Choć pożywienia w wiosce nie brakuje, z czasem prawdopodobnie każdy znudzi się podstawowymi serwowanymi posiłkami; różnorodność produktów na pustyni jest bowiem ograniczona. Z tego powodu poprzedni wódz ludu Eneji dołożył wszelkich starań, aby w oazie zasadzić drzewa Soet - najsłynniejszy afrykański przysmak. Tę przyjemność przypłacił jednak sprowadzeniem na wioskę plagi Kumkumbatii, które wcześniej nie występowały tak licznie na tych terenach. Są one bardzo wrażliwe na słodki zapach owocu, nawet po jego spożyciu; w pogoni za nim potrafią splądrować namiot. Czy jednak smak ulubionych lodów podczas saharyjskich upałów nie jest tego warty?
Ferie były kompletnym niewypałem, chyba z wiadomych przyczyn... Udała się na nie jedynie dlatego, że jej ojciec postanowił zostać w domu. A wiadomo, że ta dwójka pod jednym dachem długo nie wytrzyma, dlatego postanowiła skorzystać z okazji. Teraz? Jedyna pora roku, w której Ritcher mogła naprawdę poczuć się sobą. Jej walizka mogłaby ograniczyć się do jednego podręcznego plecaka, naprawdę. Nie było tam zbyt wiele rzeczy, przynajmniej tych najbardziej potrzebnych. Nie miała pomysłu na spędzenie tego dnia, prawda jest taka, że chciała wybyć na wycieczkę na cały dzień i wrócić nawet nad ranem. Nie będzie drugiej takiej okazji, kiedy będzie mogła swobodnie zwiedzić pustynię. Dlatego kiedy tylko otworzyła oczy, wzięła prysznic i przebrała się pospiesznie, zarzucając na ramiona przezroczysty szlafrok... Cóż, przynajmniej tak to nazwała jedna z jej dormitoryjnych koleżanek, niezbyt sympatyczna swoją drogą. Wysokie buty zawiązała niezdarnie, niemal z prędkością światła wybiegając z domku, porywając po drodze jeszcze kilka rzeczy. Nie miała planu. A kiedy po drodze pociągnęła ze sobą Natheniala, również nie miała tego w swoich zamiarach. Zwyczajnie pojawił się na jej drodze, a ona, pod osłoną słomianego kapelusza, postanowiła go porwać, jak gdyby nigdy nic. A może to faktycznie był jej plan? Pobyć z kimś na godnym sobie poziomie, z kimś, kogo nie przerazi natura blondynki. Poza tym czyżby nie miała zostać jego nauczycielką? Czuła się podle, że kompletnie o tym zapomniała... Nawet najlepszym się zdarza... -Nie patrz tak na mnie. Stałeś tam, gdzie nie powinieneś.-Uśmiechnęła się szeroko. Nie puściła go do momentu, w którym znaleźli się dostatecznie daleko, jeszcze by jej uciekł i co wtedy? Musiałaby zostać z własnymi myślami, żadna dziewczyna nie powinna samotnie pałętać się po pustkowiu... A to, że nie była zwykłą dziewczyną, która mogłaby nie poradzić sobie w trudnych warunkach... Niech ludzie myślą co chcą. -Mam nadzieję, że nie miałeś jakiś wyjątkowych planów na dzisiaj...-Jednak jej uśmiech, ton głosu oraz same myśli jasno mówiły, że i tak nie miałaby nic przeciwko, gdyby jakieś plany mu zepsuła.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nathaniel w przeciwieństwie do Lucii miał plan – była nim wycieczka do opuszczonej chatki, pod adresem której słyszał wiele interesujących plotek. Nie był to jednak plan zbyt ambitny i długodystansowy, a ponadto nie czuł się do niego nazbyt przywiązany, kiedy więc znienacka został uprowadzony przez wyjątkowo ponętną porywaczkę, poszedł za nią bez słowa – ba, nawet gestu sprzeciwu. Miał w ustach papierosa, który wyleciał mu na brukowaną uliczkę kiedy pociągnęła go za sobą, ale zaśmiał się na to tylko, szczerze rozbawiony niespodziewanym towarzystwem. — Skoro na mnie wpadłaś to stałem w idealnym miejscu. Dokładnie tam gdzie powinienem — odparł wesoło — ale nie przestanę patrzeć, standardowo nie jestem w stanie oderwać wzroku. Był w świetnym, wprost idealnym humorze i wyglądał zupełnie inaczej niż podczas ich spotkania kilka miesięcy temu. Co prawda od tamtego czasu jego życie nie uległo znacznej (lub jakiejkolwiek...) poprawie, ale przestał się tym aż tak zadręczać. Awansował, pogodził się z kuzynką i spędził kilka miłych chwil, które zerowały się z bałaganem, jakiego również zdążył narobić. Przede wszystkim jednak zbawienny wpływ miała na niego Sahara, wakacyjny wyjazd okazał się być zbawienny dla jego nastroju i dopiero tu w pełni się zrelaksował. — Miałem kilka niewyjątkowych, ale coś czuję, że masz mi do zaoferowania coś znacznie lepszego. Gdzie jesteśmy? To chyba jakiś sad? — rozejrzał się wokół kiedy w końcu przystanęli i zawiesił wzrok na wiszących na drzewach owocach, których nazwy zapomniał, a które tubylcy przynosili czasem do ich namiotów. Powrócił wzrokiem do Lucii i uśmiechnął się tajemniczo. — Zerwiesz kilka jak Cię podsadzę?
Czy byłoby jej przykro, gdyby wiedziała, że zaplanował sobie ten dzień? Po głębokich przemyśleniach... Nie. Gdyby tylko cos powiedział i jeżeli tak bardzo chciał zobaczyć to miejsce, mogli tam udać się obydwoje. Jeszcze nie zwiedziła wszystkich zakamarków Sahary. Poza tym nic ich tutaj nie trzyma, prawda? Przypadkiem znalazł się na jej drodze i całkowicie nie przypadkiem zabrała go ze sobą. Chyba nie chciał tak pięknego dnia spędzić w samotności, co? Nie po to były te wakacje, aby nie wykorzystać ich uroku i możliwości. A dodając do tego urok jej osoby, chyba nie było niczego lepszego (oczywiście było, tylko Lucia nie przyjęłaby tego do wiadomości, proste) Spojrzała na mężczyznę i uśmiechnęła się szeroko, a przyczyna jej dobrego humoru nie były jedynie słowa do niej skierowane .-A ja jak zwykle przyjmę ten komplement jak cos całkowicie naturalnego.-Nie przypominała sobie, aby Nathaniel widział ją kiedyś w podobnym negliżu, chociaż tak by tego nie nazwala. Słońce nie pozwalało jej zdjąć z siebie ten siatki, którą zarzuciła na ramiona, a spodenki również zakrywały spora część jej ciała. Na obserwację jego osoby zamierzała przeznaczyć więcej czasu, kiedy już dotrą do miejsca docelowego. Zapewne każdy, nawet osoby, które go nie znają, a widziały go w takim stanie, będą zdolne do zaobserwowania różnicy. Uśmiechnęła się do siebie, kiedy wzrok powędrował na owoce wiszące na drzewach. Czy zamierzała się tam wspiąć? Oparła dłonie na biodrach.-To zagajnik. Grzechem byłoby nie spróbować tego przysmaku, nie uważasz?- Tym razem uśmiechnęła się szerzej, kierując blask swoich zębów w jego stronę. To miejsce również przysługiwało się jej humorkom. Nie miewała ich tak dużo, a prawdę powiedziawszy, niemal zapomniała o tym całym syfie, który ją otaczał. Pozwalała sobie na zatopienie się w pustynnym słońcu, które było dokładnie tym, czego potrzebowała. -Nie będę pruderyjna, nie musisz trzymać rak przy sobie.-Zaśmiała się, gryząc lekko język, który wysunęła do przodu. Czuła się trochę jak dziecko, które zaraz zrobi cos, co nie jest koniecznie bezpieczne. Czyli dokładnie tak, jak lubiła.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Jemu zdecydowanie też nie było przykro, że stanęła na jego drodze. Do licha ciężkiego, pieprzyć wszystkie te nieudolne plany jakie snuł sobie od rana. Zresztą „plany” to i tak wysoce zbyt mocne słowo, bliżej im było do luźnych pomysłów. Miał przecież wakacje i był to najlepszy czas, by właśnie nie planować zupełnie niczego, a dać się porwać spontanicznym przygodom. Nie wiedział na ile może nazwać Lucię swoją przygodą, ale wiedział, że w jej towarzystwie na pewno nie będzie się nudził. — Nie spodziewałem się niczego innego — roześmiał się szczerze. Lubił towarzystwo pewnych siebie kobiet, zdecydowanie łatwiej było prawić komplementy, mając świadomość, że zostaną one po prostu przyjęte. I on nie przypominał sobie, by widział ją w podobnym negliżu, lecz nawet jeśli wywarło to na nim jakieś wrażenie, nie dał tego po sobie poznać. Jeden komplement w tak krótkim czasie był zdecydowanie wystarczający. Miał to szczęście, że potrafił panować nad sobą w stopniu, który umożliwiał pokazywanie światu tylko tego, na co miał ochotę; nawet przed Lucią, choć ta niewątpliwie dostrzegała więcej niż przeciętny człowiek patrzący na niego. Bezczelnie omiótł ją spojrzeniem, uśmiechając się łobuzersko. — Zdecydowanie tak uważam. Nie lubię przyznawać innym ludziom racji, więc coś w tym musi być — raz jeszcze popatrzył na owoce, oceniając ich odległość i przysunął się do Krukonki, kładąc dłonie na jej talii. Kiedy powrócił do niej spojrzeniem, wystawiała zadziornie język; może trochę kusząco? Czy miał dać się jej skusić? Wzmocnił nacisk dłoni na osłoniętej przezroczystym wdziankiem skórze. — Pruderyjny? Ja? Na Merlina, naprawdę za rzadko się widzimy, chyba już wcale mnie nie pamiętasz — niby się śmiał, ale zaraz zniżył nieco głos, patrząc jej w oczy — wolałbyś żebym był teraz bezpruderyjny? — zapytał jak gdyby nigdy nic, ale zaraz przerwał magnetyzujący kontakt, zarówno fizyczny, jak i wzrokowy. Kucnął, dając jej dostęp do swoich barków. — Wskakuj — zarządził szybko — inaczej nie sięgniemy. Tylko uważaj, te kolce nie wyglądają jak atrapa.
I cudownie, że się w tym temacie zgadzali. W końcu nie po to mieli wolne, aby przejmować się jakimiś pierdołami, prawda? Chociaż Ritcherowa nigdy nie zakrzątała sobie głowy pierdołami ani niczym, co niczego szczególnego nie wnosiło do jej życia. Jak robienie planów. Żeby działać, nie potrzebowała planu. Lubiła kierować się spontanicznością, czuć tę niepewność, a nawet adrenalinę, kiedy na jej drodze staje przeszkoda, której nie tak łatwo jest się pozbyć. Taka już była, ba, samo jej poczęcie było czymś niespodziewanym i nigdy nie powinno się wydarzyć. Jakkolwiek by jej nie nazwał, będzie jej to odpowiadać. A to, czy faktycznie otrzyma takie miano, raczej nie od niej już zależało. Zaśmiała się, kręcąc delikatnie głową. Brakowało jej szczerego towarzystwa, jakby otaczając się ludźmi ze szkoły stwierdziła, że to faktycznie nie jest to miejsce dla jej osoby. Szczerze nie pamiętała, czy występowała przed nim w podobnym negliżu. Nie była grzeczną dziewczynką, a czasem potrafiła mocno przegiąć z alkoholem. Kto wie, kogo wtedy spotkała i co z kim robiła (choć fakt raczej jest taki, że miała dobrą pamięć, nawet w takich przypadkach) Gdyby tylko mogła, zamieszkałaby gdzieś, gdzie taki rodzaj stroju byłby na porządku dziennym. Zapewne tak się kiedyś stanie, opuści ponury Hogwart. Nigdy nie wróci do rodzinnego miasta i osiedli się gdzieś, gdzie z domu będzie wychodziła na ciepły piasek. -Nate... To tylko jedzenie, to chyba nic złego, kiedy przyznasz komuś w tej kwestii rację.-Powiedziała, śmiejąc się pod nosem, przerywając jednak swój uroczy rechot, kiedy ułożył dłonie na jej ciele. Nie przypominała sobie, aby do podsadzenia musiała być zwrócona do niego twarzą. Do tego tak blisko. Uniosła podbródek wyżej, nie mogąc pozwolić, aby jej wzrok uciekł gdzieś na bok. Nie musiała z tym walczyć, jakby jego kontakt jedynie umacniał ją w tym, aby tego nie przerywała. Uśmiechnęła się szeroko. Wywróciła teatralnie oczyma, nie zamierzała go wyprowadzać z błędu.-To nie moja wina, że tak rzadko się widujemy.-Powiedziała, strzepując niewidzialny pył z jego koszulki. Uśmiechnęła się szeroko.-Chyba naprawdę mnie nie znasz, skoro zadajesz takie pytanie.-I chociaż nie była do końca zadowolona z faktu, że tak szybko im przerwał, bez słowa usadowiła się na jego barkach. Przytrzymała się jego dłoni, którą wyciągnął do góry. -Na pewno znasz jakieś zaklęcia, które mnie posklejają.-Uśmiechnęła się, chociaż wątpliwe, że to widział. Od dzieciaka pakowała się na drzewa lub budynki, które nie były do końca bezpieczne... Kiedyś nawet, wszystkie dzieciaki myślały, że była chłopcem. Kilka zadrapań raczej jej nie zabije.