Samotny namiot stojący na obrzeżach wioski zawsze wzbudza zainteresowanie gości przebywających wśród ludu Eneji, podobnie jak sam jego mieszkaniec. Niski, przerażająco chudy mężczyzna z wymalowanymi tajemniczymi symbolami na twarzy i ciele jest jedną z najbardziej szanowanych osób w całej wiosce. Wędruje jedynie samotnie, czasami wracając dopiero po kilku tygodniach, z nikim nie rozmawia, a jego prawdziwe imię pozostaje tajemnicą, przez co utarło się, by nazywać go po prostu Mkongwe. Wśród ludu krążą rozmaite legendy o jego pochodzeniu; znają go bowiem wszyscy. Nawet najstarsi wśród ludu przyznają, że mężczyzna towarzyszył im od dzieciństwa, podobnie jak ich ojcom i dziadkom. Najpopularniejsza opowieść sięga do życia Ntlekele, dla której mężczyzna miał być ojcem i który dla odkupienia winy córki od wieków pomaga mieszkańcom ocalonej wioski, lecząc każdą chorobę, która ich dosięga. Podobno Mkongwe potrafi uzdrowić nawet skrzywdzoną duszę - wszyscy, którzy kiedykolwiek z nim obcowali przysięgają, że przed niemożliwie błękitnymi oczami mężczyzny nie ukryje się najgłębiej schowana natura człowieka. Dlatego też stary uzdrowiciel nie wszystkim pomaga, odrzucając tych, których serca nie są czyste. Trzeba więc uważać, z czym się do niego przychodzi.
Tu można wyleczyć się z niemal każdej choroby i urazu, jednak jedynie raz podczas wakacji. Nawet jeśli z kostki w odwiedzonej lokacji wyniknie konieczność napisania sesji w szpitalu lub wspomnienia efektów w kilku wątkach, wystarczy jedna wizyta w tym miejscu, by się tego pozbyć. Jednym z podstawowych składników leczniczych jest tu krew dumbaderów, zakażenia krwi mogą być odsysane za pomocą gałęzi Shida, a Mbaya Mbu wypalane są bez znieczulenia. Należy też pamiętać, że Mkongwe nigdy się nie odzywa, a obrażenie go jest obrazą całego ludu.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
/ wykorzystuję swój limit uzdrawiania na wyleczenie się choroby nabytej przy studni (lipiec) /
Został tutaj przyniesiony, bowiem nie dał rady iść o własnych siłach. Było mu obojętne czy go tutaj lewitowano czy przytaszczono niczym worek ziemniaków. Majaczył coś, zmieniał kolory, zwijał się z bliżej niezidentyfikowanego bólu, ledwo otwierał oczy. Wydawało mu się, że choroba o trudnej nazwie dotknęła go ze zdwojoną siłą - nie tylko z faktu, że przenosząc się na Saharę czuł się już nie najlepiej, ale również w wyniku lekceważącego podejścia do legend krążących wokół wysuszonej studni. Nie uwierzył, nie poddał się wspomnianym wymaganiom, a i dał się skusić na chłodną, soczystą wodę. W chwili obecnej miał ochotę wyrwać sobie przełyk i żołądek, żałując, że kiedykolwiek napił się jakiejkolwiek wody. Spędził tu kilka dni, a gdy był już bardziej przytomny, dopadły go wyrzuty sumienia. Nie lubił tego cichego głosiku, ale jednak obecność wstydu czy wyrzutów udowadniały, że reaguje jeszcze w zdrowy sposób. Być może to zasługa tajemniczego i milczącego uzdrowiciela. Czuł przed nim respekt mimo, że ten tylko patrzył. Malunki na jego twarzy budziły grozę, a wzrok wydawał się przenikać przez duszę. Tak, czuł wyrzuty sumienia i stwierdził, że gdyby jego ktoś tak zlekceważył, z przyjemnością odpłaciłby się równie dotkliwie. Nie dziwił się więc magii unoszącej się przy studni, że tak go potruła. Niełatwo było przełknąć gorycz porażki i przyznanie się przed sobą do winy. Czuł się ociężały, wyczerpany psychicznie poprzez uświadomienie sobie, że popełnił rażący błąd. Obraził studnię, a więc się na nim zemściła. Nie próbował rozmawiać z uzdrowicielem pomny tego, że on nigdy się nie odzywa. Leżał w milczeniu i zgadzał się na wypicie każdego eliksiru mimo ich okropnego smaku. Miał już doświadczenie w zażywaniu paskudnych mieszanek leczniczych jak i w umieraniu. Nic nie mógł poradzić na ciągłe wrażenie oceniania. Kątem oka śledził ruchy uzdrowiciela. Jeśli faktycznie jest w stanie wyczuć ludzi o złym sercu... to czemu trzyma Finna przy życiu? Przecież zepsuł się, zapragnął tego, czego pragnąć nie wolno... a może nie jest aż tak zniszczony jakby się wydawało? Milczące dni dobrze mu zrobiły. Gdy stał już o własnych siłach - zdrowy, czysty i nieskażony - doszło do momentu, kiedy stał naprzeciwko niskiego mężczyzny i zastanawiał się co zrobić. Dziękowanie słowami wydawało mu się nieszczere zważywszy, że nie wymienili ze sobą ani jednego - za to wiele gestów i spojrzeń. Zmarszczył brwi i powoli ukłonił się przed uzdrowicielem, popatrzył w tajemniczą i dziwną toń jego małych oczu i skinął głową w podziękowaniu. Ten odwzajemnił gest. To znaczy, że docenił. Wychodząc stąd obiecał sobie, że przez następny miesiąc wakacji wszystkie tutejsze legendy będzie brać całkowicie poważnie. Przejechał się na jednej solidnie, a nie chciał zadzierać z pradawną magią. Chyba dzięki temu postanowieniu uzdrowiciel mu pomógł. To było coś niezwykłego.
Szlag by trafił tę studnię. Jego sekret musiał być chyba za słaby, skoro pokarała go taką chorobą. Nie będzie leżał w namiocie, nie było nawet opcji. Z oddali widział już samotny namiot stojący na obrzeżach wioski, w którym miał odnaleźć uzdrowiciela – jego ostatnią deskę ratunku. Odsunął płachtę i wszedł do środka, a jego oczom ukazał się niezwykle chudy mężczyzna. Na twarzy i ciele miał wymalowane jakieś tajemnicze symbole, przez co Leonel zwątpił czy powinien wierzyć w jego metody. Wyglądało na to, że miał rację. Trafił do jakiegoś szamana-szarlatana. Cholera jasna. Miał złe przeczucia. Mimo wszystko wolał spróbować niż leżeć przez kolejne dni odłogiem. Szkoda mu było urlopu i wakacyjnego wyjazdu na tego rodzaju schorzenia. Wiele jednak słyszał o tym starym medyku i wiedział, że musi być ostrożny, jeśli chce uzyskać jego pomoc. Przede wszystkim nie mógł go w żaden sposób obrazić. Zastanawiał się czy w ogóle powinien się odzywać, ale stwierdził, że musi jakoś przedstawić mu problem, z którym przyszedł. - Miałem kontakt z zarodnikami horklumpów. – Wyjaśnił krótko zdegustowanym tonem, prosząc przy tym nieznajomego o jakikolwiek skuteczny lek na swoje dolegliwości. A właściwie przyszłe dolegliwości, bo póki co czuł się znakomicie. Wierzył jednak tej dziewczynie, którą spotkał przy studni i niespecjalnie chciał się zmagać z tym, co los mu przyniesie. Patrzył więc na mężczyznę błagalnym wzrokiem, a pech chciał, że ten cały czas nad czymś dumał, jakby zastanawiał się czy Fleming w ogóle wart jest ratunku. Nie odezwał się ani słowem, ale wreszcie sięgnął do jakiejś szafeczki i wyciągnął fiolkę z czerwonym płynem. Leonel nie znał się na tutejszej magimedycynie, więc nie miał pojęcia, że to krew dumbaderów. Starzec po prostu postawił przed nim tajemniczą substancję i nawet nie wyjaśnił jak należy jej użyć. Dopiero widząc zaskoczone spojrzenie pacjenta, uzdrowiciel wziął do ręki jakąś szklankę i zademonstrował, że pije coś wyimaginowanego. Fleming zrozumiał ten gest i sam wziął do ręki fiolkę, a jej zawartość już po chwili trafiła do jego przełyku. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale nagle poczuł się niesamowicie, jakby odzyskał wszystkie siły witalne. Nie wiedział czy to wszystko, więc spojrzał jeszcze raz na nieznajomego mężczyznę. Ten tylko skinął głową, przekonując go tym samym, że nie ma już o co się martwić. Leonel ukłonił się więc w ramach wdzięczności, a następnie opuścił namiot. Miał sporo szczęścia, bo gdyby nie ten „szaman” połowę wakacji zmarnowałby, leżąc przykryty kocem. A tak… mógł dalej zwiedzać to pustkowie.
Wykorzystane leczenie
zt.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Po ostatniej, nieudanej próbie pozyskania liścia mandragory od profesora eliksirów, którego napotkała w bramie wioski, budowała się w niej desperacja. Potrzebowała tego jednego, przeklętego składnika, jak wody, co akurat na pustyni było wyjątkowo celnym porównaniem. Kiedy tylko połączyła fakty, że tutejszy medyk musiał posiadać u siebie jakieś zioła, nie zastanawiała się długo. Miała na uwadze, jak bardzo istotną personą był dla wioski długowieczny Mkongwe i trochę już zdążyła o nim usłyszeć. Skoro nie pomagał osobom ze złymi zamiarami, nawet nie liczyła na to, że zwykła prośba mogłaby poskutkować. Przecież przeczytałby z niej wszystko, skoro już Brown zorientował się, że kombinowała. Nie chcąc łamać wszystkich zakazów naraz, pojawiła się gdzieś w okolicy namiotu szamana jeszcze przed zachodem słońca i początkiem swego rodzaju godziny policyjnej, zakazującej uczniom wędrować poza ich obozowisko. Nie zbliżała się jednak do namiotu od wejścia, a już dużo wcześniej maszerowała z kompletnie odwrotnej strony. Zresztą z tej właśnie strony liczyła na wcześniejsze dostrzeżenie jakichkolwiek grządek, gdzie byłyby szanse na napotkanie leczniczych ziół. A mandragory koniec końców były używane w magicznej medycynie, czyż nie? W milczeniu zbliżyła się do upatrzonych roślin, kiedy tylko pojawiły się w jej zasięgu wzroku. Nie dzielił jej od nich żaden płotek, żadne zabezpieczenie, prawdopodobnie również onyo nie zaglądały tu aż tak intensywnie, a przynajmniej taką miała nadzieję. Nie była szczególnie dobra z zielarstwa, ale akurat te liście poznałaby obudzona w środku nocy. Zbyt dużo się ich naoglądała zarówno w te wakacje, jak i pod koniec minionego roku szkolnego. Dziwnie było tak napadać na wioskowego vipa w prawie-biały dzień i to na otwartej przestrzeni jego własnej działki. Nie namyślała się jednak długo, gdy wyciągała z kieszeni maleńki, składany nożyk od ojca i sprawnym ruchem ostrza oddzielała pojedynczy liść od reszty rośliny, aby następnie schować zieloną zdobycz oraz narzędzie zbrodni do kieszeni szortów. Nadszedł czas, aby się stąd zabierać. W podskokach.
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Miała wpaść jedynie na kilka dni, ale spodobało jej się na tyle, że została na kolejne kilka. Nie miała pojęcia, że plemiona żyjące na Saharze mają tyle tajemnic - i że pozwalają na poznawanie ich nieznajomym. Zaliczyła już większość tutejszych atrakcji, zagrała mecz Quidditcha i co prawda miała się zmywać, ale jakoś nie mogła zebrać się do powrotu. Przyzwyczaiła się do temperatury i do tego, że zjedzenie lub napicie się czegokolwiek z lokalnego straganu mogło skończyć się katastrofalnie. Raz nawet straciła swoje własne ciało i zamieniła się wyglądem z Morganą. Lubiła takie dzikie akcje, nic więc dziwnego, że opóźniała swój powrót z pustyni. Był jeden z ostatnich dni całego wyjazdu, kiedy późną porą wracała do swojego tymczasowego namiotu, który wzięła ze sobą. Niby była dorosła i jej nie obowiązywały zasady, bo nawet nie była opiekunem tej całej uroczej gromadki, ale była dość zmęczona i wolała położyć się spać, zanim wpadłaby w pułapkę tubylców i zjadła kolejny pasztecik. Już prawie do niego dotarła, kiedy zobaczyła dość podejrzany chód dziewczyny, która szła przed nią. Było na tyle ciemno, żeby nie rozpoznała w niej swojej siostrzenicy. Podeszła więc wolnym krokiem, przypatrując się jej poczynaniom i prawie zaśmiała się w głos, widząc jej podchody. To co dziewczyna robiła, było bardzo głupie, dlatego postanowiła ją powstrzymać przed tym, jak znajdą ją strażnicy. Wyciągnęła więc różdżkę w razie jakichkolwiek problemów i podeszła do nastolatki, w której w bliższej odległości rozpoznała Moe. - No ładnie, ładnie - mruknęła, podpierając jedną ręką biodro. - Ciesz się, że ja cię znalazłam, a nie Mkongwe. Szybko, zanim ktoś nas zauważy - powiedziała, dalej utrzymując szept, po czym nawet pozwoliła sobie złapać Morganę za ramię i pociągnąć w stronę obozowiska. One sobie pogadają, co i tak będzie lepsze niż kara od tubylców, za takie bezczelne okradanie ich szamana. April doskonale pamiętała jak jej wioska czciła ją, kiedy była ich szamanką i wolała nie wiedzieć, jak wyglądały tutaj kary.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Jej przedsięwzięcie miało być idealnym planem, nawet, jeżeli wymyśliła je na poczekaniu i już nawet podczas swojego wielkiego napadu, raczej improwizowała. Na szczęście znalazła liść, na szczęście nie napotkała żadnych większych przeszkód. Do czasu. - Ja nic... - zaczęła się wykręcać przytłumionym głosem, spodziewając się najgorszego. W końcu nawet, jeżeli nie napotkała po drodze onyo, przed nią mógłby się pojawić chociażby zaniepokojony szaman, albo któryś ze strażników z 45 cm. Okazało się jednak, że los zadecydował o czymś zgoła odmiennym. Chyba nawet obcięty liść w jej kieszeni odetchnął w reakcji na głos, który okazał się głosem April. - To Ty stałaś na obronie w ostatnim meczu? - zagadnęła, kompletnie zmieniając temat i jakby uciekając myślami od tego, co zrobiła. Nie stawiała oporu, gdy ciocia pociągnęła ją za rękę i wydarła w stronę ścieżki prowadzącej do ich turystycznego obozowiska. - Podobno masz uczyć w Hogwarcie. Już teraz postanowiłaś wziąć się za nadzorowanie swoich podopiecznych? - nie miała zamiaru poruszać tematu kradzieży ziółek, wolała zaskoczyć ciocię swoją znajomością plotek i wypytać o rzeczy związane z jej karierą. Cieszyła się, że będzie ją spotykać w szkole. Teraz jenak była na tyle zestresowana całą sytuacją, że plotła i wyprzedzała dialogi zanim te zdążyły się pojawić.
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Można było powiedzieć, że Moe miała szczęście. W końcu nawet, gdyby nie były spokrewnione, to April nie była surowym opiekunem, nauczycielem czy po prostu dorosłym. Miała zdrowe podejście, że młodzi powinni się wyszaleć i nie powinna się wtrącać. Co się stanie, jeżeli ukradnie liść z roślinki? Jeszcze gdyby kradła coś ze straganiku, ale listek? Nikt się raczej nie doliczy braku jednego z nich. Raczej. Ona nie zamierzała się na razie w to wgłębiać - grządki szamana nie były najlepszym miejscem na kłótnie, dyskusje czy opieprzanie kogokolwiek, dlatego wolała wyprowadzić Morganę jak najdalej. Nawet, jeżeli sama łamała w ten sposób wioskowe prawa tubylców. Szły w ciszy, która nie była aż taka niekomfortowa, kiedy Moe postanowiła się odezwać. Trochę wytrącona z własnych myśli April na początku spojrzała na nią zdziwiona, ale pokręciła lekko głową. W sumie udawanie, że ruda po prostu odprowadza uczennicę do namiotu mogło im wyjść na dobre, gdyby przyuważył je ktoś obcy, który mógł powiązać je z nagłym zaginięciem listka. - Niestety, - zaśmiała się lekko - nie skończyło się to dobrze, dla mojej drużyny. Dawno nie latałam na miotle, ostatni raz chyba kiedy byłam na studiach - wróciła wspomnieniem do tamtej pamiętnej nocy, kiedy spadła w środku nocy do Hogwarckiego jeziora. To nie była historia godna opowiadania młodszemu pokoleniu. - Mam uczyć wróżbiarstwa - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie widziała sensu w ukrywaniu tak mało istotnego faktu, który miał się wydać na dniach. W końcu na uczcie ją pewnie przedstawią, a ona sama nie wstydziła się tego, że miała uczyć. Druga część pytania sprawiła, że musiała się zastanowić co tak właściwie ją sprowadziło na pustynię. - W sumie to nie jestem oficjalnym opiekunem. Chciałam zobaczyć co się tutaj dzieje, słyszałam dużo dobrego, chciałam trochę poznać moich przyszłych kolegów. Nie mam piętnastu lat, żeby biegać z uczniami, ale mogę pozwolić na trochę więcej, w końcu nie jestem oficjalnie w pracy - puściła oczko swojej siostrzenicy, chociaż chyba nie było to zbyt widoczne w półmroku, który panował dookoła. Miała nadzieję, że zdążą się oddalić na tyle daleko, żeby nikt nawet nie pomyślał, że mogły być związane z czymkolwiek podejrzanym.
Niestety nie można było powiedzieć, że Moe miała szczęście. Młodą adeptkę praktyk złodziejskich powinien zastanowić fakt, dlaczego namiot Mkongwe - wszak będącego niezwykle szanowaną osobistością - w żaden sposób nie pozostawał strzeżony. Do tego stopnia, że nastolatka bez problemu zdołała zdobyć to, po co przyszła. Nie mogła jednak wiedzieć, że namiot Mkongwe zabezpieczono kilkoma potężnymi zaklęciami, na skutek czego na każdej osobie, która nie została zaproszona, ciążyła klątwa. Im bardziej dziewczyna oddalała się w stronę obozowiska, tym bardziej osłabiona się czuła. Zdecydujcie, co robicie - możecie cofnąć się do uzdrowiciela, licząc się z możliwością kary za kradzież. Możecie także iść dalej, narażając zdrowie @Morgan A. Davies. Decydujcie rozważnie! W odpowiedzi oznaczcie @Ezra T. Clarke
______________________
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Miała nadzieję szybko zapomnieć o swoim niegodziwym uczynku, który od początku usprawiedliwiała sobie niezwłocznością dążenia do własnych ambicji. Nie miała złych zamiarów ani nie przyszło jej do głowy, że ktokolwiek mógłby ucierpieć za sprawą jej nieznacznego występku. Za sprawą desperackiej kradzieży magicznego listka raczej nie zmierzała na drogę kryminalistki i czyhającego na końcu trasy Azkabanu. Coś jednak było nie tak, bo jej głowa nie chciała się oczyścić, a sama Davies poczuła się nagle jakaś dziwnie wyczerpana. Mimo to szła dalej, obozowisko, a zarazem również wygodne łóżko, nie były przecież tak daleko. - Przecież broniłaś świetnie. I byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie ten półgłówek Swansea. - Elijah w tamtym meczu wyjątkowo uwziął się na faulowanie. I to faulowanie swojej przyszłej nauczycielki. W każdym innym niż April przypadku byłoby to podkładanie pustego łba pod gilotynę. Ale jednak udało mu się trafić na tę jedną wyrozumiałą duszyczkę z grona pedagogicznego. - Ja Cię turlam, uwielbiam Twoje herbatki. Będę wróżyła z trzech filiżanek naraz... - skomentowała ze śmiechem, bo akurat napary April były czymś, co dotychczas wspominała chyba najlepiej spośród swoich niewielu wspomnień, gdy miały okazje się spotkać, bądź wpaść w odwiedziny. - Co drugie miejsce jest przeklęte, co drugi posiłek ma magiczne właściwości, co drugie zwierzę chce Cię zabić, a słońce i piasek to cztery piąte wszystkich tutejszych atrakcji. Do tego brakuje wody, a w nocy robale szczypią w tyłek. No i teraz jeszcze te burze. - podsumowała, początkowo dosyć ponuro, jednak cały wydźwięk miało zmienić nadchodzące zdanie. - Najlepsze wakacje. - wyszczerzyła się w niekontrolowanym uśmiechu, jakby wszelkie przykrości, o jakich wspominała przed sekundą były jedynie drobną przeszkodą na drodze do fantastycznych przygód, jakie miała tutaj za sobą. A niekiedy nawet tutejsze warunki były wręcz prowokatorami jej szalonych doświadczeń. Zdążyła to jednocześnie pokochać i znienawidzić. A w związku z nadchodzącym wyjazdem miała mieszane uczucia. Choć teraz, kiedy już miała swoją 'pamiątkę', była zdecydowanie bardziej skłonna wracać do szkoły.
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
W sumie zdziwiła się na widok Moe, tak bezkarnie kradnącej listki z ogródka szamana. Może i wiedziała, co za roślinę podkrada, ale zawsze wszystko mogło być obłożone jakimiś zaklęciami, dookoła mogli stać strażnicy, a z okna mogła wystawać zakamuflowana kusza. Na jej szczęście nic się nie zadziało i dalej żyła bez szwanku, ale starszej czarownicy się to wszystko wydawało odrobinę podejrzane. Dopóki nic się nie działo, nie zamierzała podejrzewać najgorszego - w końcu może nikt się nie spodziewał, że ktoś będzie na tyle odważny (albo głupi), żeby zadzierać ze starszyzną. Cóż, wtedy pojawiają się Gryfoni. Przyszła nauczycielka jednak co chwila zerkała w stronę Moe, gdyby tej miała nagle odpaść ręka czy coś. Niezbadane są wyroki mg szamanów. - No bez przesady, ten młody na obronie był świetny. Ja może miałam kilka okazji i dość prostych piłek. Pałkarze grali fenomenalnie, nawet jeżeli niekiedy faulowali, to tylko gra, zdarza się. - Odpowiedziała Morganie, bo taka była prawda - nie było meczu bez fauli. No i przecież żaden nauczyciel nie powinien być taki stronniczy, żeby obniżać oceny czy zabierać punkty za zwykły element gry. Ile oni mieli lat, dwanaście? Zaśmiała się na wzmiankę o swoich herbatkach. To fakt, miała dość sporą kolekcję, nie wszystkie napary były dostępne dla uczniów, ale jednak znaczna część. - Zawsze możesz wypić trzy filiżanki, a wróżyć z jednej. Jeszcze wyjdzie coś sprzecznego i zepsujesz moją wiarygodność - znowu zachichotała, co było chyba jej cechą szczególną. Cały czas musiała się śmiać, uśmiechać albo chichotać. Jak widziałeś ją smutną lub płaczącą, to musiało się stać coś naprawdę strasznego. - Ej, nie jest tak źle, co to za wakacje bez możliwości zginięcia na latającym dywanie, albo bycia stratowanym przez dumbadery? - odgarnęła włosy, które wpadały jej na twarz i zerknęła w stronę Moe, akurat kiedy ta podsumowała swój monolog, kwitując, że to był jednak udany wyjazd. Kobieta uderzyła ją lekko w ramię, jakby przekomarzając się, po czym przyjrzała się twarzy dziewczyny, która robiła się trochę bledsza. - Dobrze się czujesz? - skierowała swoje słowa w stronę Moe, bo jednak wolała się upewnić, po tej wypowiedzi Gryfonki, w której ta wymieniła conajmniej 4 sposoby, w jakie mogła umrzeć w przeciągu ostatnich kilku tygodni.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Spacer dawał jej w kość, jakby szła co najmniej pod stromą górę, która stawała się z każdym krokiem jeszcze bardziej wymagająca i pochłaniająca jej entuzjazm i energię. Zacisnęła dłoń na kieszeni szortów, w której miała swoją plamę na honorze i sumieniu, bo zbliżała się do momentu, w którym nie byłaby zdolna podążać dalej. Chyba rzeczywiście coś z tym szamanem było nie tak. A może z nią i jej samobójczymi pomysłami? - Wolałabym wywróżyć, co ze mną będzie. - zatrzymała się w miejscu, dosyć płytko i z wysiłkiem oddychając. Spojrzała na April, nie chcąc przekazywać jej wieści, których ta nie chciałaby usłyszeć. Szkoda tylko, że chwilowy postój wcale nie pomagał, a jej walka o tlen stawała się stopniowo coraz bardziej desperacka. - Albo od klątwy za kradzież. - skwitowała wywód cioci na temat zagrożenia życia po chwili ciszy przerywanej łapczywymi wdechami Davies. W chwili kryzysu naszła ją jedna myśl. Ponownie zapewne niezbyt rozsądna. - Myślisz, że to jest związane z czynem, czy obiektem czynu? - w pierwszym wypadku cierpienie czekało na nią niezależnie od tego, co zrobiłaby z liściem i kiedy. W drugim - przyszło jej do głowy, że gdyby ziółko zmieniło właściciela choćby chwilowo, być może urok osłabłby lub minął zupełnie. Gorzej, gdyby przeszedł na profesor Jones. Musiała usiąść, bo, zgodnie z przypuszczeniami April, nie było z nią wszystko w porządku. Właściwie to bardzo niewiele było w porządku. Czuła się wyczerpana, jakby zjedzona od środka. Wyjęła z kieszeni listek i obróciła go w palcach. Niezmiennie uważała, że był wart tych cierpień. Czy do namiotów było jeszcze daleko?
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Dziwne zachowanie Moe dało jej do myślenia - w końcu dziewczyna trenowała Quidditcha, więc musiała mieć w miarę porządną kondycję, a zachowywała się jak gdyby spacer po bułki był dla niej wielkim wyzwaniem. Okej, temperatura na pustyni dawała w kość, raz zimno, raz gorąco, ale Gryfonka miała już sporo czasu na to, żeby się przyzwyczaić do takiego klimatu. O wiele więcej niż April, która radziła sobie w tej chwili całkiem nieźle. Nie chciała się też za bardzo wtrącać, więc nie zareagowała, dopóki nie wydawało jej się to konieczne. Co nastąpiło dość szybko, bo Moe już po krótkim spacerze musiała się zatrzymać. Rudowłosa spojrzała na nią z czymś w stylu troski w oczach, bo to co powiedziała dziewczyna nie brzmiało zbyt miło. Bardziej jak "jest chujowo, ratunku". Podała Moe butelkę wody, którą miała przy sobie, tak jakby miało to w jakikolwiek sposób pomóc, po czym pokręciła głową i odgarnęła włosy z czoła dziewczyny. Mogły się spodziewać, że nie odejdą sobie tak po prostu. A przynajmniej April mogła się spodziewać. Miała doświadczenie z szamaństwem i była już stara, większość ludzi, którzy mają pojęcie o magii chroni swoje cenne rzeczy potężnymi zaklęciami. - Nigdzie nie spotkałam się z podobą magią co na tej pustynii, a mam doświadczenie z magią Afrykańską. Nie mam pojęcia co może chronić to zaklęcie, czy ogródek Szamana, czy jego godność, uderzając w osobę co go znieważyła. - Nie chciała nazywać Morgan złodziejką, nawet jeżeli dziewczyna sama użyła takiego zwrotu. Nie miała też pojęcia jak to wszystko wygląda w tych stronach, dlatego nie skomentowała pytania Moe, zastanawiając się głęboko. Jeżeli wrócą do Mkongwe zapewne Gryfonka zostanie ukarana, a była pewna, że uwięzienie w klatce nie było wszystkim na co było stać tubylców. Westchnęła głośno, po czym złapała się za skroń, próbując skupić się na podjęciu decyzji. - Daj mi ten liść, zobaczymy czy to chociaż trochę pomoże. Jeżeli nie, to nie obchodzi po co Ci to było, wracamy do Uzdrowiciela. I nie ma dyskusji, może znam się na magii leczniczej, ale nie na tyle, żeby podjąć się jakiegokolwiek działania ze starożytną magią - odpowiedziała, po czym zaczekała, aż ta wyjmie z kieszeni swoją zdobycz i zabrała ją z rąk młodszej dziewczyny. Nawet gdyby Moe chciała się bronić, to teraz nie była w stanie. Już po chwili ukradziony liść leżał w jej kieszeni, a April czekała na uderzenie zmęczenia. W końcu najbardziej prawdopodobne było, że czar jest nałożony na skradzioną rzecz.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Usiadła tam, gdzie stała, nie bacząc na to, by podejść chociaż do jakiegoś drzewa i się o nie oprzeć. Środek ścieżki być może nie wydawał się najbardziej kuszącą opcją, ale w pewnym momencie stał się jedyną. Chyba rzeczywiście było ciężko. Czuła na sobie skupione, zmartwione spojrzenie April. Cieszyła się, że trafiła właśnie na nią. Być może w większości sytuacji takie określenie byłoby kompletnie abstrakcyjne, jednak tym razem Jones okazała się potrzebnym głosem rozsądku. - Druga najważniejsza osoba w wiosce, co? - uśmiechnęła się posępnie, opuszczając wzrok i wbijając spojrzenie w swoje tenisówki. Nie czuła się na siłach, by choćby się podnieść do pionu i zaczynała się obawiać, jakie efekty mogłaby taka klątwa nieść ze sobą na dłuższą metę. - Ale jak źle się poczujesz, to go oddaj. To mój cyrk. - początkowo zawahała się i nie chciała współpracować, przede wszystkim dlatego, że nie miała zamiaru ryzykować zdrowiem kolejnej osoby, zwłaszcza, gdy była to bardzo jej bliska kobieta. Mieszanka ciekawości i zmęczenia jednak zdołała zwyciężyć, co Moe tłumaczyła sobie przede wszystkim tym, że w razie czego odbierze April swoją zdobycz i razem z nią, gdyby również została dotknięta urokiem, pojawią się przed szamanem. Czy miała nadzieję na to, że klątwa przejdzie ot tak, nie przenosząc się na nikogo, gdy liść zmieni właściciela? Nikłą. Jednak gdyby do tego doszło, spacer w kierunku obozowiska byłby znacznie mniejszym wyzwaniem i ominęłaby ją wizyta u uzdrowiciela. A to było ryzyko, które w tym stanie była gotowa podjąć.
Szybko się okazało, że to nie listek był źródłem klątwy, ale sam czyn Morgan - wtargnięcie i naruszenie prywatnej własności było wyłącznie jej udziałem, toteż April nie musiała się martwić o własne zdrowie. Minuty zwłoki nie działały jednak pozytywnie na stan młodziutkiej Gryfonki. Panie znajdowały się na ścieżce, której otwarta przestrzeń potęgowała siłę żaru lejącego się z nieba; Morgan bez wątpienia odczuwała to bardzo dotkliwie. A nawet jeśli nie, organizm nie omieszkał jej poinformować, że działo się coś złego; z nosa Moe pociekła wąska strużka krwi, mogąca być efektem przegrzania. Ewidentnie kończył się czas na wahanie, a szesnastolatce udzielić trzeba było profesjonalnej pomocy.
@April Jones - możesz podjąć próbę leczenia @Morgan A. Davies, korzystając z nauczonych zaklęć i własnego kuferka. Możesz zawołać pomoc, spróbować od kogoś pozyskać lecznicze składniki, możesz także zostawić Morgan i spróbować takowe odnaleźć na Saharze. Od ciebie zależy, jak daleko się posuniesz, aby pomóc Gryfonce. Jeżeli nie macie pomysłu, w jaki sposób możecie przeciwdziałać klątwie, w każdym momencie możecie cofnąć się do uzdrowiciela i uzyskać jego pomoc - o ile będzie przebywał w namiocie! Dodatkowo od teraz z każdym kolejnym postem Morgan, jej stan będzie się pogarszał. Proszę, abyś sama to uwzględniała - w przeciwnym wypadku ja narzucę kolejne urazy. Grajcie śmiało, ja obserwuję Wasz wątek i w razie konieczności po prostu się wtrącę
______________________
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Kiedy Moe usiadła na ścieżce, April wiedziała, że to już nie są przelewki. Kiedy człowiek ma jeszcze odrobinę siły, zawsze znajdzie lepszą alternatywę niż klapnięcie w miejscu, w którym się stało. W sytuacji April to jednak utrudniało jedynie sprawę - nie chciała, żeby dziewczyna jej tutaj padła, nie chciała jednak także ryzykować surową karą tubylców. Kto wie co groziło młodej Gryfonce za znieważenie Uzdrowiciela? Coś jej podpowiadało, że nie skończyłoby się jedynie na klatce. Uśmiechnęła się krzywo na stwierdzenie Morgan, po czym przykucnęła przy niej, próbując sprawdzić temperaturę jej ciała wierzchem dłoni. Nie pomyślała, że są na pustyni i nawet, jeżeli z Moe było wszystko w porządku to będzie wyglądała na rozpaloną. Westchnęła cicho i podniosła się, żeby sięgnąć do lnianej torebki, którą odłożyła gdzieś pod siebie, kiedy wyciągała butelkę wody. Właśnie ten moment Davies wybrała, żeby wymóc na April oddanie swojego skradzionego trofeum, jeżeli dorosła zaczęłaby się źle czuć. Niedoczekanie, głupi Gryfoni, zawsze myślą, że tylko oni mogą się poświęcać za innych. - Pewnie Moe, pozwolę szesnastolatce odnieść poważne obrażenia, bo to jej cyrk. Puknij się czasami w głowę, kochana. - Odpowiedziała i odebrała Gryfonce liść, co jednak nie poskutkowało w żadnym stopniu. Czyli jednak klątwa była rzucona na dziewczynę. Tym gorzej. Rudowłosa przełożyła zdobycz dziewczyny do swojego podręcznego zielnika, co by się nie rzucał w oczy i nie był podejrzany, po czym wyciągnęła różdżkę z tej lnianej torby, po którą się schylała już wcześniej. Zaciskając mocno palce na swojej mahoniowej różdżce odwróciła się do dziewczyny, która wyglądała coraz gorzej. - Musisz mi zaufać, spróbuję Ci chociaż trochę pomóc - rzuciła, po czym: po pierwsze - wyciągnęła z torby chustkę, którą większość dnia nosiła na głowie, po drugie, po raz drugi podała Gryfonce wodę. -Nie bój się - mruknęła - Finite. - Była pewna, że zaklęcie nie zadziała, ale zawsze warto spróbować. Może najprostsze rozwiązania są najbardziej efektowne? Po chwili rzuciła na chustkę Frigus, przez co ta stała się przyjemnie chłodna i zasłoniła głowę dziewczynie. Potem na samą Moe rzuciła Fringere, żeby chociaż trochę zmniejszyć temperaturę jej ciała. - Nie chcę kombinować z tą krwią z nosa, bo to prawdopodobnie od przegrzania, ale jeżeli zacznie lecieć mocniej, to powiedz, rzucę coś przeciw krwotokom, nie chcę teraz nakładać tylu zaklęć na siebie w obliczu nieznanej klątwy. Wolisz wrócić do Szamana, czy wytrzymasz tyle, żebym trochę pomyślała i spróbowała zdjąć z Ciebie to cholerstwo? Wszystko zależy od tego jak się czujesz. - Może nie była zbyt odpowiedzialną dorosłą, ale była pewna, że jeżeli wrócą do Uzdrowiciela to dziewczynkę będzie czekała jakaś kara. Nawet gdyby przed nią stało jakieś losowe dziecko, to nie potrafiłaby go tak po prostu zaprowadzić na pewne ukaranie, nawet jeżeli postąpiło źle. Musiała się skupić i pomyśleć, czy zna jakiekolwiek klątwy o podobnym działaniu i czy umie się im przeciwstawić.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
W reakcji na krytyczną uwagę April jedynie ściągnęła brwi, bo o ile sama próba wybicia Gryfonce z głowy tego, że odzyska liść w razie komplikacji ze zdrowiem cioci najwyżej przyprawiała ją o wyrzuty sumienia, że naraża kondycję i życie czarującej Jones, to sama deklaracja była dla niej dosyć jasną podpowiedzią, w kogo klątwa celowała, a w kogo lub co już nie. - Na Ciebie to nie działa, prawda? - zapytała z nadzieją, licząc jednocześnie, że dało się to określić tak szybko. Niby w jej przypadku zadziałało to z jakimś opóźnieniem, ale skoro nie przechodziło, a April nie zdradzała oznak zmęczenia... Davies czekała grzecznie na rezultaty zaklęć, popijając w międzyczasie wodę i czując na sobie zbawienny, przynoszący ulgę chłód, a chwilę potem związany z nim przypływ energii. Mimo starań April, nie wszystkie objawy zniknęły. A leczenie objawowe w przypadku poważniejszego, nieznanego pochodzenia uroku, mogłoby na dłuższą metę niczego nie wnosić. Rękaw koszulki zbliżyła do nosa, przecierając wątła strużkę krwi, którą chwilę później zastąpiła jednak następna. - Jest lepiej, ale teraz już sama nie wiem. To nie wygląda na klątwę, z którą da sobie radę ktokolwiek z przyjezdnych. A nawet jeśli, to i tak pytania mnie nie ominą. - westchnęła, zauważając jednocześnie, że ciepła, ciemnoczerwona ciecz zaczęła, jak na złość, skapywać pospiesznie na jej biały t-shirt. Nadrukowany, rysunkowy królik Bugs chyba nie był tym faktem pocieszony, choć niezmiennie się uśmiechał. Za to Moe coraz mniej uśmiechał się jej stan zdrowia. Chyba wolała gniew uzdrowiciela z pierwszej ręki niż te wszystkie spojrzenia i uwagi zanim i tak okazałoby się, że trzeba go wezwać. Ale z drugiej strony chłód zaklęć i fakt, że liść mandragory nie był objęty urokiem podbudował ją na tyle, że pomimo krwotoku czuła się silna. I chciała dać szansę April, bo wierzyła w jej umiejętności pomimo zupełnie innej magicznej specjalizacji niż jakieś klątwoznawstwo. Ale powrót do obozu mógłby się skończyć tym, że po drodze ktoś z tubylców poznałby niepokojące objawy Davies i za zniewagę szamana rzuciłby ją na pożarcie onyo. Tyle sprzecznych wniosków... - Wracajmy. Tylko błagam, liść zostaje u nas. - zdecydowała wreszcie, obserwując pojawiające się na gębie Bugsa kolejne ślady kropel krwi. Nie czuła narastającego osłabienia, chyba głównie przez narastającą w niej adrenalinę i strach przed konsekwencjami. Bez problemu udało jej się podnieść, a skoro już podjęła decyzję, trzeba się było jej trzymać.
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Westchnęła cicho, bo to wszystko trochę ją przerastało. Miała wpaść tylko na chwilę, żeby zobaczyć Saharę, zagrać w meczu, wziąć udział w atrakcjach, a nie ratować lekkomyślną Gryfonkę, która uznała, że kradzież z ogródka Szamana to bardzo dobry pomysł. Ech, miała wrażenie, że za jej czasów nie było takich osób, ale pewnie się myliła. Albo po prostu nie była w centrum wydarzeń. - Nie, nie czuję się gorzej - mruknęła niezadowolona, bo jednak wolałaby żeby ten czar był związany z przedmiotem. Chociaż wtedy łatwoby było zwalić winę na kogoś innego, a chyba nie taki był cel tego zaklęcia. Gdyby każdy mógłby okraść Uzdrowiciela, a potem podrzucić zdobycz komuś innemu, żeby cała wina spadła na tę drugą osobę wszystko byłoby za proste. Przynajmniej zaklęcia trochę działały. Moe wyglądała, jakby było jej lepiej, a to był zawsze jakiś mały sukces. Przygryzła wargę, próbując sobie przypomnieć więcej zaklęć z czasów, kiedy pracowała w Mungu, szukała też w pamięci jakichś ziół, które mogłyby pomóc, albo szamańskich rytuałów, z którymi się zapoznała podczas swojego pobytu w Afryce. Nic jej jednak, na ich nieszczęście, nie przychodziło do głowy. Czas leciał nieubłaganie, stan Davies nawet jeżeli się jakoś zbytnio nie pogarszał, to też się nie polepszał. - Wątpisz w moje możliwości? - podniosła jedną brew, po czym przyznała sama sobie, że dziewczyna może mieć jednak rację. To nie była magia, którą znała. Nie wiedziała też, jak daleko może zajść to zaklęcie i co się stanie, jeżeli przekroczy jakiś krytyczny moment. Pokręciła głową, to było zbyt wiele. Dobra wprawka przed Hogwartem. Obydwie opcje jej się nie podobały, ale jednak gniew wioski wyglądał mniej groźnie niż zabójcza klątwa. Zawsze mogły spróbować wcisnąć jakiś kit strażnikom, albo i samemu zainteresowanemu. Może da radę powiedzieć im, że Gryfonka miała dobre intencje? Będą musiały się zastanowić nad linią obrony. -Haemorrhagia Iturus - rzuciła zaklęcie na Gryfonkę, żeby chociaż trochę powstrzymać krew kapiącą na jej koszulkę. Jeżeli to działało w taki sposób. Niby tamowało krwotoki, ale czy ciecz kapiąca z nosa dziewczyny mogła się zaliczać do krwotoków? Podała jej rękę, żeby pomóc jej stanąć na równe nogi. - Wrócimy, ale jeżeli Szaman nie będzie chciał Ci pomóc bez liścia, to nie obchodzi mnie powód, dla którego to zrobiłaś. Wróci do niego. - Powiedziała twardo i podała ramię Moe, żeby ta mogła w miarę bezpiecznie wrócić do Uzdrowiciela. Może wciśnie mu kit, że Moe ukradła coś innego z jego ogródka, ale nie była pewna, czy posiada przy sobie cokolwiek co mogło zastąpić liść mandragory. Swoją drogą, ciekawiło ją odrobinę dlaczego dziewczynie tak bardzo zależało na tej roślince.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Na szczęście klątwa nie rozprzestrzeniała się, wiążąc się kolejno z każdą osobą związaną z kradzieżą listka ani każdym, kto wszedł w posiadanie nieszczęsnego liścia. Pozostawało natomiast nadal pytanie, czy obiekt rabunku nie tracił swoich właściwości w związku z niewłaściwą metodą pozyskania go, skoro i tak już obdarzał złodzieja groźnym urokiem. Decyzja o powrocie do namiotu szamana zbiegła się w czasie z pojawieniem się myśli pt. 'Po co mi to było?' u zmizerniałej od spaceru Gryfonki. Było to jednak uczucie, które pospiesznie w sobie zwalczyła. - W szkole nigdy. Ale ta pustynia jest obca, wroga, jałowa. I co kawałek dotknięta klątwą albo burzą. - powiedziała ze zrezygnowaniem, jasno dając April do zrozumienia, że tu już nie chodziło o zaufanie, czy wiarę w zdolności. Szukanie ziół pośród wydm z wizją nadchodzących burz piaskowych to nie był spacer po parku. Zaklęcia leczące, czy zdejmujące uroki, jakie znały, nijak nie odnosiły się do tego, z czym miały do czynienia na Saharze. Skoro problem był ze zwyczajną wodą, jaki poziom trudności musiało prezentować przekleństwo z rąk długowiecznego szamana? - Dziękuję. - powiedziała z ulgą, po czym uśmiechnęła się smutno i zaczęła podążać w stronę namiotu, który do niedawna miała zamiar omijać szerokim łukiem. Nadal najchętniej by tam nie zaglądała, ale okoliczności były wyjątkowo nieprzyjemne. Co czekało ją na miejscu? Po deklaracji April jedynie westchnęła krótko, w głowie rozrysowując sobie powoli scenariusze, w których mogłaby zachować pożądane ziółko. Trzymając się ramienia cioci, dreptała w miarę żwawo do przodu. Miała wrażenie, że im bliżej namiotu się znajdowały, tym mniej sił kosztowała ją wędrówka. Choć może było to wyłącznie złudzenie i efekt wspomagających zaklęć Jones.
Wbrew pozorom kobiety miały sporo szczęścia - zdarzało się, że stary uzdrowiciel wybywał z wioski na wiele dni, przez co przeciętny pospolity złodziejaszek nie miał nawet szans na uzyskanie pomocy. Zaklęcie April faktycznie pomogło z kapiącą z nosa krwią, trudno było jednak stwierdzić, na ile trwały był to efekt. Na szczęście na tyle, by bez większych komplikacji mogły wrócić do namiotu. Moe jednak nie wyglądała dobrze - blada twarz zdradzała walkę organizmu z chorobą nieznanego pochodzenia. Było to niezwykle kontrastowe do pełnej energii postawy dziewczyny sprzed kilkunastu minut. I jeśli jakiś strażnik wioski zwrócił wcześniej uwagę na Gryfonkę, musiał dokładnie wiedzieć, co się wydarzyło. Tak jak wiedział Mkongwe. Rzucił jedno krótkie spojrzenie na Moe... i na tym skończyło się jego zainteresowanie sprawą. W milczeniu rozdrabniał listki, przygotowując wywar. Oceniająca cisza mogła ciążyć na barkach młodych kobiet, dla których czas był cenniejszy niż dla uzdrowiciela. Czy potrafiły wymyślić powód, dla którego Mkongwe miałby im pomóc? Nieważne czy prawdziwy...
Morgan z każdym krokiem w stronę namiotu wyglądała odrobinę lepiej. Nawet jeżeli tak nie było, to April zamierzała w to wierzyć. Dziewczyna nie skarżyła się na jakieś większe dolegliwości, nie narzekała pod nosem ani nic z tych rzeczy. Mogło to się wiązać z tym, że Gryfonka wolała nie marnować sił i oddechu na narzekanie, kiedy nie było wiadome czy Szaman będzie w namiocie i czy przekonanie go do pomocy będzie łatwe. Zapewne nie, dlatego już podczas marszu próbowała wymyślić co powie Uzdrowicielowi. Była też w miarę z siebie zadowolona, od czasów kiedy rzucała zaklęcia lecznicze już trochę minęło, a ona całkiem dobrze je pamiętała. Krew z nosa dziewczyny przestała lecieć i nawet wydawała się być trochę bardziej żywa, kiedy tak ją chłodziła. Podnosiło to odrobinę morale rudowłosej, nawet jeżeli uznawała całą tę sytuację ze koszmar, który nie powinien się w ogóle wydarzyć. Strasznie obawiała się o zdrowie i życie młodszej kobiety, szczególnie, że były w pewien sposób spokrewnione. Zrobiłaby wszystko, żeby jej pomóc. Kierując się tą myślą dziarsko szła w stronę namiotu, próbując wymyślić jak najlepszą wymówkę. Nie odda tak łatwo Gryfonki, nawet jeżeli miałaby kłamać. Czy to będzie odebrane jako zniewaga Mkongwe? Myślała, że się nie denerwuje, jednak wraz z przestąpieniem metaforycznego progu namiotu, miała ochotę obgryzać paznokcie. Nigdy tego nie robiła, więc coś musiało być na rzeczy. Może to dlatego, że to nie jej zdrowie było zależne od dalszych akcji? Skłoniła się lekko Uzdrowicielowi, który najwidoczniej zignorował je jak tylko zobaczył objawy Gryfonki. Ruda przełknęła głośno ślinę i wzięła głęboki oddech, po czym przemówiła już pełnym pewności głosem. - Witaj Mkongwe - opuściła głowę, jakby na znak pokory, jednocześnie ponownie się z nim witając. - Chciałam prosić o uzdrowienie mojej siostrzenicy. Powinieneś wiedzieć w swojej mądrości, że to dobre dziecko, które ma przed sobą wiele do osiągnięcia. Jej serce pozostaje czyste, nawet jeżeli popełnia błędy. Ma ludzi, których na niej zależy, a ona także zrobiłaby dla tych ludzi wszystko. - Nie wiedziała czy to cokolwiek da. W końcu Szaman sam powinien zauważyć naturę Moe. Nie zamierzała go jednak już od samego początku okłamywać - jeżeli będzie to konieczne, to się nie zawaha. Miała jednak nadzieję, że mężczyzna dostrzeże jasność jej intencji, jej troskę i zmartwienie o swoją siostrzenicę. Miała też nadzieję, że Morgan chociaż trochę żałuje i pozwoli to Uzdrowicielowi dostrzec skruchę w jej sercu.
Kiedy dotarły do namiotu, Moe poczuła spory zawód związany z tym, że uzdrowiciel był na miejscu. Co prawda sama nie wiedziała, na co liczyła ani z czym by się to później mogło wiązać, jednak żywiła nadzieję, że będą zdolne wtargnąć do rezydencji szamana, w niej przy pomocy dostępnych środków pozbyć się klątwy, a następnie radośnie i bez konsekwencji ruszyć do obozowiska. Dopiero, gdy się nad tym zastanowiła, brzmiało to kompletnie bez sensu. Ponowne narażanie się medykowi i całej wiosce? Jakby jej listków było mało... Drugi pomysł wcale nie był mądrzejszy, bo uznała, że skoro Mokownoge był już na miejscu, to powinien odpuścić sobie morały związane z kradzieżą ziółek z ogródka i po prostu zdjąć z niej urok przez wzgląd chociażby na to, jak bardzo z jego perspektywy nie miało to znaczenia. Czy był to błędny tok myślenia? Wolałaby nie sprawdzać, bo jej wypowiedź ograniczyłaby się do 'ej, Ty, Mo-kwoke, stary grzybie, po prostu to ze mnie zdejmij'. Rozsądek na szczęście wziął górę, choć miała jednocześnie nadzieję, że był to ten odpowiedni z kilku rodzajów jej rozsądków, bo niektóre z nich były wyłącznie pozornymi. Zreflektowała się po wcześniej rozrysowanych w głowie scenariuszach, również dzięki słowom April. Dostrzegała rosnące w niej napięcie kiedy zmierzały do namiotu oraz kiedy się w nim pojawiły. Nic jednak nie zapowiadało wypowiedzi, którą podzieliła się z szamanem. Moe spodziewała się raczej, że z tego wszystkiego, zabita stresem ciocia padnie w progu nieprzytomna, a osłabiona Gryfonka niedługo po niej. A jednak, Davies usłyszała słowa wsparcia, nawet, jeżeli odpowiednio dobrane i przedstawione uzdrowicielowi tylko po to, by uratować siostrzenicę. Przed przytuleniem rudowłosej powstrzymała ją tylko atmosfera namiotu Mkongwe. - Przepraszam. - powiedziała to z opuszczoną głową, jednak szybko po przeprosinach podniosła głowę, aby spojrzeć na starca. Jakby w momencie kontaktu wzrokowego, pożałowała swoich czynów jeszcze bardziej, zdając sobie sprawę, że w desperacji przełożyła własne, niekoniecznie, wedle prawa, czyste ambicje, ponad dobro innych. Nawet, jeżeli chodziło tylko o głupi liść, kradzież nie była rozwiązaniem. Dotychczas, jeżeli już skłaniała się do szemranych zachowań, przynajmniej nikt oprócz niej na tym nie ucierpiał. I warto byłoby wynieść z tego naukę na przyszłość, bo krzywdzenie innych było ostatnią rzeczą, jakiej mogłaby, również po samej sobie, się spodziewać. I szczerze wolała, by, niezależnie od okoliczności, tak też pozostało.
Słowa kobiet zdawały się gdzieś umykać i zupełnie nie trafiać do Mkongwe, którego pomarszczona twarz miała w sobie coś odległego, jakby duch starca błądził po każdym zakamarku wioski, pomijając zupełnie własny namiot. Wobec tego cisza ze strony Uzdrowiciela się wydłużała; minutę, dwie, może dziesięć? Jeżeli w tym czasie któraś z nich próbowała jakoś do niego dotrzeć, zbył to machnięciem ręki. Dosłownie; niewerbalne zaklęcie bez trudu mogło pozbawić je głosu. Dopiero po tym czasie Mkongwe skinął na opiekunkę, aby się zbliżyła. Wyszczerbiony kociołek wypełniony był czerwoną, gęstą substancją o metalicznym zapachu; krew dumbaderów była głównym składnikiem leczniczym w tym miejscu. Mkongwe nie pospieszał April, ale wyraźnie czegoś po niej oczekiwał - być może zimny kant kociołka mógł jej to uświadomić. Kolejno dodawał krople wody pobieranej z okolicznej studni i rozdrobnione liście; wśród nich dało się odróżnić kilka standardowych ziół leczniczych. Mikstura w każdym etapie stopniowo zmieniała kolor, a mdlący zapach krwi się wzmagał, wypełniając cały namiot. Jeżeli Mkongwe w głowie wypowiadał jakieś inkantacje, to kobiety nigdy nie miały się tego dowiedzieć. Przelał miksturę do dwóch fiolek - jedną z nich wręczył April, drugą zaś zaniósł Morgan. Nim jednak podarował dziewczynie lekarstwo, kciukiem musnął jej czoło, pozostawiając czerwony ślad po krwi dumadera. Przenikliwie spojrzenie na moment utkwiło w oczach dziewczyny; trudno było powiedzieć, na ile stary uzdrowiciel wierzył Moe. Wierzył natomiast jej opiekunce, która musiała teraz dopilnować, by Gryfonka do dna wypiła przyrządzone lekarstwo, podczas gdy sam - bez słowa, a jakże - po prostu wyszedł z namiotu.
@April Jones - za podjęte działania zyskujesz 1 pkt z uzdrawiania oraz otrzymujesz miksturę leczniczą na bazie krwi dumbadera.
@Morgan A. Davies - może wydawać Ci się, że Twój uczynek uszedł Ci na sucho. Okazuje się jednak, że klątwa ma efekty uboczne, których nawet uzdrowiciel z Ciebie nie zdejmie - może po prostu nie chce? Przed każdym zaklęciem musisz rzucić kostką:
Spoiler:
1 - Twoja różdżka się blokuje, do końca wątku nie jesteś w stanie rzucić żadnego zaklęcia 2 - Ktoś ma urodziny, że z końca Twojej różdżki zaczyna sypać się konfetti? I dlaczego bez ostrzeżenia wszystkich zaczynasz polewać lodowatą wodą? Cóż, Twoja różdżka zdaje się losowo wybierać znane Ci zaklęcia. Na szczęście tylko te niegroźne! 3,4 - Nie taka różdżka straszna, jak ją malują. Gratulacje, udało Ci się w pełni ujarzmić magię. 5 - Ile razy zostałaś upomniana przez nauczyciela, że brak ci koncentracji? Co prawda udaje Ci się rzucić zaklęcie, ale jest ono tak słabe, że jego efekt znika po trzech sekundach. Może spróbuj jeszcze raz? 6 - Czasami mniej znaczy więcej - najwidoczniej zbyt impulsywnie podeszłaś do zaklęcia, ponieważ jego siła jest dwukrotnie większa niż w standardowej wersji. Uważaj, żeby nie zrobić sobie lub komuś krzywdy!
Problemy z magią zacznij uwzględniać w jednym z trzech najbliższych wątków, w których będziesz czarować. Utrudnienia nie mają terminu, w pewnym momencie po prostu Ci je zdejmę. Dodatkowo, uzdrowiciel naznaczył Cię krwią dumbadera. Znamię ujawni się wraz z pierwszym wątkiem, w którym będziesz oszukiwać dla własnej korzyści - aby uniknąć konsekwencji, dostać lepszą ocenę, być bardziej lubianą... Od tego momentu krwista plamka utrzymuje się na Twoim czole przez dwa miesiące. Każde oszustwo - w czynie i słowie - skutkuje również rozrażeniem znamienia i polaniem się świeżej krwi po czole. Oba efekty są na razie uśpione i nie zdajesz sobie z nich sprawy! Oczywiście możesz zachować skradziony liść.
Dziękuję za grę i wyrozumiałość, a przepraszam za moje poślizgi czasowe
______________________
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Te chwile, kiedy starała się przekazać Uzdrowicielowi, że Moe to tak naprawdę dobre dziecko, o czystym sercu dłużyły jej się niemiłosiernie. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mogła nawet w żaden sposób pomóc dziewczynie - co umiała, to zrobiła. Nie wyglądało to najlepiej, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że objawy wcale nie ustępowały przez to, że przyszły po profesjonalną pomoc? Może to był błąd? Może Mkongwe nawet nie miał zamiaru im pomóc, jedynie czekał na nieuchronny koniec Davies? April nie znała tak dobrze każdego plemienia w Afryce - mimo doświadczenia w szamanowaniu była świadoma tego, że każda wioska rządziła się swoimi prawami. Przestała w pewnym momencie cokolwiek mówić - zanim Szaman zdążył odebrać jej głos. Nie umiała mówić w eter w tak poważnej sprawie, a Mkongwe nie wydawał się szczególnie przejęty - nawet nie zareagował na te wszelkie wyznania. Rudowłosej nadzieja się trzymała jedynie dlatego, że starzec cały czas mieszał coś w kociołku. I nawet, jeżeli nie była najlepsza z eliksirów, to zioła które dodawał kolejno do mikstury już znała - wszystkie miały jakieś właściwości lecznicze. Wiedziała też, że w odpowiednim połączeniu mogły także stworzyć okropną truciznę, ale jakie inne opcje im pozostały? Kiedy Uzdrowiciel skinął w jej kierunku, obejrzała się za siebie, czy przypadkiem nikt nie wszedł do namiotu i za nią nie stoi. Okazało się, że to faktycznie ją Szaman miał na myśli. Podeszła powoli, nie próbując nawet podjąć konwersacji. Zrozumiała już, że to bezcelowe. Zmarszczyła brwi w skupieniu, próbując wykombinować co też może od niej oczekiwać Mkongwe, po czym drżącą ręką wyciągnęła różdżkę i podgrzała całą miksturę. Kiedy Szaman jej nie przeklął nabrała odrobinę wiary w siebie i nawet pozwoliła sobie zamieszać miksturę raz na jakiś czas, żeby ta się nie przypaliła. Nie reagowała na zmiany koloru, ani na zapach, który wypełniał namiot coraz bardziej. W tym momencie skupiła się jedynie na swoim zadaniu. Odpowiedzialna wersja Jones, róbcie zdjęcia, to bardzo rzadki widok. Kiedy Uzdrowiciel skończył, odsunęła się od miejsca pracy, pochylając głowę z szacunkiem. Po chwili w jej dłoniach spoczęło lekarstwo, a ona zdziwiona zaczęła cicho protestować, że nie trzeba, jednak już po kilku sekundach się zamknęła, żeby przypadkiem go nie obrazić. Podziękowała cicho, jeszcze raz opuściła głowę z szacunku. Przyglądnęła się jak starzec zostawia na czole Gryfonki krwisty ślad i wychodzi z namiotu, po czym odetchnęła głęboko i przytuliła młodą dziewczynę. Nie czekając na nic, spojrzała na nią swoimi brązowymi oczami i kazała od razu wypić lekarstwo. Kiedy tylko zaczęło działać, podsunęła się do Morgan i trzepnęła ją lekko w głowę. Niby się przekomarzała, ale Davies powinna wiedzieć, że takich rzeczy się nie robi starym ciotkom. - Ty głupia dziewucho, doprowadzisz mnie do zawału w wieku trzydziestu lat, a jestem młoda, piękna i dużo przede mną - wyrzuciła z siebie na jednym wdechu. Moe mogła usłyszeć żartobliwy ton jej wypowiedzi, ale w oczach rudowłosej można było zauważyć troskę. Wystraszyła się całej tej sytuacji. Jeżeli tak miało wyglądać bycie nauczycielem to będzie musiała to porządnie przemyśleć.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Stary szaman nie zignorował ich najwyraźniej całkowicie. Być może stało się tak ze względu na wyjaśnienia April, ale równie dobrze mogło chodzić o to, że potrzebował kogoś do pomocy w uwarzeniu swojej dumbaderowej zupki leczącej wszelkie geriatryczne schorzenia uzdrowiciela, a przy okazji również zahaczającą właściwościami o związane ze złymi uczynkami klątwy. Kiedy Jones pomagała Makumbie, Gryfonce pozostawało jedynie bierne przyglądanie się i wdychanie oparów. Dopiero po chwili, kiedy już miała w ręce własną fiolkę z pysznym tubylczym rosołkiem, mogła przejść do jakichś działań. A nawet nie tyle, że mogła, tylko nie miała innego wyjścia, niż zaufać dobrym zamiarom Makówki, tak, jak on uwierzył w to, że Moe nie kierowała się wyłącznie tymi złymi. O ile uwierzył. - Hogwart przed Tobą, więc nie wróżę Ci dożycia emerytury. - ostrzegła, siląc się na obrócenie tego wszystkiego w żart, choć uwagę April przyjęła wbrew pozorom dosyć poważnie. No i przede wszystkim powstrzymała się przed komentarzem, że przecież jej ciocia była już chwilę po trzydziestce, więc czasom jej młodości nic już nie groziło. Oprócz tego, że dawno przeminęły. Davies po wypiciu jej najsuper eliksiru ewidentnie czuła, że postawiło ją na nogi. Nie zauważyła przy okazji żadnych niepokojących objawów, nawet, jeżeli zostawiona na jej czole kropla krwi wydawała się czymś co najmniej dziwnym. Kiedy tylko medyk opuścił namiot, starła ją pospiesznie z czoła, po czym wtuliła się w matkę chrzestną. Była jej cholernie wdzięczna, ale przy okazji było jej głupio, że Jones zdążyła w związku z jej wygłupami narazić się na zmartwienia i nieprzyjemności. - Chodźmy. Mam dość szpitali. - zaproponowałą, po czym wyciągnęła dłoń w stronę April, aby wyciągnąć ją z namiotu, by nie dawać już losowi większych szans na kolejne dziwne wydarzenia. Jeszcze skończyłoby się na tym, że podprowadziłaby medykowi kolejne dawki eliksiru, albo inne ozdoby i zioła z jego miejsca pracy.