C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Niezbyt duży, jasny i uporządkowany. Przeważa w nim czerń i biel oraz nieliczne dodatki z odcieniach niebieskiego. Na białych ścianach wisi kilka ulubionych zdjęć Eliego, a jedna z nich – ta najważniejsza, przy której stoi biurko – wypełniona jest rysunkami i szkicami Elaine. W miejscu gdzie w każdym normalnym pokoju byłaby garderoba, Elijah urządził sobie domową ciemnię, w której wywołuje swoje zdjęcia.
Ostatnio zmieniony przez Elijah J. Swansea dnia Czw 26 Paź - 21:14, w całości zmieniany 5 razy
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nie umiał już dostrzegać kolorów, przez ostatnie dni wszystko miało dla niego przeróżne odcienie szarości – beznamiętnej, monotonnej, odbierającej chęci do życia. Ostatni tydzień spędził w głównej mierze w łóżku, przerywając bezczynność jedynie samotnymi spacerami po stosunkowo bezludnych terenach okalających miasteczko; zawsze brał ze sobą aparat – być może z czystego przyzwyczajenia, ale nie nacisnął spustu migawki nawet raz, bo zwyczajnie nie potrafił tego zrobić. Bo jaki sens ma uwiecznianie czegoś, co jest pozbawione barw? Jedynym przebłyskiem lepszego nastroju był czas meczu, który niósł ze sobą nie tylko poczucie obowiązku, które z zadziwiającą skutecznością postawiło go na nogi, ale też ekscytację i obietnicę rozrywki; był jego nadzieją i trzeba przyznać, że do pewnego momentu wszystko szło ku dobremu. A potem przegrali - nagle, niespodziewanie. Szło im przecież dobrze, z łatwością zdobywali kolejne gole i nic nie wskazywało na to, że puchar nie trafi w ich ręce. Wiedział, że to jego wina i dlatego aż tak bardzo go to dobiło. Osobiście powiedział Billie aby wstrzymała się z łapaniem znicza, choć ta przecież mówiła mu, że udało jej się dostrzec błysk złotej piłeczki; poniosły go ambicje, marzenia o tym, by uprzednio zdobyć taką ilość punktów, która wystarczy aby bezsprzecznie wygrać puchar Quidditcha. Nie wiedział nawet kiedy stało się to dla niego aż tak istotne, lecz bezsprzecznie tak było – puchar był od jakiegoś czasu jego marzeniem i fakt, że utracił szansę na jego spełnienie (na domiar złego przez własną głupotę), ciągnął go z powrotem w dół, z którego dopiero zaczął się wygrzebywać. Zniknął ze szkoły tuż po wyjściu z szatni; nie czuł się na siłach aby przebywać teraz w Hogwarcie, czuł się tam przytłoczony, osaczony i poczęści bał się również, że mógłby na nią wpaść. Nie wiedziałby jak miałby się zachować i zamiast rozwiązać ten problem, wolał go ignorować, zwyczajnie uchylając się od szkolnych obowiązków. Zbliżał się koniec roku i nie był to najlepszy czas na tego typu wybryki, ale na szczęście był na tyle pilnym uczniem, że mógł sobie na to pozwolić – przypuszczał, że wiele może zostać mu wybaczone. Zresztą i tak go to nie obchodziło; niewiele poza własnymi myślami było w stanie pozyskać jego uwagę. Z wyjątkowo głośnym trzaskiem pojawił się w salonie ich domu i bez zastanowienia ruszył ku schodom, na które wspiął się energicznie. Nie chciał z nikim rozmawiać, chciał zamknąć się w czterech ścianach swojego pokoju, by w samotności spędzić kolejny tydzień… miesiąc… choćby całe życie. Widok zwiniętego w kłębek, śpiącego na jego łóżku kota przyniósł mu swego rodzaju ulgę, choć nie uspokoił złości i rozdzierającego smutku, jakie nim teraz targały. Zamknął za sobą drzwi i od razu zasłonił okna, uznając, że nie ma ochoty na słoneczne światło; potem zgarnął Meowzarta i przytulił go do siebie, ciesząc się jego kocim, terapeutycznym wręcz ciepłem. Z tym oto mruczącym bagażem powoli usiadł na chłodnej podłodze, opierając się plecami o łóżko i przymknął powieki, wtuliwszy uprzednio twarz w białe, pachnące czystą pościelą futerko. Jego kolor zabawnie kontrastował z włosami Eliego, które ze względu na targającą nim złość i smutek były teraz ciemnorude, by nie powiedzieć – kasztanowe.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
To nie przypadek, że ostatnie dwie godziny spędziła siedząc na parapecie tuż przy oknie wychodzącym na ganek. Kot spał w fotelu, a Elaine wpatrywała się przez szybę i czekała. Od wielu dni nie potrafiła się uśmiechnąć. Od wielu dni nie miała apetytu ani dobrego nastroju a wszystko to z powodu wyrzutów sumienia. Od tygodnia była taka cicha, przygaszona, wpatrywała się z szaleńczym niepokojem i smutkiem w przemykającego korytarzem Elijaha. Cierpiał on, cierpiała i ona jego bólem. Nigdy nie podejrzewała jak ciężko jest uszanować prośbę o chwilę samotności. Zwłaszcza, że chwila zamieniła się w dzień, dobę i tydzień. Rodzice pytali ją co się stało, czemu Eli odmawia rozmów, czemu nie wychodzi z domu, a gdy już to robi to wtedy, gdy nikt nie może przeszkodzić mu żądaniem rozmowy. Znała go lepiej niż rodzice, czuła, że jest źle ale nie można pod żadnym pozorem teraz przymuszać Elijaha do konfrontacji z problemem. Sęk w tym, że Elaine domyślała się co się stało. Czuła, że się spóźniła. Płakała nad paskudnym losem, nad swoją ślamazarnością, nad tym, że nie zdążyła go poinformować o nowinach nim ten poznał je na własnej skórze. Nie zdołała oszczędzić mu bólu, nie udało się jej go przygotować na to, co odkryła, a co dotyczy jego serca. Widzieć go w takim stanie… wybrałaby ponowne spotkanie z jormungandem niż oglądanie tak bladego i zgaszonego brata. Serce jej wyrywało się do niego z całych sił. Nie zliczy ile razy stała pod jego drzwiami, z uniesiona pięścią, z dłonią przy klamce. Za każdym razem przełykała gulę w gardle i wycofywała się. Szanowała prośbę, wytrzymała tydzień ale dłużej już nie mogła. Czekanie sprawiało jej fizyczny ból, musiała zażyć eliksir przeciwbólowy po ataku bólu głowy i wczoraj przebytym bardzo bolesnym okresie, który nie pozwolił jej wziąć udziału w meczu. Przegrali, słyszała. Czuła się winna, że jej nie było. Czuła się winna całego cierpienia Elijaha. Musiała coś zrobić. Nie dała rady dłużej zwlekać. To, czego od niej żądał było już nieludzkie. Poderwała się do pionu widząc jak wściekłym krokiem pokonuje ganek, drgnęła słysząc trzask drzwi i gniewne kroki, które rozpoznałaby wszędzie i o każdej porze. Słyszała, że wpadł do pokoju obok. Słyszała też głos matki, która pytała co się stało. Wyszła z pokoju na boso, zostawiła Łobuza na puffie. Zmarszczyła brwi widząc matulę gotową naruszyć spokój Elijaha. Potrząsnęła głową, nie zgadzała się na rodzicielską interwencję. Szeptem przekazała matce, że zajmie się tym. Poprosiła o nie przeszkadzanie. Dowie się, pomoże mu, choćby miała wyrzec się własnego serca. Oczekiwała protestów rodzicielki lecz o dziwo obyło się bez kłótni. Być może próbowała z nim dyskutować, może zrozumiała, że Elijah nie otworzy się w pełni nawet przed rodzicem. To jej bliźniak. Nie mogła już zwlekać. Stanęła pod białymi drzwiami, dotknęła dłonią białego drewna. Cicho, trzykrotnie powtórzyła zapukanie, które informowało, że to ona stoi na drzwiami, nikt inny. Delikatnie nacisnęła klamkę, wśliznęła się do środka. - Eliś… - szepnęła, gdy powitał ją mrok. Zasunięte zasłony utrudniały przemieszczanie się w pokoju, jednak Elaine znała je na pamięć. Gdy wzrok przywykł, zobaczyła sylwetkę brata. Siedział na podłodze, tulił Meowzarta, nie patrzył w jej stronę. Te zgarbione ramiona łamały jej serce. Zakryła usta, bo chciały wykrzyczeć nieistniejące zaklęcia mające zabrać jego ból. Na boso podeszła do niego, usiadła obok, dotknęła ramieniem jego barku. Eliś. - wsunęła dłoń między białe futerko Meowzarta, a policzek Elijaha, odwróciła je z wyczuciem ku sobie. Objęła ramieniem jego kark, przygarnęła do siebie, przytuliła go do swojej szyi, wkradła się bliskością i zamknęła go w ramionach. Wydawało się, że słyszy bicie jego serca. Czuła jaki jest spięty, słyszała przyspieszony gorący oddech. Już raz widziała go w takim stanie. Dokładnie rok temu po tym, gdy Gabrielle go wystawiła. A teraz… to było dużo gorsze. Dużo cięższe do przetrwania, bo widać wyraźnie, że Elijah sobie z tym nie radził. - Jestem z tobą, szszsz… nikt inny tu nie przyjdzie. Jesteśmy ty, ja, Meowzart, a świat niech teraz się pieprzy. Poczeka sobie. Tak jak zawsze, braciszku, jesteśmy lepsi. - szeptała łagodnie i dawała mu możliwość odsunięcia się, wyswobodzenia, zrobienia czego tylko zapragnie. Ale sama się nie cofnęła. Też ją przytulał gdy traciła siły. Więc teraz chciała dać mu swoje własne. Oparła policzek o jego włosy, mimowolnie gładziła kark i małe znamię na skórze. Miał tak gorącą skórę, a jednocześnie czuła, jakby był wewnętrznie zziębnięty. Przełknęła gulę w gardle, gdy zaatakowała ją potrzeba wykrzyczenia wszystkiego i przyznania się, że nie zdążyła mu powiedzieć. Zacisnęła palce na jego koszuli, wtuliła się, chowając twarz przy jego gorącym karku. Nie mówiła, że będzie dobrze. Takich słów do siebie nie kierowali. To niepisany zakaz. Nie wolno kłamać tym oszustwem. - Pomogę ci. Wiesz, że pomogę. Kocham cię i zrobię dla ciebie wszystko. Cśś, nie musisz mi nic odpowiadać. Już się zamykam. - przełknęła łzy, świadoma jak Elijaha mogą skrzywdzić. Przymknęła oczy i była blisko, gotowa zrobić wszystko, co przyniosłoby mu ulgę.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Z jakiegoś powodu nie potrafił zdobyć się na rozmowę z którymkolwiek z członków jego rodziny, nawet Elaine, choć ta przecież nie była jedynie jego siostrą – stanowiła nierozerwalną część jego osoby i tylko z nią u boku stanowił niezaprzeczalną, spójną całość. Możliwe, że wiedział, że w niczym mu to nie pomoże – a może zwyczajnie nie potrafił wydusić z siebie nawet słowa na temat tego co mu się przytrafiło? Jakże miał formułować swoje myśli, skoro miał w nich tylko wszechogarniający mętlik? Liczył na to, że tydzień samotności pomoże mu dojść do ładu z samym sobą – odpoczywał (choć bez względu na to czuł się niezmiennie wypruty z energii), starał się przelewać swoje emocje na papier (i dlatego ustawiony w kącie kosz wypełniony był po brzegi żółtawymi kartkami jego dziennika), a przede wszystkim myślał (zupełnie nie odnosząc skutku). Nie zmieniło to abolutnie nic poza tym, że zatęsknił z towarzystwem bliźniaczki tak, jakby nie widział jej co najmniej miesiąc. Właściwie miał w planach zaproponować jej herbatę w ramach świętowania wygranego meczu, a potem… no właśnie, potem nie było żadnej wygranej, a on znów stracił wszelką ochotę aby w ogóle się odzywać. Drgnął, usłyszawszy pukanie, ale nie wykonał żadnego ruchu ani nie odpowiedział. Miał świadomość, że to Elaine, nie kto inny, stoi po drugiej stronie, lecz nie potrafił znaleźć w sobie siły potrzebnej do przyzwolenia na wejście – a może nie do końca chciał by wchodziła? To okrutne, choć niezamierzone. Prawdopodobnie wydał z siebie niewyraźny pomruk, stłumiony dodatkowo kocim futerkiem – pomruk, który nie miał najmniejszego znaczenia, bo weszła do środka i zrobiłaby to bez wzgędu na wszystko. Wiedział o tym, czuł to… i nie potrafił jej winić. Może nawet go to cieszyło? Był jej wdzieczny za to, że uszanowała jego prośbę o milczenie, teraz przyszedł jednak moment kiedy najwyraźniej potrzebował kogoś, kto nieco przyprze go do muru. Jak zwykle pojawiała się w najlepszym możliwym momencie. Westchnął i czekał aż zajmie miejsce przy jego boku, pozostawał czujny, choć niezmiennie obojętny. Spojrzał na nią dopiero wtedy, kiedy zmusiła go do tego gestem. Niebieskie tęczówki, pociemniałe w mroku pomieszczenia, zlustrowały jej twarz, a warga drgnęła mu w niekontrolowany sposób, gdyż zdał sobie sprawę jak bardzo mu jej brakowało – tęsknota uderzyła w niego nagle i silnie, z ulgą przyjął przytulenie, jakim go obdarzyła. Zatrząsł się w jej objęciach – płakał? Nawet jeśli, nie przyznałby się do tego. Wciąż był spięty, choć niewątpliwie łaknął jej bliskości, wtulając się w nią jakby to ona była tym, czego potrzebował w tym momencie do życia. – Nie zamykaj się, mów do mnie. Proszę. Przepraszam. – szepnął. Zawsze była tą, która mówiła więcej, umożliwiając mu tym samym milczenie, które tak sobie upodobał. Jej głos był mu słodyczą, istotą stateczności i kumulacją wszystkiego co kochał w swoim życiu. Przynosił mu spokój i pomagał zebrać myśli; dopiero teraz dostrzegł jak głupi był, że na tydzień dobrowolnie pozbawił się jego brzmienia. Wziął kilka głębokich wdechów, łapiąc przesiąknięte dobrze mu znanym zapachem powietrze. – Przegrałem… – powiedział w końcu i trudno orzecz czy mówił jedynie o meczu, czy może sięgał czegoś głębszego, znacznie bardziej bolesnego. Wypuścił kota na wolność i objął ją ramieniem, opierając czoło o ciepłą, gładką, łabędzią szyję. – Wszystko poszło nie tak, siostrzyczko. A...Abeille… zepsułem to. – z trudem wymówił pseudonim dziewczyny, a kiedy już mu się to udało, pozostawił na języku słodko-gorzki smak. Wciąż nie potrafił zdecydować co czuje w obliczu całej tej zagmatwanej sytuacji.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Powitało ją milczenie, a po chwili westchnięcie. To oznaczało przyzwolenien na pobyt; to mówiło, że choć żądał samotności, to równie mocno pragnął siostrzanej obecności. Naruszała tę ciszę i mrok swoją obecnością, bowiem wiedziała, że Elijah potrzebuje wsparcia po tym, co zaszło, a czego się okrutnie domyślała. Miał spięte ramiona, drgnął w niebezpieczny sposób przypominający do złudzenia pragnienia zapłakania. W myślach krzyknęła - Nie Elijah! Elijah nie płacze, nigdy nie płakał, a jeśli tak, to naprawdę musi cierpieć. To on był silniejszy, twardszy, nie do zdarcia, niepokonany. Zamiana ról była dla niej ogromnym zaskoczeniem. Brat, którego uwielbiała i traktowała zawsze jako idola nagle pokazał słabość. Rozczuliło ją to ale tylko odrobinę, bowiem bardziej pragnęła zmazać jego smutek, przygnębienie, a z ramion zabrać drżenie. Wyraz jego twarzy i oczu potwierdzał jej przypuszczenia. Serce pękało, bolało ale to nie miało teraz znaczenia - to Elijah był w centrum uwagi, to jego żal, ból, rozczarowanie i Merlin wie co jeszcze, wydostawało się na zewnątrz przez dotychczas spokojne spojrzenie. - Nic nie przepraszaj, nic nie musisz przepraszać. Będę mówić tak długo jak trzeba. Wiesz, że to potrafię. Dla ciebie mogę wszystko. - zaskoczyła ją pewność siebie z jaką to wypowiedziała. Głos nie zadrżał mimo, że trzęsła się od środka. Na usta cisnęło się uporczywe pytanie co się stało i co miało czelność doprowadzić go do tego stanu. Musiała się dowiedzieć, potrzebowała usłyszeć to z jego ust i jednocześnie pragnęła, by zaprzeczył, że to przez Gabrielle. Gdyby istniał cień szansy, że to nie ona... a jednak. Pseudonim dziewczyny słyszała już z ust autorki tych tajemniczych listów. Brzmiało dokładnie tak samo i to było ostatecznym potwierdzeniem jej przerażających przypuszczeń. Od fali bólu przycisnęła Elijaha mocniej do siebie, spięła się od natłoku emocji, bo to dowodziło, że się spóźniła. Tego zaś nienawidziła zwłaszcza, jeśli chodzi o Elijaha. Powstrzymywanie łez nigdy nie było jeszcze tak trudne. Dawała radę, utrzymywała się na tej granicy. Musi mówić dużo, mądrze, szczerze, tak, by odjąć mu cierpienia. Słyszała z jakim trudem wypowiedział listowny pseudonim. Czuła ten trud! Odnalazła policzkiem jego policzek, próbowała siebie i jego choć trochę ogrzać przed tym, co powie. - Nie mów tak. Nie wolno ci mówić, Eli. Nie zepsułeś nic. - ton głosu miała płaczliwy za co pluła sobie w brodę. Nie teraz!!! - Eli, musisz wiedzieć, że to nie ty popsułeś. Nie ty ani nawet... nawet nie ona, bo to ja jestem winna. - objęła jego twarz i odsunęła tak, by móc spojrzeć błagalnie prosto w oczy bliźniaka. - Rozmawiałam z nią... tak przypadkiem zdradziła się, że... że utrzymuje listowny kontakt z jakimś tajemniczym Julianem. Miałam ci powiedzieć. Naprawdę, przysięgam na Merlina, Elijah. Nie zdążyłam, bo... bo... - nie umiała dokończyć. Przyznanie się do winy nie ulżyło jej, a wywoływało jeszcze większy stres. Zsunęła dłonie na jego ramiona, ścisnęła je mocno, choć dla niego samego musiało być to słabe, takie typowo kobiece. - Próbowałam, zrozum. Chciałam ci powiedzieć, ale cały czas byłeś zajęty, a potem okazało się, że jest za późno bo wróciłeś taki blady, taki inny, jak cień siebie. Spanikowałam... Przepraszam, wybacz mi. - mówiła szybko, energicznie, nieco piskliwie, byleby jak najszybciej przedstawić swój punkt. Naprawdę czuła się winna i nie zdziwiłaby się, gdyby Elijah się wkurzył. Miał święte prawo. Bała się jego gniewu, mimo że wiedziała, że ją kocha i nigdy jej nie skrzywdzi. Pragnęła mu pomóc, a jednak nie potrafiła trzymać języka za zębami i musiała przyznać się jak najszybciej, byleby wiedział. Gotowa była przyjąć jego złość, jeśli tylko poczuje się on lepiej i nie będzie więcej czuć się winien zepsucia czegokolwiek.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
To nieprawda, płakał wbrew pozorom całkiem często; wrażliwa dusza ukryta pod skorupką opanowania potrzebowała ucieczki w postaci słonych kropel usianych na jasnych rzęsach. Zdarzało mu się płakać, ale zawsze w samotności i w taki sposób, aby nikt tego nie widział – nawet Elaine. Nie oszukiwał jej, to nie tak… po prostu nie chciał żeby go takiego oglądała. Pragnął być dla niej silniejszą połową, wsparciem, osobą, na którą zawsze mogła liczyć. Potrzebował żeby myślała, że nic nie jest w stanie go złamać bo wiedział, że wówczas i jemu łatwiej będzie w to wierzyć. Teraz prawdopodobnie pierwszy raz w życiu nie miał siły udawać – nie widziała jego twarzy, ale wiedział, że się domyśli, przecież tak dobrze go znała… Jej słowa sprawiły, że złość wywołana przegranym meczem ponownie się w nim odezwała. Choć w zaciemnionym pomieszczeniu nie było to dobrze widoczne, ciemnorude kosmyki zmieniły swój kolor na bardziej ognisty. Zupełnie nie panował teraz nad swoją magią, a przy tym i nie czuł takiej potrzeby; przy siostrze mógł być w zupełności sobą. Niemniej, zirytowało go to, że umniejszała jego winie, nie wiedząc nawet co takiego uczynił. Jedynie płaczliwy ton głosu sprawiał, że miękło mu serce i nie potrafił się na nią gniewać – przecież chciała dla niego jak najlepiej, chciała go pocieszyć. Nie mógł jej o to winić. Otworzył usta, lecz nie zdążył nic wypowiedzieć, bo oto powiedziała coś, czego w życiu by się nie spodziewał. Choć sama chciała spojrzeć mu w oczy, on i tak wyplątał się z jej ramion, by móc popatrzyć na nią z większej odległości i otarł wilgotny policzek, zmazując tym samym niewybaczalny dowód słabości. Zmarszczone czoło mówiło samo za siebie: nie rozumiał ani słowa z tego co właśnie powiedziała, a raczej – ich sens docierał do niego ze sporym opóźnieniem. Sięgnął do zaciśniętych na jego ramionach dłoni i ujął je w swoje własne, znacznie większe i mniej gładkie. Pogładził kciukami powierzchnię jej skóry i po prostu patrzył na nią z szeroko otwartymi oczyma – jakby się zawiesił. Potem potrząsnął głową. – Wiedziałaś, że to Gabrielle? – zapytał zachrypniętym po meczu głosem. Jak zwykle go nie oszczędzał, wykrzykując do członków swojej drużyny polecenia i pochwały. Na nic się one, niestety, nie zdały. – Merlinie, od kiedy? – palnął nim zdążył się powstrzymać. Przez moment wyglądał jakby miał wybuchnąć, ale zaraz pokręcił głową po raz drugi i usiadł znów przy niej, obejmując ją ramieniem. – To nie Twoja wina, Iskierko… – przetarł dłonią twarz, próbując na szybko dołożyć nowe elementy do układanki, nad którą ślęczał od ponad tygodnia. Nie pocieszał jej, rzeczywiście tak uważał. Nawet gdyby mu powiedziała… nie uwierzyłby jej. Nie dałby wiary takiemu zbiegowi okoliczności, jawnej kpinie losu. Poszedłby tam, aby przekonać się na własne oczy, a potem cierpiałby tak samo jak i w tym momencie. – Nie mogłaś nic zrobić, nie wybiłabyś mi tego z głowy choćby nie wiem co. Poszedłbym, Elaine, poszedłbym tam tak czy siak. Ja… stchórzyłem, nawet z nią nie porozmawiałem. – zacisnął dłonie w pięści, zapominając, że w jednej wciąż trzyma jej dłoń. Ścisnął odrobinę za mocno, zmiarkował się po czasie. Popatrzył na nią przepraszająco i puścił ciepłe palce, wzdychając ciężko. – Nie wiem co o tym myśleć, próbowałem jakoś zebrać myśli, ale… mam w głowie jednoczesną pustkę i mętlik, Elaine. Nic już nie jest takie samo. Jestem wściekły. Na siebie bo zachowałem się jak zwykły tchórz… wysłałem jej karteczkę przez kelnerkę, dasz wiarę? Nie mogę na siebie patrzeć… nie jestem w niczym lepszy niż ona w tamte walentynki. Ale na nią też jestem zły. – zmarszczył brwi, oczy zaszkliły mu się znowu, choć łzy już nie leciały. Elaine jakimś cudem uruchomiła potok słów, ogromną lawinę, która zbierała się na szczycie jego serca już od wielu dni i teraz runęła z hukiem, zdejmując ciężar, ale i niszcząc wszystko na swojej drodze. – Nie wierzę, że mogła mi to zrobić… i nic z tego nie rozumiem, w ogóle nic już nie rozumiem. Czy ona wiedziała od początku? Czy celowo mnie oszukała, czy to może jakaś kpina cholernego losu? Patrząc na jej naturę, na stworzenie jakie sie w niej kryje, to wcale nie jest takie niemożliwe… może od samego początku wszystko sobie obmyśliła? – zagryzł wargę. Zadawał sobie te pytania w kółko odkąd tylko wyszedł z restauracji i do tej pory nie uzyskał odpowiedzi. Czy ich korespondencja była rzeczywiście wynikiem przypadku, czy od samego początku realizował zmyślny plan uknuty przez Gabrielle?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie musiała widzieć na jego włosach oznak gniewu. Czuła jak spiął mięśnie, a moment, w którym wyplątywał się z jej ramion był ciosem prosto w serce. Spanikowała, wydawało się jej, że teraz uniesie głos - a przecież to Elijah. Nigdy by tego nie zrobił, gdyby rzecz jasna nie dała mu solidnego powodu. Choć byli ze sobą niezwykle zżyci to zdarzało im się sprzeczać - tak, jak w każdym rodzeństwie. Jednak te drobne kłótnie miały naprawdę nikły efekt - zawsze godzili się i znów byli dla siebie wszystkim. Dzisiaj temat był wrażliwy, zaś grunt mógł w każdej chwili osunąć się spod nóg. Dopiero gdy ujął jej dłonie między swoje, dostrzegła barwę kosmyków włosów. Walczyła ze łzami i usunięciem ze strun głosowych płaczliwego wydźwięku. - Od tygodnia. - niemal pisnęła. - Przeddzień, kiedy wróciłeś taki... osowiały... nie mogłam cię złapać, a potem było za późno. Prze...przepraszam, Eli. Spóźniłam się. - zadrżała, gdy zimny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Nim jednak nerwy przejęły wodze, znalazła się między jego ramionami, a było to miejsce maksymalnie bezpieczne i kojące. Choć się złościł, to tym gestem utwierdzał ją w przekonaniu, że nigdy jej nie odepchnie. Poderwała głowę, gdy teraz to on oczyszczał ją z winy. Też się z tym nie zgadzała, ale to od zawsze było kwestią sporną. - Ale mogłam cię chociaż uprzedzić. Nawet, gdybyś mi nie uwierzył i poszedł to miałbyś jakąś wątpliwość i być może odrobinę mniej bolałoby cię teraz serce. - popatrzyła na moment na jego policzek, gdzie niedawno była wilgotna łza. - Cholerka, gdybym się bardziej postarała, to nie... - zagłuszył ją kiedy sama straciła rezon i zapomniała co chciała powiedzieć. Skrzywiła się czując nagle ból, drgnęła w odruchu odsunięcia dłoni lecz Elijah nie pozwolił, przeprosił spojrzeniem i gestem. Jest silniejszy niż w zeszłym roku. Ma więcej siły i mocy odkąd wróciliśmy z labiryntu. Mimo, że od razu mu wybaczyła, to i tak odczuwała malejący z każdą chwilą ból. Gdy ją puścił, musiała poruszyć palcami, by przywrócić w nich krążenie krwi. - Odpłaciłeś jej pięknym za nadobne. Na kości skrzata, Eli, dlaczego się wściekasz? Nie zrobiłeś jej nic złego. Dla was obojga to trudna sytuacja, więc nic dziwnego, że musicie ochłonąć, każde osobno. - nie lubiła, gdy się denerwował, bo wówczas i ona się denerwowała. Dokładnie w taki sam sposób co on marszczyła brwi. Zdziwiła się słysząc, że jest wściekły na Gabrielle. Przecież ta ma tylko szesnaście lat i ewidentnie jest w nim zadurzona, więc skąd gniew na Puchonkę? Dosyć szybko otrzymała chaotyczne wyjaśnienia, których nie potrafiła połączyć w całość. Zgarnęła włosy za uszy, zrzuciła je na kark i nabrała powietrza do płuc, by móc mówić dużo, bez przerwy i z energią. - Nie wiedziała... - poczuła się w obowiązku obronić Gabrielle, wszak rozmawiała z nią stosunkowo szczerze. Dziewczyna się jej zwierzyła i wątpiła, by była w tym jakakolwiek dwulicowość. Ktoś taki jak ona miałby kłamać w żywe oczy? Niełatwo byłoby w to uwierzyć. Może i Elaine nie chciała, by Gabrielle przebywała w towarzystwie Elijaha, ale w tej sytuacji, po rozmowie z nią odnosiła wrażenie, że dziewczyna mówi szczerze. - Stworzenie? Jakie stworzenie, Eli? O czym ty mówisz? - to zdanie zostało wypowiedziane "od czapy". Nie pasowało absolutnie do tematu rozmowy. - Rozmawiałam z nią, Eli. Trochę mi się zwierzała. - zakryła palcami jego dłoń, pochyliła głowę i popatrzyła prosto w jego rozszerzone źrenice. - Mówiła o Julianie jakby świata poza nim nie widziała. Nie mogła doczekać się spotkania. Zdenerwowałam się, gdy zrozumiałam, że chodzi o ciebie. To jakaś kpina losu. - potrząsnęła głową przez co niedawno co schowane kosmyki włosów opadły znów na jej twarz. Nie wspominała póki co, że próbowała ostudzić zapał Gabrielle. Wstydziła się swojej zazdrości, mimo że Elijah by to prędzej czy później zrozumiał. - Nie mam ochoty się z nią nigdy zaprzyjaźniać, ale wątpię, by miała być tak perfidnym i maniakalnym kłamcą. Musiała by być... nie wiem, bardziej doświadczona z chłopakami, by być w stanie się nimi bawić. Poza tym nie przesadzajmy, nie umiałaby tego zrobić. - och, musiała zdobyć się na odrobinę zgryźliwości i nietypowej dla siebie arogancji. To wszystko przez te nerwy, które się jej udzielały. - Eli. - przeniosła dłoń na jego ramię. - Ona nie nadaje się na manipulantkę. Jest zbyt... kurczę, niewinna. Skoro cię wystawiła, to znaczy, że zrezygnowała. A to... to jest jakaś kpina losu i jakoś to ułożymy. Powoli, razem. - teraz i ona miała mętlik w głowie. Nie chciała, by Gabrielle była przy Elijahu, ale jednocześnie próbowała dać do zrozumienia bratu, że ta Puchonka nie nadaje się do zabawy chłopakami. To jednocześnie sprawiało, że Elijah mógłby skupić się na uczuciu żywionym do Abielle (czy jak to się ona tam nazywała), a przecież nie chciała, by byli razem przez to, co Gabrielle wyprawia teraz z Elim. Wystarczyło drugie spotkanie z Francuzką, by doprowadzić Elijaha do takiego stanu. Znów zadrżała od dziwnego uczucia, znamię na karku przez chwilę mrowiło. Zacisnęła palce w pięści. Jak można tak krzywdzić jej brata? Jak śmiała? Mimo, że nie zrobiła nic złego (poza wystawieniem go), to Elaine chciała ją o wszystko obwinić. Nie mogła. A więc gorycz tłumiła w sobie.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nigdy w życiu nie chciał jej się odpłacać. Do jasnej avady, przecież za dobrze pamiętał jakie to było uczucie, jak duży wiązał się z tym żal. Choć od tamtej pory wmówił sobie, że nienawidzi Lavasseur i na każdym kroku starał jej się okazywać swoją niechęć, nie potrafiłby skrzywdzić jej w podobny sposób. Był głęboko przekonany, że nikt nie zranił go w życiu tak jak Puchonka w tamte walentynki. Ufał jej wtedy – ufał w pełni, czuł ekscytację, absolutne zauroczenie jej uśmiechem; szedł na umówione spotkanie, będąc przekonanym, że wygrał los na loterii prowadzonej przez życie. Wyszedł stamtąd zaś jako przegrany i podobnie czuł się dzisiaj. A mimo to… nie chciał zniżać się do tego poziomu. Przesunął zębami po wardze, myśląc gorączkowo i wtedy właśnie jego siostra wyłożyła na przysłowiowy stół informację, która niemalże poderwała go z ziemi. Poruszył się niespokojnie. – Nie wiedziała? – powtórzył po niej, zszokowany tą wiadomością. Całym sobą domagał się wyjaśnień jakiegoś rozwinięcia tematu i, co lepsze, doczekał się go. W miarę rozmowy miast rozumieć coraz więcej i z łatwością układać sobie w głowie informacje, zyskiwał coraz to większy mętlik. – Jak to jakie stworzenie? Przecież wiesz... – odparł z roztargnieniem; wyczekiwawszy informacji o jej rozmowie z Gabrielle, był obecny myślami tylko w pewnej części. Choć sam nigdy wcześniej nie powiązał nadzwyczajnej urody dziewczyny ze stworzeniami zwanymi wilami, teraz wydawało mu się to niemal oczywiste i poniekąd dziwił się, że siostra może tego nie dostrzegać. Opuścił spojrzenie, by napotkać zatroskany wzrok Elaine. – Mówiła o… mnie? Dzień przed naszym spotkaniem? – w jego głosie było nie tylko zaskoczenie ale i coś na kształt czułości. Zamrugał gwałtownie, poruszony tą informacją, a potem rozdziawił buzię, porażony nagłą myślą. – O Merlinie, jestem głupcem. Jestem cholernym, skończonym głupcem. Miałem ją na wyciągnięcie ręki i nie tylko pozwoliłem jej odejść, ale sam odszedłem, to... to niemożliwe. Jak mogłem być takim tchórzem… – przeczesał palcami kosmyki, których barwa straciła na intensywności. Powoli jaśniały, rudy kolor płowiał i zdawać by się mogło, że jest na dobrej drodze do przejścia w pełen spokoju ciemny blond. Eli poderwał się, siadając na pięcie. Położył rękę na barku siostry i popatrzył na nią z góry, a jego mina wyrażała ogromną powagę. – Widziałaś ją? W Hogwarcie? Jak wyglądała, jak się zachowywała? Na Merlina, przecież to wszystko zmienia. To zupełnie wszystko zmienia. Jak mogłem posądzać ją o coś takiego? To wszystko takie pokręcone, a przecież do tego wszystkiego dochodzi jej pochodzenie... wiadomo jaką wile mają opinię… – ugryzł się w język zdecydowanie za późno. Podniósł dłoń do ust, świadom, że w emocjach wypowiedział na głos coś, co powinno było zostać tajemnicą. Westchnął i starał się kontynuować wypowiadanie swoich myśli, licząc, że może tego nie dosłyszała. – Nie rozumiem tylko… skoro dziewczyna z listów i ta, która mnie tak wystawiła to te same osoby… dlaczego miałaby mi to wtedy zrobić? – zmarszczył brwi i po krótkiej chwili zastanowienia sięgnął pod łóżko, spod którego wyciągnął spore pudło pełne jego skarbów – rzeczy niezwykle cennych dla niego, a dla reszty świata pozostających bez żadnej wartości. Wyciągnął z niego plik listów przewiązany sznurkiem, gotów odnaleźć wśród nich ten, który nasunał mu się właśnie na myśl. Był poruszony, niespokojny, już nie tak przybity i pozbawiony siły. Słowa Elaine obudziły w nim nowe pokłady energii i chęci do działania… a w tym wszystkim nie dostrzegł nawet, że jego siostrą targają przeróżne emocje.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Emocje narastały. Potok słów w jaki oboje wpadli przypominał ten, który często im się zdarza przy rodzinnym stole. W domu zachowywali się swobodniej, wszak otoczeni byli najbliższymi. Znała na pamięć ten pokój, ten zapach, całe wyposażenie. Wiedziała gdzie stoi jej ruchome zdjęcie, a gdzie Eli ukrywa klisze z aparatu. A teraz, podczas rozmowy, miała problem z przypomnieniem sobie gdzie się właściwie znajdują. Widziała tylko Elijaha, jego szybko poruszające się usta, czuła diamteralnie zmieniający się ton głosu. Wybroniła Gabrielle... nie chciała tego, zazdrość, awersja, niechęć nie pozwalało jej polubić dziewczyny. Nie zrobiła jej awantury tylko i wyłącznie z racji tego, że Elijah o to poprosił tym tonem, który darzyła szacunkiem. Nie chciała ich do siebie zbliżać, a nieudolnie to zrobiła... zwykłą obroną młodszej od siebie dziewczyny. Wpatrywała się oniemiała w Elijaha i nie wiedziała co ma powiedzieć. Pierwszy raz od dawna Elaine - TA Elaine - zapomniała języka w gębie. Myśli stawały się coraz głośniejsze i bardziej natarczywe. Odnosiła wrażenie, że coś tu nie pasuje. Te niedopowiedzenia Elijaha wydawały się istotne, ale nie potrafiła ich pochwycić i uzupełnić. Marszczyła brwi i wpatrywała się w jego oblicze, kiedy to energicznie zaczął wyrzucać z siebie słowa. Poderwał się, a jego jasne oczy płonęły dziwną... pasją... zakochaniem...? Dlaczego zatem nie potrafiła cieszyć się jego uczuciem? Co przeszkadzało? - T-tak... mówiła o tobie. Nie wiedząc, że to ty. Zakochała się... - nie poznawała swojego głosu. Mówiła Elijahowi prawdę, a przecież gdyby go okłamała, to zapewniłaby jego sercu bezpieczeństwo. Nie byłoby nigdy złamane, Gabrielle nigdy by nie była w stanie więcej go skrzywdzić. A wypowiedziała prawdę i choć wiedziała, że to uczciwe, nie czuła ulgi. Powoli zaczęła się podnosić, ale była jakaś taka... otępiała. Czuła się dziwnie, jakby echo wydarzeń z labiryntu i spotkania z jormungandem postanowiło się właśnie odezwać. Słyszała szybsze bicie własnego serca zagłuszane bardzo emocjonalnym głosem Elijaha. - Zachwycała się... ale... - niełatwo było jej relacjonować tę rozmowę. Biła się z myślami i decyzją. Egoizm czy empatia? Co wygra? Albo trzecia opcja - ochrona Elijaha... zakochanego po uszy brata. W porządku, mogłaby to przełknąć. Przyznała to sama przed sobą - nie musi lubić Gabrielle, ale przecież nie zabierze Elijahowi tego szczęścia. On jaśniał, biło z niego coś tak ciepłego, co pierwszy raz w życiu nie było skierowane do siostry, a do kogoś innego. To chyba czas, by zrozumieć, że będzie kiedyś musiała usunąć się w cień i ustąpić miejsca innej kobiecie. Być może dałaby radę poradzić sobie z tą nowością. Stłumiłaby zaborczość. Elijah nie mógł usiedzieć w miejscu. Znała go, wiedziała, że w ciągu piętnastu minut wybiegnie z domu i teleportuje się z hukiem, by znaleźć Puchonkę. Mogłaby dać sobie rękę uciąć albo bardziej poharatać ramiona, bo wiedziała, że tak się stanie. Nie zatrzymałaby go. Sęk w tym, że los postanowił się znowu zabawić. Słowa, które miały być tajemnicą zabrzmiały bardzo wyraźnie i nie dało się ich nie wyłapać. Stworzenie. Pochodzenie. Opinia dotycząca wili... Wila. Elaine pobladła. Znamię na karku zabolało - to się nigdy dotąd nie zdarzało. Gdy Elijah dopadł do swojego kufra na skarby, Elaine jęknęła. Miała przed oczami jedno - stan Nathaniela, który wesoło chwalił się, że poszedł na polanę przelecieć gromadę wili. Pamiętała jego rany, głębokie, liczne. Cud, że przeżył. Dziwny znajomy, a jednak uwierzyła w jego historię. Opowiadała mu, co sądzi o wilach. A teraz... Gabrielle... nią... jest...? Zesztywniała, przypominała posąg i nagle, po tylu miesiącach, po tak wielu przepłakanych nocach, buro-blond włosy Elaine pokryły się od góry do dołu przerażająco czystą bielą. Po chwili fala purpury zepchnęła barwę, ciągnąc za sobą wściekle piekielną czerwień. Te trzy barwy zaczęły wariować na jej włosach, skóra na policzkach, szyi, dłoniach nabrała dziwnego odcienia błękitu, by po chwili wrócić do naturalnej barwy i sekundę później pokryć się rumieńcem. Stała taka porażona, z rozchylonymi z szoku ustami, a metamorfomagia robiła z jej ciałem co chciała. To, co się działo we wnętrzu Elaine przechodziło ludzkie pojęcie. Wyglądała jakby miała stracić przytomność. Czy ona w ogóle oddychała? Minęła minuta, a może dziesięć?, kiedy drgnęła, zacisnęła mocno pięści. Serce dudniło głośno, pompowało z trudem krew, by dotlenić piekielnie zdenerwowane ciało. Jej dolna warga zadrżała. Wila omamiła umysł Elijaha. Nie wila, nie pełnokrwista, ale osoba wywodząca się z linii potworów-harpii. Do jej oczu napłynęły łzy. Potwór postanowił zarzucić sieć na Elijaha. Jak mogła tego nie zauważyć? - Nie, Eli. - powiedziała tonem, którego nigdy w życiu jeszcze nie używała. Ostry, stanowczy, pełen... gniewu. - To chyba jakiś żart. Nabijasz się ze mnie, prawda? - nigdy tego nie robił. Od razu odrzuciła te słowa, odpowiedziała sobie na pytanie. - Kurwa, Elijah, powiedz mi, że to kłamstwo. Chcesz mi powiedzieć, że ona.... że ona pochodzi... od... od potworów? - postawiła w jego kierunku krok, a robiąc go, urosła dwa centymetry i po chwili zmalała o trzy. Włosy opadły na jej oczy, kiedy wydłużyły się do pasa, a po chwili skróciły do uszu. - Od TYCH potworów?! - nie panowała nad głosem. Łzy nigdy nie popłynęły z jej oczu, ustąpiły miejsca wściekłości takiej, o jakiej istnienia nie podejrzewała. Elijah padł ofiarą potwora. Drugi raz. Najpierw jormungand go skrzywdził i zasiał w nim miłosć do adrenaliny i niebezpieczeństwa. Teraz wila chciała go zdobyć i wykorzystać. Przed oczami widziała pokrytego ciemną krwią Nathaniela a po chwili umierającego Elijaha, pokąsanego dotkliwie przez gada. - To znowu się dzieje. Znowu coś chce mi cię zabrać. Najpierw ten pieprzony wąż, teraz pieprzona wila. Nie, nie pozwolę na to. Nie ma mowy. Nie będziemy przez to przechodzić kolejny raz. Słyszysz? Nie będziesz cierpieć, nie zgadzam się. - wpadła w energiczny słowotok, wyrzucała z siebie słowa, wbijając intensywne spojrzenie w Elijaha. Trudno określić co oprócz wściekłości było widać w jej oczach. Nie kierowała jej do brata - pod żadnym pozorem - ale było jej pełno. Jakby dzisiaj się skumulowała i postanowiła wybuchnąć, uwalniając raz a porządnie uśpioną przez wiele miesięcy metamorfomagię. - Eli. Eli, słuchaj mnie uważnie. - głos jej drżał. Chwyciła go na wysokości łokci, wbijała paznokcie w jego skórę i nie zdawała sobie sprawy, że mogłoby to zaboleć. - To całkowicie zmienia postać rzeczy. Słyszysz? Ty wiedziałeś o tym, że ona... że ona pochodzi od... tego czegoś... - niełatwo było jej wypowiedzieć imię Gabrielle bez jadu w głosie. - I mimo wszystko... słuchaj, one mamią umysły. Pamiętasz jak się uczyliśmy o nich w szóstej klasie, prawda? Pamiętasz, Eli? - choć mówiła do niego powoli, cała aż wibrowała od złości. Metamorfomagia miała teraz używanie. Niełatwo było teraz patrzeć Elaine w oczy - co rusz rosła, malała, tyła, chudła, wydłużała się jej twarz, włosy, oczy zmieniały swój kąt ułożenia, policzki zapadały się i nabierały pucołowatości - gdzie w tym wszystkim była prawdziwa Ela? Nie odrywała od niego wzroku, nie odrywała od niego palców. Nigdy w życiu nie czuła takiej chęci... zrobienia czegoś niekulturalnego jakiejś dziewczynie. Ktoś zagraża Elijahowi, a to wyzwoliło z Elaine uczucia, które zaskakiwały ją samą.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
To był jeden z tych momentów, kiedy to gadał jak najęty, wyrzucając z siebie słowa w takiej ilości i tempie, jakby potrzebował w jednej chwili nadrobić swoją małomówność. Takie chwile były raczej nieliczne i w większości zdarzały się zwłaszcza przy Elaine lub w szerszym rodzinnym gronie. Potrafił mówić, wbrew temu co sądzili o nim ci, którzy nie znali go dobrze; teraz udowadniał właśnie, że codzienne milczenie było świadomym wyborem. Choć wciąż miał wiele pytań, na które nie potrafił znaleźć dobrej odpowiedzi, powoli zaczynał układać wszystko w stosunkowo spójną całość. Myśli przestały kłębić się natłokiem w jego głowie, zyskał nad nimi choćby częściową kontrolę – a po tygodniu nieustannej wewnętrznej walki było to dużym osiągnięciem. Dostrzegł, że przez cały ten czas, przez okrągły tydzień, a nawet i dłużej, zapominał o tym co było najważniejsze – o miłości. Rozmyślał nad zeszłorocznymi walentynkami, nad swoim zachowaniem, nad motywami dziewczyny… przyglądał się smutkowi i złości targającymi nim naprzemiennie i w tym wszystkim zgubił zupełnie fakt, że przecież zakochał się po czubek głowy, że przepadł jak jeszcze nigdy dotąd i było to uczucie ponad wszelką pewność prawdziwe, choćby nawet cała reszta miała być paskudnym kłamstwem. – Może i nie wiedząc, ale co za różnica… – zerknął na nią kątem oka. Czy ona sugerowała, że kiedy Gabrielle dowie się prawdy, jej uczucia ulegną zmianie? Nie… nie mogłaby powiedzieć czegoś tak okrutnego, nawet jeśli oboje cenili sobie szczerość. W istocie był bliski ucałowania siostry w policzek, podziękowania jej i wybiegnięcia z domu w celu znalezienia spodobu aby wszystko jeszcze naprawić. Przecież musiało dać się coś zrobić, w gruncie rzeczy Gabrielle nie wiedziała, że to z nim umówiła się w kwiatowej knajpie… nie wszystko musiało być stracone. Chciał tylko wyjaśnić jedną kwestię, jedną odpowiedź na pytanie nurtujące go od przeszło roku… nie zdążył. Kiedy ponownie podniósł wzrok na siostrę, oniemiał; w pierwszej chwili poczuł tak ogromną ulgę, że kolor jego włosów wrócił do normalności, a potem zjaśniał aż do charakterystycznej dlań platyny. Jednocześnie jej kosmyki nabierały barwy i mocy, a zupełnym przypadkiem zgrali się w tym tak, że wyglądało to jakby oddawał jej cały swój kolor, całą siłę. On bladł i powszedniał, ona napełniała się zaś niesamowitością, która wybuchła z ogromną mocą. Minęła chwila nim zdał sobie z czegoś sprawę – coś musiało wywołać tę nagłą zmianę. Dobrze pamiętał powrót jego mocy, wiedział, że doprowadziło do tego szczęście spowodowane wygranym meczem… ale Elaine nie wyglądała nawet na zadowoloną, nie wspominając nawet o radości. Oszołomiony tym widokiem, nie dopadł do niej od razu, a kiedy chciał to w końcu zrobić – sprawdzić czy wszystko z nią w porządku i zamknąć ją w pełnym ulgi uścisku – odezwała się doń tonem, który sprawił, że zamarł w bezruchu. Tonem, którego jeszcze nie słyszał, choć zdawało mu się, że zna ją na wylot. Tonem, który napawał go złymi przeczuciami. Dlaczego była taka zła, czy zrobił coś nie tak? Drgnął, słysząc ostre przekleństwo, tak rzadko wypływające spomiędzy jej warg.Kiedy pierwszy szok minął, powoli wstał z podłogi i rzucił związane wciąż listy na łóżko, tuż obok kota, który zmierzył ich zaspanym spojrzeniem błękitnych ślepi. Nawet zwierzę wyczuwało, że coś tu jest nie tak. – Potworów? Nie nazwałbym tego w taki sposób… – zaczął spokojnie, choć czuł rodzący się w nim bunt. Jak mogła mówić o Abeille, używając takich słów?! Dobrze pamiętał słowa, których używała w swoich listach. Potwór, choroba, przekleństwo. Bała się, że inni będą postrzegać ją w taki sposób i okazywało się, że miała rację… jednak o podobny brak tolerancji w życiu nie podejrzewałby własnej siostry! Skrzyżował ręce na piersi, wpatrując się w nią z budzącym się w nim rozdrażnieniem odbitym w niebieskich tęczówkach. – Uważaj co mówisz i pod czyim adresem. – jego zachrypnięty głos nabrał lodowatego tonu, sam Elijah za to urósł o dobre trzy centymetry i przede wszystkim poszerzał w barkach tak mocno, że szwy koszuli zaczęły silnie pić – jakby podświadomie potrzebował zyskać nad nią fizyczną przewagę, by łatwiej było mu bronić się na płaszczyźnie słownej. Tam bowiem bez wątpienia miała nad nim dużą przewagę. – Elaine, czyś Ty zwariowała?! – uniosł głos, nie potrafiąc dłużej trzymać go w ryzach – Porównujesz Gabrielle do jebanego jormunganda? Do tego?! – wyciągnął ku niej rękę tak, by przeorane ukrytą blizną przedramię było dobrze widoczne i zdjął metamorfomagiczny kamuflaż, pozwalając by paskudna faktura poparzonej skóry i ślad po ogromnych kłach zobaczyły światło dzienne. Żołądek podjechał mu do gardła, ale nie tracił rezonu. – Przyjrzyj się uważnie, bo chyba zapomniałaś czym jest prawdziwy potwór. I tak się składa, że zakochałem się w tej pieprzonej wili! TAK, ZAKOCHAŁEM! – platyna widniała na jego głowie prze zaledwie kilka chwil, teraz znów przeszła w czerwień poprzetykaną tu i ówdzie pomarańczem – gniewny, żywy kolor, który przypominał żywe płomienie. Wrzasnął na nią tak, że kot poderwał się ze swojego posłania, podszedł do drzwi i miauknął głośno, domagając się wypuszczenia. Miał ochotę się przed nią cofnąć, ale brakowało mu do tego przestrzeni. Kiedy chwyciła jego łokcie, on złapał ją za ramiona, silnie zaciskając na nich palce. Nie był świadom swojej siły i najprawdopodobniej zostawi na jej rękach siniaki. Pokręcił głową, wznosząc oczy ku sufitowi, a potem westchnął ciężko i powrócił do niej wzrokiem. – Nie będę Cię słuchał, Ela, bo pieprzysz głupoty. No posłuchaj siebie tylko! – już nie krzyczał, a jedynie warczał wysoce nieprzyjemnym, niepodobny do niego tonem. Był wściekły w sposób, jakiego nie czuł od dawien dawna… stanął w obronie dziewczyny, którą obdarzył uczuciami, ryzykując, że siostrze, która była dla niego całym światem, powie o kilka słów za dużo. Teraz nie był w stanie tego dostrzec, ale ten wybór mówił o jego uczuciach więcej niż jakiekolwiek wysnute przez ostatnie dni przemyślenia – ba, więcej niż wszystkie listy razem wzięte. Dla Abeille był w stanie zaryzykować to, co znaczyło dla niego najwięcej. – Oglądałaś ją dzień w dzień od lat, gdyby była takim potworem, chyba zmiarkowałabyś się wcześniej, nie sądzisz? Poza tym jak miałaby oczarować mnie przez listy?! Puść mnie, Ela, muszę do niej pójść i ją przeprosić. – włosy nieprzerwanie mieniły się groźną czerwienią, żyłka na skroni pulsowała mocno, a on oddychał szybko, jakby zmusiła go do obiegnięcia boiska do Quidditcha. Znamię mrowiło go dziwacznie i… miał dość. Miał serdecznie dość.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Była wewnętrznie rozdarta lecz mimo wszystko przodował gniew ukierunkowany na Gabrielle. Ukrywanie tego faktu - w sumie głównie przed nią - było bez sensu. Jak mogła myśleć, że to nieistotne? Gdzieś we wspomnieniach majaczył jej smutny głos - jestem potworem..., na co teraz jest w stanie przytaknąć. Elaine kierowała się silnymi emocjami, była niebywale wzburzona. Wyczuwała zagrożenie, wydawało się jej, że większe niż jorumnand. Czemu? Bowiem wile potrafiły sprawić, że mężczyzna całkowicie zatraca się w pięknie, zaczyna tańczyć aż zmęczy się i umrze. Dlaczego tylko ją to tak przerażało? Gabrielle jest śliczna. To przyznała już dawno temu i to z wyraźną niechęcią. Nie potrafiła się na nią złościć tak, jak powinna i teraz można było wydedukować skąd się to mogło wziąć. Dlaczego była wobec niej miła, dlaczego tak łatwo rozczuliła się nad dziewczyną, która już raz skrzywdziła Elijaha? Czy to ta jej ukryta moc? A może właśnie niekoniecznie ukryta? Powstaje pytanie - które uczucie jest prawdziwe? Gniew. Soczysty gniew wywołwany wizją niebezpieczeństwa. Skończyła raz na zawsze z mdleniem, z paniką, z krzykiem na widok potwora. Odezwała się w niej głęboko ukryta waleczność, a będzie walczyć jak hipogryfica o najbliższego. Uderzona lodowatym tonem brata zaczynała poniekąd rozumieć, że nazywanie Gabrielle potworem rani go. Pękało jej serce, ale tłumaczyła się sobie świadomością, że on może mieć omamiony umysł. Musiała rzucić na niego klątwę, cokolwiek, co sprawiło, że świata poza nią nie widzi. Nie wiedział, że jest ofiarą magii. Elaine nie potrafiła na chwilę obecną przyjąć innego scenariusza. Urósł, nabrał masy podczas gdy ona przez chwilę skurczyła się, a po chwili bez udziału woli zrównała się z nim wzrostem. Włosy miały barwę soczystego fioletu przetkanego gdzieniegdzie bielą i czerwienią, jakby nie potrafiły się zdecydować która barwa najdokładniej odda jej stan emocjonalny. Nie zwariowałam. Nie ja. Nie ja, do jasnej avady. Popatrzyła porażona na odsłonięte blizny, a jej oczy zwęziły się niebezpiecznie. - Nie musisz mi tego pokazywać. Ja to wiem, Eli, ja to cholera jasna wiem! - odsunęła wzrok od pokrytego paskudną blizną przedramienia, bo przecież sama miała podobne na ramionach. Pamiętała biel jego wystającej kości i to prawie zbiło ją z nóg. Bała się, że wspomnienia wrócą. Nie umiała zaakceptować własnej szpetoty, a tym bardziej śladu, który udowadniał, że Elijah jest blisko śmierci. Prawie została sama... - NIE WIDZIAŁEŚ CO ONE ROBIĄ CZŁOWIEKOWI! A JA WIDZIAŁAM! - powtórzyła głośniej, dobitniej, by się przedrzeć przez lodowaty ton, którego intensywności się nie spodziewała. Tego też nie było przed labiryntem. Gdy się kłócili, warczał, ale nie był taki... zimny. To nowość. Zmienił się, ale dalej go kochasz. Jej ramiona jeszcze bardziej drżały. - Czy TY SŁYSZYSZ co MÓWISZ? Wile to STWORZENIA, sam przecież mi to mówiłeś! STWO-RZE-NIA! - dzielnie wpatrywała się w jego ciskające gromami oczy. Nie pozostawała dłużna, choć w jej było widać rodzący się strach przed tym, co się dzieje z umysłem bliźniaka. - A co, jeśli ona Cię omamiła? Cholera, Eli, musisz brać to pod uwagę! Może nie jest dwulicowa, ale pochodzi od harpii. HARPII, Elijah, cholera jasna. Wolę spotkać się z jormungandem niż patrzeć jak cokolwiek chce ci napsuć w głowie. - przełknęła gulę, purpura ustąpiła miejsca bieli pomieszanej z zielenią - czyżby gniew malał? Nawet nie zauważyła, że rozmazała sobie nieco tusz na rzęsach - czyli jednak puściła jakąś łzę mimo, że jako tako panowała nad sobą... a metamorfomagia miała to w nosie. Znamię mrowiło, ewidentny znak, że magia powróciła ze zdwojoną siłą poprzez wyzwolenie na światło dzienne złości. Tak wiele w sobie tłumiła odkąd wrócili z labirytnu. Płakała, nie potrafiła sobie poradzić z emocjami i z tym, co się tam wydarzyło. Dzisiaj - jakieś cztery miesiące później - nadszedł dzień, że wszystko z siebie wyrzucała - frustrację, gniew, strach, żal, panikę, desperację, niechęć i niestety ofiarą okazał się Elijah, czyli najmniej chciana ku temu osoba. Ale jak mogła milczeć kiedy istniało wysokie ryzyko, że jest pod wpływem uroku wili? Nagle do jej świadomości dotarł ból, większy niż wcześniej. Wykrzywiła się ale nie wyrwała, bowiem, o ironio, adrenalina zaczęła krążyć w jej żyłach. - Chcę dla Ciebie dobrze, Eli! - nawet nie zwróciła uwagi na uciekającego kociaka. Nie obchodził ją, panicznie bała się o zdrowie brata. - Jaką masz pewność, że to nie jest czar? A ja się kurczę zastanawiałam dlaczego tak łatwo mi z nią przychodzi rozmowa! A przecież powinnam być na nią zła... a teraz wszystko jasne. Rozczula człowieka i niech mnie avada trzaśnie, ale jeśli robi to świadomie to nie ręczę za siebie. - mimo, że zostawiał jej sine ślady na łokciach, zacisnęła znów palce na jego przedramionach. Nie puściła go. -Elijah, spójrz na mnie. SPÓJRZ! - domagała się jego spojrzenia. A gdy krzyknęła, by na nią popatrzył, z komody spadła pamiątka z wakacji i się potłukła. Nabrała powietrza do płuc, by choć trochę się uspokoić. Nie było to łatwe, ale musiała. Usłyszała pukanie do drzwi - matka próbowała dowiedzieć co to za krzyki lecz Ela nie miała sił jej odpowiadać. - Muszę mieć pewność, że nie jesteś oczarowany, słyszysz? Tylko to, Eli. Tylko to, braciszku. To wszystko nam wyjaśni, a potem się to ułoży. - w całych tych emocjach pojawiło się nagle rozczulające ciepło, rozkoszna miękkość głosu, by skupić na sobie jego uwagę. Napędzała się miłością. Przestała wbijać paznokcie w jego skórę, pogłaskała napięty mięsień ukryty pod koszulą. - Boję się, że coś ci grozi. Jeśli oboje zyskamy pewność, że to nie jest mentalna zagrywka, to główny problem się rozwiąże. Proszę cię, zgódź się. Tylko na to, a obiecuję, że nie będę cię zatrzymywać. - i ta obietnica kosztowała ją cholernie dużo, bo gdyby to od niej zależało, zabrałaby Elijaha na drugi koniec świata. Czerwień zaczęła blednąć, włosy wydłużyły się do wysokości bioder, pokryły się ciemnym brązem. Wbiła wzrok w Elijaha, obserwowała grę barw na jego ciele. Nie zdawała sobie chyba do końca sprawy co się dzieje z jej własnym. Wydawało się, że nie zarejestrowała wzmianki o zakochaniu się przez listy.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nie potrafiła patrzeć na pozbawioną pięknej otoczki rękę, i on również miał z tym problemy; na widok okropnej blizny zaczynał odczuwać mdłości, a przecież nie widział tej rany w chwili kiedy była świeża. Nie, to na jej barkach spoczęło ratowanie go od śmierci i mógł sobie tylko wyobrażać, jak okropnym było to dla niej doświadczeniem... tym brutalniejsze było więc pokazywanie jej tego w roli jakiegokolwiek argumentu. Elijah był jednak zdesperowany – potrzebował znaleźć sposób aby obronić dziewczynę, która w obecnej sytuacji zdawała się nie posiadać wielu zalet; przede wszystkim chciał ją jednak przekonać. Nie chodziło o wygraną w kłótni, on po prostu... chciał by się z nim zgodziła. Potrzebował by stała po jego stronie, przy jego boku – tak jak zawsze. Nie potrafił znieść myśli, że coś ich rozdzieliło i tonąc w rozpaczy, chwytał się nawet brzytwy. – Jak mnie niby omamiła, PRZEZ LISTY?! Sama mówiłaś, że nie wiedziała z kim ma do czynienia. Merlinie, to przecież idiotyczne. – powoli acz skutecznie tracił ostatnie pokłady cierpliwości, jakie chował jeszcze gdzieś na dnie siebie. Czuł, że jeszcze moment, a rozwali coś własnymi rękoma, a potem wybiegnie z domu jak oparzony, nie kończąc nawet rozmowy. Zawieszone na ścianie rysunki Elaine oprawione w ramki zaczęły delikatnie drżeć, a ich ruch nabierał na sile z każdą kolejną chwilą, grożąc spadnięciem. Wziął głęboki wdech, bo nie chciał na to pozwolić – musieli domknąć tę sprawę aby nigdy więcej nie powracać do tego tematu. Ramki się uspokoiły. – Jestem zupełnie pewien, że jest człowiekiem, nie jakimś tam stworzeniem. – skłamał gładko, choć mógł zdradzić go nieznacznie zmarszczony nos. Tak naprawdę nie miał pojęcia czym jest Gabrielle... nigdy nie przyglądał jej się pod tym kątem, bo przecież nie miał pojęcia, że coś może być z nią nie tak. Wierzył jednak, że fakt iż potrafiła zataić swoje pochodzenie przez tyle lat był najlepszym argumentem przemawiającym na jej korzyść. – Zresztą... kim niby jesteśmy my? Na dobrą sprawę nie mamy nawet jednej formy, dlaczego nazywamy siebie ludźmi? Taka moc... moglibyśmy wykorzystać ją na milion różnych sposobów – złych sposobów. I ona też może to zrobić, ale przecież nie musi. – mam taką nadzieję. Westchnął ciężko i zmusił się do spojrzenia na nią kiedy krzyknęła. Zignorował zarówno pamiątkę, jak i zaniepokojony głos matki. Miał to w nosie, nie liczyło się teraz nic poza nim, nią i powstałym między nimi konfliktem. Bał się, że nie dojdą do porozumienia... strach przed tym był tak silny, że niemalże go paraliżował. Jeśli nie znajdą kompromisu, w jaki sposób skończy się ta kłótnia? Koniuszkiem języka zwilżył zaschłe wargi. – Gdybym był pod urokiem to bym o tym wiedział. Ty też byś pewnie coś zauważyła... wiem jak to jest być zakochanym i to jest... prawdziwe. Jak inaczej to sprawdzić? – choć wciąż był zły, jego pytanie było szczere. Chciał aby znalazła na to jakiś sposób, to przecież rozwiązałoby cały problem – poddałaby go jakimś „badaniom” i mieliby jasną sytuację. Przesunął dłonią po ognistych kosmykach, które powoli traciły na intensywności. I on przestał zaciskać palce na jej ramionach; ba, odsunął się od niej i opadł ciężko na łóżko, jakby czuł się nagle niesamowicie zmęczony. Chyba rzeczywiście tak było. Skupiał się na rytmie oddechu i starał się utrzymać go w normie – to pozwalało mu się uspokoić. Po krótkiej chwili podniósł na nią spojrzenie. – Ile? – zapytał ostrzej niż by sobie tego życzył. – Ile mam czekać? Tydzień? Miesiąc? Rok? Może całe życie - o to Ci chodzi? Żebym czekał i w końcu się spóźnił? Jedyny sposób żeby dowiedzieć się prawdy to po prostu spróbować... nie próbuj mi mówić, że tego nie dostrzegasz. Choć spokojniejszy, nadal był urażony, co przejawiało się ostrzejszym tonem, zachowywanym dystansem i zmarszczonym czołem. Wpatrywał się w nią chłodnym wzrokiem i po chwili wbijania w nią spojrzenia zdał sobie sprawę z tego co tak naprawdę ma przed oczyma. – Elaine, Twoja magia... – dodał ciszej, cieplej. Inaczej.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Niełatwo było zapanować nad emocjami, nie w obliczu takiej sytuacji. Strach o Elijaha zmuszał ją do zachowywania się nie tak, jak do tego przyzwyczaiła świat. Okazała nerwowość ponad skalę i niestety nie potrafiła mówić ze spokojem. Chciało się jej płakać, krzyczeć i bić pięściami w cokolwiek, byleby Elijah zrozumiał jej strach. - Dobra, nie są stworzeniami, ale Elijah, przysięgam, ja widziałam na własne oczy człowieka, który mówił, że uciekał przed wilami. Miał chyba z piętnaście ran, a przeżył, bo uciekł. Boję się o ciebie, rozumiesz? Nie chcę by coś ci się stało. Nie chcę by mój najkochańszy brat na świecie miał cierpieć przez dziewczynę, która sama siebie nazwała potworem. Przy mnie, ale wtedy tego nie rozumiałam i nawet nie drążyłam. Zrozum, że niełatwo mi przymknąć na to oko. - odsłoniła wszystkie karty, aby Eli popatrzył na to z innej strony. Nie pragnęła dla niego niczego innego niż zakochania i miłości, jednak ulokowanie uczuć w dziewczynie, która sama sobie nie ufała... Nie potrafiła się z tym pogodzić, nie mogła stać bezczynnie i patrzeć jak ktoś krzywdzi jej brata. - Ale my siebie nie uważamy za potwory, i to jest różnica, Eli. - skomentowała i poszła w ślad za nim, aby wziąć parę głębszych wdechów. Ramki na ścianie drżały, a więc za wszelką cenę próbowała zmusić się do spokoju i opanowania. To ich pierwsza tak poważna kłótnia i to było samo w sobie przerażające. Kochała go nad życie... - Boję się o ciebie. Chcę, żebyś był szczęśliwy, ale jeśli ona ccię skrzywdzi? Gdy tu przyszłam spotkałam mojego kochanego braciszka przygnębionego. Bladego, co wparował do mieszkania trzaskając drzwiami. - spuściła z tonu, mówiła łagodniej, cieplej, jeszcze czulej, troskliwiej. Sięgnęła ku niemu dłonią, pogłaskała delikatnie jego ramię, aż do łokcia, a następnie do przedramienia, nadgarstka i palców, z którymi splotła własne. - Przepraszam. Wystraszyłam się. Nie chciałam krzyczeć. - spuściła głowę czując na policzkach palący wstyd, którego nawet nie zmazywała metamorfomagią. Przy nim nie musiała tego robić, bo i tak wyczytałby emocję z jej oczu. Szept, którego nie zrozumiała rozbrzmiał niesłyszalnym echem w jej myślach. Uniosła smutne spojrzenie i skrzyżowała je z ciepłą niebieską tonią tęczówek brata. Zmarszczyła brwi, jakby nie rozumiała co miał na myśli, a więc powiodła śladem jego wzroku, dotknęła własnych włosów, potem twarzy, zarejestrowała zmianę wzrostu... tym razem uśmiechnęła się. Po całej tej cholernej kłótni, emocjach, które wzięły nad nimi górę. Uśmiechnęła się i bardzo mocno przytuliła do Elijaha. Nie potrafiła wykrzyczeć swojej radości będąc zbyt wyczerpaną złością, strachem i żalem. Nie trzeba było więcej kłótni, to przecież nie w ich stylu. Co ma być to będzie. Może jednak warto spuścić z tonu i zaufać intuicji Elijaha, zakochanego po uszy w potomkini wili?