C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Choć pokryte warstwą piasku, szkielety niegdysiejszych domostw wyraźnie odznaczają się na tle monotonnego krajobrazu pustyni, lecz nie jest to jedyny powód, przez który trudno przeoczyć ruiny – wisi nad nimi aura, która zdaje się przyciągać wzrok, a na ciele (pomimo panującego tu upału) wywołuje gęsią skórkę. Mimo że atak nundu na wioskę Mji miał miejsce kilkadziesiąt lat temu, historia o tym jak upadła w jedną noc pozostaje żywa i wciąż wywołuje strach. Dziś próżno szukać tu żywego ducha, zaraza zebrała obfite plony, a członkowie ludu Eneji omijają to miejsce szerokim łukiem, mówiąc, że wciąż wisi nad nim klątwa.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać duży potencjał magiczny, przedmioty, pieniądze itp. Jednak możesz też zachorować, poważnie się poranić lub stracić galeony. Kości w tej lokacji można rozegrać tylko raz.
1 - Podczas przechadzki między budynkami dostrzegasz ślady pazurów znaczące niektóre ze ścian. Są ogromne i tak głębokie, że nie zatarły ich nawet liczne burze piaskowe. Zafascynowany/a, zapominasz patrzeć pod nogi, potykasz się o coś twardego, przykrytego warstwą piasku i upadasz, czemu towarzyszy głośny trzask kości – bynajmniej nie Twoich. Kiedy podnosisz głowę, okazuje się, że znalazłeś się twarzą w twarz z połowicznie zagrzebaną w piachu ludzką czaszką. Upadłeś prosto na szkielet, a potknąłeś się o piszczel nieszczęśnika. Dostrzegasz sakiewkę, która należała najwyraźniej do pogrzebanego w piasku człowieka. Jesteś nieco posiniaczony i masz stłuczone kolano, ale za to bogatszy o 20 galeonów – jeśli odważyłeś się sięgnąć po pieniądze. 2 - Ostrożnie przechodzisz pomiędzy zniszczonymi budynkami, obserwujesz pozostawione przez dawnych mieszkańców przedmioty, zaglądasz w różne zakamarki, ale wygląda na to, że nie ma tu nic ciekawego – ani klątwy, ani porzuconych skarbów, jedynie niewyraźny, mdlący odór, który równie dobrze może być wytworem Twojej wyobraźni. Kiedy dochodzisz do wniosku, że tracisz tylko czas, do Twoich uszu dochodzi ciche, słabe skomlenie dobiegające z jednej z ruder. Kiedy zaglądasz do środka, dostrzegasz małego onyo leżącego przy martwej matce – szczeniak jest słaby, ewidentnie wygłodzony. Przeżył jako jedyny z całego miotu.
Rzuć kością jeszcze raz:
Parzysta - dajesz zwierzęciu wody i zabierasz go ze sobą. Jeśli masz min. 10 pkt z ONMS i odegrasz dwie sesje, w których uwzględnisz jak dbasz o zdrowie szczeniaka i w jaki sposób starasz się go udomowić, możesz go zatrzymać. W innym wypadku udaje Ci się go uratować, ale musisz go oddać w ręce tubylców. Nieparzysta - próbujesz zabrać liska ze sobą, ale zwierzę okazuje się być w naprawdę fatalnym staniem - nim udaje Ci się mu pomóc, umiera na Twoich rękach.
3 - Wchodzisz do jednej z mniej zniszczonych chatek; okazuje się, że również jej wnętrze jest całkiem nieźle zachowane, jesteś w stanie bez problemu wyobrazić sobie jak to miejsce wyglądało za czasów swojej świetności. Twoją uwagę przykuwają zdobione gliniane dzbany – coś podpowiada Ci, że warto sprawdzić co znajduje się w środku.
Rzuć kością jeszcze raz:
1, 2, 3 - przerzucie ewidentnie Cię myliło, w środku znajduje się tylko pył. 4, 5 - z początku wydaje Ci się, że jednak nic tu nie ma, lecz po chwili wyczuwasz palcami nierówność. Kiedy sięgasz głębiej, udaje Ci się wyciągnąć ozdobną fiolkę wypełnioną veritaserum (1 użycie). 6 - trzeba było najpierw tutaj zajrzeć! Wewnątrz naczynia drzemał serket, który, przestraszony nagłym dotykiem, ukłuł Cię kolcem jadowym. Zostałeś zarażony klątwą serketa - musisz zgłosić się do miejscowego uzdrowiciela lub napisać dwa wątki w szpitalu świętego Munga.
4 - Każdemu stawianemu przez Ciebie krokowi zdają się towarzyszyć ledwo słyszalne szepty, których nie sposób zrozumieć. Można by potraktować je za wytwór wyobraźni, zdają się jednak nasilać w chwili kiedy zbliżasz się do jednego ze zrujnowanych domków. Wyglądem odbiega od pozostałych, choć czas odcisnął na nim swoje piętno, wyraźnie widać, że był niegdyś pełen ozdób – tak z zewnątrz, jak i w środku. Wygląda na to, że jest to chata szamana i choć jest zniszczona, udaje Ci się wejść do środka.
Rzuć kością jeszcze raz:
Parzysta - nieważne czy szepty były prawdziwe, czy też nie – najwyraźniej stały po Twojej stronie, gdyż po rozejrzeniu się wewnątrz, znajdujesz zapisaną prostymi runami księgę. Jest podniszczona i momentami trudno ją rozszyfrować, ale po poświęceniu jej czasu udaje Ci się odczytać opisy kilku stosowanych przez szamana rytuałów. Zyskujesz 2 punkty z czarnej magii. Nieparzysta - wygląda na to, że szepty miały być ostrzeżeniem. Wchodząc do środka, aktywujesz magiczne zabezpieczenie, które miało chronić czarnomagiczne sekrety miejscowego szamana – jest to klątwa, która wypala niegodnym oczy. Na Twoje szczęście potężna niegdyś magia po latach znacząco osłabła, czujesz pieczenie i przez moment robi ci się ciemno przed oczami, ale po chwili częściowo odzyskujesz wzrok. Widziany przez Ciebie obraz jest mocno zamazany, kolory wyblakłe, a same oczy nieprzyjemnie pieką i łzawią. Efekt będzie towarzyszył Ci w następnym wątku.
5 - Od samego początku czujesz się obserwowany, choć nie wiesz skąd bierze się to uczucie. Przemierzasz pokryte piaskiem uliczki, zaglądasz w okna, ale towarzyszące Ci od początku złe przeczucie nie chce Cię opuścić. Okazuje się, że miałeś/aś rację – cienioskrzydły przyczajonym na jednym z wyschniętych drzew przygląda Ci się już od dłuższego czasu, czekając na odpowiedni moment by zaatakować. Dostrzegasz go tuż przed tym jak podrywa się z gałęzi i bierzesz nogi za pas, uciekając co sił w nogach. Czujesz, że z Twojej kieszeni wypadła sakiewka, ale wiesz, że nie masz czasu żeby po nią wrócić. Tracisz pieniądze, ale po długim, wykańczającym biegu (możliwym chyba tylko dzięki adrenalinie) udaje Ci się szczęśliwie uciec. Rzuć dwiema kośćmi – wynik pomnożony przez 10 oznacza utraconą przez Ciebie kwotę. 6 - choć od lat opustoszała, wioska skrywa wiele tajemnic, a także... pułapek, takich jak ta, na którą nastąpiłeś/aś w tym momencie. Nic dziwnego, że jej nie zauważyłeś/aś, była przykryta warstwą piachu. Wpadłeś do wysokiego na półtora metra dołu, w wyniku czego złamałeś rękę. Musisz znaleźć sposób na wyjście z dołu, a ponadto wyleczyć rękę – samodzielnie lub z pomocą kogoś, kto jest potrafi to zrobić.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Miejsce tej tragedii było opuszczone przez kilkadziesiąt ostatnich lat, a piasek zdążył przysypać część elementów składających się na tę ponurą historię. Nundu niekiedy bywał stworzeniem inspirującym, dla niektórych był symbolem potęgi, część czarodziejów miało nawet Patronusy przybierające formę tego upiornego kociska. Tym razem jednak, jego obecność w ludzkim otoczeniu nie doprowadziła do niczego poza śmiercią i zniszczeniem. Jak na tak dawne wydarzenie, szczątki i gruzy nadal wyjątkowo mocno działały na wyobraźnię. Najwyraźniej piasek całkiem nieźle konserwował ślady historii, albo coś ciążyło nad tym miejscem, powstrzymując piasek przed całkowitym zakryciem okolic tego wydarzenia, chociażby dla przestrzeżenia kolejnych zwiedzających. Nawet takie szczegóły, jak ślady pazurów nie zostały zakryte przez burze piaskowe i prawie nie ruszył ich również ząb czasu. Choć może były zbyt głębokie i potężne, by się ich zupełnie pozbyć. Z zamyślenia wyrwały ją potknięcie się i upadek, a chwilę później usłyszała tylko odgłos łamanej kości. Albo kilku. Ze zgrozą otworzyła oczy i w panice rozejrzała się wokół. Na szczęście to nie jej strzeliły gnaty, tylko kościstemu nieboszczykowi, na którego runęła. Natychmiast zerwała się na nogi, chcąc jak najszybciej oddalić się od leciwego trupa, ale podczas podnoszenia się ujrzała przy nieszczęśniku sakiewkę pełną galeonów. W takich sytuacjach nie odmawiała pomocy, zwłaszcza ze strony kogoś, komu już raczej bogactwo nie miało się szczególnie przydać. W tej chwili jednak, nawet szczęśliwe znalezisko nie pocieszało jej jakoś szczególnie - w końcu gdyby faktycznie przez własną nieuwagę zrobiła sobie krzywdy, znikąd nie mogłaby się spodziewać pomocy. Takie głupie narażanie się było nie do końca w jej stylu.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Skłamałby, mówiąc, że nie wie po co tutaj przyszedł. Wiedział – szukał guza, co ostatnimi czasy nie było żadną nowością. Od czasu islandzkiej wycieczki po kopalnianym labiryncie i nielegalnego pojedynku, podczas którego odpadł w pierwszej rundzie, nie spotkało go nic szczególnie interesującego. Tak się zaś składało, że młody Swansea stał się ostatnio niemałym pasjonatem mocnych wrażeń i fakt, że jego życie znów zaczynało stawać się nudne, działał mu na nerwy. To, że w miłości również jakoś nie specjalnie chciało mu się ułożyć dodatkowo utrudniało trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość i podjęcie rozsądnych decyzji. Po co mu rozsądek, kiedy może mieć przygody? Wyszedł z namiotu bez wiedzy siostry, uprzedzając ją jedynie, że zamierza pójść na długi spacer; nie chciał żeby się martwiła, a przy tym obawiał się, że nie puści go samego – a trzeba przyznać, że samotność była mu teraz potrzebna. Wziął ze sobą aparat fotograficzny, trochę suchego prowiantu oraz zapas wody, na głowę wciągnął kapelusz i wyruszył aby zwiedzić nieco bardziej oddalone od oazy miejsca. Na ruiny natknął się zupełnym przypadkiem, choć rzecz jasna słyszał o tym miejscu. Ani myślał je ominąć – szkielety dawnych domostw miały w sobie przerażający urok, który z całą pewnością dobrze wychodził na zdjęciach. Zrobił jedno z oddali, a potem bez chwili zastanowienia ruszył prosto w tamtą stronę. Starał się uszanować to miejsce, mimo że w pewnym sensie obdzierał je z tajemnicy jaką było spowite. Chwytał w nozdrza ciężki zapach kojarzący się ze śmiercią, zwracał uwagę na każdy pojedynczy detal. Zdołał zrobić kilka zdjęć nim przy następnym nieszczęsnym kroku stracił grunt pod nogami i zaczął spadać. Poczuł, że serce i żołądek na raz pchają mu się do gardła. Poczuł też coś więcej – coś, za czym tęsknił bardziej niż mogło mu się wydawać; poczuł adrenalinę wypełniającą szybko jego ciało. Upadł, poczuł ból i usłyszał chrupnięcie. Jęknął cicho – żył, chyba.
Podnosząc się znad nieżyjącego nieszczęśnika, ponownie usłyszała trzask kości. Tylko nieco inaczej brzmiący, jakby przytłumiony. No i nie dobiegał spod jej stóp, a z nieco większej odległości. Czy był tu ktoś jeszcze? Kogo miała się spodziewać w tych ponurych okolicach? Nie miała zamiaru oddawać się strachowi. Snucie najczarniejszych teorii też zostawiła sobie na inną okazję. Postanowiła najzwyczajniej zbadać sprawę, choć szykowała się na najgorsze. Nawet po różdżkę sięgnęła, choć za grosz jej nie ufała i wolałaby uniknąć scenariuszy zawierających rzucanie zaklęć. - Halo? - podniosła głos, aby następnie stwierdzić, że to, co powiedziała, mogło zabrzmieć nieco głupkowato. Ale miało służyć do komunikacji, a nie wskazywać na erudycję dziewczyny. Po przejściu kilku kroków dojrzała zza niewielkiej wydmy kapelusz, a zaraz po nim, albo raczej w nim, żywą osobę. Chyba cierpiącą. - Ciebie też zaatakował jakiś umarlak? - zagadnęła, próbując zorientować się, z kim ma do czynienia. Na pierwszy rzut oka była przekonana, że to ktoś ze szkoły. Niczego więcej nie udało jej się jednak stwierdzić. I czemu tak miauczał? Różdżkę schowała za paskiem, galeony ukryła w kieszeni. Była gotowa na konfrontację. Podchodziła co prawda z wolna i ostrożnie, ale te jęki na tyle ją niepokoiły, że chęć pomocy stała się w niej na tyle silna, by, częściowo przynajmniej, zagłuszyć wszelkie pozostałe instynkty.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Adrenalina szybko zadziałała jak trzeba, sprawiając, że ból stał się zjawiskiem tak nieistotnym, że właściwie zapomniał o jego istnieniu. Powoli otworzył oczy, które w panice zacisnął podczas tego jakże krótkiego lotu, dotknął głowy by upewnić się, że jej sobie nie uszkodził, a potem zerwał się do pozycji siedzącej, rozglądając się wokół siebie. Co tak chrupnęło?! Na Merlina, to aparat, był zupełnie pewny, że to aparat, na własne nieszczęście zdjął go z szyi; chyba poczuł się tu trochę zbyt pewnie. Z góry dobiegło go dziewczęce wołanie. Czy to nie miała być przypadkiem opuszczona wioska? Głos dobiegał z daleka, ale kiedy zamarł w bezruchu, starając się wyczulić słuch, odniósł wrażenie, że słyszy zbliżające się kroki skrzypiące delikatnie na wszędobylskim piasku. – Halo! Tutaj! – krzyknął ku górze i rozejrzał się za aparatem raz jeszcze. W końcu go dostrzegł – leżał za jego plecami i na pierwszy rzut oka nie stało mu się nic poważnego, bo wszystkie części były w całości. Zadarł głowę, unosząc dłoń by osłonić oczy przed słońcem. Miał chyba szczęście, kojarzył tę dziewczynę z obozu, a przy tym i ze szkoły. Była chyba uczennicą, choć tego nie był akurat taki pewien. – Umarlak? – zawołał z niepokojem – Są tu jakieś inferiusy? Na Merlina, a mówili żeby tutaj nie przychodzić. Nawet nie żartował, był skłonny uwierzyć, że w pustynnej przeklętej wiosce można znaleźć coś podobnego. Nie dostrzegł przy tym słowa "też" wskazującego na to, że i ona stała się ofiarą zrujnowanej wioski. Chciał wyciągnąć rękę po aparat żeby upewnić się, że wszystko w nim w porządku i właśnie wtedy dostrzegł to, co wcześniej jakoś mu umknęło – jego ręka wyginała się pod nienaturalnym kątem. Kiedy to zauważył, zdał sobie sprawę z tego, że w istocie boli go dość mocno. – Jasna avada, chyba złamałem rękę. – powiedział na tyle głośno, by go usłyszała. Powoli wstał, otrzepał się z piasku (choć w miejscu takim jak to był to zabieg raczej pozbawiony sensu) i zdrową ręką podniósł aparat, by przewiesić go sobie przez szyję. – Jak nie pomożesz mi wyjść to dołączę do armii umarlaków... – podniósł na nią oczy i spojrzał błagalnie. Ton jego głosu wyraźnie wskazywał na to, że jest skazany na jej łaskę; całe szczęście, że duma nie przeszkadzała mu w proszeniu o podobne przysługi.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Na widok, choć być może bardziej po usłyszeniu dosyć znajomego głosu starszego Krukona, przyspieszyła kroku na tyle, na ile rozsuwający się pod stopami piasek jeszcze na to pozwalał. Pokonała dzielącą ich odległość i ze zdezorientowaniem analizowała słowa jednego z bliźniąt Swansea, jednocześnie, jakby automatycznie, rozglądając się za Elaine. Co mu przyszło do głowy, aby bełkotać o inferiusach? - Jesteśmy w miejscu, w którym lata temu Nundu urządził krwawą rzeź. Raczej nie w celu tworzenia inferiusów. - upomniała potłuczonego maga zanim zaczęła się zastanawiać nad scenariuszami, które sprawiłyby, że jego słowa mogłyby mieć wiele wspólnego z prawdą. W końcu miejsce było opuszczone od lat. Zapewne w momencie ataku nie było pustą i pozbawioną zasobów wioską. Gdyby tak jakiś czarnoksiężnik upatrzył sobie dowolny skarb należący do kogoś z mieszkańców, taka masakra wyrządzona przez magiczne stworzenie mogłaby być świetną wiadomością dla potencjalnego łupieżcy. Albo jeszcze lepszą dezinformacją dla okolicznych miejscowości i mediów w rękach ludzi ze złymi zamiarami i dużymi czarodziejskimi umiejętnościami. Potem już nic nie stało na przeszkodzie, by ze zwłok uczynić bezwolnych zombie-strażników bazy wypadowej jakiegoś czarnego charakteru, albo ich grupy. ... Jej własna narracja przyprawiła ją o dreszcze. Nadeszła zatem najwyższa pora, aby urwać te domniemania i skupić się na jeszcze-żywych osobach z najbliższego otoczenia. - Trzymasz się? Obawiam się, że spacer w stronę wioski, czy obozowiska może trochę potrwać. - zapowiedziała ze zmartwieniem i zaniepokojeniem w głosie, choć liczyła się z tym, że do chłopaka jeszcze nie do końca dotarło to, co się stało. Czekająca ich podróż w tym stanie mogłaby się okazać zbyt długim i wyczerpującym przedsięwzięciem. Póki co, Moe wolała nie wspominać, że przy złamaniu ból mógł w pewnym momencie zacząć na tyle się nasilać, że nie tylko przebieranie nogami, ale w ogóle ustanie na nich byłoby nie lada wyczynem. Magicznej pomocy nawet nie próbowała oferować. Elijah był dużo bardziej wprawnym czarodziejem od niej. I to niezależnie od dyspozycji.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Można było wybaczyć mu plecenie głupot, uderzył się wszak przed momentem w głowę i choć nie stało mu się w nią nic poważnego, był w dość dużym szoku. On sobie tutaj upada, łamie rękę (dobrze, że jednak nie aparat), a niezbyt dobrze znana dziewczyna zaczyna mówić mu o umarlakach, stojąc w miejscu, którego nie mógł dostrzec. Nic dziwnego, że nieco się wystraszył, choć „strach” być może nie był najlepszym słowem... zaniepokoił się, ale i zaciekawił. Spotkanie z inferiusem – tego jeszcze przecież nie przeżył i po prawdzie to chętnie by spróbował. Nie śmiał jednak wyrazić tej chęci na głos, pewien, że zostałby uznany za wariata i do w dodatku zupełnie słusznie. – Chętnie bym się trzymał, ale nie mam czego. – burknął chyba niezbyt sympatycznie. Szybko, właściwie natychmiastowo zrobiło mu się głupio i odchrząknął, odwracając na moment spojrzenie. Powinien ją przeprosić? Nie chciał być niemiły, chociaż trzeba przyznać, że sytuacja nie sprzyjała dobremu humorowi. – Chrzanić trudną podróż, chciałbym stąd wyjść. Musisz... to znaczy... pomóż mi wyjść, proszę. – podszedł do ścianki pułapki i zagryzł wargę, zastanawiając się jak stąd wyjść. Nie sądził żeby dziewczyna miała na tyle siły żeby móc go wyciągnąć; w normalnej sytuacji po prostu by się wspiął, ale złamana ręka uniemożliwiała mu właściwy chwyt, a i bez tego byłoby to trudne. W ostateczności mógł spróbować za pomocą metamorfomagii wydłużyć nogi na tyle żeby jakoś się wdrapać, ale miał świadomość, że drastyczne zmiany wzrostu nie były najlepszym pomysłem i wolał uniknąć podobnych zabiegów. – Może wyczaruj linę? Sam bym to zrobił, ale, cholera, jestem praworęczny. – ponownie podniósł na nią wzrok, starając się ignorować narastający w prawym przedramieniu ból. Wtem tchnęła go nagła myśl; przymrużył powieki, patrząc na nią podejrzliwie. – Zaraz, zaraz, a Ty co tutaj robisz? Idealnie w momencie kiedy i ja się tutaj pojawiłem? Może ta pułapka to Twoja sprawka?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Spotkanie z inferiusem było jedną sprawą, jednak przeżycie spotkania z inferiusem brzmiało, jak nieco większa rzecz i zapewne niejeden czarodziej szczyciłby się tym wydarzeniem przez resztę życia. I raczej niezależnie od tego, czy w trakcie kontaktu z takim zombie złamałby, czy też stracił którąś z kończyn. Ale może dość już o umarlakach. Uwaga jednego z bliźniąt Swansea rozbawiła ją i błyskawicznie rozchmurzyła, z czym nawet nie kryła się jakoś szczególnie, bo na jej twarzy wymalował się przychylny uśmiech. Pułapka wyglądała na taką, z której wydostanie się wymagałoby krótkiej, ale jednak wspinaczki, co przy uszkodzonej ręce brzmiało nieco zbyt abstrakcyjnie. Nie było również ułatwień w postaci wystających korzeni, jakiejś skalnej półki, czy dowolnego innego elementu, na którym można byłoby się oprzeć, albo podciągnąć. Pułapka zatem była tym, czym miała być w założeniu. I utrudniała wyjście poturbowanym pechowcom. Pomysł czarowania umyślnie przemilczała, jakby w ogóle nie usłyszała tej propozycji. A po słowach oskarżenia zgubiła jakiekolwiek wyrzuty sumienia odnośnie wykręcania się od udzielenia pomocy zgubnie brzmiącym dla niej czarowaniem. - Tak, idioto, a teraz Cię zasypię w tym dole. Dokładnie taki miałam plan. - zwątpiła w błyskotliwość Elijaha doszczętnie. Złamanie rzuciło mu się na mózg, czy bez tego również był z niego taki półgłówek? Przewróciła oczami i ze zrezygnowaniem opadła do pozycji siedzącej. Przez kilka sekund z pełną premedytacją machała radośnie nogami nad 'przepaścią', na której dnie znajdował się Krukon. - Posłuchaj. Poszukam liny. Albo jakiejś długiej gałęzi. W tym stanie, nawet jeżeli potrafisz, raczej się nie teleportuj. Jesteś tu jeszcze ze mną? - ostatnie pytanie miało na celu przetestować przytomnośc umysłu starszaka. Nie czekając jednak na odpowiedź, Davies zaczęła się rozglądać nad rozwiązaniem całej niefortunnej sytuacji. W ruinach mogłyby się znaleźć jakieś deski, może nawet nie wszystkie byłyby doszczętnie zniszczone. Przed sobą nie musiała kryć, że sprytem starała się uniknąć rzucania zaklęć. Co innego przed Swansea.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Wzruszył ramionami, próbując ratować swoją dumę, choć skrycie był zmuszony przyznać jej rację. Jego podejrzenia może w istocie nie były najjaśniejszym przebłyskiem krukońskiego intelektu... choć z drugiej strony miał do nich pełne prawo! Ile ona miała lat? Z czternaście? Co takie dziewczynki robią same na środku pustyni, w dodatku w opuszczonej wiosce, na której rzekomo (oby) ciąży jakaś przebrzydła klątwa? Oparł się barkiem o ścianę pułapki i westchnął ciężko, przesuwając wzrok z samej dziewczyny na całkiem zgrabne łydki, które majtały tuż obok niego. Gdyby był w nastroju do żartów, mógłby z łatwością ściągnąć ją na dół, złamana ręka sprawiała jednak, że nie miał ochoty przebywać tu dłużej niż trzeba było. No i takie zachowanie chyba jednak nie do końca leżało w jego naturze – tego typu głupota to raczej domeny Jerry'ego. Zamyślił się chyba, bo do rzeczywistości przywróciło go dopiero jej pytanie. Zamrugał, bo zorientował się nagle, że najwyraźniej zapomniał, że wypada robić to od czasu do czasu i skinął głową. Sam również się rozejrzał, bo kiedy wyprostował się porządnie, okazało się, że może zajrzeć poza krawędź dołu. Wyciągnął też rękę i pomacał grunt nad nim, nie odnosząc oczywiście żadnego skutku – właściwie wcale nie spodziewał się, że mógłby tym coś osiągnąć. – Liny pewnie nie będzie, ale gałąź chyba tak... mogę trochę urosnąć jeśli będzie potrzeba, ale wolałbym nie, to trochę nieprzyjemne. – podniósł z ziemi kapelusz, który spadł mu z głowy przy upadku i założył go na swoje miejsce. Słońce grzało nieprzyjemnie i czuł, że zaczyna się denerwować. – Ale zamiast czekać, może użyj po prostu accio? Albo w ogóle „carpe retractum”, chociaż wtedy musiałabyś do mnie zejść. Jak dobrze znasz transmutację? Z mojej koszulki dałoby się zrobić całkiem niezłą linę. – myślał na głos, zarzucając ją propozycjami. Nie dostrzegł tego, że dziewczyna unika rzucania zaklęć, myślał raczej, że zwyczajnie nie dostrzega licznych możliwości jakie dawała jej różdżka. – Długo tu jesteś? Znalazłaś coś ciekawego? – dodał z nieskrywanym zaciekawieniem. Żal mu było, że jego wycieczka skończyła się tak szybko – właściwie zanim zdążyła się porządnie zacząć. Czuł, że ruin mogą skrywać nie tylko wiele świetnych ujęć, ale i tajemnic... ale wiedział też, że nie da rady już ich odkryć. Ręka bolała go do tego stopnia, że pobladła nie tylko jego skóra, ale i włosy, którym coraz bliżej było do bieli.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Jeżeli była mowa o klątwach, miejscach dawnych tragedii i opuszczonych, zrujnowanych wioskach na środku pustyni, bardziej podejrzanym okazałoby się omijanie tego rejonu przez Moe, niż wizyta w nim. Takie lokacje przyciągały ją, budziły wspomnienia, działały na wyobraźnię. Można byłoby śmiało stwierdzić, że miała do nich sporą słabość. Co jednak, gdy nie była w stanie nacieszyć się danym miejscem, ponieważ zmuszona była ratować skórę jakiegoś, oskarżającego ją o zastawanie pułapek, pogruchotanego oszołoma? - Jeżeli masz wyjść z moją pomocą, to na moich warunkach. Koniec ociągania się, bo jeszcze mi tam zemdlejesz z bólu, a wtedy rzeczywiście ktoś pomyśli, że usiłowałam Ci zrobić krzywdę. - po raz kolejny kompletnie zignorowała czarodziejskie rady. Żeby jednak nie gadał o tym zbyt wiele i nie domyślił się nie wiadomo czego, pospiesznie pobiegła w stronę najbliższego, zasypanego piaskiem domu. Czy raczej tego, co z niego zostało. Ku jej uldze, pomimo, że był niemalże w całości wykonany z położonych na sobie kamieni, same drzwi wejściowe, w tej chwili wyrwane z zawiasów i rzucone na piasek, zrobione były z desek. I nawet kilka belek miało się względnie dobrze. Postanowiła zabrać całość, która wcale nie okazała się taka ciężka. Oby nie okazała się również bardzo spróchniała i bezużyteczna. - Mam drzwi zbite z desek. Tylko teraz nie wiem, czy wskoczyć z nimi do Ciebie, porozdzielać i powbijać belki pojedynczo w piasek, a potem kolejno stawiać na nich kroki ku górze, czy masz jakiś lepszy plan. - oczywiście, że zakładała z góry, że genialnym 'lepszym' planem będzie czarowanko. I jeszcze przed odpowiedzią chłopaka czuła, że za chwilę może zostać wyprowadzona z równowagi. Co jednak mogła poradzić w towarzystwie osoby, której magia wypełniała każdą sekundę życia i każdą tkankę? - Znalazłam kościotrupa. Nie, nie ruszał się. Najwyraźniej on też padł ofiarą moich pułapek, więc na przyszłość lepiej uważaj. - jej głos był jednocześnie kpiący i rozbawiony, przy okazji zdradzał zniecierpliwienie i poniekąd rozczarowanie, że zamiast zwiedzać ruiny, będzie ją czekała eskorta Krukona do medyka. Nie wspominając już o tym, że czuła się mocno zagubiona i niepewna w swoich pomysłach. Może kombinowanie nad niemagicznymi rozwiązaniami było dla niej całkiem naturalne już od dłuższego czasu, ale chyba nigdy wcześniej nie chodziło o wykręcanie się od czarowania podczas pomagania drugiej osobie. - I spotkałam... metamorfomaga. - wydukała po chwili, przyglądając się Elijahowi, jakby właśnie zobaczyła co najmniej rwącą rzekę ciągnącą się między pustynnymi widmami. Oczywiście. Bliźnięta Swansea! Czy istniała szansa, że były rozwiązaniem dla jej problemów? Znały się na rzeczy. Było to dla nich więcej, niż naturalne. Dlaczego dotarło to do niej dopiero teraz? Po chwili ciszy i opamiętaniu się z doznanego olśnienia i szoku zorientowała się, że przez cały ten czas miała lekko rozchylone z zaskoczenia usta. Zaczęła więc, niezbyt subtelnie, pluć piaskiem. Parszywy wiatr.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Byli w takim razie w pewnym sensie podobni, oboje nie potrafili przejść obojętnie obok tego typu miejsc, choć chyba kierowały nimi inne pobudki. U Elijaha były to przede wszystkim zdjęcia, od zawsze dla dobrego ujęcia był w stanie zrobić wszystko – wcisnąć się tam, gdzie nie powinien, stać nieruchomo przez godzinę, czy wybrać się na pustynię, mimo że z całego serca nienawidził upałów. No, tak było do niedawna, teraz kierowało nim coś więcej... zdjęcia wciąż były na pierwszym miejscu, to jasne, ale z tyłu głowy miał nieodłączną potrzebę pakowania się w niebezpieczne sytuacje. Nie zawsze był tego świadom, choć ostatnimi czasy nauczył się zauważać kiedy nad rozsądkiem brała górę potrzeba adrenaliny... czy jednak robił cokolwiek, by temu przeciwdziałać? Niekoniecznie. Dlatego więc tkwił w dole ze złamaną ręką i mimo że bolało go jak diabli, bez wahania zrobił by to jeszcze raz. – Jak już przy Tobie stanę, też będziesz taka twarda? – mruknął niby to z niezadowoleniem, choć tak po prawdzie był całkiem rozbawiony. Stanął na palcach żeby móc lepiej widzieć co takiego wyczynia dziewczyna, szukając czegoś odpowiedniego i ku jego uciesze poszło jej to całkiem sprawnie. Nudził się w tym dole, słońce paliło go w ramiona, a ręka pulsowała silnym bólem, przyprawiając go o mdłości ale i sprawiając, że czuł, że żyje. – Myślisz, że są wystarczająco mocne żeby po nich przejść? Pokaż mi to. – w gruncie rzeczy jej wejście tutaj nie stanowiło zagrożenia, że utkną to na zawsze, jeśli bowiem drzwi okazałyby się spróchniałe, mogłaby zwyczajnie wspiąć się po nim z powrotem na górę. Poczekał aż dziewczyna wsunie do środka znalezione drzwi i obejrzał je z bliska, udając, że się na tym zna. Tu popukał pięścią, tu nacisnął, pogładził je dłonią, a po tym szeregu zabiegów podniósł głowę. – Nadadzą się. Spróbuję wejść po nich po skosie, będziesz musiała podać mi rękę. – rozejrzał się czy aby na pewno niczego tu nie zostawił i wziął głęboki wdech. Miał nadzieję, że nie okażą się ani zbyt słabe, ani zbyt śliskie... naprawdę chciał już stąd wyjść. Jeśli coś pójdzie nie tak, najwyżej obije sobie tyłek. – Na Merlina, jakbyś się nie napatoczyła to sam zostałbym takim kościotrupem. Mam szczęście... tylko mnie nie zostawiaj. – nie był osobą skłonną do paniki i teraz też był od niej daleki, ale mimo wszystko wyczuć w nim można było niepokój, który sugerował, że jego słowa nie były wcale żartem. Naprawdę bał się, że mogłaby go tutaj zostawić i będzie musiał radzić sobie sam. Po raz ostatni sprawdził stabilność drzwi, po czym, pochylony nisko, zaczął się po nich wspinać. Przez pierwsze dwa kroki trzymał się drzwi, potem natomiast wyciągnął do dziewczyny rękę, licząc, że ta pomoże mu się stąd wydostać.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Rzeczywiście pomysł użycia całości drzwi jako schodka, od którego można było się wybić, brzmiało jak solidny i nie przekombinowany pomysł. Był sporym uproszczeniem idei Moe. Przynajmniej dopóki drewno trzymało się kupy. Wiara w trafność przekonań Tiary Przydziału nieco się w dziewczynie odbudowała. Tylko, czy słusznie, biorąc pod uwagę zamiłowanie do adrenaliny i poczucia zagrożenia? - Jakoś dużo gadasz. Złamałeś sobie coś, że tak bajdurzysz? - oczywiście przekazała Elijahowi drzwi, a gdy Krukon już wywnioskował, co powinien z nimi i ze sobą zrobić, podała mu rękę i wspólnymi siłami sprowadzili go z powrotem na względnie bezpieczny grunt. Taki, co najwyżej, dotknięty klątwą, nic poważnego. Nie mogła się jednak powstrzymać przed wyrzuceniem z siebie uszczypliwej, niezbyt lotnej uwagi. Wystarczyło już, że oparła się pragnieniu zepchnięcia go na zbity łeb w dół, z którego usiłował się wydostać, gdy wyciągnął dłoń w jej stronę. - Wspaniale, wspaniale. Gdybym nie zastawiła na Ciebie tej pułapki, nigdy nie zdobyłabym Twojej wdzięczności. - zgrywała się, kuląc się, zacierając dłonie, uśmiechając krwiożerczo pod nosem i używając tonu jakiejś ropuszej wiedźmy. A potem mina jej się zmieniła. Wszystko się w niej zmieniło. W wypowiedzianym w następnej chwili zdaniu, każdym atomem swojego istnienia wyrażała, jak bardzo zależało jej na tym, o co miała w niedalekiej przyszłości poprosić i jak bardzo liczyła na pomoc Elijaha, a potem również na dyskrecję. Choć tak dosłownie to nie miała zamiaru przedstawiać swoich dalekosiężnych planów komuś, kto był, siłą rzeczy, nadal bardzo jej obcy. Aktualnie to nie był również moment na to, by składać jakiekolwiek propozycje, oczekiwać pomocy, albo snuć opowieści. - Będę miała do Ciebie sprawę. Ale teraz już stąd spadajmy. Potrzebujesz pomocy z tą ręką? Masz pamiątkowe fotki? - po pierwszym zdaniu, jakby zupełnie wyjętym z jej dotychczasowych wypowiedzi pod każdym względem, ponownie wróciła 'do siebie'. Ważniejszym było bowiem, aby się stąd zabrać, otrzymać fachową, lekarską pomoc i pozwolić emocjom nieco opaść.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Przewrócił oczyma, ignorując wszelkie jej uwagi i rzeczywiście przestając już gadać bez sensu, nawet jeśli z jej strony był to tylko żart. Wspiął się po drzwiach i choć nie było to może tak łatwe, jak mogłoby się wydawać z boku, z pomocą Gryfonki ostatecznie wyszedł na powierzchnię i odetchnął z ulgą. Na Merlina, wyjście na powierzchnię było tak przyjemne, że wydawało mu się, że nawet powietrze jest tu bardziej rześkie, choć przecież przez cały ten czas wystawał głową ponad brzeg pułapki (i do tego było cholernie nagrzane i nieprzyjemne). Prychnął z rozbawieniem na tę jej wiedźmią szopkę i popatrzył na nią dla odmiany z góry, nie z dołu. Czuł, że powinien w jakiś sposób okazać jej wdzięczność, ale nie bardzo wiedział jak miałby to zrobić. – Masz u mnie dług, mogę dać Ci to na piśmie – oznajmił wesoło, ignorując ból ręki – Elijah – dodał, gdyż zorientował się, że wobec gorączki wydarzeń ostatnich chwil zupełnie zapomniał o dobrych manierach i wcale jej się nie przedstawił. Liczył przy tym na rewanż, bo nie potrafił przypomnieć sobie jej imienia (co nie byłoby zbyt dziwne nawet gdyby znał ją lepiej, zawsze miał z tym problem). Podał jej lewą rękę, bo prawa była niestety bezużyteczna. – Sprawę? Szybka jesteś z tym długiem. – powtórzył po niej nieco bezmyślnie, zastanawiając się o co takiego może chodzić. Czy miała prośbę akurat do niego i szczęśliwie się na niego natknęła, czy może mógł to być ktokolwiek i zwyczajnie jej się napatoczył? Uniósł nieznacznie brew, zerkając na nią z zaciekawieniem. O proszę, jak nagle wyładniała, jaką miała słodką minkę, aż serce topniało na sam widok i od razu miało się ochotę zgodzić na absolutnie wszystko. Szkoda było sił na utrzymywanie metamorfomagii, która, choć była dla niego codziennością i nie skupiał się wcale na trzymaniu jej w ryzach, bez przerwy czerpała z jego magicznej mocy. Dlatego też jego włosy pociemniały i straciły nieco na wyglądzie, na twarzy pojawiło się kilka piegów i przebarwień, a na prawym przedramieniu pojawiła się paskudna, zajmująca niemal całą jego powierzchnię blizna po ranie szarpanej i poparzeniach kwasem. Nigdy dotąd nie pokazywał jej nikomu poza Elaine, która była zresztą obecna przy jej powstaniu i w innych okolicznościach najchętniej nie zmieniałby tego stanu rzeczy. Trzeba jednak przyznać, że ze wszystkich stałych poprawek swojego wyglądu jakie stosował na co dzień, kamuflaż tak dużej blizny był tym, co pochłaniało najwięcej energii i zwyczajnie rozsądnie było go teraz zdjąć. Na szczęście zaraz przycisnął tę rękę do swojej piersi i ze zdjętej z siebie koszulki zrobił prowizoryczny temblak, na którym ją zawiesił. – Mogę pójść sam, jeśli chcesz jeszcze pozwiedzać, dam sobie radę, pamiętam drogę. A jak nie to najwyżej wpadniesz kiedyś na moje kości, masz w tym chyba wprawę. Czekaj, zrobię Ci pamiątkowe zdjęcie, chcesz? – sięgnął po zawieszony na szyi aparat lewą, niewprawioną do tego ręką. Nie będzie to pewnie arcydzieło fotografii, ale jeśli uda mu się odpowiednio ustawić sprzęt na stabilnym podłożu, powinno wyjść w porządku.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zaskoczył ją tym przedstawieniem się i jednocześnie trochę się zmieszała. No tak, oficjalne poznanie się było dosyć istotnym elementem, jeżeli to nie miało być ich ostatnie spotkanie poza wspólnymi lekcjami. Oczywiście już wcześniej doskonale znała jego imię, jego bliźniaczkę, czy artystyczne skłonności jego rodziny. Swansea w Hogwarcie byli w końcu całkiem popularni. Ale o istnieniu Davies nikt szerzej nie miał pojęcia. I, jak dla niej, mogło się to utrzymywać jak najdłużej. Zwłaszcza mając na uwadze jej cele na drodze magicznego rozwoju. - Moe. A to już chyba nie z dzisiaj. - zrewanżowała się bez ociągania i bez zbędnego wchodzenia w szczegóły. Nie wstydziła się swojego nazwiska. Lubiła je i używała go z dumą, ale ograniczała się z tym tylko do sytuacji, w których pełne przedstawienie się było absolutnie niezbędne. Na co dzień wolała być Moe. Po prostu Moe. Jej drugie zdanie było uwagą na temat ramienia Elijaha, jednak z pewnością nie dało się tu wyczuć jakiegoś negatywnego wydźwięku, kpiny, czy złośliwości. Wręcz przeciwnie, Gryfonka trochę rozumiała temat blizn, opowiadanych przez nie historii i wstydliwości w obyciu z nimi u niektórych osób. Trochę nie dziwiła się chłopakowi, że postanowił ją zakrywać, zwłaszcza, jeżeli nie było to dla niego zbyt duże wyzwanie ani obciążenie. A estetyka i wygoda, chociażby w postaci tego, że nie musiał opowiadać wszystkim o okolicznościach nabycia szramy, z pewnością były tego warte. - Dotrzemy tam razem. Wcale nie ma gwarancji, że w pojedynkę trafimy do wioski o własnych siłach. A ze zdjęciem... Daj mi chwilę. - w jednej chwili rzuciła się biegiem z powrotem w stronę ruin, do zapamiętanej lokacji swojego potknięcia się o szkielet. Niedługo potem wróciła do Elijaha, trzymając w dłoniach dwie części złamanej kości ramienia i szczerząc się niekontrolowanie. Jeżeli mieli to uwieczniać, to wypadałoby jakiś symbol ich spotkania mieć również na kliszy.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Przekrzywił nieznacznie głowę kiedy wypowiedziała swoje imię. „Moe”? Doszukiwał się w wyrazie jej twarzy jakiejś kpiny, ale nie odnalazłszy jej, stwierdził, że albo musi to być ksywka, albo jej rodzice cechowali się specyficznym poczuciem humoru. Z drugiej strony... brzmiało to specyficznie, w pewnym sensie uroczo, a do tego zapadało w pamięć. No i zdawało się do niej pasować. – Nie, z lutego. – odpowiedział nieco ciszej, trochę speszony, że zwróciła na to uwagę. Nie dziwił jej się, będąc na jej miejscu również najpewniej by się tym zainteresował, a przecież i tak nie dopytywała go o szczegóły. Doceniał to, nawet jeśli nie było tego po nim widać i był jej za to wdzięczny. Czekał na nią cierpliwie i uniósł nieznacznie brew kiedy powróciła do niego z kośćmi trzymanymi w rękach. Zaraz zaśmiał się, pokręcił głową i włączył aparat. Po chwili ustawiania się w taki sposób by zrobić to dobrze tylko jedną ręką pstryknął kilka zdjęć, na wypadek gdyby któreś wyszło niewyraźne. – Spróbuję wywołać to gdzieś tutaj i dam Ci je jak tylko będą gotowe. Idziemy? – machnął ku niej ręką, zachęcając ją żeby się ruszyła – bierzesz to na pamiątkę? – dodał, mając oczywiście na myśli kości. Czy je jednak wzięła, czy nie, ruszyli w stronę obozu.
Wolne popołudnie postanowił przeznaczyć na zwiedzanie pobliskich terenów, zaś szczególnie ciekawiły go ruiny osady Mji, która niegdyś została podobno zrównana z ziemią na skutek ataku Nundu. Wiele słyszał o tym stworzeniu, jego niszczycielskiej sile, dlatego też chciał zobaczyć do czego naprawdę jest ono zdolne. Słońce nie przypiekało już tak mocno jak w środku dnia, toteż wędrówka po pustyni nie była aż tak uciążliwa. Miał wrażenie, że nawet zerwał się leciutki, nieco chłodniejszy niż zwykle wiatr, co wyraźnie napawało go entuzjazmem. Nienawidził upałów, więc nic dziwnego, że do tego czasu siedział w namiocie. Wreszcie jednak ruszył swoje cztery litery, a że był człowiekiem raczej aktywnym, to i szybko udało mu się dotrzeć do celu. Musiał przyznać, że ten widok robił wrażenie. Na niektórych ścianach nadal widoczne były jeszcze ślady pazurów Nundu. Fragmenty ścian pękały na skutek piasku i wiatru, zaś wokoło nadal można było zobaczyć ludzkie kości. Cholera, chyba nawet nie chciał sobie wyobrażać co przeżywali ludzie podczas spotkania z tym stworem. Przechodził właśnie obok kolejnego muru, na którym ślady ostrych pazurów były jeszcze bardziej widoczne niż wcześniej. Tak ogromne i głębokie, że nie zatarły ich nawet liczne burze piaskowe. Zafascynowany swoim odkryciem zupełnie zapomniał o tym, żeby patrzeć pod nogi. Wystarczyła chwila, kiedy runął jak długi na ziemię. Przeklął głośno, słysząc głośny trzask. Przez moment miał wrażenie, że odniósł jakieś obrażenia, ale jak się okazało to nie był odgłos jego kości. Zresztą ból nie był tak intensywny, by faktycznie coś mu się stało. Za to gdy podniósł głowę, dostrzegł przed twarzą ludzką czaszkę. No, piękne spotkanie z legendarnymi, przysypanymi już piachem tubylcami. Miał już opuszczać ten teren i właśnie w tym momencie dostrzegł obok szkieletu sakiewkę. Czyżby należała do zmarłego? Zajrzał do środka i szczerze mówiąc, trochę się rozczarował. Liczył na znacznie ciekawsze znalezisko, a trafił jedynie na marne dwadzieścia galeonów. Tak czy inaczej zdecydował się zabrać płócienny woreczek ze sobą. W końcu złote monety nie przydadzą się już na nic trupowi. Schował sakiewkę do kieszeni i podniósł się z ziemi, otrzepując z ubrania pozostałe drobinki piasku. Był nadal posiniaczony i obolały, a już szczególnie doskwierało mu stłuczone kolano. Uważał jednak, że była to mała cena za tak wartościową wycieczkę. Nie chciał skłamać, ale było to do tej pory jedno z najbardziej interesujących miejsc, jakie odwiedził na Saharze. Słońce powoli jednak zachodziło, a on nie chciał ryzykować nocnym spacerem po pustyni. Znacznie łatwiej byłoby mu się wówczas zgubić. Jeszcze raz objął więc wzrokiem ruiny Mji, po czym udał się w drogę powrotną do osady ludu Eneji. Miał nadzieję, że zdąży jeszcze popróbować jakichś lokalnych przysmaków z wioskowych stoisk, bo zaczynał się robić cholernie głodny.
Kostka: 1
zt.
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Chciała tutaj przyjść odkąd tylko usłyszała o tajemniczych ruinach. Nie dowierzała, rzecz jasna, w legendy jakoby wioska miała być przeklęta, nie miała za to wątpliwości, że będzie ciekawym miejscem do zwiedzenia. Ataki nundu zawsze wiązały się z ogromnymi tragediami... i choć, rzecz jasna, niezbyt uśmiechało jej się żerowanie na cudzym nieszczęściu, tak miała nadzieję, że dostrzeże tutaj ślady tego tajemniczego, przerażającego, ale i fascynującego zwierzęcia. Czytała o nim nie raz, widziała podobizny w książkach i zastanawiała się jakie to uczucie, wiedząc, że nadchodzi śmierć, i że ma ona cztery łapy. Tak bliskie spotkanie z czymś tak niebezpiecznym budziło w niej ekscytację. Właśnie dlatego rozglądała się po wiosce z dużą szczegółowością, nie chcąc przegapić niczego co mogłoby być dla niej interesujące. Widziała ślady pazurów, dostrzegała w jakim pospiechu porzucona została wioska. Miała przy tym wszystkim dziwne wrażenie, że ktoś ją obserwuje, non stop towarzyszył jej dziwny dreszcz, który w pierwszej chwili potraktowała jako objaw emocji. Z tym, że to nie było to... Cienioskrzydłego dostrzegła późno, ale na szczęście nie za późno. Cieszyła się przy tym, że interesowała się magiczną fauną na tyle, by wiedzieć z jak niebezpiecznym zwierzęciem miała do czynienia. Wzięła nogi za pas kiedy tylko go dostrzegła. Gdzieś po drodze wypadła jej chyba sakiewka, ale nie zważała na to. Liczyła tylko, że nie zgubi drogi do wioski.
Nudziło mu się, a że nie widział nigdzie na horyzoncie ani Toma, ani Jerry’ego, ani Morgan, postanowił udać się na małą wycieczkę i pozwiedzać okoliczne tereny. Nogi same pokierowały go w rejon ruin dawnej wioski Mji, która podobno została zniszczona kilkadziesiąt lat temu przez groźnego Nundu. Cholera, tak jak zdawał sobie sprawę z tego jak niebezpieczne jest to stworzenie, to jednak chciałby je kiedyś zobaczyć. Na razie musiał się zadowolić jednak jedynie widocznymi efektami jego ataku. Szedł powoli, uważając na przykryte częściowo piachem szkielety i przyglądał się uważnie fragmentom niegdysiejszych domostw. Mimo wielkiej tragedii musiał przyznać, że miejsce to robiło wrażenie i dziwił się dlaczego tutejszy lud omija je szerokim łukiem. Cóż, być może nie potrafił się aż tak jak oni utożsamić z dawnymi wydarzeniami. No i przede wszystkim nie wierzył w żadne klątwy. Wiedziony ciekawością wszedł do jednej z chatek, która zdawała się mniej zniszczona niż reszta zabudowań. Jak się okazało, wnętrze również zostało dobrze zachowane, dzięki czemu mógł sobie wyobrazić jak żyli członkowie plemienia z wioski Mji. Uwagę Matta przykuły jednak w szczególności gliniane dzbany. Może pozostały tutaj jeszcze jakieś interesujące lub wartościowe pamiątki po zmarłych? Miał przeczucie, że znajdzie coś w tych naczyniach, dlatego zaglądał do każdego z nich w nadziei, że to jego dobry dzień. Niestety jego przeczucie nie miało nic wspólnego z rzeczywistością. Nie znalazł niczego poza pyłem, od którego o mało co się nie zakrztusił. Chyba powinien jednak częściej odwiedzać kamienną dolinę, tam przynajmniej istniała większa szansa na wyszukanie jakichś drogocennych roślin. Wzdychając ciężko, opuścił to miejsce, chociaż nie żałował, że je zobaczył. Właściwie nad jego historią zastanawiał się aż do samego wieczora. Próbował sobie przy tym wyobrazić jak naprawdę wyglądał atak ogromnego Nundu.
Kostki: 3, 3
zt.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Nie miała pojęcia co się z nią działo. Czas i miejsce na jakiś czas przestały istnieć, by finalnie zmaterializować się ponownie w momencie, gdy niespodziewanie przeteleportowała się w nieznane jej miejsce. Nie była na to przygotowana i zamiast jak zwykle pojawić się w pełnej chwale, stojąc prosto na własnych nogach po prostu uderzyła w pokrytą sypkim piaskiem ziemię, na której wylądowała bez większej gracji, mrucząc coś pod wpływem upadku. - Niech to psidwak jebie... - warknęła, podnosząc się powoli z podłoża. Czy miała pojęcie, co do tego gdzie się aktualnie znajdowała? Ni chuja. Z pewnością nie była to Walia. Tyle była w stanie wywnioskować, gdy tylko rozejrzała się wokół i dostrzegła wokół siebie pustynny krajobraz, a wokół ruiny czegoś, co kiedyś zapewne było jakąś wioską albo miastem. Słońce wisiało wysoko na niebie, ale jednak nie odczuwała jakoś szczególnie skwaru, którego zapewne powinna się spodziewać. Otrzepawszy chociaż powierzchownie swoje ubranie z warstwy piasku i kurzu, ruszyła dzielnie przed siebie. Nie miała pojęcia, gdzie powinna się kierować. Jeśli tylko wiedziałaby, w którym kierunku znajdowała się cywilizacja albo chociaż gdzie mogłaby się najlepiej przeteleportować to byłoby to zupełnie inaczej. Wędrowała pomiędzy zniszczonymi szkieletami domów, które wystawione były na próbę czasu i palącego słońca pustyni. Wyglądało na to, że znalazła się w miejscu niemal całkowicie pozbawionym życia. Poza kilkoma bezużytecznymi przedmiotami codziennego użytku, które gdzieś jeszcze mogły zostać zauważone, nie znajdowało się tu zupełnie nic. I właśnie wtedy usłyszała cichy piskliwy głos małego zwierzęcia. Nie bardzo nawet zastanawiała się nad swoimi działaniami, gdy weszła do jednej z ruder, aby dostrzec tam znajdujące się malutkie onyo: wychudzone, zaniedbane i skomlące przy rozkładających się już powoli zwłokach starszej samicy, która zapewne była matką liska. Oczywiście, że uderzył ja widok jedynego żywego przedstawiciela tego gatunku, który został pozostawiony sam sobie: osłabiony i na skraju wycieńczenia. Jeszcze stojąc w progu domu, ściągnęła z siebie bluzę, którą postanowiła przeznaczyć na kocyk dla liska. Powoli zaczęła się do niego zbliżać, przemawiając do niego cicho, uspokajającym głosem. Wyglądał na tak słabego, że zapewne miałby sił, aby uciekać, gdyby zdecydowała się na nieco mniej subtelne podejście. Niemniej nie chciała się przyczyniać do większej ilości jego stresu. Kiedy była już dostatecznie blisko, złapała go w bluzę, którą trzymała pewnie w ramionach, niejako przytulając do siebie małego onyo. Chwilowo byli tylko oni. Samotne dwie dusze na gorącej pustyni. Huang jednak starała się nie stać bezczynnie w miejscu, bo z tego to z pewnością nic dobrego nie mogło wyniknąć. Zdecydowała się na to, by wyjść z tych ruin i udać się w obranym wcześniej kierunku, licząc na to, że natknie się na jakiegoś czarodzieja albo chociaż zarys jakiejkolwiek ludzkiej osady na horyzoncie.