Podążając brzegiem jeziora, można dostrzec pomiędzy zagęszczoną roślinnością znaczący spadek terenu. To właśnie tutaj ukształtował się niewielki wodospad, napędzany wydobywającymi się spośród skał wodami podziemnymi. Mało kto zna ten spokojny zakątek - ktoś chyba postanowił zrobić z niego kryjówkę, bowiem miejsce otoczono potężną magią. Szum wody zagłusza wszelkie dźwięki, toteż nie da rady dosłyszeć ich z zewnątrz; teleportacja na danym terenie nie działa.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym. Próbować można raz na tydzień.
Przewróciła oczami na jego słowa o lokalnych dobrociach. Powstrzymała się jednak przed komentarzem. Zresztą i tak była już skupiona na próbie wypalenia tego dziwnego papierosa. Trochę irytowało ją to, że kompletnie jej to nie wychodzi. Przecież to nie była filozofia, każdy umiał palić, więc nie wiedziała, w czym konkretnie jest problem. Posłuchała jego rady i spróbowała jeszcze raz powoli wciągnąć dym do płuc. Niestety, ta próba również skończyła się niepowodzeniem. Dziewczyna znowu zaczęła kaszleć i skrzywiła się, obolała. W między czasie spojrzała jak wypił whisky tuż po jej pytaniu. Spojrzała na niego i przełknęła ślinę. Odrzucała ją sama myśl, że ktoś może w ten sposób patrzeć na ludzi. To nawet nie była dla niej kwestia odrębnych poglądów, to było dla niej stanowisko, które nie powinno występować, nigdy, nigdzie. O ile seksizm potrafiła jeszcze względnie przełknąć - przynajmniej w takim wydaniu, w jakim serwował go Nathaniel, czyli nie znowu takim groźnym - to na tym tle była wyjątkowo wyczulona. Za dużo za tym wszystkim stało nieszczęścia i krzywdy. Wstydziła się za wszystkie czystokrwiste rody i nienawidziła takiej postawy. Nawet nie ukrywała zniesmaczenia. Tym razem nie żałowała, że wszystko da się z niej łatwo odczytać. Tej emocji nie zamierzała zakrywać nawet przez moment. - Pewnie nie powinno mnie to dziwić - prychnęła tylko i żałowała, że kolejne stwierdzenie w jej przypadku też było prawdziwe. Chętnie by się teraz napiła, może również po to, żeby nie powiedzieć czegoś więcej. Właściwie, trochę żałowała, że zeszła na ten temat. To było coś, co natychmiast podnosiło jej ciśnienie, a dzisiaj przecież zamierzała się zrelaksować. O dziwo mimo takiego a nie innego towarzystwa, naprawdę liczyła, że będzie to możliwe. Nigdy nie sięgnęła po narkotyki, ale nie było to coś, co całkowicie wykluczała. Gdyby miała do tego dobrą okazję, chciałaby spróbować. Przecież oczywistym było, że nie uzależni się od jednego razu, a tylko i wyłącznie o to jej chodziło. Nie szukała ucieczki, po prostu, najzwyczajniej w świecie, kierowała nią ciekawość. - Nigdy nie grałam w nic na pieniądze - powiedziała po chwili zastanowienia, bo chociaż zdarzyły jej się zakłady, to na szali faktycznie nigdy nie kładła gotówki. Prawdę mówiąc, nigdy nie brakowało jej pieniędzy i chyba właśnie przez to nie widziała w tym na tyle dużej wartości, żeby niosło to za sobą jakiekolwiek emocje.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Jej zniesmaczenie było tak wyraźne i oczywiste, że aż uniósł brew w geście szczerego zdziwienia. Co miała znaczyć jej reakcja? To było aż tak zaskakujące? Wychowano go w taki a nie inny sposób, a patrząc na pochodzenie powinna raczej podzielać jego zdanie. Wybryki w kierunku mugolskiej kultury to jedno, ale wchodzenie w bliższe relacje z osobami, które brudziły prawdziwie czystą krew było dla niego nie do pomyślenia. To było zwyczajnie... obrzydliwe. Mieli tyle szczęścia, że nie musieli mieszać się z motłochem – pozwalała im na to zarówno pozycja społeczna, jak i stan materialny i nie potrafił pojąć jakim cudem można z tego dobrowolnie rezygnować. Miał w życiu okres kiedy brudnokrwiści budzili w nim agresję; teraz był już spokojniejszy, jedyne co robił to traktował ich jak zanieczyszczone powietrze. Przymrużył powieki, przyglądając jej się dłuższą chwilę i ostatecznie zaniechał dalszej dyskusji. W gruncie rzeczy nie powiedziała, że szczególnie przepada za mugolakami, prawda? Nie chciał jej o to pytać, wolał nie znać odpowiedzi. Poza tym coraz mocniej czuł, że nie ma ochoty na żadne kłótnie i jedyne czego pragnie to relaks i czysta radość. Złość niosła ze sobą tyle zła, prawda? Zaśmiał się znów na jej próby palenia, nieco dłużej niż by wypadało i mniej szyderczo niż na niego przystało. Miał po prostu bardzo dobry humor, a po prawdzie – z każdą chwilą coraz lepszy. Zaciągnął się papierosem po raz ostatni i zgasił go na kamieniu. — Robisz coś nie tak — popatrzył na nią w zamyśleniu, które objawiało się przygryzioną na moment dolną wargą — wiesz co? Mam pomysł... tylko się napiję. — zaśmiał się znowu, niezbyt głośno, ale wesoło i sięgnął po butelkę, z której wypił łyka. Hazard nie był dla niego nowością i choć częściej zdarzały się zakłady o przedmioty, zdarzyło mu się grać też o pieniądze. Co prawda podobnie jak Emily uważał to za mniej ciekawe, ale nie zwykł odmawiać rzucanym mu wyzwaniom, zwłaszcza że było go na nie stać. Butelkę odstawił nie między nimi, a na bok. Wyjął kolejnego papierosa i odpalił go, po czym przysunął się bliżej dziewczyny. Wcześniej prawdopodobnie nie zbliżyłby się tak bardzo i nigdy nie uznałby tego pomysłu za coś dobrego i wartego zrealizowania. Teraz jednak ogarnęła go słodka beztroska, którego źródła nie znał i wcale nie czuł potrzeby poznawać. Czuł się niekwestionowanie dobrze i cieszył się chwilą. — Nie uciekaj, rozchyl wargi — powiedział ciszej, będąc już blisko i niezbyt mocno zaciągnął się dymem, po czym zbliżył się ku niej jeszcze bardziej, opierając jedną rękę na jej kolanie – bez podtekstu, a z czystej wygody. Wyglądał jakby miał ją pocałować, ale zamiast tego zatrzymał się kilka milimetrów od ciepłych ust i niespiesznie przekazał jej tę porcję dymu, którą sam jej wydzielił. — Powoli — mruknął, odchylając się tylko o kilka centymetrów i uśmiechnął się bo nie potrafił (i nie chciał) tego powstrzymać.
Dobrze, że nie pociągnął tego tematu i co najważniejsze - nic z jego rozmyślań nie ujrzało światła dziennego. Małe było prawdopodobieństwo, że Emily zapanowałaby wtedy nad sobą, już nie mówiąc o pozostaniu w jego towarzystwie. Skoro mieli spędzić względnie miły wieczór, lepiej byłoby zejść z tego tematu. Na szczęście wypiła już na tyle dużo, żeby nie skupiać się tak na tym wszystkim i łatwo rozproszyła ją nauka palenia. Domyślała się, że robi coś źle, skoro naprawdę tak kiepsko to szło. Nie wiedziała, czy to kwestia tego, że bierze oddech za szybko, czy źle, ale coś musiało być na rzeczy. Poczekała spokojnie, aż mężczyzna weźmie łyka whisky w odpowiedzi na jej pytanie. W tym wypadku żadna odpowiedź by jej nie zmyliła, bynajmniej nie wprowadził w ją osłupienie fakt, że Nathaniel lubił hazard, to było raczej do przewidzenia. Zdziwił ją za to jego nadzwyczaj dobry humor. Nie kojarzył jej się z szalenie radosną osobą, a przecież widziała go też po alkoholu, więc to było bardzo nietypowe. Kiedy się do niej zbliżył, spięła się lekko, ale nie aż tak, jakby to zrobiła normalnie. Alkohol jednak pozwolił jej na odrobinę luzu i swobody. Po jego słowach automatycznie rozchyliła wargi i prawdę mówiąc, była pewna, że chłopak ją po prostu pocałuje. Pewnie powinna się przed tym wzbronić, ale nie zdążyła tego jeszcze dobrze przemyśleć. Jak się jednak okazało, on tylko chuchnął dymem w jej usta, a ona zgodnie z jego instrukcją zaczęła delikatnie ten dym wciągać. O dziwo, udało jej się nie zakrztusić. Powoli wypuściła z płuc niewielką smugę i spojrzała na niego. - Nigdy nie uciekłam ze szkoły - powiedziała po chwili zastanowienia. Jak się jednak okazało, to była chwila zdecydowanie zbyt krótka, bo zupełnie przypadkowo, sama się wkopała. Zapomniała na śmierć o swojej niedawnej ucieczce. - Cholera - pokręciła głową i upiła łyka prosto z butelki, która z każdą chwilą robiła się coraz lżejsza. Zabrała mu papierosa z ręki i spróbowała znowu się zaciągnąć, tym razem w klasyczny sposób i wyszło jej to trochę lepiej, niż do tej pory.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Był na tyle wyluzowany, że nawet wzrastająca bliskość nie wywołała w nim napięcia. Traktował to jak coś zwykłego, jak normalny stan dla dwojga przebywających ze sobą ludzi. W tym momencie nie postrzegał ją jako obiekt pożądania, nie prowadził jednej ze swoich niezliczonych gierek; po prostu był – tutaj, obok niej – i robił to na co miał ochotę. W tym momencie było to nauczenie jej palenia, nawet jeśli nie była to istotna, a już tym bardziej dobra dla niej umiejętność. Był zadowolony że mu się to udało... chyba – był zadowolony tak ogólnie, ze wszystkiego i trudno było powiedzieć w jakim stopniu była to zasługa jego małej lekcji. W tym wszystkim zapomniał odsunąć się na poprzednią odległość... ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Etykieta, odległość, przestrzeń osobista – ot, stek bzdur. — Nigdy nie uciekłem ze szkoły — powtórzył za nią z wyraźnym rozbawieniem, nie sięgając po butelkę, a w chwili kiedy sama napiła się whisky, roześmiał się głośno, przekrzykując szum wodospadu. — Hmm, nigdy nie jeździłem konno — zapytał od razu i wziął porządnego łyka alkoholu, być może dlatego, że było to wierutne kłamstwo. — Merlinie, jak ja za tym tęsknię — dodał, może bardziej do siebie niż do Emily i nachylił się ku trzymanemu przez nią papierosowi, by zaciągnąć się dość mocno dymem. Potem odsunął się nieco, po to tylko, by położyć się na chłodnym kamieniu, beztrosko układając głowę na jej nodze. Wypuścił obłoczek dymu w bok i spojrzał na nią z dołu. — Wiesz, Al miała na karku trzy małe gwiazdki — wyciągnął ku górze rękę i palcem wskazującym nakreślił w powietrzu krótką linię, zupełnie tak jakby był w stanie powieść nim po gładkiej skórze; wspomnienie było tak wyraźne, że niemalże namacalne. Przymknął na moment oczy. — I małe „N” pod lewą piersią, to był chyba prezent... — uśmiechnął się błogo, szeroko – delikatniej i szczerzej niż zazwyczaj. Pierwszy raz od lat między jego brwiami próżno było szukać małej pionowej zmarszczki. — Pokaż mi swój tatuaż — powiedział ni z gruszki, ni z pietruszki, otwierając oczy i wpatrując się w dziewczynę.
Obserwując do tego stopnia rozbawionego Nate'a, zaczął poprawiać jej się humor. Przede wszystkim czuła, że coraz mniej potrzebowała się napinać i zachowywać ostrożność, kiedy widziała, że chłopak naprawdę jest najzwyczajniej w świecie radosny. Nie miała pojęcia czego to był skutek, bo trudno było uwierzyć, żeby ta ilość whisky doprowadziła go do takiego dziwnego stanu. Gdyby jeszcze kupili ją tutaj, zastanawiałaby się nad jej składem, ale to była butelka przywieziona prosto z Anglii, więc trudno było podejrzewać ją o jakieś dziwne właściwości. Nigdy nie wsiadła na konia i nie zamierzała tego robić. Prawdę mówiąc, bała się tego typu rozrywek, takich, które wiązały się z jakąś większą wysokością i dużym ryzykiem upadku na ziemię. Nie sądziła, żeby miała nawiązać na tyle dobrą relację z koniem, żeby poczuć się naprawdę bezpiecznie. Nie wzięła więc butelki do ręki i spojrzała na niego. - Tak lubisz jeździć? Zawsze zastanawiałam się, co w tym jest takiego - przyznała i kiedy się zaciągnął, znowu przejęła papierosa. Zamierzała się nacieszyć nową umiejętnością. Zaciągnęła się i spojrzała na niego, kiedy jak gdyby nigdy nic, ułożył się na jej nogach. Spojrzała na niego trochę zagubiona, ale z tego całego szoku, nawet go nie odepchnęła. Upiła kolejnego łyka whisky, korzystając z momentu bez żadnego pytania. Obserwowała, jak wyciąga w jej kierunku rękę, ale nie zaprotestowała, tylko słuchała go uważnie. Była zdziwiona jego nagłym przypływem szczerości, a najbardziej tym, że zaczął tak po prostu opowiadać o swojej nieżyjącej dziewczynie. - Jaka była? - wypaliła nagle, zastanawiając się, jakie cechy musiała mieć kobieta, która oczarowała Nathaniela nie tylko fizycznie. Nie wyobrażała go sobie w poważnym związku, a jednak była kobieta, która wzbudziła w nim prawdziwe uczucie. Zawahała się, zastanawiając, czy pokazać mu tatuaż, który znajdował się na jej żebrach. To nie było nie wiadomo jak intymne miejsce, ale jednak musiała podciągnąć koszulkę, a to nie było coś, z czym Emily czuła się szalenie komfortowo. Czuła jednak, że rozluźnia się coraz bardziej i zaczyna być jej po prostu wszystko jedno. Podniosła bluzkę i pokazała mu niewielkie piórko, złożone z figur geometrycznych, które znajdowało się na jej prawym żebrze. - Nigdy nie płakałam z bólu - stwierdziła nagle. To była prawda z kilku powodów - po pierwsze, nigdy chyba nic jej aż tak nie bolało, po drugie, płacz nie był jej pierwszą reakcją na jakiekolwiek bodźce. Czasami pękała, ale raczej nie pod wpływem bólu, nie tego fizycznego. Taki w tym pytaniu miała na myśli.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Samo wspomnienie o wakacjach spędzanych na Prowansji wydobyło z niego cichy, rozleniwiony pomruk zadowolenia. Nie był tam od lat, ale pamiętał każde miejsce i twarz z większymi szczegółami niż gmach główny Ministerstwa, czy jakiekolwiek miejsce, w którym przebywał teraz na co dzień. — Jadąc, albo czujesz wiatr we włosach albo oglądasz sobie świat z wysoka... możesz dostrzec dużo więcej szczegółów... widać w jaki sposób układa się lawenda kiedy na polu kołysze nią wiatr i jak gęsto rosną winogrona, a w samo południe czujesz jak, rozgrzane słońcem pachną intensywnie. Zupełnie inaczej niż wieczorem. A pod sobą masz żywe stworzenie, ciepłe i rozumne, które w ogóle w niczym nie przypomina miotły. To nie jest do niczego podobne, to uczucie jest wyjątkowe. Rozgadał się spokojnym, nieco rozmarzonym głosem, wspominając francuską posiadłość dziadków i rozległe tereny winnicy, która do nich należała. Zakończył po francusku, chyba nawet nie będąc tego zupełnie świadomym. Jej pytanie go nie zdziwiło; prawdopodobnie nic nie mogło go teraz zdziwić. Może nawet się ucieszył? Miał ochotę mówić, słowa niosły ze sobą błogi spokój i ożywiały obrazy, które odkładał przez tak długi czas, że dawno zarosły już kurzem. — Odważna, energiczna i zadziorna, z poczuciem humoru i ostrym językiem. Piękna... miała brązowe oczy i kilka pieprzyków — zaśmiał się sam do siebie. Jego dłonie pamiętały każdy z nich i nawet teraz, po latach, odnalazłyby je bez problemu. — Nad kociołkiem zawsze wiązała włosy w wysoki kucyk. Była w tym cholernie dobra, chociaż sam nauczyłem ją większości. — Pierwszy raz od dawna mógł myśleć o niej bez poczucia winy i żalu, nie myślał bowiem o tym co wydarzyło się potem, a skupiał się na tym, co było dobre. Tęsknił, ale tak jak tęskni się za żywą, nie martwą od lat dziewczyną. — Dlaczego nikogo nie miałaś? — zapytał bez złośliwości, podnosząc się w momencie gdy odsunęła bluzkę. Ułożył się wciąż blisko niej na boku, tyłem do wodospadu, opierając się na łokciu, a skroń opierając o zaciśniętą pięść. Powiódł spojrzeniem po zdobiącym bladą skórę wzorze i bez zastanowienia wyciągnął ku niemu dłoń, by dotknąć go opuszkami palców. Na jej pytanie tylko podniósł na nią na moment wzrok, po czym wrócił nim do tatuażu. Był go ciekaw, z zainteresowaniem przyglądał się detalom. — Nigdy nie płakałem — powiedział ciszej, gładząc palcem wzór wzdłuż stosiny pióra. Przejął od niej papierosa i wziął bucha, a kiedy minęło tyle czasu, by było jasnym, że nie pił w odpowiedzi na swoje własne pytanie, sięgnął po butelkę i upił z niej kilka łyków. Nigdy dotąd nie przyznał się do swojej dziwnej cechy i nawet w obecnym stanie relaksu poczuł się z tym trochę nieswojo.
Słuchając go, sama zapragnęła na chwilę wskoczyć na grzbiet takiego zwierzęcia. W pewnym momencie przestała zastanawiać się nad tym, jak dziwne jest zachowanie mężczyzny. Przestała roztrząsać tak nieistotne szczegóły, była coraz bardziej zrelaksowana. Opierała się tylko wygodnie o skały i zerkała, raz na chłopaka, raz na opadającą wodę. Jednak kiedy zaczął opowiadać o Alicii, całą uwagę skupiała na nim. Znowu się delikatnie zaciągnęła i obserwowała jego wyraz twarzy, kiedy wymieniał te wszystkie pozornie nieistotne szczegóły. Zdawała sobie sprawę, że to wszystko było dla niego wyjątkowo intymne. To nie było coś, o czym opowiadał przy porannej kawie, ani nawet po kilku kieliszkach alkoholu. Otworzył się dość niespodziewanie, ale słuchało jej się tego niepokojąco dobrze. Normalnie wcale nie chciałaby poznawać tej delikatnej, ludzkiej strony mężczyzny. Ale teraz? Przychodziło im to naturalnie. - Nie wiem - przyznała, ale zaczęła się nad tym zastanawiać coraz intensywniej. Czy naprawdę nie znała odpowiedzi? - Chyba... nie umiem budować relacji - powiedziała po dłuższej chwili namysłu. Może i łatwo było odczytać z niej emocje, ale trzeba było przyznać, że dziewczyna ma tendencję do budowania wokół siebie muru. Prawie nigdy nikomu się nie zwierzała, nie miała żadnej bliskiej przyjaciółki, wszystkie znajomości trzymała na pewien dystans. - Byłam zauroczona w moim przyjacielu, ale w zeszłe wakacje dał mi kosza. Może trochę się zraziłam - dodała i z zaskoczeniem zauważyła, że delikatnie dotykał jej tatuażu. Nawet nie zauważyła, kiedy sama zaczęła bawić się kosmykiem jego włosów. - Rozumiem to - spojrzała na niego, kiedy wspomniał, że nigdy nie płakał. Ona co prawda płakała, ale niewiele razy w swoim życiu. Prawdę mówiąc, dalej nie opłakała nawet śmierci matki. Zastanawiała się, czy te dwa razy po wyjściu z jego mieszkania, to nie były jedyne przypadku, w których faktycznie płakała. Może jeszcze kiedyś, jak była dużo młodsza, ale nie potrafiła tego odszukać w pamięci. - Niewiele razy w życiu płakałam. Czasem to męczące - przyznała. Każdy chciał rozładować emocje, to było naturalne, a łzy potrafiły przynieść dużą ulgę. Zresztą, wszystko musiało znaleźć gdzieś swoje ujście - jak nie w płaczu, to w złości, albo nocnych koszmarach. Nie było od tego ucieczki, a łzy wydawały się najprostszym i najmniej szkodliwym wyjściem.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Szczegóły były wszystkim co mu pozostało, bo całokształt był niemożliwy do oddania choćby próbował ze wszystkich swoich sił. Znał ją tyle lat... przyjaźnili się przez większość szkoły; nigdy nie pogodził się z tym, że odważył się zaproponować coś więcej tak późno. Choć nie, to ona umarła za wcześnie. Mieli cholerne siedemnaście lat; mieli mieć przed sobą całe życie. Nie wiedział czy opowiadanie o tym przychodzi mu z taką łatwością bo się upił, czy może była to kwestia towarzystwa. Już wcześniej przejawiał niezdrową wręcz potrzebę opowiadania Emily o sobie, choć tym razem wkroczył na rejony, które z nim samym nie miały aż tak wiele wspólnego. Czy gdyby pił tu z kimkolwiek innym, rozmowa potoczyłaby się w ten sam sposób? — Więc musisz się nauczyć — stwierdził i choć zabrzmiało to jak żart, był zupełnie poważny. Sam też nie był w tym najlepszy i w gruncie rzeczy bardziej niż towarzystwo, wolał samotność, ale szybko doszedł do wniosku, że taka postawa w ogóle mu się nie opłaci. — Jeśli nie jesteś ekstrawertyczką to po prostu nią zostań, to nie takie trudne, większość z nich jest zupełnie taka sama. Czasem lepiej jest udawać — o tym ostatnim wiedział akurat najwięcej – więcej niż kiedykolwiek przepuszczał i więcej niż by chciał. — Jego strata. Chociaż Twoja też — na swoje słowa rozchichotał się znowu, do tego stopnia, że trzęsąc się w kolejnych porcjach śmiechu, złożył głowę na jej podołku. Uspokoił się dopiero potem, kiedy zeszli na trudniejszy temat. Nie spodziewał się zrozumienia, zwłaszcza u niej – osoby, przed którą tak często zgrywał gorszego niż był w rzeczywistości. Łypnął na nią jednym okiem (drugie było skryte w fałdach jej spódniczki) i nieznacznie skinął głową, rozumiejąc ją aż za dobrze. — Nie byłem na jej pogrzebie — stwierdził gorzko. Po omacku odnalazł butelkę i przysunął ją do siebie, chociaż nie chciało mu się podnosić aby móc się napić. Popatrzył żałośnie na bursztynowy płyn kołyszący się na dnie. Nagle zaśmiał się niespodziewanie — chyba nigdy nie byłem na żadnym pogrzebie, to zabawne. Wlej mi whisky do buzi, nie chce mi się wstawać.
Chociaż tuż po bolesnej rozmowie z gryfonem swoje wycierpiała, to teraz, z perspektywy czasu, nie wzruszało jej to w najmniejszym stopniu. Wiedziała, że to było nieistotne zadurzenie. Nie była pewna, na ile ból, który wtedy czuła, to była zraniona duma, a na ile złamane serce. Zresztą, szybko się potem pozbierała, może nie w sensie damsko-męskim, ale życiowo, odrzuciła ten temat i skupiła się na nauce. Oczywiście, w przypadku Emily, nie było to aż takie dziwne. Mistrzowsko wypierała problemy i dopiero Nate zagiął ją na tym polu, dając jej tak dużą dawkę, że nawet ona nie potrafiła udawać, że to wszystko się nie wydarzyło. W pewien sposób to było dobre, bo zaczynała uczyć się faktycznie konfrontować z tym, co trudne. - Ja też do tej pory nie byłam. Niedawno zmarła moja matka i miałam spory dylemat - przyznała, zamyślając się chwilę. Czy fakt, że to nie była jej tak bliska osoba pomógł Emily zmobilizować się do zjawienia na miejscu? Czy potrafiłaby sobie z tym poradzić, gdyby to był pogrzeb jej ojca, brata, kogokolwiek, kogo strata bezpośrednio by ją dotknęła? - Ale poszłam. Co zabawne, gdyby trumna była otwarta, to byłby pierwszy raz kiedy zobaczyłabym ją na żywo - skrzywiła się lekko. Nie pamiętała żadnego momentu ze swoją mamą, odeszła zbyt szybko, Emily była praktycznie niemowlakiem. - Szczerze? Żałuje, że tam poszłam. Rozdrażniłam tylko jej prawdziwe dzieci, które chciały się z nią pożegnać. Przede wszystkim, które miały prawo się z nią pożegnać. Ja byłam tam obca - mruknęła i sięgnęła po butelkę. Zgodnie z życzeniem chłopaka, wlała mu trochę alkoholu do ust, jednocześnie oczywiście oblewając go całego. Trudno tutaj było o precyzje. - Wybacz - zaśmiała się i automatycznie starła mu trochę płynu z brody. Nie wiedziała, jak przełknąć to wszystko, czego niedawno się dowiedziała. Czy powinna dążyć do jakiegokolwiek kontaktu z Carmel? Nie wyobrażała sobie, jak dziwnie będzie spotkać Matta, którego póki co unikała jak mogła. Na szczęście, jej nowa siostra, nie wybierała się na wakacje. Emily przyjęła to z prawdziwą ulgą. Dominik nie wydawał się wobec nich specjalnie entuzjastycznie nastawiony, zresztą, trudno mu się dziwić. Ona też wolałaby, żeby prawda wyglądała zupełnie inaczej.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Słuchał jej uważnie i z należytą powagą, nawet jeśli kąciki jego ust były nieustannie ciągnięte ku górze przez nieznaną mu siłę. Jego reakcje odbiegały może od normy, ale w gruncie rzeczy nie znaczyło to, że ich rozmowa była mniej ważna niż cokolwiek do tej pory – może było wręcz przeciwnie? To chyba właśnie to, że nie zachowywali się do końca tak jak oni sprawiało, że byli w stanie tak po prostu ze sobą rozmawiać i rozumieli się, nawet jeśli chichotali jakby byli niespełna rozumu. Co więcej, przejął się jej sytuacją. Zielone oczy patrzyły na nią z poziomu jej spódniczki i doszukiwały się oznak smutku. Zdawało mu się, że je dostrzegł, choć jeśli pogrzeb w istocie był niedawnym wydarzeniem, powinny być tam chyba cały czas. Jak to możliwe, że nie dojrzał tego wcześniej? Nie przerywał jej, w zamyśleniu przygładził to miejsce na jej ubraniu, które przykrywało tatuaż, a które układało się nierówno ze względu na jego wcześniejsze zainteresowanie. — Zostawiła was — bardziej stwierdził niż zapytał i wydał z siebie westchnienie, które – choć bezgłośne – mogła wyczuć w spoczywającej na jej udach sylwetce. — Też jesteś prawdziwa i miałaś prawo się pożegnać. Gdybyś nie poszła, żałowałabyś jeszcze bardziej. Ja żałuję. — chciał ją jakoś pocieszyć, ale była to jedna z tych rzeczy, które zdecydowanie nie leżały w jego naturze. Nawet jeśli czuł taką potrzebę, zupełnie nie wiedział jak miałby się do tego zabrać. Przez te wszystkie lata brak mu było empatii potrzebnej do tego, by się tego nauczyć. Dziewczyna nagle spełniła jego prośbę i choć z chęcią otworzył szeroko buzię, nie rozlała alkohol na jego twarzy. Zacisnął powieki i wybuchnął pijacko-upalonym śmiechem; w swoim życiu wielokrotnie bywał o wiele bardziej pijany, lecz te dwa efekty zdawały potęgować się nawzajem, zaś wypity alkohol dopiero teraz uderzył mu do głowy z pełną siłą. Kiedy uspokoił się choć trochę, z rozbawieniem oblizał wargi. Potem odnalazł jej dłoń, tak małą wobec jego długich palców i uścisnął ją delikatnie; chyba chciał dodać jej otuchy. — Moja matka chyba nawet nie jest moją matką, ostatnio dowiedziałem się, że jest w połowie wilą. Myślisz, że jestem w jednej czwartej wilą, Emily? — zastanawiał się nad tym już wcześniej i choć wtedy odrzucił tę możliwość, chciałby aby była prawdą do tego stopnia, że wolał się upewnić. Pytanie, choć głupie, było więc zupełnie poważne. — Zresztą i tak umrze, może znów nie pójdę na pogrzeb. Może wyjadę stąd tak jak wtedy, nic nie będzie mnie tu trzymać. Ty pewnie też wolałabyś żebym zniknął. — otworzył oczy, które aż do tej pory pozostawały zamknięte i spojrzał na nią pytająco, choć przecież znał odpowiedź. Im intensywniej się nad tym zastanawiał, tym silniej dochodził do wniosku, że byłaby to naprawdę dobra decyzja.
Jedynie Dominika udało jej się zmobilizować do pojawienia się na miejscu, w dodatku świetnie zdawała sobie sprawę, że zrobił to tylko dla niej. Co prawda reszty braci akurat nie było w Anglii, ale nie oszukujmy się, gdyby chcieli przyjść, rzuciliby wszystko i wrócili. Trudno było im się dziwić, ich to odejście pewnie zabolało dużo bardziej, w końcu zdążyli poznać ich mamę i jeszcze trudniej było im to wszystko wybaczyć. Zwłaszcza, że do ostatniej chwili nie próbowała nawiązać z nimi kontaktu. - Nie wiedziałam, że ma nową rodzinę - przyznała, przegryzając wargę. - Liczyłam, że zostawiła nas, bo nie radziła sobie jako matka, musiała wyjechać, nie wiem, że miała jakiś ważny powód, żeby zniknąć bez słowa. A ona żyła tuż obok, z nową, szczęśliwą rodzinką. Teraz okazuje się, że mam siostrę i nawet nie wiem, czy powinnam coś z tym robić. W końcu i tak jej nie znam. Dla niej to pewnie jeszcze większy szok, niż dla mnie - westchnęła cicho, dalej bawiąc się jego włosami. Sięgnęła po butelkę i znowu upiła łyka. W normalnych okolicznościach, z całą pewnością nie zaczęłaby się zwierzać, ale teraz to wszystko przychodziło jej wyjątkowo prosto. Przede wszystkim, czuła taką potrzebę. Uścisnęła jego dłoń, kiedy jej ją podał i faktycznie dodało jej to otuchy. Widocznie naprawdę potrzebowała o tym porozmawiać. - Nigdy nie próbowałam jej szukać. Uznałam, że skoro odeszła, to byłą jej decyzja. A teraz strasznie chciałabym stanąć przed nią i spytać, co nią kierowało. W czym byliśmy tacy niewystarczający. Czy chodziło o mnie? Odeszła tuż po moim urodzeniu, mimo, że miała już wiele innych dzieci - to chyba była jej największa obawa. Co prawda, nie wiedziała, czym miałby zawinić jej niemowlak, ale to raczej był zbyt duży zbieg okoliczności. Spojrzała na niego zaskoczona, kiedy wspomniał o matce wili. Cóż, Nate na pewno przyciągał wzrok kobiet, ale potomka wili zdecydowanie nie przypominał. Oni raczej charakteryzowali się delikatną urodą, a to nie było to, co urzekało w chłopaku. - Raczej nie - przyznała, gładząc jego włosy. Nie przypuszczała, że planuje wyjechać i o dziwo, wcale tego nie chciała. To byłoby wyjątkowo dziwne, nie wpadać na niego bez przerwy i nagle po prostu przestać go widywać. Powinna tego chcieć, ale miała wrażenie, że nie czułaby się z tym aż tak dobrze. - Myślisz, że wyjazd to dobre rozwiązanie? - spojrzała na niego. Nie oceniała chęci ucieczki, ale kiedyś trzeba było przestać w ten sposób reagować na problemy.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie wyglądała jak dziewczyna z rozbitej rodziny. Po prawdzie nie wiedział czym miało by się to objawiać, ale nie wyczuł w niej nic niepokojącego, żadnej tęsknoty, nic, co wskazywałoby na to, że jej dzieciństwo być może nie było do końca pełne. Może świadczyło to o tym, że w istocie w ogóle jej nie znał? Zdążył poznać jej zachowania, ale co poza tym? Jej plany na przyszłość poznał dopiero w tym momencie, podczas szczeniackiej gierki przy butelce alkoholu. Dopiero zaczynał ją poznawać i w pewnym sensie podobało mu się to, że wie o niej więcej... tym bardziej bolało go postanowienie, że jest to ostatnie spotkanie sam na sam, do którego doprowadził z własnej woli. Oczywiście nie wziął pod uwagę, że jej dzieciństwo mogło być znacznie szczęśliwsze niż jego, przesycone wpływem ojca, który zdawał się nie mieć w sobie żadnych uczuć i nierzadko traktował ich – i jego, i matkę – jak niepotrzebne śmieci. Bloodworth senior był okrutny, ale nie była to jego jedyna cecha – był przede wszystkim cholernie inteligentny i wyrachowany, i nawet jeśli traktował swoją rodzinę w niewłaściwy sposób, czynił to tak, by mimo wszystko odczuwali wobec niego niezdrowy szacunek. Zdanie Madeleine się nie liczyło, była tylko kobietą, żoną, ozdóbką przy jego boku; Nathaniel zaś kochał go i nienawidził jednocześnie, a ilekroć starał się postępować inaczej niż ojciec, coraz bardziej się do niego upodabniał. Prawdopodobnie lepiej było wychowywać się z tylko jednym rodzicem, niż żyć w tak niezdrowej relacji. — W gruncie rzeczy nie wiesz jaki był powód, może był istotny. Ludzie mają różne powody żeby zniknąć bez słowa — chyba w pewnym sensie usprawiedliwiał sam siebie. W czym był lepszy od tamtej kobiety? W tym, że nie miał dzieci, które by za nim płakały? Miał Gabrielle, która liczyła na niego niemal tak samo mocno i matkę, która nie zatrzymała go nawet mimo świadomości, że zaczyna chorować. — Dzieci są niewinne, to dorośli są popieprzeni i stwarzają sobie problemy. Jeśli coś było nie tak, stawiałbym na Twojego ojca. — to było zabójczo bezpośrednie, ale i szczere stwierdzenie. Nie chciał głaskać jej tylko po głowie, bo czuł, że w ten sposób nic nie zmieni; zbyt łatwo było się pogrążyć w swoich problemach, wiedział o tym aż za dobrze. Splótł ze sobą ich palce i w ten sposób złączone dłonie oparł na swoim brzuchu. Głupawka już mu przechodziła, teraz czuł tylko głęboki, niezmącony spokój; czuł się trochę tak jakby czas zwolnił, dając mu możliwość obserwowania wszystkiego ze znacznie większą ilością detali. — Jesteś pewna? — wygiął usta w podkówkę, wolną ręką dotknął swojej twarzy i westchnął głośno — pewnie masz rację. Nie powinno mnie dziwić, że ojciec zrobił skok w bok, chociaż niezbyt mnie to cieszy. — nie zastanawiał się nad tym dalej, bo prowadziło to do zbyt wielu różnych wniosków, takich jak chociażby to, że jeśli jego matka nie jest jego matką, to Gabrielle wcale nie jest z nim spokrewniona. Wolał dociec prawdy nim zacznie poważnie na ten temat rozmyślać, to zaś musiało poczekać końca wakacji. Wcześniej nie znalazł na to czasu, a w każdym razie nie chciał go znaleźć. — Myślę, że dobre rozwiązanie nie istnieje i że w Kanadzie było mi dobrze... chyba. — zmarszczył na moment brwi i wzruszył ramionami. Jeszcze w lutym uważał, że przyjazd do Anglii był najgorszą możliwą decyzją i choć pod wieloma względami jego życie wciąż nie było takie, jakby sobie tego życzył, teraz nie był tego taki pewny. — Życie w Kanadzie było łatwe, ale nie wiem czy na pewno można było nazwać je życiem. — po prawdzie większość ludzi i tak uznałaby jego rzeczywistość za smutną egzystencję zniszczonego człowieka, lecz w porównaniu do Nate'a sprzed kilku miesięcy, czerpał z życia garściami. Przypomniał sobie jakie to uczucie mieć przy sobie bliskich i wątpił by łatwo było mu znów o nich zapomnieć. — Myślałem, że bardziej entuzjastycznie zareagujesz na ten pomysł – przyznał się, wciąż jej się przyglądając. Była dla niego zagadką, nawet teraz, kiedy po raz pierwszy padło między nimi tyle szczerych słów. — Em... gdybym mógł cofnąć tę przysięgę, zrobiłbym to bez zastanowienia. — odwrócił wzrok, przenosząc go na błękit popołudniowego nieba. Mówił szczerze, ale mimo to nie potrafił na nią teraz spojrzeć; chyba bał się tego, co mógłby tam dojrzeć.
Niezależnie od tego, jak to się mogło objawiać, Emily z całą pewnością nie przypominała dziewczyny z rozbitej rodziny. Uważała swoje dzieciństwo za szczęśliwe i nigdy nie dawała choćby sygnału, że mogło być coś z nim nie tak. Ani przed obcymi, ani przed braćmi i ojcem, którzy przecież znali prawdę i wiedzieli, czego mogłoby jej brakować. Tak naprawdę, nie miała żadnego kobiecego wzorca, nawet starszej siostry. To generowało pewne problemy, z którymi Emily już jako mała dziewczynka musiała radzić sobie sama. Bracia zawsze traktowali ją jak porcelanową lalkę, chuchali na nią i dmuchali i przede wszystkim pilnowali, żeby niczego jej nie brakowało. Pewne rzeczy jednak, były nie do przeskoczenia. Od zawsze skutecznie wypierała tęsknotę, która dopadała ją dość niespodziewanie. Gdyby była tak bardzo obojętna na to wszystko jakby chciała - nie trzymałaby jej rzeczy, nie traktowała jej zeszytu jak największej świętości i przede wszystkim, nie poszłaby na pogrzeb. - Mój ojciec ma wiele wad. Wiele rzeczy, za które normalną osobę byłabym w stanie znienawidzić - przyznała szczerze, bo chociaż rodzina dbała zawsze o to, żeby niczego jej nie brakowało, ona zawsze widziała rzeczy, które jej się nie podobały. Towarzystwo w jakim się obracali, poglądy, jakie popierał, zachowania, które uważała za zwyczajnie nieetyczne. - Ale zawsze przy mnie był. Dla mnie nagiął niejedną swoją zasadę. Wszystko znosił. Nawet, jeżeli między nimi było coś nie tak, mogła urwać kontakt z nim, nie z nami. Zawsze starałam się ją jakoś usprawiedliwiać, ale chyba dłużej to nie ma sensu. Wiesz, byłam przekonana, że wszystkie złe rzeczy są w jakiś sposób usprawiedliwione. Że ludzie popełniają błędy pod jakimś impulsem, dlatego, że sami są skrzywdzeni. A może to wszystko jest dużo prostsze, niż myślałam. Może albo jesteś dobry, albo zły i wcale nie ma nic po środku - pierwszy raz wypuściła na światło dzienne myśli, które prześladowały ją od dłuższego czasu. Nie dało się ukryć, że to właśnie leżący obok niej chłopak wywołał w niej te wątpliwości. Nie mówiła tego teraz, żeby mu dopiec, nie powiedziała tego nawet tak, jakby kierowała w jego stronę oskarżenia. Ta wypowiedź w tej chwili dotyczyła jej matki i na tym skupiły się myśli Emily. - Po prostu chcesz uciec. Potrafię to nawet zrozumieć - sięgnęła po kolejnego łyka i znowu - nie powiedziała tego, jakby go osądzała. Wręcz przeciwnie, stwierdziła luźny fakt i nie nadała mu żadnej wartości, czy to negatywnej, czy to pozytywnej. Sama już nie wiedziała, czy ucieczka to złe rozwiązanie. Może nabranie dystansu, kiedy cały świat zaczyna cię przytłaczać, to jest właśnie to, co należy zrobić. Kolejna wypowiedź bardzo ją zaskoczyła i jej sens dotarł do niej z chwilowym opóźnieniem. Nie sądziła wcześniej, że w jakimkolwiek stopniu naprawdę tego żałuje, ale w tej chwili, w trakcie tej rozmowy, naprawdę wierzyła w jego szczerość. - To chwilowy impuls, czy naprawdę, już wcześniej myślałeś o tym, że byś to cofnął? - spojrzała na niego, bo to robiło jednak ogromną różnice. Teraz, po sporej ilości alkoholu, łatwo było dojść do takiego wniosku, ale w codziennym świecie, nic się nie zmieniało. Bez przysięgi byłby zdany na jej łaskę i niełaskę i to byłoby dla niego bądź co bądź, ogromne ryzyko.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Z początku wydało mu się, że ich ojców, a co za tym idzie, całe ich dzieciństwo, łączy wiele cech wspólnych. Pierwsze zdanie wydało mu się tak nieprawdopodobnie bliskie temu co sam czuł, że popatrzył na nią z pewną dozą niedowierzania. Może jego ojciec nie był popieprzony, może oni wszyscy tacy byli? Ważni mężczyźni w garniturach, niepotrafiący okazać słabości nawet najbliższym? Może gdzieś w głębi był lepszy niż to pokazywał, może to on – wyrodny syn – nie potrafił dostrzec tego, czego nie miał podanego jak na tacy? Przez moment poczuł coś na kształt nadziei i był gotów wziąć na siebie winę. Tak, tak właśnie działał na niego ojciec; nienawidził go przez większość czasu, ale kiedy tylko dostrzegał coś, co mogłoby go wytłumaczyć, był gotów chwycić się tego za wszelką cenę. Emily szybko rozwiała tę nadzieję, prawdopodobnie nie będąc nawet świadomą jak szybko i silnie, i pod wpływem czego w nim zapłonęła. Jej ojciec, w przeciwieństwie do Bloodwortha seniora, był dla niej kimś bliskim. Był jej oparciem, nie główną przyczyną kompleksów. To zaś oznaczało, że pomimo licznych wad, dla rodziny potrafił wydobyć z siebie coś dobrego... dlaczego jego ojciec nie mógł tego zrobić? Przez te wszystkie lata ani razu nie postawił ich na pierwszym miejscu. Gdyby nie wypalony papieros i wypity alkohol, nie uleżałby spokojnie z tak gorzką myślą rozbrzmiewającą w jego głowie, gdyby zaś nie uznał problemu Emily za istotniejszy niż jego własny, pewnie nie powstrzymałby się od komentarza. Ale milczał, przejawiając tym samym znacznie więcej empatii niż zazwyczaj; słuchał jej i powalał się wygadać, ignorując wewnętrzny zgrzyt jaki się w nim pojawił. O dziwo przez tę krótką chwilę nie był tutaj najważniejszy. Czuł, że jej słowa nie miały być atakiem na jego osobę, ale mimo wszystko poczuł się w pewien sposób poruszony. Nie dotknięty – zainteresowany i w pewnym sensie również zaniepokojony. Oblizał nerwowo wargi, postanawiając, że musi wpierw przemyśleć to co powiedziała, we właściwy sposób ułożyć to w swojej głowie. Zmarszczył nieznacznie brwi, zaskoczony jej bezpośredniością. Zdziwiła go, choć nie uznał jej za coś złego – po co owijać w bawełnę, skoro wyjątkowo byli wobec siebie szczerzy? Zresztą miała przecież rację, uciekł przed pięcioma laty i znów myślał o tym, by stąd zniknąć. Nie potrafił rozwiązać swoich problemów, więc starał się unikać ich konsekwencji, nie dostrzegał jednak tego, że każda kolejna ucieczka jedynie napędza lawinę życiowych nieszczęść i porażek. — Może. Wróciłem tutaj dla niej, po co miałbym zostawać kiedy już jej tu nie będzie? Dla pracy, którą kocham całym sercem? Ojca, który chciałby mieć mnie u swojego boku? Zostałabyś na moim miejscu? — z jakiegoś powodu zależało mu na odpowiedzi, nawet jeśli sama przyznała, że jest w stanie to zrozumieć. Chciał, by postawiła się na jego miejscu i spróbowała dokonać wyboru; zapragnął wiedzieć w jaki sposób postąpiłaby osoba, która pod wieloma – jeśli nie wszystkimi względami była znacznie mniej popieprzona niż on. Zamilknął na dłuższą chwilę, pomimo tego, że wyraźnie oczekiwała od niego odpowiedzi. Wciąż na nią nie patrzył, śledził wzrokiem nieliczne obłoczki jakby były najciekawszym zjawiskiem jakie dane mu było oglądać. — Myślałem — odezwał się w końcu, po czym podniósł się do pozycji siedzącej, wciąż usadowiony tyłem do wodospadu. Puścił jej dłoń, przejął butelkę, którą okupowała i przyłożył ją do warg, dopijając resztkę alkoholu. Dopiero wówczas znowu na nią spojrzał. — Myślę o tym bez przerwy od połowy maja. Pamięć o tym jak bardzo jej wtedy chciał i jak głęboko nienawidził samego siebie za to, że nie będzie mógł jej mieć, sprawiała mu ból zakrawający o fizyczność. Nie chciał myśleć o tym, co wtedy poczuł, ale ze względu na alkohol i ich bliskość – zarówno tę psychiczną, jak i fizyczną – nie potrafił dłużej odrzucać tego wspomnienia. Patrzył więc na nią, pierwszy raz od dłuższej chwili i czuł się zupełnie tak jak tamtego wieczora, boleśnie świadom, że nie zdoła zapomnieć o tym tak po prostu. Patrzył na nią i znów dostrzegał każdy uroczy detal delikatnej buzi, która od dawna nie wydawała mu się już dziecięca. Przełknął ślinę i przetarł twarz dłonią, zatrzymując ją na przydługich kosmykach włosów.
Robiła się coraz bardziej senna. Odpaliła kolejnego papierosa i zaciągnęła się mocno, zastanawiając się, dlaczego nagle jej to posmakowało i wcale nie miała ochoty przestawać. Z każdą chwilą coraz bardziej opanowywało ją błogie uczucie i była cudownie zrelaksowana. Spokojnie mogłaby tu usnąć, przy regularnych odgłosach wodospadu i na świeżym, rześkim, wieczornym powietrzu. Oparła głowę wygodnie o skałę za sobą. - Trudno powiedzieć - stwierdziła po chwili namysłu, zastanawiając się, jaką decyzje podjęłaby na jego miejscu. Prawdę mówiąc, nie wierzyła, że wyjazd może rozwiązać jakikolwiek problem. Na pewno nie jej problemy. Mogłaby unikać Nate'a i nowo poznanej rodziny, ale to wszystko nadal by ją zamęczało i psychicznie nie czułaby się ani trochę lżej. Własnie dlatego nie widziała w tym wszystkim sensu i była pewna, że jedynym rozwiązaniem jest nauczenie sobie radzić z życiem tu, na miejscu. - Jeżeli coś tam na ciebie czeka, to jedź. Masz tam kogoś bliskiego? Coś wartościowego? Jeżeli wiesz, że tam twoje życie będzie lepsze, to to dobra decyzja, ale jeśli ma być dokładnie takie samo, tylko w innym miejscu, to to nie ma najmniejszego sensu. Wyjazd w niczym nie pomoże - podsumowała swoje rozważania i zaczęła rysować odłamkiem kamyka ślady na miejscu, w którym siedzieli. To były jakieś nic nieznaczące bazgroły. W końcu jednak podniosła wzrok prosto na niego, zaskoczona tym co mówi. Nie sądziła, że on może tego żałować, na pewno nie tak bardzo, jak to teraz wyglądało. - To jest nas dwoje - stwierdziła, bo sama bez przerwy wracała do tego wszystkiego myślami, nie ważne jak bardzo tego nie chciała. Jeśli wyjątkowo skutecznie zbaczała myślami za dnia, wszystko odzywało się w nocy i nie dawało jej wytchnienia w snach. - Dlaczego tego żałujesz? - zapytała i chociaż pytanie było naprawdę dziwne, faktycznie nie znała na nie odpowiedzi. Nie wydawał jej się być bardzo empatyczną osobą, a przysięga działała na jego korzyść, więc w czym był problem? Nic na tym nie stracił, przynajmniej ona nie dostrzegała tej straty, więc nie widziała też powodu, dla którego miałby tego szczególnie żałować. Patrzyła mu w oczy, szukając w nich szczerej odpowiedzi.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie potrafił zadecydować czy jego zdaniem tlący się papieros dodaje jej uroku, czy zupełnie go odbiera. Z jednej strony nie powinien czuć się dumny z faktu, że z własnej woli nauczył jej czegoś tak szkodliwego, z drugiej zaś nie potrafił napatrzeć się na ten obrazek od momentu kiedy dostrzegł w jak urokliwy sposób dym wypływa spomiędzy pełnych warg. Nie chciał tego widzieć, wolałby pozostać ślepym na wszystkie te szczegóły, które poświadczały o jej urodzie, ale nie potrafił nic na to poradzić – im dłużej z nią przebywał, tym więcej detali rzucało mu się w oczy i, o zgrozo, utrwalało się w pamięci. Zagryzł wargę, słuchając jej odpowiedzi; miała rację, musiał ją jej przyznać choćby w duchu, nawet jeśli wcale nie miał na to ochoty. Kłócenie się z tym co powiedziała czy choćby dłuższe rozważanie sensu jej słów byłoby czystą głupotą. W pewnym sensie już wcześniej rozumiał, że tak właśnie jest, ale z godnym siebie uporem odpychał od siebie niewygodne wnioski – był w tym niekwestionowanym mistrzem; kiedy chciał, potrafił oszukać samego siebie w każdej kwestii. Nie wiedział czy jego życie w Kanadzie było lepsze, ledwie je pamiętał. Może to była właśnie odpowiedź? — Nic na mnie nie czeka — stwierdził z większą ilością goryczy niż się tego spodziewał — tu mam chociaż kuguchara. Jest wredny, ale jest. Ach, no i wkurwiających sąsiadów. — mimo że jego słowa nie miały w sobie radości, zaśmiał się na wspomnienie ich lipcowego spotkania. Była ostatnią osobą, której spodziewał się w mieszkaniu obok, a jednak – los jak zwykle płatał im figle. A co jeśli... co jeśli wcale nie należało odbierać tego jako przekleństwo, a raczej jako przeznaczenie? To niedorzeczne, ale dziś, tego szczególnego dnia, był w stanie choć przez moment pomyśleć o tym w taki sposób. Szybko tego zaniechał, wystarczyła jedna myśl o przysiędze, by ten chwilowy urok prysnął. Spodziewał się, że Emily wciąż zadręcza się tamtym wieczorem, więc jej słowa wcale go nie zdziwiły; sam zachowałby się pewnie w podobny sposób. Czując się niepewnie, sięgnął po papierosy i odpalił jednego, czując, że potrzebuje kupić sobie chwilę, a przy tym nieco uspokoić nerwy. Nieznacznie uniósł brew kiedy zadała swoje pytanie. — Bo jesteś młoda i nie zrobiłaś mi nic, czym mogłabyś sobie zasłużyć na podobne cierpienie. Nie wiem co musiałabyś zrobić, żeby zasłużyć na życie ze śmiercią idącą za Tobą krok w krok. — Głęboko zaciągnął się dymem, marszcząc brwi i pokręcił przecząco głową. — Nie, cholera, nie dlatego. To znaczy też, ale... — co miał jej powiedzieć? Prawdę, czy zaledwie jej część? Czy część prawdy wciąż można było nazwać w taki sposób? Poza tym... czy to cokolwiek zmieni? Wciąż będzie ciążyć nad nią klątwa, którą sam na nią rzucił. Do której ją zmusił. Wziął głęboki wdech, a potem kolejny, w towarzystwie nikotyny. Usiadł obok niej, ramię w ramię, by nie musieć patrzeć na jej twarz i po to, by nie czuć na sobie wyczekującego spojrzenia niebieskoszarych oczu; by móc oprzeć głowę o twardą skałę i unieść wzrok ku niebu, które czerwieniło się zachodem słońca. — Żałuję bo mnie nienawidzisz. Bo to główny powód żeby trzymać Cię na dystans, a to kurewsko trudne, coraz trudniejsze. W pewnym sensie może to i lepiej, że coś zmusza mnie od trzymania się od Ciebie z daleka, lepiej dla Ciebie, ale... — podniósł do warg papierosa i przymknął oczy. „Ja nie chcę. Nie chcę. No dalej, powiedz to, do cholery, to dwa pieprzone słowa”. Ale gardło odmówiło mu posłuszeństwa, ściskając się tak mocno, że nie wydusił z siebie ani sylaby. Oblizał wargi. — Jestem dobry, czy zły? Skoro ludzie dzielą się na takich i takich... wydaje mi się, że oboje znamy odpowiedź, ale chcę... usłyszeć to na własne uszy żeby nie mieć więcej złudzeń.
Zaśmiała się cicho i szczerze na jego wspomnienie o sąsiadach. Pokazała mu język i posłała niewinne spojrzenie. Pierwszy raz poczuła się przy nim tak pewnie i swobodnie, była szczera nie tylko w słowach, ale też gestach. Może normalnie wiele dało się z niej wyczytać, ale spinała się i próbowała wszystko ukrywać, a teraz, była sobą i nie hamowała tego w żadnym stopniu. To była chwila, w której mogła złapać oddech, zabawić się i odpocząć. Nie czuła potrzeby, żeby udawać i się pilnować, nie starała się przejmować kontroli nad sytuacją i nie zastanawiała się przed każdym zdaniem. - No nie przesadzaj, sąsiadów to akurat masz atrakcyjnych, mogłeś trafić gorzej. Zawsze mogłeś mieć za ścianą zrzędliwego alkoholika, nawet nie wiesz, jaki to ból - powiedziała, starając zachować śmiertelną powagę, ale zaraz uśmiechnęła się lekko i zacisnęła dłoń na butelce. Upiła kolejnego łyka, ale znacznie mniejszego niż poprzednie. Wyczuła, że szkło w jej rękach robi się coraz lżejsze, a to był zły znak, bo nie mieli przy sobie nic innego. No, pomijając wciąż niemal całą paczkę papierosów. Jego słowa wprawiały ją w osłupienie, ale szybko przechodziła z nimi do normy i tylko słuchała uważnie, patrząc na niego. Gdyby byli teraz trzeźwi, nie uwierzyłaby w ani jedno jego słowo. To było zbyt niedorzeczne, żeby mogło być prawdziwe. Nie spodziewała się takiego wyznania, ale w tym stanie nie potrafiła go kwestionować. Dzisiaj wierzyła we wszystko, wyczuwała szczerość i nie mogła się w tym żaden sposób z tym kłócić. - Nienawidzę - powiedziała powoli. To słowo było dziwne. Nie wiedziała, jak je interpretować. Do tej pory nigdy nim nie szastała, nie nazywała tak żadnej emocji, wobec nikogo, nawet jeśli ktoś zalazł jej za skórę. Po wydarzeniach z Nathanielem obiecała sobie, że przypnie mu te łatkę i choćby nie wiadomo co się działo, będzie się jej trzymać. Tylko co to właściwie znaczyło? Jeśli to, że budził w niej wiele negatywnych emocji, doprowadzał do wściekłości, ranił i niszczył - to było jak najbardziej trafne. Tylko czy nienawiść nie wiązała się bezpośrednio z potrzebą trzymania się od takiej osoby z daleka? Z unikaniem jej za wszelką cenę, z całkowitą i niepodważalną niechęcią, bez zawahań. Przy takiej definicji, to określenie w ich wypadku stawało się coraz bardziej dyskusyjne. Los lubił robić im na złość, ale mogłaby wzbraniać się od jego obecności znacznie bardziej, niż to robiła. Było między nimi dziwne przyciąganie, które poddawało tę nienawiść sporej wątpliwości. - Staram się, ale różnie mi to wychodzi. Mówiłam, że jestem w tym nowa - skrzywiła się lekko i zgasiła w końcu papierosa, biorąc większy oddech. Kolejne pytanie było wyjątkowo trudne i musiała pozbierać myśli, żeby jakkolwiek się do niego ustosunkować. - Nie wiem. To jest właśnie cały mój problem. Nie mam pojęcia, jaki jesteś Nate. Chciałabym wierzyć, że jesteś po prostu zły, ale gdybym powiedziała, że jestem tego całkowicie pewna, to byłaby zwykła ściema. Nie ułatwiasz mi sprawy. W jednej chwili zmuszasz mnie do przysięgi, w drugiej zwierzasz się i przepraszasz. Potem mnie obrażasz, żeby zaraz po uderzeniu opatrzyć mi rękę, następnie bawisz się moim kosztem, próbujesz mnie uwieść, a na końcu z obrzydzeniem wyrzucasz mnie z mieszkania. Potem, dla odmiany, znowu zachowujesz się jak człowiek i tak w kółko, bez przerwy, doprowadzasz mnie do mdłości. Jeśli robisz to specjalnie, żeby bardziej bolało, to gratuluje, idzie ci świetnie. Nie wiem, czy jesteś dobry, czy zły, na pewno jesteś kompletnie popieprzony.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
To byłoby takie łatwe – móc siedzieć tu z nią, pić, palić i śmiać się do ostatku sił; przyjemne i właściwe. Mógłby się do tego przyzwyczaić, więcej, mógł wyobrazić sobie jak wyglądałaby ich znajomość gdyby nie wisiał nad nimi cały ten emocjonalny ciężar, który non stop komplikował im życia. Wbrew pozorom wiedział jak wygląda normalność, nawet jeśli sam nie miał z nią wiele wspólnego. Z drugiej strony... ich relacja była pokręcona już na samym początku. Nielegalny pojedynek? Złamana ręka? Ile osób poznał w równie pokręcony sposób? Powinni byli trzymać się od siebie z daleka już na samym początku; ona powinna była trzymać się z daleka. Nieznacznie pokiwał głową, jakby w ten sposób godził się na ten stan, choć przychodziło mu to trudno. W gruncie rzeczy zabolało go to bardziej niż mógłby się spodziewać, nawet jeśli nie włożyła w nie nazbyt dużo przekonania. Był dziś wyjątkowo podatny na ciosy i, Merlinie, miał wiele szczęścia, że Emily nie miała ochoty ich zadawać. Otworzył się przed nią do tego stopnia, że gdyby miała w sobie na tyle perfidności by to wykorzystać, mógłby nie pozbierać się tak szybko jak zazwyczaj. To chyba dlatego nie dopuszczał do siebie innych ludzi... tak, teraz pamiętał. Szczelny umysł, szczelne serce – jedyny sposób żeby przetrwać w tym pełnym wyrachowania świecie. Słuchając jej, podciągnął kolano pod brodę i zacisnął wargi, skupiając się na każdym słowie. To nie było ani łatwe, ani przyjemne, ale był na to przecież gotowy. Nie spodziewał się, że poklepie go po plecach i powie, że z przysięgą wyszło trochę słabo, ale tak poza tym spoko z niego gość. Gdyby tak zrobiła, musiałby uznać ją za wariatkę, a przecież z ich duetu to właśnie jemu bliżej było do szaleństwa, czego nie omieszkała wytknąć mu na sam koniec. Możliwe, że kącik jego ust drgnął na tę uwagę w absurdalnym półuśmiechu – nie wiedział, bo o dziwo nie czuł potrzeby, by chować się za swoimi licznymi maskami. To zabawne, nie przypuszczał, że nadal potrafi pokazywać prawdziwą twarz. — Też jestem w tym nowy, nikt nigdy nie nauczył mnie jak zachowywać się po wymuszeniu na kimś wieczystej przysięgi. Udawać, że nic się nie wydarzyło? Znienawidzić? Żałować? Spisać na straty i zapomnieć? — strzepnął papierosa o czubek swojego buta i wyciągnął rękę po butelkę, obawiając się, że jeśli nie uzupełni alkoholu w swoim organizmie, zacznie trzeźwieć — Powód przysięgi znasz, przeprosiny były szczere. Opowiedziałem Ci o wszystkim, bo zapytałaś... — choć chciał unieść się dumą, w jego głosie słychać było wahanie. Zaproponowała rozmowę, ale nie musiała ciągnąć go wtedy za język. — nie, okej, zwierzyłem Ci się bo byłaś jedyną osobą, której mogłem o tym powiedzieć. Przecież nie byłem zachwycony, że przymusem znalazłem sobie powierniczkę tajemnic, do licha ciężkiego, pierwszy raz od pięciu lat mogłem o tym z kimkolwiek porozmawiać, wcześniej wiedział tylko ojciec. Obraziłem Cię bo... bo Machnął ręką. Miał się przyznać? Nie potrafił tak po prostu tego powiedzieć. Zresztą w jaki sposób wytłumaczyć jej to wszystko? Jak przedstawić własną pokrętną logikę, tak, by choć na moment spojrzała na świat jego oczyma. Nie sądził by to było w ogóle możliwe. — Brzydziłem i brzydzę się tylko siebie. Miotam się, bo nie wiem co jest dobre, a co nie. Zmieniam zdanie bo nie chcę popełnić kolejnego błędu, ale tym samym popełniam je non stop. Może mniejsze, może mniej tragiczne w skutkach, nie wiem. Próbowałem... ciągle próbuję Cię przed sobą ochronić... Merlinie, to brzmi tak patetycznie, że chce mi się rzygać. Kiedy ostatni raz u mnie byłaś, wyszło zajebiście skutecznie i myślałem, że w końcu mi się udało, a potem nagle wprowadziłaś się drzwi obok i powitałaś mnie w cholernej szmatce, która odsłania więcej niż zasłania. — przycisnął palce do skroni, próbując jakoś powstrzymać swój gorączkowy słowotok — Merlinie, czemu w ogóle Ci się tłumaczę, to jakieś nieporozumienie — wymamrotał bardziej do siebie niż do niej.
Zastanawiała się, czy tego by chciała. Czy ich relacja miałaby w ogóle prawo bytu, gdyby była normalna? To właśnie ta cała chora, pokręcona sytuacja sprawiała, że te wszystkie normalne, miłe momenty były tak nietypowe i wyjątkowe. Czy w ogóle zwróciłby na nią większą uwagę, gdyby poznali się w barze, w sklepie, na ulicy? Niewykluczone, że spróbowałby ją poderwać. Niewykluczone nawet, że dałaby się skusić. Potem może poszliby do łóżka. A później, najpewniej złamałby ją, tracą zainteresowanie po jednej wspólnej nocy. Po miesiącu (optymistycznie zakładając) nie pamiętałby jej imienia, a ona wspominałaby go jako zwykłego kretyna, który ją wykorzystał i się zabawił. Paradoksalnie, fakt, że teraz siedzieli i rozmawiali o życiu zawdzięczali tylko i wyłącznie patologicznej relacji, która między nimi powstała. Dureń go obnażył, dzięki czemu, teraz nie miał tak wiele do stracenia. Właściwie, w jej obecności, nie miał zupełnie nic do stracenia. - Wiem, zwierzyłeś się, bo wiedziałeś, że nigdy tego przeciwko tobie nie wykorzystam. Bo nie mogę. Nie uważasz, że to dość niepokojące, że jesteś w stanie zwierzyć się jedynie osobie, która dotrzyma sekretu pod groźbą śmierci? Brzmi jak delikatny problem z zaufaniem - to raczej nie było zbyt odkrywcze. Oczywiście, sekret Nate'a nie był czymś, co mógł rozpowiadać na prawo i lewo. Miał chyba jakichś przyjaciół, prawda? Nie wiedziała jak bliską relację ma z Leo, ale wydawali się być sobie dość bliscy. Zresztą, znali się od dzieciństwa. Na tyle, żeby mogli sobie zaufać. Zauważyła, że w kolejnej części wypowiedzi zaczął się mocno plątać. Faktycznie, tłumaczył się i nie robił tego zbyt umiejętnie. Widać było, że mimo wypitego alkoholu przychodzi mu to z trudem. Westchnęła cicho i oparła dłoń na jego dłoni. Delikatnie ją pogładziła i spojrzała na niego uważnie. Drugą dłonią złapała go za podbródek i przekręciła jego głowę w swoją stronę, tak, żeby przestał uciekać od niej wzrokiem. - Był taki moment, kiedy się ciebie bałam - powiedziała powoli. - Prawda jest taka, że trudno mi przewidzieć, do czego jesteś zdolny, skoro byłeś zdolny do tego. Ale masz coś w sobie. Nie wiem jak to wytłumaczyć... - mruknęła niepewnie. - Jest coś takiego, dzięki czemu chce się przebywać w twoim towarzystwie. Łatwo docenić najdrobniejszy gest. A przez to bardzo łatwo się zagubić i bardzo trudno nienawidzić. Wiem, że nie jesteś zły. Chociaż taka prawda byłaby zdecydowanie łatwiejsza - w końcu sama spojrzała w przestrzeń. - Problem jest też we mnie. Jestem mistrzem podejmowania złych decyzji. Sprowadzam na siebie kłopoty. Nie uciekam, kiedy powinnam, pozwalam się krzywdzić - to było coś, co on sam z całą pewnością musiał już zauważyć. Złapała się nawet na tej krótkiej myśli, że dzięki temu, że czuła ból, jej życie wydawało się bardziej... prawdziwe. Nie chodziło już nawet o to, że było ciekawsze, choć to niewątpliwie było nie bez znaczenia. Po prostu pierwszy raz emocje były tak silne, że nie mogła ich stłumić i zaczęła naprawdę je przeżywać. Chociaż nie były to pozytywne emocje, to i tak czuła pewnego rodzaju dziwną ulgę.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zgadzał się z nią i nie zgadzał jednocześnie; oczywiście nie wybrałby jej na powierniczkę tajemnic gdyby nie wplątał jej w to całe zamieszanie, była przecież dla niego obcą osobą. Pewnie znalazłby kogoś innego... ...prawda? Nie, nawet tutaj miała rację. Miał problem z zaufaniem, bo wmówił sobie, że jest to czyn, którego nie da się wytłumaczyć. Bo uciekł przez to do innego kraju, nawet jeśli nie ponosił winy. Bo poniósł wszelkie konsekwencje, mimo że nikt mu przecież nie kazał. Ukarał samego siebie i karał się wciąż i wciąż, nie zawsze będąc tego w pełni świadomym. Nie znalazłby nikogo innego, ciągle łudziłby się, że będzie miał ku temu lepszą sposobność, że w końcu znajdzie osobę, której nie będzie bał się o tym opowiedzieć. Szukałby i szukał, ale bez skutku. Do licha, nie powiedział o tym nawet Gabrielle, mimo że utrzymywał, że są ze sobą w bliskich relacjach. Jakże mógłby jej o tym powiedzieć, przecież ryzykowałby wówczas, że spojrzałaby na niego w inny sposób... a była wszak wszystkim, co było dla niego istotne. Miał ochotę powiedzieć jej co nieco o otaczającym ich świecie i tym, jak bardzo niegodni zaufania byli zamieszkujący go ludzie. Miał znajomych – znał wielu ludzi, ale większości nie powierzyłby nawet najmniej istotnej drobnostki. W przypadku tajemnicy jaka nad nim wisiała, musiałby oddać w cudze ręce własne życie i nie sądził, by istniała osoba, która mogłaby być tego godna. Może właśnie to był jego problem; może dlatego nie potrafił zbyt długo wytrzymać w jednym miejscu, a towarzystwo – zwłaszcza kobiety – zmieniał tak, jak zmienia się części garderoby. Bał się i uciekał. Brudna prawda o prawdziwym Bloodworthcie. Uchylił powieki w momencie gdy poczuł na dłoni ciepły, delikatny dotyk, który wkrótce pojawił się i w okolicy jego twarzy. Ten gest znaczył dla niego więcej niż mogłaby przypuszczać, można by pokusić się wręcz o stwierdzenie, że w jakiś sposób tego właśnie potrzebował. Odnalazł wzrokiem jej spojrzenie i uchwycił się go jak ostatniej deski ratunku, nawet jeśli nie było to wcale takie proste. Delikatnie skinął głową, aż za dobrze rozumiejąc co ma na myśli. — Nie jesteś w najmniejszym stopniu podobna do kobiet, z którymi zazwyczaj mam do czynienia. Jesteś bardziej niewinna i masz swoje zasady... i nie chcę Cię zdobyć dla samego faktu, że mi się to udało. Nie chcę. — nie potrzebował już ciepłej dłoni, by patrzeć w jej stronę, zielone tęczówki same do niej lgnęły, lustrowały jej twarz i doszukiwały się szczegółów. Zaciągnął się papierosem po raz ostatni, bezlitośnie zgasił go o podłoże, a potem położył rękę na jej dłoni, która przykrywała z kolei jego własną. — I nie chcę Cię już więcej krzywdzić, naprawdę, ale... — tym razem to jego dłoń zakradła się w pobliże jej twarzy, zagarnęła kosmyk jasnych włosów za ucho, musnęła linię żuchwy i ostatecznie skłoniła ją, by spojrzała mu w oczy. Te były zaś blisko, bliżej niż kiedy patrzyła w nie ostatnim razem. — ...chyba nie potrafię się powstrzymać — zbliżył się jeszcze bardziej, drastycznie naginając jej przestrzeń osobistą, a potem zupełnie ją burząc, ot tak, w drobny mak. Z namysłem i wyczuciem musnął jej wargi — myślisz, że to krzywdzące? — musnął słowami powierzchnię kształtnych ust, a potem złożył pocałunek w ich kąciku; niezgrabnie, był przecież nieco podpity i otumaniony dziwnym papierosem — albo to? — przesunął wargami po gładkim policzku, przymykając powieki. Zatrzymał się tuż przy jej uchu — jeśli tak, to nie wiem czy potrafię przestać Cię krzywdzić, ale mogę spróbować, powiedz tylko słowo.
No właśnie, a à propos złych decyzji. Tym razem było inaczej. To nie było takie porywcze i nagłe jak wcześniej im się zdarzało. Tym razem żadna strona nie wykorzystywała narzuconej bliskości przeciwko sobie, nie stawiała pod ścianą. Pierwszy raz nie poczuła się przytłoczona zmniejszającą się między nimi odległością, to wychodziło naturalnie. Nie spięła się, nie zestresowała i co gorsza, nie zawahała. Po wypalonych papierosach nie miała w sobie zbyt wielu hamulców, a po szczerej rozmowie z chłopakiem, poczuła się komfortowo w jego towarzystwie. Oczywiście, wiedziała, że powinna to przerwać. Nie było z nią jeszcze tak źle, zwłaszcza, że przed chwilą poprowadziła cały wywód na temat tego, jak to sama ściąga na siebie kłopoty. A przecież wiedziała, że wszystko co z nim związane w jakiś bardziej, lub mniej pokrętny sposób, prowadzi do problemów. Ostatecznie ich spotkania sprowadzały na nią ból, w takiej lub innej postaci. Westchnęła cicho, kiedy dotknął jej ust. Nie zaprotestowała, czekała na kolejny ruch. Przegryzła wargę, kiedy musnął jej policzek. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie miała ochoty tego przerywać i chociaż była w pełni świadoma, że źle robi, z pełną premedytacją na to poszła. Przysunęła się jeszcze bliżej niego i musnęła nosem jego policzek. - Nie - odpowiedziała cicho na jego pytanie i złapała jego szyję wolną dłonią, patrząc mu prosto w oczy. Dlaczego nie miała sobie na to pozwolić? To co robili dzisiaj i tak wykraczało poza wszelką normę, pójście o krok dalej niczego nie zmieniało. Mogła na chwilę oderwać się od natrętnych myśli i odetchnąć. Raz już jej się to udało, u niego, wtedy w mieszkaniu. Trochę zabawny był fakt, że ucieczką od analizowania rzeczy związanych z chłopakiem, była właśnie jego bliskość. Zabawny i niepokojący. Nie puszczając jego dłoni przysunęła się bliżej niego i wsunęła mu na kolanach, tak, żeby być przodem do niego. Półka skalna była niewielka, więc nogi miała zgięte w kolanach i opierała się lekko o ziemie. Pocałowała go powoli, obejmując jego szyję i opierając się o niego mocno, tak, żeby przypadkiem nie polecieć do tyłu. W przypadku tego miejsca ryzyko było spore, przynajmniej w sytuacji w której chciałaby się od niego bezmyślnie odsunąć. Nie miała jednak takich planów. - Do trzech razy sztuka?
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Kiedy dostał odpowiedź, uświadomił sobie z jakim niepokojem na nią wyczekiwał. Dał jej jasne prawo wyboru, ale nie miał ochoty na odmowę... właściwie bał się, że odezwie się w niej rozsądek, którego tym razem mu zabrakło i odsunie się od niego. Nie wiedział, czy potrafiłby dotrzymać danego słowa, choć było wypowiedziane szczerze, chyba nie przemyślał czy aby na pewno ma w sobie tyle siły, ile by chciał. Ciche „nie”, które w gruncie rzeczy było dość dobitnym „tak”, przyniosło mu ulgę tak dużą, że uśmiechnął się do niej szczerze, prostując się, by mogła usadowić się na jego kolanach. Wolną ręką przesunął wzdłuż jej boku, jakby mimo upragnionego ciężaru potrzebował dodatkowego dowodu na to, że jest tutaj naprawdę i przyjął pocałunek, wcale nie przyspieszając tempa. Był w tym wszystkim jakiś przyjemny spokój, czuł, że nie musi, ba, wcale nie chce się spieszyć; nie dążył do założonego z góry celu – bez względu na to czy miałoby zaspokojenie ciekawości, czy fizycznych potrzeb – a chciał jedynie (aż?) poznać ją lepiej... inaczej niż zdołał do tej pory. Objął ją w pasie nie tylko po to, żeby przyciągnąć ją jeszcze bliżej siebie, ale i dlatego, by upewnić się, że nie spadnie. — Mam już dość bycia rozsądnym — mruknął w odpowiedzi i pocałował ją znowu — nawet gdybyś chciała żebym Cię jeszcze powstrzymał. Wyswobodził dłoń z uścisku ciepłych palców, bo choć był przyjemny, potrzebował jej w zgoła innym celu i chwycił brzeg koszulki, która stała mu się nagle ogromną przeszkodą; chwilę potem zdjął ją z niej, korzystając z jej drobnej pomocy. Wargi odnalazły wargi, dłonie spoczęły zaś na rozgrzanym ciele, z rzadką dla nich cierpliwością badając gładkość skóry. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy nacieszył się tym choć odrobinę, zsunął pocałunki na bladą szyję, chłonąc jej zapach zintensyfikowany ciepłem pulsującej pod cienką skórą krwi. Niespiesznie zmierzał ku dekoltowi, nachylając się do przodu i tym samym zmuszając ją do delikatnego odchylenia się ku przepaści; trzymał ją jednak mocno złożoną na plecach ręką. Może to właśnie fakt, że tak ich relacja była skomplikowana już od pierwszych spędzonych razem minut sprawiał, że tak bardzo jej pragnął? Była dla niego odmianą, czymś nowym i wyróżniającym się w jego monotonnym urzędniczym życiu. Nawet ta przeklęta przysięga, mimo że niewątpliwie zła, była w pewnym sensie urozmaiceniem, zmianą, której desperacko potrzebował. Wcześniej starał się tłamsić w sobie tę żądzę i w pewnym sensie nawet mu się to udało – nawet jeśli towarzyszyła mu już od dłuższego czasu, była ledwie cichym podszeptem, który łatwo było zignorować. Teraz przekonał się, że wystarczyła zaledwie iskra żeby wybuchł w nim pożar, którego nie potrafiłby już ugasić; niszczycielska szatańska pożoga, nad którą nijak nie mógł zapanować.
Prawdę mówiąc, też miała dość. Zadręczania się, powstrzymywania, żałowania. Wmawiania sobie, że czegoś nie chce, mimo, że było dokładnie odwrotnie. Wystarczyło już budowania między nimi dystansu i podsycania wrogości z nadzieją, że to przyniesie jakąkolwiek ulgę. No, przynajmniej na tę chwilę położyła temu kres i spojrzała na tę sytuację inaczej, spokojniej i bardziej otwarcie. Nikt nikogo nie krzywdził, szli w to razem, oboje zbyt nietrzeźwi, żeby kryły się za tym jakiekolwiek złe intencje. Właściwie, nie wiedziała co złego może się stać i zamroczona wszystkimi okolicznościami, nie zastanawiała się jaki stosunek będzie miała do tego następnego dnia. Jaki on będzie miał do tego stosunek następnego dnia. Teraz nie widziała w tym nic złego, ale jej obraz był bardzo spaczony. - Na szczęście nie chcę - mruknęła, między pocałunkami i oparła dłonie na jego klatce piersiowej. Prawdę mówiąc, nie wiedziała do końca jak ma się zachować. Działała intuicyjnie, ale nie miała absolutnie żadnego doświadczenia, nawet na samym etapie całowania była zagubiona jak dziecko, nie myślała nawet o tym, co dalej. Zarumieniła się nieznacznie (normalnie byłoby to bardziej wyraźnie, ale była minimalnie ośmielona używkami), kiedy zdjął jej koszulkę. W pierwszym odruchu, mimo wszystko, miała ochotę się zasłonić, ale zaskoczona jego pocałunkami na szyi, szybko zrezygnowała z tego odruchu. Odchyliła lekko głowę do tyłu i przymknęła oczy i chociaż jej rumieńce nie zniknęły, to teraz wynikały bardziej z podekscytowania, niż speszenia. W końcu odzyskała trochę rezon i niepewnie zaczęła rozpinać guziki jego koszuli. Przegryzła wargę, patrząc na niego. Nie było w niej wahania, ale było sporo nieśmiałości. Nachyliła się nad nim powoli i musnęła ustami jego szyję. Zatrzymała się na chwilę, kiedy spotkała się z oporem ze strony jednego z guzików, ale w końcu zwinnie go rozpięła i resztę pokonała w znacznie szybszym tempie. Zsunęła się ustami na jego obojczyk i zsunęła koszule z jego ramion. Cóż, przynajmniej jego widok bez koszulki nie zbił jej z tropu, jakby nie patrzeć, była już do tego przyzwyczajona. Serce zaczęło bić jej trochę szybciej i normalnie w takiej chwili z całą pewnością pojawiłyby się wątpliwości, od których teraz na szczęście była wolna. Pomimo wcześniejszych wydarzeń, jakby ktoś jej powiedział, że na taką bliskość zdecyduje się po raz pierwszy właśnie z Nathanielem, nie uwierzyłaby w to nawet przez chwilę. To nawet nie chodziło o to, że była taka święta i cnotliwa, nie dlatego tak długo (przynajmniej porównując do niego) zachowała tak dużą niewinność. To wynikało raczej z braku sytuacji, które faktycznie by ją do tego sprowokowały. Z braku takich okoliczności, jak te.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
W odpowiedzi na jej słowa wydał z siebie cichy pomruk zadowolenia, będąc zbyt zajętym pocałunkami, żeby silić się na słowa, które były w tym momencie zbędne. Bo czy musiał mówić, że nie pozwoliłby jej teraz uciec? Czy fakt, że są skazani na siebie nawzajem w najokrutniejszym i najwspanialszym tych słów znaczeniu, musiał rozbrzmieć, żeby stał dla nich oczywistością? Nie mogli się wycofać, dotarli za daleko i jedyną opcją jaka wydawała się być teraz możliwa było brnięcie w to dalej, aż do końca. Potem, jak przypuszczał, nie czekało już nic; rzeczywistość zdawała mu się teraz tak odległa, że nie sądził by miał umieć do niej jeszcze wrócić. Niechętnie oderwał wargi od miękkiej skóry kiedy zaczęła rozpinać guziki jego koszuli – czuł, że Emily powoli topnieje pod wpływem pocałunków i podobało mu się to, że miał nad wszystkim kontrolę. Ustąpił jednak, szybko zaczynając topnieć samemu; oparł się znów o skałę i popatrzył na nią z nieskrywaną namiętnością, kiedy z zagryzioną ponętnie wargą zastanawiała się najwyraźniej nad kolejnym krokiem. Czy była świadoma własnego uroku, który już w tym momencie – jeszcze nim musnęła wargami jego szyję – odbierał mu resztki rozumu? — Chociaż raz nie rozbieram się przy Tobie sam — powiedział, rozrywając pełną napięcia ciszę jaka między nimi zapadła. Nie potrafił powstrzymać się przed tym komentarzem, uznając go za zbyt zabawny, a jednocześnie prawdziwy by pozostał tylko w jego głowie. Pomógł jej nieco w wyswobodzeniu siebie z koszuli. — To miła odmiana — dodał ciszej, po czym ujął jej podbródek i nachylił się, by ponownie sięgnąć warg, za którymi zdążył się stęsknić. Jedna jego ręka gładziła jej plecy, druga zaś spoczęła tuż nad kolanem, wytrwale wędrując ku górze i ginąc pod spódniczką, by zbadać nieznany mu dotąd obszar uda. Sięgnął zapięcia od stanika i poradził sobie z nim jednym wyćwiczonym ruchem, a potem łagodnie zsunął oba ramiączka, jedno po drugim, niespiesznie odsłaniając niewielki biust, który zaraz w połowie zasłonił rozgrzaną dłonią. Gdziekolwiek jej nie położył, przy drobnej Emily zdawała się być wielka i niekształtna, w pewnym sensie obsceniczna i wulgarna. Zaburzała pewien ład, namiastkę porządku stworzoną z różnych kształtów. Zachodzące nieubłaganie słońce niosło ze sobą wzmagający się chłód, który, jak zdążył przekonać się już podczas pobytu na Saharze, miał wkrótce nasilić się do stopnia, który dalece wykraczał poza komfortową temperaturę. Sięgnął po różdżkę i niewerbalnie roztoczył nad nimi zaklęcie bullae, zamykając ich w przezroczystej bańce zatrzymującej ciepło. Uspokojony tym zabiegiem, odłożył ją na bok i w całości skupił się znowu na dziewczynie – objął ją mocno, przyciągając do swojej nagiej piersi i ostrożnie przekręcił się z nią na bok, zmuszając ją do położenia się na plecach. Skalna półka, na której przebywali była na tyle wąska, że nie mogliby położyć się przy sobie, ale wystarczała, pod warunkiem, że nie będą wykonywać niepotrzebnych ruchów. Oparł się na wyprostowanej ręce i popatrzył na nią z góry, dopiero teraz mając na nią pełny widok. Mjolner uwieszony na jego szyi na krótkim łańcuszku zadyndał nad nią niebezpiecznie. Chciał chyba coś powiedzieć bo zorientował się, że rozchylił wargi, ale – chyba pierwszy raz od początku ich znajomości – zabrakło mu słów.
O tym, co miało być potem, lepiej było nie myśleć. W końcu udało im się wcisnąć upragnioną przez Emily pauzę i odciąć od rzeczywistości. Nie ważne było to, jak dotkliwie miała sobie to na nich odbić. Teraz liczyła się teraźniejszość i spokój, na który zasługiwała po ostatnich przejściach. Należało im się coś dobrego. Coś innego niż kłótnia, walka, trauma. Było inaczej niż ostatnio, kiedy dała się złamać celowo wymierzonemu urokowi. Teraz czuła, że to wszystko było szczere, że naprawdę oboje tego pragnęli. Pierwszy raz poczuła się przy nim tak pewnie i komfortowo, chyba pierwszy raz nie czuła tego dziwnego napięcia i niewielkiego niepokoju, który sprawiał, że w jego obecności znacznie wzmagała czujność. Mimo sporego rozluźnienia, lekki stres wciąż się pojawiał. Różnica w ich doświadczeniach była ogromną przepaścią, a ona mogła jedynie improwizować, nie wiedziała, jak powinna się zachowywać i co powinna robić. To wszystko było dla niej obce i nie czuła się w tym pewnie, co z całą pewnością było łatwo dostrzec. Na guzikach jego koszuli skupiła tak mocną uwagę, jakby rozwiązywała szalenie skomplikowaną zagadkę. Dopiero jego głos przywrócił ją myślami na ziemię i uśmiechnęła się lekko, nieśmiało i zupełnie nie tak jak Emily w obecności Nate'a. To był po prostu sympatyczny, szczery uśmiech, bez żadnej nuty ironii czy goryczy. Zacisnęła znowu powieki, kiedy złapał jej podbródek i nie zaoponowała, kiedy ponownie musnął jej wargi. Zadrżała lekko, kiedy jego dłonie zaczęły wędrować po jej ciele. Spięła się i w pierwszym odruchu nawet umieściła swoją dłoń na jego, tak, jakby chciała ją strącić, ale powstrzymała się i przełożyła ją na jego ramie. Pozwoliła mu na ten dotyk, a nawet na pozbawienie jej kolejnej części garderoby. Natychmiast się zasłoniła, ale ustąpiła, kiedy jego dłoń przywędrowała i w tym kierunku. Miała wrażenie, że czuje je dosłownie wszędzie i zastanawiała się, jakim cudem udaje mu się zająć tak dużą powierzchnie jej ciała. To było przyjemne, ale też strasznie zawstydzające i dekoncentrujące. Właściwie sama nie wiedziała, na czym chciała się teraz skupić. Na pozbieraniu myśli? Przemyśleniu następnego kroku? Może warto było odłożyć to na bok i dostosować się do tego co się działo, skoro dla niej to i tak była to jedna, wielka improwizacja. Znowu zadrżała, kiedy poczuła nieprzyjemny chłód skały na swoich łopatkach. Ułożyła się na tyle wygodnie, na ile było to tutaj możliwe i spojrzała mu w oczy, trochę przestraszona, ale nie na tyle, żeby jakkolwiek protestować. Objęła jego szyję i przyciągnęła go do siebie trochę bliżej, nie przerywając spojrzenia. Przez chwilę, przez jej głowę przebiegła krótka myśl, że właśnie popełnia błąd, którego będzie żałować jeszcze długo. Szybko ją jednak odgoniła, nie pozwalając sobie więcej na żadne wątpliwości. Wzięła głębszy wdech i odgarnęła mu kosmyk włosy za ucho. Przesunęła drobną dłoń po jego policzku, szyi, klatce piersiowej i brzuchu. Oblizała wargi, które znowu wyschły jej w irytujący sposób. - Coś nie tak? - mruknęła niepewnie, kiedy zasugerował, że ma coś do powiedzenia, ale nie wydobył z siebie ani słowa. Może znowu chciał się wycofać i ją odrzucić? Nieprzyjemny dreszcz przeszedł jej po plecach na samą myśl. Nie była pewna, czy byłaby to w stanie przełknąć po raz kolejny.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Był świadom ogromu zaufania jakim został właśnie obdarzony; czuł każdy jej świadomy i podświadomy sprzeciw i widział jak walczy z własnymi zahamowaniami, jak przełamuje wewnętrzne bariery, pozwalając mu na coraz więcej. Doceniał to i odpłacał jej się delikatnością i czułością, jakich nie czynił wobec kogokolwiek od lat. Dawał jej czas na oswojenie się z nową sytuacją, nie pospieszał, choć też nie zrażał się i starał się nie zastanawiać nad tym czy to co czynią jest właściwie. Wnioski wyciągnięte po takich rozważaniach mogłyby być krzywdzące, dziś wieczór miał za to szansę stać się pierwszym, który, mimo że spędzony wspólnie, pozbawiony będzie cierpienia. Z łatwością ulegał nieśmiałym pieszczotom delikatnych dłoni, z przyjemności mrużąc nieco oczy. Zapytany, milczał jeszcze przez moment i patrzył na nią, zdziwiony, że mogła tak pomyśleć. W tym momencie nie był, rzecz jasna, świadom jak mocno zranił ją swoimi wcześniejszymi wahaniami, pod wpływem alkoholu i odurzających papierosów wyparł z pamięci, że w pewnym sensie nie były to ich pierwsze chwile wspólnej bliskości. Czy jakimkolwiek gestem dał jej powód do niepewności? Nosił w sobie zachwyt, który, choć niewyrażony (i zapewne niewyrażalny) żadnym słowem, był tak wyraźny, że wydawał mu się oczywisty. Nie wiedział czy powinien być wobec niej bardziej otwarty, czy może wręcz przeciwnie – wypowiedziane na głos komplementy wprawiłyby ją w zakłopotanie lub też sprawiły, że cała ta chwila stałaby się nieznośnie banalna. — Nie wiem — odparł cicho ze szczerością, która zaskoczyła nawet jego samego. Bo w istocie nie wiedział; w ich bliskości „nie tak” było zupełnie wszystko, a jednocześnie… nie potrafiłby z niej zrezygnować i, co gorsza, czuł, że uzależniał się od niej, z każdą sekundą coraz bardziej. Mimo jednak tego, że nie były to zapewne słowa, które chciałaby usłyszeć, uśmiechnął się do niej ciepło, łagodząc ich niepewny wydźwięk i nachylił się nad jej uchem. — Nie planowałem tego — szepnął wprost do niego, zaraz potem z delikatnością przygryzając jego płatek. Nie planował, a on przecież zawsze musiał mieć jakiś plan. To właśnie jego brak sprawiał, że czuł się nagi w jedyny sposób, który był w stanie wprawić go w zakłopotanie. Musnął jej szyję ciepłym oddechem, zniżając się ku obojczykom. — I boję się, że coś zepsuję — dodał, przez owe „coś” mając na myśli ją samą. Zdawała mu się tak krucha i delikatna, jakby jednym fałszywym dotykiem mógł nie tylko sprawić jej ból, ale i ją zniszczyć – doszczętnie i nieodwracalnie. Zacisnął wargi na cienkiej skórze tuż nad obojczykiem, tworząc na niej wyrazistą malinkę, a potem zsunął się jeszcze niżej, ku sutkowi, który musnął końcówką języka. Był gotów odsunąć jej dłonie, gdyby wpadła jeszcze na niemądry pomysł wstydliwego zasłaniania przed nim swoich wdzięków. Kontynuował wędrówkę po jej skórze, znacząc swoje ścieżki pocałunkami i na dłużej zatrzymał się dopiero przy tatuażu, który miał już okazję obejrzeć dziś z bliska. — Pasuje do Ciebie — mruknął tuż nad pokrytą rysunkiem skórą; ucałował ją raz jeszcze, a potem podniósł się, patrząc na nią z góry — gdzie go zrobiłaś? Kiedy? — wsunął rękę pod jej plecy i rozpiął zamek spódniczki, by sekundę później spojrzeć jej prosto w oczy, jakby doszukując się przyzwolenia. Z jej pomocą zsunął z niej przedostatni skrawek materiału, który dzielił ją od pełnej nagości.