Stara studnia znajduje się niedaleko obozowiska, na samym skraju osady. Nie cieszy się wcale ogromną popularnością, bowiem jest wysuszona co do ostatniej kropli. Podobno jeśli wrzucisz do studni 5 galeonów i zdradzisz głośno swój sekret, zostaniesz uraczony wiaderkiem przyjemnie chłodnej wody, która każdemu przyniesie ukojenie - zarówno na duszy, jak i na ciele. Trzeba jednak pamiętać, że zbyt słabe wyznania (albo fałszywe) mogą poskutkować pojawieniem się trucizny...
Zapłać tutaj! Po zapłacie, rzuć kostką: 1, 2 - Wiaderko magicznie się napełnia, a ty możesz zaspokoić apetyt. Woda smakuje niesamowicie i nie możesz się powstrzymać - bez opamiętania spijasz co do ostatniej kropli. Nie możesz wiedzieć, że w starej studni rozwinęło się trochę horklumpów, których zarodniki rozwijają u ciebie chorobę Spiritu Pestilenti. Na szczęście akurat do studni podchodzi młoda dziewczyna z ludu Eneji, która rozpoznaje pozostałości po horklumpach i prędko zaopatruje cię w odpowiednie eliksiry (dzięki nim nie tylko prędko zwalczysz chorobę, ale i zmniejszysz ryzyko zarażenia!). Mimo wszystko, następne dwa wątki musisz napisać w swoim namiocie, uwzględniając zmagania z chorobą. Pamiętaj, że bliższy kontakt z kimkolwiek podczas tych dwóch postów oznacza błyskawiczne zarażenie! 3, 4 - Wiaderko pozostaje puste, ale ze studni zaczyna wylewać się woda. Nim masz czas na zorientowanie się w sytuacji, jesteś już cały mokry. Być może twoje wyznanie (albo intencje) były nieco zbyt intensywne? Słońce nie jest w stanie cię ogrzać ani wysuszyć, podobnie nie działają wszystkie zaklęcia. Będziesz przemoczony i zmarznięty jeszcze w następnym wątku. Pocieszające jest to, że faktycznie wszelkie twoje inne obrażenia i choroby (poza nieuleczalnymi!) znikają, toteż jedynym problemem jest chłód. 5, 6 - Wystarczy jeden łyk, abyś poczuł się fenomenalnie. Możesz zapomnieć o wszelkich dręczących cię chorobach (poza nieuleczalnymi!) i obrażeniach. Czujesz się też dużo spokojniej i pewniej, jakby nic nie było w stanie wyprowadzić cię z równowagi. Rzuć kostką raz jeszcze! Parzysty wynik - czysty umysł sprawia, że z łatwością przyswajasz nowe informacje - otrzymujesz 2 punkty do dowolnej umiejętności. Pamiętaj, aby zgłosić się po nie w odpowiednim temacie; nieparzysty wynik - do tego wszystkiego dochodzi spora dawka szczęścia, dzięki której znajdujesz przy studni sakiewkę galeonów. Rzuć kostką, a wynik pomnóż razy 35: o tyle galeonów się wzbogacisz! Pamiętaj, aby zgłosić się po pieniądze w odpowiednim temacie.
Kostką można rzucać raz w miesiącu!
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Czasami uaktywniała mu się ciekawość. Dodajmy do tego talent wpadania w kłopoty i znajdywania się nie tam, gdzie powinien, to wychodzą ciekawe przygody. O studni usłyszał od jednej ze starych babuleniek z plemienia, a że uszy miał duże to po chwili namysłu opracował sobie plan jak się dostać do owianej legendami lokacji. Nie miał większego problemu, by tu trafić. Czyżby szczęście w końcu postanowiło go zaszczycić swoją obecnością? Według tego, co babki z plemienia opowiadały musiał wrzucić do wysuszonej studni kasę, wyznać swój sekret, a potem sprawdzić czy dostanie wiadro świeżej wody. Nie pogardziłby, bo gardło miał wysuszone na wiór i lada moment zacznie kaszleć płucami. Pogoda dawała się mocno we znaki. Depcząc piach i wysypując go sobie z klapek, dotarł do studni. Nie wyglądała dziwnie zważywszy, że to Sahara i taki widok był marzeniem chyba każdej żywej osoby. Oparł się o brzeg, zajrzał do środka, ale w mroku nie dostrzegł absolutnie nic. - Mugole myślą sobie życzenie, kiedy rzucają kasę do fontanny, no ale oczywiście, że tutaj musi być na opak. - powiedział sam do siebie i rozejrzał się czy aby nikt tutaj się nie zbliża. Odczuwał pewien stres przed wypowiedzeniem największego sekretu, którego ujawniania się wstydził, a o którym nie wiedzieli nawet jego przyjaciele. Mimo wszystko okazuje się, że jednak jest prawdziwym Gryfonem, bo zebrał się na odwagę. Wyliczył z portfela pięć galeonów i wrzucił je do środka. Nasłuchiwał charakterystycznego plumkania i o dziwo... nie usłyszał. Mimo, że było gorąco to zaatakował go zimny dreszcz niepokoju. Westchnął, jeszcze raz się rozejrzał i chrząknął. - No dobra, zjedz sobie mój sekret, studnio. Tylko nikomu nic nie mów, okey?? - tak, mówił do przedmiotu martwego. Chyba mózg zaczynał mu się przegrzewać od pustynnego klimatu. - Jak miałem piętnaście lat to wskoczyłem pod pociąg. Dobra, próbowałem, bo magia mnie popchnęła dalej i zamiast na tory to wpadłem w tłum ludzi i mi nie wyszło zabicie się. Nie pytaj czemu chciałem to zrobić, bo to już dłuższa historia, a my się studnio nie znamy aż tak dobrze, by na ten temat dyskutować. Okey? - poczerwieniał, a następnie nieco pobladł, bo serce waliło mu jak oszalałe. Poklepał studnię po brzegu i zaczął spuszczać wiadro na sam dół. Uniósł wysoko brwi zaskoczony ciężarem - nalewała się woda! Jego gryfońskie serce waliło jak oszalałe, kiedy wciągał wiadro na górę. Oczom własnym nie wierzył - naprawdę studnia dała mu wody! Powinnno być to całkiem logiczne, a jednak zważywszy na okoliczności czuł, jakby wygrał w mugolskim totolotku (a przydałaby się jakaś fortuna). Pełen zmieszanych emocji postawił wiadro na brzegu i popatrzył podejrzliwie na jego zawartość. Nie czekał na oklaski ani specjalne zaproszenie - napił się i już po pierwszym łyku poczuł jak dopada go niesamowita ulga i szczęście. Gorąc przestał mu tak dokuczać, ręce obite na drzewie błyskawicznie się zagoiły, obolały mięsień łydki też wyzdrowiał. Pierwszy raz odkąd tu jest maksymalnie zaspokoił pragnienie. Czuł, że chyba nigdy w życiu nie czuł się tak orzeźwiony i... lekki. Myśli wyostrzyły się, serce uspokoiło, wydawało mu się, że ma w sobie tak wiele magii, że musi, po prostu musi ją gdzieś z siebie wyrzucić i wiedział, że uda mu się wszystko. Popatrzył zszokowany na studzienkę i się nieco zawstydził, że tak do niej gadał, bo przecież to przedmiot martwy. A jednak docenił szczerość i odwdzięczył się... jeszcze na odchodne poklepał studnię po dźwigni i oszołomiony, ale pełen pozytywnej energii ruszył biegiem w kierunku obozowiska. Chłopaki mu nie uwierzą! Ale zaraz... przecież nie może im powiedzieć, że tu był, bo będą chcieli znać jego sekret... Oj, później będzie się nad tym głowić.
Już kilka dni temu usłyszał o magicznej studni, do której wystarczyło wrzucić pięć galeonów i wypowiedzieć głośno swój sekret, by zaznać ukojenia na duszy i na ciele. Ktoś uprzedzał go jednak, że w przypadku sekretu słabego lub kłamstwa można natrafić również na nieprzyjemne konsekwencji, ot, chociażby w postaci zatrucia. Prawdę powiedziawszy Leonel nie do końca wierzył w takie bzdety, ale jednocześnie miał trochę wolnego czasu i nie widział powodu, dla którego miałby nie spróbować szczęścia. Udał się we wskazane wcześniej przez tubylców miejsce i wyciągnął z sakiewki równe pięć galeonów. Rozejrzał się dookoła, czy aby na pewno nikt nie przechodzi w pobliżu, a następnie wrzucił pieniądze do studni. Czuł się trochę jak idiota, ale z drugiej strony, nawet jako niedowiarek, wolał nie ryzykować. Nie wiedział w końcu jak dział afrykańska magia, dlatego nieco dłużej zastanowił się nad swoim sekretem. Kto wie, być może działało to trochę jak z patronusem? Jeśli wspomnienie nie było wystarczająco mocne, szczęśliwe, nie dało się stworzyć jasnej, zwierzęcej poświaty. No właśnie, nie było więc łatwo wybrać, przez moment zaczął się zastanawiać czy w ogóle ma sekrety, które wstrząsnęłyby tą studnią. Dopiero po chwili przypomniał sobie o swoich omamach wywołanych śpiewem świergotnika, a tym samym również o przeszłości, która niczym smród ciągnęła się za nim do dzisiaj. - To przeze mnie zginął mój ojciec. Spłonął w ogniu Szatańskiej Pożogi przez moją głupotę i młodzieńczą brawurę. Mój wuj przez lata trzymał to przede mną w sekrecie. Kiedy powiedział mi prawdę, zerwałem z nim kontakt. Nie potrafiłem mu wybaczyć, nadal nie wiem czy potrafię. Nikomu nigdy o tym nie mówiłem, choć mój bogin do dzisiaj przybiera postać mojego ojca. – Powiedział spokojnym tonem, chociaż mimowolnie robił podczas swojej wypowiedzi pauzy. Niełatwo było mówić mu o tym na głos, nawet jeśli wokoło nie było żywej duszy. Po tym co przeżył, zastanawiał się jednak czy nie powinien odpuścić, pozwolić temu wspomnieniu odejść. Albo może nie tyle co odejść, ale po prostu sprawić, by nie prześladowało go i nie niepokoiło jego snów. Nie był jeszcze pewien, co zrobi, tak intensywnie to wszystko jeszcze na niego wpływało. Wyglądało jednak na to, że studia usatysfakcjonowana była z jego sekretu, bo po chwili Leonel dostrzegł wiaderko. Ciekawe zjawisko. Napił się łyka wody i musiał przyznać, że jednak coś w tej opowieści tubylców było, bo nagle poczuł się wręcz fenomenalnie. Wszelkie drobne, choć nieprzyjemne dolegliwości ze strony jego organizmu minęły, a on czuł wewnętrzny spokój, jak gdyby nigdy nic nie mogło wyprowadzić go z równowagi. Ale to nie wszystko, jego umysł był tak czysty i klarowny… Fleming nie zamierzał tego stanu duszy zmarnować i zabrał się za trening. Jakiś czas czytał opasłe tomiszcze, a potem sprawdził swoje nowo nabyte zdolności w praktyce. Sam był zaskoczony jak szybko chłonął informacje. Nie potrzebował nawet żadnych powtórek, wszystko zapamiętywał w mig, a każde zaklęcie wychodziło mu perfekcyjnie praktycznie za pierwszym razem. Po tak owocnym popołudniu postanowił jednak odpocząć, szczególnie zważając na to, że miał się jeszcze spotkać z Finnem, a oznaczało to, że czeka na niego kolejna rozmowa na trudny dla niego temat. Tym razem jednak postanowił sobie, że nie będzie jej unikał.
Chodziły pogłoski o umagicznionej studni. Podobno ma w sobie wodę mimo, że jest wysuszona. Podobno rozwija magię i poprawia jej przepływ w czarodzieju. Nie wierzył w to. Skoro coś jest wysuszone, a na Saharze wisi klątwa dotycząca działania zaklęć wodnych... to gdzie tutaj logika? Podważał to, a skoro znalazł się nieopodal niej postanowił sprawdzić na własnej skórze. Podszedł do niej ze sceptycyzmem. Obejrzał ją pod kątem run czy jakichkolwiek pułapek. Zwyczajna, wysuszona studnia. Oparł się o nią i zajrzał do środka. Ciemności. Pierwotnie nie zamierzał poświęcać jakichkolwiek pieniędzy na nią, a jednak jak ma inaczej sprawdzić czy faktycznie w środku jest woda? Piasek mu tego nie powie. Wygrzebał z kieszeni piętnaście galeonów i wrzucił po kolei monety. Zaskoczony usłyszał plusk, co skłoniło go do posłania tam wiadra. Pokryty rdzą łańcuch obracał się z nieznośnym zgrzytem, ale po paru minutach miał wiadro pełne wody. Musiał przyznać, że to go zdziwiło. - Nie zamierzam wypowiadać sekretu. Nie wierzę w twoje działanie. - nie musiał tego mówić, ale czuł, że powinien. Wzruszył ramionami i upił wody. Westchnął z ulgą i nim się obejrzał - wypił wszystko. Poczuł satysfakcję na myśl o obaleniu mitów. Zdziczali tubylcy wierzyli w każde słowo, jakie się im zafundowało. Jak można w to wierzyć? Fakt, studnia jednak ma w sobie wodę (przepyszną! nie sądził, że był aż tak spragniony), ale nie kryło się za tym nic więcej. Zmienił zdanie raptem kilka minut później, kiedy zrobił się zielony z bólu. Był przekonany, że woda rozrywa mu jelita od środka w ramach kary za zlekceważenie jej działania. Osunął się na piasek, miał ochotę poderżnąć sobie gardło, bowiem nie miał sił na walkę z kolejną chorobą. Coś mu było, nie wiedział co. W takim nieprzyjemnym stanie zastała go kobieta z plemienia. Nie rozumiał ani słowa, miała rozmazaną twarz. Zaaplikowała mu jakieś eliksiry, coś mówiła, wyjaśniała i jednocześnie zasłaniała usta i nos chustą, jakby miała się czymś zarazić. Jemu to było już obojętne. Nie miał sił się ruszyć, a co dopiero zastanawiać co się dzieje. Okazało się, że studnia ma jednak w sobie magię i plotki były prawdą. A on przyszedł tu i lekceważącym tonem sobie przy niej majstrował... to cud, że nie zginął od razu. Został zabrany do magomedyka i akurat w tym przypadku nie miał nic przeciwko. Albo umrzeć albo szybko wyzdrowieć - nie miał woli, aby cierpieć katusze przechodzenia choroby.
zt
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nikt o zdrowych zmysłach nie przyszedłby ponownie w miejsce, które doprowadziło jego ciało do granicy wycieńczenia. Spędził kilka dni u milczącego uzdrowiciela, a więc miał sporo czasu do przemyślenia własnego zachowania. Niełatwo było pogodzić się z własnym popełnionym błędem i arogancją, jaką się wykazał ostatnim razem, kiedy to zlekceważył legendy krążące wokół tajemniczej studni. Choroba dała mu do myślenia. Zignorował legendy, a więc został otruty. Mimo wielu "przeciw" i niewielu "za" przyszedł tu ponownie jeszcze tego samego dnia, w którym pożegnał się z uzdrowicielem w jego namiocie. Obecność kogoś tak szanowanego, o tak mocno wyczuwalnym autorytecie sprawiło, że Finn przemyślał niektóre aspekty swojego życia i zachowania. Zadarł z pradawną magią, a jako pełnokrwisty czarodziej powinien podejść do niej z większym szacunkiem nawet, jeśli wcześniej nie wierzył w jej działanie. To masochizm. Szaleństwo. Brak logiki w działaniu. Nie potrafił powiedzieć co tutaj robi. Przeszkadzała mu świadomość popełnionego błędu, zwłaszcza jeśli chodzi o coś tak prastarego. Chciał naprawić to, co tutaj zostawił. Trzeba przyznać, że był porządnie zestresowany i znów wyraźnie pobladły. Uzdrowiciel może i postawił go na nogi, jednak choroba jeszcze zostawiła na nim ślad w postaci zmęczenia. Temperatura powietrza nie sprzyjała sytuacji. Dotknął chłodnego marmuru studni, wrzucił do środka galeony i powtórzył sobie w myślach, że to szaleństwo i masochizm. Chciał się zabić ciężkimi chorobami? Jeśli tak, dobrze mu szło. Mimo wszystko jakaś męska duma nie pozwalała odejść stąd bez słowa. Zawiłe są ścieżki nastoletniego umysłu. - Chcę testować zaklęcia zakazane na żywej i świadomej osobie. Myślę o tym często, ale tego nie robię, bo wiem, że to nie jest normalne. Powstrzymuję się, walczę z tym mimo, że mnie to w jakiś sposób pociąga. - nie poznawał swojego głosu. Nie używał go wszak dobrych kilka dni podczas pobytu w namiocie uzdrowiciela. - Przepraszam, że ostatnio zlekceważyłem magię tego miejsca. Czasami robię się arogancki i nie mam za złe otrucia mnie. Przynajmniej w zeszłym tygodniu... - świadomy własnego nienormalnego zachowania rozpoczął spuszczanie wiadra wgłąb studni. Ręce mu drżały, kiedy po kilku minutach stawiał je na murku pełne czystej, zimnej wody. Serce biło szybko, pompowało krew w zawrotnej prędkości, a i rozpoczęło wydzielanie adrenaliny. Za moment napije się wody, po której ostatnio się potruł. Tylko i wyłącznie po to, aby sprawdzić czy pradawna magia enijczyków wybaczy to, co zaszło tu podczas jego ostatniej obecności. Nie powinien chwalić się tym przedsięwzięciem. Jeśli otruje się, będzie w namiocie leżeć i pół miesiąca, bowiem uzdrowiciel nie przyjmował ot tak. Miał dużo pacjentów... Patrzył na swoją dłoń nalewającą wodę do metalowego kubka jakby należała do kogoś innego. Przystawił jego brzeg do ust i jeszcze się zawahał. Zamknął oczy i przypomniał sobie zmiany jakie w nim zaszły. Potrafi już ryzykować, a więc niech dzieje się co chce. Vinícius nigdy by mu na to nie pozwolił. Nie ma go tu. Możesz to zrobić jakikolwiek by to nie było niebezpieczne. Upił łyk, potem kolejny i po chwili opróżnił cały kubek. Ręce drżały już w widoczny sposób, kiedy czekał na efekt zatrucia. Minęła minuta. Dwie, trzy i nic. Osiem i dalej nic. Spięty do granic możliwości sięgnął po drugą porcję czując jak pragnienie domaga się zaspokojenia. Musi się nawodnić, jeśli ma odzyskać siły. A skoro się jeszcze nie zwinął z bólu... przy piątym kubku coś zaczęło się dziać, jednak nie było to zatrucie. Dostał zastrzyku energii, jakby ktoś zdjął z jego barków syzyfowy głaz. Wstrzymał oddech i z niedowierzaniem wpatrywał się w cichą, opuszczoną i upiorną studnię, która skrywa w sobie wodę o różnym działaniu. Umysł się rozjaśnił, niewyspanie całkowicie zniknęło, zapanował nad wszystkimi myślami, nawet tymi, z którymi dzień w dzień walczył. To tak jakby studnia chciała wesprzeć go w jego cichej walce... Przestał być ospały, zmęczony i otępiony pierwszy raz odkąd wyjechał ze Szwecji. To było coś niesamowitego, czego nie potrafił porównać do niczego innego. Drżącą ręką odstawił kubek; przesunął puste wiadro na bok. - Dziękuję. - wyciągnął wnioski, postanowił naprawić błąd i bardzo zaryzykować, byleby dowiedzieć się czy magia tego miejsca wybaczy mu jego poprzednie zachowanie. Wybaczyła. Przodem do studni odsunął się kilka kroków. Uśmiechnął się kącikiem ust. Powinien rozważyć dzielenie się upiornymi sekretami, to było wstrząsająco pobudzające. Teleportował się i nie pamiętał kiedy ostatnio teleportacja poszła mu tak płynnie, zgrabnie i błyskawicznie.
zt
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Ruiny były chyba jednak dalej niż mu się z początku zdawało. Kiedy z rana był świeży, pełny sił i przede wszystkim zdrowy, zdawało mu się, że dotarcie tam było zaledwie krótkim spacerkiem przez pustynię... teraz, kiedy towarzyszył mu nieustający ból wynikający ze złamanej ręki, wyraźnie odczuwał każdy krok i droga dłużyła mu się w nieskończoność, nawet pomimo tego, że miał całkiem miłe towarzystwo. Nie powiedział tego głośno, lecz pomimo wcześniejszych zapewnień, że da sobie radę, teraz cieszył się, że dziewczyna postanowiła wrócić razem z nim. Nawet jeśli fizycznie był w stanie – wolno bo wolno, ale jednak – dotrzeć do celu, tak psychicznie mógłby nie podołać... nawet jeśli uważał się za odpornego. – Nie mogłaś po prostu nas teleportować? – zapytał może nie do końca sympatycznie, choć nie miał na myśli nic złego. Starał się by w jego głosie nie rozbrzmiały wyrzuty bo wcale nie chciał jej ich czynić. Nie wiedział przy tym, że dziewczyna nie ma jeszcze siedemnastu lat, w jego odczuciu wyglądała na starszą. Powoli docierali do obozowiska, kiedy w oddali dostrzegł coś, co go zainteresowało. – Mam już omamy, czy to studnia? Moe, umrę jeśli się czegoś nie napiję, jeśli to nie jest jakaś pieprzona iluzja to jest niedaleko... – skierował na nią błagalne spojrzenie. Co prawda nie był na nią skazany, ale nie chciał iść tam sam skoro przeszli razem taki kawał drogi.
Dotarli niezupełnie tam, gdzie chcieli. Studnia brzmiała znajomo i zapewne mogłaby przynieść pomoc spragnionym śmiałkom, jednak składanie kości nie brzmiało jak coś, czemu chłodna woda byłaby zdolna podołać. Spacer rzeczywiście wyszedł na dosyć długi i wyczerpujący, choć przede wszystkim stał się takim dla Elijaha. Szkoda, że połączyły ich w zwiedzaniu pustyni takie niezbyt pozytywne okoliczności, choć z perspektywy czasu całe te pułapki i pogruchotane kości nabiorą zapewne znacznie zabawniejszego wydźwięku. - Nie chcesz mi powiedzieć, że po zdaniu SUMów powinnam już umieć teleportację łączną, prawda? - zmierzyła Elijaha niepewnym wzrokiem, jakby chcąc się przekonać, czy nie sugerował się własnymi doświadczeniami. Być może z metamorfomagogenami był zdolny wraz z siostrą teleportować się od kołyski i obydwoje korzystali z tego, gdy chcieli dostać się bez wiedzy rodziców na plac zabaw w godzinach, gdy ci zarządzili im leżakowanie. Niestety dla Davies było do tego daleko nawet w wieku ukończonych 16 lat. - Studnia. I to taka, której trzeba zdradzić sekret, żeby dała Ci się napić. Wolałabym dla Ciebie medyka. Ale jak masz umrzeć to lepiej się jej wygadaj. - westchnęła, jednak wraz z Krukonem zbliżyła się do źródła wody. I co, nadszedł czas na dzielenie się sekretami? Nie brzmiało to źle. Można nawet powiedzieć, że jednym wyznaniem załatwi dwie sprawy naraz. Choć nie miała zamiaru pchać się przed bardziej potrzebujących. Z nią koniec końców wszystko było w porządku.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Fakt, że w tym momencie niełatwo było uznać okoliczności ich spotkania za sprzyjające... zazwyczaj jednak młody Swansea uważał nieszczęścia za najlepszy początek znajomości i to nie byle jakich – tych trwałych i głębszych niż pożyczanie sobie kawałków pergaminu i wspólne śniadania w Wielkiej Sali. Nie miał pojęcia czy tak będzie i w tym przypadku, i wolał się nad tym nie zastanawiać, ale doświadczenie podpowiadało mu, że ból i cierpienie niosły za sobą wiele dobrego, nawet jeśli w pierwszych momentach najłatwiej było o łzy. Przykładem mogą tu być kopalnie na Islandii i przygoda jaką przeżył tam z Elaine – jego relacje z siostrą były bardzo zażyłe odkąd tylko pamiętał, ale kiedy w końcu doszli po siebie po spotkaniu z jormungandem, zacieśniły się jeszcze bardziej... co w tym przypadku bywało może niefortunne, jako że od jakiegoś czasu zaczęły docierać do niego plotki, jakoby bliźnięta Swansea miało łączyć coś zgoła silniejszego (a na pewno bardziej fizycznego) niż miłość między rodzeństwem. – Sumy? – podrapał się po głowie – dobrze, że pracuję w herbaciarni bo w pubie bez wahania sprzedałbym Ci alkohol. Możesz to kiedyś wykorzystać. Studnia była chyba popularną „atrakcją” w obozie, a jego tymczasem zupełnie ominęły historie na jej temat. Może powinien częściej opuszczać swój namiot? Ale to trudne kiedy na zewnątrz słońce smaży niemiłosiernie, odbierając chęci do życia... Zerknął na dziewczynę i zaśmiał się, odbierając jej słowa jako żart. – Sekret, tak? Dobre sobie, chcesz po prostu skłonić mnie żebym sam wyciągnął przy Tobie coś wstydliwego. – nie wierzył jej, choć jako osoba wychowana w stałym otoczeniu magii, nie wkładał tego też pomiędzy zupełne bajki. Podchodził do tego z ograniczonym zaufaniem... a do studni szedł za to powoli, bo był już naprawdę zmęczony. Będąc przy niej, oparł się o nią zdrową ręką i zajrzał do środka – nie wiadomo po co, bo, jak można się było spodziewać, zobaczył tam głównie ciemność. – Nie jest przypadkiem wyschnięta? – powiedział w stronę studni, wobec czego jego głos poniósł się cichym echem – Coś kręcisz, wiesz? Skoro trzeba wyczyniać jakieś czary to mi pokaż, nigdy nie słyszałem o tej studni. – wyprostował się i popatrzył na nią wyczekująco, ciekaw czy rzeczywiście wypowie przy nim swój sekret.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zmarszczyła brwi słysząc uwagę Elijaha. Nie bardzo wiedziała, czy powinna to interpretować jako wyglądanie na dojrzałą czarownicę, czy starą wiedźmę. Westchnęła zatem tylko, słuchając go dalej. I znów okazało się, że był w stanie zaskoczyć ją ze zdania na zdanie coraz bardziej. Przechyliła głowę, a jej mina wyrażała chyba wyłącznie zniecierpliwienie. Sięgnęła po wiaderko, a jej twarz nieco się zmieniła. Wyglądała na spiętą i jakby rozważała, czy rzeczywiście powinna się teraz dzielić z kimkolwiek swoim marzeniem. Jakoś przestało ją nagle przekonywać zapewnienie Swansea, że jest jej wdzięczny i honor zmusza go do odwzajemnienia przysługi. Owszem, zacieśnianie więzi właśnie w takich sytuacjach działało najlepiej - w bólach, w poleganiu na sobie i radzeniu z kryzysowymi sytuacjami. Ale raczej nikt mądry nie powinien przyznawać się do surowo karalnych pobudek, zwłaszcza podczas pierwszego spotkania sam na sam. - Chcę zostać niezarejestrowanym animagiem. - wyrzuciła z siebie jednym tchem, razem z kilkoma trzymanymi w dłoni galeonami, jakby zostawiając wszelkie wcześniejsze przemyślenia w lesie w piasku. Nie miała zamiaru przejmować się ewentualnymi konsekwencjami swoich słów, również dlatego, że zaczynała ufać Elijahowi i czuła, że nie powinna się aż tak obawiać przed obdarzaniem innych swoim zaufaniem. Choć może jednak nie wszystkim. - To chyba nie były słowa uznania. - skomentowała, mrugając ze zdziwieniem po tym, jak ze studni wzbiła się spora fala wody i w całości lunęła na nią od stóp do głów. Z boku być może wodny atak wyglądać mógł nawet poniekąd majestatycznie, jednak Moe była zbyt zszokowana, aby docenić całe mistyczne przedstawienie.
Chcąc oczyścić swój umysł, ponownie udał się do studni, przez całą drogę myśląc o tym, jakie ma jeszcze sekrety. Wcale nie tak łatwo było wymyślić coś na poczekaniu, a podobno studnia nie lubiła kłamstw ani tajemnic słabych, nic nie znaczących. Nie chciał ryzykować, ale jednocześnie miał ogromną ochotę, by odwiedzić to miejsce ponownie. Ostatnim razem czuł się w końcu jak nowo narodzony, jak gdyby wszystkie jego problemy miały nagle same się rozwiązać. Widział świat przez różowe okulary i musiał przyznać, że tęsknił za tym stanem. Wreszcie wpadł na pewien pomysł. Sekret z dzieciństwa, co prawda kilka osób o nim wiedziało, ale rzadko o nim mówił, więc chyba się liczył, czyż nie? - W dzieciństwie moim boginem była postać macochy. – Mruknął niezbyt głośno, kiedy znalazł się już u celu. Spoglądał na kamienną studnię, praktycznie włożył głowę do środka, ale nigdzie nie dostrzegał wiadra; jak gdyby studnia chciała dokładnie przetrawić wypowiedziane przez niego słowa. Dopiero po dłuższej chwili usłyszał jakiś dźwięk, a liny poruszyły się. Tuż przed jego twarzą wylądowało wiadro z wodą, czymś co na Saharze stawało się nagle wyjątkowo cenne. Upił jej łyka, ale smakowało tak nieziemsko, że nie mógł się powstrzymać, by nie pić dalej. Nie wiedział jeszcze, że w starej studni roiło się od horklumpów, a on padł ofiarą groźnej choroby. Uświadomiła go w tym dopiero przechadzająca się obok dziewczyna, najwyraźniej z tubylczego plemienia. Dostrzegła ona zarodniki i nie tylko ostrzegła go przed skutkami kontaktu z nimi, ale jeszcze obdarzyła go paroma eliksirami, które miały pozwolić mu szybciej zwalczyć schorzenie i zminimalizować ryzyko zakażenia. Podziękował jej, ale prawdę powiedziawszy niespecjalnie widziała mu się perspektywa spędzenia kolejny dni w namiocie. Nienawidził chorować, zawsze go wtedy nosiło, więc wolał uporać się z horkumplami na swój własny sposób. Słyszał zaś w wiosce o niejakim medyku, który podobno potrafi wyleczyć człowieka ze wszystkiego. Niby był dziwakiem, z którym należało obchodzić się bardzo ostrożnie i w innym wypadku Leonel najpewniej by go nie odwiedzał, ale teraz nie widział lepszego rozwiązania. Pożegnał się więc jeszcze raz z afrykańską dziewczyną, po czym udał się w kierunku namiotu „szamana”. Tak go właśnie widział, z wężem na szyi, milionem niewiadomego pochodzenia składników. Ale było mu w gruncie rzeczy wszystko jedno jak go będzie leczył, o ile osiągnie oczekiwany efekt.
Kostka: 1
zt.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Skłamałby, mówiąc, że wyprowadzenie jej z równowagi wzbudziłoby w nim wyrzuty sumienia. Co prawda sporo jej zawdzięczał, ale obiecał już zapłatę, więc nie musiał dodatkowo pokutować. Gwoli ścisłości, denerwowanie jej również nie leżało w kręgu jego zainteresowań. Z reguły wolał kiedy kobiety uśmiechały się do niego zamiast robić taką właśnie minę, chociaż dziś... dziś nie mógł już chyba zbyt wiele oczekiwać. Oboje byli zmęczeni i rozdrażnieni, nawet jeśli fizycznie to on był w gorszej sytuacji; musiałby stać się jakiś cud żeby odzyskali dobre humory. Nie dowierzał, że Moe rzeczywiście zdradzi swój sekret studni, do samego końca spodziewał się, że dziewczyna naprawdę się z niego nabija. Kiedy więc wrzuciła do środka monetę i wypowiedziała na głos słowa, które w istocie były niebezpieczną do dzielenia się informacją, uniósł nieznacznie brew. Tylko i aż tyle. Niełatwo było zszokować Elijaha, a fakt, że okazał to w jakikolwiek sposób był już sporym osiągnięciem. Milczał, przypatrując się jej nieustannie i zapominając przy tym o celu ich wędrówki. Nie zauważył, że w suchej, jakby się zdawało, studni, znalazła się nagle woda, zupełnie zignorował wiadro. To, że coś jest nie tak, dostrzegł dopiero w chwili kiedy woda obficie chlusnęła na Gryfonkę, przemaczając ją do suchej nitki. Czyli nie kłamała! Studnia rzeczywiście łaknęła sekretów. Czy to oznaczało, że jej słowa były prawdziwe? Odchrząknął, nie chcąc zabrzmieć na zdziwionego. – Może stwierdziła, że słońce za mocno Cię przegrzało? – pochylił się znów nad studnią, po czym dodał ciszej – chyba nawet się z nią zgadzam. Nie miał stuprocentowej pewności, że to nie była jakaś tania sztuczka, ale pragnienie odwodziło go od logiki i ostrożności, i podpowiadało mu, że powinien wyśpiewać w tę dziurę cokolwiek tylko ta zechce usłyszeć, byleby dostać choćby szklankę wody. Wrzucił do środka piątaka i wziął głęboki wdech. – Chyba... uzależniłem się od adrenaliny – powiedział ku studni cicho, tak by Moe niekoniecznie go usłyszała. Za cicho, bo nic się nie wydarzyło. Zacisnął palce na brzegu studni i zaklął w myślach, po czym odkaszlnął i odezwał się głośniej – Uzależniłem się od adrenaliny. Co za żenująca sytuacja. Jego policzki pokryły się nieznacznym rumieńcem, z którego powstrzymywaniem nie radził sobie najlepiej kiedy nie używał metamorfomagii. Odchrząknął znowu i pociągnął za linę, z zadowoleniem odkrywając, że wiadro wiszące na jej drugim końcu jest dość ciężkie, co oznaczało zaś, że nie jest puste. Zerknął na dziewczynę, po części dla tego, że się nie myliła, a po części po to, by zobaczyć czy aby się z niego nie naśmiewa i napił się wody prosto z wiadra. Nie miał siły na subtelność i dobre maniery. – Merlinie, jaka dobra. – wymamrotał po kilku łykach i zaczął pić znów, nie mogąc się od niej oderwać. Dopiero kiedy skończył, wyprostował się i otarł usta wierzchem dłoni. – Więc... animagia? Po Twoim tonie wnioskuję, że wiesz jakie to niebezpieczne? – uniósł brew, ciekaw czy dziewczyna w ogóle zdaje sobie sprawę. Zainteresowany odpowiedzią Moe, nie dostrzegł, że z boku przygląda im się młoda enejska kobieta, najwyraźniej zaniepokojona tym, że turysta napił się wody ze studni.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Spojrzała w dół, przyglądając się przemokniętym w każdej nitce ubraniom, by chwilę później jedynie wzruszyć ramionami i wrócić do dyskusji z Elijahem. W końcu całe to jej wyznanie miało być wyłącznie początkiem pewnej drogi. A jego reakcja... Cóż, nie była negatywna, a to zupełnie wystarczyło dziewczynie, aby uznać, że była w sprzyjającej sytuacji. - A zatem... Gryffindor! - zachrypiała donośnie, imitując głos szkolnej Tiary Przydział, jednocześnie orientując się, że być może już przesadzała z dźwiękonaśladownictwem stosowanym podczas pojedynczej rozmowy. Zdecydowanie, ta jego deklaracja z jednej strony jasno świadczyła o charakterze pana Swansea. Z drugiej - jeżeli było to prawdą, z pewnością nie było lekko opierać się zachciankom skłaniającym się ku zachowaniom graniczącymi z samobójczymi. Czujne wejrzenie Davies przez kilka krótkich sekund wwiercało się w wyraz twarzy Krukona, po czym dziewczyna zdecydowała się usiąść na piasku przy studni, opierając się o nią plecami. Jako, że nie czuła się na siłach, aby dalej wymieniać spojrzenia, kiedy już wchodzili na grząski grunt prywatnych sekretów, wybrała miejsce z dala od chłopaka. Może nie aż po drugiej stronie studni, ale jednak dzielił ich słuszny dystans. - Nie jest, jeżeli wie się, co się robi. - ucięła pospiesznie, nie patrząc ani na Elijaha, ani na nikogo innego. Wbiła wzrok w niebo, nawet, jeżeli w tej chwili jego błękit nadal był dosyć oślepiający i wymagał mrużenia powiek. Jeżeli chodziło o teorię, na temat animagii, animagów i całej strony technicznej przedsięwzięcia, była już nie lada specjalistką. Być może w dziale zakazanym została jeszcze jakaś literatura, której nie udało jej się dostać w łapki, jednak przy jej poziomie wiedzy nie czuła, aby potrzebowała czegoś więcej. - Chciałabym, żebyś przybliżał mi zasady i działanie transmutacji. Głównie na przykładzie metamorfomagii, bo również jest bezróżdżkowa i wymaga wyłącznie dwóch rzeczy - mocy magicznej i wyobraźni. - przeszła do swojej prośby bez dłuższego ociągania się, tym razem zamykając oczy, dając myślom i słowom w miarę swobodnie płynąć. Przedstawiła swoje stanowisko odnośnie podobieństw obu dziedzin i oczekiwała na odpowiedź. W czasie tej ciszy, każda sekunda niewyobrażalnie się jej dłużyła. Jakiego odzewu mogła się spodziewać?
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Poczerwieniały na twarzy, popatrzył na nią w milczeniu, mimo wszystko nie śmiejąc się z żartu z tiarą w roli głównej. To nie było zabawne – nie dla niego; wielu ludzi mówiło o podobnych skłonnościach z dumą, jakby było to nie tylko coś dobrego, ale i czyniło ich osobowość bardziej interesującą. „Jestem wielbicielem mocnych wrażeń”, „lubię poczuć dreszczyk emocji”, „nie potrafię długo usiedzieć w miejscu”... Swansea postrzegał to raczej jako „to szaleństwo i dobrze o tym wiem, ale mimo to nie potrafię się powstrzymać”. Nie cieszyło go to, że nie potrafił oprzeć się niebezpieczeństwu i nie chwalił się tym nikomu; jak dotąd przyniosło mu to same problemy, a jego siostrze dołożyło zmartwień, których i bez tego przysporzył jej ostatnio więcej niż by sobie tego życzył. Pokręcił nieznacznie głową, wyrażając, że nie zgadza się z tym, że miałby pasować do Gryffindoru. Jak na Gryfona, prześladowało go zbyt wiele wyrzutów sumienia. – A Ty wiesz? – zapytał bez cienia kpiny w głosie. Nie podważał ani jej umiejętności, ani uporu, choć niewątpliwie chciał zwrócić jej uwagę na wagę problemu i powagę całej sytuacji. Animagia to nie były żarty, choć – trzeba jej to przyznać – Moe nie wyglądała jakby bawiło ją to w jakimkolwiek stopniu. Wręcz przeciwnie, mimo licznych wcześniej kpin, teraz pozostawała poważna. Z westchnieniem oparł się pośladkami o kamienny brzeg studni, ani myśląc zmniejszać dystans jaki sama narzuciła. Miał ochotę skrzyżować ręce na piersi, ale z oczywistych przyczyn nie mógł tego zrobić, przesunął więc dłonią po mokrych od potu kosmykach włosów. Był wyczerpany i czuł się nieco... dziwnie, ale chciał zebrać myśli. Chwilę trawił jej słowa, nie będąc pewnym czy aby się nie przesłyszał, a potem skinął głową, choć ta chyba tego nie widziała. – Jesteś pewna, że wiesz kogo o to prosisz? – zapytał i po chwili zdał sobie sprawę z tego, że zabrzmiał jakby zadzierał właśnie nosa. Odchrząknął, zmieszany – To znaczy... nie znasz mnie chyba, to odważne zakładać, że umiem cokolwiek poza wyczarowaniem sobie kamuflażu na bliznę i fajnej fryzury. Kiedy tak o tym pomyślał, zdał sobie sprawę z tego, że ostatnio mocno zaniedbał naukę transmutacji. Jeszcze pod koniec zimowego semestru przykładał do tego dużą wagę, a potem... potem na dwa miesiące stracił metamorfomagię i (może trochę w ramach protestu?) zajął się quidditchem, który zupełnie go pochłonął. Pomoc Moe mogła być dobrym pretekstem do powrotu do pełnej formy. Nim jednak jej odpowiedział, kaszlnął kilka razy i bynajmniej nie dlatego, że chciał pozbyć się chrypki. – Dziwnie się czuję i to chyba nie przez rękę... – zerknął na Gryfonkę z niepokojem, a chwilę potem usłyszał kobiecy głos dobiegający z boku, blisko niego. Drgnął, nieco wystraszony i popatrzył na ciemnoskórą dziewczynę, która wskazywała na wiadro. – Moe, czy na pewno można korzystać z tej studni? Wygląda na poruszoną i chyba nie mówi po angielsku. Widziałaś tę klatkę na środku wioski? Jak zamkną mnie w niej za naruszenie jakiegoś świętego miejsca czy cholera wie co, to nie ręczę za siebie...
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Znała mnóstwo typów odwagi, zwykle rozróżniała ją od lekkomyślności i ryzykanctwa i nie była jej obca chociażby opcja heroiczna, czy zadufana. Każda jedna miała swoich wyznawców, potrafiła się objawiać w zaskakujących formach, wykrzesywać z ludzi więcej, niż sami po sobie by się spodziewali, ale i potrafiła nieść ze sobą potężne konsekwencje. Moe, nawet, jako osoba, dla której adrenalina była jedną ze składowych jej własnej tożsamości, była zdolna do tego, aby zrozumieć, jak groźną przypadłością pochwalił się właśnie Swansea. W momencie, w którym pragniesz tylko i wyłącznie coraz bardziej ekscytujących, niebezpiecznych i porywających wrażeń, odwaga nie ma już znaczenia. Nie liczy się własna opinia na temat wyzwania, nie liczy się wielkość podejmowanego ryzyka, o ile w ogóle je dostrzegasz. Po prostu idziesz, choćby w ogień, aby tylko ponownie poczuć przyspieszone bicie serca. Aby na nowo poczuć, że żyjesz. - Tu nie chodzi o puchaty ogonek i kocie uszka. Odrobiłam lekcję. To dla mnie ważne. - nie kłamała w żadnym wypowiadanym słowie, jednocześnie zachowując pełną powagę i ton, który, jak na szesnastolatkę, był wyjątkowo wiarygodny i przekonujący. Animagia nie była dla niej zabawą, chwilową zachcianką, czy pomysłem, na który wpadła przed chwilą i przez jakiś czas miał być palący, a potem ostygnąć i odejść w niepamięć, ustępując miejsca innej odrealnionej idei. Przygotowywała się, miała za sobą kilka książek o tej tematyce, dotykających zarówno zagadnienia z perspektywy osiągania przemiany, wpływu zwierzęcych instynktów na czarodzieja pod postacią zwierzęcia oraz po powrocie do ludzkiej formy, czy chociażby genezy i pierwszych przypadków animagów. Nigdy nie był to dla niej głupi żart, a kiedy zorientowała się, że nie mogła liczyć na pomoc własnej różdżki, w przypadku różnych zagrożeń, ta animalna forma mogłaby być niekiedy jedynym jej rozwiązaniem - czynnikiem, który w kryzysie rozstrzygnąłby kwestię życia i śmierci. - Nie wiem. Wydawało mi się to zbyt oczywiste. Ale jeżeli się pomyliłam... - złapał ją, nie miała pojęcia, jak zareagować i co dalej począć ze sobą. Niemalże go nie znała, a już na pewno nie miała pojęcia, jak szło mu w szkole i czym się najchętniej zajmował. Być może sama kwestia genów metamorfomaga przewróciła jej w głowie i na widok pierwszego światełka nadziei niepotrzebnie się wygłupiła? Czy czekało ją poniesienie konsekwencji związanych z wygadaniem się na temat niezgodnych z prawem planów? Opuściła głowę, wbijając posępne spojrzenie w złote kryształki pod stopami. - Chyba faktycznie źle się czujesz, skoro oczekujesz komunikatywnej angielszczyzny od studni. - stwierdziła niecierpliwie, po czym podniosła się i obejrzała w stronę Elijaha. Jakaś Enejka zbliżyła się do niego i ze zmartwieniem mu się przyglądała. Korzystanie ze studni z pewnością nie było zakazane. Po prostu zdarzały się przypadki, gdy woda płatała figle spragnionym, pozbawionym sekretu podróżnym. Co tym razem los przyszykował dla Swansea? W gestach czarnoskórej dziewczyny była gorączkowość, ale z pewnością nie miała wobec nich złych zamiarów, może nawet nie miała pretensji. Kara klatka? Tego raczej dla nich nie szykowała.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Zawiesił na niej spojrzenie, analizując to co właśnie powiedziała. Brzmiało szczerze i właściwie nawet przez moment nie posądzał jej o kłamstwo; bo i dlaczego miałaby to robić? Jaki miała mieć cel w okłamywaniu nowo poznanego chłopaka co do swoich animagicznych planów? Chciała żeby doniósł na nią bezpodstawnie? A może był to test jego lojalności? Cóż, była od niego młodsza, ale coś podpowiadało mu, że nie była niedojrzała... takie zachowanie zupełnie mu więc do niej nie pasowało, co oznaczało, że była z nim szczera. I po prawdzie w ogóle tego nie rozumiał. Tej potrzeby, aby stać się kimś innym. To paradoksalne, prawda? Jako metamorfomag, powinien pojąć to szybciej i lepiej niż ktokolwiek inny, a on tymczasem zastanawiał się jak to możliwe, że tak młoda dziewczyna żyjąca w stosunkowo bezpiecznych czasach może chcieć podjąć się takiej niebezpiecznej i w dodatku zupełnie nielegalnej próby. A jednak – nie mieściło mu się to w głowie. Najzabawniejsze było zaś to, że postrzegał to nie jako wadę, a zaletę całego przedsięwzięcia. Zaintrygowała go, a zaintrygowany Swansea nie potrafił się zatrzymać dopóki nie osiągnie swojego celu – w tym przypadku było to zaspokojenie ciekawości odnośnie do jej motywów, ale i sprawdzenie się w roli... no właśnie, kogo? Nauczyciela? Nie chciał być nauczycielem. Korepetytora? Brzmiało jakby miał za nią odrabiać pracę domową. Mentora? Nigdy w życiu. Samo to, że nie potrafił nazwać roli, jaką miałby odegrać w jej życiu, sprawiało, że odczuwał ekscytację. – Nie! – zareagował dość gwałtownie, zwłaszcza jak na siebie. Zmarszczył brwi, dziwiąc się własnej reakcji. Aż tak mu na tym zależało? Od kiedy? Poznał ją przecież dopiero dzisiaj. – To znaczy... nie, w porządku. Miałem Wybitny z transmutacji, jeśli można to uznać za wyznacznik czegokolwiek, po prostu... – zawiesił się, oblizując spierzchnięte wargi. Na języku poczuł sól i nieprzyjemny smak wszędobylskiego kurzu. Odchrząknął. – Spróbujmy. Nie wiem co z tego wyjdzie, nie mam pojęcia o animagii, ale mam pojęcie o transmutacji, więc... tak... zresztą i tak mam u Ciebie dług wdzięczności. A jeśli nie wyjdzie, przynajmniej będziesz dobrze przygotowana na owutemy, czy coś. Plątał się w zeznaniach jak uczeń postawiony przed tablicą. Z jednej strony nie był pewien czy powinien podejmować się tak odpowiedzialnego zadania, z drugiej zaś, wiedziony ciekawością, nie potrafił zmusić się do odmowy. Wakacje się kończyły, przed nim była wizja nudnawego semestru, a propozycja dziewczyny mogła stanowić ciekawe urozmaicenie. Zupełnie zignorował uwagę o gadającej studni, bo Enejka gestykulowała coraz szybciej i intensywniej aż w końcu, wyraźnie sfrustrowana, westchnęła i sięgnęła do przewieszonej przez ramię torby, z której wyjęła fiolkę wypełnioną eliksirem. Wyciągnęła ją ku Krukonowi, wyraźnie chcąc, by ten ją wziął, a kiedy chwycił ją w palce, gestem pokazała mu, by wypił jej zawartość. Chłopak zmarszczył brwi i przyjrzał się fiolce pod słońce, a potem kaszlnął kilkukrotnie. Czuł się coraz słabiej i może kobieta znała tego przyczynę? – Albo chcą mnie otruć, albo uratować. Co ja im niby takiego zrobiłem? – zerknął na Moe, choć nie spodziewał się odpowiedzi. Enejka nie odchodziła, a wręcz przeciwnie, stała tuż przy nim i patrzyła na niego bardzo wymownie – Jak to wypiję i coś będzie nie tak to pójdziesz po uzdrowiciela?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Cisza, jak nic innego, potrafiła budować napięcie. Wyczekiwanie Moe na odpowiedź Swansea wyżerało z każdą sekundą zarówno jej cierpliwość, jak i umiejętność zdroworozsądkowego myślenia. Co Elijah sobie myślał, gdy na jego twarzy dominował jeden, acz trudny do zidentyfikowania wyraz? Czy powinna się już liczyć z konsekwencjami swojego wyznania? Dlaczego każda sekunda przed usłyszeniem odzewu musiała trwać tak potwornie długo? I dlaczego tym, co finalnie zakończyło ciszę był niemalże krzyk? - Mam jedną uwagę. - odezwała się po wysłuchaniu słów Krukona, zupełnie się do nich nie odnosząc. Oceny może i były jakimś wyznacznikiem, owutemy może i były jakimś odległym celem. Teraz jednak to wszystko nie miało znaczenia. Choć po zrywie Swansea prawie podskoczyła z szoku, entuzjazm związany z jego zgodą już teraz brał górę nad trzeźwością jej umysłu, w którym powstawały już pierwsze pomysły na niecodzienną formę korepetycji. - Dotykamy tylko teorii. Do animagii nie potrzebuję zaklęć, a zrozumienia. - jej stanowczość była zdecydowanie zbyt szorstka, aby w rezygnowaniu z różdżek chodziło wyłącznie o animagię jako taką. W każdej sytuacji praktyka ukazywała nowe perspektywy i pozwalała na łatwiejsze przedstawienie sobie całego zjawiska w głowie. Doskonale o tym wiedziała, a mimo to wolała przestrzec chłopaka, że pełnego potencjału połączenia teorii z czarowaniem nie będzie im dane wykorzystać. I to nie przez jej własne widzimisię, jednak Krukon nie wiedział o tym i wcale nie musiał, nawet, jeżeli liczyła się z jego pytaniami o zasadność takiego podejścia. Skoro Elijah znał jeden sekret, jeden więcej nie powinien zrobić mu krzywdy. A podczas nauki prędzej, czy później, wszystko i tak wyszłoby na jaw. - Pij, już gorzej i tak nie będziesz wyglądał. - odparła półżartem, przyglądając się uważne chłopakowi, któremu zdecydowanie się w ostatnich chwilach pobladło i jakoś zmizerniało. Aż zaczęła się martwić o to, czy ta studnia nie postanowiła przekornie wytoczyć sobie całej wody ze swojego podbierającego wodne zasoby oprawcy, co nie brzmiało szczególnie pocieszająco. Na swoje nieschnące ciuchy nawet nie miała czasu nie tylko spojrzeć, ale i w ogóle poczuć tej niedogodności. - Z tą ręką to i tak musimy znaleźć Ci kogoś znającego się na rzeczy. Jedna przypadłość w tę, czy w tę nic tutaj nie zmieni. - odezwała się po przyjrzeniu się Krukonowi, jednocześnie coraz bardziej martwiąc się o jego podupadający stan zdrowia. Złamanie raczej nie miało zamiaru poskładać się własnymi siłami, a i samych sił, choć tym razem tych Elijaha, zapewne zaczynało już powoli brakować. Nie zważając już na dalszą część dyskusji o jej priorytetach, jeżeli chodziło o czarowanie, postanowiła przede wszystkim wziąć sobie za cel doprowadzenie chłopaka do kogoś, kto łaskawie sprowadziłby go z powrotem pośród żywych, zdrowych i godziwie zrośniętych
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Po raz kolejny miał ochotę wymownie skrzyżować ramiona, co w obecnym stanie było absolutnie niemożliwe. Coraz bardziej sfrustrowany swoją chwilową niepełnosprawnością, a także wiążącym się z nią bólem, westchnął głęboko i ostentacyjnie. Nie podobało mu się to wtrącenie, zdawało mu się, że z uwagami powinna jednak poczekać do końca choćby jednej lekcji... ale wysłuchał jej mimo swojego nieznacznego niezadowolenia, a z każdym kolejny słowem jakie opuszczało jej usta unosił brew coraz wyżej. – Moe – przekrzywił głowę, zastanawiając się w jakie słowa ma ubrać swoje myśli – postawiłaś się w pozycji ucznia, a teraz chcesz dyktować warunki? – był zdziwiony, zaskoczony i niezmiennie zaintrygowany. Nie rozumiał co stało za jej decyzją, a wrodzona ciekawość sprawiała, że czuł, iż teraz musi się tego dowiedzieć. – Jeszcze do tego wrócimy, ale nie wydaje mi się żebyś miała rację. Mogę wziąć to pod uwagę i na spokojnie przemyśleć w jaki sposób miałoby to wyglądać, ale nie obiecuję, że sama teoria wystarczy. Zakończył zdanie w dość stanowczy sposób, dając tym samym do zrozumienia, że choć zgodził się jej pomóc i miał wobec niej dług wdzięczności, nie godził się na to, żeby dziewczyna całkiem przejęła ster. W gruncie rzeczy to on miał ją czegoś nauczyć i sam powinien dojść do tego, jaki sposób będzie najskuteczniejszy. Niechętnie przyznał jej rację w kwestii eliksirów. Rzeczywiście gorzej już być nie mogło, a on z minuty na minutę czuł się coraz gorzej. Może studnia, a raczej woda z niej pochodząca, była czymś skażona, a miejscowa dziewczyna rzeczywiście o tym wiedziała? To miało sens, bo przecież jego towarzyszka nie wypiła ani łyka – została nią po prostu oblana. Swansea skrzywił się, odkorkował fiolkę i gwałtownym ruchem wykluczającym zawahanie wlał jej zawartość do ust. To samo zrobił z drugą, a potem popatrzył na Enejkę pytająco. Wyglądała na zadowoloną... chyba. On sam nie był zbyt szczęśliwy, eliksiry były absolutnie paskudne. Z drugiej strony nie poczuł się po nich gorzej, więc chyba nie było źle... pod warunkiem, że nie była to trucizna działająca z opóźnieniem. Nie chciał jednak o tym myśleć, nie było już odwrotu. – Wystarczy mi Jeremy Dunbar – powiedział z pewnością w głosie – Jerry zdecydowanie wie co robi. Idziemy do tego obozowiska? – wyprostował się, gotów ruszyć w drogę. Trudno było powiedzieć czy po tym małym postoju czuł się lepiej, czy może jeszcze gorzej – zdecydowanie łatwiej było stwierdzić, że i wtedy, i teraz, czuł się jak wrak człowieka.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Stan Swansea przedstawiał się z minuty na minutę coraz poważniej. Już samo złamanie nie powinno dłużej czekać na leczenie, a przecież w międzyczasie pojawiło się jakieś nowe cholerstwo, wyglądające na równie wyniszczające i groźne. - Ty tu jesteś szefem. - wzruszyła ramionami, jednak mówiła to z uśmiechem na twarzy. Zdawała sobie sprawę, że już taką reakcję mogłaby uznać za przychylną i łagodną. Wiedziała również, że Elijah weźmie jej uwagę do siebie, a jak zacznie mu ona przeszkadzać, to zapyta, z czego wynika i czy jego sposoby nie będą bardziej odpowiednie. Być może nawet będzie forsował metody, jakie sam przyjmie. Prędzej, czy później, czekało go poznanie swoistej wiedzy tajemnej na temat Davies i jej czarowania. Która to wiedza powoli przestawała być nieznaną dolegliwością, przynajmniej wśród przyjaciół dziewczyny. - A zatem pora, aby Dunbar uratował Ci skórę. - zarządziła, zbliżając się do Krukona, jednocześnie rozważając, dlaczego nie przyszedł mu do głowy tutejszy szaman w pierwszej kolejności. Problemy z zaufaniem? Uraz w stosunku do tubylców i tutejszej magii? A może po prostu wierzył w Gryfona i, oprócz (być może względnie) fachowej pomocy potrzebował też jego wsparcia jako bliskiego przyjaciela? Nie chcąc wnikać w temat i poniekąd obawiając się zaślepionego bólem bajdurzenia, pomogła chłopakowi wstać, łapiąc go pod zdrowe ramię i powoli, ale rytmicznie poprowadziła go w kierunku namiotu.
Zakup dumbadera - czy ktoś mógłby się spodziewać, że czymś takim zakończy się wędrówka w trzewia Camelotu studentki Hogwartu? Zwierzę było nieco niespokojne, być może wyczuwało jeszcze zapach siarki i spalenizny, którego trochę musiało zostać na ubraniu Mulan po spotkaniu z diabelskim widmem czy czymkolwiek było to coś, co zabrało ją do Afryki. A może był to tylko nieco bardziej wyszukany świstoklik, z paroma dodatkowymi wizualnymi oraz zapachowymi efektami? Odpowiedzi na te pytania Gryfonka przy studni zapewne znaleźć nie mogła - znalazła tam jednak paru czarodziejów w strojach brytyjskiego Ministerstwa Magii, w wyraźnie rozgorączkowany sposób rozpytujących tubylców o właśnie nią.
Wolne żarty
- Chyba sobie panna żartuje, Huang - westchnął czarodziej obdarzony potężnymi, rudymi bokobrodami i czarnym melonikiem, spod którego z cichym szumem non stop uwalniało się zimne powietrze, ochładzając i tak czerwoną twarz mężczyzny - Jak niby chcesz zabrać... to coś? - spytał, wskazując na dumbadera przeżuwającego właśnie jakąś ostałą się pod studnią, wyschniętą roślinę. - Ekhm... i chyba nie chce pani trzymać tego imponującego okazu w dormitorium, prawda? - doszedł do uszu Mulan znajomy głos. Na placyk wszedł jeden z hogwarckich profesorów, Howard Forester, który najwyraźniej został poproszony o wzięcie udziału w poszukiwaniach dziewczyny. Nic dziwnego - szkoła była w końcu odpowiedzialna za swoich uczniów i studentów, szczególnie jeśli ci lądowali na największej pustyni świata.
Wszelkie pytania i zażalenia należy kierować do @Darren Shaw
______________________
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Nie planowała kompletnie wypadu na Saharę. Kto by się spodziewał, że wypad do Camelotu okaże się obfitować w dodatkową wycieczkę Last Minute? Problemem było tylko to, że przez długi czas w ogóle nie miała pojęcia, co do tego, gdzie w ogóle przebywała. Dopiero po spacerze przez pustynię udało jej się dotrzeć do oazy, a w niej kupić coś do picia, aby jednak nawodnić organizm po pustynnej tułaczce oraz... zakupić przy okazji dumbadera. Tak. Tego dumbadera, którego aktualnie prowadziła za uzdę w kierunku rozgorączkowanych urzędników Ministerstwa. Zwierzę było niespokojne, ale Huang raczej daleko było do nerwowości i liczyła na to, że jej nastrój udzieli się zwierzęciu, które starała się również jakoś przekona do siebie przysmakami. A jakby tego było mało to jeszcze w przewiązanej przez jej tułów bluzie znajdowało się małe i wymizerowane onyo. Się znalazła Matka Teresa dla zwierzaków. Doktor Dolittle tej pustyni. - Niby czemu, panieee...? - odpowiedziała na pytanie mężczyzny, nieznacznie przedłużając ostatnią sylabę, nie mogąc dopasować do niego żadnego nazwiska. Jak dla niej obecność zwierzęcia nie była niczym skomplikowanym. Najzwyczajniej w świecie spojrzała na swojego wierzchowca, który zajmował się przeżuwaniem jakiegoś pustynnego zielska i z czułością pogłaskała go po szyi. - Macie odpowiednie procedury celne, no nie? Jakoś załatwimy te wszystkie formalności - odparła jakby to była naprawdę najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. W końcu co jakiś czas dochodziło do transportowania magicznych zwierząt na tereny różnego rodzaju rezerwatów i innych. Wszystko było kwestią organizacji i właściwej papierologii. Słysząc znajomy głos, niemal od razu uśmiechnęła się i odwróciła w stronę mężczyzny. Akurat jego się tutaj nie spodziewała. Niemniej z pewnością widok nauczyciela poprawił jej nieco humor i dawał nadzieję na pozytywne rozwiązanie konfliktu. - Profesor Forester! - wyrwało jej się może nieco zbyt entuzjastycznie, czym nieco przestraszyła spokojnie stojącego obok dumbadera. Ściągnęła nieco uzdę, starając się zapanować nad zwierzęciem i uspokoić je szybko. - Siad, bećka. - rzuciła jeszcze, klepiąc zwierzę pieszczotliwie po pysku. - W dormitorium się raczej nie odnajdzie, ale za to do rodzinnego domu będzie jak znalazł. Dolina Godryka może i była chłodniejsza od Sahary, ale tacy miłośnicy zwierząt jak Huangowie z pewnością ogarną coś, żeby móc spokojnie trzymać dumbadera w ogrodzie. Z nich to zaradna rodzina jednak była.
- Jakoś załatwimy? JAKOŚ ZAŁATWIMY? - zaskrzeczał czarodziej, który rozpoczął rozmowę z Mulan. Czapka ochładzająca jego rozgrzaną czaszkę zaświszczała jeszcze głośniej, wytwarzając tak silny wiatr, że rude bokobrody czarodzieja wykrzywiły się aż w kierunku piasku pustyni. Kiedy mężczyzna wyrzucił ręce do góry i zaczął przeklinać swój marny los w kierunku kolegów z Ministerstwa, obowiązek konwersacji z Mulan przejął profesor Forester. - Chodź na chwilę na stronę, proszę - powiedział do niej z wymuszonym przez palący żar uśmiechem.
Zaświadczenie A38
- Panno Huang - zaczął profesor, wyciągając z kieszeni chusteczkę i ocierając nią czoło - Sprawa wygląda następująco - nie jesteśmy już na wakacjach, więc wszelkie duże transakcje muszą być zatwierdzone nie tylko przez nasze, ale też tutejsze ministerstwo - westchnął. Prawie cały dzień spędzony na poszukiwaniach podopiecznej uganiającej się po pustyni za wielbłądami musiał wywrzeć na nim dość spory wpływ, nawet jeśli Mulan zachowywała się jak nowo narodzona. Uroki młodości. - Dumbader... nie wierzę, Gryfoni nawet po tylu latach wciąż potrafią zaskoczyć - powiedział do dziewczyny, wskazując podbródkiem na rudego czarodzieja idącego teraz do Huang ze stertą papierów - Jeśli chce pani zatrzymać zwierzę, to czeka panią teraz nieco formalności. Popilnuję pani... em... kolegi - westchnął Howard, sięgając do uzdy dumbadera i zostawiając Mulan na pastwę biurokracji.
Aby móc zatrzymać dumbadera, rzuć dwoma kostkami k6. Pierwsza odpowiada za pozwolenia, druga - za opłaty celne. Pierwsza kość k6 - wynik pomnóż razy dwa tygodnie. Po takim czasie możesz zgłosić się po wpis dumbadera do kuferka. Druga kość k6 - wynik pomnóż razy 40 galeonów. Tyle dodatkowych monet kosztować cię będzie transport oraz opłaty związane z dumbaderem.
Dodatkowe informacje
• @Mulan Huang • W kolejnym poście możesz dać już z/t
Wszelkie pytania i zażalenia należy kierować do @Darren Shaw
______________________
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Być może to te chińskie geny sprawiały, że w tej sytuacji Mulan była spokojna niczym całe stado mnichów tybetańskich na tafli gładkiego jak stół jeziora, którego nawet lekka bryza nie zmąciła. Nie widziała żadnego sensu w tym, aby tak się denerwować przez zwykłe papiery, które można było przecież załatwić jeśli tylko się tego chciało. Przez chwilę wpatrywała się w pracownika Ministerstwa, nie bardzo wiedząc jak powinna zareagować i posyłając Howardowi spojrzeniem nieme pytanie 'czy z nim na pewno wszystko w porządku?' Dopiero, gdy usłyszała pytanie nauczyciela, skinęła mu głową, chcąc wysłuchać co miał jej do powiedzenia. - Jasne, rozumiem - przytaknęła, bo zdawała sobie sprawę, że to nie takie hop siup i czeka ją wypełnianie stosownej papierologii. Niemniej wszystko dało się załatwić, prawda? Na jej ustach pojawił się jedynie dobroduszny uśmiech, gdy Howard stwierdził, że Gryfoni wciąż nie przestali go zadziwiać. To się pewnie jeszcze zdziwi, bo Huang nie osiągnęła jeszcze maksymalnego poziomu swojego chaosu. Wciąż spokojna i uśmiechnięta, podała wodze wielbłąda profesorowi, dziękując mu uprzejmie za opiekę nad dumbaderem i podchodząc do jednego z wysłanników Ministerstwa. Nawet nie podejrzewała ile jeszcze galeonów będzie ją to wszystko kosztowało...