Przyzwyczajeni do angielskich menażerii klienci w pierwszym momencie mogą się poczuć zawiedzeni widokiem raczej skromnie urządzonego sklepu. Choć i sklepem momentami trudno to miejsce nazwać; brakuje tu półek uginających się pod ogromem produktów i ciężkich klatek, spomiędzy których wyglądałyby smutne zwierzęce oczy. To nie klienci wybierają tu pupili; Mkhuseli zawsze słucha głosów swoich podopiecznych i dba, aby trafiły w dobre ręce. Zdaje się nawet, że każde stworzenie zna osobiście, z imienia i charakteru, dzięki czemu potrafi dopomóc nieobeznanym klientom w znalezieniu najlepszego przyjaciela. Sklep Mkhuseliego słynie z najwierniejszych Onyo, a plotki głoszą, że hodowane przez niego Kumkumbatie potrafią poskromić własny głód. Podobno jednak ten mały sklepik to tylko część prowadzonego przez niego biznesu. Tym jednak mężczyzna nie lubi się dzielić, szczególnie z obcymi, dlatego zainteresowani kupnem niebezpiecznych stworzeń muszą liczyć się z faktem, że mogą zostać odesłani z kwitkiem.
Łańcuch Scamandera - 170g Dodatki (grzebyki, obroże itp) – 8g Klatka dla wybranego zwierzaka – 15g Pokarm dla zwierząt – 2g Dowolna jaszczurka - 25g Dowolny pająk – 25g Dowolny gatunek węża – 70g Kumkumbatia - 20g Dirikrak - 100g
Zwierzęta oznaczone * uznawane są za trudnodostępne, a nawet nielegalne – aby je kupić, należy rzucić kostką.
Spoiler:
1 - Mkhuseli najwyraźniej Cię nie polubił; masz wrażenie, że nie sprzedałby Ci Kumkumbatii, a co dopiero jakiegoś niebezpiecznego stworzenia. Lepiej odpuść; i tak w tym sklepie nie możesz już niczego kupić. 2 - Czymkolwiek chciałeś zaimponować sprzedawcy - wiedzą, doskonałym obyciem czy empatią - osiągasz skutek przeciwny do zamierzonego i szybko zostajesz zbyty. 3 - Mkhuseli zachowuje się dosyć enigmatycznie, ale jawnie Cię nie zbywa. Ostatecznie wychodzi, że obecnie nie jest w stanie niczego załatwić. Możesz jednak spróbować za tydzień. Jeżeli jednak wtedy wylosujesz 1 lub 2, sprzedawca zirytuje się Twoją natarczywością i wezwie straż wioski. 4 - Z góry zostajesz uprzedzony, że Twoje zamówienie to ryzykowny zakup. Dorzuć kostką. Parzysta - wszystko idzie zgodnie z planem, dzięki czemu możesz nabyć stworzenie. Nieparzysta - pojawiły się komplikacje i ostatecznie do zakupu nie dojdzie. Musisz jednak zapłacić połowę ceny stworzenia, które chciałeś nabyć za podjęte przez Mkhuseliego ryzyko. 5, 6 - Masz w sobie coś godnego zaufania; Mkhuseli bez wahania dzieli się z Tobą informacjami i obiecuje zdobyć to, czego potrzebujesz.
Nie był pewny, czy to słońce uderzało mu do głowy, czy może na tym saharyjskim końcu świata naprawdę brakowało mu przyjaciół - nie tych z definicji rozumnych, ponoć martwiących się i próbujących prawić głębokie morały, jakby mieli prawo wtrącać się w jego życie. Ba, jakby w dodatku mieli na to przyzwolenie. Nie, nie, ludzi unikał całkiem świadomie i skutecznie, niezależnie od ilości jadu bazyliszka krążącego w jego żyłach. Kiedy jednak znajdował się bliżej rzeczywistości, potrafiła się w nim odzywać głęboka tęsknota za domem pachnącym wypiekami Pana, za radosnym poszczekiwaniem Chione, za Frytką, która wieczorami zawsze zwijała się w łóżku, z łebkiem wciśniętym pod jego przedramię. Sahara miała to do siebie, że nie była przeznaczona dla ludzi lubujących się w wygodach. I choć posłania w namiotach znajdowały się niemożliwie blisko siebie, sprawiając, że wręcz zasypiało się na plecach co większych lokatorów, to bliskość ta w żaden sposób nie potrafiła rozgrzać serca. Przeciwnie, im cieplej było w namiocie, tym większą pustkę, większą oziębłość czuł wewnątrz. Tułał się bezcelowo po wiosce, nie zaszczycając uwagą sprzedawców, nie mając ochoty na kardamonową kawę ani lokalne błyskotki. Gdyby nie żar lejący się z nieba, będący nie do wytrzymania dla mocno osłabionego ciała, Ezra nie zainteresowałby się budynkiem z trochę zatartym szyldem. Wchodząc, chciał znaleźć tylko odrobiny cienia, wychodząc... miał świadomość, że otrzymał nie to, co chciał, lecz to, czego potrzebował. Mkhuseli nie wyglądał początkowo na przekonanego; pergaminowo szara skóra naciągnięta na kruche kości, nędza wyglądająca z oczu, zbyt przekrwionych, matowych ciężarem smutku spoczywającym na jego umyśle nie stanowiły najwdzięczniejszej prezentacji. Nie było w tym nic niesprawiedliwego - Ezra Clarke nie wyglądał na osobę, która potrafi zająć się sobą, a co dopiero jakąkolwiek inną żywą istotą. Dla wszystkich w pomieszczeniu oczywiste było, że zmarnowany chłopak nie zasługiwał na zainteresowane odwrócenie pyszczka młodego Onyo. Ani na pojedyncze, pełne niespiesznej godności uderzenia puszystego ogonka o ziemię, jakby maluch w istocie poczuł się ucieszony. Paciorkowate oczka zdawały się pytać, dlaczego Ezrze tak wiele czasu zajęło dotarcie do sklepu, który przecież znajdował się niemal w centrum wioski - albo to zmęczenie i wyobraźnia płatały mu figle. Saharyjska menażeria pełna była innych stworzeń, które w innym czasie, w innej sytuacji wprawiłyby go w dyskomfort; kukumbatie swawolnie skaczące po sklepie i próbujące niemądrze pochwycić językiem zdobycz (wolał nie myśleć, do ilu aktów przemocy na mniejszych stworzeniach mogło tu za ich sprawą dochodzić!), budzące respekt feniksy i nieśmiałe dirikraki znajdowały się zaledwie na wyciągnięcie ręki. I choć działo się tu wiele, z łatwością można było stwierdzić, że w tym szaleństwie była metoda. - Ile za malucha? - dopytał, przyklękając na jedno kolano i wyciągając zachęcająco dłoń do uroczego Onyo. Głos Krukona przywodził na myśl niedbałe potarcie o papier ścierny - choć nie ranił, miał w sobie dziwnego, coś w pewien sposób drażniącego. Szorstki wydźwięk nie zdradzał wielkiego zainteresowania, bo i Ezra pytał dla proformy; nie potrzebował kolejnego zobowiązania ani wynikających z niego problemów. Podchodził do życia zbyt racjonalnie, by pozwolić sobie na chwilę słabości, kiedy wszystko działo się tak źle... A jednak pozwolił, by niesamowicie przyjemne futerko z ufnością musnęło rozedrgane palce, a śmiesznie duże uszka połaskotały przedramię, kiedy mały Onyo czujnie nimi zastrzygł. A na koniec pozwolił jednej nieposłusznej myśli przejść w słowo, temu zaś niedaleko było już do czynu. I tym właśnie prostym sposobem namiot trzeci zyskał kolejnego lokatora.
zt
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Podczas akcji ratunkowej w norze tubylcy pozwolili mu spróbować swoich sił w przekonaniu do siebie małego onyo. Wydawało się, że lisek go polubił, ale nic bardziej mylnego. Kiedy tylko Matthew zabrał go ze sobą do namiotu, zwierzak zbuntował się. Zaczął gryźć jego i rzeczy współlokatorów, a ostatecznie uciekł. Ślizgon nie mógł go zatrzymać i nawet nie próbował, rozumiał że jego miejsce znajduje się w dziczy. Tego dnia był jednak wyjątkowo przygnębiony. Już wyobrażał sobie bowiem minę Carmel, kiedy pokaże jej tak uroczy nabytek i powie, że onyo zamieszka razem z nimi w Dolinie Godryka. A szlag by to, miał odłożone trochę galeonów. Co prawda miał za nie kupić porządną miotłę, ale na takiego słodkiego szczeniaczka też powinno mu chyba wystarczyć, czyż nie? Opracował plan działania i chociaż nadal nie był zbyt szczęśliwy z powodu ucieczki swojego pupila (zdążył się już do niego przywiązać), to jednak wyruszył w kierunku sklepu ze zwierzętami. Pech chciał, że po drodze złapała go burza piaskowa, a on nie zabrał nawet z namiotu swojej chusty. Z drugiej strony… nie miało to chyba większego znaczenia, bo po pomocy w ratowaniu onyo i tak jego gardło nadal było obolało i nie pozbył się jeszcze do końca suchego kaszlu. Teraz żywioł szedł wprost na niego, toteż Gallagher podkręcił tempo i zaczął biec ile sił w nogach. W ostatniej chwili przekroczył próg budynku, zamykając za sobą drzwi. Na szczęście nic złego mu się nie stało, choć wyglądało na to, że utknie w sklepie na dłużej. Piach zablokował bowiem wszystkie możliwe wyjścia i już teraz było widać, że ich odkopywanie zajmie sporo czasu. Chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu i wtedy dostrzegł w drugim kącie pomieszczenia znajomą sylwetkę Morgan. - Nie wierzę… znowu się spotykamy? – Rzucił do niej na przywitanie, uśmiechając się przy tym szeroko. Jej obecność jakoś poprawiła mu humor i na chwilę zapomniał nawet o tej nieszczęsnej przygodzie z onyo. Zresztą i tak tu utknęli, więc mógł spędzić trochę czasu z obecnymi w sklepie liskami i wybrać tego, który najbardziej go polubi.
Kostka: 3
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Powrót z zakątka parasoli i kwiatów okazał się chyba jeszcze bardziej pechowy, niż samo pojawienie się w tamtym miejscu, kiedy to oberwała falą piasku prosto w twarz. Do teraz zostało jej zresztą pieczenie w oczach, pomimo najszczerszych starań Jeremy'ego, aby pomóc jej je oczyścić z drobinek drażniącego pyłu. Ale pieczenie okazało się niczym przy tym, co czekało ją po powrocie w okolice wioski. W pewnej chwili zerwała się bowiem kolejna groźna burza, podnosząca całe wydmy do pionu i przesuwająca je bez trudu wzdłuż połaci piaszczystych równin. Jedna z takich fal z dużą prędkością sunęła za plecami biegnącej na oślep w kierunku najbliższego budynku Moe. Gryfonka ratowała się wskoczeniem do chatki przez okno i twardo wylądowała na jakimś worku z zawartością w postaci kruchych chrupek bliżej nieokreślonego pochodzenia i przeznaczenia. W locie ręką zahaczyła o jakąś klatkę, w której nieopatrznie otworzyła drzwiczki, początkowo nawet tego nie zauważając. Znajdujące się tam zwierzątko czmychnęło, a przed Davies mignął wyłącznie cień magicznej kreatury. Po chwili, gdy dziewczyna już się pozbierała do pionu, rozejrzała się nieco uważniej. Znajdowała się chyba w jakimś magazynie z różnymi pojemnikami na zwierzęce jedzenie, środki czystości i inne zasoby pierwszej potrzeby. Gdy usłyszała swoje imię, obejrzała się w kierunku drugiego pomieszczenia i dostrzegłą Matta - a za nim ścianę piachu blokującą przejście przez główne drzwi i podobnie zasypane jedno z okien. Za sobą miała to samo zjawisko, piach wypełniał całą przestrzeń ewakuacyjną i jeszcze się wsypywał do środka. Czy byli tu uwięzieni na zawsze? - Matt, dobrze Cię widzieć, choć wolałabym nieco bardziej sprzyjające okoliczności. Jak Twój uszaty podopieczny? - pierwsze zdanie wypowiedziała z nieukrywaną ulgą, w końcu wolała towarzystwo Gallaghera, kiedy chodziło o pakowanie się i wydostawanie z kłopotów, niż kompletnie nieznajomej osoby, po której nie miała pojęcia, czego mogłaby się spodziewać. A jej pytanie było oczywiście związane z onyo, którego Ślizgon przygarnął po ich niedawnej przygodzie opierającej się na pomocy futrzastym szczeniętom.
Przez moment spoglądał na twarz Morgan jak wmurowany, mimo że przecież domyślał się, że zapyta go o przygarniętego w pobliżu nory szczeniaka. To pytanie przywołał wspomnienia, które najchętniej wymazałby ze swojej pamięci. Nadal na ręce miał czerwony ślad po ugryzieniu małego liska, ale to nic. Przeżyłby, gdyby tylko zwierzak chciał z nim pozostać. Najbardziej bolało go to, że po prostu sobie uciekł, zostawił go, podczas gdy mieli zostać najlepszymi przyjaciółmi. Cóż, musiał się przyznać do porażki. - Okazało się, że nigdy mnie nie polubił. Po prostu był pod wpływem środków uspokajających, a ja najwyraźniej byłem dobrą poduszką. – Westchnął ciężko, próbując o nim nie myśleć. Przecież przekonywał samego siebie, że tak wyszło nawet lepiej, że dzikie onyo powinny żyć w dziczy, a on kupi sobie takiego, który już od małego został oswojony przez człowieka. - Przyszedłem kupić takiego udomowionego, ale chyba najpierw musimy jakoś odblokować drzwi i okna. – Dodał zaraz, przedstawiając jej plan działania. No, powiedzmy, bo póki co nie podzielił się żadną sensowną strategią. Chodził tylko wzdłuż ścian pomieszczenia, jakby szukając jakiegoś otworu. Wszystkie jednak zasypane były piachem. Jeśli się go nie pozbędą, utkną tutaj na znacznie dłuższy czas. - Masz jakiś pomysł? – Mruknął niechętnie do Morgan, bo jemu samemu nic kreatywnego nie przychodziło do głowy. Wyciągnął zza paska spodni swoją różdżkę, ale poza tym, że przekładał ją pomiędzy palcami, nie robił na razie nic, co można by określić jako pożyteczne. - Volate Ascendere! – Krzyknął nagle, kierując koniuszkiem swojego kawałka drewna na jedne z przyblokowanych drzwi. Wyrzucił ogromną kupę piachu w powietrze, ale ta zaraz powróciła na swoje miejsce. Być może poruszył ją o milimetr, ale generalnie jego planem, gdyby go spisać na pergaminie, można by było sobie co najwyżej podetrzeć tyłek. No szlag jasny by to trafił. Dlaczego musieli mieć takiego pecha? - Dobra, to zaklęcie nie działa. – Stwierdził głośno w razie, gdyby Gryfonka przypadkiem nie zauważyła jego kolejnej już dzisiejszego dnia porażki. No nic, musieli dalej główkować, jeśli chcieli w ogóle kiedykolwiek opuścić ten sklep. Sprzedawca nie wyglądał na skorego do pomocy, rozglądał się tylko po sklepie przerażony, więc byli skazani na samych siebie.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Słowa Matta trochę nią wstrząsnęły. Onyo u boku Ślizgona wyglądał na naprawdę spokojnego i beztroskiego. Czy możliwym było, że to rzeczywiście jedynie wpływ eliksiru? Takiego wyrazu twarzy nie wywoływała żadna magia. A jednak... - Mały zdrajca. I z tego wszystkiego wracasz po kolejnego? - zagadnęła półżartem, choć nieszczególnie było jej do śmiechu, nie tylko dlatego, że jej powieki nadal drażnił osadzający się na oczach piasek. Trochę mu się nie dziwiła, że uległ urokom szczenięcia, wcale nie było o to trudno. Do tego stopnia, że oparcie się małym onyo było sporym osiągnięciem. Ale żeby wrócić z nimi do Anglii? Odważnie. Te małe stworki potrzebowały uwagi, wysiłku i obowiązków. Skoro na Saharze doskonale sprawdzały się w roli strażników, w warunkach domowych mogłyby się okazać na przykład zbyt agresywne w stosunku do obcych, albo zbyt niszczycielskie dla sprzętów domowych, gdyby zaczynały się nudzić. No i pozostawała kwestia tego, czy liski dobrze by się czuły w chłodniejszym i wilgotniejszym klimacie. Ale skoro dotychczas nie było odzewu, że onyo mają w Anglii źle i nie powinno się ich sprowadzać, to dlaczego akurat ten, na którego zdecydowałby się Gallagher miałby mieć swoje, odmienne zdanie? Chyba była trochę nadwrażliwa. - Podkop! - wyszczerzyła zęby na pytanie o pomysły, jednak chwilę później znów na jej twarz wróciła powaga, bo i problem był realny, a pozostawanie tutaj zbyt długo byłoby uciążliwe dla nich, dla sprzedawcy, dla zwierząt i dla ilości tlenu znajdującej się w budynku, od którego prawdopodobnie zupełnie odcięto przepływ powietrza. Rozejrzała się po magazynie, w którym wylądowała po karkołomnym szczupaku przez okno, pozbierała interesujące narzędzia i podeszła do Ślizgona, wręczając mu metalową łopatkę, która wyglądała, jak egzotyczne połączenie łopatki na popiół z saperką. Wzruszyła ramionami. Wyglądało na to, że skoro magia zawodziła, czekało ich radzenie sobie z problemami po mugolsku. Tylko gdzie przesypywać cały ten zbierany piach, żeby nie wrzucać go sobie pod nogi?
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Niewykluczone, że był to efekt eliksiru uspokajającego albo po prostu okoliczności, w jakich się znaleźli. W obliczu zagrożenia onyo potraktował Matta jak najlepszego przyjaciela, ale kiedy zdał sobie sprawę z tego, że może bezpiecznie powrócić do dziczy, już nie do końca odpowiadało mu spędzanie czasu z człowiekiem. Wolał odnaleźć swoją rodzinę i przyjaciół, co właściwie można było zrozumieć. - Kiedyś obiecałem Carmel fretkę. Pomyślałem, że z onyo jeszcze bardziej się ucieszy. – Odpowiedział poważnym tonem, bo kiedy chodziło o jego młodszą siostrzyczkę, to był w stanie zrobić dla niej naprawdę wszystko. Miał przy tym świadomość, że jego siostra na razie nie może wyrobić licencji, ale wystarczyło, że on zdałby taki ministerialny egzamin. Przecież za pogłaskanie liska nikt by jej do Azkabanu nie wtrącił. - Poza tym te w sklepie są bardziej oswojone i wierne. Wiesz, tamten był dziki, trudno było mu się pewnie rozstać ze swoim poprzednim stylem życia. – Wypowiedział również na głos swoje wcześniejsze przemyślenia, chociaż uwagę musiał mieć podzielną, bo poza tym myślał również o tym, jakie zaklęcie mogłoby im pomóc w odblokowaniu wyjścia ze sklepu. Może niepotrzebnie zajęli się drzwiami? Wystarczyłoby przecież okno. Oboje byli szczupli, więc jakoś by się prześlizgnęli. Gorzej z właścicielem… Cholera, chyba jednak powinni mu jakoś pomóc. - Serio…? – Mruknął zrezygnowany, bo chyba nie było mu do śmiechu. No dobra, trochę go Morgan rozbawiła, więc na jego twarzy można było dostrzec uśmiech połączony jednak nadal z grymasem. Jeszcze większym grymasem, kiedy Gryfonka przyniosła im narzędzia. Mieli wykopać dziurę takimi łopatkami? No nic, póki nie miał lepszego pomysłu, to musiał na to przystać. Zaczął kopać, wsypując piach do jakichś misek, które znalazł po drodze. Tylko no właśnie: one się kiedyś skończą i będą mieli problem: gdzie przesypywać ten piasek? - W takim tempie nie wyjdziemy stąd do jutra. Musimy chyba pomyśleć jednak o jakimś zaklęciu. – Zagadnął do dziewczyny, nie zdając sobie sprawy z tego, że nie jest to jej najmocniejsza strona. Cóż, sam też aż takim orłem jak niektórzy nie był, ale coś czarować potrafił. Wystarczyła mu jakaś dobra strategia, a póki co miał pustkę w głowie.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Okej, zaproponowane przez nią przyrządy nie brzmiały na poważną propozycję, gdy porównała ich wielkość do tego, z jaką ilością piasku mieli właśnie do czynienia. Być może faktycznie należałoby dać magii jakieś szanse, choć z pewnością nie należało się tego spodziewać od Davies. - Nie ma Pan jakichś zwierzątek, które z radością rozkopią sobie drogę ku wolności? - rzuciła, jakby od niechcenia, szukając jakiegokolwiek rozwiązania, które nie obejmowałoby posługiwania się zaklęciami. Pomysł wykorzystania stworzeń nie brzmiał w sumie tak źle, jeżeli rzeczywiście znalazłoby się jakieś lubujące się w wykopywaniu dziur, nor, czy tuneli. Gorzej, że pewnie po skończonej pracy poszłoby w długą i właściciel sklepu byłby w związku z całym przedsięwzięciem mocno stratny. - Matt, huknij w to Bombardą. - poradziła Ślizgonowi, oceniając wysokość ściany z piasku i jej trwałość. Być może użycie Maximy nie byłoby dobrym planem, bo silniejsza wersja zaklęcia burzącego mogłaby zdmuchnąć cały ten zwierzaczkowy dobytek, ale jedną, czy dwiema powtórkami podstawowej Bombardy powinni sobie dać radę z blokującym drzwi nasypem. - Hej, coś tu biega! - zauważyła, że jakiś cień przebiegł między magazynem a ladą, by potem zniknąć. Czy wpadając do sklepu nabroiła na tyle, że zahaczając o klatkę uwolniła to, co się w niej znajdowało? Sprzedawca rozejrzał się z wymalowanym na twarzy zaniepokojeniem i złością, choć to drugie chyba wynikało bardziej z tego, że jego sklep, a on w nim, zostali odcięci od cywilizacji.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Zdecydowanie nie miały racji bytu. Gdyby mieli się przekopać przez taką górę piachu za pomocą łopatki, którą pewnie wyciągało się fekalia ze zwierzęcych klatek, to marny byłby ich los. Musieli wymyślić coś innego, bo z tego co Matthew widział, kiedy rozglądał się po sklepie, nie mieli do dyspozycji lepszego sprzętu. Kto wie, jakaś większa porządna łopata może by już zdała egzamin, chociaż nadal mieliby z tym wiele roboty. Zaklęcia wydawały się lepszym pomysłem, trzeba było jedynie znaleźć to właściwe. - Yh, o ile dumbadery nie lubią kopać, to nie ma tu chyba nic większego. – Westchnął ciężko, bo już wcześniej widział jakie magiczne stworzenia sprzedaje właściciel i tak jak sam pomysł brzmiał sensownie, tak musieliby mieć do wyboru nieco innych przyjaciół. Onyo może i by wykopały tunel, jasne, ale zbyt mały by mogli się z niego wydostać, a jak słusznie zauważyła Morgan, prawdopodobnie gdyby przecisnęły się przez piaszczysty pagórek poszłyby w długą. Nie mieliby z nich żadnego pożytku. Zresztą sprzedawca chyba także był podobnego zdania, bo w żaden sposób ich nie wsparł. A może po prostu obawiał się o swój dobytek? - To może zadziałać. – Skwitował jej propozycję i machnął różdżką, stosując niewerbalną Bombardę na kupie piachu. Wiązka światła zderzyła się z celem i… coś się poruszyło. Przejścia może nie odblokował, ale wydawało mu się, że gdyby kilka razy powtórzył ten czar, to takie działanie mogłoby przynieść zamierzony efekt. Już miał wprowadzić ten plan w życie, kiedy usłyszał krzyk Gryfonki. - Co biega? Co widziałaś? Albo kogo? – Zaczął ją wypytywać, bo sam nie zauważył poruszającego się cienia. Prawdopodobnie w chwili, kiedy ten się poruszał, Matthew był nadal odwrócony w kierunku drzwi wyjściowych. Zastanawiał się więc czy pannie Davies coś się przywidziało czy może jednak wewnątrz znajdował się jakiś intruz.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
W ostatniej chwili powstrzymała się od komentarza na temat kopiących dumbaderów. Wystarczyło, że w myślach sobie przypomniała swoje przygody zarówno z ich zagrody, jak i z wyścigu i zęby same zaciskały jej się ze złości na te pustynne krowy. Jak nie zrzucanie to wierzganie, jak nie to, to co innego. Współpraca na poziomie żadnym. Nawet, jakby miały potencjał do kopania w piachu, jak jakaś mugolska koparka, to wolałaby się nie zdawać na ich pomoc. Wzdrygnęła się i pokręciła głową, przeganiając nieprzyjemne wspomnienia. - Dobrze Ci idzie, dawaj powtórkę. Ja poszukam zbiega. - zapewniła Matta o tym, że wszystko było pod kontrolą i nakazała mu kontynuowanie starań. Zerknęła za ladę, ale sprzedawca jasno dał jej do zrozumienia, że nie było wokół niego czego szukać. Zmarszczyła brwi. Wszystko pod kontrolą? Zależy, z czym mieliby do czynienia. Co prawda z małej klatki na pewno nie mógłby uciec buchorożec, ale mało było małych stworzeń, które przy okazji okazywały się śmiertelnie niebezpiecznymi? - Matt, patrz pod nogi! - mały onyo podbiegł do Ślizgona i zaczął kręcić się wokół jego łydki, co jakiś czas ocierając o nią, co pewnie ciężko byłoby przeoczyć nawet bez uwagi Davies. Czyżby po raz kolejny zwierzątko wybrało swojego nowego rodzica? Oby tym razem już bez wściku, gryzienia, warczenia i ucieczek.
Ostatnio zmieniony przez Morgan A. Davies dnia Pon 26 Sie 2019 - 22:25, w całości zmieniany 1 raz
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
No tak, o wyścigu dumbaderów sam wolał zapomnieć. Liczył wówczas na wygraną, przy czym mocno się przeliczył. Z tego co jednak pamiętał Morgan miała jeszcze gorsze przeżycia z tymi magicznymi wielbłądami. Tak czy inaczej nie mogli skorzystać z ich wsparcia, bo szczerze wątpił w to, czy wykopałyby większą dziurę swoimi kotami niż on za pomocą Bombardy. Nadal uważał, że to nie był idealny sposób, ale jednocześnie miał taką pustkę w głowie, że nie zamierzał się przeciwstawiać swojej gryfońskiej koleżance. Myślał jedynie o zakupie małego onyo, przez co nijak nie mógł skoncentrować się na obmyśleniu jakiejś sensownej strategii. Swoją drogą chwila… dlaczego panna Davies jedynie go instruowała, a sama nie wyciągnęła nawet różdżki, żeby mu pomóc? Nie wiedział o jej traumie, więc miał ją już upominać, że to nie do końca sprawiedliwe. Kiedy jednak dziewczyna stwierdziła, że poszuka zbiega, stwierdził że jej odpuści. Jeżeli bowiem jakieś zwierzę rzeczywiście opuściło w tym całym zamieszaniu swoją klatkę, lepiej było żeby odnaleźli je jak najszybciej. Wszak nie wszystkie afrykańskie stworzenia były tak bezpieczne. - Bombarda. – Mruknął pod nosem, tym razem decydując się na wypowiedzenie na głos inkantacji. Był mocno rozkojarzony, więc stwierdził, że pomoże mu to lepiej skoncentrować się na swoim zadaniu. Nie spodziewał się co prawda o wiele lepszych efektów, ale zaskoczył samego siebie, bo tym razem jego zaklęcie było wyjątkowo silne. Na tyle, że Ślizgonowi rzeczywiście udało się odblokować przejście. - Morgan, patrz! Jesteśmy wolni! – Oznajmił jej radośnie dosłownie w tej samej chwili, w której Gryfonka ostrzegła go przed jakimś niebezpieczeństwem. Jeszcze nie wiedział jakim. Dopiero, kiedy spojrzał w dół, zobaczył, że do nogi łasi mu się maleńki pustynny lisek. Matthew schował różdżkę za pasek spodni i uklęknął, głaszcząc onyo po jego mięciutkiej sierści. Ten tutaj był rewelacyjny i zdecydowanie potrzebował pieszczot. Co więcej, nie pozostawał raczej pod wpływem środków uspokajających jak te dzikusy przed norą, więc wydawało się, że naprawdę polubił młodego Gallaghera. Chłopak bawił się z nim chwilę, coraz bardziej przekonując się do tego, że to właśnie ten okaz, który zabierze ze sobą do Londynu. Ciekawe czy tak spodoba się on Carmel. - Zobacz jaki on kochany. – Uśmiechnął się do Morgan, by za chwilę pomiziać malucha pod pyszczkiem. – Ile kosztuje? – Zapytał zaraz nieco głośniej stojącego za ladą sprzedawcy, który widząc, że drzwi zostały uwolnione od tej kupy piachy, stał się nieco bardziej ufny i rozmowny. Sto trzydzieści galeonów, taką kwotę podał. Cóż, tanio nie było, choć Matt spodziewał się chyba jeszcze większej sumki. - Myślisz, że powinienem się na niego zdecydować? – Zwrócił się ponownie do panny Davies, szukając wsparcia dla swojego planu, choć prawdę mówiąc, chyba nawet go już nie potrzebował.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Bombarda Matta okazała się wyjątkowo okazała w skutkach i Moe aż odwróciła wzrok w stronę drzwi wejściowych, aby móc podziwiać efekty jego czarowania. Pokiwała z uznaniem głową, aby następnie uśmiechnąć się szeroko na widok Ślizgona dogadującego się za pomocą pieszczot ze szczenięciem onyo. - Pasujecie do siebie. - skomentowała jego uwagę na temat uroczości futrzaka, aby następnie przenieść wzrok na sprzedawcę, który w kwestii ceny pozostawał nieugięty. Okej, być może otworzenie jednej z klatek nie było szczególnie fortunne, ale finalnie przełożyło się na to, że jej lokator znalazł nowy dom. A pomoc Matta, który odgruzował mu wejście do lokalu, mógłby docenić i zaoferować nieco mniej. - Matt, po to tu przyszedłeś, prawda? - to było pytanie retoryczne. Obydwoje wiedzieli, jak odwiedziny w sklepie ze zwierzakami miały się skończyć i skąd u Gallaghera wziął się pomysł na wizytę. W pewnym momencie postanowiła się zbliżyć do dwójki nowo zaznajomionych przyjaciół i przykucnąć przy uszatej kulce puchatości. Podstawiła mu, czy też jej, dłoń, którą onyo obwąchał i polizał, aby następnie wrócić do zabawy z Mattem. Davies uśmiechnęła się pod nosem. Wyglądało na to, że to rzeczywiście był ten odpowiedni. - Nie ma jeszcze imienia. - zauważyła, choć nie oczekiwała, że Ślizgon na poczekaniu wymyśli coś idealnie pasującego i przy tym pomyśle zostanie. Po prostu chciała przypieczętować fakt, że Matt miał od teraz nowego podopiecznego.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Początkowo zastanawiał się nad tym dlaczego Morgan nie wyciągnęła swojej różdżki, a nawet miał jej to za złe, że nie pofatygowała się nawet, żeby mu pomóc. Teraz jednak, kiedy jego Bombarda odniosła oczekiwany przez nich rezultat, a on widział jak dziewczyna kiwa głową z uznaniem, zapomniał o sprawie. Kiedy poczuł się doceniony, wszystko co działo się wcześniej, przestało mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Nie wrócił więc nawet do tematu, a zamiast tego uśmiechnął się do niej, dumny i usatysfakcjonowany z powodu tego, czego udało mu się dokonać. Zresztą miał teraz inne sprawy na głowie, czyż nie? Jedną z nich było przytulanie się do mięciutkiego niczym plusz futerka małego onyo, który naprawdę go polubił, nie potrzebując do tego żadnych dodatkowych środków. - Dzięki. – Odpowiedział jej z wyraźną wdzięcznością. Na co dzień mógł wydawać się śmiały, nawet momentami arogancki, ale po ucieczce poprzedniego liska chyba potrzebował takich słów z ust panny Davies. Potrzebował kogoś, kto sprawi, że uwierzy w swój własny plan. Cieszył się, że trafił akurat na Morgan. - Masz rację. – Dodał zaraz, śmiejąc się, jednak widać było, że jest lekko zakłopotany. Odwrócił wzrok w stronę sprzedawcy. – A zatem 130 galeonów. Proszę. – Odliczył dokładną kwotę i położył ją przed mężczyzną na ladzie. Facet nie zapytał go nawet o to czy posiada licencję, i całe szczęście, bo musiałby skłamać i nie wiadomo, co by z tego wyszło. Miał zamiar nadrobić zaległości, ale dopóki pozostawał na Saharze, nie było takiej możliwości. Musiał poczekać na powrót do Londynu. - Fakt… – Westchnął ciężko, próbując wymyślić jakieś sensowne imię, ale na poczekaniu nic nie przychodziło mu do głowy. Poza tym pomyślał, że nie powinien chrzcić nowego pupila sam. – Chyba pozwolę wybrać imię Carmel. Na pewno się ucieszy. – Podzielił się swoim pomysłem z Gryfonką, zastanawiając się czy czasem nie powinna mieć ona również swego udziału w tym przedsięwzięciu. – Idę jej poszukać. Chcesz pójść ze mną? – Rzucił na pożegnanie, bo niezależnie od decyzji swojej towarzyszki i tak chciał odnaleźć swoją młodszą siostrzyczkę. Nie mógł się doczekać aż zobaczy jej minę, kiedy ta zobaczy, że trzyma na ręku małego onyo. Ich własnego onyo.
zt.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Dostrzegała oburzenie Matta związane z jej miganiem się od pomocy i wspólnego czarowania, ale na szczęście udało jej się uniknąć kłopotliwej konfrontacji. Głównie dzięki temu, że Ślizgon dał sobie radę sam, a potem został zaatakowany przez niebezpieczną, krwiożerczą bestię z turbopuchatymi uszkami. Davies rozpływała się nad stworzonkiem razem nim, jednak decydowanie się na przygarnięcie podobnej futrzastości było poza jej zasięgiem zarówno przez kwestię wieku i licencji, ale też osobistej oceny własnych umiejętności wychowawczych. Nie, to by nie miało prawa bytu. - Przy jej pomysłach pewnie skończy się na Biszkopcie, albo Cynamonie. - skwitowała ze śmiechem, choć jej mimika dawała do zrozumienia, że bardzo doceniała gest Matta, jeżeli chodziło o nazywanie zwierzaczka. Cóż, z pewnością czekało go urocze i apetyczne imię, dobrze dla niego. - Idź sam. Znając nasze szczęście, to i tak w międzyczasie na siebie wpadniemy. - zażartowała jeszcze, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wyjątkowo często spotykali się zupełnie przez przypadek i to w kompletnie niespodziewanych miejscach. Lubiła to. Obecność Gallaghera była dla Moe jakaś przyjemnie kojąca i relaksująca. Gryfonka nie miała zamiaru się jednak długo zastanawiać, z czego mogłoby to wynikać, więc niedługo potem opuściła sklep i odeszła w bliżej nieokreślonym kierunku.
[z/t]
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Od zawsze wszystko łączyło go z lisami. Nie chodziło o zwykłą sympatię wobec tych zwierząt, one po prostu pojawiały się w jego życiu, czy to w postaci ozdób i przedmiotów, czy formy jego patronusa. Pałał do nich niewytłumaczalną sympatią, ale nigdy nie czuł potrzeby, aby jakiegoś posiadać. To zmieniło się pod wpływem ostatnich wydarzeń, kiedy to pomógł w wyciąganiu onyo z zawalonej nory i przetransportowaniu ich w bezpieczne miejsce. Jeden z pustynnych lisków zdechłby w trakcie podróży, gdyby Nathaniel nie dostrzegł, że coś jest z nim nie tak. To chyba właśnie ten moment rozczulił go do tego stopnia, że potrafił wyrzucić małego liska z wielkimi uszkami ze swojej głowy. W pierwszej chwili powiedział sobie, że do sklepu ze zwierzętami idzie tylko po to, by popatrzeć na szczeniaki i nacieszyć nimi oczy. Nie mógł sobie pozwolić na posiadanie jednego z nich, prawda? Pracował przecież przez większość dnia, a jego mieszkanie nie było zbyt duże... poza tym zwierzę to obowiązek, który silniej wiązał go z miejscem zamieszkania, a on... nie chciał się przywiązywać. Do niczego, ani do nikogo. Jego założenia trafił szlag już w momencie kiedy wszedł do środka, rozejrzał się i wzrokiem napotkał kilka lisich pyszczków; zapomniał już jak bardzo były urocze i teraz uderzyło go to na nowo, z jedną tylko różnicą – kilkukrotnie mocniej. Mruknął jakieś przywitanie do Mkhuseliego, którego znał tylko z nazwiska i kucnął przy liskach, nie potrafiąc oderwać od nich wzroku. Jeden z nich wpatrywał się w niego czarnymi, bystrymi oczkami z wyjątkową ciekawością i wystawiał pyszczek w jego stronę, chcąc powąchać wyciągniętą dłoń. „Ten jest najsłabszy, mam go od kilku dni. Mało brakowało, a umarłby w transporcie.” – łamaną angielszczyzną przekazał mu sprzedawca, a on znieruchomiał, zaskoczony tą informacją. To był ten sam szczeniak! Udało mu się go ocalić, a teraz ten wpatrywał się w niego z nieskończonymi pokładami ufności. W jednej chwili pojął, że ten onyo był jego już w tamtym momencie i tylko czekał tu, aż wróci po niego i zabierze go ze sobą. Nie zastanawiał się ani chwili dłużej, po krótkiej rozmowie ze sprzedawcą zostawił mu odpowiednią sumę galeonów i wziął liska liska – a raczej, jak się okazało, lisiczkę – na ręce, chcąc zabrać ją do namiotu, ale szybko okazało się to niemożliwe. Zaaferowany nowym pupilem, nie zauważył, że na zewnątrz rozszalała się piaskowa burza. Podszedł do okna, chcąc ocenić sytuację (kto wie, może dałby radę szybko przemieścić się do obozowiska?). Nim sprzedawca krzyknął do niego ostrzegawczo, burza uderzyła w okno z pełnym impetem, a on przewrócił się, cudem nie zgniatając przy tym zwierzęcia, które wciąż trzymał w objęciach. Piasek zaczął zasypywać go w przerażającym tempie i jedyne co zdążył zrobić to uchronić swojego onyo przed zakopaniem. To było... straszne. Nie mógł nijak obronić się przed siłą przyrody, mógł jedynie liczyć, że ktoś mu pomoże. Piach ciążył na nim, odbierając dech w piersiach i wywołując przejmujący ból w okolicy żeber. Nie wiedział jak długo tu leżał, możliwe, że wskutek uderzenia w głowę stracił przytomność. Ktoś przeniósł przeniósł go do namiotu, a on nie miał o tym bladego pojęcia.
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Naprawdę nie wiedziała jakim cudem udało jej się dotrzeć do oazy, ale tutaj była. Oczywiście była już w trakcie uzgadniania warunków powrotu do Wielkiej Brytani, ale całe te formalności mogły nieco potrwać. Tym bardziej, że pojawiła się nagle na Saharze we właściwie niewyjaśnionych okolicznościach. Dlatego też korzystając z czasu, który jeszcze posiadała, udała się ku lokalnemu sklepowi z magicznymi zwierzętami. Chciała zobaczyć jakie dokładnie mieli możliwości mieszkańcy Oazy, gdy przychodziło do wybrania sobie pupila. I naprawdę nie miała pojęcia czemu, ale jej uwagę przykuł jeden z dumbaderów. Istna piękność. Nic też dziwnego, że postanowiła sypnąć galeonami i go zakupić. Cóż wyglądało na to że do ojczyzny powróci z nowymi zwierzakami, ale cóż na to poradzić? Miłość ślepa jest i nie wybiera. Zwłaszcza, gdy można sobie sprawić zajebistego wierzchowca.