Osoby:@Nessa M. Lanceley i @Holden A. Thatcher II Miejsce rozgrywki: Droga pomiędzy Hogsmade, a Hogwartem - wszystkie jej atrakcje Rok rozgrywki: początek czerwca 2018 Okoliczności: Holden nie ma co robić ze swoim życiem, marnując czas na przychodzenie po Nesskę do pracy.
Dochodziła trzecia, gdy właściciel zdecydował się na zamknięcie klubu. Impreza tej nocy była przednia, wielu studentów przychodziło oblewać zdane egzaminy czy opijać zbliżające się wakacje. Miała dużo pracy, zamawiali całe kolejki kolorowych drinków czy przekąsek, które miały dostarczyć im energii potrzebnej do tańca. Nigdy nie sądziła, że Oasis jest tak popularnym miejscem! Gdy klienci opuścili lokal, Nessa razem z resztą obsługi wzięła się za sprzątanie i sprawdzanie zawartości kasy, aby przekazać dzisiejszy utarg na ręce gospodarza. W głowie miała zbliżające się sprawdziany i testy, do których intensywnie się uczyła pomiędzy i po zajęciach dziennych, chcąc nadrobić materiał z zielarstwa czy run. Kujonek źle znosił oceny inne niż W czy PO. Gdy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, skierowała się na zaplecze, żeby wziąć swoje rzeczy. Czerwcowe noce wciąż były dość chłodne, więc na materiał cienkiej, żółtej bluzki w kwiatowe wzory narzuciła cienki sweter, wygładzając następnie materiał białej, sięgającej połowy uda spódnicy, w którą górna warstwa była wciągnięta. Niewielki plecak przerzuciła na plecy, rozmawiając jeszcze z jedną z tutejszych kelnerek i westchnęła cicho, aby następnie spojrzeć na tkwiący na szczupłym nadgarstku zegarek. Kilka minut po czwartej zapowiadało zbliżający się wschód słońca. Korzystając jeszcze z otwartego baru, podeszła do maszyny do kawy i zaparzyła jedną na wynos, a w drugiej przygotowała herbatę, biorąc je w tekturowych kubeczkach, które znalazła wcześniej w nocy pod blatem. Nie widziała sensu w kładzeniu się spać przed lekcjami, więc trzeba było naładować akumulator i napędzić się do działania solidną dawką kofeiny. Pożegnała się i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Nad horyzontem roztaczała się jasna łuna, która sprawiła, że Lanceleyówna musiała zamknąć na chwilę oczy. Przyzwyczajone do półmroku i sztucznego, niebieskiego światła, które miała w pracy, dość słabo znosiły powrót do rzeczywistości. Zrobiła kilka kroków w przód, uśmiechając się pod nosem na widok rozmazanej jeszcze postaci, którą dostrzegła przez zmrużone powieki. Naprawdę nie mógł dospać? Był uparty bardziej niż ona w ostatnim czasie i na nic zdawały się prośby czy groźby, które miałyby go zachęcić do zaprzestania przychodzenia tak rano do wioski. Nic dziwnego, że potem był nieprzytomny na zajęciach i nie potrafił się na nich tak skupić, jak powinien. Zwłaszcza na transmutacji. Westchnęła z niedowierzaniem, kręcąc przy tym głową. Zatrzymała się przed Holdenem, lustrując go wzrokiem i wolną dłoń opierając na biodrze. - Jesteś niereformowalny, co? Dzień dobry, Panie niemogący dospać lemurze! -rzuciła z nutką rezygnacji w głosie, podnosząc spojrzenie karmelowych oczu na jego twarz. Nie miała na sobie aż tak wysokich obcasów, więc nadal odchylała głowę nieco do tyłu. Przesunęła wolną dłonią po kosmykach rudych włosów, odgarniając je za ucho. -Pamiętasz, co Ci obiecałam? Jak jeszcze raz zrobisz sobie kłopot i się po mnie pofatygujesz, to spędzimy całe trzy i pół godziny przed lekcjami na nauce transmutacji? To nadal aktualne. Jesteś bardziej pod pewnymi względami jak wilczek, naprawdę! Jeszcze raz pokręciła głową, aby podkreślić swoje niedowierzanie. Rudzielec miał to do siebie, że bardzo nie lubiła, gdy ktoś coś dla niej robił i w ogóle jakiś sposób brał ją pod uwagę. Była przyzwyczajona, że to ona się wszystkimi opiekuje. Oczywiście miło było, gdy miała towarzysza podczas spaceru, jednak jeśli odbić się to miało na jego zdrowiu,a co gorsza na wynikach w nauce.. Cóż, zabijały ją wyrzuty sumienia. Niemniej jednak wyjęła z tacki jednej z kubeczków i wyciągnęła z nim rękę w stronę chłopaka, drugi zostawiając dla siebie. Świeżo mielona kawa i jej zapach o poranku zdecydowanie należały do najlepszych. Chociaż w taki sposób mogła się odwdzięczyć, nawet odrobinę - mimo, że z jego kubeczka pachniało zieloną herbatą. Bo nawet jak wcześniej dla świętego spokoju przytaknął jej, że nie przyjdzie - Nessa i tak wiedziała, że to zrobi.
Ostatnio zmieniony przez Nessa M. Lanceley dnia Nie 3 Mar 2019 - 23:58, w całości zmieniany 1 raz
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Latarnie oświetlają brukowane uliczki bladym światłem. Niedługo zacznie świtać, więc ostatecznie zgasną, zaczarowane tak, by dostosować się do aktualnych warunków panujących na zewnątrz. Z okolicznych barów słychać już niewiele śmiechów i powoli ucichającą muzykę, co nadaje dość specyficznego klimatu. Tak, jakby cały świat miał się na chwilę zatrzymać w miejscu, a jedyną żywą istotą pozostanę ja, przyglądający się tej pustce i palący papierosa. Instynktownie sięgam do kieszeni po wspomnianego, ale uświadamiam sobie, że paczka została w kurtce, której nie jestem chwilowo właścicielem, a nowych nie zdążyłem jeszcze kupić. Trochę się tym faktem irytuję, bo nie wiem, czym zając ręce, więc na chwilę wciskam je do znajdującej się z przodu mojej bluzy kieszeni. Rozglądam się, sam nie wiedząc, czego szukam i dostrzegam tuż za sobą krzew bzu, który nadal utrzymuje się w stanie kwitnienia chyba tylko i wyłącznie dzięki magii. Wyciągam dłoń i zrywam jedną gałązkę z kwiatami, uznając, że przyjaciółka mojej mamy, do której należy ogród przed apteką, raczej się nie pogniewa. O ile w ogóle zauważy, że cokolwiek się zmieniło i powiąże z tym właśnie mnie. Fioletowe kwiaty unoszą za sobą przyjemną woń, więc przystawiam je do nosa i zaciągam się tym zapachem, który jest jednak o wiele delikatniejszy i mniej duszący od dymu papierosowego. Drewniany płot z obdrapaną, biała farbą, wydaje się idealnym miejscem, więc opieram się o niego i przyglądam okolicy, czekając, aż ostatnie gwiazdy przestaną migotać nad moją głową, a promienie słońca rozjaśnią wszystko wokół. Gdy granatowa powłoka staje się bardziej szarawa, do moich uszu dociera śpiew pierwszych ptaków, rozbudzonych tym codziennym, a jednak dość niezwykłym wydarzeniem. Lubię przyglądać się, jak świat się budzi równie mocno, jak i ten przejściowy etap, gdy zostaję sam ze sobą, choć myśli łopoczą mi w głowie niczym para irytujących, czarnych skrzydeł. Staram się jednak od nich uciekać, skupiając się na zapachu kwiatów, mimo że nie jest to łatwe, a obrazy ostatnich dni stają mi dość szybko przed oczami. Po chwili kierowanie nimi staje się jednak łatwiejsze, więc przesuwam je tak, jakbym zmieniał muzykę na gramofonie i mimowolnie się uśmiecham, przypominając sobie, dlaczego właściwie tu jestem o tak dziwacznej porze. Nadal z nosem wciśniętych w gałązkę drobnych kwiatków, tkwię tak przez dłuższy czas, aż w końcu słyszę czyjeś kroki. Natychmiast unoszę głowę, by spojrzeć na przybyłą osobę. - Jak mogę być niereformowalny, skoro wiedziałaś, że przyjdę? – pytam, a uśmiech nie schodzi mi z twarzy, mimo że Nessa przyjmuje standardową pozę kogoś gotowego do dawania mi reprymend i kazań. Holden „Niereformowalny” Thatcher, oto ja. – Jak było w pracy? – dodaję jeszcze, bo naprawdę jestem ciekawy, zwłaszcza że nie widać po niej zmęczenia, mimo że tłum w Oasis był ogromny, a goście długo stamtąd nie wychodzili. Kręcę z politowaniem głową, znów się śmiejąc, chociaż tym razem nie do niej, a bardziej z tego, co mówi. - Naprawdę wierzysz w to, że będę się z tobą uczył? Nawet jeśliby próbowała, teraz i tak nie mógłbym się na tym skupić. Znam ją jednak na tyle, by wiedzieć, że nic jej nie powstrzyma i będzie mi wciskała książki przy każdej możliwej okazji. A ja się będę bronił i zapierał, ot tak na przekór, chociaż jestem świadomy tego, że nauka jednak by mi się przydała, zwłaszcza przed niektórymi egzaminami. Jej stwierdzenia o moim zdrowiu czy wynikach też na nic się nie zdadzą, bo po pierwsze: nie ślęczałbym nad książkami o świcie, a po drugie: jednocześnie prawdopodobnie też bym nie spał, zważywszy na doskwierającą mi ostatnio bezsenność. Grałbym na gitarze, czytał książki, które nie mają nic wspólnego z tym, czym powinienem był się zająć, albo po prostu leżał i wpatrywał się w sufit, czekając na ten dziwny spadek energii, który pojawi się znienacka. Rzucanie eliksirów po tak długim użytkowaniu nie jest łatwe. Najpierw można przespać całą dobę, potem z kolei zmęczenie nie nadchodzi wcale. Nic z tego nie rozumiem, ale póki co jeszcze się trzymam, choć nie wiem, jak długo to potrwa. Zdziwiony biorę od niej kubek z herbatą, który mi podaje. To tym bardziej przekonuje mnie w tym, że naprawdę wierzyła, że się tutaj zjawię. Albo po prostu zauważyła mnie, kiedy przechodziłem, kierując się w stronę ogrodu. Napój jest przyjemnie ciepły i ogrzewa palce. W drugiej ręce nadal trzymam bez, więc wyciągam ją do przodu i wkładam kwiat w wolną dłoń Nessy, zaciskając jej palce na gałązce. Patrzę jej przy tym w oczy, mimo że nadal widzę w nich trochę politowania. Na chwilę kieruję wzrok na jej usta, zastanawiając się, czy mogę ją znów pocałować, ale z tego stanu niepewności wyrywa mnie szczekania psa, którego sąsiad wypuścił na pierwszy poranny spacer. Zwierzę w jakiś dziwny sposób przykuwa na chwilę moją uwagę, więc wzdycham z rezygnacją i puszczam rękę dziewczyny, którą nadal trzymałem. - Chcesz iść do domu? – pytam, mając tu na myśli oczywiście zamek. Modlę się jednak w duchu, by wolała pozostać w Hogsmeade, chociaż nie powinienem jej tak męczyć po całonocnej pracy. Sam już się gubię w tym, co należy zrobić, a czego po prostu pragnę, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. I zamiast dać jej odetchnąć, tylko jeszcze bardziej się nakręcam, wciąż zabiegając o jej towarzystwo. Nic jednak nie poradzę na to, że skoro przetrwała moje dziwne nastroje, czuję się do niej jeszcze bardziej przywiązany.
Dyplomatycznie zamilkła na chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią, która Holdena by usatysfakcjonowała. Był niekiedy bardziej uparty od niej, chociaż przez te wszystkie lata wcześniej zupełnie tego nie dostrzegała — miała go raczej za szkolnego pajacyka, który w głębokim poważaniu miał osiągnięcia edukacyjne i własny rozwój, co znosiła dość ciężko. Zawsze przecież zależało jej na nauce, ocenach. Od dzieciaka przykładała się do tego, jak mało kto. Nadal nie do końca rozumiała, co się właściwie stało i dlaczego z dogryzających sobie nastolatków dotarli do momentu, w którym tak wytrwale usiłował się nią opiekować i przejąć rolę, która przecież zwykle należała do niej. Zmarszczyła nieco brwi, przesuwając spojrzeniem po twarzy stojącego naprzeciw chłopaka. Szansa, że faktycznie dziś znów go spotka, wynosiła jedynie połowę, a jednak gdzieś tam w środku wiedziała, a może nawet i chciała -nie wiedząc jeszcze o tym — aby przyszedł. Wzruszyła w końcu ramionami, przerywając panującą pomiędzy nimi ciszę, zagłuszaną dźwiękami budzącego się miasta. - Kobieca intuicja? - odparła krótko, pytaniem na pytanie, odwzajemniając jednak uśmiech. Na wzmiankę o pracy obróciła na chwilę głowę, aby zerknąć na budynek Oasis tkwiący gdzieś za jej plecami. Przecież tam zawsze było tak samo, byle do skończonej zmiany i nie dać się wciągnąć w jakieś głupie plotki. Prace na noce była męcząca, jednak dzięki temu miała znacznie więcej czasu dla transmutacji, zerkając do książek w wolniejszych chwilach za barem czy na zapleczu. Obowiązków kelnerki zwykle starała się unikać. - Nic ciekawego się nie działo, zeszło nam naprawdę sporo kolorowych drinków, bo jakaś puchonka z którą mam eliksiry miała urodziny. Muszę przyznać, że dom borsuka bawi się strasznie grzecznie i kulturalnie, chociaż mogą w siebie naprawdę sporo wlać. Kwestia makijażu, kawy i siły ducha wymieszanej z przyzwyczajeniem do marnej ilości snu na dobę. Gdzieś tam wewnątrz oczywiście — była zmęczona, jednak nie było to w żaden sposób natrętne, gdy potrafiło się nad tym zapanować. Na jego pytanie ochoczo pokręciła głową, mocniej wbijając palce w materiał ubrania, wciąż trzymając dłoń na biodrze. A miał jakieś wyjście? Kto jak kto, ale znał ją chyba na tyle, aby wiedzieć, że w kwestii nauki to nigdy nie żartowała, a powtórzenie materiału bardzo by mu się przydało. Nessie też by dobrze zrobiło, byłaby pewniejsza egzaminów, do których wcale nie zostało tak dużo czasu. Jak bardzo przydałby się jej zmieniacz czasu, na Merlina, leciałaby na samych W, gdyby doba miała więcej godzin albo mogła się rozdwoić. - A dlaczego nie? Wiedziałeś, że najlepiej przyswaja się wiedzę rano? Chociaż nie jestem pewna, czy reguła nie mówiła o przespanej nocy. Cóż, mniejsza, bo podręczniki i tak mam przy sobie. - dodała w końcu, wzruszając ramionami tak, aby tkwiący tam plecak zakołysał się delikatnie. Westchnęła cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Wyglądasz na mniej przytomnego niż ja, co robiłeś w nocy? W jej głosie rozbrzmiała nuta ciekawości, z którą mieszał się troskliwy ton. Była znana z tego matczynego podejścia do całego świata, który najchętniej osłoniłaby jakimś płaszczem i ukryła przed wszelkim złem, przyjmując je na siebie. Znała siebie i swoją wytrzymałość, dałaby radę przez wzgląd na osoby, na których jej zależało. Przesunęła spojrzeniem po jego włosach, które w blasku świtu wydawały się wyjątkowo pastelowe, piankowo wręcz różowe, co wywołało drobny uśmieszek na jej wargach. Gdy zabrał kubek z herbatą, wyjęła z tacki swoją kawę, robiąc kilka większych łyków, co wywołało na jej ciele charakterystyczny dla przypływu kofeiny dreszcz, któremu towarzyszyło mruknięcie zadowolenia. I ten piękny, intensywny zapach. I dopiero wciśnięta w dłoń gałązka bzu sprawia, że ślizgonka wróciła do rzeczywistości. Wydała z siebie ciche mruknięcie zaskoczenia, posyłając mu pytające spojrzenie. Cały czas ją zaskakiwało, jak ciepłą i dużą dłoń miał w stosunku do jej, a w gruncie rzeczy był takim delikatnym człowiekiem, chociaż sam przed sobą się do tego nie przyznawał. Prawie podskoczyła w miejscu, gdy pies zaszczekał i otaczający ich bąbelek pęk, uniemożliwiając jej dalsze kontemplowanie nad tym, co chodziło mu po głowie. - Huh? - wydusiła, całkiem poprzedniego pytania nie kojarząc, chociaż zaraz jej umysł wszedł na najwyższe obroty w poszukiwaniu odpowiedzi. Zacisnęła palce na gałązce z fioletowym kwiatem, unosząc ją do góry i wąchając. Intensywny, słodkawy zapach sprawił, że aż zakręciło się jej w głowie i przez ułamek sekundy poczuła senność. Korzystając z okazji, że jej sweter miał kieszonkę na piersi, wsunęła tam kwiatka, mogąc cieszyć się jego wonią do woli i dzięki temu z pewnością nie miał się jak połamać. Upiła łyk kawy, kręcąc przecząco głową. - Niekoniecznie. Niewiele czasu do zajęć, jeśli wliczyć skoczenie na tosta i kawę oraz prysznic, nie zdążę i tak nic bardziej pożytecznego zrobić. A tak? Możemy się przejść, pouczyć, nie wiem. Masz jakiś pomysł? Przydałoby się zgarnąć coś z piekarni na śniadanie, pewnie jesteś głodny! Pamiętam, że chyba o piątej otwierają. - zakończyła swój przydługi monolog, zostawiając w spokoju obserwowanie jego twarz i zamiast tego, skupiła się na rozglądaniu dookoła. Wioska wciąż była spokojna i pogrążona we śnie, a z komina unosił się dym, który był wciąż dobrze widoczny. Nie miał dużo czasu, ponieważ blask wstającego słońca z pewnością sprawi, że będzie niewidzialny,
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Czy stałbym tu teraz z Nessą, gdybym nigdy nie napisał do niej listu, nazywając ją Królową Lodu? Zastanawiam się, czy los jest już z góry przesądzony i niezależnie od tego, czego bym nie zrobił, i tak w końcu skończylibyśmy w ten sposób. Czy też mamy jednak jakiś wpływ, a wszystko jest efektem moich działań? Zatem czy świat wyglądałby inaczej, jeśli ktoś postanowiłby jednak nie wyjść z domu? Albo położyłby się spać godzinę później niż zwykle? Nie rozumiem tego i wydaje mi się, że zbyt mocno zagłębiam się w inny wymiar, który nie jest dla mnie dostępny. Równie dobrze możemy być jedynie sterowani przez jakąś niewidzialną siłę, która nakazała mi stanąć w środku nocy przy aptece, a Nessie przygotować dwa kubki z ciepłymi napojami. - Gdyby naprawdę istniała, uciekłabyś stąd dawno temu – zauważam, nie wiedząc jeszcze, ile jest prawdy w moich słowach. – A widziałaś kiedykolwiek niegrzecznego Puchona? – żartuję po usłyszeniu jej relacji, chociaż sam mógłbym ich wyliczyć całkiem sporo. Stereotypowo przyjmuje się jednak, że nie lubią łamać regulaminu, ale w to nie wierzę. No bo kto nie lubi poczuć odrobiny adrenaliny? Dać się ponieść fantazji i zapomnieć o rzeczywistości? Właściwie mam kogoś takiego tuż przed sobą, ale staram się to ze wszelkich sił naprawić, choć nie wiem, czy kiedykolwiek mi się to uda. Każdy w końcu dochodzi przecież do wniosku, że wysilanie się na rzecz ocen i zasad jest jedynie stratą czasu i marnowaniem potencjału, który się przez to nie ziści. Zamiast ślęczeć nad książkami, wolę wyjść na spacer; zamiast pisać setny esej w tym roku, zdecydowanie bardziej wybrałbym zabawę z psem. Ale widać nie każdy lubi czerpać radość z życia, katując się dążeniem do perfekcjonizmu. To z kolei stereotypowa domena Slytherinu, której też do końca nie rozumiem. Może to wpływ mojego własnego domu? Zresztą, te podziały są bez sensu i tylko wywołują niepotrzebne konflikty. Patrząc na to, powinniśmy się z Nessą nienawidzić. Ale czy kiedyś tak nie było (i nie będzie)? Zaczynam się śmiać z jej stwierdzenia, tak po prostu, całkiem szczerze, bo mnie rozbawia tą swoją nauką niemalże do łez. - Zdecydowanie mówiła o przespanej nocy – zauważam w końcu, gdy dochodzę do siebie, ale uśmiech i tak nadal mnie nie opuszcza. Czemu ona tak na mnie, na Merlina, działa? I to po tylu latach znajomości. Chyba naprawdę nigdy nie znajdę na to odpowiedzi. – Po co to wszystko ze sobą targasz? Przecież chodzisz do pracy, a nie do biblioteki! Kręcę z niedowierzaniem głową. Niby rodzice zawsze chcą, żeby ich dzieci były mądre i utalentowane, ale Lanceley zdecydowanie przegina w drugą stronę. Mam nadzieję, że znajdę jej na to jakieś badania, że można umrzeć z przepracowania, chociaż to dość powszechnie znana opinia, której ona najwyraźniej nie akceptuje. A potem może żałować. - Z pewnością nie spałem – odpowiadam, uśmiechając się przy tym zawadiacko. Szwendałem się po prostu po Hogsmeade, ale do tego jej się nie przyznam, by nie słuchać kolejnego marudzenia o zmarnowanym czasie, w którym mógłbym się uczyć lub szukać pracy. W środku nocy? Nawet nie ma na to mowy. Normalnie pewnie już dawno bym się zdenerwował, ale w jej przypadku te reprymendy mimo wszystko są nawet ździebko urocze. Ale to ja tu jestem od troszczenia się o nią, a nie na odwrót, więc mogłaby mi czasem odpuścić. Nessa zamyśla się, dostrzegając tylko kawę, choć nieco ją rozpraszam, gdy wciskam jej w dłoń fioletowy bez, a szczekający pies tylko potęguje wrażenie zaskoczenia. Chociaż o wiele bardziej zdziwiony jestem ja, kiedy słyszę jej słowa, więc wywracam oczami, znów się śmiejąc. - I kto tu jest niereformowalny, hę? Ness, jest sobota, nie ma dzisiaj zajęć – uświadamiam ją, bo chyba z nadmiaru zajęć straciła już rachubę czasu. – A w związku z tym piekarnię otwierają dopiero o siódmej, ale mam pewien pomysł. Szybko orientuję się, w którą stronę powinniśmy iść i popycham ją delikatnie w odpowiednim kierunku. Mijamy Oasis i kilka innych budynków, które w końcu zostają za naszymi plecami. Zamyślam się przez chwilę, wsłuchując w świergot rozbudzonych już ptaków i spoglądając w coraz jaśniejsze niebo. Co jakiś czas popijam herbatę, która przestała parować, aż w końcu opróżniony kubek ląduje w śmietniku ustawionym przy ścieżce okalanej latarniami i ławkami. Prowadzi do parku, ale jednak nie idziemy do niego, a w zupełnie inne miejsce, więc w odpowiednim momencie skręcam, choć nie uświadamiam Nessy, dokąd ją prowadzę. Sama powinna to zobaczyć, bo widok jest naprawdę zniewalający. - Tu z pewnością znajdziemy coś do jedzenia – mówię w końcu, wskazując na olbrzymi sad, w którym niektóre z drzew jeszcze kwitną, a na innych znajdują się już owoce. Głównie czereśnie, na które jest akurat idealna pora, ale krzewy z drobnymi porzeczkami czy agrestem także wydały już owoce. Wszystko aż lśni od rosy, w której kroplach odbijają się promienie powoli wschodzącego słońca. Nadal jednak najbardziej czuję zapach bzu z kieszeni Nessy, który idealnie komponuje się z tym, co możemy obserwować. Czuję się lekko senny, przez co to wszystko wydaje się nierealne, wręcz przesłodzone, ale dopóki sad jest pusty, możemy z niego korzystać do woli. Zrzucam trampki, by przejść się boso po zroszonej trawie, ale ani trochę nie odświeża to mojego umysłu. Mam wrażenie, że szumiące drzewa chcą mi coś opowiedzieć, ale ich „słowa” do mnie nie docierają. Zbliżam się więc do jednej z czereśni i zrywam z niej garść owoców razem z łodyżkami. Kilka z nich podaję Nessie, gdy do niej wracam, ale te złączone ze sobą, podwójne, przystawiam jej do ucha niczym kolczyk. - Pasują ci – stwierdzam trochę rozmarzonym głosem. Może jednak przydałoby mi się trochę kawy, mimo że niespecjalnie za nią przepadam. Teraz jednak nic już na to nie poradzę. Mam wrażenie, że jestem trochę jak pijany, chociaż nie wiem, czy to ze zmęczenia, czy z samej obecności Ślizgonki. Wręczam jej te przytrzymywane przy uchu czereśnie i kładę się na środku zarośniętej ścieżki, krzyżując ręce pod głową, tak by mieć dobry widok zarówno na niebo, jak i na Lanceley. Mam wrażenie, że gdzieś w tym wszystkim gubię siebie.
Przeznaczenie było taką dziwną kwestią, której umysł ludzki nie mógł ogarnąć. Wydawać by się mogło, że to siła wyższa, które skazuje nas na jakiś scenariusz, a przecież wystarczy raptem jedna emocja, jedno wydarzenie, którego nie planowaliśmy i wszystko może się zmienić. Nessa jednak lubiła, chciała wierzyć w przeznaczenie i jego czerwone nici. Nie była pewna, czy nie było jej po prostu łatwiej pewnych rzeczy zaakceptować. Gdzie byłaby teraz, jeśli nie zdecydowałaby się na pracę w klubie? Czy rozmawialiby tak swobodnie o wszystkim i o niczym, gdyby jednak nie odpisała na ten list, uznając go za śmieszny żart z jego strony? Przecież tak o tym sądziła, idąc do komnaty czterech pór roku. Uśmiechnęła się jednak zamiast tego do Holdena, obdarzając go dłuższym spojrzeniem. Nie ma co gdybać, przecież była zadowolona i niczego w życiu nie żałowała, taka była jej zasada. - Dlaczego miałabym uciec? Nie jesteś przecież niebezpieczny, głupku. - odpowiedziała z uniesioną brwią, pewnym tonem głosu. Zaraz jednak roześmiała się pogodnie, a jej twarz złagodniała. Poprawiła plecak na ramionach, ruchem głowy odgarniając kosmyki rudych włosów do na plecy. Uniosła palec do ust, zastanawiając się nad pytaniem dotyczącym puchonów. Czy Neirina można było nazwać niegrzecznym? Wszak był człowiekiem wychodzącym poza schematy i wszelkie kategorie. Ostatnie mruknęła cicho rozczarowana, kręcąc przecząco głową. Odchyliła głowę do tyłu, spoglądając na jaśniejące niebo. Granat niemalże zniknął, pochłaniając ze sobą srebrny blask gwiazd. Nabierało różowawej barwy, podobnej do włosów towarzyszącego jej chłopaka, aby bliżej linii horyzontu lśnić niczym soczysta pomarańcza. Uwielbiała wschody słońca, chociaż to zmierzch uważano za bardziej elegancką porę doby. Początek był jednak zawsze znacznie przyjemniejszy od końca. Wyprostowała się, aby upić gorącej wciąż kawy. Znów na niego spojrzała, starając się zajrzeć w jego myśli, chociaż wcale jej to nie wychodziło. Zdecydowanie najlepsze w nim było oczekiwanie nieoczekiwanego. Nigdy nie sądziła, że ktoś będzie w stanie ją tak zaskakiwać! Śmiał się w najlepsze, aż błękitne ślepia zaszkliły się delikatnie i pewnie rozbolał go brzuch, na co prychnęła i wysunęła dłoń, wbijając mu palec w brzuch. - Ładnie to tak się śmiać z prefekta, łobuzie? "Minus pięć dla Gryfonów!- rzuciła z udawanym oburzeniem, nieco głośniej niż chciała. Przekręciła głowę w bok, a widniejące na twarzy rozbawienie nie było już osamotnione, dołączyło do niego zdziwienie. Jak to po co? A niby, kiedy miała przygotować się do zajęć i poprawić notatki? W klubie nie zawsze były tłumy, a gdy miała pracę na zapleczu, potrafiła doskonale się zorganizować i wygospodarować godzinkę czy dwie na szkołę.- A kiedy miałabym powtarzać materiał? Jejku, Holden! Nie tylko biblioteka powinna Ci się z książkami kojarzyć! Aż tupnęła nogą z niedowierzaniem na jego słowa, chociaż po spojrzeniu widać było, że nie robiła tego na poważnie. W towarzystwie gryfona wszystko jakoś naturalnie przychodziło, nawet zdarzało się jej nie kontrolować tego, co robiła. Cofnęła dłoń, unosząc ją do góry i obracając dookoła palca kosmyk włosów, westchnęła teatralnie. Naprawdę, ten chłopak był niereformowalny! No oczywiście, że nie spał, skoro siedzi tu i robi za ochroniarza, chociaż droga do zamku wcale nie jest tak daleka, a do tego teraz coraz wcześniej wstaje słońce. Trzymając kubek w dłoni, rozłożyła bezradnie ręce. A mógł te godziny tak dobrze wykorzystać, to nie. - Poddaje się. Nie mam na Ciebie dziś siły. Jednak jesteś pewien, że nie lunatykowałeś albo że to wszystko Ci się nie śni? -zapytała z nutką powagi w głosie, chcąc się z nim jeszcze chwilę podroczyć. I wtedy właśnie na drobną buzię dziewczyny wskoczyło prawdziwe, szczere zaskoczenie. Aż usta rozdziawiła, mrugając kilkakrotnie i rozglądając się na boki, jakby szukając potwierdzenia na jego słowa. Jak to nie był to piątek? A co się stało z piątkiem? Jak mogła zgubić dzień? - Żartujesz sobie chyba! Na pewno jest piątek, co z transmutacją? -szepnęła z niedowierzaniem, przysuwając palec do brody i zastanawiając się nad tym, co robiła wczoraj. Czy przygotowała wszystko do szkoły? Czy była w ogóle na zajęciach? A może zwariowała? Przytaknęła na jego słowa, ostatniej części wypowiedzi już nie słuchając. Dopiero gdy ją popchnął, wróciła do rzeczywistości i posłała mu pytające spojrzenie, ruszając jednak za Thatcherem grzecznie i ufnie. O dziwo milczeli po drodze, delektując się świeżością poranka i jego niepowtarzalnym krajobrazem. Ptakami, które leniwie rozpoczynały swój koncert, delikatnymi powiewami letniego wiatru. Nessa bezceremonialnie wsunęła mu dłoń pod rękę i oparła ją na jego nadgarstku, posyłając mu rozbrajający uśmiech i niewinne wzruszenie ramion, koncentrując się następnie na wypiciu do końca kawy, po której kubeczek również skończył w śmietniku. Byli przyjaciółmi, mogli tak spacerować. Mijali kolejne budynki, drzewa, aż w końcu trafili na drogę prowadzącą do parku. Na początku sądziła, że właśnie tam pójdą. On jednak skręcił, wybrał inną ścieżkę, którą wcześniej nie miała okazji spacerować. - Hmmm? Jadłodajnia na zewnątrz? - rzuciła z ciekawością, przekręcając głowę w jego stronę i posyłając mu pytające spojrzenie. Zaraz jednak się wyprostowała, wędrując karmelowymi ślepiami za jego ręką. Rozchodził się przed nimi widok na sad. Pokryty rosą, błyszczący od promieni wschodzącego słońca. Mienił się kolorami, roznosiła się dookoła silnie owocowa woń. Przyjemna, ładnie współpracowała z towarzyszącym jej w kieszonce kwiatem bzu. Zaśmiała się cicho pod nosem, przymykając oczy i kręcąc głową. Tylko on mógł na coś takiego wpaść, wybrać takie miejsce. I tylko on potrafił zdjąć buty, aby boso pójść w głąb sadu. - Widzę, że mamy ochotę na owocowe śniadanie. - westchnęła, łapiąc następnie głębszy oddech. Wyciągnęła ręce do góry, przeciągając się leniwie i rozglądając dookoła. Natura skutecznie spędzała jej sen z powiek, zwłaszcza w duecie z orzeźwiającym powietrzem. Zatrzymała się przy jednym z drzew, zadzierając głowę do góry i przyglądając się kwitnącym wśród liści kwiatom. Nie miała pojęcia, co z tego wyrośnie, jednak kołysząc się na wietrze, wyglądały naprawdę pięknie. - Nie kontrastują z moimi marchewkowymi włosami? - zapytała całkiem poważnie, trzymając czereśnie w dłoniach i pozwalając sobie kołysać owocami przy uchu. Lubiła wzór wiśni, więc czereśnie też wydawały się dobre. Wsunęła sobie do ust jasną kulkę, czując przyjemny, kojarzący się z latem smak. Wciąż jednak miały przełamującą je, nadającą wyrazu kwaskową nutę. - Mmmmm. Smaczne! Próbowałeś już? Odprowadziła go wzrokiem, robiąc następnie kilka kroków w jego stronę i siadając obok, na trawie. Położenie się skończyłoby naprawdę źle, a z tej perspektywy mogła mieć kontrolę. Widziała wszystko! Zjadła kolejny owoc, przyglądając się leżącemu na ziemi chłopakowi. Zsunęła z ramion sweter, wcześniej delikatnie wyjmując gałązkę bzu. Rozłożyła go sobie na materiale spódnicy i klepnęła się dłońmi w uda, posyłając mu zadziorny, chociaż odrobinę nieśmiały uśmieszek. - Chodź, odpoczniesz. Odwdzięczę Ci się chociaż trochę za odbieranie mnie z pracy. To tak wyjątkowo, więc nie przyzwyczajaj się, ok? Właściwie o sprzeciwie nie było mowy, sądząc po tonie, którego użyła. Zsunęła jeszcze plecak z ramion, kładąc go obok, a na nim zaś wysypując otrzymane czereśnie oraz bez.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Uśmiecham się do niej w taki sposób, że wielu mówi, że wyglądam z tą miną jak chochlik. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale jeśli przypominam w tym wypadku Piotrusia Pana, to właśnie o to mi chodzi. - Wątpisz w moje zdolności? – pytam, zbliżając się do niej o krok, tak że stoję teraz na tyle blisko, że mogę dmuchnąć jej we włosy, aby rude loki rozwiały się w nieładzie. Światło pobliskiej latarni wymieszane z pierwszymi promieniami słońca odbijają się w nich, przez co z cynamonowych stają się bardziej miedziane. Ten widok jest hipnotyzujący, ale i tak muszę oderwać od niej wzrok, by wziąć herbatę i wręczyć jej gałązkę mikroskopijnych kwiatów lilaka. Później śmieję się jak głupi, aż Nessa wbija mi palec w brzuch, przez co nieco się uspokajam. - Ej, nie mów tak, bo klepsydra naprawdę odejmie mi punkty – mówię z wyrzutem, chociaż nigdy nie zależało mi na tym rankingu. Wiem jednak, że Blaithin i Leonardo daliby mi popalić, gdyby Gryffindor jeszcze bardziej w nim spadł, nawet jeśli i tak prawdopodobnie wygramy. Chociaż kto wie, co wydarzy się przez te ostatnie trzy tygodnie, zanim dyrektorka ogłosi zwycięzcę. Może jeszcze wygra Hufflepuff, a my spadniemy na ostatnie miejsce. Albo – co gorsza – Ślizgoni i Lanceley będzie mi to wypominać do końca moich dni. No, przynajmniej do końca wakacji. - No ale jak idziesz do pracy, to powinnaś jednak się skupić na obowiązkach, a nie szkole – zauważam, bo Zonko chyba by mnie zabił, gdyby mnie zobaczył z książka pod ladą, niezależnie od tego, o cokolwiek by chodziło. Jedyna przez niego akceptowalna to ta rachunkowa, albo z zamówieniami, ale w sumie czemu nadal mnie to interesuje? Od kilku dni jestem bezrobotny, więc sklep z gadżetami powinien zniknąć z listy moich myśli i zobowiązań. Obserwuję, jak dziewczyna okręca kosmyk włosów wokół palca. Mógłbym jej się tak przyglądać całymi dniami, gdybym tylko mógł. Pod warunkiem, że nie wspominałaby mi wciąż o tym, że powinienem się uczyć. Podziwiam ją za jej ambicje, ale jednocześnie nie lubię, gdy ktoś próbuje zmienić mnie, niezależnie od troski. Ale z tym idzie się jeszcze dogadać, naprawdę wiele zniosę. Naprawdę zniosę? - Nie lunatykuję, ale co do snów, to nigdy nie mam pewności. Moje są naprawdę realistyczne – mówię po chwili zastanowienia, a potem znów zaczynam się śmiać, gdy widzę przerażenie na jej twarzy. – Jak to co? Nie było, przecież Bennett ogłosiła radę pedagogiczną. Ziemia do Ness – wołam i pstrykam jej palcami przed oczami, żeby się ocknęła. Może mi się tylko wydawało, ale marudziła, że mogliby to wszystko zrobić podczas przerwy obiadowej, albo w czasie runów, a nie akurat na zajęciach z Bergmannem. Mnie tam nie było szkoda, bo i tak mam przewalone po akcji z Wykeham i pozostałymi Gryfonami. I może właśnie to chcieli omówić? Albo inne bzdety w związku z egzaminami. No ale co mnie to? Nie jestem prefektem, nie muszę o wszystkim wiedzieć, nawet jeśli z natury ciekawość zżera mnie na każdym kroku. Przez całą drogę do sadu nie odzywamy się do siebie, kontemplując wszystko, co nas otacza. No dobra, może Nessa podziwia otoczenie, bo ja znam je na pamięć, a potem jak opiera na mnie swoją rękę i posyła mi najpiękniejszy uśmiech na świecie, nie umiem już myśleć o niczym innym. - Można tak powiedzieć – odpowiadam jej na pytanie o jadłodajnię, chociaż tak bym tego do końca nie określił. Naprawdę nie rozumiem, czemu zależy jej tak na bułkach z piekarni czy restauracjach, skoro natura sama daje naprawdę smaczne rzeczy. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że można je zerwać zupełnie samemu i w takich ilościach, jakich się chce. Na dodatek zupełnie za darmo – dopóki nikt nas na tym nie przyłapie. – Jadłem je już miliony razy, więc nie mam ochoty, ale pomyślałem, że ty możesz mieć. Mówię, gdy zatracam się w tej nierealności, gdzie znajdujemy się oddaleni od Hogsmeade, ale nadal na tyle bliscy, by poczuć całą tę magię. Ktoś nas umieszcza w mydlanej bańce, której muszę strzec przed rozbiciem. A potem ląduję na trawniku, zaś Nessa siada niedaleko, proponując mi odpoczynek. Nawet nie ma mowy. Chociaż czuję się zmęczony, a mój umysł przestaje pracować jak należy, to jednak wciąż pozostaję odrobinę trzeźwy na tyle, by w mojej głowie narodził się plan, którego w normalnych warunkach nawet bym do siebie nie dopuścił. Teraz jednak, gdy wciąż nie mam nic do stracenia, mogę podjąć ryzyko. Przekręcam się na brzuch i podpieram brodę na dłoniach, spoglądając na nią. - Niedoczekanie twoje – mówię na przekór, nie do końca pewien, czy mam na myśli legnięcie się na jej udach, czy może brak przyzwyczajenia. A może jedno i drugie. Dźwigam się na kolana i przysuwam do niej, nie bacząc na to, że zroszone rośliny zostawiają na moich spodniach zielone smugi, które zapewne już się nie spiorą. – Też powinnaś odpocząć – stwierdzam i popycham ją lekko, tak że oboje lądujemy naprzeciwko siebie na trawniku. Przytrzymuję ją jednak na tyle, by nie uderzyła się i teraz śmieję się z niej. Albo i do niej. I odgarniam jej z twarzy włosy, które na nią opadły, odsłaniając rudzielcowi oczy, w których po raz kolejny mogę utonąć. Jak ten okręt okiełznany przez lodową górę. Patrząc na to, że mam do czynienia z Królową Śniegu, chyba na jedno wychodzi. Ona jest zimą, więc ja chyba latem. A może wiosną, która próbuje stopić lód, przed czym ta chłodna pora roku nie może się już bronić. Ja z kolei nie jestem w stanie już dłużej po prostu się jej przyglądać, więc zamykam oczy i całuję ją, nie pozwalając dojść do słowa.
| Nie piszę więcej po alkoholu, bo wychodzi kisiel z cukrem.
To nie było tak, że chciała zmienić go na siłę. Z lepszymi wynikami w nauce miałby lepszą przyszłość, większe szanse na spełnienie marzeń. Rodzice zawsze jej powtarzali, że cele same się nie osiągają i naprawdę ogrom wysiłku trzeba włożyć w codzienność, aby kiedyś móc z uśmiechem powiedzieć, że żyło się tak, jak się chciało. Zawsze od niej wiele wymagano, pilnowano, aby uczęszczała na dodatkowe zajęcia i rozwijała talent muzyczny. Była w końcu Lanceleyem, nauczyli ją tak żyć, skoro miała przejąć pieczę nad rodem. Posłała mu pytające spojrzenie, marszcząc lekko brwi i nos. W oczach miała iskierki ciekawości i naprawdę nie potrafiła ugryźć się w język, żeby nie zapytać. - A co Ci się śni? - rzuciła w końcu, przerywając chwilę milczenia i zastanawiając się nad własnymi snami. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy. Sypiała kilka godzin dziennie, nie była w stanie niczego zapamiętać albo po prostu nic się jej nie śniło. A potem wspomniał o radzie pedagogicznej, na co prychnęła z pogardą. No tak. Nie mogła wybrać sobie lepszego dnia na takie pierdoły, tylko akurat piątek, gdy mieli transmutację z profesorem Bergmannem? Lubiła jego zajęcia, był wymagający i w ciekawy sposób przekazywał wiedzę. Dodatkowo znał się na animagii. Westchnęła ciężko, niezadowolona. Niczym ofiara jakiegoś strasznego przestępstwa, posłała mu krótkie i niezadowolone spojrzenie, raz jeszcze prychając pod nosem i dopijając kawę z trzymanego w dłoni kubka. Tekturowe naczynie było przyjemnie ciepłe, zadziornie mierzwiło delikatne opuszki palców rudzielca. Ostatecznie machnęła jednak ręką, zostawiając to za sobą. Nie było sensu martwić się tym, na co nie miało się wpływu. Ruszanie przeszłości, wracanie do niej — zawsze było tragiczne w skutkach. Wyglądał, jakby znał drogę na pamięć i szedł nią tysiące razy. Może często odwiedzał sad, aby podjadać rosnące tam owoce? Odchyliła głowę do tyłu, patrząc na niebo. Całe szczęście, dzień zapowiadał się na ciepły i pozbawiony deszczu, zawsze tworzyło to więcej perspektyw na sobotę. Nawet nie wpadła na to, że częstowanie się plonami jest kradzieżą, ale gdy do niej to dotrze, to z pewnością zostawi kilka galeonów gdzieś przy drzewie. - A tak nie jest? - odparła z ciekawością, rozglądając się dookoła. Skrzyżowała dłonie pod biustem, idąc krok za krokiem.- Czyli idziemy tu, a Ty nic nie zamierzasz zjeść? Ehh, zabić to mało. Mam może coś w plecaku, sprawdzę na miejscu. Nie dość, że przeze mnie umierasz ze zmęczenia, to jeszcze umrzesz z głodu. Przesunęła palcami po wilgotnej trawie, uśmiechając się pod nosem. Na dworze było naprawdę przyjemnie, chociaż po skórze przebiegł jej dreszcz po zdjęciu swetra. Nie czuła jednak zimna, kawa wciąż ją rozgrzewała i była skutecznym lekiem na zmęczenie. Poranki zawsze były takie orzeźwiające, że naprawdę szkoda było spać i je marnować. Przyglądała mu się, proponując wcześniej poduszkę z nóg, a odpowiedź, którą uzyskała sprawiła, że prychnęła niezadowolona. Nie to nie, więcej takiej okazji nie będzie miał. - Jak sobie chcesz, więcej nie będzie. I wcale nie jestem zmęczona. - odparła uparcie, wzruszając delikatnie ramionami, wbijając w niego spojrzenie karmelowych oczu. Nie spodziewała się ataku, który na nią szykował. Poczuła popchnięcie, a przez atak z zaskoczenia jej ciało uległo i opadło do tyłu na trawę. Przeszedł ją dreszcz, gdy wilgotna trawa dotknęła pleców i przemoczyła bluzkę. Zmarszczyła nos i brwi, widząc go nad sobą i posłała mu pytające spojrzenie, zastanawiając się, co on w ogóle zamierza. - Chcesz mnie zabić? - zapytała z udawaną powagą, podążając spojrzeniem za jego dłonią, która odgarnęła jej kosmyki z twarzy. Szykowała się już na dalszy dialog, przesuwając spojrzeniem po różowych kosmykach włosów Holdena, gdy ten pochylił się nad nią i zatkał jej usta, wprawiając ją kolejny raz w zaskoczenie. I samą siebie też zaskoczyła, bo niczym zahipnotyzowane, jej ciało uległo i odwzajemniło gesty gryfona. Jej dłonie jakby samoistnie przesunęły się do góry, palcami zahaczając o policzki, a następnie obejmując jego szyję i drażniąc skórę karku palcami i paznokciami na przemian, zamknęła oczy. Idiotka. Nie powinna tego robić, nie miała przecież nigdy wplątywać się w zagmatwane relacje, bo i tak musiałyby ulec zniszczeniu. Miała powinność wobec rodu. A co jeśli ulegała mu dlatego, że zawsze chciała dla wszystkich jak najlepiej, nie patrząc na siebie? A jeśli on ją tylko wykorzystywał? Tysiące pytań, żadnych odpowiedzi. Jej umysł szalał, a w brzuchu poczuła dziwny, łaskoczący uścisk. Przerwała pocałunek, również atakując z zaskoczenia. Przyciągnęła go do siebie, przytulając do swojej szyi i biustu. Sama odchyliła głowę do tyłu, patrząc na niebo i czując palące rumieńce na polikach. Przesunęła jedną z dłoni ku górze, mierzwiąc jego włosy. - Dlaczego tak bardzo naruszasz moją strefę osobistą i wystawiasz na próbę naszą przyjaźń? Jak tak dalej pójdzie, to nie będziemy mogli się przyjaźnić i co wtedy? Nie wiem, co mam z Tobą zrobić.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Co mi się zazwyczaj śni? Rzeczywistość moich snów zależy właściwie od tego, w jaki sposób postrzegam świat. Jeśli ktoś przywyknie do magii, widoku najbardziej absurdalnych opcji, a ponadto doprawia to wszystko odrobiną eliksiru euforii, to nawet najbardziej irracjonalny obraz wyda mu się czymś nudnym i realistycznym. Może dlatego lepiej nie pytać, nie drążyć i nie pragnąć poznania szczegółów. Doznania mojego umysłu są raczej czymś, czego nawet nie potrafię wyjaśnić. Jak zatem miałbym o tym opowiedzieć, nie narażając się na ocenę i kolejną reprymendę? - Same nudy – odpowiadam ostatecznie, znów uśmiechając się niczym chochlik, by dodać temu trochę tajemniczości. Lubię ją drażnić, wywoływać wątpliwości, choć nie ułatwia mi to egzystencji tuż obok niej. Czasem mam wrażenie, że wywołuje jeszcze więcej komplikacji, których nie jestem w stanie opanować. Gdy wydaje mi się, że mam ją w garści, znów wymyka mi się pomiędzy palcami, niczym dym. Lub para wodna, która wydaje się jednak delikatniejsza, nie zanieczyszczona szkodliwy substancjami, które nadają szarawego odcienia. Nie wszystko jest jednak krystalicznie białe, tak jak nie każdy element czyjegoś życia musi być czarny niczym smoła. Moje myśli znów błądzą w odległe rejony i mimo że wiem, dokąd idę i co mówię do Nessy, to jednak mam wrażenie, że zaraz mi to ulatuje – niczym wcześniej wspomniany obłok. Aż w końcu lądujemy na trawniku pomiędzy drzewami, z których część jeszcze kwitnie, a część wydaje owoce. Cała gama barw otaczająca nas ze wszystkich stron. Czuję zmęczenie, choć jestem rozbudzony. Doskwiera mi głód, choć nie byłbym w stanie niczego przełknąć. Wpatruję się w Ślizgonkę, pragnąc jedynie całować ją tak długo, aż przestanę słyszeć śpiew ptaków, a cały sad rozpłynie się, pozostawiając nas w mydlanej bańce. - Taki jest plan – odpowiadam jej i wbrew temu, że w zamierzeniu miałem powiedzieć to normalnie, z moich ust wydobywa się jedynie szept. Jej udawane oburzenie mnie bawi, ale w tym momencie jakoś nie umiem się z niej naśmiewać i stroić sobie żartów. Opieram się jedną ręką o ziemię, a źdźbła trawy łaskoczą moją skórę. Kaptur bluzy ląduje mi na głowie, gdy się pochylam, ale zupełnie go ignoruję. Mimo że odgarnąłem rude włosy z twarzy Nessy, moja dłoń nadal pozostaje na jej policzku i wpatruję się w nią z takiej bliskości, że jestem w stanie policzyć jej piegi na nosie i rzęsy. Jej oddech miesza się z moim własnym, a ja czuję przyjemne ciepło na policzkach. I żeby nie widziała już, jak czerwienię się niczym znajdujące się obok czereśnie, całuję ją, a ona odwzajemnia to, tym razem o wiele pewniej niż ostatnim razem. Mimo to nadal nie potrafię jej wyczuć. W jednej chwili obejmuje mnie, by w następnej odepchnąć i na powrót do siebie przyciągnąć. Znów czepia się moich włosów, z których zsuwa się bluza, pozwalając na rozczochranie tego różowego siana. Słyszę, jak bije jej serce. Moje szaleje tak, że omal nie wyskoczy z piersi, ale próbuję je ignorować, wsłuchując się w jej własne. Zamykam na chwilę oczy, pozwalając sobie na skupienie się tylko na tej melodii, do momentu, kiedy Nessa się odzywa, wywołując nieprzyjemną gulę w moim żołądku. Gdy myślę już, że wszystko idzie po mojej myśli, ona po raz kolejny wyskakuje z niszczeniem przyjaźni, choć jeszcze chwilę temu zaprzeczała swoim zachowaniem temu, że się o nią martwi. Chociaż zaraz, czy to nie może ze sobą współgrać? - Ty naruszasz też moją – zauważam, mimo że zazwyczaj sam zaczynam. – Czemu nie będziemy mogli? – pytam dodatkowo, uznając że nie ma sensu wybijać jej czegoś z głowy, jeśli się nie zna powodów i sposobu, w jaki coś postrzega. Wypowiadając te wszystkie słowa, nadal nie podnoszę głowy, łaskocząc ją ustami i nosem w szyję. Palcami błądzę po jej odkrytym ramieniu, dochodząc do wniosku, że całkiem przyjemnie się tak leży. A znajdujące się coraz wyżej słońce zaczyna ogrzewać wszystko swoimi promieniami, sprawiając, że rosa powoli znika z trawnika i liści.
Sny były skomplikowanym tematem. Słyszała, że bywają one odzwierciedleniem pragnień i najskrytszych marzeń, które wstyd było wypowiadać na głos. Mogły być lubieżne, koszmarne, pełne skrywanych przez ludzkie serce, niekiedy mrocznych sekretów. Nie ufała obrazom podsuwanym przez umysł podczas snu, tak łatwo mogły zamazać obraz rzeczywistości. Nie drążyła więc tematu, gdy Holden dał zdawkową i zbywającą odpowiedź, wzruszając jedynie ramionami. Senne jawy chłopaka mogły być dla niego tak intymną strefą, że aż głupio było jej ją naruszać. Na jego uśmiech pokręciła z niedowierzaniem głową, chociaż i na jej wargach wykwitł zadziorny i ciepły grymas, ujawniający skrywane w policzkach dołeczki. Chochliczy wyraz twarzy pasował mu najbardziej, podkreślał drzemiącą w niebieskich ślepiach, łobuzerską iskrę. - Yhym, na pewno. - mruknęła pod nosem, zaraz jednak niewinnie spoglądając na znajdujące się dookoła drzewa, skąpane w blasku wschodzącego słońca. Było to miejsce z dobrą aurą, niesamowicie wyciszające i poprawiające humor, co z pewnością było częściową zasługą słodkiego zapachu owoców i kwitnących roślin. Przesunęła też spojrzeniem po niebie, wyjątkowo bezchmurnym, jak na czerwcowy poranek. Przez myśl jej przeszło, jak szybko ich relacje uległy zmianie, po tylu latach dokuczania i ciętych komentarzy. Byli niczym z dwóch różnych bajek, a jednak potrafili znaleźć wspólny język. Pytanie brzmiało: na jak długo? Holden był niesforny, łamał zasady, które Nessa uznawała za oczywiste, gdy z kim się przyjaźniła. I nie była pewna, czy taka utrata kontroli jest dla niej czymś dobrym i komfortowym. Potem już wszystko wydarzyło się szybko i niespodziewanie, nagle wylądowała na wilgotnej i pachnącej trawie, a wilgoć przenikała tkwiącą na ciele koszulę. Zamiast nieba widziała błękitne oczy gryfona i kaptur tkwiący na jego różowych włosach, rzucający cień na bladą i zmęczoną twarz. Zmarszczyła brwi i nos na jego słowa, wywracając następnie oczyma teatralnie. Znów ją zaskoczył, przy atakował w momencie, którego się całkiem nie spodziewała. Ciche westchnięcie rozbawienia uciekła spomiędzy warg, a ona delikatnie przekręciła głowę na bok. - Coś często te zamachy na mnie robisz, czyżbyś miał w tym swój mały fetysz? Pobijasz własne rekordy na ataki z zaskoczenia?- zapytała cicho, zadziornie i z nutką ciekawości w głosie, wpatrując się karmelowymi ślepiami w twarz Thatchera. Był strasznie beztroski, przypominał jej powiew wiosennego wiatru, po którym nie wiadomo, czego można było się spodziewać. Raz ciepły, raz zimny. Chaotyczny, pozbawiony zorganizowania i zasad. Właściwie nie wiedziała, dlaczego mu tak na to pozwala. Sposób, w jaki przesuwał dłonią po jej twarzy, był niezwykle delikatny, a ciepło bijące od jego dłoni zostawiło na skórze gęsią skórkę. Zawsze lustrował wzrokiem jej twarz, jakby widział ją po raz pierwszy i patrzył w taki sposób, którego nie potrafiła nazwać. Miał przy tym spojrzenie pewne i dominujące, takie, którego nie pokazywał na co dzień światu. Może właśnie dlatego, nie umiała znaleźć jeszcze sposobu, żeby złodziejowi odmówić? Nie zwróciła nawet uwagi przez przyglądanie się, kiedy tak się przysunął, a potem zamknął jej usta pocałunkiem, co chyba wchodziło w jego zwyczaj. Nie trwało to długo, jednak skutecznie zamąciło w zrównoważonym umyśle ślizgonki. Chcąc utrzymać swoje przyzwyczajenia i zasady, odsunęła go, wciąż jednak obejmując. Domyślała się jednak, jakiego spojrzenia użyje, dlatego znacznie bezpieczniej było przytulić go do siebie i zatopić spojrzenie w przebijającym się przez kołyszące się gałęzie drzew niebie. Zapomniała o tym, jak dobrze będzie słyszał przyśpieszone bicie jej serca, na które oczywiście znalazłaby wymówkę. Bawienie się jego włosami było przyjemnie, uspokajające i nagminnie z tego korzystała, czy tego chciał, czy nie. - To Ty zaczynasz. - rzuciła uparcie, nie ruszając się z miejsca. I wtedy właśnie dotarło do niej, jak bardzo łaskocze ją po szyi, wywołując z każdym oddechem fale dreszczy przebiegającą przez ciało. Poczuła, jak rumienią się jej policzki i ogarnia ją jakąś dziwna panika, którą uprzedziło łaskotanie w żołądku. Zacisnęła powieki, zostawiając w spokoju jego plecy i przesuwając jego głowę w dół tak, aby przytulił się do jej biustu, zamiast molestować delikatną membranę skóry. Jedną dłonią wróciła do głaskania go po włosach, a drugą ułożyła na twarzy, zakrywając nią oczy. - Idźże spać, zmęczony jesteś! No, jak to dlaczego? Gdy przekroczysz granicę, to już nigdy się nie cofasz. To proste. Byłoby mi trochę smutno, gdybyśmy się już nie przyjaźnili. Dodała równie cicho co poprzednio, chociaż nieco bardziej zawstydzonym głosem. Odetchnęła głębiej, starając się uspokoić i całkiem nie zauważyła, że smyrał ją po ramieniu. Zdjęła dłoń z oczu, przesuwając palcami po swojej twarzy i odgarniając kosmyki włosów do tyłu, rzuciła je całkiem na trawę, kątem oka dostrzegając, jak mocno marchewkowe kosmyki kontrastują z zieloną trawą. Niczym groszek z marchewką, na co uśmiechnęła się pod nosem. Doskonale wiedziała, że nie była tym, czego on szukał i czego od niej oczekiwał. Nie umiałaby przekroczyć granicy przyjaźni.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
- Teraz cała wina leży wyłącznie po mojej stronie? – pytam ją, śmiejąc się przy tym cicho z niedowierzaniem. Pewnie nawet wywróciłbym oczami, ale nie ma to najmniejszego sensu, skoro nie widzi mojej twarzy. To ona mnie prowokuje, nawet jeśli w większości przypadków całkiem nieświadomie. Działa na mnie niczym Amortencja, wprawiając jednocześnie w radość godną Euforii – i to bez użycia żadnych eliksirów. Czasem mam przez to wrażenie, że ludzie tworzą je dla odwzorowania własnych uczuć i emocji, ale jedyne co mogą, to je wzmocnić. Bo nie da się ich stworzyć tak całkowicie od nowa. Muszą znajdować się gdzieś, nawet w głębi podświadomości, by mikstura mogła je obudzić i wyciągnąć na powierzchnię. Skąd możesz wiedzieć, co czujesz w danym momencie, jeśli wcześniej nie spotkałeś się z tym odczuciem i nie możesz go tak po prostu przydzielić do jakiejś kategorii? Chociaż, ja ostatnio coraz częściej się z tym spotykam i dlatego ciągle się gubię. Gdyby tylko ktoś mi stworzył mapę, czułbym się o wiele pewniej. Uśmiech jednak nie schodzi mi z twarzy, a w moim umyśle rodzi się niecny plan, by wykorzystać aktualną pozycję, gdy Nessa tworzy nieład z mojej i tak dalekiej od ideału fryzury, a ja mam dość sporą przewagę, słysząc bicie jej serca, które zagłusza śpiew ptaków i powiew wiatru. Unoszę nieznacznie głowę, zaledwie o centymetr czy dwa, i całuję ją w szyję, co kończy się dość szybką reakcją odepchnięcia mnie niżej. Znów śmieję się jak głupek, aż dziewczyna gasi mój entuzjazm jednym stwierdzeniem. - W takim momencie wyganiasz mnie spać? Jesteś niesprawiedliwa, bo to ty pracowałaś całą noc, a nie ja – zauważam, nie przerywając jednak błądzenia palcami po jej ramieniu. Skóra Ślizgonki jest blada i delikatna, trochę jak porcelana, przez co obawiam się, że może dorównywać jej kruchością. To złudne uczucie, ale nie ustępuje z mojej głowy, w której tworzą się coraz dziwniejsze obrazy powiązane z tym, jak bardzo zmęczony jestem. Wyobraźnia dopowiada sobie nieistniejące fakty i błędnie interpretuje gesty i słowa, choć staram się zachować resztki zdrowego rozsądku. – Co to za granica? Pytam ją i wyplątuję się z jej objęć, znów opierając dłońmi na trawniku tak, by na nią spojrzeć. Jestem trochę niczym chmura deszczowa zasłaniająca dopiero co budzące się słońce. Niebo jednak staje się coraz bardziej błękitne, więc chyba nie do końca wychodzi mi ta metafora. - Przecież możemy się przyjaźnić i tak, czy siak. Ktokolwiek nam zabroni? Dlaczego z góry zakładasz, że to wyklucza przyjaźń? Przez chwilę wpatruję się w jej oczy, aż zaczynam tonąć w tej mieszaninie czekolady i karmelu, co może być dla mnie zgubne. Pochylam się, by pocałować ją w piegowaty nos, a potem z szerokim uśmiechem przenoszę wzrok na usta – równie nierozważne posunięcie, bo po raz kolejny budzi się we mnie przeokropna ochota, by pocałować Nessę. I pewnie bym to zrobił, gdybym nie dostrzegł małego kształtu poruszającego się na miedzianej kurtynie włosów Ślizgonki. Przenoszę ciężar ciała na jedną rękę, a drugą sięgam, by pozwolić wejść małemu stworzonku na swoje palce i wypuścić je na trawę. - Miałaś pająka na głowie – informuję ją, chociaż nie wiem, czy jest to słuszne posunięcie, zważywszy na to, że nie mam pojęcia, czy przypadkiem nie wywołam niepotrzebnej paniki. Czas przeszły ma tu jednak znaczenie, skoro zdołałem zabrać zwierzątko. Mocniejszy podmuch wiatru pobudza do ruchu liście drzew, wywołując tym samym przyjemny szum, ale też dreszcz na moim ciele, do którego przylegają lekko wilgotne od porannej rosy ubrania. W powietrzu unosi się zapach owoców i trawy, przemieszany z czymś, co wyróżnia się na ich tle, ale jednocześnie idealnie się z nimi komponuje. - Włosy ci pachną cynamonem – mówię rozmarzonym tonem i przekręcam się, by położyć się na trawie, zanim z moich ust wydostanie się kolejna głupota. Widzę nad sobą zieleń koron drzew i jaśniejące niebo, na którym skupiam uwagę do momentu, gdy słyszę przy swoim uchu ciche bzyczenie, na które natychmiast odwracam wzrok w odpowiednim kierunku. Pszczoła wydaje się dziwnie duża, a jednocześnie tak maleńka. Porusza się szybko, a jakby w zwolnionym tempie. Przypatrując się jej, czuję, że lekko odpływam i gdybym tylko zamknął oczy, pewnie pochłonąłby mnie sen. Odsunięcie się od Nessy tak naprawdę może być jedynie problemem, który doprowadzi do tego, że zamiast dopilnować jej bezpiecznego powrotu do domu, zasnę na środku sadu. Odwracam wzrok od owada, znów kierując spojrzenie na niebo, by choć trochę się rozbudzić. Nadal nie rozumiem, dlaczego tak szybko się w niej zakochuję, chociaż jeszcze całkiem niedawno skakaliśmy sobie do gardeł. Czy naprawdę aż tak wiele może się zmienić w relacji z drugim człowiekiem, że aż czuję się, jakbym kroczył po linie, co jakiś czas tracąc równowagę? - Mogę cię jeszcze kiedyś pocałować? – pytam sennie. Rzeczywistość miesza mi się z wyobrażeniami, przez co brakuje mi pewności, czy słyszę jej odpowiedź, czy tylko ją sobie wymyślam.
Milczała chwilę, jakby chcąc postąpić sprawiedliwie i dyplomatycznie, chociaż śmiech Holdena skutecznie jej to utrudniał. Brązowe ślepia okalane wachlarzem kruczoczarnych rzęs powędrowały ku niebu, natomiast tkwiące nad nimi rudawe brwi zmarszczyły się na znak wewnętrznych kontemplacji. Był doprawdy jednostką wyjątkowo nieprzewidywalną na tle osób, z którymi miała okazję mieć w szkole styczność. I może dlatego mu ulegała tak łatwo? Poszukiwanie wymówek nie było jej mocną stroną i aż wykrzywiła usta w grymasie niezadowolenia na dźwięk własnych myśli, bo to zdecydowanie zbyt łatwe wyjaśnienie. A ona lubiła sobie komplikować. Zresztą, w życiu chyba tak było, że robiło się wszystko dla bliskich przyjaciół, co zagłuszało jej wyrzuty sumienia względem własnych obowiązków, które czasem przez niego ignorowała. To pewnie sprawka tych jego błękitnych oczu, które czasem przyglądały się jej z tak silnymi emocjami, przypominając jej ślepia małego, bezbronnego szczeniaczka, który przecież potrzebował opieki i tylko chciał się przytulić. - No tak. To chyba jednak Twoja wina, musisz z tym żyć. -mruknęła w końcu, wypuszczając przy tym powietrze spomiędzy warg ze świstem, przymykając na chwilę zmęczone od słońca oczy. Wczesnoletnie promiennie po całej nocy za barem pełnym sztucznego oświetlenia wydawały się jej wyjątkowo męczące. Nigdy nie podejrzewałaby siebie o prowokowanie kogokolwiek! Wybuchnęłaby śmiechem na jego myśli, tłumacząc, że przecież jest męska i wszyscy traktują ją jak kumpla, rycerza w srebrnej zbroi. Zresztą, na powodzeniu i kokieterii nigdy wcześniej jej nie zależało, bo miała lepsze zajęcia i inne priorytety niż tracenie głowy z miłości, która mogłaby i tak być skazana na porażkę. Była w końcu jedyną córką swoich rodziców, a to wiązało ją z kontynuowaniem tradycji i dostosowaniem. Ręką, która chwilę wcześniej zamarła w bezruchu, wróciła do zabawy kosmykami jego różowawych włosów. To było tak cholernie relaksujące i uzależniające, że nawet ktoś taki jak ona nie mógł się powstrzymać. Miała wrażenie, że takie leżenie na trawie, przytulanie tego głupka do siebie jest czymś, czego w jakiś sposób potrzebowała. I byłoby naprawdę cudownie, gdyby kolejny raz nie zdecydował się na naruszenie kolejnej granicy, której tym razem nie mogła wytrzymać. Była wystarczająco zarumieniona od tego jednego całusa w szyję, który na delikatnej membranie skóry pozostawił gęsią skórkę, żeby znosić to dalej. Całe rozmyślanie o chmurach oraz ich kształtach trafił szlag, Miała cichą nadzieję, że jego głośny śmiech na jej przesadzoną reakcję zagłuszył serce, które niemalże weszło w stan palpitacji. Prychnęła na jego słowa oburzona, patrząc gdzieś na drzewa. - Tak, wyganiam Cię spać. Jestem przyzwyczajona do zarywania nocy, a Ty nie, a do tego decydujesz się na masochistyczne działania z powodu przeświadczenia — tak mi się wydaje — że droga z wioski do zamku jest nazbyt długa, abym sobie sama z nią nie poradziła. - odpowiedziała szybko, nieco przyciszonym tonem. Usilnie szukała sposobu na zmianę tematu. Przez to wszystko, nawet nie zwracała uwagi na dotyk, którym obdarowywał jej ramię. I co ona miała z nim zrobić? Zaczynał być coraz bardziej chciwy, coraz częściej zwyczajnie brał sobie to, na co miał ochotę. Jak długo miała uznawać jego zachowanie za właściwe i pozostające w bezpiecznej strefie przyjaźni? - Huh? Granica? - odparła głupio na jego pytanie, które właściwie odnosiło się do użytych przez nią stwierdzeń. No właśnie, co to za linia i gdzie dokładnie się znajduje? Wszystko byłoby znacznie prostsze, gdyby o tym wiedziała i potrafiła mu w jakiś sposób odpowiedzieć. To nie było takie proste. Poczuła ruch z jego strony i wyprostowała głowę, napotykając przed sobą jego błękitne ślepia. Patrzył na nią z góry, rękoma odcinając ją od znajdującego się dookoła sadu. Zadawał trudne pytania. Zmarszczyła nos i czoło, tkwiąc chwilę w milczeniu. Pozwoliła sobie wędrować spojrzeniem po jego twarzy i opadających na nią włosach. Po ustach, nosie, policzkach. - Bo wydaje mi się, że gdy za mocno przekroczysz tę linię i się zaangażujesz, któreś z nas to zrobi, to pojawią się problemy i egoizm. A pewnych zachcianek, uczuć.. Cóż, przyjaźń sobie z nimi nie poradzi. - rzuciła w końcu, nawet nie wiedząc, czy zrozumiał, o co jej chodzi. Nie była dobra w takich rozmowach, tak samo, jak w wyrażaniu własnych intymnych myśli, czy uczuć. Czuła się znacznie lepiej, gdy tkwiły schowane w środku, pod kluczem. Upchnięte do puszki. Przymknęła oczy, gdy dał jej buziaka w nos z przesłaniem takim, które aż krzyczało, że nic sobie z tych jej granic nie robił. A potem pojawił się pająk wybawca, który widocznie był fanem cynamonu, bądź marchewek i zaplątał się w kosmyki jej włosów, skupiając na sobie gryfona, który chciał być pajęczym bohaterem. Westchnęła cicho, przesuwając spojrzeniem po jego dłoni, po której małe stworzenie ochoczo dreptało. Zniknął gdzieś w trawie, równie szybko, co się pojawił, a Nessa znów skupiła wzrok na tkwiącym naprzeciw chłopaku. - Mam szampon o korzennym zapachu. Odetchnęła cicho, znów zatapiając spojrzenie w błękitnym niebie, pełnym jej ulubionych obłoków. Były dziś wyjątkowo puszyste, jakby owce gubiły swoją wełnę, uciekając przed słońcem. Holden położył się obok i nastała cisza, którą przerywał jedynie szum drzew i śpiew ptaków. Ślizgonka uniosła dłonie, układając je sobie na piersiach, wygładzając materiał wygniecionej przez Thatchera koszuli. Czuła zmęczenie, które tylko szukało odpowiedniego momentu, aby nasypać piasku do jej oczu, jednak umysł wcale nie miał chęci na sen, w przeciwieństwie do ciała. Przekręciła głowę na bok, patrząc na kołyszące się gałęzie drzewa czereśniowego, na którym połyskiwały mokre od rosy kuleczki o przepięknym kolorze i zapewne bogatych walorach smakowych. Przez myśl jej przeszło, że zdecydowanie zbyt mało wypieków istnieje z użyciem tego owocu. Nagle cisza została przerwana pytaniem, które wywołało szczere zaskoczenie na bladej buzi rudzielca. Zamrugała kilkakrotnie z niedowierzaniem, odwracając głowę w jego stronę. Naprawdę? Teraz się o to pytał? Skąd on w ogóle brał takie pomysły? Milczała jednak, powstrzymując chęć roześmiania się na bezradność względem jego osoby. Widziała też, że usypia i zwyczajnie nie chciała mu przeszkadzać. Przecież sama mu kazała! Przyglądała mu się w milczeniu, zastanawiając się nad odpowiedzią, którą mogłaby przekazać. - Niezależnie czy powiem Ci, że możesz czy nie możesz, to i tak zrobisz to, co będziesz chciał. Więc po co udajesz grzecznego i pytasz, teraz kiedy już tyle mi ukradłeś? - odparła szeptem, unosząc się na łokciach ku górze. Odetchnęła głośniej, czując na mokrych od rosy plecach powiew wiatru. Wywróciła oczyma, uśmiechając się zadziornie pod nosem. Usiadła w końcu na kolanach, zgarniając włosy na plecy. Złapała za leżący nieopodal sweter i okryła go, żeby od tego wiatru się nie przeziębił, nachylając się na nim delikatnie i muskając ustami jego czoło. - Pozwalasz sobie na tyle, że zaraz stracisz nad tym kontrole i wpadniesz w największe kłopoty swojego życia, a ja zdecydowanie Ci tego odradzam. - rzuciła niemalże bezgłośnie, zdając sobie sprawę, jak źle postępowała, brnąc w to dalej. Wyprostowała się i odchyliła głowę do tylu, mając wrażenie, że raz z wiatrem uderzają w nią wyrzuty sumienia wymieszane z uczuciami, których określić nie powinna. Ułożyła dłonie na kolanach, zaciskając pięści na materiale spódnicy. Nie chciała, żeby cierpiał, a jednocześnie nie miała serca zabierać mu tego uśmiechu z twarzy. Wgłębi siebie, wiedziała, że nie powinien wybierać akurat jej z całej szkoły. Przymknęła oczy, kręcąc delikatnie głową. Nie mogła przecież tak marnować czasu! Przysunęła do siebie torbę, wyjmując z torby notatki z zielarstwa i podręcznik, który rozłożyła na trawie. Z książki od transmutacji zrobiła podkładkę. Zabrała się za lekcje, zerkając jednak często w stronę śpiącego obok Holdena.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Kiedy leżymy w milczeniu, słowa Nessy wciąż przesuwają się po moich myślach do chwili, kiedy prawie zapadam w sen i budzi mnie dziwna iluzja, jakoby wypowiedziała je jeszcze raz, prosto do mojego ucha. Przez moje ciało przechodzi wtedy nieprzyjemny dreszcz wywołany rozbudzeniem i – może odrobinę – strachem z powodu tego durnego uczucia. - Wiesz, że przyjaźń radzi sobie z wieloma problemami i może współgrać z innymi uczuciami? – pytam sennie, chociaż jest to bardziej retoryczne, niż oczekujące jej odpowiedzi. – Gdyby tak nie było, nie byłaby to prawdziwa przyjaźń. Otoczenie zbyt mocno przykuwa moją uwagę do momentu, kiedy zadaję dziewczynie kolejne pytanie. Podoba mi się, kiedy tak się męczy i wykręca, szukając sposobu, w jaki mogłaby mi odpowiedzieć, bez zdradzenia zbyt wiele. Trochę się mota, chociaż nie oczekuję od niej zbyt długich wywodów. Po prostu jestem ciekawy tego, o czym myśli, jaką jest osobą, a jednocześnie próbuję jej nieco zmienić spojrzenie na niektóre sprawy. Jakaś niepojęta przeze mnie siła przyciąga mnie do niej, czasem wprawiając w zakłopotanie, a innym razem dodając pewności siebie. I przez to odczuwam usilną potrzebę zajmowania jej czasu swoją osobą, ale wyłącznie po to, by się o nią choć trochę zatroszczyć, kiedy nie robi tego nikt inny i poznać ją. Ale nie tę iluzję, którą sprzedaje wszystkim wokół, a prawdziwą Nessę. Może jej obraz utworzony w mojej głowie też jest jedynie imaginacją, ale w wyobraźni to po prostu rozmazany portret, który z każdą odpowiedzią nabiera coraz bardziej miedzianowłosego kształtu Ślizgonki. - Całe dwa – próbuję powiedzieć, ale z moich ust wydobywa się tylko szept, gdy już bardzo mocno odpływam do krainy Morfeusza. Kiedyś – przez to nieco przerażająco brzmiące imię – omyłkowo myślałem, że ma on coś wspólnego ze śmiercią i kiedy ma się trafić do jego pałacu, Charon przypływa na łódce i przewozi delikwenta przez rzekę na drugi brzeg, ale tym razem nie przez Styks, a przez Lete, która ma wiele wspólnego z zapomnieniem. Bo przecież… wielu snów się nie pamięta, prawda? Może zapominamy je, kiedy krople wody przypadkiem nas ochlapią? W ogóle skąd u mnie takie myśli? Wyciągam rękę w stronę Nessy, chcąc ją przyciągnąć do siebie i przytulić, ale ona uprzedza mnie, podnosząc się z trawnika na łokciach, więc zrezygnowany opuszczam dłoń na wciąż wilgotną trawę. I nim zdołam się po raz kolejny odezwać, ogrzewany promieniami słońca zasypiam. Jak zza mglistej kotary czuję jakieś łaskotanie na twarzy, więc – tak mi się przynajmniej wydaje – marszczę nos i zgarniam ręką natrętną muchę, czy co to innego mogło być, a potem tonę jeszcze bardziej. Najwyraźniej jestem tym nieszczęsnym przykładem ochlapanym przez deszcz kropli rzeki Lete, bo kiedy się budzę, nie pamiętam zupełnie nic. Tak, jakbym zamknął oczy i poza krótką reakcją na coś zaczepiającego moje czoło nie wydarzyło się nic poza tym. Nie wiem jednak, ile minęło czasu, chociaż słońce razi mnie w oczy, więc je mrużę. Po chwili przecieram je dłońmi i siadam, rozglądając się wokół, by zarejestrować, gdzie właściwie się znajduję. Na mojej twarzy maluje się niepewność do momentu, aż dostrzegam Nessę siedzącą nad książkami. - Dlaczego mnie nie obudziłaś? – pytam z wyrzutem, jednocześnie cholernie zakłopotany tym, że do tego doszło. Inaczej, gdyby ona też zasnęła, jednak tak się nie stało. A Lanceley, chyba już typowo w zgodzie ze swoim charakterem, zamiast odpocząć, ślęczy nad książkami. – I dlaczego sama nie odpoczywasz w sobotę? Praca domowa nie ucieknie. Z ciekawości zaglądam do jej notatek, dostrzegając w podręczniku znajome rysunki przedstawiające budowę roślin. Tego bym się po niej nie spodziewał, ale mimo to sięgam rękami po tę i leżącą pod nią książkę i obie zabieram, chowając za plecami. - Masz tu tyle pięknych roślin, a oglądasz te narysowane. Koniec z nauką – mówię, uśmiechając się niewinnie, chociaż przy pierwszym zdaniu wywracam teatralnie oczami. Głos mam jeszcze nieco zachrypnięty, a na dodatek czuję pustkę w żołądku, ale nie daję tego po sobie poznać. – Jeśli chcesz je odzyskać, musisz ładnie poprosić – dodaję jeszcze, przyglądając się jej zadziornie. Wiem, że w każdej chwili może się obrazić i sobie stąd pójść, ale nie mam innego wyjścia, jeśli chcę, by w końcu odpoczęła. W innym wypadku zmusi do nauki jeszcze mnie, a przecież już prawie wakacje, więc mogłaby dać spokój zarówno mi, jak i sobie. Upuszczam książki na trawnik i opierając się dłońmi o ziemię, przysuwam się do niej. Dopiero teraz zauważam, że z ramienia zwisa mi jej sweter, ale ignoruję ten fakt, przynajmniej teoretycznie. Okropnie mi dziwnie z tym, że w jakiś sposób się o mnie zatroszczyła, ale jednak za nic nie potrafi dbać o samą siebie. Jeśli sama zemdleje z wycieńczenia albo się pochoruje, nijak mi tym nie pomoże, bo tylko będę się martwił. - Idziemy coś zjeść, a potem ty położysz się i odpoczniesz – stwierdzam tonem nie akceptującym sprzeciwu i patrzę jej w oczy tak, by nie mogła odwrócić ode mnie wzroku. W świetle słonecznym bardziej przypominają karmel z kawałkami czekolady, czego nie dało się zauważyć o świcie, czy w sztucznej jasności szkolnych komnat.
To uczucie, gdy człowiek błądził w półśnie, było czymś, co wprawiało w zakłopotanie i płatało figle umysłowi. Wszystko wydawało się takie realne i pod kontrolą, a jednak docierające dźwięki lub tańczące przed oczyma obrazy mogły okazać się tylko iluzją. Całe szczęście, Nessa stan ten osiągała bardzo rzadko. Zmęczony organizm w połączeniu z kilkoma godzinami snu poddawał się niemal natychmiast, przez co błyskawicznie oddawała się Morfeuszowi w objęcia. Musiał jednak przyjść na to odpowiedni moment, a przede wszystkim musiała opaść ilość kofeiny krążąca w jej żyłach. Czasem miała głupie wrażenie, że ma ją zamiast klasycznej, szkarłatnej krwi. Na jego słowa wydała z siebie ciche mruknięcie kontemplacji, przenosząc na twarz Holdena zaintrygowane spojrzenie brązowych oczu. - Pewnie masz rację. Nie jestem pewna, czy osiągnęłam tak rozbudowany system emocjonalny. Jak pewnie zauważyłeś, to jestem fanką prostych rozwiązań. A czym jest prawdziwa przyjaźń, według Ciebie? Uśmiechnęła się pod nosem, zdając sobie sprawę, że zaraz na dobre odpłynie i tak naprawdę, być może nigdy nie uzyska na to pytanie odpowiedzi. Może od tego zagadnienia powinni zacząć, jeśli mieli zrozumieć granice przyjaźni, których tak uparcie się trzymała. Sama nie potrafiła jeszcze ich znaleźć, chociaż zdrowy rozsądek usilnie próbował przekonać ślizgonkę do radykalnych działań. Milczała, przyglądając mu się uważnie. Czyżby próbował walczyć z sennością? Miała wrażanie, że celowo zadawał jej pytania, które wymagałby od niej uzewnętrznienia się, w czym była prawdziwie beznadziejna. I wierzyła szczerze, że w tej kwestii nie ma już dla niej ratunku. Nawet jeśli chciała, nie potrafiła się przełamać i znaleźć odpowiednich słów. Te jego próby i nieprzewidywalne zachowania sprawiały jednak, że dobrze się z nim bawiła. Czuła się jednak nieswojo, gdy tak usilnie próbował otoczyć ją opieką, której mały rycerz przecież nie potrzebował. Radziła sobie ze wszystkim doskonale. Na jego słowa prychnęła bezgłośnie, wywracając oczyma i nawet nie komentując, żeby go przypadkiem nie wybudzić. Nie liczyła się przecież ilość, a jakoś — a Holden ukradł jej ten najważniejszy, przez który już chyba nigdy o nim nie zapomni. Nie musiał jednak o tym wiedzieć, bo to by jeszcze bardziej wszystko skomplikowało. Uniosła dłoń, dotykając opuszkami palców swoich ust, po czym westchnęła z rezygnacją. Okryła go swetrem, dała buziaka i wzięła się za zielarstwo, które nigdy jej mocną stroną nie było. Przygotowywała więc referat na dodatkową ocenę oraz pracowała nad notatkami, zgrabnie kreśląc piórem po trzymanym na książce od transmutacji pergaminie. Obiecała, że troszkę odpuści naukę transmutacji na rzecz przedmiotów, które sprawiały jej więcej problemów. Zdecydowanie powinna też więcej czasu poświęcić lataniu i poprosić Lennoxa albo Heaven o pomoc. Pogrążona w lekcjach, całkiem straciła poczucie czasu. Nie zwróciła uwagi, ze Thatcher wraca do żywych i zaczyna się budzić, bo akurat wypisywała właściwości jakieś ładnej roślinki, której nazwy nie była w stanie jeszcze zapamiętać. Musiała być chyba wyjątkowo mało wrażliwa, romantyczna i mało kobieca, skoro większość wyglądała dla niej naprawdę tak samo. Dopiero jego słowa, pełne wyrzutu i pretensji skierowane w jej stronę sprawiły, że uniosła głowę i posłała mu ciepłe spojrzenie, któremu towarzyszyło wzruszenie ramion i łagodny uśmiech. - Bo byłeś zmęczony i słodko spałeś.- odpowiedziała krótko, automatycznie i absolutnie nie robiąc sobie nic z tego, jak to brzmiało. Ruchem głowy odrzuciła włosy na plecy, nawet na chwilę nie uciekając od spojrzenia jego głębokich, błękitnych oczu. - No nie ucieknie, ale mam sporo zajęć i materiału do przerobienia na weekend, więc pomyślałam, że korzystając z Twojej drzemki, pouczę się zielarstwa. Nie spodziewała się ataku z jego strony, który na celu miał przywłaszczenie sobie jej cennych książek. Zmarszczyła brwi i nos, robiąc nieco obrażoną minę, a spomiędzy warg uciekło jej krótkie "ej". Zacisnęła palce na trzymanym przez siebie piórze, patrząc na niego z niedowierzaniem. W normalnych okolicznościach pewnie by się wściekła, jednak tym razem uniosła dłonie w geście poddania i odłożyła pióro na bok, kiwając głową. Dając mu złudną nadzieję wygranej, a w rzeczywistości mając niecny plan w głowie. Ładnie poprosić? Przekręciła głowę na bok, zatrzymując celowo spojrzenie na jego wargach. - Ładnie poprosić o moje własne książki? Grabisz sobie Holden, oj grabisz. Wygląda jednak na to, że nie mam wyjścia. - odparła cicho, przymykając na chwilę oczy. Wyciągnęła ręce do góry, przeciągając się i zastanawiając przy tym, do jakich sztuczek powinna sięgnąć. Skoro on ciągle naruszał granice, to nic się nie stanie, jeśli ona raz coś zrobi, prawda? Nawet nie będzie miał praw a się pieklić. Przysunął się do niej, opierając dłoń na ziemi i kładąc książki gdzieś za sobą, gdzie Nessa dostrzegła szansę na ich powrót w jej ramiona. Najgorsze było to, że naprawdę była nieporadna w takich przedsięwzięciach, a przynajmniej się jej tak wydawało. Korzystając z okazji, że był dość blisko, podniosła się na kolanach i oparła dłonie o ziemie, jedną z nich zaczepiając o place Holdena. Odchyliła głowę do tyłu, pozwalając, aby kaskady rudych, wijących się włosów spłynęły do przodu, kołysząc się i zadziornie łaskocząc palce ich rąk, odkrytą skórę jej ramienia, którą wcześniej smyrał gryfon. Przesunęła spojrzeniem od jego szyi, poprzez usta, nos, aż napotkała oczy. Lubiła jego oczy. Przypomniały bezkresne błękitne niebo, w którym można było utonąć. Przez chwilę zastanawiała się, co powinna zrobić i jak odpowiednio to rozegrać, jednak zdawało się jej, że pojawiający się na policzkach rumieniec i tak zdradzał jej zamiary. Jedną z dłoni przesunęła po jego ręku, wzdłuż, prosto ku górze, gdzie w końcu zaczepiła o jego ramię. Tym samym dała mu do zrozumienia, żeby się nachylił. Gdy miała jego szyję razem z uchem dość blisko, dmuchnęła w nie krótko co by przeszkodzić mu w zrozumieniu kilku wyszeptanych w ich stronę słów. - Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale ciesze się, że możemy spędzać razem czas. Moje życie bez Twojej nieprzewidywalności byłoby strasznie nudne, a teraz.. -przerwała, zagryzając dolną wargę i mierząc go spojrzeniem. Przez chwilę mogło się zdawać, że chciała go pocałować, jednak plan był zupełnie inny. Zgrabnie uniosła się z kolan i czmychnęła za jego plecy, przytulając się do nich i układając ręce przy jego szyi, tak, że wystawały do przodu, wisząc w powietrzu. Splątała ze sobą palce dłoni, opierając brodę o jego ramię i wpatrując się gdzieś w przestrzeń przed nimi. Był ciepły, a dziewczyna z łatwością się za nim schowała, do tego pachniał trawą i kwiatami, może trochę konwalią? Chociaż Nessa nie była dobra w kwiaty. - A teraz miej świadomość, że jak będziesz mi kradł książki, to nie ujdzie Ci to na sucho i będą naprawdę okropne konsekwencje. Wcale nie chcę odpoczywać, ale możemy iść zjeść śniadanie. Co powiesz na ciepłe bułki z cynamonem? -kontynuowała cicho, przymykając na chwilę oczy. Wychyliła się do przodu, dając mu całusa w policzek, a następnie odsuwając się i uciekając, puszczając jego ciało niczym spłoszone zwierzę. Zgrabnie wstała, otrzepała spódnicę i złapała za swoje podręczniki, chowając je do torby. Wrzuciła też tam sweter i pióro, tobołek przerzucając przez ramię. Stanęła przodem do niego, posyłając mu pytające spojrzenie i zaczepny uśmiech, który jakoś wyjątkowo nie chciał zejść jej z ust. - Idziesz czy będziesz się jeszcze lenił?