C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Mało spadzisty, piaszczysto-kamienisty, tu i ówdzie zarośnięty drzewami i krzewami, a nawet gęstymi kępami trawy; jeśli dobrze się przyjrzeć, można dostrzec rosnący tu raptuśnik, którego liście, choć dość wątłe, bez wątpienia nadają się do wykorzystania. Ten niezbyt obszerny i głęboki zbiornik wodny stanowi przede wszystkim źródło zdatnej do spożycia wody – nie tylko dla mieszkańców wioski, ale i dla licznych odwiedzających go zwierząt, w tym buchorożców, którym służy za wodopój. Ze względu na przeznaczenie jeziora, nie należy w nim pływać – w tym celu istnieje specjalne kąpielisko.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Od kilku godzin latał po obozowisku bez koszulki, zaczepiał piękne czarnoskóre dziewczyny i unikał ich mężów oraz pomarszczonych matek. Innymi słowy zwiedzał okolice narażając się na irytację tubylców. Spieszył z rynku przed wielkim troglodytą, który okazał się narzeczonym pewnej cudownie olśniewającej dziewczyny, która doprowadził do ataku rozchichotania jak i zachwycił demonstracją kilku zabawnych zaklęć. Nie zamierzał upewniać się na własnej skórze co oznaczają plemieńskie bluzgi, a więc zmył się zanim zdążył oberwać. Nie wyglądał na cokwiek zmartwionego, zwłaszcza, że uciekł poza zasięg wzroku wspomnianego troglodyty. Unormował oddech, starł pot czoła i skrył się w cieniu jakiegoś drzewa. Wysiłek fizyczny ( a przecież nie miał tak dobrej kondycji mimo, że wziął udział w meczu i wygrał łapiąc znicz - tak, chwali się tym do tej pory) w takim klimacie i miejscu nie był dobrym pomysłem. Język miał wysuszony, a tak się składa, że opuścił namiot wyposażony jedynie w różdżkę i własny nieskromny geniusz. Oparł plecy o chropowatą korę egzotycznego drzewa, którego nazwy nie znał. Przypominało palmę, ale jakaś małą. Już miał rozglądać się za potencjalnym źródłem zabawy, kiedy do jego uszu dotarł nagle szum. Przypominał do złudzenia… - Woda ! - nie zdawał sobie sprawy, że od kilku dobrych minut stoi w towarzystwie jeziora! Jak ruszył z rozpędu w stronę odkrytego zbiornika wodnego… niemalże biegł, jak spragniony i wysuszony… gdy tuż przy brzegu musiał gwałtownie wyhamować, przez co wzbił stopami piach w powietrze i upadł na tyłek. Zakasłał od drobin i z głośnym jękiem zapoznał się z treścią tabliczki stojącej przy brzegu. Wielkimi czerwonymi literami napisano na niej - Zakaz kąpieli. Dla Jeremy'ego to był cios prosto w serce. Z miną męczennika potrząsnął głową. Nadzieja umarła… ale hej, czemu tabliczka chrząknęła ludzkim głosem? Ah tak, wskazywała na mały napis tuż pod czerwonym - woda zdatna do picia i uwaga na buchorożce. Zarejestrował tylko pierwszą część, dlatego z wielką ostrożnością przysunął się do brzegu, nabrał w dłonie wody i ugasił pragnienie. Cudownie !
Evie Hemmer
Rok Nauki : II
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : liczne tatuże, czarne włosy (kiedyś płomienno rude)
Niestety Evie nie udało się nikogo poderwać. Nie to żeby chciała czy próbowała. Nie miała w tym absolutnie żadnego doświadczenia więc mogła się tylko przyglądać jak inni to robią. Jednak po kilku godzinach leżenia w cieniu i przyglądania się jak pary paradują trzymając się za ręce czy nawet migdalące się miała dosyć. Dlatego szybko postanowiła przejść się w jakieś nowe miejsce. Lubiła spacerować, ale w tym upale to był prawdziwy koszmar. Mimo, że nie miała na sobie zbyt wielu ubrań to i tak czuła się bardzo spocona i zmęczona. Po poprzednim incydencie darowała sobie już miejsca tak ekstremalne jak wspinanie się na drzewo po jakiś owoc z magicznymi zdolnościami. Co się stało? Wystartowała wkurzona i szybko się zmęczyła. Na dłoniach miała sporo pęcherzy i zadrapań. Jednak wtedy to nie było najgorsze. Najgorsze było to, że zawiał cholerny wiatr i została obsypana piachem. Oczy ją tak cholernie piekły! wolała nawet nie wracać wspomnieniami do tego przykrego zdarzenia. Czyżby tylko ona miała pecha na wakacjach? Czyżby tylko ona się tak przeciętnie bawiła? Może chociaż uda jej się opalić, bo była blada jakby właśnie wyszła z kostnicy. Nie wiedziała właściwie dokąd ją nogi prowadzą. Szła po prostu bez celu. Jednak kiedy w oddali usłyszała czyjś krzyk wiedziała już, że nie zrezygnuje. Woda mogła być nową przygodą. Osoba która znalazła wodę mogła być zdarzeniem wakacji. Musiała tam iść. Jej decyzja chyba była najszybciej podjęta sprzed czasów kiedy życie jej się skomplikowało. Kiedy dotarła jej oczom ukazał się dość zabawny widok. Chłopak pijący wodę z dłoni. Trochę jak jakiś słodki zwierzaczek. Może to była magia? Żyli w końcu w świecie pełnym magii. Podeszła pewnym krokiem, a jej uśmiech nie znikał. - Czyżby żaba zmieniła się w księżniczkę? A może raczej byłeś buchorożcem?- usiadła na ziemi i zanurzyła dłonie w wodzie. Jaka szkoda, że nie mogła tutaj skoczyć i cała się zanurzyć. Jej ciało wręcz tego pragnęło. Chłopak chyba był naprawdę bardzo spragniony kiedy ucieszył się na widok wody.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Woda, jak woda. Cieszył się, że w ogóle ją znalazł. Co prawda naprawdę zabolała go świadomość, że nie może do niej wskoczyć, ale co mógł na to poradzić? Cieszył się z klimatu pustynnego, jednak to te anomalie magiczno-wodne dawały się we znaki. Minęły ze dwa dni, a on już marzył o hogwardzkim prysznicu i zimnej posadzce, na której stopy potrafiły zamarznąć, jeśli dotykać podłogi dłużej niż kilkanaście sekund. Ugasił pragnienie, ale i tak nie był pocieszony. Pozostaje wyruszyć na dalsze poszukiwania tych wyśnionych przez Gallaghera basenów, a potem urządzić mu wodną niespodziankę. Usłyszał, że ktoś nadchodzi i też od razu odwrócił głowę. Przymrużył oczy, bowiem zza tej osoby padało intensywne światło i przez pierwszych kilka chwil nie potrafił ogarnąć kogo ma przed sobą. Dopiero damski głos uzmysłowił mu, że ma interesujące towarzystwo. - Wiesz co, nie mogę zdradzić tej tajemnicy, ale za buziaka mogę być kim sobie zechcesz. Nawet ropuchą, ale wtedy mogą się o mnie bić inne dziewczyny. - odparł bez większego pomyślunku. Kiedy dziewczyna przysiadła obok to mógł się jej przyjrzeć. Blada jak śmierć brunetka. Czy tylko on ze wszystkich hogwardzkich ludzi był tutaj chociaż trochę opalony? - Na kości smoka, jeśli postawić ciebie obok mojego bladego kumpla to byście mogli oboje odbijać słońce. Chyba zorganizuję wam turnus opalania nim oślepicie wszystkich niewinnych. - przeczesał wilgotną dłonią włosy i usadowił się wygodnie przy brzegu - przy wodzie zawsze było chłodniej i choć nie było to jakoś ekstremalnie wyczuwalne, jeszcze trochę tu pobędzie. Nie daj Merlinie tamten owłosiony ciemnoskóry fan postanowi kontynuować pościg, jeśli za wcześnie wyjdzie ze swojej kryjówki. - Nie widziałem cię nigdzie w Gryffindorze, raczej bym spamiętał taką piękność. - przyglądał się jej niemal bezczelnie, ale i badawczo. Nie zapomniał się uśmiechać, wszak to było nieśmiertelne wyposażenie jego twarzy.
Evie Hemmer
Rok Nauki : II
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : liczne tatuże, czarne włosy (kiedyś płomienno rude)
Ona za to do wspólnej łazienki chodziła tylko w klapkach. Nie żeby miała jakąś nerwicę natręctw ale po prostu się bała że złapie jakiegoś syfa czy coś. Przecież nie wiadomo było czy ktoś przypadkiem nie miał jakiejś choroby czy coś, prawda?. Dlatego wolała nie ryzykować i choć trochę zadbać o swoje zdrowie osobiste. Jeśli zaś chodziło o wspólne pływanie czy coś takiego to nie miało dla niej żadnego znaczenia. Lubiła pływać wraz z innymi osobami choć okazji do tego było naprawdę niewiele. - Na buziaka to trzeba sobie zasłużyć, wiesz? Ale jakbyś mnie gdzieś zaprosił czy coś miałbyś większe szanse- powiedziała zerkając na niego. Czy on przypadkiem jej nie podrywał? Czuła, że na policzkach robią się delikatne wypieki. Na tak bladej skórze bardzo ciężko coś takiego ukryć. Zwłaszcza kiedy zauważyła, że chłopak jej się bacznie przyglądał. Może paradowanie po pustyni półnaga to nie taki znowu dobry pomysł? Przynajmniej jej się nie gapił bezpośrednio w cycki. - Ej, to wcale nie moja wina, że nie ważne ile czasu spędzę na słońcu to i tak mnie nie łapie- udała, że robi się smutna. Może po prostu taka karnacja. Może to geny? Jej matka czasami lubiła wyjechać gdzieś i opalać się na leżaczku, ale to całkiem inna historia. Była pracoholiczką tak jak jej ojciec. Nic dziwnego, że czasami łaknęła trochę odpoczynku. - Może nie chcę by ktoś mnie stawiał koło niego?- zapytała spokojnym głosem, a jej spojrzenie mówiło, że wolałaby już stać koło niego. Czyżby miał dziewczynę, że chciał jej podrzucić kumpla? - Więc ty jesteś z gryfu? Masz rację, lwy to nie mój dom- była odmiennością ludzi pochodzących z tego domu. Ślizgoni odpychali innych. miała to zrobić? Nie wstydziła się tego do jakiego domu należy. Była wciąz sobą.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Spoglądał na dziewczynę i będąc zbyt zajętym kontemplacją nad jej karnacją skóry nie spostrzegł, że ta zanurza w wodzie dłonie ranne i poodciskane. Po spojrzeniu w jej oczy dowiedział się, że albo się naćpała ( na co zachowywała się zbyt przytomnie) albo dostała piachem w oczy. Aż wykrzywił się na samą myśl jaki musiał to być dyskomfort. Znając życie i jego nie ominie takie bliskie spotkanie z piachem. - A czy deklaracja bycia tym, kim sobie zażyczysz nie jest już wielką zasługą i powodem dla buziaka? - wyszczerzył się gotów rozpocząć skomplikowane negocjacje mające na celu zyskanie tego, czego chciał zawsze, wszędzie, o każdej porze, a co mogła mu dać każda ładniejsza dziewczyna. Jeremy'mu zaś podobało się naprawdę wiele dziewczyn, lecz jakoś żadna nie kwapiła się go zachwycić buziakiem. Może nie ma tego czegoś, co ma w sobie Elijah albo Matt, którzy nie mieli żadnego problemu z zainteresowaniem ze strony płci pięknej. - Przecież ja cię nie obwiniam. - zbiła go z pantałyku taką interpretacją żartobliwej uwagi. Podrapał się po włosach, które zdążyły niestety wyschnąć mimo, że kilka minut wcześniej je zwilżył wodą. Czuł niemal fizyczny ból siedząc obok jeziora, a nie mogąc się tam schować przed gorącem. - Oferuje jedynie pakiet opalający imienia Jerry'ego Dunbara. Polecam gościa, jest w porządku. Pakiet przewiduje własnoręczne smarowanie olejkiem. - jego ciemne oczy się śmiały. Upał nie zepsuł mu humoru, stosunkowo dobrze tolerował pustynne klimaty. - Jak chcesz, ja oferuję towarzystwo najwyższej jakości. - uniósł dłonie w geście poddania, a i tak jego facjatę zdobił uśmiech. Odetchnął cicho z ulgą, bowiem siedzenie w cieniu znacznie ułatwiało przetrwanie upału, a i mózg się nie przegrzewał. - Co ci tak urządziło ręce? Wygląda jakbyś dotknęła jakiejś krwiożerczej rośliny. - wskazał brodą jej dłonie, które zapewne muszą wywoływać spory dyskomfort. W pewnym momencie skrzyżował ręce na karku i na podstawie przyglądania się dziewczynie (tak, na biust też zerknął, wszak go eksponowała skąpym ubraniem, co dla oczu Jeremy'ego było niesamowitą uciechą ułatwiającą szczerzenie się do niej) próbował ocenić, do którego domu należy. Znając życie pewnie nie trafi, a skoro nie kwapiła się do podzielenia się wiedzą, to pozostaje zebrać informacje od osób, które znają się na twarzach studentów. Elijah albo Matt z pewnością coś będą wiedzieć, są niezawodni.
Evie Hemmer
Rok Nauki : II
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : liczne tatuże, czarne włosy (kiedyś płomienno rude)
Evie nie była świętą, grzeczną dziewczynką, która robi wszystko co jej się każe. Czasami zdarzało jej się sięgać po narkotyki. Bardzo sporadycznie, ale jednak. I co więcej- sięgała nie tylko po czarodziejskie używki, ale zdarzało jej się również te mugolskie! Może i jej rodzina w większości stosowała wszystko związane z magią, ale ona wcale nie miała ochoty odsuwać się od czegoś tylko dlatego, że coś jest jej nieznane. Gdyby tylko jej rodzice wiedzieli co ich najstarsza córeczka wyprawia kiedy nie mają nad nią kontroli. Albo raczej- gdy utrzymywała z nimi kontakt. Teraz było znacznie inaczej. - Chyba masz rację, boski żigolo- powiedziała i się zaśmiała. W pewien sposób chciała mu zadeklarować, że nawet oglądała telewizję! Dla niej to nadal było coś fascynującego. Przysunęła się bliżej i złożyła na jego policku nieśmiały pocałunek. Mimo że było naprawdę gorąco to trzeba stwierdzić, że chłopak bardzo przyjemnie pachnął. Sekundę później ponownie zerknęła w swoje dłonie w wodzie. Naprawdę nie wiedziała gdzie się patrzeć. Czy przez ten uczynek Evie okazała się być łatwą dziewczyną? Być może. Ale przecież taka była prawda, nie? Zaszła w ciążę mając zaledwie siedemnaście lat. A wcześniej? Wcześniej sporo się bawiła. Żadna impreza nie była jej obca. Może i była łatwa, ale kiedy tylko znajdzie kogoś do związku to była pewna, że będzie wierna. Z resztą tego samego wymagała od innej osoby. Do tego jednak jeszcze jej daleko. - Ale ja nie mówię, że mnie obwiniasz. Każdy jest inny. Ty jesteś ciemniejszy niż cała reszta- wzruszyła lekko ramionami. O dziwo nie miała celu go obrażać. Przez ciemność miała na myśli karnację, a nie inteligencję! - Więc ty jesteś Jerry?- zapytała a jej usta szeroko się uśmiechnęły. Przynajmniej znała jego imię. - Więc być może skorzystam z twoich usług o ile masz olejek. Z twojego towarzystwa również mogę skorzystać o ile nie jesteś z nikim umówiony- czy kiedykolwiek odważył się jej zaproponować posmarowanie olejkiem? Chyba nie. Była księżniczką lodu. Jej serce było całe z lodu. Miała bardzo ciężki charakter. Kiedy wspomniał o dłoniach jej spojrzenie skupiło się na pęcherzach. - Prawie. Nie polecam wkurzona wdrapywać się po drzewie. Nie dość że zaczęło tak cholernie boleć to jeszcze piach w oczy. Dosłownie- dotknęła palcem jednego z pęcherzy. Zabolało. Po spodem zbierał się jakiś płyn. Coś takiego było dla niej nowym przeżyciem. Chyba nigdy nie spotkało ją coś takiego. - Zawsze mogło mnie spotkać coś gorszego.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Czasami odnosił wrażenie, że nie rozumie płci pięknej. Wiedział, że dziewczyny lubią szczere komplementy, dużo uśmiechu, ograniczenie wpatrywania się w biust, mądra konwersacja, bystrość… ale niektórych jej zachowań nie dał rady pojąć. Carmelka wiele razy na niego krzyczała i czerwieniła się na zmianę - do tej pory nie odkrył związanej z nią tajemnicy, Sol rzuciła go i też nie bardzo był świadomy co jej złego zrobił, Gabrielle śmiała się w jego towarzystwie, a po luźnym żarcie niemal na niego nawarczała… A Evie najpierw go obraziła, roześmiała się i dała mu buziaka. Zbaraniał, z wysoko uniesionymi brwiami patrzył na nią totalnie skonfundowany. Niczym trafiony zaklęciem siedział na piachu i zastanawiał się co tu się właśnie odmerlinowało. Nie mógł się należycie ucieszyć buziakiem, zbyt dotknięty nazwaniem go żigolakiem. Pierwszy raz od dawna ktoś doprowadził go do stanu braku języka w gębie, a milczenie jest naprawdę rzadkim elementem jego charakteru. Czy powiedział coś nie tak? A może zachował się nachalnie? Entuzjazm Dunbara znacznie opadł. Jakby świetliki nocne nagle zgasły. Nazwanie go "ciemniejszym" mógłby również przypisać obrażaniu, ale stwierdził, że nie ma co popadać w paranoję zwłaszcza, że dziewczyna była lekko zarumieniona (brawo Ty, Dunbar) i z jej oczu nie ciskały gromy. Nie wyglądała na wściekłą, więc czemu po nim jeździła? W postawie chłopaka wyraźnie dało się zauważyć zmianę - wyszczerz zniknął zastąpiony niepewnością i lekkim niedowierzaniem kierowanym do dziewczyny. - Nie mówię, że to ja ten Dunbar. - odparł zaskoczony jej pewnością siebie. - Kurka morska, nie mam pod ręką olejku. Będę pamiętać, by nosić go codziennie na takie wypadki. - był ewidentnie skołowany mimo, że próbował jeszcze jakoś zachować humor. Nic z tego. Evie wpędziła go w ogromne zmieszanie i nie był pewien co ma zrobić dalej. - Optymizmu, dziewczyno… ehh, dobra, czemu ty mnie obrażasz, a potem sugerujesz randkę czy coś w ten deseń? Sorry, ale zgłupiałem totalnie. - musiał zapytać, bowiem inaczej to otępienie i szok bedzie mu towarzyszyć jeszcze przez kilka dobrych godzin aż nie wymusi od Moe albo listownie od Carmi o co mogło chodzić tej dziewczynie. - Jeśli mam sobie darować, to daj znać po prostu i już mnie nie ma. - popatrzył na nią ze zmarszczonym czołem. Może nie chciała flirtować, ale dała mu to do zrozumienia w bardzo dziwny sposób.
Evie Hemmer
Rok Nauki : II
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : liczne tatuże, czarne włosy (kiedyś płomienno rude)
Jeremy nie powinien doszukiwać się logiki między zachowaniami dziewczyn. Nie powinien chcieć zrozumieć je a co dopiero je porównywać! Człowiek mógłby zwariować gdyby chciał wszystkie kobiety zrozumieć. A już na pewno Evie. Ślizgonka była zwyczajnie dziwna. Raz tryskała od niej energia i radość a następnym razem źle dobiera słowa i tak oto powstaje awantura. Wcale nie chciała tego. Większość awantur w jakich uczestniczy zazwyczaj powstają poprzez nieporozumienie. Naprostowanie sytuacji wcale nie jest takie łatwe jakby mogło się wydawać. Wyobraźcie sobie taką sytuację- awantura trwa w najlepsze, niemal iskry nienawiści się sypią i wtedy Evie miałaby mówić, że zwyczajnie źle dobrała słowa? Lepiej było brnąć w to niż zostać zjedzonym żywcem. Przynajmniej ona tak to widziała. Jedno jednak było pewne- nie chciała by chłopak był na nią zły czy coś. To była nowa znajomość przecież, nie? A już zauważyła znaczną zmianę w jego zachowaniu. Czy powinna wstać i dać mu spokój? Tak przecież byłoby najlepiej. Do Evie nawet nie docierało gdzie tak naprawdę popełniła błąd. Czy powiedziała coś nie tak?! To pewnie przez ten pocałunek. Nie powinna była tego robić. Jak zawsze wszystko chrzani. - Nie szkodzi. Nie ma możliwości, że się spalę- powiedziała poważnym, dość smutnym głosem. Jego reakcja po prostu ją zbiła. Najpierw chłopak prosi o pocałunek a kiedy go dostaje to robi się... taki. Weź tu zrozum faceta! Obrażasz? Ona go właśnie obraziła w jakiś sposób? Musiałą sobie aż przypomnieć swoje słowa, które powiedziała nie tak dawno przecież. - Chodzi ci o to, ze nazwałam cię ciemnym? Chodzi mi tylko o karnację. Nie ma co ukrywać- jesteś bardziej opalony niż większość osób z Hogwartu- a może to jednak chodziło o coś całkiem innego? No to randkę chyba powinni sobie darować w takim razie. Wyciągnęła ręce z wody i wytarła je o stanik. Zaczęła się nawet powoli podnosić! - Jeśli uraziłam cię w jakiś sposób to przepraszam, nie miałam tego w zamiarze. Lepiej już pójdę- cała Evie. Cały czas kogoś rani. Cały czas kogoś obraża chociaż nie ma takiego celu. Może naprawdę nie jest zdolna żyć z ludźmi. Powinna całe dnie przesiedzieć w lochach.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Powinien sobie dawno uświadomić, że niemożliwe jest dogodzić kobiecie, choćby nie wiadomo co zrobił, powiedział albo się zachował. Gdyby trafił na dobry humor dziewczyny i w odpowiednim czasie próbował ją oczarować to może wtedy miałby jakieś szanse? Co prawda otrzymał buziaka, byłby nim naprawdę zachwycony, jednak źle dobrane słowa doprowadziły do znacznego przytłumienia radości. Zachodził w głowę co się stało i gdzie popełnił błąd. Sęk w tym, że był naprawdę kiepski w zauważaniu własnych błędów, a gdy sobie je uświadamiał ( z pomocą lub bez) to zazwyczaj było już za późno na naprawę czy zreflektowanie się. - Ciemnym? - jedna krzaczasta brew powędrowała ku górze. Nie nadążał za jej tokiem rozumowania. Wyczuwał w powietrzu napięcie, a tego nie chciał. Najpierw gonił go owłosiony facet, bo podrywał mu narzeczoną, a teraz został obrażony i najwidoczniej Evie zrobiła to nieświadomie. Powinien wcześniej zapytać ją o imię. Zapomniał. Dzisiaj nie miał zbyt dobrego dnia. - Nie. Nazwałaś mnie męską prostytutką, a potem dałaś mi buziaka. Widzisz tu gdzieś efekt przyczynowo- skutkowy? Bo ja zgłupiałem i nie wiem w czym ci podpadłem. - rozłożył ręce w geście bezradności. Powinna być rozwścieczona, bo to by chociaż w małym stopniu dałoby mu do zrozumienia dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej. Wstał, kiedy i ona wstała. Skrzywił się, gdy promienie bezlitosnego słońca znowu padły mu na twarz. Piasek parzył mimo, że miał na nogach klapki. - Jak już musisz iść to chociaż powiedz mi co złego zrobiłem, dobra? I jak masz na imię, bo inaczej nigdy w życiu nie ogarnę kiedy zamknąć paszczę a kiedy mówić. - choć było widać po nim zirytowanie, to jednak chciał uzyskać wiedzę. Może będzie tak miła i mu to zdradzi, by miał nauczkę na przyszłość? Tiara miała zagwozdkę i przez chwilę chciała umieścić go w Ravenclawie, stąd jego sezonowe ciągotki do zbierania wiedzy. Bywał nierozgarnięty, ale jednak wiedział co to znaczy wyciągać wnioski z błędów.
Evie Hemmer
Rok Nauki : II
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : liczne tatuże, czarne włosy (kiedyś płomienno rude)
Dziewczyna poczuła, że naprawdę coraz to bardziej się pogrąża. Nie chciała by chłopak się na nią wściekał, ale w jego oczach jednak to zauważyła. Wściekłość w czystej postaci. Ślizgonem to on na pewno nie był. Gdyby był to już dawno by na nią się rzucił i dobrze by to się nie skończyło. Jej były chłopak by tak się nie rozczulał. On nawet by nie chciał słuchać wyjaśnień z jej strony. Jedyne co Evie teraz chciała to ewakuować się stąd jak najszybciej można. Źle postąpiła, to już wiedziała. Być może nie powinna do niego wcale podchodzić. To nie była nowa przygoda na wakacje. Teraz będzie się starała chłopaka omijać przez resztę wakacji. Z resztą nie był jedyną osobą, którą starała się omijać. Lista była coraz to bardziej długa. - To tylko skojarzenie. zanim wyjechałam na wakacje obejrzałam mugolski film!- powiedziała szybko niemalże zrozpaczona. Aż zrobiła krok w tył. Może był stuprocentowym czarodziejem i jemu nie udaje się robić takich rzeczy? Chociaż jego ramie, które było pokryte nieruchomymi tatuażami mówiło o czym innym. Jak zawsze postąpiła w nieodpowiedni sposób. - Nic złego nie zrobiłeś To ja.- powiedziała słabym głosem. W jej ustach zrobiło się naprawdę sucho. Ile to godzin spacerowała w słońcu bez wody zanim tutaj dotarła? Ile czasu minie zanim znajdzie się w obozowisku gdzie będzie mogła się napić? Bez znaczenia. Czy powinna mu powiedzieć swoje prawdziwe imię? A co jeśli będzie rozpowiadał jakieś durne plotki na jej temat by się zemścić? Co jeśli rozpowie kumplom, że spotkał jakąś idiotkę? W tych okolicznościach nie warto było mówić imię. Będzie miał utrudnienie w zrobieniu jej krzywdy. - Mercedes- powiedziała tylko. Było to jej drugie imię. Niewiele osób znało ją spod takiego imienia. Kiedy przechodziła młodzieńczy bunt przedstawiała się tym imieniem. W niektórych głowach tak pozostało. Być może nigdy nie spotka chłopaka i nigdy nie będzie musiała sprostować sytuacji. - Tak jakby Mercedes. To znaczenia nie ma. Spokojnie, nie musisz już zamykać paszczy. Raczej nasze drogi się nie skrzykują- zrobiła kolejny krok do tyłu, a słońce naprawdę zaczęło ją razić. Odwróciła się i zaczęła iść szybszym krokiem niż ma w zwyczaju. Oto idiotka liczyła na znajomość.
/zt
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie miał pojęcia co ma wspólnego film z męską prostytutką. Okej, oglądała, uznała to za coś niezwykłego i postanowiła nazwać przypadkowo spotkanego chłopaka żigolakiem? Nie wiedział jak ma to interpretować inaczej niż zwykłą obrazę. Jego humor się zepsuł i nie miał sił być znów tą osobą, która stara się na siłę poprawić efekt rozmowy. Może czas by to ta druga osoba się postarała za nich oboje. Najpierw niewypał rozmowy z Gabrielle, a teraz z Evie. Być może ta miała rację i błąd był po jej stronie, choć nie pojmował skąd się wziął. Zapewne źle zinterpretowała definicję słowa… - Ta… o męskich prostytutkach i panach do towarzystwa? Polecam raczej filmy akcji… - wykrzywił się i jej nie zatrzymywał, gdy pospiesznie się oddalała. Zapamiętał jej imię, by wypytać chłopaków czy znają jakaś Mercedes. Może wiedzą o niej coś, czego on nie wie, a co jest istotne? Całkowicie zmieszany i niepocieszony rozpoczął skradanie w kierunku namiotów. To nie był dobry dzień dla Dunbara. Niestety. Powinien popracować nad sobą albo całkowicie odpuścić sobie zabieganie o atencję i względy płci pięknej. Był pieszczochem, lubił pochwały, niewinny flirt, nie stronił od komplementów. Wychodzi na to, że coś jest dawkowane w zły sposób, skoro zaznał kolejnej porażki.
Zt
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Pojawienie się rodziciela Gabrielle nie było dla niej zaskoczeniem, dzień wcześniej poczuła się źle, była rozpalona, miała dreszcze, targały nią konwulsje. Nawet nie wiedziała, który z opiekunów wysłał sowę do jej rodziców. Świat wydawał się jej być filmem, zamykała oczy na ułamek sekundy - tak się jej zdawało- a z dnia robiła się noc. Sukcesywnie traciła poczucie czasu, ledwo miała siłę podnieść się z posłania, by napić się wody. Zwilżyła usta zimną cieczą przymykając powieki, świat wirował, a ona starała się zachować spokój. Minęła sekunda, minuta, a może już godzina? Nie wiedziała, trzęsła się z zimna, kiedy poczuła jak silne ramiona unoszą ją z posłania, czuła znajomy zapach, choć teraz przyprawiał ją on o mdłości, nie potrafiła skupić myśli, by zgadnąć skąd zna woń, która teraz wypełniła całą przestrzeń wokół niej. Nieliczne przebłyski racjonalnego myślenia, w których pojawiała się postać Finna, miała przy nim być, nie odstępować go na krok… Elijah, była umówiona na spotkanie z nim, miała mu powiedzieć… Ponownie zapadła ciemność. Lewitowała poza rzeczywistością, do jej uszu poza szumem własnej krwi dobiegały jakieś głosy, chciała coś powiedzieć, odezwać się. Rozchyliła wargi, jednak słowa nie opuściły jej ust, jedynie ciche rzężenie. Z trudem mogła złapać oddech, zupełnie jakby płuca miała wypełnione wodą, która uniemożliwia oddychanie. Zakasłała. Struga światła zmusiła ją do zmrużenia oczy, kiedy spróbowała je odtworzyć. Potem znowu zapadła ciemność, ciemność i cisza.
***
Piękna, blondwłosa dziewczyna leżała na miękkim łóżku w białej niczym mleko pościeli kręcąc się niespokojnie. Kropelki potu, które zebrały się na jej czole szybko zostały zmyte zimną szmatką. Gabrielle wciąż spała, od ponad dwudziestu godzin, nie licząc tych chwil, kiedy Iris budziła córkę, by podać jej mieszankę eliksirów. Kobiecie ciężko było patrzeć na własne dziecko w takim stanie, zwłaszcza, że działać musiała po omacku, nie wiedząc dokładnie, co tak właściwie dolega Gab. Codziennie podawała jej eliksir oraz zioła, mając nadzieję że w końcu, któreś z nich przyniesie nastolatce ulgę. W momencie kiedy gorączka spadła, a zielonooka odzyskiwała świadomość na ustach uzdrowicielki pojawiał się uśmiech, choć zmęczenie widoczne było na jej twarzy; w podkrążonych oczach, bladej cerze oraz spierzchniętych ustach. Wzięła tydzień wolnego w pracy, aby być przy córce przez całą dobę. Gabrielle wracała do siebie powoli, początkowo nie była pewna nawet tego, co się wydarzyło ani gdzie się znalazła. Głosy dochodziły do nich, brzmiąc jakby ktoś mówił przez ścianę, nie była w stanie rozróżnić poszczególnych słów, nie potrafiła otworzyć oczu. Miękkość pościeli sprawiła, że jedyne na co miała ochotę to całkowicie się w niej zatopić. Nie mogła zebrać myśli, a ciało odmówiło jej posłuszeństwa, nawet jeśli próbowała poruszyć ręką, nie była w stanie. Bezradność: to uczucie właśnie ogarnęło ją bez reszty, uwięziło, nie pozostawiając żadnych złudzeń. Była zamknięta w świecie myśli, one wciąż krążyły w jej głowie, nie mogła ich poskładać; Finn, Nathaniel, Elijah…Sahara, huśtawka, list. Jak przez mgłę pamiętała pierwsze dwa dni, zupełnie jakby czas przestał dla niej istnieć i mieć jakiekolwiek znaczenie. Czuła w ustach kwaśny smak za każdym razem, kiedy ktoś przechylał fiolkę. Dlaczego to jest kwaśne, kiedy czuje truskawki? myślała, czując na wargach zimne szkło. Kolejne dni były lepsze, powoli odzyskiwała siły, a przede wszystkim świadomość. Wracała z odmętów własnych myśli do rzeczywistości, chociaż ani trochę nie była z niej zadowolona. Z zaskoczeniem odkryła, że znajduje się we Francji, w posiadłości swoich dziadków zajmując jedną z większych sypialni. Byli tu również jej rodzice, nie potrafiła pojąć, kiedy i jak się tu znalazła. Pierwsze chwilę powrotu były dla niej szokiem, jednak z każdą upływającą godziną wiedziała coraz więcej; zachorowała, wezwano jej ojca, by zabrał ją z wakacji - było to coś więcej niż prośba Iris, która sama chciała zająć się córka, kiedy dowiedziała się o jej stanie. Pierwsze dni okazały się najgorsze, wciąż miała gorączkę, która nie chciała ustąpić, dreszcze, w dodatku majaczyła. Co chwilę traciła świadomość lub niespokojnie spała, na szczęście rodzicielka dziewczyny zareagowała szybko, dzięki czemu gorączka ustąpiła po dwóch dniach, a z czasem choroba całkowicie została pogoniona, choć eliksir o przyjemnym zapachu truskawek i okropnym kwaśnym smaku musiała przyjmować jeszcze przez tydzień. Niczego nie ułatwiało poczucie winy - podsycone zasłyszaną rozmową rodziców, która spadło na drobne ramiona blondynki, w chwili kiedy dotarło do niej, że przez długi tydzień nie było jej na Saharze, nie było jej przy Finnie, choć jeszcze przed wyjazdem złożyła mu obietnice, nie dotrzymała jej. Ta myśl niczym mantra rozbrzmiewała w głowie Puchonki, budząc w niej potrzebę szybkiego powrotu na piaszczystą, piekielnie gorącą ziemię. Dodatkowo po raz kolejny los postanowił zakpić z niej i Elijaha. Tak, właśnie tak tłumaczyła swoją chorobę, która pojawiła się dając silne objawy na kilka godzin przed umówionym z chłopakiem spotkaniem, nie miała pewności czy wiedział dlaczego się nie pojawiła. A co jeśli czekał tam na nią? Jeśli pomyślał, że specjalnie go wystawiła? Cichy, zgłoszony jęk opuścił usta blondynki na samą myśl o tym. Pozostała jeszcze kwestia Nathaniela, z którym nie miała okazji jeszcze porozmawiać. Westchnęła cicho pochylając się nad swoją torbą, do której pakowała ostatnie przybory oraz eliksir, na widok którego wzdrygnęła się. - Gotowe - powiedziała do siebie, przecierając dłonią czoło. Nadal nie miała zbyt dużo sił, jednak starała się robić dobrą minę do złej gry, tylko po to, żeby móc wrócić na Sahare, do Finna.
***
Zaciągnęła się gorącym powietrzem, które wręcz wypalało jej płuca. Uśmiechnęła się szeroko do swojego taty tuląc go na pożegnanie i obiecując, że będzie przyjmowała eliksir zgodnie z zaleceniem mamy. Kiedy tylko postać mężczyzny rozpłynęła się Gabrielle ruszyła do obozowiska, zostawiła swoje bagaże w namiocie i ruszyła na poszukiwania Finna, którego nie było w okolicy, jego namiot również pozostawał pusty. Przez chwilę zastanowił się, gdzie też mógł się zapodziać. W pierwszym momencie po powrocie zastanawiała się z kim powinna spotkać się najpierw, z Finnem, Nathanielem czy Elijahem, lecz ostatecznie postanowiła wpierw skupić się na Gardzie. Nie wiedzieć czemu skierowała swoje kroki ku brzegu jeziora, które było jedynym niebieskim punktem wśród bezkresnych piasków, jeśli nie brało się pod uwagę nieba. Czy była to intuicja, czy może szczęśliwy traf, nie wiedziała. Siedział nad brzegiem, wpatrując się gdzieś w dal, trochę nieobecny, zupełnie jakby zbyt mocno zatracił się w dręczących go myślach. Gabrielle westchnęła zbliżając się do blondyna, który nie mógł jej jeszcze dostrzec. Czuła, że nawet ten krótki spacer był dla niej nie lada wysiłkiem, zmęczone mięśnie powoli odmawiały posłuszeństwa, uświadamiając dziewczynie, że jeszcze nie odzyskała pełni sił. - Cześć? - powiedziała niepewnie, trochę zbyt cicho. Uśmiechnęła się, kiedy niebieskie oczy skierował na nią.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Odliczał dni i zastanawiał się kiedy szlag go trafi. W pierwszych dniach pobytu tutaj stwierdził, że Sahara jest ciekawym miejscem i prawdopodobnie nie będzie miał więcej okazji, by ją kiedykolwiek zwiedzić. Towarzystwo głośnych ludzi jako tako mu pomagało, bo nie chodził pogrążony w myślach. Jednak odkąd Gabrielle wyjechała, stracił motywację, by trzymać się w garści. Miał taki ciężki umysł, a gardło ściśnięte. Jak długo będzie trwać w takim zawieszeniu? Czekał, czekał na jakiś bodziec, który raz na zawsze popchnie go tajemniczym kierunku, który albo uwolni jego potencjał albo doprowadzi go do zagłady. Siedział przy brzegu jeziora i schładzał się w cieniu, bowiem jak wiadomo przy zbiornikach wodnych jest nieco chłodniej niż wgłębi obozowiska. Miał przymknięte oczy, kark pochylony i oddychał powoli. Szukał w sobie otchłani cierpliwości, którą się zawsze charakteryzował. Rozważał wcześniejszy powrót z Sahary do Glasgow, choć tak na dobrą sprawę z otwartej przestrzeni trafi do domu, gdzie rodzice nie będą odstępować na krok w obawie, że zrobi coś, czego nie powinien. Tkwił między młotem a kowadłem. Słysząc znajomy głos uznał, że to omamy słuchowe. A jednak wyprostował kark, zadarł głowę i popatrzył przez zmrużone oczy na jasnowłosą dziewczynę i wstrzymał oddech. Momentalnie wstał, wyrósł tuż przed nią i na dosłownie dwadzieścia sekund zamknął ją w swoich ramionach. Nie tylko dlatego, że nie chciał dłużej, ale i gorąc nie pozwalał na bliskość dwóch ciepłych ciał. Przypatrzył się jej bladym policzkom. - Co się stało? - zapytał schrypniętym głosem zamiast powitania. Trzymał ręce na jej barkach i próbował wywnioskować co mu w niej zaczęło przeszkadzać - nie tylko blade policzki, ale też zamglony wzrok, jakby była zmęczona i jeszcze do siebie nie doszła. Nie był specem od uzdrawiania. Kiedyś by się z kimś skonsultował... a teraz pozostawała niewiedza. Zaprowadził ją w zacienione miejsce i polecił, by usiadła na kępce piachu, tuż przy brzegu. Pustą plastikową butelkę zanurzył w wodzie - oczywiście z pomocą zaklęcia lewitacji przedmiotów, wszak nie będzie napełniać jej przy piaszczystym brzegu - nalał do pełna i po chwili wręczył ją Gabrielle, zaś jego wzrok mówił, by piła. Od ich ostatniego spotkania i on się trochę zmienił. Rzucał się jeden element w oczy. Całkowity brak uśmiechu.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Zostawiła go, i choć wynikało to z zawirowań losu, a nie własnej woli Gabrielle, dręczyły ją wyrzuty sumienia. Nie lubiła łamać obietnic, nie rzucała słów na wiatr, to nie było w stylu blondynki, która zawsze, ale to zawsze starała się być szczera i dotrzymywać danego słowa. Tym razem było inaczej, nie potrafiła wyrzucić z głowy słów, które niczym mantra rozbrzmiewały w jej myślach wywołując ukłucie w klatce piersiowej, w miejscu gdzie biło serce dziewczyny. Nie potrafiła rozumieć, jak fatum raz po raz może w tak okrutny sposób traktować ją, czy też bliskie jej sercu osoby - zupełnie jakby żadne z nich nie zasługiwało na chwilę szczęścia czy oddechu. Nie miała zupełnie pojęcia o tym, co zobaczy kiedy wróci. Czy Finn będzie wyglądał jeszcze gorzej? A może jej nieobecność nie wpłynęła na chłopaka tak bardzo, jak się tego obawiała? Ciężko było stwierdzić. Sytuacja w jakiej znalazł się Szwed należała do szalenie trudnych i skomplikowanych, niczym partyjka szachów rozgrywana z mistrzem, kiedy to wystarczył jeden niewłaściwy ruch, nawet najzwyklejszym pionkiem a król padał. Gabrielle przez cały ten czas działała po omacku, nigdy nie była dobra ani w szachach ani w radzeniu sobie z własnymi problemami, a co dopiero z czyimś. Była osobą, która potrafiła słuchać; niezwykła zaleta, lecz mimo rad, które starała się udzielać nie zawsze były one trafne. Westchnęła widząc blondyna, serce na sekundę przetrwało swoje bicie. Mrugnęła, a Finn w jednej sekundzie pojawił się przy niej zamykając w szczelnym uścisku, który przyjęła z ulga i uśmiechem na ustach. Panujący wokół skwar nie pozwalał na to, by dwa ciała znajdowały się blisko siebie dłużej niż kilka sekund, jednak nawet one wydawały się trwać wiecznie, zamknięte w przyjemnym geście ze strony blondyna. Uniosła kąciki ust delikatnie ku górze, kiedy badawczo się jej przyglądał, a widok jaki miał przed sobą zdawał się napawać go niezadowoleniem. Nie odpowiedziała od razu, zupełnie nie wiedząc od czego powinna zacząć. Od swojej choroby, ciężkiego powrotu do zdrowia czy może poruszyć temat rozmowy, którą usłyszała, a która wiele mówiła na tematy stanu niebieskookiego. Milczała, dała zaprowadzić się w cień, który dawał złudne poczucie, że powietrze nie ma miliona stopni. Usiadła na piasku otrzepując ręce, którymi mimochodem się podparła. Nie miała jeszcze wystarczająco dużo sił, więc spacer sprawił jej trochę trudności. Spojrzała na Finna z wyraźną wdzięcznością malującą się w zielonych tęczówkach, kiedy podał jej butelkę z wodą, po czym upiła z niej jedna trzecią zawartości. Letnia woda przyniosła ugle ustom, w których zaschło od wdychanego powietrza. - Nie wiem od czego zacząć - przyznała patrząc przed siebie, lecz po chwili zwróciła spojrzenie na Finna - Rozchorowałam się, nawet mama nie była w stanie ustalić, co tak naprawdę mi dolegało. Poczułam się źle, a później pamiętam jak tata wziął mnie na ręce. To było jak sen…. Nie właściwie to koszmar. - odparła krzywiąc się na samo wspomnienie tamtego tygodnia. - Finn… Ja Cię tak bardzo przepraszam.. . No wiesz, że mnie nie było. Naprawdę jest mi tak strasznie przykro - uciekła wzrokiem, a głos blondynki łamał się coraz bardziej z każdym kolejnym słowem.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Tego potrzebował - pełnej koncentracji na drugiej osobie, a Gabrielle miała to do siebie, że umożliwiała ten stan przez status kuzynki. Niespokrewnionej biologicznie w żaden sposób, ale jednak rodziny. Poczuł ulgę czując zmartwienie o nią. To nie tak, że chciał jej krzywdy - broń Merlinie! Sam fakt, że jest w stanie wciąż czuć niepokój o bliską osobę dawał nikłą nadzieję, że wytrwa dopóki nie ocknie się ze swojego otępienia. Wypuścił powietrze z płuc i usiadł obok niej, nieopodal, ale wciąż w cieniu. Mógł wpatrywać się w nią niemal z jakąś manią. Świdrował ją spojrzeniem niebieskich oczu i próbował wyczytać z niej jak najwięcej. Nie protestowała wobec żadnego z jego gestów, co zarejestrował z aprobatą. To wszystko próby okazania, że mu zależy, bowiem nie był w stanie jawniej ucieszyć się na jej widok. Dni, kiedy jej nie było to dni puste, a noce bezsenne. Nie potrafił dogadać się z nikim ani prowadzić dialogu. To chyba czas, aby poprosić ją o pomoc, choć wolałby trzymać ją od tego wszystkiego z daleka. Sęk w tym, że nie potrafił działać już sam. Już nie dawał rady, bo Vinci nauczył go życia z kimś, razem, tuż obok, dłoń przy dłoni, skrzyżowany wzrok i zsynchronizowane bicia serc. Nie pamiętał jak to jest żyć samemu. - Napij się więcej. - wskazał brodą butelkę. Nie chciał, by mdlała. Nie znał się na uzdrawianiu, nie wiedziałby jak jej pomóc. - Od czego chcesz. Od początku. - zmarszczył czoło i wpatrywał się w zmieniającą się mimikę dziewczyny. O tak, czuł, że odżywa. Co prawda to marna imitacja tego, jaki kiedyś był, ale cieszył się i z tego. Słuchał i się zastanawiał. Dopadła ją choroba, no tak. To wyjaśnia wszystko. Nie każdy musi o tobie myśleć, idioto. To, że ty masz w dupie własne zdrowie nie znaczy, że ona nie szanuje własnego. Ogarnij się. - Może to jakiś tropikalny wirus, ale skoro wróciłaś, to znaczy, że został usunięty. - odezwał się i jeszcze czujniej się jej przyglądał. Czy nie powinien zaprowadzić ją do tutejszego uzdrowiciela, aby ją sprawdził? Ciotka zna się na rzeczy, ale wypuściła córkę z powrotem na Saharę, także hej, lepiej się upewnić. Nie ufasz nawet ciotce. Świetnie, oby tak dalej. Coraz lepiej ci idzie odsuwanie się od ludzi. A nie o to przecież w tym chodziło. Gdy zaczęła przepraszać uniósł nagle dłoń wnętrzem skierowanym w jej stronę na znak, by przestała mówić. Wydawało się, że tymi słowami go rozdrażniła. Zacisnął mocno zęby. - Nieistotne. Szanuj swoje zdrowie, dobrze, że byłaś w domu. - zmusił się do zaczerpnięcia powietrza i poluzowania tego ścisku w klatce piersiowej, który uniemożliwiał kontrolę emocji. - Wróciłaś akurat, gdy miałem organizować sobie powrót do Glasgow. Nic tu po mnie. - dodał pamiętając, że z nią może rozmawiać bez oporów. Nawiązał z nią ponowny kontakt wzrokowy i werbalnie wskazał butelkę wody, która nie była wciąż opróżniona. Naprawdę ciotka wypuściła ją, taką bladą, z domu? Powieka mu zadrgała, gdy uznał to za zaniedbanie.
Marzyłam o alkoholu. Chciałam wziąć do ręki chociaż jednego, niewinnego drinka, który rozluźniłby mnie choć w najmniejszym stopniu. Może chociaż papierosa? Cokolwiek, co pomogłoby zapanować mi nad nerwami, a najlepiej oderwać myśli od rzeczywistości, która zaczęła w bolesny sposób przytłaczać i nie dawać zbyt wiele miejsca na oddech. Ciąża była sporym zmartwieniem, rozmowa z rodzicami, którą miałam w perspektywie była przerażająca, a niejasna sytuacja z ojcem nie pomagała. Mimo to, ten problem zepchnęłam na dalszy plan. Po ostatniej rozmowie z Ezrą chwilowo wydał mi się wręcz mało istotny. To przyjaciel teraz zajmował większość moich myśli i spędzał mi sen z powiek. Nosiło mnie niewyobrażalnie. Usiedzenie w namiocie, nawet późnym wieczorem, graniczyło z cudem, dlatego w końcu narzuciłam na siebie cienką narzutkę (która o dziwo wieczorem nie była taka znowu zbędna) i przeszłam się nad brzeg jeziora. Już jakiś czas temu zauważyłam to miejsce i uznałam za całkiem przyjemne na spacer, nawet za dnia. Od wody dało się wyczuć delikatny chłód, a widok był całkiem ładny. Bezmyślne gapienie się w wodę potrafiło być zaskakująco relaksujące. Kiedy dotarłam w wypatrzony punkt, zauważyłam, że na jednym z wygodnych, okolicznych kamieni siedzi @Nathaniel Bloodworth i pali papierosa. Takiemu to było dobrze - żadnych ograniczeń. Faceci generalnie nie miewali takich problemów, co było zupełnie niesprawiedliwe. Dosiadłam się do niego i bez większych ceregieli zabrałam mu z ręki papierosa i zaciągnęłam się mocno. Jeden raz nie mógł zaszkodzić, prawda? Pewnie nie był szkodliwy bardziej, niż bierne palenie, na które przecież tak czy inaczej się narażałam. Postanowiłam machnąć na to ręką i po prostu zaraz oddałam mu jego własność. - Potrzebowałam tego. Te wakacje mnie wykończą. A to podobno ma być wypoczynek - przewróciłam oczami i podparłam się wygodniej na kamieniu. Spojrzałam na chłopaka, zastanawiając się, czy on bawi się chociaż odrobinę lepiej na zaplanowanej przez Hogwart wycieczce. W sumie w moim przypadku nie miejsce było problemem i nie ważne co by się nie działo, to wszystko i tak i tak by na mnie spadło. - Jak ci się żyje na Saharze? - zapytałam spokojnie i nagle wpadł mi do głowy genialny, aczkolwiek naprawdę wredny pomysł. Niewinny żart nie mógł być jednak jakoś szczególnie szkodliwy. - Mam nadzieje, że korzystasz z wakacji, bo mam dla ciebie kiepską wiadomość. Ale skoro już siedzisz, to chyba dobry moment - stwierdziłam spokojnie i zrzuciłam z siebie narzutkę. Pod spodem miałam już tylko obcisłą bluzkę na ramiączkach, która uwydatniała niewielki, ale nieprzypominający zwykłych nadprogramowych kilogramów brzuszek. - Szukałam cię ostatnio w okolicy, ale nie było dobrej okazji... i no... nie wiem, jak to powiedzieć, ale pamiętasz jeszcze trochę luty, nie? Byliśmy mało ostrożni... - przegryzłam wargę, całkiem zręcznie udając przejęcie i niepewność. Chyba nawet bardziej wiarygodnie, niż kiedy przekazywałam całkowicie prawdziwą wiadomość Franklinowi. Wtedy byłam wyluzowana do tego stopnia, że chłopak wziął to za żart. Tutaj faktycznie nim był, więc było trudniej zachować wiarygodność.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Sahara go wkurwiała. Wkurwiało go każde ziarnko piasku, które wpadało mu do buta, każdy powiew suchego, rozgrzanego wiatru omiatającego skórę, każda tubylcza twarz, którą mijał w wąskich wioskowych alejkach; te też zresztą go wkurwiały, tak jakby nie można było zrobić normalnej, użytecznej drogi. Najbardziej wkurwiał go jednak gips, którym pokryta była złamana ręka. Ciężkie, cholernie niewygodne i obrzydliwie mugolskie ustrojstwo, które założył mu ten niewydarzony kretyn, tuż po tym jak spaprał cały szereg zaklęć. Na samą myśl o bludgerze denerwował się do tego stopnia, że od razu musiał iść zapalić, do palenia wybierał zaś miejsca skrajnie odosobnione. O ile w lipcu ani myślał stronić od innych (zwłaszcza studentek), o tyle teraz wolał samotność. Po pierwsze unikał niewygodnych pytań o pochodzenie dziwacznego opatrunku, po drugie... unikał Emily. A może ułatwiał jej unikanie jego? Miał dość narzucania jej swojej obecności, nie chciał być wrzodem na jej tyłku. Potrafił uszanować to, że nie miała jak stąd uciec. Szalejąca w okolicy burza sprawiała, że wioska opustoszała i u brzegu jeziora nie znajdowali się ani ludzie, ani nawet zwierzęta, które zwykły korzystać ze zbiornika wodnego aby ugasić pragnienie. To było mu na rękę. Z przymkniętymi powiekami miarowo wtłaczał w płuca dym, ciesząc się spokojem jaki niósł ze sobą ostry smak i zapach. Zbawienna nikotyna kojąca jego nerwy. Dopiero ruch tuż obok niego sprawił, że uchylił powieki i natychmiast się wyprostował, gotów poderwać się do pozycji stojącej. Merlinie, za bardzo się zrelaksował... a co gdyby to nie Heaven, a buchorożec zdecydował się spędzić z nim czas? — W takim razie jest nas dwoje. Może powinniśmy wystosować jakieś zażalenie do dyrektora? — mruknął, cierpliwie czekając aż odda mu papierosa, którego pożyczyła sobie bez pytania. Nie miał jej tego za złe, aż za dobrze rozumiał tę nagłą potrzebę — Chociaż ja to chyba nie powinienem przypominać Hampsonowi o swoim istnieniu — stwierdził dość gorzko, a mimo to w kącikach jego ust pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Nie krył się ze swoimi problemami z dyrektorem szkoły, z góry założył, że i do niej dotarły już niemożliwe do powstrzymania plotki. Wieść o tym, że jeden z opiekunów spędził noc w klatce dla złoczyńców, rozeszła się po obozie z imponującą prędkością. Z perspektywy czasu nawet trochę go to bawiło. Krótkie, pełne niezrozumienia, pytające „hmm?” wyrwało mu się kiedy jednocześnie skierował ku niej zieleń tęczówek, zmarszczył brwi i zaciągnął się dymem, którym, chyba pod wpływem szoku jaki wywołał w nim widok ciążowego brzucha, zakrztusił się pierwszy raz od lat. To zaś, co powiedziała zaledwie chwilę później, wcale nie poprawiło jego sytuację. Rozkaszlał się tak mocno, jakby na jej oczach miał zamiar wypluć płuca. Może w prezencie dla nienarodzonego jeszcze dziecka? — Jak przez mgłę — odpowiedział po dłuższej chwili, kiedy w końcu był już gotów by wydusić z siebie choćby słowo. Spokojnie, to tylko ciąża, a ona jeszcze nie powiedziała kim jest ojciec, prawda? W takim razie nie powinien poczuwać się do winy dopóki nie powie mu tego wprost — Nie powinnaś palić w tym stanie, nie sądzisz? Chcesz urodzić małego upośledzeńca? Ojciec pewnie nie byłby zachwycony. Jedna gęsta brew powędrowała ku górze w wymownym geście. Non stop wpatrywał się w brunetkę, doszukując się w jej twarzy choćby zalążka prawda. Czy to... czy to mogło być jego dziecko?
Marzyłam o chwili prawdziwego relaksu. Miałam na to czas i warunki, ale kompletnie nie byłam w stanie położyć się i nie myśleć o niczym. Chociaż teoretycznie starałam się korzystać z ostatnich wakacji bez ryczącego dziecka u boku, to w praktyce i tak przez większość czasu zastanawiałam się, co będzie dalej. Jak i z kim rozmawiać, gdzie szukać pracy, w jaki sposób pomóc Ezrze i po prostu jak ogarnąć ten cały syf, który nawarstwiał się tuż pod moim nosem. Mogłam przemierzać kilometry, wylegiwać się na słońcu godzinami, ale i tak ostatecznie czułam się wykończona po każdym dniu. Jakbym była w pracy, lub w szkole, a nie na udanym urlopie. Widocznie Nate też mógłby bawić się lepiej. Słyszałam jakieś plotki o dziwnej historii z klatką, ale nie miałam pojęcia, jak to wszystko dokładnie wyglądało. Bawiła mnie perspektywa mężczyzny uwiezionego na środku rynku. Tubylcy mieli dziwne metody na wyciąganie konsekwencji z nieodpowiednich zachowań. - Tak, coś słyszałam o tej klatce. Niewiele było trzeba, żeby miejscowi się na tobie poznali - rzuciłam rozbawiona i puściłam kaczkę kawałek od brzegu jeziora. Miałam nawet chęć popływać, ale zapewne i ta czynność z brzuchem w rozmiarze XL miała być mało praktyczna. - Ej, ej, ej. Przez mgłę to zaraz będziesz na cały świat patrzył za taką zniewagę - prychnęłam z uśmiechem i zaczęłam bawić się w dłoniach kolejnym kamykiem. Przestraszył się, ale ewidentnie nie potraktował tej informacji poważnie. Nie zamierzałam tak łatwo przyznawać się, że to tylko głupi żart. Trochę stresu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. - Cóż, sam mi powiedz, czy by był. Z tymi genami to i tak nie ma dla niego dużej nadziei. Chociaż to działa chyba jakoś co drugie pokolenie. Masz ogarniętych rodziców? - żartowałam sobie, ale jednocześnie posłałam mu dość poważne i znaczące spojrzenie. Chciałam dać mu do zrozumienia, że owszem, żarty żartami, ale jest w nich pewne źródło prawdy, którego nie powinien lekceważyć. - Tylko nie panikuj za bardzo. W razie czego poradzę sobie sama - dodałam już całkowicie spokojnym tonem, a kącik moich ust nawet nie drgnął.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie przejmował się tą plotką głównie z uwagi na to, że w istocie była dość komiczna. Gdyby to nie on, a ktoś inny został wsadzony do tego wątpliwej urody więzienia, czerpałby z tego całkiem dużo rozrywki, nie mógł więc dziwić się, że pozostałych również to bawiło. Najgorsze i tak spotkało go tuż przed jej opuszczeniem, kpiące miny mieszkańców obozowiska nie robiły na nim większego wrażenia. Opinia wśród uczniów i pozostałych opiekunów nie była czymś, na czym zależało mu w choćby minimalnym stopniu. Byli na pieprzonej Saharze, prawdopodobnie jedynym miejscu, gdzie mógł mieć w pełni wywalone na to co myślą o nim inni; zamierzał czerpać z tego całymi garściami. Jej oburzenie go rozbawiło, choć cała sytuacja nie należała do najzabawniejszych. Czy w obliczu ciąży jej zmartwieniem rzeczywiście było to, że kilka chwil wspólnego zapomnienia nie wyryło się zbyt głęboko w jego pamięci? Zresztą nie była to do końca prawda, całkiem miło to wspominał i pamiętał więcej, niż można by się spodziewać... w istocie nie pamiętał jednak, by użyli wtedy eliksiru. Niegdyś nie pozwoliłby sobie na taką nieostrożność, ale ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej. Dlaczego pozwolił sobie na przypuszczenie, że mogłoby mu się upiec? Zaciągnął się po raz ostatni, kupując sobie tym samym cenną chwilę na odpowiedź, a potem zgasił papierosa o kamień i spojrzał w przestrzeń przed sobą – prosto w taflę jeziora, marszczoną podmuchami wiatru. — Sam jestem ogarnięty — mruknął, pozwalając sobie na odrobinę wyrzutu w jej stronę. Rodzice? Ile mieli lat, by ich potrzebować? Zupełnie zapomniał, że Heaven jest kilka lat młodsza od niego i w istocie nie jest jeszcze zbyt samodzielna. Cóż, w jego towarzystwie nie zachowywała się jak małolata, a już na pewno tak nie wyglądała. W ubraniach, czy bez nich. — I przystojny, pragnę zauważyć. To zajebiście dobre geny, Heav, módl się żeby to był chłopiec. Prychnął cicho kiedy poprosiła go, żeby nie panikował. Panika nie leżała w jego naturze... no, może z wyłączeniem nielicznych momentów kiedy upierdliwe nastolatki chciały uciec z jego mieszkania z wiedzą, której nie powinny posiadać. Wyciągnął kolejnego papierosa, czując, że bez niego absolutnie nie da rady z nią porozmawiać i odpalił go pospiesznie. — Jeśli to rzeczywiście moja sprawka, to możesz pożegnać się z alkoholem i papierosami. Nie życzę sobie zatruwania mojego gówniaka. Na Merlina, Heav, dlaczego nie wzięłaś wczesnoporonnego? Uwarzyłbym ci go nawet, wystarczyło przyjść. — nerwowo potarł końcówkę nosa i przyciągnął ku sobie nogę, by wygodnie oprzeć na niej rękę. Sam nie wiedział jak czuje się z tą informacją... był daleki od paniki, ale zdawało mu się, że czuje bezsilną złość – na siebie, że nie uważał oraz na nią, że nie podzieliła się z nim tą informacją zanim jeszcze było za późno by coś z tym zrobić. — Poza tym jesteś pewna, że to moje? — spojrzenie jakim ją obrzucił w połączeniu z tonem głosu sugerowało, że wcale nie zdziwiłoby go, gdyby to dziecko miało kilku możliwych tatusiów. Nie oceniał jej, bo był ostatnią osobą, która miała do tego prawo i nie uważał tego za coś złego... po prostu nie zamierzał być tym naiwniakiem, który dał się w to tak łatwo wrobić.
W pewnym sensie nawet żałowałam, że nie padło na Nathaniela. Nie, żebym na taką wieść miała się cieszyć, ale on mógłby być mniejszym złem. Przynajmniej nie panikował, a to w porównaniu do gryfona było i tak sporym sukcesem. No i może nie chciałby tego ukrywać, więc nie przegrałabym sobie w domu tak bardzo. Nie miałam jednak wątpliwości, matematyka była nieubłagana i o dziwo jedynym prawdopodobnym ojcem był Eastwood. Właściwie podziwiałam jego spokój po takiej nowinie. Oczywiście mogłam zrozumieć, że w nią nie dowierza, sama byłabym sceptyczna i wolałabym się na wszelkie sposoby upewnić się, czy to na pewno nie zwykła ściema. Miałam ochotę brnąć w to chociaż przez chwilę. Dla zabawy, ale głównie z ciekawości. Zastanawiałam się jak dokładnie Nate zachowałby się po tak ciekawej informacji. Na pewno był znacznie mniej zagubiony niż ja i Franklin. Był starszy, miał dobrą sytuację finansową i stabilizacje, której nie miało żadne z nas. Może to była kwestia tego? Nawet gdyby to była prawda, nie miałby się czego obawiać. W ostateczności mógłby odciąć się od dziecka i płacić jedynie alimenty, na które niewątpliwie było go stać bez jakiegokolwiek wsparcia. Z drugiej strony, wyraźny zakaz sięgania po używki sugerował, że los dziecka nie byłby mu obojętny. - A wiesz, że bierne palenie jest nawet gorsze? Widzisz, jakbyś mnie poczęstował to byłoby to z korzyścią dla dziecka - podsunęłam, chociaż ta logika nie miała mnie raczej zaprowadzić w dobre miejsce. Tak naprawdę ta krótka kradzież papierosa to był mój jedyny wyskok odkąd byłam w ciąży i nie planowałam kolejnych. Miałam w sobie choć tyle odpowiedzialności. Może to niewiele, ale zawsze coś. - Jestem pewna, to wcale nie był taki urozmaicony okres, niestety. A może i stety w tym przypadku - podsumowałam i w tym akurat było sporo prawdy. Wyrzuciłam w wodę kolejny kamień i popatrzyłam w tym kierunku w zamyśleniu. Jakie właściwie to miało znaczenie, kto był ojcem? Ostatecznie tak czy inaczej musiałam być gotowa na to, żeby poradzić sobie w pojedynkę. Do tej pory myślałam, że chociaż z Ezrą pod ręką, ale w tej chwili wszystko zaczynało się sypać a ja nie miałam pod nogami niczego co choć przypominałoby jakiś grunt. Dopiero po chwili milczenia stwierdziłam, że czas przywrócić mężczyźnie nadzieje na lepsze jutro. - Nie jest twoje, żartowałam. Zaszłam dużo później, nie ma obaw. Chociaż szczerze? Trochę żałuje. Przynajmniej nie wpadłeś w panikę, w przeciwieństwie do prawdziwego tatusia - przewróciłam oczami i naprawdę dramatycznie mocno zabrakło mi teraz piwa w ręku. Okej, jeszcze tylko kilka miesięcy. - A eliksir wczesnoporonny umiem sobie uwarzyć. Zresztą, kupiłam go. Miałam w ręku. No i... sama nie wiem. Zdaje sobie sprawę, że to głupie, ale wiesz, że okazało się trudniejsze niż można by przypuszczać? - sama dziwiłam się, że tego nie zrobiłam. Nie umiałam nawet tego logicznie uzasadnić, w żaden sposób. Ta blokada była niewytłumaczalna i nigdy nie spodziewałam się, że się z taką zderzę.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Sam nie wiedział jak powinien czuć się z tą niecodzienną informacją. W pewnym sensie na pewno jeszcze to do niego nie docierało, w końcu kilka minut to za krótko, by przemyśleć wszystkie negatywne oraz pozytywne konsekwencje swojej nowej sytuacji. Rzeczywiście stabilna sytuacja materialna sprawiała, że czuł się bezpieczniej – w gruncie rzeczy dziecko w ogóle nie musiało być jego problemem, mógł po prostu zgodzić się na alimenty, bez względu na to jak wysoka miałaby być to cena i nie przejmować się wychowywaniem potomka. Kto wie, może dziecko byłoby rozwiązaniem jego rodzinnego problemu? Gdyby Heaven urodziła syna, ojciec dostałby swojego upragnionego, choć nieplanowanego tak wcześnie dziedzica i przestałby planować za niego jego życie. Nazwisko Bloodworthów byłoby zachowane, jego głowa spokojna, a dziewczyna mogłaby pławić się w luksusach. W pewnym sensie wszyscy byliby zadowoleni. Jeśli musiałby wziąć z nią ślub, to wciąż nie byłoby tak najgorzej; ot, czysta formalność, która przecież i tak go czekała i to w całkiem niedalekiej przyszłości. Zaledwie wczoraj przyszedł do niego list, w którym ojciec oznajmił mu, że we wrześniu czekają go zaręczyny i nawet nie podał mu nazwiska kobiety, która do końca życia miała być mu utrapieniem. W takich okolicznościach Heaven wydawała się naprawdę niezłą opcją – przynajmniej ją znał i potrafił znaleźć z nią wspólny język – w różnym tego słowa znaczeniu. — Tak mówisz? No to nie możesz przebywać w moim towarzystwie, przykro mi — wzruszył ramionami, jak na zawołanie wsuwając papierosa między wargi. Jego dziecko, czy nie jego, nawet wizja upośledzonego dziedzica nie byłaby w stanie odwieść go od palenia. Mimo to wypuścił dym w przeciwną stronę, bo nie chciał by leciał w jej stronę... choć nie przyznałby się do tego wprost. I całe szczęście, że nie zdążył zaciągnąć się ponownie, bo bez wątpienia znowu by się zakrztusił. Heaven serwowała mu dziś bardzo dużo wrażeń, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że wciąż mieli na sobie ubrania i nie zapowiadało się na to, by ten stan miał dziś ulec zmianie. — Masz specyficzne poczucie humoru, ktoś Ci już o tym kiedyś mówił? — zamarudził, krzywiąc się nieznacznie. Nie potrafił określić co teraz czuje... co zabawne, wiadomość, że padł ofiarą głupiego żartu wstrząsnęła nim chyba bardziej niż to, że miałaby to być prawda. Zmarszczył brwi, ale zaraz roztarł przestrzeń między nimi, intensywnie myśląc nad tym co powiedziała. Poderwał się do kucków, być może chcąc fizycznie znaleźć się nieco ponad nią i sam również chwycił jeden z kamieni, by zaraz puścić całkiem ładną kaczkę – odbiła się aż trzy razy. — To śmieszne, ale chyba też trochę żałuję. Wiesz, to wbrew pozorom rozwiązałoby kilka moich problemów. Ojciec ostatnio wziął sobie za punkt honoru żeby wpakować mnie w małżeństwo, więc chyba czeka mnie to tak czy inaczej. — kiedy drugi papieros dokonał swojego żywota, zgniótł go tak jak poprzedniego i rzucił w wodę kolejny kamień. To było uspokajające i zadziwiająco wciągające. — Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić... wiesz, to nawet nie jest jeszcze człowiek — zerknął na nią i zsunął wzrok na odstający brzuszek — nie był. Jego głos był pewny, ale po prawdzie w nim samym nie było wcale tak wiele przekonania. Chciał myśleć, że na jej miejscu bez wahania zażyłby eliksir, ale kiedy się nad tym zastanowił, sprawa znacznie się skomplikowała. Łatwo zabić kogoś eliksirem, prawda? Coś o tym wiedział. W czym było to lepsze od wypadku Alicii? W jaki sposób postawiłoby go to w lepszym niż wtedy świetle? Nie przyznał się do swoich przemyśleń, ale też nie skrytykował jej wyboru. — Skoro uznałaś to za słuszne, to takie pewnie jest. Nie jestem chyba odpowiednią osobą żeby to oceniać. Zastanawiam się tylko kim jest ten prawdziwy tatuś, nie przypuszczałem, że poleciałabyś na kogoś, kto w tak dużym stopniu boi się odpowiedzialności. — nie zamierzał ciągnąć jej za język, ale nie ukrywał tego, że był ciekawy kto przyczynił się do powstania kolejnego Deara.
Wiele razy żałowałam swojej decyzji. Mogłam wymazać skutki swoich nieodpowiedzialnych działań, ale zamiast tego brnęłam w to dalej i przemierzałam najpierw korytarze, a teraz pustynie z coraz to większym brzuchem. Brzuchem, z którego niedługo miało wydostać się dziecko. Mały człowiek. Prawdziwy człowiek. Ktoś, kim miałam się opiekować, zadbać o bezpieczeństwo, dach nad głową, normalne życie. Ledwo ogarniałam samą siebie. A prawdę mówiąc, ledwo w tym przypadku znaczyło prawie wcale. Przydałby mi się ktoś, kto by go ogarnął - umysłowo, finansowo, jakkolwiek, opracował jakiś plan, który pozwoli tej misji się powieść. Póki co widziałam to naprawdę czarno i chociaż nie chciałam liczyć na ojca, sytuacja w jakiej byłam niczego nie poprawiała. Lubiłam Nate'a. Kiedy poznałam go jako nowego sąsiada, dość szybko zorientowałam się, kim był dla Leonela. Zdążyłam z mężczyzną zbudować na tyle bliską relację, żeby znać imię i nazwisko jego - jakby nie patrzeć - najlepszego przyjaciela. Nawet jeśli on sam był akurat daleko. Czy czysta złośliwość, albo ukryty żal pchnęły mnie w jego ramiona? Nie dało się ukryć, że mogło mieć to jakieś znaczenie. Z drugiej strony, gdyby nie niewątpliwy urok Bloodwortha, nie brnęłabym to z samej chęci odbicia sobie żali. Gdyby był zwykłym, nowo poznanym sąsiadem, pewnie skończyłoby się to bardzo podobnie. To była tylko dodatkowa motywacja, iskierka do działania. Żadne z nas niczego nie oczekiwało i chyba dlatego tak dobrze się bawiliśmy. W dodatku czasem miałam wrażenie, że nadajemy na podobnych falach, nie tylko w łóżku, ale też w rozmowach, mieliśmy zbliżone podejście do życia. Schadzki miały się urwać (i w pewnym sensie tak się stało), kiedy Nate dowiedział się o mojej historii z jego przyjacielem. Prawdę mówiąc, jego "nie" to była dla mnie tylko kolejna iskra, która nie pozwalała mi się powstrzymać przed zaczepkami w jego kierunku. Jednak w marcu - nie udało mi się to ani razu. - Nie mogę pić, palić, a całkiem niczego sobie gryfon ostatnio uciekł mi jak zdjęłam koszulkę. Wiesz, ile rozrywek mi zostało? Niewiele. Przynajmniej tych znajomych. Quidditch zresztą też powoli powinnam odstawiać. Nie dziw się, że szukam innych rozwiązań - pokręciłam głową, żaląc się na ciężkie życie ciężarnej. Te wszystkie ograniczenia były dla mnie bardzo nowe i ani trochę mi się nie podobały. - Uhuhu, aranżowane małżeństwo - zaśmiałam się, patrząc na niego. - Czyli co, koniec rozwiązłego życia, rodzinka, stabilizacja, jedna kobieta do końca twoich dni? Cóż, ty przynajmniej możesz to zapić. Wyobraź sobie znoszenie takich wieści na trzeźwo - skrzywiłam się, nie zamierzając przerywać narzekań. Właściwie, nikomu jeszcze nie wyżaliłam się na tak pozornie nieistotne problemy. Wierzyłam, że Nathaniel mnie względnie zrozumie. Sam brak alkoholu może wydawał się mało istotny, ale czasami wszystko w okół było tak dobijające, że bez drinka stawało się zupełnie nie do zniesienia. Kto jak kto, ale on chyba potrafił sobie to wyobrazić. - Co do ojca, to obiecałam że go nie wydam. Nie, żeby włączyło mi się jakieś współczucie wobec niego, ale skoro faktycznie woli nie mieć nic wspólnego z dzieckiem, to niech lepiej się nie ujawnia. Byle mu się nie odwidziało w jakimś najgorszym momencie. To taki typ, że nie wiem, czego się spodziewać. A co do tego poleciałaś, to dużo powiedziane. Dużo alkoholu, niezłe ciało, bardzo dużo alkoholu, no i tak wyszło - powiedziałam, bo faktycznie normalnie raczej nic nie pchnęłoby mnie w kierunku Franklina. Nie dlatego, że był w moich oczach nieatrakcyjny - wręcz przeciwnie. Był bardzo przystojny, a nie potrzebowałam porozumienia dusz, żeby coś mogło się wydarzyć. Po prostu nie stałoby się to dlatego, że miał taką, a nie inną siostrę i to był hamulec, który zdołała wyłączyć tylko whisky.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Szczerze jej współczuł – naprawdę. Nieczęsto stawiał się w pozycji drugiej osoby, nie zwykł zastanawiać się nad tym, jak źle mają inni, ale w tym momencie wykrzesał z siebie tę iskrę empatii i rzeczywiście zrozumiał jej sytuację. W jej brzuchu zagnieździło się rosnące w zastraszającym tempie dziecko, biorące sobie z jej ciała co tylko chciało, na wsparcie tatuśka nie miała co liczyć, a na domiar złego nie mogła uciec w używki, by poprawić sobie humor. To ostatnie było dla niego szczególnie trudne do wyobrażenia i na samą myśl niemalże się wzdrygnął. Nie opowiadał się za feministkami, ale w tym momencie był w stanie przyznać, że kobiety, przynajmniej pod tym względem, rzeczywiście miały ciężej. On miał wybór. Mógł przyznać się, lub nie, wziąć na siebie odpowiedzialność, albo uciec. Mógł zgodzić się, a konsekwencją tego i tak nie miało być nic ponad zwykłe tacierzyństwo. Nie groziły mu rozstępy i nadprogramowe kilogramy, humorki i dziewięciomiesięczne odcięcie od tego, co nadawało życiu smaku. W duchu przyznał, że Heaven Dear miała przejebane. — Uciekł po tym jak zdjęłaś koszulkę? — zapytał, szczerze zaskoczony. Obrzucił ją spojrzeniem, bezczelnie zatrzymując je na biuście, który wydał mu się większy niż go zapamiętał — nawet nie wiedziałem, że tak się da. Skrajny idiota. Słuchaj, jeśli brak ci rozrywek to wiesz gdzie mam namiot. A po wakacjach – mieszkanie — uśmiechnął się pod nosem — jeszcze nigdy nie spałem z ciężarną. Trudno było określić czy mówi to poważnie, ale poza uśmiechem, który, swoją drogą, był dość koci i dwuznaczny, udało mu się zachować pełną powagę. Co prawda odkąd dowiedział się, że Heaven jest byłą dziewczyną Leonela, starał się ukrócić ich spotkania (z różnym skutkiem), ale to, trzeba przyznać, była sytuacja wyjątkowa. Lubił próbować nowych rzeczy, a choć Dear pod wieloma względami nie była dlań żadną nowością, chętnie by to sprawdził. Wiele rzeczy zrobiłby chętniej niż zaręczyny z nieznaną mu dziewczyną. Mógł odmówić, jasne... ale nie potrafił tego zrobić. Zresztą nijak mu się to nie opłacało, nie miał ochoty na wojny z ojcem, zwłaszcza że ten miał prawo wyczekiwać potomka. Był w końcu krwią z jego krwi, ostatnim Bloodworthem, który mógł przedłużyć ciągłość rodu. Nigdy nie prosił o ten wątpliwy zaszczyt, ale taka była prawda. Nie miał wiele do gadania. Prychnął cicho w reakcji na jej słowa. — Koniec? Chyba sobie żartujesz. To tylko formalność, świstek papieru, pierścionek i dodatkowa lokatorka w domu. Nie zamierzam niczego zmieniać... ale zapić i tak mogę. Wiesz co, Heav? Jak tylko wyrzucisz na świat zawartość swojej macicy, zaproszę Cię na butelkę wina z Prowansji i co najmniej kilka błękitnych gryfów. Nie był to ani akt litości, ani romantyczny gest. Lubił jej towarzystwo, lubił to ich wspólne popalanie papierosów na urokliwym dachu kamienicy. Jeśli mógł jej jakoś pomóc, to właśnie w taki sposób – dbając o jej samopoczucie. Bo przy dziecku nie miała się go co spodziewać. Zdrową ręką odnalazł kolejny kamień i tym razem wymierzył go porządnie, szukając odpowiedniego kąta. Kiedy nim rzucił, odbił się nie dwa, a trzy razy. Tęsknił za czasami, kiedy takie osiągnięcie szczerze by go ucieszyło. — Myślisz, że to tak zadziała? — nie szydził z niej, a po prostu pytał, samemu również nie znając odpowiedzi. — Że raz da ci odpowiedź, która zobowiąże go na resztę życia? A co jeśli za kilka lat do tego dojrzeje? Wiesz, to chujowo, że tak późno, ale z drugiej strony... czy aby na pewno możesz mu to odebrać? Z punktu widzenia prawa... — zmarszczył brwi, ale umilkł. Nie chciał myśleć o pracy i nie chciał zachowywać się jak smutny człowiek z Ministerstwa. Tutaj nie musiał nim być. Zagryzł wargę, myśląc nad czymś przez moment. — Gadałaś już z ojcem? Twoim ojcem. — nie znał za dobrze Deara seniora, ale z tego co zdołał zaobserwować na licznych przyjęciach, kiedy się widywali, on i jego ojciec byli ulepieni z bardzo podobnej gliny.
Nigdy nie miałam problemu z zachowaniem wysokiej samooceny. No, przynajmniej jeśli chodzi o wygląd. Uważałam się za atrakcyjną i zawsze na tym tle byłam pewna siebie. Parę kilo w tę, czy w tamtą, gorsza, czy lepsza cera - nawet dostrzegając w poszczególne dni drobne mankamenty, ostatecznie uznawałam je za dość nieistotne. Trzeba było jednak przyznać, że ciąża to była próba. Do wyglądu nigdy nie przykładałam większej wagi, jednak w chwili, kiedy drastyczna utrata ładnej sylwetki zbliżała się nieuchronnie, zaniepokoiłam się. I chociaż nie uważałam, że ładne ciało to jedyne co mam do zaoferowania, to nie dało się ukryć, że było moją ważną, w pewnym sensie przeważającą zaletą. Nigdy wcześniej nie wklepywałam w siebie tyle kremów co teraz. Na szczęście nie tyłam zbyt mocno i głównie brzuch przybierał na rozmiarach. Doceniałam, że Nate nie potraktował tego dziwnego stanu jako coś odrzucającego. Nie oszukujmy się - ciężarna kobieta to był specyficzny wybór na nic nie znaczące przygody. Nie chodziło już nawet o wygląd, miałam wrażenie, że dziwnie onieśmielający był sam fakt. - Doceniam to - przyznałam szczerze, chociaż uśmiechnęłam się do niego troche przewrotnie. - Tylko co z twoimi zasadami, hm? Seks z litości się nie liczy? - rzuciłam, choć prawdę mówiąc jego zasady jedyne co zrobiły, to mocno ograniczyły spotkania, a nie całkowicie je ukróciły. Wizja Nate'a, według której tak niewiele miało się zmienić brzmiała dość idealistycznie. Rozumiałam jego decyzję i sama podjęłabym taką samą, ale nie wierzyłam, żeby konsekwencje tego były tak niewielkie. Zdążyłam już zauważyć, że chociaż słuchanie rodziców było prostsze, miało też swoje ciemne strony. - Optymista z ciebie. Gorzej, jak trafisz na zaborczą narzeczoną, która będzie ci się mocno buntować. No i nie będziesz mógł być w tym wszystkim taki bezpośredni. Wystarczy chwila i rozkręcą ci jakiś skandal. Zwłaszcza jak za bardzo zaszalejesz z czystokrwistymi, plotki nie znają litości - zauważyłam, chociaż nie życzyłam mu takiego scenariusza. Tak czy inaczej, oficjalne zaręczyny w zamkniętym środowisku nie zamykały wszystkich drzwi, jednak z pewnością wiele komplikowały. Wiedziałam, że to nie takie proste i to mi się najbardziej nie podobało. Zdawałam sobie sprawę jak prawdopodobne jest, że Franklinowi się po prostu odwidzi w najgorszym możliwym momencie, czy to w jedną, czy drugą stronę. - Wiem. To mnie wkurza - powiedziałam tylko. Po kolejnym pytaniu pokręciłam głową z czymś na kształt rozbawienia. - Siedzę tu jeszcze cała, zdrowa, żywa, bez obrączki, więc jak myślisz? - rzuciłam kolejny kamień, ale nie przykładałam się do tego zbytnio, więc wychodziło to bardzo niewyraźnie. - Naprawdę się boje. Nie potrafię przewidzieć co zrobi, a wydziedziczenie wydaje mi się teraz najłagodniejszą opcją - przyznałam szczerze i chociaż rodzina to był dla mnie temat tabu, to czułam, że Nate by mnie raczej nie oceniał. Kto wie - może nawet zrozumiał?
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie uważał jej stanu za odrzucający, a raczej specyficzny i intrygujący. Nigdy dotąd nie zdarzyło mu się, by kobieta, którą znał tak blisko, była w tym dziwacznym stanie, kiedy to wewnątrz niej rozwijało się życie. To było... niesamowite, nawet jeśli w pewnym sensie i niepokojące; zwłaszcza, że Heaven poznał... cóż, od wielu stron. Uważał swoją ciekawość za coś naturalnego i chyba nie wziął pod uwagę, że mógł zabrzmieć podejrzanie. Zmiarkował się dopiero, gdy wspomniała o litości i wtedy to podniósł ręce – a właściwie rękę, gdyż jedna z nich pozostawała nieruchoma w gipsie – w obronnym geście, sugerującym, że naprawdę nie miał nic złego na myśli. Jak rzadko kiedy. — To nie litość, to obopólny zysk. Win-win, rozumiesz? Zresztą seks w normalnej sytuacji to też win-win — westchnął i przymknął na moment powieki wystawiając twarz ku jasnemu niebu — no i nie przesadzajmy już z tymi zasadami. Mam jedną, no, może dwie. Nie zrobię tego z kobietami, które tego nie chcą i facetami. Całą resztę można naginać wedle potrzeb. Nigdy nie krył się z tym co sądzi na temat homoseksualizmu i jego pochodnych, ale teraz nie zamierzał rozwijać swojej myśli. To nie był najlepszy moment na rozprawianie na temat gejowskiego seksu, ba, wobec tego, że rozmawiał z ciężarną kobietą, byłoby to wręcz odrobinę zabawne. Skoro była w ciąży, tematem ich rozmowy powinna być normalna rodzina. Tylko czy ich rodziny miały w sobie cokolwiek z normalności? — Buntować? A co niby może zrobić? — zapytał, bo do tej pory rzeczywiście się nad tym nie zastanawiał. Ziarno zwątpienia zostało jednak zasiane i chyba nawet to co zaczynało z niego kiełkować, rozbrzmiało w tonie jego głosu. Powinien wymyślić jakiś plan, przygotować się na nowe życie, jakie rzekomo miało czekać go już jesienią. Nowe życie, albo jego koniec, zależy jak na to spojrzeć. — O, daj spokój, nie jestem stworzony do monogamii. Coś wymyślę. Muszę coś wymyślić. Czy to nutka desperacji rozbrzmiała na sam koniec? Cóż, chyba byli z Heaven w naprawdę podobnej sytuacji, choć ona bez wątpienia trafiła na gorsze konsekwencje. Bachor kontra jedna kobieta do końca życia (jej życia) – obie te opcje brzmiały okropnie, wręcz przerażająco. Na tyle nieprzyjemnie, że zaczynał rozważać, czy przypadkiem nie wolałby już dziecka – samotni tatusiowie byli podobno seksowni. — Też bym się bał — stwierdził gorzko. Nie było to pewnie to, co życzyła sobie usłyszeć, ale nie zamierzał kłamać tylko po to, by dziewczyna poczuła się lepiej. — Jest bardzo prawdopodobną opcją. Jak powiesz, że to ktoś z dobrego rodu, będą chcieli wiedzieć kto. Jak powiesz, że nie, to zdradzisz swoją krew. Nieźle wpadłaś, Dear, i nie mam nawet na myśli ciąży. — Westchnął, bo w gruncie rzeczy żal mu było dziewczyny. Głupio zrobiła i płaciła za swoje błędy, ale nie miał prawa jej ocenić – sam był przecież niewiele mądrzejszy i mało brakło, by to on został „szczęśliwym” tatusiem. Wyciągnął zdrową rękę i objął ją ramieniem, przyciągając ją bliżej swojego boku. — I co? Będziesz utrzymywać się sama? Nie skończyłaś jeszcze studiów... — pogładził gładką, ciepłą skórę jej ramienia, ewidentnie się nad czymś zastanawiając — wiesz... właściwie ja i Leo otwieramy niedługo pub, jeśli będziesz potrzebowała pieniędzy, to pewnie znajdę dla Ciebie robotę.