały mankament. - Ej, ej, nikt tu nie biadoli. Nie udało się, trudno, chociaż faktycznie niewiele brakło. – Westchnął ciężko, bo na świeżo rzeczywiście mocno przeżywał tę porażkę. Minęło już jednak sporo czasu i jak łatwo się domyślić przez to że Slytherin nie zdobył Pucharu Quidditcha świat jakoś wcale się nie zawalił. I to nie tak, że się nie starał. W meczu dawał z siebie wszystko, a i w Pucharze Domów starał się zdobyć jak najwięcej punktów, ale sam uważał, że życie nie kończy się na takich głupich rankingach. Wiedział jednak, że i Jeremy stroi sobie żarty, więc nie pieklił się o nic. - Widzisz gdzieś saksofon? Poza tym… póki co nie chciałbyś tego słyszeć. Mogę śpiewać razem z Heaven albo robić jej chórki. – Mruknął w odpowiedzi na słowa Gryfona, niechętnie przyznając się do tego, że rozwój jego umiejętności gry na instrumentach jeszcze trochę potrwa. Był niecierpliwy i chociaż nie brakowało mu determinacji, jakoś trudno było mu szczerze powiedzieć, że nie może się pochwalić swoim talentem. Kiedy Tom się odwrócił, Matthew na chwilę się wyłączył. Chyba za bardzo skoncentrował się na tym kremie i plecach przyjaciela. Nie wiedzieć czemu miał małe opory, ale już po chwili jego dłonie powędrowały wzdłuż łopatek chłopaka, wcierając kolejną warstwę filtru. Delikatny, ale nie za bardzo, ruch – nie mógł przecież wyjść przy tym na jakąś ciotę. Tak jak sama czynność zdawała mu się przyjemna, tak odetchnął z ulgą, kiedy wreszcie odrzucił krem na bok. Czyżby za bardzo przejął się tym jak przed nim wypadnie? Zupełnie tak, jak gdyby dawał jakiś cholerny występ. Przeklął samego siebie w myślach, starając się powrócić do dyskusji. - Nawiedzona chata? Ty sam jesteś nawiedzony, Jerry. – Burknął na tę propozycję, ale wcale nie dlatego, że mu się nie podobała. Ot, nie miał jeszcze okazji, żeby odgryźć się Gryfonowi za wcześniejsze śmieszki z jego planu o stworzeniu tutaj basenu. Zaraz po tym wziął go jednak pod ramię, uderzając pięścią w jego bok. – Ale dobra, idziemy. Tylko potem mi nie płacz, że chcesz w ręce jakieś pięknej panny, która otrze Twoje łezki i oczyści Twoje sny albo że trafisz na oddział specjalny w Mungu i nikt więcej Cię nie zobaczy. – Dodał wreszcie, spoglądając przy tym na Toma. No pięknie, teraz zaczął jeszcze zgrywać bohatera. Z drugiej strony… faktycznie się nie bał. Pewnie dlatego, że nie wierzył w takie bzdety. Bo co tam mogli spotkać? Jakiegoś ducha albo poltergeista? Halo, nie było to dla niego nic nowego.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Tak się składa, że to Jeremy siedział co roku w Hogwarcie na święta i po chwili wytężenia mózgownicy odkrył, że faktycznie kilku chłopaków przygrywało na instrumentach w te wieczory. Tom faktycznie tam był, tylko zwyczajnie nie zwracał na to większej uwagi, kiedy to obok były piękne dziewczyny, które próbował zaciągnąć pod jemiołę. - Jak nie saksofon, to może nerwy? - wyszczerzył się do niego psotliwie, jednocześnie przyznając mu rację, że instrumentu tutaj nie wyczarują - trzeba byłoby zaciągnąć języka u Krukonów czy się znają na transmutowaniu przedmiotów w saksofony, a znając relacje Matta i Elijaha, wolałby im tego oszczędzić. Ucieszył się, że Heaven przytaknęła pomysłowi wejścia do opuszczonej i nawiedzonej chatki. Tak na dobrą sprawę sądził, że ślizgoni będą pytać co mogliby tym zyskać idąc w takie miejsce, a tu proszę, bez absolutnie żadnych wątpliwości przytaknęli. To dla Dunbara była wyśmienita wiadomość. Nie ma to jak chodzić w opuszczone miejsca w grupie - w towarzystwie trudniej jest oszaleć. Posłał jeden uśmiech do Falka, będąc pewnym, że każdy Gryfon zgodzi się na takie niebezpieczne szaleństwo. Och, chyba zapomniał im wspomnieć, że to może grozić uszczerbkiem na zdrowiu. Powinien o tym mówić czy lepiej zostawić im ten element jako niespodziankę? Jeśli chciał podzielić się tą wiedzą, to niestety pomysł przepadł, bowiem Heaven całkowicie pochłonęła jego uwagę. Z wielkim bananem na twarzy zgodził się na rozsmarowanie kremu na plecach. Zmysł dotyku koncentrował się na każdym ruchu jej dłoni. To było przyjemne. Bardzo przyjemne, co było widać po jego błogiej mimice. Miał dzisiaj szczęście, jak nic. - Nawiedzony nie może być przystojny, hola cwaniaku. - zaprotestował ze śmiechem, ale wcale nie czuł się urażony, tylko raczej rozbawiony. - Chciałbyś, co? - szturchnął go zaczepnie i suszył zęby. - Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Poza tym, gdyby któreś trafiło do Munga to mam tam kontakty. - popatrzył po reszcie. - Zapewniam, że Matta stamtąd nie wypuszczą. A i będziemy mieć pod ręką piękną dziewczynę, to jak dla mnie raj w nawiedzonym miejscu. - zerknął na Ślizgonkę z czarującym uśmiechem na ustach. Miał ochotę wstać i pójść tam od razu, póki się jeszcze nie rozmyślili.
Chciałam korzystać z tych wakacji i na każdą propozycję mówić tak. To była ostatnia chwila, żeby wykorzystać resztki swobody, więc nawet taka głupota jak wycieczka do nawiedzonej chaty była dobrą rozrywką, z której nie warto było rezygnować. Za rok, zamiast tego będę niańczyć rozwydrzone dziecko. Wyrzuciłam szybko tę myśl z głowy i skończyłam rozsmarowywać olejek na plecach chłopaka. Wtarłam resztki w swoje uda i spojrzałam na nich, zbierając się do wstania. - Spoko, jak kogoś będzie trzeba uspokajać, to służę pomocą. Obronie was - zaoferowałam się, zerkając z uśmiechem na Jerrymy'ego. Raczej nie miałam żadnych większych lęków, a już na pewno nie obawiałam się nawiedzonego domu. Nawet, jeśli były jakieś duchy, to niewiele to zmieniało. Towarzystwo duchów potrafiło być całkiem w porządku, a z całą pewnością nie było groźne. Jak to było, bać się należy żywych, tak? Wyciągnęła z torby butelkę whisky i niewielką torebkę, do której ją spakowała. Sama nie mogła pić, ale z przyzwyczajenia zabrała na wycieczkę szkolną alkohol, nie przemyślała tego do końca, ale to nie mogło zaszkodzić. Zawsze mogła uratować jakąś przynudnawą imprezę przed katastrofą. Narzuciła torebkę na ramię i poprawiła kapelusz, rozglądając się.
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Tom też niezbyt widział gryfona. Nie rozglądał się, skupiał się bardziej na gitarze i by nie pomylić słów. Nie od dziś było wiadomo, że panny leciały na gitarę. Zawsze jak siadał i zaczynał grać to wokół zbierały się ludzie, którzy kołysali się w rytm muzyki a ci bardziej śmiali nawet próbowali z nim śpiewać. Mieli w Hogwartcie coś takiego jak działalność artystyczna, chór i nie wiadomo co jeszcze, ale nie widział zbyt wiele osób na to uczestniczących. A szkoda. Nauka gry na gitarze to było coś niesamowitego. Chociaż co on tam może wiedzieć. Był samoukiem. już od najmłodszych lat matka zastępcza go zachęcała. - Ja tam kiedyś z chęcią posłucham jak grasz na saksofonie- powiedział kiedy ten już skończył go smarować kremem. Swoją drogą to było niesamowite uczucie móc w końcu poczuć jego dłonie na sobie. Wolał teraz o tym nie myśleć. Starał się hamować (przynajmniej publicznie) swoje uczucia. Jeszcze Matt sobie o nim pomyśli nie wiadomo co. Zagrożenie życia? Tym to akurat by się nie przejmował. Gdyby tak było to w życiu nie zgodziłby się na grę w therie z matem. Tam to dopiero można było ucierpieć! Jednak nic poważnego się nie stało. Tom nawet ze swojego eliksiru uzdrawiającego nie skorzystał. Matt miał trochę mniej szczęścia, ale też poradził sobie całkiem nieźle. Nawiedzona chatka? To była pestka. To, że od roku miał fobie społeczną to była całkiem inna sprawa. Gryfon prychnął słysząc komplementy w kierunku ślizgonki. Mogła wiać póki jeszcze miała czas. On by osobiście uciekał słysząc takie teksty w swoim kierunku. Jednak kiedy zobaczył butelkę w jej dłoniach to jego oczy aż się rozbłysły a na ustach pojawił się jeszcze większy uśmiech. - Ja to rozumiem. Mam nadzieję, że się podzielisz tą ładną buteleczką, piękna- mruknął.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Miał szczerą nadzieję, że nikt nie przytargał tutaj nadprogramowego saksofonu i tym samym nikt nie będzie od niego wymagał tego, by pochwalił się swoimi postępami. Wyglądało na to, że jego oczekiwania się spełniły, za to Jeremy opatrzył jego wypowiedź złośliwym komentarzem. Przez te upały nie miał chyba siły wymyślić dobrej riposty, dlatego spojrzał na niego wyłącznie spode łba. - Bardzo śmieszne. – Westchnął, ale widać po nim było, że nie ma niczego kumplowi za złe. Ot, potrzebował po prostu jakiegoś zimnego piwa albo innego trunku, który chociaż na chwilę pozwoliłby mu zapomnieć o palącym słońcu. W każdym razie, jeśli Dunbar myślał, że nie uda mu się namówić Ślizgonów na podróż pełną przygód, to naprawdę się mylił. Nie zawsze trzeba było coś zyskać, nieraz wystarczyło pokazać innym, że ma się stalowe nerwy. To też była jakaś korzyść. A czego by nie powiedzieć, przedstawiciele Domu Węża raczej nie chcieli wyjść na takich, co to przestraszą się na wieść o jakiejś nawiedzonej chacie. Zresztą Matthew prawdopodobnie zgodziłby się na cokolwiek, jeśli tylko oznaczało to spędzenie czasu w cieniu. Nadal nie był to basen, ale plan brzmiał w porządku. - W takim razie lepiej idź w pobliżu Jerry’ego. – Mruknął w odpowiedzi na słowa Heaven, nijak nie odnosząc się do linii obrony przyjętej przez swojego przyjaciela. Stwierdził, że wystarczająco już ze sobą podyskutowali. Można było poklepać się po ramieniu i pośmiać, bo i to lepsze rozwiązanie niż rzucanie się sobie do gardeł. - Dzięki, jak nauczę się czegoś sensownego, to na pewno się pochwalę. – Nie spodziewał się takiej reakcji ze strony Toma, ale musiał przyznać, że zrobiło mu się jakoś milej na sercu. Nadal jednak cieszył się, że nie mają do dyspozycji takiego instrumentu. Musiał się najpierw podszkolić, jeśli nie chciał z siebie zrobić kompletnego idioty. - Dobra, w takim razie spotkajmy się w pobliżu tego baru w obozowisko, ok? Kupię nam po jakimś zimnym piwie na drogę. – Dodał na sam koniec, nie mogąc już powstrzymać się przed pokusą zakupu jakiegoś trunku ze sporym dodatkiem kostek lodu. Żeby tylko nie wyjść na największego alkoholika w grupie, obiecał że załatwi taki orzeźwiający napój dla całej reszty.
zt. x4
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
On nie przyszedł do namiotu. On wpadł do środka z głuchym łomotem z powodu szarpnięcia wywołanego magią i wiatrem burzy pustynnej. Ledwie zrozumiał jaki popełnił błąd, a było już za późno na odwrót. Teleportacja wstrząsnęła nim porządnie, gdy wylądował z hukiem na tyłku, dodatkowo na stoliku pełnym owoców. Jęknęło mu się z szoku, a po chwili z bólu. Nie był pewien co go wywołało, ale sądząc po czymś mokrym i ciepłym na policzku to zapewne twarz. Chwila, czy mu oderwało się trochę skóry?! To by tłumaczyło piekący i upierdliwy ból. Leżąc sobie na złamanym stoliku uniósł dłoń do twarzy i dotknął palcami własnej, ciemnej krwi. Hm, zbyt ciemna i gęsta, a więc za mało ostatnio pił. Nie ma to jak krytyka wobec własnej krwi w takiej sytuacji. Doprawdy, chyba jeszcze trwał w szoku. - Brawo, Jerry… brawo. Au. - jęknął do siebie i przedramieniem zasłonił oczy z bezsilności. Podniósł się do siadu przez co stolik pod jego tyłkiem zatrzeszczał. Sprawdził czy nie zgubił nigdzie ręki ani nogi, jednak po pierwszych oględzinach okazało się, że wszystko jest na miejscu. Serce waliło dziko w jego klatce piersiowej, bowiem pierwszy raz od dwóch lat znalazł się tak blisko rozszczepienia. Jeszcze nie przypomniał sobie słów dyrektora ani plemiennego wodza. Uznał, że mu po prostu nie wyszło, ot, zdarza się najlepszym. Zsunął się z połamanego stolika na posłanie Matthew, które było aktualnie najbliżej. Wykrzywił się z bólu i to tylko spowodowało dodatkową falę, wszak policzek ma poharatany dotkliwie. Niestety nie miał lustra, a więc powinien chyba o nie kogoś poprosić. A że nie wyjdzie w takim stanie to wypada napisać list. Sięgnął po koszulkę… Matthew (była najbliżej, słowo honoru), zwinął ją w kłębek i przytknął do policzka. Wypuścił powietrze z płuc, gdy zabolało. Zacisnął zęby i doczłapał do swojego posłania, do plecaka, z którego wyciągnął zeszyt. Podczas gdy szukał długopisu krew kapała po jego dłoni, na biały podkoszulek i kartki. - Nosz kuźwa, nie kap tak. - zniecierpliwionym ruchem odsunął zeszyt i wkurzony wyrzucał całą zawartość plecaka na podłogę. Gdzie ten przeklęty długopis?!
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Z nudów miał ochotę wybrać się na spacer po wiosce, ale zaraz pożałował tego pomysłu. I tak daleko nie zaszedł, przegonił go silny wiatr, który wzbił w powietrze drobiny piasku. Wolał uniknąć bezpośredniego spotkania z burzą piaskową, dlatego powrócił do względnie bezpiecznego namiotu, narzekając po drodze na te pieprzone warunki pogodowe, które jakby nie patrzeć, popsuły im końcówkę wakacji. Kiedy znalazł się tuż przed wejściem do ich przenośnego schronienia, usłyszał głośny rumor. Zupełnie tak, jakby ktoś lub coś wpadło do środka i zaczęło przewracać znajdujący się tam asortyment. Niewiele myśląc, przyśpieszył więc kroku, żeby dowiedzieć się, co jest źródłem tego hałasu. Musiał wyglądać na porządnie zaskoczonego, kiedy ujrzał sylwetkę swojego kumpla. - Na Merlina, Jerry. Co Ci się stało?! – Niemal wykrzyczał, widząc jak z twarzy jego gryfońskiego kompana na wszystko wokoło kapie jaskrawoczerwona posoka. Martwił się o chłopaka, szczególnie że ten zdawał się gorączkowo czegoś szukać, a on nie miał zielonego pojęcia czego. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że cała ta sytuacja wygląda groźniej niż się tego spodziewał, a w rzeczywistości rany Jeremy’ego nie są śmiertelne i w gruncie rzeczy jego przyjacielowi nie stało się nic poważnego. A że nie przejmował się już tak bardzo jego stanem zdrowia, to zwrócił w końcu uwagę na to, czym przedstawiciel Domu Lwa zdecydował się obłożyć swój zakrwawiony policzek. - Kurwa mać, Jerry! To jedna z moich ulubionych koszulek! – Zaczął więc zawodzić jak pięcioletnie dziecko, któremu ktoś odebrał cukierki. Zastanawiał się nad tym czy płyny ustrojowe Dunbara w ogóle dadzą się wyprać. No nic, na razie trzeba było postawić jakoś Gryfona do pionu. Westchnął więc ciężko, starając się nie myśleć o swojej pobrudzonej garderobie, a zamiast tego zbliżył się do swojego kolegi z zamiarem pomocy. - Czego szukasz? Nie dasz rady rzucić jakiegoś leczniczego zaklęcia? Mam Cię zaprowadzić do medyka? – Próbował na cokolwiek się przydać, bo nie oszukujmy się, magia uzdrowicielska nie była jego najmocniejszą stroną. Potrafił rzucić jakieś najprostsze zaklęcia, ale nie był pewien czy w tych okolicznościach jego umiejętności wystarczą. Dunbar w tej kwestii był o wiele lepszy, dlatego Matthew dziwił się, że chłopak sam póki co nie ogarnął swoich obrażeń. Może jednak źle ocenił jego stan? Może było to coś poważniejszego? Teraz to było mu trochę głupio, że tak pieklił się o swoją koszulkę.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Niemal podskoczył słysząc znienacka podniesiony głos Matthew. Zaprzestał poszukiwań i odwrócił się do niego, mrużąc przy tym oczy. Miał ochotę warknąć "A co, nie widać?" jednak w porę ugryzł się w język. Zgromadzona frustracja i dodatkowy ból nie dawały mu prawa do wyżywania się na przyjacielu. Tak na dobrą sprawę dobrze, że tu przyszedł, mógł mu pomóc. - Oderwało mi kawałek policzka, zabawne, co? Cholera wie jak dużo. - w każdym jego pospiesznym geście poszukiwania pieprzonego długopisu było widać tłumioną agresję. Przerzucał swoje rzeczy wysoce zirytowany. - Zaraz wypierdzielę wszystkie te szmaty, nie mogę niczego znaleźć. - warknął bardziej do siebie niźli do Matthew, który musiał być naprawdę wstrząśnięty pobojowiskiem, jakie urządził Jeremy zwyczajną teleportacją. Nie znalazłszy tego, czego szukał, sięgnął po swój śpiwór, na którym dotychczas spał i zaczął go wytrząsać jedną ręką. Chodziło chyba o same wyładowywanie złości niż faktyczne szukanie czegoś, do pisania. Przecież nie wyśle Carmelce listu pisanego własną krwią. Wyprostował się nagle słysząc kolejny okrzyk Matthew i w końcu popatrzył na niego dłużej. Na twarzy Jeremy'ego widać było długo, bardzo długo tłumioną złość i frustrację. - Odkupię ci twoją koszuleczkę, może z nadrukiem jednorożca? - zapytał bardzo zgryźliwie i oderwał ją od policzka, co przypłacił głośnym syknięciem z bólu. Dopiero teraz odsłonił obrażenie i choć sam go nie widział, tak wiedział, że nie jest byle powierzchowną ranką. Za bardzo piekło. Zamrugał i przełknął ślinę, aby znieść nowy bodziec, przesunął się na kolanach do połamanego stolika i wygrzebał stamtąd swoją różdżkę, która na szczęście przeżyła upadek. Wycelował jej kraniec w pokrwawioną koszulkę Matthew i cichym sykiem z bólu i złości trzykrotnie nakładał niewerbalne "Chłoszczyść" na materiał. Wyszło tylko raz, a i tak nie wyczyściło wszystkiego. Zostały różowe plamy, które powinny zostać potraktowane silniejszym zaklęciem niż wypowiadanym przez tak wzburzoną osobę. Rzucił koszulkę w stronę chłopaka. - Masz tę swoją pieprzoną koszulkę. No sorry, pożyczyłem, by mi nie leciało po szyi. - nie potrafił się uspokoić, aż trząsł się z tłumionej złości. Akcje w piaskowej jaskini, poruszenie tematu rodziny, gorzki uśmiech Moe, która wydawała się co chwila na niego o coś zła... nie miał już na to sił. Pamiątka po bludgerze - siniak na udzie - też dawał się we znaki, a i nie miał już żadnych papierosów. Nie dogadywał się już z dziewczynami mimo, że próbował. Wszystkie starania szły się pierdzielić, a i przy okazji rozszczepił sobie kawałek policzka. Nic więc dziwnego, że go nosiło, a wraz z każdym jego ruchem w namiocie robił się syf nakrapiany gdzieniegdzie jego krwią. - Jak ja mam kurwa rzucać zaklęcia lecznicze, skoro nie widzę rany? Nie idę do żadnego medyka. Potrzebuję pieprzonego lustra, ale takie ma Carmel. Nie mogę znaleźć ani długopisu ani atramentu, nosz cholera jasna. - zakrył wierzchem dłoni policzek, z którego raz po raz kapały duże krople krwi. Wkurwiały go. Wyglądał zancznie gorzej niż było to w rzeczywistości. Ze złości rzucił plecakiem w ścianę namiotu, a w jego oczach pojawiły się oznaki zwyczajnej, ludzkiej udręki. Nie potrafił przypomnieć sobie żadnego zaklęcia transmutacyjnego, co mogłoby pokazać odbicie twarzy. Trząsł się z emocji, więc samoleczenie musiało chwilę poczekać kosztem bólu, do którego nie był aż tak przyzwyczajony. I dopiero kiedy z bezsilności usiadł, zobaczył przy stoliku długopis. Uparł się na niego, więc sięgnął i namazał na brudnej kartce prośbę do Carmel o pilne pożyczenie lusterka. Jednak widząc swoje nieczytelne pismo, zgniótł wiadomość i po prostu jęknął. Nie miał sił. Nie wiedział co ma zrobić. Oparł czoło o swoje kolano i zamilkł, spięty niczym struna od toksycznego gniewu.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nie pamiętał, kiedy ostatnio widział Jeremy’ego w takim stanie i nie miał wcale na myśli jego rozszarpanego policzka. Gryfon wręcz kipiał ze złości, a Matthew zaczynał się naprawdę obawiać o to, że zaraz oberwie, a po tym ciosie będzie wyglądał jeszcze gorzej niż jego kumpel. Nadal zastanawiał się jednak nad tym, co się w ogóle wydarzyło, bo przecież Dunbar nie oderwał sobie tego płata skóry sam, czyż nie? - Spokojnie. Powiedz mi czego szukasz. – Próbował jakoś opanować sytuację, ale jego starania spoczęły na niczym. Zdał sobie również sprawę z tego, że wybrał beznadziejny moment na robienie Jerry’emu wyrzutów z powodu wykorzystania jego koszulki. Przecież to była nadal tylko koszulka. Miał już przepraszać, ale komentarz Dunbara poważnie go wkurwił. Niby powinien wiedzieć, że chłopak nie miał niczego złego na myśli i to była wyłącznie kwestia jego spapranego nastroju, ale trudno było mu nie zareagować. - Pierdol się, Dunbar. – Wysyczał więc przez zęby, spoglądając jak przedstawiciel Domu Lwa odrywa jego koszulkę od swojego policzka. Dopiero teraz Gallagher mógł go zobaczyć w całej okazałości i musiał przyznać, że nie wyglądało to za ciekawie. Musiało boleć jak cholera… Szlag by to, nie będą się przecież w takich okolicznościach wykłócać o jakieś brudne ubrania czy o to, że lubi facetów. Postanowił wybaczyć Dunbarowi tę zgryźliwą uwagę, nawet mimo nieudanej próby rzucenia przez niego zaklęcia Chłoszczyść. Jak się nie doczyści, to jakoś to przeżyje. Zdecydowanie wolał stracić jedną ze swoich ulubionych koszulek niż najlepszego przyjaciela. Złapał więc zręcznie odrzuconą przez Jerry’ego koszulkę, po czym podał mu ją z powrotem. - Weź to jednak zakryj. Kupię sobie nową. Bez jednorożca. – Jego słowa może i nie brzmiały jak przeprosiny, ale w bliskich relacjach powinny one wystarczyć i zostać odczytane właśnie w taki sposób. Na to przynajmniej liczył, bo nie było czasu na kajanie się przed sobą. Musieli ogarnąć tę ranę Dunbara, bo przecież zawsze mogło mu się wdać jakieś zakażenie czy coś. Ślizgon nie za bardzo się na tym znał, ale wiedział, że trzeba to jakoś zaleczyć i najlepiej by było zrobić to jak najszybciej. Nie pomyślał tylko o tym, że umiejętności Jerry’ego na nic się zdadzą dopóki ten nie widzi swoich własnych obrażeń. Lusterko rzeczywiście by mu się przydało. Może i Carmel je miała, ale wypisywanie do niej listów i długie oczekiwanie na odpowiedź chyba nie było najlepszym pomysłem. Zresztą Matt widział jaki roztrzęsiony jest jego kumpel. Nawet pomimo tego że znalazł długopis, nabazgrał nim tak, że zaraz zgniótł swój liścik, jęcząc tylko z bólu i bezsilności. Gallagher potrafił go zrozumieć. Właściwie na jego miejscu zachowywałby się pewnie podobnie i również ubrudziłby jego koszulkę, gdyby tylko ta znajdowała się najbliżej niego. - Zostaw to. – Miał na myśli długopis i kartkę papieru. – I zaczekaj tu, ogarnę jakieś lusterko i JAKOŚ sobie z tym poradzimy, ok? – Mruknął nieco ciszej, znacznie spokojniejszym tonem, widząc że Jeremy również spasował. Miał nadzieję, że pod jego nieobecność nie zrobi niczego głupiego. Czas był ich wrogiem, więc Matthew nie kontynuował tematu, a zamiast tego wybiegł z namiotu, urządzając sobie małą wycieczkę po wiosce. Wpadał biegiem do wszystkich dziewcząt, próbując wybłagać od nich cokolwiek, w czym Dunbar mógłby się przejrzeć. Wreszcie jedna się nad nimi zlitowała i pożyczyła swoje lusterko, z którym to chłopak powrócił do swojego kompana. - Takie wystarczy? – Zapytał, bo duże to lusterko z pewnością nie było. Ot, takie tam maleństwo, które przedstawicielki płci pięknej zwykły nosić w swoich kosmetyczkach. – I możesz mi powiedzieć, co tak dokładnie się wydarzyło? – Dodał zaraz, chcąc poznać okoliczności, w jakich Jerry nabawił się takiego krwotoku.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Krew pulsowała w skroniach, a on sam trząsł się od złości, której nie umiał uspokoić. Chciał coś zniszczyć, rozwalić, rzucić w kąt, zmusić mięśnie do maksymalnego napięcia, by zabolały z protestu. Zawsze był wesołkiem, casanovą, ale miał już dosyć. Brakowało mu pozytywnych bodźców, które mogłyby go naładować energią, tak potrzebną, by się nie załamać. Potrzebował pogadać i to bardzo, a jednak zawsze pojawiało się coś, co odciągało uwagę i temat nigdy nie mógł paść. Jęknął z bezsilności i odkleił wierzch dłoni od rozoranego polika. Bolało jak diabli i to go tylko nakręcało do cedzenia słów przez zęby i ich bolesnego zaciskania. Uspokajanie go, kiedy nosiło go ze złości, nie było dobrym posunięciem. Otrzeźwiał raczej przy nakazie odpierdolenia się niż przy próbach dowiedzenia się co się stało. Policzek to nic. On w swoim wnętrzu po prostu wył. A musiał się jakoś trzymać, by się nigdy nie złamać. Morgan nie miała racji. Nie można być poważnym, a problemy trzeba obracać w żart. To potrzebne. Zerknął na niego groźnym wzrokiem, kiedy oddawał koszulkę. Nie odpowiedział nic, tylko po nią sięgnął, bowiem miał dość kapania, ciepłego łaskotania po brodzie i szyi. Czy to nie może już przyzwoicie skrzepnąć? Ileż można? Nabrał powietrza w płuca i wypuścił je ze świstem. Wyczuł, że Matthew spoważniał i spasował, a więc nie musiał dostawać przeprosin, bo dostał już jego spojrzenie. W tej relacji to wystarczy. - Przecież kurwa nie będę paradować z taką mordą po obozowisku. Zaraz zlecą się opiekunowie, a nie mam ochoty oglądać ich gęb i słuchać jojoczenia, że tego i tamtego nie wolno. - warknął ze złością, jednak już nie ukierunkowaną na Matthew, a na całą tę sytuację. Nie ruszał się, ręka mu opadła, a on sam oparł się plecami o szafeczkę. Oddychał ciężko, szybko i zamknął oczy próbując odciąć się od palącej złości. Średnio mu to wychodziło. Coraz mocniej zaciskał palce na zwiniętej koszuli, kłykcie pobielały, gdy ponownie kumulowała się w nim złość. Nieumyślnie z jego różdżki, którą trzymał wciąż między palcami, wyleciała czerwonawa smuga światła, która zrobiła w jego śpiworze milion dziur. Zszokowany popatrzył na swoją broń i zabrał z niej dłoń. Czuł ulgę, gdy coś niszczył, a wszystko to przez burzę emocji. Matthew wrócił, popatrzył na niego przekrwionymi oczami i sięgnął po lusterko. To, co zobaczył w odbiciu nim wstrząsnęło. Nie chodziło o policzek, a o wyraz oczu - zmęczonych, udręczonych czymś i wściekłych. Naprawdę tak patrzył na przyjaciela? Poczuł wstyd, jednak nie umiał się jeszcze uspokoić ani podziękować. - Teleportowałem się. - dwa słowa wypowiedziane na wydechu. - Ta, wiem, już pamiętam, że nie wolno, ale zdenerwowałem się i musiałem szybko iść. - nie miał najmniejszej ochoty słuchać słów jakim jest debilem. CZUŁ TO. - Matthew, ja mam kuźwa dość. Zmęczony jestem, nic mi się ostatnio nie udaje. Nawalam na całej linii. Dziewczyny to zaraz zaczną przede mną uciekać i co chwila wpadam w jakieś tarapaty. Z jednej strony to czadzior, ale z drugiej... - potarł kłykciami powiekę. - Starzy chyba rzucili na mnie jakąś klątwę, kiedy grozili mi, że będę nieudacznikiem. Pieprzyć ich, no ale kuźwa jak to inaczej wyjaśnić? Nawet egzaminy poszły mi słabo. - wykrzywił usta w złości i przypłacił to syknięciem, kiedy mięsień policzka się poruszył. Odsunął więc koszulkę, już nią nie rzucał, a odłożył i z odrazą spoglądał na ranę. Sięgnął po butelkę wody i wylał na kawałek koszulki Matthew, bo niczego innego pod ręką nie miał. Ręce mu się trzęsły, to trzeba przyznać.