We wschodniej części Islandii znajduje się jezioro rynnowe, Lagarfljót, gdzie przy jednym z brzegów znaleźć można stary, zniszczony przez czas i wodę wrak. Stał się on miejscem chętnie odwiedzanym przez turystów, zwłaszcza ze względu na towarzyszące mu legendy. Mówi się, że tak jak w przypadku Potwora z Loch Ness w Szkocji — tu również mieszka olbrzymi potwór, którego spotkanie zazwyczaj kończyło się śmiercią i nikomu nie udało się go jeszcze zobaczyć czy uwieńczyć na zdjęciu. Podobno to właśnie on zniszczył statek i zabił załogę, a następnie porzucił go przy brzegu, jako przestrogę dla innych poszukiwaczy, próbujących zakłócić jego spokój. Można podziwiać tu przepiękne zachody słońca.
Rzuć kostką, aby sprawdzić, co Ci się przydarzy:
Kostki:
1, 2, 4 Wrak wygląda ponuro i mało zachęcająco, a Ty nie widzisz w nim nic niezwykłego. Korzystając z okazji, jaką jest mała ilość turystów, postanawiasz przyjrzeć się bliżej i podchodzisz do poniszczonej konstrukcji. Miałeś już wejść do środka, gdy poczułeś na ramieniu dłoń starszej babci, krzyczącej na Ciebie w swoim ojczystym języku. Na szczęście usłyszał to młody mężczyzna, który zaraz podszedł i wytłumaczył, że jest zakaz dotykania i eksplorowania statku, będącego zabytkiem i częścią tutejszych legend. Wygląda na to, że nie spotkało Cię dziś nic nadzwyczajnego, jednak zbliżał się zachód słońca — warto zostać i obejrzeć.
5 Zostawiłeś wrak za sobą, przechadzając się wzdłuż brzegu. Woda była dość wzburzona. Zachmurzone niebo uniemożliwiało podziwianie zachodu słońca, więc turystów było dziś zdecydowanie mniej. Do Twoich uszu dobiegł głośny plusk, a gdy podniosłeś wzrok — coś potężnego rozerwało taflę wody. Krople, które zostały wyrzucone w powietrze, wpadły Ci na twarz i uniemożliwiły dostrzeżenie powodu tego całego zamieszania. Gdy zrobiłeś kilka kroków do przodu, potknąłeś się o coś, przez co omal nie wpadłeś do wody. Okazuje się, że to Uszkodzony Flet Pana (+1 ONMS), zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! Kto wie, może w legendach kryje się ziarno prawdy?
3, 6 Dzisiejszego dnia było tu wyjątkowo tłoczno! Okazało się, że przypada dwusetna rocznica odnalezienia wraku. Z tej okazji tutejsi mieszkańcy urządzili festyn. Były niewielkie stoiska z lokalnym jedzeniem oraz piciem, a także regionalny zespół ludowy. Nagle wpadła na Ciebie mała, zasmarkana dziewczynka — widocznie zgubiła się w tłumie i nie mogła znaleźć swoich rodziców! Po uspokojeniu dziecka razem postanowiliście znaleźć jej opiekunów. Gdy po godzinie zacząłeś tracić nadzieję, w końcu się udało! Wdzięczni ludzie podarowali Ci kilka galeonów oraz zapłacili za posiłek. Rzuć dwiema kostkami — pomnóż przez siebie i zgłoś się po pieniądze w odpowiednim temacie.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Rdza tworzy na starym okręcie mozaikę przywodzącą na myśl swoją barwą zachodzące słońce, które właśnie zachodzi. Kiedy usłyszałem o legendarnym statku, który stoi na jednej z plaż, wyrzucony na brzeg przez morskie fale, od razu narodziła mi się w głowie wizja pirackiej bandery i drewnianego pokładu, pod którym ukryte są magiczne skarby. Przeliczyłem się jednak i tak oto stoję, wpatrując się w żelazną puszkę, chociaż i ona ma swój urok. Pozostaje we mnie iskierka nadziei, że może przynajmniej spotkam potwora, o którym wspominały tutejsze krasnoludy. Chwilę wcześniej jacyś ludzie zwrócili mi uwagę, że nie powinienem zbyt blisko podchodzić, ale im bliżej zmroku, tym mnie turystów wokół, co nawet mnie cieszy, bo niezbyt mam ochotę na towarzystwo ludzi, których języka nie rozumiem. Niby dla czarodziejów to nie powinna być żadna przeszkoda, ale z magią u mnie jak zwykle na bakier i o wiele bardziej wolę oglądać tutejszą faunę i florę, niż uczyć się czarów ułatwiających komunikację. Brawo ja. Celem mojej wycieczki właściwie było odnalezienie nykura i przyjrzenie mu się – przynajmniej z oddali – na ile podobny jest do kelpie. W podręcznikach niewiele jest szkiców go ukazujących, dlatego tak bardzo ciekawi mnie to monstrum, chociaż jest niezwykle rzadko spotykane. Może to właśnie o nim mówią tutejsze opowieści? Z nudów wybieram jeden z większych kamieni i próbuję ustać na nim na jednej nodze, śmiejąc się za każdym razem, kiedy ktoś mi się przygląda z pytającym spojrzeniem. Zaczyna mi nieco odbijać, ale tłumaczę to sobie zmianą klimatu. Czekam, aż wszyscy stąd zniknąć, żeby spróbować zakraść się na statek. Jestem zbyt ciekawski, by tak po prostu sobie odpuścić odnalezienie ewentualnych cennych przedmiotów, które mugolom mogły się wydawać zwykłymi śmieciami, ale dla czarodziejów będą odkryciem na miarę… w sumie nie wiem czego, bo nigdy nie uważam na historii magii. Czas się dłuży, a oczekiwanie mnie męczy, ale próby utrzymania równowagi są naprawdę absorbujące.
kostka: 2
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Stopy same ją prowadziły, brnęła przez niewielkie zaspy białego puchu, który pokrywając zamarzniętą ziemię utrudniał stawianie kolejnych kroków. Potrzebowała chwili samotności, w czasie której mogła złapać oddech, pozbierać myśli, a przede wszystkim odciąć się od problemu, którym jak na ironie - była ona sama. Nie potrafiła rozmawiać z Finnem, nie potrafiła nawiązać porozumienia z Nathanielem, jedynie listy otrzymywane od nieznajomego trzymały ją jeszcze w świecie rzeczywistym. Wcześniej często próbowała się z niego wyrwać, zamknąć myślami w innej rzeczywistości, która była znacznie przyjemniejsza, jednak za każdym razem ktoś rujnował jej ten świat. Nic więc dziwnego, że tym razem wybrała tak odosobnione miejsce jakim był wrak startu wyrzucony na tutejszą plażę, z powodu mroźnego, przeszywającego powietrza smagającego twarz było tu znacznie mniej turystów. Ani razu nie odwróciła się za siebie, znowu uciekała mając przed sobą jasny cel. Statek już dawno miał za sobą czasy świetności, morska woda odcisnęła na nim swoje piętno w postaci rdzy, która pokrywała go prawie w całości. Korozja nie oszczędziła żadnego z elementów, który mógłby ukazać choć w małym stopniu prawdziwe piękno. Byli zupełnie inni. Ona piękna z zewnątrz - czuła się wrakiem w środku, zaś on – majestatyczny, pokryty rudawą powłoką, prezentował sobą dużo więcej, o czym doskonale wiedzieli odwiedzający go turyści. Poprawiła żółte nauszniki, nie mogąc powstrzymać dziwnej potrzeby zobaczenia, co kryje w środku śmiałym krokiem ruszyła w jego kierunku. Nim jednak danej było jej wykonać jakikolwiek gest została powstrzymana, staruszka zaczęła na nią krzyczeć teatralnie grożąc palcem wskazującym, Gabrielle nie była w stanie nic zrozumieć. Uwielbiała języki obce, nawet kilka z nich znała, jednakże kobieta zdawała się mówić tak niezrozumiale, że gdyby nie młody mężczyzna tłumaczący istotę jej oburzenia blondynka zapewne zignorowałaby ją. Dziewczyna westchnęła cicho, zawiedzona takim obrotem sprawy. Przeniosła spojrzenie zielonych oczy na zachodzące słońce, jego promienie sprawiały, że morska woda mieniła się najróżniejszymi odcieniami – od żółtego po fioletowy. Był to niezwykle zniewalający wygląd przywołujący wspomnienia Marsylii, gdyby nie to zimno. Panienka Levassur zrobiła kilka kroków nie odrywając wzroku od falującej wody, kiedy gdzieś z boku zauważyła ruch. Nie zważając na ewentualne protesty zbliżyła się do nieznajomego. -Co ty właściwie robisz? – zapytała w zabawny sposób marszcząc czoło, a nieśmiały uśmiech ozdobił jej różowe usta.
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Podmuch wiatru unosi moje włosy z czoła w powietrze, przez co wyglądam, jakby poraził mnie piorun, ale nie zwracam na to uwagi, zbyt zajęty tym, by rękoma złapać równowagę. Przechylam się to w lewo, to w prawo, jak mały chłopiec, udający samolot. Staruszka, która nakrzyczała na mnie za zbliżanie się do okrętu, teraz znajduje sobie nową ofiarę, powtarzając te same słowa, dzięki czemu chyba będę już rozumiał, kiedy ktoś będzie zwracał mi uwagę. Nadal niecierpliwie czekam, aż wszyscy turyści wyparują stąd jak ogień na końcu świecy, kiedy się w niego dmuchnie, ale może być o to naprawdę ciężko. Islandia przyciąga gapiów nie tylko latem, lecz – jak widać – również zimą, co mnie dziwi, bo przecież można tu zamarznąć na śmierć. Sam jestem tego przykładem, bo palce drętwieją mi, a uszy przybierają jaskraworóżową barwę, tak bardzo podobną do mojego dawnego koloru włosów. Gdyby mi nie ukradli czapki, pewnie czułbym się o wiele lepiej, ale teraz nawet kaptur mi nie pomaga, bo wicher idący z morza ciągle mi go zrzuca, więc przestaję go nasuwać na włosy. Zapach soli dociera do mojego nosa, a ja cieszę się dzikością tej plaży, tak innej od tych w Meksyku. Jest w niej coś pociągającego, przywodzącego na myśl przygodę, ale i niebezpieczeństwo. Wizja potworów morskich i walczących z nimi wikingów jeszcze bardziej to wzmacnia, mimo że nawet nie jestem pewien, czy kiedykolwiek tu przybyli. Baśnie opisywane w książkach niekoniecznie muszą się wiązać z prawdą, mimo że niemagiczni ludzie często opisują jako mity to, co wydarzyło się w świecie czarodziejskim. Obracają te opowieści w legendy, by w jakiś sposób wyjaśnić sobie istnienie magii i stworzeń, które nie wpisują się w ich kanon normalności. Zrugana przez Islandkę dziewczyna zbliża się w moją stronę, więc obserwuję ją przez chwilę zdziwiony. - Udaję flaminga – odpowiadam jej, gdy staje tuż obok mnie i puszczam jej oko, szczerząc się przy tym wesoło, by odwzajemnić jej uśmiech. – Jak już całkiem zróżowieję z zimna, odlecę do ciepłych krajów. Pomysł ten, choć wymyślony na poczekaniu, zaczyna mi się podobać. Wyobraźnia działa mi już na takich obrotach, że niemalże czuję na twarzy ciepłe promienie słońca, choć to tylko ostre pazury mrozu drapią moje policzki. Zeskakuję z kamienia, bo zaczynam tracić czucie w nodze i mam wrażenie, że za chwilę i tak zsunę się na ciemny żwir, pokrywający podłoże. - Też chcesz się tam zakraść? – pytam niemalże szeptem, by nikt z przechodzących tubylców przypadkiem nie dosłyszał. Brakuje mi tych wszystkich intryg i tajemnic do odkrycia, które były na porządku dziennym, zanim uciekłem ze szkoły. Powrót w progi Hogwartu to chyba jedna z najlepszych decyzji ostatnich miesięcy, choć długo w nim nie zabawiłem, zważywszy na to, że zostaliśmy wywiezieni w krainę Królowej Śniegu. – Zauważyłaś, że rdza tworzy w niektórych miejscach wzory? Może ten statek chce opowiedzieć jakąś historię. Niska temperatura chyba naprawdę rzuca mi się na głowę, bo wypowiadam te słowa, zanim zdołam ugryźć się w język, ale nie mogę niczego żałować. Może dziewczyna zna jakieś baśnie, o wiele ciekawsze od tych, które słyszałem od krasnoludów.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Blondynka zadarła głowę delikatnie do góry, by lepiej przyjrzeć się chłopakowi, a nuż może okazać się on mniej nieznajomy niż chwilę wcześniej, kiedy miała okazję oglądać go z oddali? Zmrużyła delikatnie oczy, by powstrzymać uderzający w jej twarz mroźny podmuch wiatru. Czuła jak kryształki morskiej wody osadzają się na jej wytuszowanych, długich rzęsach żałując, że nie zabrała ze sobą wodoodpornej maskary. Włożyła dłonie do kieszeni kurtki, nawet odziane w wełniane rękawiczki jej palce powoli zmieniały się w sople lodu. Kochała zimę, lubiła ten biały puch, który wydobywał z szarej rzeczywistości magię, kiedy to światła migotały w jego płatkach, kochała morze – tak bardzo przypominające to u wybrzeży Marsylii, na plażach których spędzała każde wakacje, jednak z jakiegoś powodu, którego dopatrywała się w przeszywającym chłodzie - Islandia nie przypadła jej do gustu. A może tak naprawdę było to spowodowane zniszczoną wizją tego miejsca? Myślała, że jest dzikie, nieprzewidywalne, surowe. W rzeczywistości tętniło życiem, obecności ludzi nie dało się uniknąć i tylko przyroda w minimalny sposób rekompensowała to wszystko. Nieznajomy poruszał się na wietrze swoją postawą oraz gestami przypominając małego chłopca udającego latającego smoka, choć z wyglądu bardziej przypomniał już dorosłego mężczyznę. Przez chwilę Gabrielle zastanawiała się czy widok ten powinien wywołać w niej jakąś reakcję? Powinna go żałować? Roześmiać się? Mimowolnie wzruszyła ramionami, jakby w odpowiedzi na nieme pytania zadane jedynie w swojej głowie. Ciekawość nie pozwala przejść jej zupełnie obojętnie obok chłopaka. Gdyby przeszła obok, milcząc; można by podejrzewać, że nie jest sobą. Oblizała lekko spierzchnięte wargi czując na nich słoność. Spojrzał na nią zaskoczony, by po chwili odwzajemnić uśmiech. -Bardziej przypominasz kaczkę – stwierdziła lustrując go z góry na dół. Jego postawa nie była tak wyniosła jak różowych ptaków, właściwie to w niczym ich nie przypominał, a równowaga jaką udało mu się osiągnąć był dalece od pierwowzoru jaki sobie obrał. -Obawiam się, że możesz przeoczyć ten moment, przy tym wietrze oraz temperaturze za jakieś 5 minut będziesz już czerwony, co wtedy? – zapytała unosząc do góry lewą brew, jednak uśmiech nie schodził z jej ust, zaś ton był niezwykle radosny, jak na to co przeżywała jej dusza. Potrafiła ukryć prawdziwe emocje za złudną zasłoną wesołości, tylko nieliczni – najbliższe sercu blondynki osoby potrafiły dostrzec prawdę. Wróciła wzrokiem do wraku, do którego jeszcze chwilę temu próbowała wejść. -Może tak, może nie – odparła niejednoznacznie, choć na samą myśl poznania tajemnic tego przedmiotu atomy w jej ciele skakały z podniecenia. Wizja zbadania statku, nawet jeżeli była nieco niebezpieczna - budziła w niej podekscytowanie. – Czy to ma jakiekolwiek znaczenie, skoro nie wolno tam wchodzić? – zadała kolejne, jej myśli gorączkowo wracały do wraku, który był właściwie na wyciągnięcie ręki… wystarczyło tylko sięgnąć. -Nie sądzisz, że już opowiada historię? Dziura w kadłubie. Ułamany maszt, którego części nie ma. Sypiący się pokład. Brak łodzi oraz kół ratunkowych. Tam musiało się coś wydarzyć. – stwierdziła. Wystarczyło poświęcić nieco mu nieco więcej uwagi, by dostrzec tak znaczące szczegóły. Była ciekawa, co mogło kryć się w jego wnętrzu.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
I skończyło się flamingowanie, a wszystko za sprawą blondynki, co do której mam przeczucie, że musi być uczennicą Hogwartu, a nie mieszkanką tej miejscowości, ani jedną z turystek. Roztacza wokół siebie jakąś dziwną, magiczną aurę. Nie jestem jednak pewien, czy kryje się ona w tym uśmiechu, czy zaróżowionych od mrozu policzkach. A może to coś niewidocznego, czego aurę rozsiewa wokół słone powietrze. - Kwa? – naśladuję zwierzę, do którego dziewczyna mnie porównuje, śmiejąc się po chwili z jej pomysłu. Stojąc na kamieniu i przyglądając jej się z góry, mam wrażenie, jakbym lewitował. To przypomina mi o dawnych planach co do nauki tej zdolności bez użytku miotły, o czym mówiliśmy z Everettem przez wiele miesięcy, a do czego nigdy nie doszło. Wspomnienia coraz częściej do mnie wracają i nie jestem pewny, czy to przez tę dzikość otoczenia, czy po prostu tak powinno być, a ja blokowałem naturalny przebieg myśli eliksirem euforii. Ten nowy stan zaczyna mi coraz bardziej doskwierać, chociaż coś w środku mnie wywołuje gulę w gardle na myśl o tym specyfiku. Z jednej strony mógłbym po niego sięgnąć, po ten złoty skarb, który jest w stanie wszystko naprawić, ale z drugiej wiem już, że to tylko chwilowy efekt, którego skutki będę potem odczuwał przez resztę życia. Wszystko wokół się psuje, rdzewieje niczym wrak przed nami, a ja sobie z tym nie radzę. Jedyne co potrafię, to uśmiechać się do obcych ludzi, udając, że wszystko jest w porządku. Gdybym został tu sam, pewnie w ostateczności nie wszedłbym na pokład, a jedynie bił i kopał w kadłub albo rufę, aż cały zabytek legły w gruzach. Albo prędzej ja połamał sobie wszystkie kończyny i otumaniony bólem upadł na brzeg morza. Fale otoczyłyby mnie, dając zapomnienie do chwili, aż bym utonął. - Wtedy zostanę arą i będę powtarzał wszystkie twoje słowa niczym Echo – odpowiadam jej, gdy już znajduję się na dole, nie zdzierając z ust uśmiechu. Teraz już jej nie przewyższam, jesteśmy niemalże równi, przez co tracę swoja przewagę, ale kryję tę niepewność za humorem. – Pytanie tylko, ile masz w sobie z Narcyza? Oboje wpatrujemy się we wrak statku i zastanawia mnie, w jaki sposób widzi go ta dziewczyna. Dla mnie jest jak skrzynia pełna skarbów, tak delikatna, że może się rozpaść pod dotykiem palców, ale jednocześnie odległa na tyle, że potrzeba ogromnej odwagi, by w ogóle zdecydować się na odkrycie jej zawartości. - Właśnie cała sprawa polega na tym, żeby zdobywać potencjalnie niemożliwe cele – mówię, nie odrywając wzroku od statku, za którym znikają ostatnie promienie słońca. Moje oczy przyzwyczajają się jednak szybko do mroku, więc nadal mogę dostrzec sylwetki znikających turystów. Mróz daje mi coraz bardziej popalić, więc wciskam zdrętwiałe palce do kieszeni kurtki, by choć trochę je ogrzać. Nie jest to jednak strój idealny na zimę, a dwa swetry włożone pod spód na niewiele się zdają. Jeszcze trochę i znów zacznę się trząść niczym galareta, ale póki co jeszcze się trzymam. – Nie interesuje cię, dlaczego nie wolno nam się do tego zbliżać? Co kryje się za całą tą legendą, która wokół niego krąży? Nie jest to przecież obiekt kultu, więc musi być jakiś inny powód. Może to magia, której obawiają się mugole. Słucham z uwagą jej słów, stwierdzając, że jest w nich dużo racji, ale nie do końca chodziło mi o to, o czym nieznajoma mówi. Poza tym jej wypowiedź to jedynie domysły, podczas gdy mi chodzi o prawdziwe opowieści, o przygody godne zapisania, a te mogę zyskać tylko wtedy, gdy podejdę do okrętu. Nie wiem już, co mnie bardziej w tym momencie przyciąga: zagadkowy statek, morska toń pachnąca solą czy rozmowa z dziewczyną. Może wszystko naraz. - Możemy tylko snuć teorie, co się stało. Mógł zatonąć, a jego elementy wciąż spoczywają na dnie, ktoś mógł się próbować ratować, a może po prostu okradziono go, gdy znalazł się na brzegu. Ewentualnie burza zerwała jego części, zwracając je wodzie. Wydaje mi się, że dowiemy się prawdy, kiedy do niego podejdziemy. Stara Islandka posyła nam wściekłe spojrzenie, ale i ona w końcu stąd odchodzi, pozostawiając nas samych z dźwiękiem odbijających się od kamieni fal. Turyści zbiegną się tu pewnie za kilka godzin, by podziwiać wschód słońca, ale nikt nie odważy się tu przyjść o tak późnej porze – nikt, kto nie ma w posiadaniu różdżki, która ocali go przed ewentualnymi przeciwnikami w postaci potworów morskich. O ile te naprawdę tu harcują, zamiast biesiadować gdzieś w głębinach. - Idziesz? – pytam dziewczynę, wskazując ponownie swój główny cel dzisiejszego spaceru i ruszam przed siebie, wsłuchując się, czy do moich kroków dołączą inne.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Z jakiegoś powodu nie potrafiła oderwać od niego spojrzenia zielonych oczu, miał w sobie coś z dziwaka, jednak bardziej w tym pozytywnym znaczeniu tego słowa. Wydawał się być nieszablonowy, myśleć inaczej niż większość ludzi którzy otaczali Gabrielle, a najważniejsze w tym wszystkim było, że widział w nią ją, a nie potwora którym po części była. Ich rozmowa sama układała się w całość, zupełnie jakby wcale nie byli nieznajomymi, a dawno zapomnianymi przyjaciółmi, lecz nawet czas nie nadszarpnął ich wspólnych relacji. Mimowolnie spomiędzy ust dziewczyny wydobył się dźwięczny śmiech, niczym brzmienie dzwoneczków przyczepionych do sań świętego Mikołaja, kiedy chłopak nieudolnie próbował naśladować kaczkę. -Kwa - odpowiedziała pokazując rząd białych niczym śnieg zębów, zaś jej policzki poza uroczym różem ozdobiły słodkie dołeczki, które zawsze dodawały jej dziecięcego uroku. Chłopak na chwilę zamilkł, zupełnie tak jakby z blondynką pozostało jedynie jego ciało, puste naczynie pozbawione duszy, która lawirowała gdzieś odrębnej rzeczywistości. Dla niego samego zapewne trwało to zaledwie chwilę,jednak dla niej - cisza która między nimi zapanowała zdawała się być wiecznością. Przerywał ją wiatr, szumiące morze oraz fale rozbijające się skały i pobliskie kamienie. Natura w najbardziej czystej postaci bezwzględnie wpływająca na świat nieożywiony oraz ożywiony do którego należała ta dwójka. - O czym myślisz? - zapytała bez skrępowania zanim jeszcze zabrał głos. Od zawsze była bardzo bezpośrednią osobą, szczerze wyrażała swoje zdanie oraz opinię, niekiedy spotykając się z przykrymi konsekwencjami oraz posądzeniem o byciu wścibską. Mimo tego uważała, że gdyby inni mieli podobny stosunek jak ona - nie kłamali, oszukiwali oraz byli autentyczni - świat byłby o wiele bardziej przyjazny. Ukrywanie się za maską uśmiechu czy pogardy nigdy niczego nie ułatwiało, choć pozornie mogło się tak właśnie wydawać. - Ce serait amusant (tł. to byłoby zabawne) - powiedziała w swoim ojczystym języku z typowym francuskim akcentem. Czy chłopak podejmie próbę, by powtórzyć słowa wypowiedziane przez blondynkę? Popatrzyła w jego oczy z niemym wyzwaniem, lecz uśmiech nawet na sekundę nie znikł z jej warg. Zaskoczył na kamienne podłoże, dzięki czemu Gabrielle poczuła się znacznie pewniej. Okazało się, że chłopak jest od niej niewiele wyższy, gdyby miał jednak niecne zamiary łatwo mogłaby go obezwładnić. Na szczęście nic na to nie wskazywało, wręcz przeciwnie - blondynka zaczęła odnosić wrażenie, że jest on jednym z uczniów Hogwartu, który tak jak ona, postanowił podczas ferii odpocząć nieco od szarych murów zamku. - Jeżeli to jedyne twoje zmartwienie, to nie masz się zupełnie czym przejmować - odpowiedziała zgodnie z prawdą wykonując teatralny gest dłonią odzianą w rękawiczkę. Zmarszczyła nos widać, jak chłopak chowa czerwone od zimna dłonie w kieszenie, dopiero teraz zdając sobie sprawę z jego niedobranego do warunków pogodowych ubrania. Westchnęła cicho, a jej empatyczna natura od razu dała się we znaki, zdjęła z dłoni nieco za duże rękawiczki i wyciągnęła je w jego stronę. - Proszę - oznajmiła głosem, który nie zniósł by sprzeciwu. Widząc jego zmieszaną minę wzruszyła ramionami- Zawsze noszę zapasowe. Kocham zimę, ale rękawiczki to podstawa przy takiej pogodzie - dodała delikatnie się uśmiechając,po czym nałożyła drugą parę żółtych rękawic na dłonie. - Tylko, że ten cel jest właściwie na wyciągnięcie ręki - odparła patrząc na wrak statku, który po zachodzie słońca zdawał się łypać na nich złowrogo, chociaż na niej samej robiło to małe wrażenie. Kamienista plaża powoli zaczynała pustoszeć, turyści w większych lub mniejszych grupach zaczęli wracać do ciepłych domków, nawet staruszka która jakiś czas temu ją skrzyczała odeszła posyłając w ich stronę nienawistne spojrzenie. - Interesuje - nie byłaby sobą gdyby chociaż w minimalnym stopniu nie próbowała odkryć tajemnicy statku- Tylko czy jesteś gotowy żeby to odkryć? Może nas tam spotkać coś nieprzyjemnego - nie była pesymistką,jednak musieli brać pod uwagę każda z opcji - ta przyjemna i nie. Nie znali tych terenów, nie mieli pojęcia jaka historia czy też legenda kryje się za tym artefaktem wyrzuconym na brzeg. Ostrzeżenia staruszki również budziły pewne obawy, ale czy świat nie należy do odważnych? Nie skomentowała jego kolejnych słów, jakąkolwiek próba odpowiedzi była jej zdaniem zbędna, dlatego kiedy zapytał czy idzie, jedynie skinęła głową. Pokonując dzielącą ich odległość w kilku krokach zrównała się z chłopakiem. - Jak masz na imię? - zapytała.
Wybacz za błędy, pisałam w tramwaju na telefonie
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Słowa są fajne; zazwyczaj nie przykładamy do nich wielkiej wagi, uznając je za powierzchowne, doskonale znane nam określenia, podczas gdy one mają swoją głębię i skrywają coś naprawdę wielkiego. W jakiś sposób większość języków się ze sobą łączy, powstałych wcześniej z tego pierwotnego, którego używali wszyscy ludzie. Czasem ciekawi mnie, jak mógł brzmieć, ale kiedy zaczynam czytać coś na ten temat, zaraz odczuwam znużenie i mętlik w głowie od tych wszystkich znaków, których znaczenia nie znam. A jak o znakach mowa, pierwotnie monstrum było właśnie czymś takim, a nie bestią, której należy się bać. Z kolei potwór to coś przekształconego, innego i dopiero późniejsi ludzie nadali mu pejoratywności, obawiając się po prostu nieznanego. Zatem moim zdaniem nie ma w tych stworzeniach niczego złego, a jedynie strach nakazuje nam się ich wystrzegać. Jeśli się im przyjrzymy, poznamy je, okazuje się, że są na swój sposób piękne. - Jesteś bardziej dostojną kaczką ode mnie – zauważam, udając urażonego. – Tak się nie godzi! Moje myśli krążą wokół latania, im częściej wspominamy o istotach, które są do tego zdolne bez żadnej pomocy z zewnątrz. Zazdroszczę tym wszystkim ptakom, że są w stanie wznosić się do chmur. A może te wcale nie są parą wodną, a mają konsystencję waty cukrowej i po prostu od dziecka jesteśmy oszukiwani, by nie próbować niczym Ikar zbliżania się do Słońca? Miotły mają swoje mankamenty, nad zwierzętami nie zawsze da się zapanować, a samemu być może dałoby się dotknąć tych wszystkich elementów, które znajdują się nad nami. Gdybym nie wiedział, że gwiazdy to kule z gazu, pewnie wierzyłbym, że są jak lampki choinkowe, a gdy jedna z nich zgaśnie, pozostałe zaraz za nią i dlatego ich czasem nie widać. Dziewczyna wyrywa mnie z zamyślenia, za co jestem jej wdzięczny, bo nie wiem już, jak daleko byłbym w stanie odbiec od realności. - O szczęściu. I wacie cukrowej. Wata cukrowa to szczęście, nie uważasz? – odpowiadam jej, częściowo zgodnie z prawdą, odrobinę też odwracając jej uwagę. Sam często jestem wścibski i lubię zadawać pytania, na które ciężko jest odpowiedzieć. Zaczepiam ludzi, mieszając im w głowach metaforami lub pomysłami tak abstrakcyjnymi, że w końcu oboje zaczynamy się gubić, a rozmowa zmierza w kierunku zupełnie przeciwnym do zamierzonego. - Su sure misą? – pytam, bo w ten sposób słyszę słowa, które wypowiada. Wiem, że to francuski, ale nie znam tego języka, by zrozumieć, co dziewczyna chce mi przekazać. Nie spodziewałem się, że jest Francuską, bo akcent ma zbyt idealny, by miała się tak po prostu nauczyć tego języka. Ja z kolei powtarzając za nią, niczym obiecane Echo, brzmię jakbym się zakrztusił. Śmieszy mnie to trochę, więc znów się do niej szeroko uśmiecham, by ukryć zakłopotanie, które jednak jeszcze bardziej potęgują rękawiczki wręczone mi przez blondynkę. Spoglądam to na ubranie, to na nią, zdezorientowany tą dobrocią, ale gdy widzę, że ma też zapasowe, przyjmuję je z wdzięcznością. - Dziękuję – mówię cicho, próbując oswoić się z myślą, że tym razem to ktoś zadbał o mnie, a nie na odwrót. Wkładam rękawiczki, czując przyjemne ciepło, którego nie zapewniały mi kieszenie cienkiej kurtki. - Niby tak, ale z drugiej strony, gdy każde z nas spróbowało się zbliżyć, ktoś nas od tego pomysłu odganiał, co nie? To jest ta ostatnia faza, kiedy widzisz już coś, co chcesz osiągnąć, a nie możesz jeszcze tego dotknąć. Gadam coraz większe głupoty, ale dawno już nie miałem z kim porozmawiać w ten sposób. Mugole przychodzący do sklepu muzycznego, w którym tradycyjnie pomagałem chrzestnemu podczas mojej nieobecności, nie byli zbyt przychylni. Zazwyczaj im się spieszyło, a jeśli nawet ktoś miał chwilę, to zazwyczaj twardo stąpał po ziemi. - Ja nie jestem gotowy? Potrzymaj mi piwo – mówię. – A nie, żadnego nie mam. I zamiast tego sięgam po prostu po różdżkę, rzucając jedyne zaklęcie, które mi w miarę wychodzi, czyli Lumos, bo mimo że wzrok naprawdę przyzwyczaja się do ciemności, to jednak trudno jest zwiedzać nieznane miejsce i odkrywać skarby w cieniu. - Jak usłyszysz coś dużego w wodzie, to uciekaj – dodaję jeszcze w ramach przestrogi, choć sam liczę na to, że ujrzę tego przeklętego nykura, którego szukam od rana, a ten najwyraźniej nie zamierza się pojawić. I albo w ogóle go nie spotkam, albo napatoczy się w takim momencie, że nie będę mógł się mu przyjrzeć, takie moje szczęście. Czarny żwir i piasek rzężą nam pod stopami, mieszając się z dźwiękiem hulającego wiatru. Poza nami nie ma tu żadnej żywej duszy, więc nie grożą nam już żadne reprymendy. - Holden – odpowiadam jej, skupiając się jedna na drodze, bo leżą tu porozrzucane większe kamienie, o które ktoś z nas mógłby się potknąć, rozbijając głowę. A ja nie ufam sobie jeszcze w kwestii zaklęć leczniczych na tyle, by ratować kogoś innego. – A ty? Znajomość imion odbiera trochę tajemniczości, ale z drugiej strony, kiedy już zostaną wypowiedziane na głos, zaczynają tworzyć jakąś więź między ludźmi. To nie tylko zbitka liter, ale znaki kojarzone z daną twarzą i odczuciami związanymi z nią. Gdy stoimy już obok okrętu, kieruję różdżkę na jego bok, przyglądając się rdzy, ale z bliska nie tworzy już takich mozaik, jakie wydawało mi się, że widzę w oddali. Jestem nieco zawiedziony, ale zabytek i tak bardzo mnie interesuje. Jest wyjątkowy dla tutejszych mieszkańców, a ja muszę się za wszelką cenę dowiedzieć, dlaczego. - Myślisz, że da radę jakoś na niego wejść? – zwracam się do blondynki, spoglądając na nią. Blade światło z mojej różdżki tworzy cienie na jej twarzy, przez co wydaje się jeszcze bardziej zagadkowa.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
- Taki już mój urok - odpowiedziała pokazując białe zęby, ciężko było się domyślić że słowa te zawierały ukryte dno. Gabrielle nie lubiła chwalić się swoim dziedzictwem, nadal wolała żyć w przeświadczeniu, że jej uroda to jedynie fenotypowe odzwierciedlenie zestawu dobrze dobranych genów przekazanych przez rodziców. Patrzyła na Holdena i nie potrafiła do końca go rozgryźć, był dla niego jak enigma - niby składał się z prostych znaków, jednak nie oznaczały one tego, co powinny. Ciężko było odgadnąć myśli drugiej osoby, kiedy ta zamykała się w odmęcie swoich myśli, płynęła z ich nurtem, nawet wprawny obserwator, którym blondynka była miała problem by dojść do odpowiednich wniosków patrząc jedynie przez pryzmat zachowania danej osoby. Chłopak wydawał się jej być marzycielem, który nie do końca potrafi odnaleźć się w szarej rzeczywistości, zdawało się, że otoczenie- nie ważne czy są to mroźne plaże Islandii czy mury szkoły, przytłacza go. Dziewczyna nie miała pojęcia czy jej ocena jest słuszna, rzadko kiedy jej dokonywała przebywając z kimś zaledwie chwilę. Patrząc na to ile takich chwil w swojej egzystencji przeżywa człowiek, ich spotkanie było niczym trzepot motylich skrzydeł, ulotną sekundą - prawie niezauważalną. Głos blondynki wyrwał go z chwilowego otępienia, broniąc przed całkowitym zatraceniem. Nawet ona miała tego świadomość. Była dla niego niczym kotwica w ich wspólnej wędrówce. - Zwłaszcza ta różowa, kolorem przypomina flaminga - zgodziła się, uderzył w jej czuły punkt, mając uczulenie na czekoladę, pianki oraz wata cukrowa były jej ulubionymi smakołykami. Wata koloru białego przypominała cudowne chmurki, właściwie te obłoki, które zwinnie mknęły po niebieskim niebie utożsamiała z tą słodkością. - Myślisz, że gdy tam można było zjeść chmury, to smakowałyby jak wata cukrowa? - zapytała, wiele razy miała okazję szykować między nimi na miotle, jednak nigdy przedtem nie rozważała by poznać ich smak. - Wyglądają podobnie - dodała zadzierając głowę do góry, jednak niebo było już zbyt ciemne by dostrzec na nim cokolwiek. Uśmiechnęła się gdy usłyszała w jak nieudolny sposób próbował powtórzyć słowa przezeń wypowiedziane. Nie szło mu najlepiej, z resztą nie było się co dziwić. Ona jeży i francuski miała we krwi, a przecież on wcale do łatwych nie należał. - Nie poszło ci najgorzej - stwierdziła widząc jego zakłopotanie. Była pewna, że brzmiało to lepiej niż w wykonaniu połowy populacji pochodzenia angielskiego. - Nie ma za co - odpowiedziała ciesząc się, że przyjął rękawiczki, choć w tak niewielkim stopniu mogła mu ulżyć. Mroźny wiatr wraz z nadejściem nocy przybierał na siłę,powietrze pachniało jodem, lecz była to nikła rekompensata kiedy nadal nad nimi wisiała czarna wizja choroby po dzisiejszej eskapadzie. - Hm… pomysł zawsze pozostał, tylko wykonanie szło słabo - przyznała po chwili zastanowienia. Czuła ten nieprzyjemny ścisk w żołądku, to uczucie wypełniało ją zawsze gdy czegoś bardzo pragnęła jednak nie mogła tego zdobyć. Teraz mieli okazję, aby nakarmić swoją ciekawość. Podekscytowanie i strach rosły, wypełniając każdą komórkę ciała dziewczyny kiedy wykonywała kolejny krok. Ich cel był coraz bliżej,jednak żadne z nich nie okazało zawahania. Roześmiała się, a sekundę później oślepił ją blask wychodzący z końca różdżki. Zmrużyła oczy. -Dlaczego mam uciekać? - jego ostrzeżenie wydawało się dziwne, przecież Gabrielle nie była tchórzem, wręcz przeciwnie - należała do osób, które nie boją się niewiadomego, pragną odkryć to co nieznane. - Gabrielle, ale możesz mi mówić Gab - oznajmiła, zupełnie inaczej postrzegając istotę poznania jego imienia. Iluzja tajemniczości wcale nie zniknęła, nadal niewiele o siebie wiedzieli, skrywali tajemnice, własne myśli, w których żadne z nich nie potrafiło czytać. Zwyczajnie łatwiej będzie im się zwracać do siebie imieniem niż per “ty”, co brzmiało niezbyt kulturalnie. W zadziwiająco szybkim tempie dotarli do wraku, a może tylko Gab się tak wydawało? Wszakże czas i droga zawsze mijały szybciej w towarzystwie drugiej osoby. Dopiero kiedy po raz drugi stanęła przed wrakiem mogła mu się lepiej przyjrzeć. Rdza która z daleka nie wyglądała zbyt groźnie zdawała się pokrywać nawet najmniejszy kawałek machiny, gdzieniegdzie przeżerając metal całkowicie, tak że powstawały dziury. Konstrukcja wydawała się być mało stabilna i wytrzymała, dziwne że nadal tu stał - nie obrócił się jeszcze w proch. - Na pokład powinny prowadzić schody albo drabina, ale czy jeszcze istnieją? - odpowiedziała pytaniem na pytanie przyglądając się uważnie.
Po raz kolejny przepraszam za błędy, taki już urok mojej pracy, że piszę na telefonie
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
- Czytasz mi w myślach? – pytam podejrzliwie, gdy wspomina o smaku waty cukrowej w przypadku chmur, bo jestem naprawdę zdziwiony, że mogła pomyśleć o tym samym, co ja, w tym samym czasie. Modlę się jednak w duchu, aby był to zwykły przypadek, bo jeśli była w stanie zajrzeć w głębiny mojego umysłu, równie dobrze już teraz mógłbym się rzucić na pożarcie nykurowi. – Myślę, że może kiedyś uda mi się to sprawdzić, ale wątpię, że te tutaj byłyby watą cukrową. Prędzej jakimś musem. Może chmury smakują inaczej w zależności od tego, w jakim miejscu się pojawiają. Byłoby zaskoczeniem, gdyby jednak te różowe smakowały jak… flamingi. Chociaż nie wiem, jak smakuje flaming i nie chcę się przekonywać – dodaję jeszcze po chwili, a paplanina po raz kolejny sprawia, że tonę w słowach. Gdyby litery mogły poruszać się obok nas, wypływając z ust, pewnie dziewczyna zostałaby zasypana przez mnóstwo znaczków. - Nie znam francuskiego – przyznaję, ale nie dodaję już, że właściwie to nie znam żadnego, poza swoim ojczystym. W Meksyku zebrałem jakieś niewielkie podstawy hiszpańskiego, ale to tylko takie, żeby sobie ewentualnie kupić coś do jedzenia. Często mi wstyd, że nie przywiązuję do tego aż takiej wagi, zwłaszcza że wiele osób w tej szkole posługuje się różnymi językami – zwłaszcza, jeśli ktoś został tu po Sfinksie i już nie wrócił do swojej rodzimej szkoły. – Co to właściwie znaczy? Ciepło od rękawiczek jest coraz bardziej przyjemne, choć zaczynam się obawiać, że z moją gracją buchorożca na lodowisku mogę je dość szybko zniszczyć, a byłoby mi z tego powodu jeszcze bardziej głupio. Z drugiej strony będzie to jakaś motywacja, żeby poćwiczyć zaklęcia naprawczo-czyszczące. Ojciec chciał mnie ich kiedyś nauczyć, gdy pomagałem mu w tych wszystkich pracach majstra w Hogsmeade, ale szło mi dosyć opornie. Nie lubię używać magii, choć jej otoczenie jest naprawdę przyjemne i niekiedy zabawne. Wolę, kiedy inni czarują za mnie, chociaż często nie mam wyboru. Przypomina mi się lekcja zaklęć, kiedy to od origami szło mi tak nieudolnie, że prawie złamałem swoją różdżkę, a kartkę złożyłem sam, gdy profesor nie patrzył. - W tych wodach podobno grasują potwory, które mamią swoim wyglądem lub śpiewem każdego, kto zbyt blisko podejdzie. To tak dla bezpieczeństwa – tłumaczę jej, gdy pyta, dlaczego powinna się stąd zmywać. O ile ja jestem tego świadomy, bo jednak uważam na zajęciach z opieki nad magicznymi stworzeniami, nie każdy może o tym wiedzieć, dlatego wolę uprzedzić, zanim któreś z nas padnie ofiarą zwierzęcia, nieświadomie lub próbując ratować to drugie. A jestem pewien, że nie potrafiłbym jej zostawić samej z nykurem, zwłaszcza gdy jest dla mnie tak miła i na dodatek tak ładnie się uśmiecha. Potrząsam głową, by odpędzić od siebie tę ostatnią myśl, bo nawet nie wiem, skąd mi się uroiła. - Ładne imię – odpowiadam, uśmiechając się do niej, przez co na moment przestaję zwracać uwagę na drogę i ślizgam się na kamieniach. Na szczęście udaje mi się utrzymać równowagę i w miarę stabilnie docieram do naszego celu. Rozglądam się, czy aby jednak nie ma tu tej przeklętej, islandzkiej starowinki, która przypomina teściową z seksistowkich dowcipów wujka Scotta. - Może tak, rozejrzę się. Unoszę różdżkę nad głowę, by lepiej widzieć, co się znajduje w większej odległości, ale po stronie, z której się znajdujemy, nic nie ma. Przechodzę więc na przeciwny bok statku, a morska fala zbliża się do mnie, czego nie zauważam do momentu, aż czuję okropne zimno na stopach, gdy przeciekają mi buty. Nic z tym teraz jednak nie zrobię, więc przyglądam się tylko wrakowi i wracam do Gabrielle. Piasek jeszcze bardziej rzęzi mi pod trampkami, które okropnie chlupoczą, ale trzymam zapalone światełko z dala od siebie, by dziewczyna nie zauważyła, jaka ze mnie łajza. - Nie ma nic takiego, drabina musiała się zerwać, ale mogę cię podsadzić – proponuję i wciskam różdżkę do kieszeni kurtki, tak że jej koniec z latarenką jednak wystaje na zewnątrz, tworząc przed nami kolejne cienie, ale i tak ułatwiając widoczność. Nie wiem, czy to dobry pomysł, ale nie jest zbyt wysoko, a rdza aż tak bardzo nie przeżarła jednej strony, byśmy nie mieli szansy się tam wdrapać. – Szkoda, że nie wziąłem lewitujących cukierków, zawsze to te trzydzieści centymetrów w górę więcej – dodaję jeszcze, chociaż nie wiem, czy aż tak bardzo by nam pomogły. W końcu to tylko trzydzieści centymetrów więcej.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
- Ja?! - zapytała zaskoczona- Nie… po prostu wyrażam swoje myśli - oznajmiła śmiejąc się, zaskakującym zbiegiem okoliczności było, że jego myśli należały również do niej. Może ludzie nie różnią się od siebie tak bardzo, jak to wydaje się na pierwszy rzut oka? Przez krótką chwilę dziewczyna zastanawiała się nad odpowiedzią na to pytanie, jednakże z drugiej strony nie mogła sobie wyobrazić, że ona i taki Swansea mogą mieć ze sobą coś wspólnego. To tak jakby bazyliszka przyrównać do feniksa. Niemożliwe. Potrząsnęła delikatnie głową, by mgliste wspomnienia każdego spotkania z wrednym Krukonem nie zalały jej umysłu. Skupiła swoją uwagę oraz spojrzenie ponownie na swoim towarzyszu. - Nie wiem, czy chciałabym zjeść flaminga. To byłoby ohydne, a już na pewno dziwne. Ale twoja teoria może być bardzo prawdopodobna. Przecież jedzenia też smakuje inaczej w zależności w jakim kraju jesteś, więc idąc tym tropem chmury też powinny. - stwierdziła, wszystko układało się w jej głowie, w jedną logiczną całość, jednak zapewne rzeczywistość nie była taka prosta. Gabrielle odkryła dość niedawno,że nic nie jest proste, świat nie jest biały czy czarny, ma wiele odcieni, jeszcze więcej ścieżek którymi człowiek może podążać, które nie zawsze prowadzą nas tam gdzie chcemy. - Jeśli chcesz to mogę Cię kiedyś nauczyć kilku słów lub zwrotów, to bardzo piękny język - zaproponowała,dodając do propozycji swoją opinię,którą zapewne podziela wielu. Często można spotkać się ze stwierdzeniem, że francuski jest językiem miłości, nie ma się czemu dziwić,zawsze robił on wrażenie na kobietach. - W dosłownym tłumaczeniu. To byłoby bardzo zabawne - odpowiedziała posyłając w jego stronę szeroki uśmiech. Gabrielle była osoba, która rzadko przywiązywała wagę do rzeczy materialnych, bardziej zależało jej na ludziach, więc nawet gdyby podczas ich eskapady Holden zniszczył otrzymane rękawiczki nie miałaby mu tego za złe. Otworzyła szerzej oczy słysząc jego wyjaśnienie po czym roześmiała się dźwięcznie. - To powinieneś już uciekać - oznajmiła tajemniczo nie wdając się w szczegóły jeżeli nie będzie doczekał, chociaż wątpiła, iż zostawi to bez komentarza czy pytania. Kamienie pod ich stopami były śliskie, rodziło to niebezpieczeństwo poślizgnięcia się i wyrządzenia sobie krzywdy,o czym przekonał się chłopak. Panienka Levasseur stąpała ostrożnie, wręcz szurając stopami o podłoże zamiast unosząc je, jak w naturalnym chodzie. Mniejsze kamyczki rzęziły pod jej stopami mieszając się z szumem wody. - Dziękuję - dziewczyna zarumieniła się delikatnie, pomimo wielu komplementów które miała okazję usłyszeć w swoim życiu nadal nie była do nich przyzwyczajona. Na szczęście nie mógł on zobaczyć różowych, zdradzieckich plam na jej policzkach w panujących wokół ciemnościach. Stała w miejscu, jednym i tym samym,kiedy Holden próbował odnaleźć pozostałości drogi prowadzącej na pokład statku. Mimo rzuconego pomysły wątpiła by taka konstrukcja przetrwała, kiedy wrak wyglądał tak mizernie. Powrócił do niej po dłuższej chwili niosąc ze sobą złe wiadomości, nawet jeśli była świadoma, że tak właśnie może być poczuła swego rodzaju zawód. -Musimy sobie poradzić bez nich - wzruszyła jedynie ramionami, zadarła głowę do góry. Powinno udać jej się wspiąć, była na tyle wysportowana. - Musisz złączyć dłonie w taki sposób bym mogła nich stanąć - poinstruowała go jednocześnie pokazując w jaki sposób ma to wyglądać. Wzięła głębszy oddech, kładąc swoje dłonie na ramionach chłopaka. - Jesteś gotowy? - zapytała, a kiedy przytaknął ułożyła stopę w jego dłoniach, ciężar ciała przeniosła na swoje ręce, drugą nogą odbiła się od podłoża wykorzystując siłę odbicia. Wszystko szło dobrze przez pierwsze dwie sekundy, mimo drobnej postury - okazała się zbyt ciężka. Poczuła tylko jak traci równowagę, nie mogąc w żaden sposób powstrzymać upadku. Ciało Holdena zachwiało się niebezpiecznie do tyłu, jego rozłożył ręce chcąc się jeszcze jakoś ratować. Mimowolnie Gabrielle straciła grunt pod nogami. Usłyszała tylko podwójny jęk wydobywający się z ust Holdena - pierwszy gdy jego plecy uderzyły o kamieniste wybrzeże, drugi kiedy ona upadła na niego.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
- Teraz mam ochotę na coś słodkiego – mówię zrezygnowany, kiedy dociera do mnie, że od jakiegoś czasu burczy mi w brzuchu, bo przez oczekiwanie na możliwość zwiedzenia okrętu przegapiłem kolację. Jest to jednak na tyle ciche, że nikt poza mną nie może tego odczuć czy usłyszeć, co przyjmuję z ulgą, bo byłoby mi wstyd. Nawet jeśli to normalne, że żołądek domaga się pożywienia, gdy doskwiera mu głód. A wbrew pozorom nawet bazyliszek i feniks mogą mieć ze sobą coś wspólnego, bo obydwa są stworzeniami. No i feniks, przynajmniej taki osłabiony, może skończyć jako pożywienie dla przerośniętego węża. W tym wypadku kibicowałbym jednak ptakowi i nie ma to nic wspólnego z faktem latania, a tym, że po prostu bardziej przydaje się społeczeństwu, przywiązuje się do człowieka, zamiast próbować go zabić i na dodatek ma iście gryfońskie barwy. - Jak znam życie, ktoś kto jadł, pewnie uznałby, że smakuje jak kurczak. Dlaczego, jak ludzie nie potrafią określić, co im to przypomina, to mówią, że to drób? – pytam, ciągnąc te głupoty, mimo że sam od bardzo dawna nie jem mięsa i nie mam najmniejszego zamiaru. Nie po to troszczę się o zwierzęta i uczę, jak im pomagać, żeby potem skończyły na moim stole. Chociaż patrząc na to, czym się żywią czarodzieje, zwłaszcza w takich dzikich, zimowych klimatach, taki flaming nie jest wcale szokującym zjawiskiem. - Ce serait agréable – mówię strasznie łamanym francuskim, wykorzystując jedno z niewielu słów, które znam poza przywitaniem i podziękowaniem. Nawet nie wiem skąd, być może usłyszałem je od Marceliny i chociaż nie mam zielonego pojęcia, czy używam tego poprawnie, to jednak się próbuję. Nawet nie wiem po co i czym właściwie chcę jej zaimponować. To jest silniejsze ode mnie. – No to znam już łącznie sześć słów. Dobry początek, prawda? Chyba że arivederci też jest z francuskiego? Podejrzewam, że nie, bo mimo że brzmi równie muzycznie, to jednak jakoś inaczej się to wymawia. A przecież nie raz już słyszałem, jak ktoś mówi po francusku. Zwłaszcza, gdy mieliśmy w szkole całkiem sporo uczniów z Francji. - Jak zgaszę światło, to okażesz się wilkiem w owczej skórze? – pytam na tę uwagę, lustrując ją z uwagą wzrokiem. Piękny uśmiech, długie włosy ze srebrnymi przebłyskami i widoczne powiązania z Beauxbatons powinny mi chyba wcześniej uświadomić, z kim mam do czynienia, tłumacząc jednocześnie, dlaczego tak bardzo odpowiada mi jej towarzystwo. Jestem jednak na tyle ślepy, by nie rozpoznać magicznej istoty w chwili, gdy mam ją przed nosem, co świadczy raczej o tym, że marny ze mnie specjalista. Nie chwalę się jednak swoim odkryciem, doskonale wiedząc, że potomkowie wili często nie znoszą swoich genów, a na dodatek są dość wybuchowi. Zresztą, jakie to ma znaczenie? To nie są już te czasy, gdy łączyło się piękny wygląd z dobrym sercem. Nie zawsze to idzie w parze, choć w tym wypadku wydaje się, że chyba tak właśnie jest. - Przecież wiem – stwierdzam, gdy Gabrielle instruuje mnie, w jaki sposób miałbym jej pomóc wdrapać się na podkład. Mało to razy gdzieś się wkradałem? Z drugiej strony, skąd blondynka miałaby o tym wiedzieć? Skoro poznaliśmy się dopiero dziś, raczej nie wie zbyt wiele o mojej reputacji. Dziwię się, że w ogóle mi zaufała, bo przy mojej głupocie, ja sam raczej zbyt często zbliżam się do ludzi. Francuzka ustawia stopę na moich dłoniach i odbija się od ziemi, bym mógł ją ostatecznie podsadzić na wrak statku. Coś jednak idzie nie tak, bo ciężko mi jest utrzymać równowagę, zważywszy na śliskość podłoża i moje przemoczone buty, więc zaczynam się chwiać, aż ostatecznie czuję, że lecę do tyłu i instynktownie – mimo że tego nie planuję – puszczam dziewczynę, lądując plecami na żwirze, który wpija mi się w ciało. Z moich ust wydobywa się podwójny jęk, najpierw gdy sam obrywam, a potem gdy dziewczyna ląduje prosto na mnie, wbijając mi łokcie w żebra. - Nic ci nie jest? – pytam, gdy się trochę przesuwa i wraca mi dech w piersi. A potem zaczynam się śmiać, mimo że jestem cały obolały. Tak po prostu, przez absurd całej tej sytuacji i fakt, że kiedy już leżę na brzegu morza, dostrzegam wytworzoną przez rdzę dziurę, przez której oboje zdołalibyśmy przejść, nie doprowadzając do tego wypadku. Leżymy tak blisko zasięgu wody, że niewielka fala wpada na nas, sprawiając, że moje ubrania i włosy stają się mokre. Już nie wilgotne o odbijających się kropel, a po prostu tak przemoczone, że mógłbym je bez problemu wycisnąć. Gabrielle jest w lepszej sytuacji, skoro jednak wylądowała na mnie, a nie bezpośrednio na podłożu. No cóż, pech trzyma się mnie chyba od zawsze.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Wspomnienie o łakociach, spowodowało u Gabrielle mimowolne oblizanie ust, a umysł zalały myśli o ciepłej truskawkowej czekoladzie z herbatnikami, które uwielbiała. Smak soli osadzony na wargach dziewczyny ni jak miał się do słodkich truskawek, dlatego skrzywiła się lekko. - Myślę, że krasnoludy nie będą mieli nic przeciwko jeżeli po powrocie uszczkniemy coś z ich kuchni – odpowiedziała z delikatnym uśmiechem. Mimo nieprzychylnego wyglądu oraz ciągle wkurzonego wyrazu twarzy - istoty te były bardzo miłe i uczynne. Ich konwersacja dotycząca flamingów szła w złym kierunku, dziewczyna wątpiła, by ktokolwiek odważył się zjeść te piękne ptaki, które mając różowy kolor zdawały się być częścią magicznego świata, o którym bardzo mało mugoli miało świadomość. Z drugiej strony w Azji jadano nawet szczury i psy, które dla mieszkańców Europy były zwierzętami domowymi. -Bo to chyba najbardziej neutralny smak mięsa – odparła wzruszając ramionami, nie bardzo się na tym znała, chociaż w przeciwieństwie do Holdena jadała mięso, jednocześnie kochając magiczne stworzenia. Przecież nie było wcale tak, że jedno wyklucza drugie czyż nie? Uśmiechnęła się do niego szeroko słysząc swój ojczysty język, nieco łamany z ust chłopaka. –Całkiem nieźle, trochę poćwiczysz i będzie grand!- pochwaliła go. W końcu pochwały zawsze podnoszą morały, a ich wspólna nauka może być ciekawym doświadczeniem. –To już włoski, ale nie sądziłam, że z ciebie taki poliglota – przyznała z lekkim śmiechem słyszalnym w głosie. Sama potrafiła rozmawiać po francusku i znała trochę szwedzki, którym zmuszona była posługiwać się w obecności dziadka Garda. Nigdy nie lubiła tego języka, wydawał się taki surowy, zupełnie jak tereny Islandii. Do dziś pamiętała ten nieprzyjemny ton, którym charakteryzowały się słowa wypowiadane przez starszego mężczyznę, chociaż dopiero niedawno zaczęła zastanawiać się czy wynikało to jedynie z surowości języka, czy on po prostu taki był. Nie pamiętała go zbyt dobrze. -Nie, po prostu też potrafię śpiewać, może kiedyś ci pokaże – oznajmiła śmiejąc się. Często słyszała, że pięknie śpiewa, choć ona uważała, że nie jest to aż tak bardzo wybitnie, najczęściej pozwalając sobie na tego typu rozrywkę tylko kiedy była sama. Ostatnimi czasy ciężej było o tą samotność, której wtedy potrzebowała, jednak nie mogła narzekać. Nawiązała nowe relacje oraz znajomości, o których wcześniej nawet nie marzyła. Mimo tych dobrych stron całej sytuacji ciągle z tyłu jej głowy odzywał się głos przypominając jej kim jest. Poza Finnem – któremu tuż przed feriami wyjawiła swoją tajemnice, nie wiedział nikt w szkole, a blondynka miała nadzieję, że tak pozostanie. Przesunęła się delikatnie, by oprzeć dłonie na kamienistym piasku. - Ze mną wszystko w porządku, a z tobą? – zapytała wyraźnie zaniepokojona. Blond kosmyki opadła w dół łaskocząc Holdena w policzki. Poczuła jak jej dłonie zalewa woda, nieprzyjemnie zimna – wywołująca gęsią skórkę. Wzdrygnęła się. -Kurczę! – krzyknęła niczym parzona ogniem, mimowolnie podnosząc się, po czym wyciągnęła pomocną dłoń, do całkowicie przemoczonego towarzysza. –Jesteś cały mokry – stwierdziła, lecz i ona dostrzegła niewidoczne wcześniej przejście. -Idziemy dalej? - zapytała patrząc w tamtym kierunku, byli już tak blisko odkrycia tego co może czaić się w ciemnościach statku. –Możesz zachorować, jesteś przeze mnie cały mokry – dodała zmartwiona. Branie na siebie całej winy, było dla niej naturalnym.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Przypominam sobie krasnoludy, które powitały nas, gdy dotarliśmy na Islandię (za to sposób transportu zupełnie wyleciał mi ze łba, ale może dlatego, że przez większość drogi miałem mdłości, odwykłszy od czarodziejskich środków transportu wszelakiego) i te, które krążyły między naszymi domkami, pomagając nowoprzybyłym albo pędząc do kopalni. Wyglądały raczej jakby zamierzały spędzić całą noc w pubie, robiąc zawody w piciu piwa, a każdemu, kto im przeszkodzi, wbiłyby kilof między oczy. Ale po chwili moja wyobraźnia narzuca mi widok naszego gospodarza w różowym fartuchu w uśmiechnięte truskawki, z lekko osmaloną brodą, podającego uczniom Hogwartu tacę z jeszcze gorącymi muffinami. I znów zaczynam się śmiać, bo mój własny umysł zaskakuje nawet mnie samego. - Jeśli przeżyjemy, możemy do nich podejść po resztki deseru z kolacji – stwierdzam po chwili zastanowienia, gdy się już opanowuję. Mój brzuch zdecydowanie domaga się posiłku; na tyle, że byłbym w stanie zjeść piasek i popić go morska wodą, gdyby nie towarzystwo jasnowłosej damy, ale nie upokarzajmy się już dłużej. Naśladuję jej gest wzruszenia ramionami, bo nie znam się zbytnio na mięsie. Kiedyś je jadłem, potem tak wyszło, że przestałem. Nie zmuszam nikogo do wegetarianizmu, nie stoję nad skrzatami domowymi i nie każę im zaprzestać gotowania; po prostu czuję, że ja muszę postępować w ten sposób, a siła przyzwyczajenia sprawiła, że zawsze znajdę coś dla siebie podczas uczty, nawet jeśli nie uwzględniają mojej „specyficznej” diety. - Nie da się nie znać pojedynczych słów z każdego języka, kiedy się studiuje w Hogwarcie – zauważam, bo przecież wszelkie projekty związane z wymianami sprawiły, że mamy w szkole mieszankę kulturową, chociaż ministerstwo wydaje się nad tym nie panować i przez to zaczyna wysyłać swoich rodowitych uczniów do innych szkół, by zwolnić miejsce dla obcokrajowców. Mnie to tam wsio ryba, sam się usuwam z zamku raz na jakiś czas i wracam, kiedy mam na to ochotę – a oni mi na to pozwalają. – Kwestia tego, że nie umiem poskładać ich poprawnie w całość. Języki śródziemnomorskie są takie śpiewne, te z klimatów skandynawskich z kolei surowe, zupełnie jak mieszkańcy, którzy się nimi posługują. Nie umiem jednak określić angielskiego, chociaż może dlatego, że to mój język rodzimy, a na dodatek zna go już prawie cały świat. Wszystko ma jednak swój klimat, a jednocześnie jest takie przewidywalne, że aż szkoda, że potomkowie wikingów nie świergoczą długimi samogłoskami, a Francuzi czy Włosi nie mówią, jakby byli wiecznie obrażeni. A może źle to widzę i każde moje spostrzeżenie jest tylko kwestią przyzwyczajenia? - Miałem grać w zespole, ale ostatecznie coś nam nie wyszło – mówię, wspominając czasy przed swoją ostatnią ucieczką, kiedy uznaliśmy z Hya, że zakładamy kapelę. Jak zwykle schrzaniłem, a zważywszy na to, że dostałem swoją gitarę od Nessy, nawet nie potrafię po nią ostatnio sięgnąć. – O dziwo kazali mi śpiewać, a zwykle gdy otwieram usta, słyszę: „zamknij się w końcu” – dodaję, szczerząc się jak idiota, chociaż oczywistym jest, że uwielbiam śpiewać, nawet jeśli fałszuję jak krasnolud po litrze Ognistej. Wiele osób zdołało się już przekonać, choć najgorzej znosili to chyba ci, którzy byli ze mną na pustyni i musieli słuchać piosenek o Królu Lwie. Ostatecznie kończy się tym, że leżę cały mokry na piaski, otaczany pieniącą się, słoną wodą, a Gabrielle opiera się na rękach, bym mógł odzyskać oddech. Jest zdecydowanie zbyt blisko, jej włosy łaskoczą moją twarz, a ja czuję, że mam jakieś głupie deja vu, a na moich policzkach pojawia się uczucie ciepła, na szczęście niezauważalne. - Jest okej – mówię, a gdy kątem oka dostrzegam światełko powoli zmierzające w kierunku głębin, instynktownie sięgam po nie ręką, z ulgą chwytając swoją różdżkę na czas. Gdyby zniknęła pochłonięta przez morze, chyba bym się załamał, zważywszy na to, że na Islandii raczej ciężko o zdobycie nowej, przynajmniej na terenie, w jakim się znajdujemy. - Nie przejmuj się, dam sobie radę – uspokajam ją, gdy wyciąga rękę, by pomóc mi wstać. Gdy już znajduję się na własnych nogach, próbuję się trochę „otrzepać” z wody jak mój pies w Hogsmeade, kiedy wybiega nagle po kąpieli w stawie. Nie wychodzi mi to tak dostojnie, jak Psikusowi, ale chociaż trochę mnie to osusza. Nadal jednak strasznie ze mnie cieknie. Mógłbym użyć zaklęcia, ale z drugiej strony po tym, ile razy wybuchły mi karty prosto w nos podczas porannej rozgrywki z Lennoxem, wolę nie ryzykować podpalenia kolejnych ubrań. - Możemy przejść tamtędy – mówię, wskazując ręką na dziurę utworzoną przez rdzę, przez którą na dno okrętu wlewa się woda. Jestem już jednak tak mokry, że mi to nie przeszkadza, a za moją sprawą Gabrielle również ma co najmniej przemoczone buty. Wewnątrz statku jest jeszcze ciemniej, a na dodatek unosi się tu zapach zgnilizny wymieszanej z solą, ale jeszcze w miarę do przetrawienia. Znów unoszę różdżkę nad głową, by oświetlić nam drogę i okazuje się, że wszędzie wokół leżą stare skrzynie, większość z nich otwarta i porośnięta przez jakieś glony. Na dodatek wydaje mi się, że widzę tam jakieś martwe zwierzę, więc szybko opuszczam światło, by Gabrielle tego nie zauważyła – być może to jest właśnie źródło nieprzyjemnego zapachu. - Tam jest drabina na górę – informuję ją, wskazując wolną ręką gdzieś na lewo, ale sam nadal nie mogę oderwać wzroku od truchła. Nieprzyjemny widok. Kolejna fala wpływa na moje buty, sprawiając, że przechodzi mnie dreszcz z zimna, więc wskakuję na jedną ze skrzynek, by tego uniknąć, ale ta zaczyna mi się uginać pod nogami, zbyt wilgotna i stara, by utrzymać moje ciało.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nie wiedziała jakie myśli krążą po głowie chłopaka, twarz, którą ledwie widziała w blasku magicznego światła wydobywającego się z różdżki, wyrażała wiele emocji: od konsternacji, przez lekką obawę, aż po śmiech, który opuścił jego usta, wywołując również uśmiech u Gabrielle. - Jestem za… albo tosty! - odparła z wyraźnym poruszaniem w głosie. - Z dżemem i masłem orzechowym… - lekko rozmarzony ton jej wypowiedzi, mógł wskazywać na to, że uwielbia te małe, chrupiące kawałki chleba -...tylko nic z czekoladą, mam na nią uczulenie - dodała. Woń gorącej czekolady unoszącą się w powietrzu mimowolnie wywoływała u niej ślinotok. Kubki smakowe szalały domagając się chociaż kropli tej ciemnej, gęstej a przede wszystkim słodkiej cieczy, niestety blondynka zawsze musiała obejść się smakiem. Poczuła skurcz, dopiero teraz uświadamiając sobie, że przed wyjściem z osady nic nie jadła. Żołądek manifestował swoje potrzeby cichym burczeniem, które zignorowała. Rozmowa o mięsie, będącym głównym źródłem białka w diecie przeciętnego czarodzieja skutecznie podsycała potrzebę zjedzenia czegoś przez dziewczynę,dlatego była wdzięczna Holdenowi, że kontynuował tego tematu, a jedynie wzruszył ramionami. Nie znała dokładniej przyczyny takiego obrotu rozmowy,lecz teraz nie zamierzała w to wynikać, choć jego osoba budziła w niej coraz większą ciekawość z każdą wspólnie spędzoną sekundą. - To prawda - przyznała mu rację, często przemierzając korytarze szkoły, czy spędzając czas na błoniach usłyszeć można było rozmowy prowadzone między uczniami w niekoniecznie angielskim języku. Pamiętała te czasy, kiedy Nathaniel uczył się w Hogwarcie; prowadzili wtedy prawie każdą rozmowę w języku francuskim. Samo wspomnienie ukochanego kuzyna wywołało ukłucie w miejscu, gdzie biło jej serce. Tęskniła za nim bardzo, jednocześnie mając do niego ogromny żal. Nawet lata pozbawione jego obecności nie pozwoliły ukoić bólu, który poczuła w chwili gdy oznajmił jej, że wyjeżdża. Co jakiś czas dzień ten powracał w koszarach dziewczyny, a więź która łączyła tę dwójkę, jakby osłabła. Przyzwyczajenie. To było idealne słowo opisujące stan i czas po zniknięciu - ucieczce - Bloodwortha. Roześmiane iskierki w oczach na chwilę przygasły, kiedy smutek i rozgoryczenie rozlało się po ciele blondynki niczym połknięta trucizna, szybko jednak przełknęła rosnącą w gardle gulę, nie chcąc w jakiś sposób martwić Gryfona. - Chętnie ci w tym pomogę, ale tylko język francuski znam na tyle dobrze, by czegokolwiek nauczyć drugą osobę - stwierdziła, nie chcąc go mamić złudnymi nadziejami nauki większej ilości języków. Nie była wszakże poliglotką. Zastanowiła się chwilę, wydymając w zabawny sposób usta -Chyba, że interesują Cię też języki na co dzień rzadko używane - zaproponowała, lecz nie sądziła by chłopak wykazał tym zainteresowanie. Z drugiej strony potrafił ją zaskakiwać, myślał nieszablonowo; chyba powinna spodziewać się po nim wszystkiego,czyż nie? Otworzyła szerzej oczy słysząc o zespole, czyżby łączyło ich więcej niż przypuszczała? Jednym z jej dziecięcych marzeń było zostać solistką w kapeli - wiele osób mówiło jej, że ma naprawdę piękny głos, w dodatku samodzielnie pisała teksty piosenek. Kartki skórzanego notatnika zapisane były słowami, którym tylko ona potrafiła nadać odpowiednie brzmienie. Schowany na dnie kufra ze szpargałami czekał na odpowiedni moment, który jednak nie nastąpił. Z obawy, że zostanie wyśmiana? A może zdania zapisane na kartach były zbyt intymne by pokazać je światu? Nie była pewna odpowiedzi na te pytania, co nie zmieniało faktu, że kochała śpiewać. Sprawiało jej to radość, jednocześnie było ucieczka w świat dostępny tylko dla niej. - To musiało być naprawdę super - oznajmiła ożywionym głosem- Zawsze chciałam mieć swój zespół - podzieliła się z nim jednym ze swoich marzeń. Powoli wzajemnie się poznawali, może dzięki temu ich życie zyska coś nowego, wspaniałego ukrytego pod pojęciem przyjaźni? To więź, która łączy dwoje ludzi nierozerwalnie, przeplatając ich życiowe ścieżki ze sobą. -Nie mogło być przecież aż tak źle - oznajmiła uśmiechając się szeroko, była w stanie wyobrazić sobie śpiewającego Holdena i w jej głowie nie brzmiał on najgorzej. Wiadomo jednak, że wyobrażenia nie zawsze idą w parze z rzeczywistością, która często bywa dużo bardziej okrutna. Nie była w stanie wyzbyć się poczucia winy, która niczym morska fala zalała jej drobne ciało,kiedy skierowała spojrzenie na przemoczonego chłopaka. Nawet jeżeli ich pomysł był wspólny,to czuła większą odpowiedzialność na swoich barkach, to ona zbyt mocno odbiła się od kamienistego podłoża doprowadzając do utraty równowagi i upadku. To przez nią Holden był niczym gąbka - przesiąknięty słoną, zimną wodą. Na nic tu się zdały rękawiczki, która mu wręczyła. Kąciki ust Gabrielle uniosły się ku górze w nikłym uśmiechu. Ich nierozwaga o mały włos dodatkowo - poza szkodami w odzieży - prawie pozbawiła go różdżki, która złapał w ostatniej chwilę nim zniknęła w morskich odmętach. Nie była pewna czy cała tą sytuację uznać za pechowy czy szczęśliwy traf - byli mokrzy, ale udało im się znaleźć inną, łatwiejsza drogę do wnętrza statku, którą kilka sekund później już podążali. Wnętrze statku było tak samo nieprzyjemne, jak staruszka zakazująca im chociażby dotknięcia wraku. Sól morska w połączeniu z metalem wytwarzała nieprzyjemną woń, która drażniła zmysł powonienia. W zapachu tym wyczuła coś jeszcze, jednak nie była w stanie dokładnie określić co i tego czym lub kim jest to spowodowane. Rozejrzała się szukając czegoś, co pomogłoby im dostać wyżej. Wtedy w migocącym świetle dostrzegła coś, początkowo nie była świadoma czym to jest. Mimowolnie chwyciła dłoń chłopaka - który ewidentnie chciał oszczędzić jej tego widoki - kierując nią w konkretnym kierunku. W wodzie zanurzone było zwierzę, ściślej rzecz ujmując - jego rozkładające się truchło. Zrobiła trzy kroki w jego kierunku, czując jak woda chlupie w jej butach, było to dziwne uczucie, chociaż trochę zabawne. Kolejna fala uparcie atakuje nogi dziewczyny, kolejne porcje wody zalewają wnętrze traperów. Nieprzyjemny dreszcze przeszył jej ciało. - Jak myślisz? Co to za zwierzę? - zapytała mrużąc oczy,które przyzwyczajone do takich ciemności czasem zawodziły. Uniosła do góry lewą brew,gdy chłopak wskoczył na starą skrzynię, która pod naciskiem zaskrzypiała. - Lepiej zejdź,bo zaraz się pod Tobą zerwie - ostrzegła swojego kompana,lecz spojrzenie zielonych tęczówek wciąż wracało do padliny. - Hm… może zrobimy sekcję tego zwierzęcia? - rzuciła świadoma, jak brzmieć musiały te słowa, jednak nie potrafiła ich zatrzymać - jej myśli biegły zbyt szybko by móc je powstrzymać.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Jak to jest, że z niektórymi nie jesteśmy w stanie się dogadać przez wiele lat znajomości; nie możemy odnaleźć żadnego wspólnego punktu, mimo że ludzie są naprawdę złożeni, podczas gdy z innymi łapiemy więź od samego początku znajomości? Rozwiązanie tej zagadki chyba na zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą, chociaż czasami lepiej nie wiedzieć, jak coś funkcjonuje. To pozostawia pole do popisu dla wyobraźni, która jest w stanie dopowiedzieć coś sobie według własnego uznania. W ten sposób powstawały mity ukazujące początek świata i w ten sposób często rodzą się lęki. A skoro padł już temat jedzenia, ciekawi mnie też, jakie historie tworzą uczniowie, tłumacząc sobie, skąd biorą się posiłki na stołach w Wielkiej Sali, gdy jeszcze nie są świadomi, że tuż pod posadzką, na której stoją, znajduje się kuchnia. I skrzaty, całe mnóstwo skrzatów. O dziwo, tutaj nie spotkałem jeszcze żadnego. Mój żołądek znów domaga się towarzystwa czegoś pożywnego, gdy słyszę o tostach z masłem orzechowym. - Ale tak na całą czekoladę, czy tylko jakiś składnik? – pytam, zdziwionym i lekko współczującym tonem, bo sam nie wyobrażam sobie życia bez tej słodyczy. A jeśli miałaby alergię tylko na jeden z elementów, zawsze można to jakoś obejść, czyż nie? Flamingi odchodzą już w zapomnienie, zastąpione innymi słowami i to dość dosłownie, zważywszy na to, że rozmowa zmierzyła w kierunku języka. Dosłowne słowa, dziwne połączenie, ale i zabawne. - To i tak dużo więcej, ode mnie – zauważam, pocieszając ją przy tym, bo moja znajomość mowy innych narodów jest naprawdę dosyć znikoma. – Umiesz trytoński? – dopytuję jeszcze, naprawdę zaskoczony, bo ze względu na moją miłość do nauki o magicznych stworzeniach, właśnie ten język przychodzi mi jako pierwszy na myśl. Niewielu czarodziejów go potrafi, a mimo to jest naprawdę przydatny, zwłaszcza gdy chce się mieć do czynienia z ludami wodnymi. Fakt, że ludzie też porozumiewali się w sposób, który nie przetrwał do dzisiaj, zupełnie ulatuje mi z głowy, a gdyby dziewczyna potrafiła rozmawiać z trytonami, mógłbym stwierdzić, że może jest nereidą. To z kolei tłumaczyłoby, dlaczego tak ciężko jest oderwać od niej wzrok, kiedy już się na nią spojrzy, mimo że nie ma kolorowej twarzy pokrytej łuskami. - Moja mama stwierdziła, że to tylko „darcie mordy”, a nie muzyka. Nie wiedzieć czemu, dzielę się z nią tą informacją, która sprawia, że przez chwilę czuję gulę w gardle na myśl o tym, że zginę marnie z rąk Isobel, gdy ta dowie się, że wróciłem do szkoły – ba! wyjechałem nawet na ferie – a nie pokazałem się w domu po kilku miesiącach nieobecności. Prędzej czy później (a chyba wolę to odkładać jak najdłużej w czasie) będę jednak musiał zmierzyć się z tym demonem, chociaż sam już nie jestem pewny, czy nazywam nim niepewną sytuację, czy już swoją rodzicielkę. Mam wrażenie, że orzeźwia mnie dopiero uczucie lodowatego zimna i zapach soli na moich ubraniach i skórze, gdy już wkradamy się na statek. A uczucie to tylko potęguje smród rozkładającego się truchła niezbyt wielkiego, ale jednak rzucającego się w oczy zwierzęcia. Chociaż staram się, by Gabrielle nie musiała oglądać tego paskudnego widoku, ona jednak chwyta moją dłoń, naprowadzając różdżkę w odpowiednim kierunku. Mam wrażenie, że mokra rękawiczka przykleja mi się do skóry, wywołując dreszcz z zimna. Morska fala wdziera się przez dziurę, którą się tu dostaliśmy, więc ostatecznie ląduję na skrzynce, by buty jeszcze bardziej mi nie przemokły. - Szczuroszczet, dość zmaltretowany – mówię, nadal jednak nie odrywając wzroku od drabiny, bo kusi mnie, żeby już dostać się na górę i uwolnić od wilgoci i soli chociaż w niewielkim stopniu. Ostatecznie jednak znów kieruję światłem różdżki w kierunku mojej towarzyszki i obiektu jej zainteresowania. - Nic się pode mną nie zar… – zaczynam, ale niestety nie mogę skończyć, bo blondynka ma rację, a moją wypowiedź przerywa nie do końca zidentyfikowany dźwięk bólu i przekleństwo, gdy moja noga utyka w wyrwie po desce. Na szczęście udaje mi się zachować równowagę i poza pulsowaniem wywołanym gwałtownym walnięciem nogami w ziemię, chyba za bardzo się nie uszkodziłem. – Nic mi nie jest – informuję ją, chociaż sam nie mam stuprocentowej pewności, ale wyciągam stopę przez otwór i podążam w kierunku dziewczyny i szczuroszczeta, trochę utykając. - Powinniśmy go pochować – mówię w tym samym momencie, kiedy ona proponuje sekcję zwłok. W sumie i tak był już martwy, więc czy przyjrzenie mu się przed zakopaniem go na plaży zaszkodziłoby nam? W szkole nigdy nam nie pokazywano budowy zwierząt, a choć sam nie byłbym w stanie żadnego zabić, to jednak ten jest już martwy. Ciekaw jestem, skąd właściwie się tutaj wziął. Czyżby komuś uciekł? A może ktoś celowo go tutaj przyniósł? Znów wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. – No dobra, ale musisz zapalić światło swoją różdżką, jeśli mamy cokolwiek zrobić. Po tych słowach rzucam krótkie Nox, przez co wokół zapanowuje ciemność, która jeszcze bardziej wzmaga odczuwanie chłodu. Uświadamiam sobie, że już bardziej przemoczony być nie mogę, więc co stoi na przeszkodzie, by rzucić zaklęcie suszące? Nawet jeśli są tutaj zakłócenia, w najgorszym wypadku spadnie na Gabrielle i na mnie jeszcze większa powódź. - Silverto – wypowiadam cicho inkantację, celując w blondynkę, która stoi teraz tuż obok mnie, a gdy wszystko idzie po mojej myśli i z różdżki wydobywa się ciepły wiatr niczym z suszarki, rzucam to zaklęcie jeszcze raz na siebie. Buty nadal mam przemoczone, skoro stoję w wielkiej kałuży, ale przynajmniej ubrania i włosy są już w porządku. - Mam nadzieję, że nagle nie zmartwychwstanie i nas nie zagryzie – żartuję, mając już w głowie obraz, w którym budzę się, mając zwierzaka tuż przed twarzą. Brr, na samą myśl mi trochę słabo.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Relacje między dwójką ludzi rzadko kiedy pozostają neutralne, przeważnie nadajemy im pewnego rodzaju znaczenie - są dla nas pozytywne lub negatywne. Jednym nadanie odpowiedniej łatki zajmuje kilka sekund, wystarczy jedno spojrzenie, grymas malując się na twarzy naszego rozmówcy, by stwierdzić: “nie, jego nigdy nie będę lubić.” Są też sytuację, w których dwoje ludzi od razu łapie wspólny język, nawet jeżeli inni posługują się nim również, dla nich wydaje się on bardziej zrozumiały - doskonale odczytują wzajemne, często rzucone bez wyjaśnienia hasła czy kontynuują rozmowę nawet jeżeli jej temat dotyczy tak absurdalnych rzeczy, jak mięso flaminga. - Zostańmy przyjaciółmi! - wypaliła nagle po krótkiej chwili ciszy, która między nimi zapanowała. Nie tej niezręcznej, budzącej w rozmówcy stres, ale takiej zwyczajnej, dzięki której pozbierać mogli myśli. Brzmiała nieco dziecinnie, wręcz naiwnie rzekłby ktoś, jednak nie widziała przeszkód, które mogłyby zrujnować ich znajomość, czy zdeptać zalążki pięknej przyjaźni. W jej życiu brakowało ostatnio kogoś takiego jak Holden, przy którym nie bała się mówić o głupotach, wpadać na idiotyczne pomysły, z którymi ta osoba dodatkowo się zgadzała. Między nimi - choć nie byli jeszcze tego do końca świadomi - zrodziła się więź: ludziom często umyka ten moment. Dopiero po latach mogą powiedzieć “tak to wtedy staliśmy się dla siebie kimś więcej niż osobnymi jednostkami”, tylko dobrzy obserwatorzy są w stanie wyłapać to wcześniej, często dzięki temu budując wspaniałe relacje lub unikając tych niechcianych, które nie rokują w przyszłości. Ponownie skupiła swoją uwagę na chłopaki, którego brzuch coraz głośniej domagał się pożywienia, zawstydziła się, kiedy jej zaburczał w odpowiedzi. W tym momencie żałował, że poza balonową gumą do życia, nie ma nic innego w kieszeni. - Chyba na całą, tak mi się wydaje. Kiedyś ugryzłam takiej kawałek i spuchłam jak balon, widziałeś kiedyś człowieka-balon? Jeżeli tak, to mogłam być ja. - odpowiedziała dzieląc się z nim kolejną historia z dziwnego, aczkolwiek zaskakującego życia Gabrielle Levasseur. Niestety nie można było tego obejść, każda próba kończyła się fiaskiem, a dziewczyna przez resztę dnia odczuwała zgubne skutki swojego lekkomyślnego zachowania. Zadziwiające jak człowiek potrafi być uparty, kiedy chce coś udowodnić drugiej osobie. Poddaje się próbą, chociaż kilka poprzednich nie wywołało znaczącej zmiany. Westchnęła cicho, tak by Gryfon nie miał możliwości usłyszenia zrezygnowania w jej głowie. Temat ich rozmowy zmieniał się co kilka minut, ktoś patrzący z boku mógłby nie nadążyć za ich tokiem oraz torem nieszablonowego myślenia tej dwójki, jednak cała tajemnica tkwiła w tym, że mimo pozornych różnic byli do siebie dość podobni. - Niestety nie, chociaż mój pies szczeka podobnie do nich, kiedy wyłonią się ponad taflę wody… myślisz, że jedno rozumie drugich? - zapytała, wykazując wyraźne zainteresowanie faktem, iż szczekanie psa dość mocno przypomina trytoński. Wcześniej się nad tym nie zastanawiała, dopiero pytanie Holdena zrodziły w jej głowie zagmatwane myśli. Blondynka od małego interesowały dziwne hieroglify w starych, najczęściej mugolskich książkach, które dzidzia trzymał na strychu. Doskonale pamiętała, że miała nakaz obchodzić się z nimi z niebywałą ostrożnością, przed oczami miała ich pożółkłe stronnice i atrament pozbawiony dawnego blasku, wyblakły jednak nadal posiadający moc w postaci mądrości ludzi przelaną na kartkę w formie liter pisanych prostą, staranną kreską. I co z tego, że początkowo nie rozumiała zapisanych słów? Palcem wskazującym dłoni błądziła po każdej z liter, podziwiając z cichym zachwytem tego jak piękna jest, jak inna i niepowtarzalna… wyjątkowa. Później z pomocą dziadka powoli odkrywała ich znaczenie, wciągająca się w poznawanie innej mowy i pisowni jeszcze bardziej. To zamiłowanie do odkrywania nieznanego pozostało jej do dziś, być może dlatego właśnie rzuciła się w wir przygody z nieznajomym chłopakiem. Zmarszczyła w zabawny sposób nos, by po chwili roześmiać się. - A czy darcie mordy to nie rodzaj sztuki? - pokazała rząd białych zębów w szerokim, wręcz nienaturalnym uśmiechu, jednak on nie mógł go dostrzec. Panujące wokół ciemności zbyt ciasno otulały ich postacie, tak że nawet światło różdżki na niewiele się zdało. - Niemniej jednak mam nadzieję, że kiedy dane będzie mi usłyszeć twoja muzykę, może nawet zaśpiewamy w duecie - propozycja, niezwykle kusząca - w mniemaniu dziewczyny, opuściła jej usta. -Yyhmgyy… - wydała z siebie bliżej nieokreślone dźwięki podniesionym o oktawę głos, których echem odbijał się od blaszanej konstrukcji. Podskakiwała przy tym zupełnie jakby wykonywała taniec deszczu, a przecież wody mieli tu aż nadto. Jej ciężkie buty wzburzały płytką kałuże powodując, że słone krople leciały na różne strony. - Chyba coś… poczułam! - wyjaśniła dostrzegając zdziwiony wyraz twarzy chłopaka w półmroku. Ton głosu blondynki wskazywał na to, że lekko się przeraziła gorączkowo patrząc na stopy. - Ale to… to chyba nic. - dodała po chwili, spokojniej. Zachowanie Gabrielle było namacalnym dowodem na to, jak wyobraźnia potrafi działać na zmysły. -Muszę przyznać, że bardzo różni się od pierwowzoru, którego zdjęcie można ujrzeć w książkach – oznajmiła pochylając się znacznie w kierunku truchła. Ciężko było jej orzec czym jest ta kupa kości, skór oraz rozkładającego się mięsa o niemiłosiernie nieprzyjemnym, drażniącym nie tylko zmysł węchu zapachu. Mogłaby przysiąc, że na ustach czuje jego smak zmieszany z wodą morską, a może to ponownie wyobraźnia płata jej figle? I ona skierowała swój wzrok w stronę drabiny będącej na odległość kilku małych kroków. Moli uciec z tego śmierdzącego, zimnego miejsca, lecz zamiast tego jej umysł zrodził absurdalny pomysł, wobec którego nie mogła pozostać obojętna. Po tym, jak chłopak się już pozbierał, podjęli w końcu kroki, które miały ich przybliżyć do wykonania założonego planu przy okazji oddalając ich od tego pierwotnego, jednak tylko na chwilę – tak bynajmniej myślała Gabrielle. -Jasne, nie ma problemu – odpowiedziała, rozsunęła zamek kurtki wyjmując z ukrytej kieszonki kawałek magicznego drewna. Różdżka dziewczyny była bardzo zadbana, nawet w nikłym świetle można było dostrzec jej świecącą powierzchnie. –Lumos! – rzuciła dobrze znane zaklęcie, którego uczyli się już pierwszoroczniaki. Oczywiście zadziałało bez zarzutów, dając niebieskie światło z końca różdżki. Nie minęła kolejna minuta, kiedy poczuła podmuch ciepłego powietrza, nie tylko osuszyło ono nieco ich ubrania, ale wywołało cudowne uczucie ciepła rozchodzące się po całym ciele blondynki. Poczuła się tak, jakby leżała pod ciepłą kołdrą w swoim łóżku, jednak były to jedynie marzenia - ni jak mające się do rzeczywistości. Puchonka nieśmiało, zachowując dużą dozę ostrożności, gdyby jednak zwierzę okazało się mniej martwe niż wskazywał na to jego odór zbliżyła się do niego. Wysunęła prawą nogę popychając nią truchło, wydało z siebie głuchy odgłos, mimowolnie podskoczyła robiąc krok w tył. –Na pewno nie żyje – stwierdziła niczym fachowy Uzdrowiciel starając się, by głos nie drżał jej z przejęcia. -Musimy go… je przenieść na… – powiedziała rozglądając się – tą całą jeszcze skrzynkę – popatrzyła na niego wymownie, mógł to zrobić przy użyciu rąk lub zaklęcia, wybór należał do Holdena.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
- Powinnaś mi narysować obrazek z nieśmiałkiem, jak w przedszkolu – stwierdzam, udając oburzonego, że tego nie zrobiła. Zauważyłem, że dzieciaki często coś sobie rysują, kiedy chcą być przyjaciółmi, albo wymieniają się kartami z czekoladowych żab, czy inne tego typu pierdoły. Słowa blondynki jednak zaskakują mnie i to bardzo, zważywszy na to, że znamy się zaledwie chwilę. Dziwi mnie, że liczy na jakąś głębszą znajomość, praktycznie wcale mnie nie znając, mimo że sam czuję, że łapiemy dobry kontakt. Poza tym nikt mi nigdy nie zadawał tego typu pytań, wszystko zawsze wychodziło naturalnie. Po prostu pewnego dnia budzę się z myślą, że ktoś jest moim przyjacielem, bez żadnych oficjalnych założeń i zbędnych ceregieli. Pytanie dziewczyny jest jednak miłe, więc uśmiecham się do niej. – Zobaczymy, co z tego wyjdzie – mówię asekuracyjnie, bo sam nie jestem pewny tego, co za chwilę mogę odwalić i czy nie ucieknie z krzykiem. Nasze brzuchy odzywają się dokładnie jeden po drugim, co jest tak bardzo zabawne, że znów zaczynam się głośno śmiać, zapewne omal nie przywołując tu marudnej staruszki, która musi mieszkać gdzieś niedaleko. Ominięcie obiadu i kolacji z powodu nykura nijak mi się nie opłaciło, zwłaszcza że ta menda najwyraźniej nie ma zamiaru mi się pokazać. Będę jednak go szukał do skutku, chociaż sam nie wiem, jak się zachowam, kiedy się pojawi i czy przypadkiem mnie nie zeżre, jeśli nie zdołam w odpowiednim momencie uciec. Wtedy przynajmniej on nie odczuwałby głodu. - Współczuję, serio. Chociaż jest tyle super słodyczy bez czekolady! I widziałem, ale to chyba nie mogłaś być ty, bo raz to był mój ziomek z dormitorium po eliksirze rozdymającym, a potem taka fioletowa dziewczynka w telewizjerze u wujka. Hmm… ona była blondynką… to może ty w dzieciństwie? Grałaś w jakiś filtrach? To chyba były filtry, nie pamiętam jak to się nazywało – rozgaduję się, może trochę za bardzo, ale od razu staje mi przed oczami postać małej Violet, która nagle puchnie w fabryce czekolady Willy’ego Wonki, zmieniając się w balon niczym z gumy do żucia. Babcia, kiedy jeszcze żyła, wciskała mi nawet książkę o tym, ale nigdy jej nie skończyłem. Dzieło widziane u Scotta jakoś w grudniu o wiele bardziej przypadł mi do gustu, chociaż nadal nie rozumiem idei wgapiania się w te pudełka z obrazkami. I marudzenia wujka, że puszczają ten filtr, czy jak to się tam zwało, na każde Boże Narodzenie. Może to i racja, że nasza rozmowa dla patrzącego z boku wygląda trochę jak wymienianie losowych słów po kolei i szukanie jakiegoś punktu wspólnego, ale jednak nie przejmuję się tym za bardzo, bo dzięki temu mój mózg się nie męczy, koncentrując wyłącznie na jednym zagadnieniu. - Nie wydaje mi się, żeby Psikus umiał trytoński – mówię, drapiąc się teatralnie po brodzie jak rasowy filozof, zastanawiający nad sensem istnienia. – Jak go raz wziąłem nad jezioro, to go po prostu opluły wodą. Jakiego masz psa? Czuję okropną gulę w żołądku, już nie z głodu, a przez kolejną myśl o rodzinnym domu i moim przerośniętym, wiecznym szczeniaku, który najchętniej goniłby nieśmiałki albo właśnie pływał w jeziorze, denerwując tym trytony. Same morskie ludy, jak już o nich wspominam, są dość dziwnie opisane wśród mugoli, którzy niby wiedzą o ich istnieniu, ale jednak uważają je za mit. A na dodatek mieszają trytony z syrenami, które są czymś zupełnie innym. Słuchanie historii opowiadanych przez dziadków naprawdę się opłaciło, bo przynajmniej w jakimś stopniu mogę szpanować wiedzą z mugolskiej literatury. Chociaż komu to potrzebne w tym świecie? Najlepiej zamknąć się w swoim zaścianku i ograniczyć na wszystko, co nie zostało stworzone przez czarodziejów. - Nie według Isobel – mówię z przekąsem – bo najchętniej by na mnie wtedy rzuciła Silencio. Ale po powrocie do Anglii spróbuję odzyskać gitarę… i wtedy możemy spróbować – dodaję jeszcze, robiąc pauzę po nazwie instrumentu, bo staje mi przed oczami twarz osoby, od której ją otrzymałem. Kolejny ból, który trzeba zamaskować miłym uśmiechem i iść raźno do przodu, szanując decyzję dziewczyny i znikając z jej życia. - Może to jakaś ryba – mówię, unosząc przy tym brwi, jak zwykle ze zdziwienia i kieruję światło różdżki na jej nogi, ale zupełnie nic tam nie ma. – Podręczniki nie mają za wiele wspólnego z rzeczywistością. Jeśli chcesz się znać na stworzeniach i ziołach, polecam spacery po lesie. Wiesz, że różeczniki lubią kwaśne jabłka? Z książki się tego niestety nie dowiesz. Gdy już wymieniamy się obowiązkiem oświetlania terenu i jesteśmy wysuszeni, sięgam ręką i naciągam jej szalik na twarz, zostawiając tylko oczy, żeby już się tak nie krzywiła od tego obrzydliwego zapachu. Sam łapię za brzeg swojej bluzy i zaczepiam o nos, żeby chociaż trochę stłumić odór. Kiwam głową w odpowiedzi na sugestię Gabrielle i celuję różdżką w stronę truchła szczuroszczeta, które naprawdę nie żyje, a kopnięcie martwego ciała nie wywoła zmartwychwstania, o ile nie ma się butów z nagrobka i ziemi cmentarnej (+1 do nekromancji). - Locomotor – mówię cicho, a zwierzę unosi się w powietrzu i ląduje w miejscu, które wskazuję. Normalnie pewnie bym je przeniósł rękami, ale nie chcę jeszcze bardziej rozwalić pożyczonych mi rękawiczek. – Czyń honory – dodaję, skłaniając się teatralnie przed dziewczyną i wskazując jej szczuroszczeta. W innym wypadku i gdyby nie chodziło o już nieżywe stworzenie, pewnie nawet pobawiłbym się tym prowadzeniem czegoś w powietrzu. Teraz jednak najlepiej, jak załatwimy szybko sprawę i potem urządzimy mały pogrzeb na plaży. A skoro to blondynka wymyśliła całą tę sekcję zwłok, niech ona dokładnie się tym zajmie, nawet jeśli to moja jedyna szansa na obejrzenie zwierzęcia od środka – choć patologicznie zdeformowanego.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Radosny śmiech opuścił usta dziewczyny, jednak szybko zastąpiła go podkówka, kiedy to kąciki ust opuszczane są maksymalnie w dół na kształt smutnej miny, oczywiście będącej w jej przypadku grą. -Nie potrafię ładnie rysować, może… może napiszę Ci piosenkę?! - oznajmiła klaskając w dłonie niczym mała dziewczynka, która właśnie wpadła na genialny pomysł. Zachowywali się trochę, jak dzieci poddając się beztroskiej rozmowie oraz niezwykłej przygodzie. Gabrielle w ostatnich tygodniach zapomniała, jak to jest być nie-dorosłą, balansując na granicy często zapominała, że przecież jest jeszcze nastolatką - mającą prawo do popełniania błędów, podejmowania głupich decyzji czy pakowania się w kłopoty. To były nieodłączne elementy jej życia i nikt ani nic nie mogło jej tego odebrać. Tylko ona sama odebrała sobie prawo do miłości. Z tego powodu nie zamierzała rezygnować z przyjaźni Holdena, była pewna, że jest to coś nie niemożliwego. Być może zbyt wcześnie wyskoczyła ze swoją propozycją, zbyt gwałtownie zareagowała na uczucie, które przepełniało ją już od kilku minut, jednak nie potrafiła inaczej. Należała do osób szczerych, jawnie wyrażających swoje odczucia, które równie często zapominają ugryźć się w język zanim coś powiedzą. To, jak wszystko miało swoje plusy oraz minusy, jedni ją za to nienawidzili, zaś inni uwielbiali – zdania były podzielone. Przytaknęła jedynie głową na słowa Gryfona, a jej entuzjazm nieco osłabł. Nie dała po sobie tego poznać, nadal uśmiechała się do niego radośnie. Nie była pewna z czego wynikało jego bezpieczne podejście do ich relacji, ale ona nie miała wątpliwości. - To prawda, słodyczy jest bardzo dużo… jednak uczucie, kiedy ktoś mówi o smaku czekolady z piankami, a ty sam nigdy nawet nie miałeś okazji go poznać jest dziwne. – odpowiedziała, chcąc mu w jakiś sposób zobrazować swoje położenie. Teraz panienka Levasseur nie przywiązywała do tego zbyt dużej wagi, ciężej było, kiedy była jeszcze dzieckiem. Jej kuzynki zajadali się wtedy ciastkami czekoladowymi oraz bombonierkami, które dla niej były czymś zakazanym. Protesty czy płacz nie pomagały ani trochę w uzyskaniu dostępu do tego, co dla niej było tak kuszące. Dopiero, kiedy po kryjomu zjadła czekoladowego cukierka, po którym nadymała się niczym rozdymka i Nathaniel musiał ją wtedy ratować, do jej młodej główki dotarło, że to nie jest dobre. Roześmiała się szczerze pozwalając, by jej śmiech rozniósł się echem, odbijając się od metalowych ścian. -To są filmy… dziadek mi o nich opowiadał, choć sama nigdy żadnego nie widziała. Podobno jest wiele ich odmian, zupełnie jak wiele jest kolorów niezapominajek. – grzecznie poprawia Holdena, w przeciwieństwie do niej miał dużo więcej szczęścia, jeżeli mógł obejrzeć jakiś film, ona sama tylko o nich słyszała. Było to coś na kształt magicznych zdjęć, w których postacie umieszczone na kawałku papieru poruszają się, jednak to było tak, jakby ktoś połączył ze sobą miliony zdjęć pokazując szybko każde po sobie. Tłumaczenie to, gdy była małą dziewczynką nie bardzo potrafiła przyjąć do wiadomości, ale przecież dziadzio Levasseur wiedział co mówił, czyż nie? Była niezwykle zadowolona, kiedy rozmowa zeszła na temat zwierząt, które całym sercem kochała, i nie tylko te magiczne. Mieszkając w posiadłości dziadków miała styczność z mugolskimi stworzeniami, które rzadko kiedy różniły się od tych znanych czarodziejom. Gabriellle śmiała nawet przez pewien okres w swoim życiu głosić hipotezę, że magiczne stworzenia to takie mutacje tych zwykłych, które mugole często traktują jak przyjaciela. -Właściwie to moi dziadkowie mają, we Francji. Nazywa się Ciastek, dziadek mówi, że jest to mieszanka zwana kundlem. A ty? – zapytała przenosząc na niego spojrzenie. Uniosła do góry jedną brew słysząc imię, piękne jednak przez chłopaka wypowiedziane cynicznie. –Wybacz, ale kim jest Isobel? – kolejne pytanie opuściło czerwone z zimna wargi blondynki. Mogła jedynie snuć pewna podejrzenia, co do postaci owej kobiety, jednak wolała poznać informacje u źródła. –Jestem za, ja potrafię grać na pianinie…, ale to chyba mało przydatne – oznajmiła robią dłuższą przerwę między wypowiedziami –Ale na pocieszenie dodam, że znam kogoś kto nieźle wymiata na perkusji – dodała będąc niezwykle dumna z Viniego. Chłopak naprawdę miał talent, o którym nikt prawie nie wiedział, a ona sądziła, iż to dobry czas, by pokazał się światu. Wizja stworzenia zespołu była niezwykle kusząca i piękna za razem, dziewczyna jeszcze nie zdawała sobie sprawy, jak wiele cierpliwości oraz samozaparcia owe przedsięwzięcie wymaga. Bycie częścią czegoś większego wiązało się również z odwagą, której jej na szczęście nie brakowało. Musieli również umieć ponosić porażki oraz z godnością przyjmować krytykę, tego była pewna, choć zapewne Gryfon na ten temat wiedział dużo więcej, mógł być osobą, która poprowadzi ich w dobrym kierunku, a nuż staną się sławni. Wzięła głębszy oddech, czego szybko pożałowała – naruszone przez Holdena zwłoki zwierzęcia śmierdziały okrutnie, a w dodatku sączył się z nich jakiś płyn. Mimowolnie zatkała palcami nos, wstrzymując odruch wymiotny. To ona wpadła na ten – teraz już wiedziała – beznadziejny pomysł, więc musiała to przyjąć na klatkę. W głowie szukała odpowiedniego zaklęcia, którego mogłaby użyć do otworzenia truchła. Zamknęła na chwilę oczy, pod powiekami przelatywały jej kartki pergaminu zapisane najróżniejszymi zaklęciami. Nie chciała robić tego ręcznie, bojąc się, że podejście zbyt blisko groziłoby ją na przesiąknięcie tym odorem i torsjami. Wyciągnęła różdżkę na długość prostego ramienia -Diffindo! – powiedziała wyraźnie kierując końcem różdżki w płat skóry zwierzęcia, którego część można było nazwać brzuchem. Nie spodziewała się tego, co po chwili się wydarzyło. Z końca drewnianego przedmiotu wystrzelił strumień światła, zapach palącej się skóry wypełnił powietrze, lecz nie to okazało się najgorsze. W chwili, kiedy nacięła pierwszy, niewielki – zaledwie centymetrowy – fragment nagle powłoka skrywająca wnętrzności stworzenia rozerwała się, a jego zawartość rozprysnęła na wszystkie strony, nie oszczędzając dwójki uczniów. Gabrielle pisnęła zasłaniając się rękoma. Czuła jak ciecz, której koloru nie była wstanie określić oblewa jej ciało, sprawiając, że nieliczne krople przyozdabiają twarz. Poczuła poranne śniadanie w gardle, tworzące ogromną gule. Krzywiąc się przełknęła ją. Zawstydzone -Ups? – opuściło jej usta. Spojrzała przez palce na Holdena, czekając na jego reakcję.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
- Piosenkę przyjmę z jeszcze większą radością – stwierdzam. – Ale daj mi też tekst i nuty, to sobie powieszę w ramce zamiast nieśmiałka – dodaję z żartem, szturchając ją łokciem w bok, żeby się trochę rozchmurzyła, mimo że wiem, że udaje zrozpaczoną. Fakt, jestem ostrożny, ale jednocześnie dziwnie dobrze mi się rozmawia z tą dziewczyną – jak z nikim innym wcześniej i nie wiem, czy to coś naturalnego, czy może jakaś czarna magia, której nie potrafię rozpoznać, dlatego też nie do końca umiem aż tak się wychylać i ryzykować. Niby nigdy się tym nie przejmowałem, ale ostatnio ludzie potrafią mi nieźle dokopać. Chociaż czy mam coś do stracenia? Żadnych zobowiązań, po prostu póki co spędzanie ze sobą czasu i przeżywanie przygód. Jak dla mnie bomba, zważywszy na to, że blondynka nie wydaje się mnie ani trochę oceniać. - Wiesz, że można zrobić czekoladę z suszonych daktyli? – pytam, gdy nagle mi się to przypomina. – Nawet przypomina w smaku tę prawdziwą. Nie jest to łatwe, ale myślę, że jakbyśmy trochę pokombinowali, może udałoby nam się zrobić czekoladę z piankami bez użycia czekolady. Z mojej wypowiedzi wychodzi masło maślane, ale jednocześnie – wbrew mojej uprzedniej ostrożności – już zaczynam wybiegać w przyszłość, planując coś miłego dla nowej przyjaciółki, tak jakby ta relacja naprawdę miała jakieś szanse na rozkwit. To całkiem dobre uczucie, dodające trochę stabilności i pewności, których ostatnio coraz bardziej mi brakuje. - Aa, no tak… filmy. Wiedziałem, że coś koło tego. I masz rację, mugole mają tego od groma, chociaż ja szybko się nudzę, oglądając to. No chyba że mowa o bajkach dla dzieci, te są fajne, a nawet czarodzieje nie pokażą takich cudów na scenie – opowiadam jej, żałując, że sam nie mogę mieć telewizjera, bo nadużywanie magii sprawiłoby, że zacząłby dymić. Wujek Scott zabraniał mi czarowania w salonie, tak samo zresztą jak tej swojej nowej dziewczynie, która się okazała czarownicą i marudziła mi ciągle, żebym wrócił do szkoły, bo będę tego żałował. Eh, baby. Oczywistym było, że prędzej czy później temat zejdzie na zwierzęta, zważywszy na to, że mam ich kilka, a na dodatek z tymi magicznymi przez pewien czas wiązałem swoją przyszłość. Problemy w szkole nie pozwolą mi jednak na dalsze rozważania nad karierą magizoologa czy weterynarza, więc sobie odpuściłem. Choć i tak ratuję szczenięta i kociaki ze śmietników, bo nie byłbym sobą, gdybym tego nie robił. - Czarny labrador, ma na imię Psikus – chwalę się, chociaż imię swojego psa już chyba wymawiałem, jednak pewien nie jestem, bo pamięć mi ostatnimi czasy nieco szwankuje. – Mam też sowę. I kota. I młodszego brata, jeśli zaliczamy rodzeństwo do zwierząt. Szczerzę się do niej znów jak głupi do sera, chociaż tęsknię za swoimi pupilami. I rodziną też. Mroźne powietrze islandzkiej plaży jednak mnie trochę otrzeźwia, oddalając te wspomnienia gdzieś Dalego, za co jestem wdzięczny, nawet jeśli skończy się to wszystko grypą. Mama pewnie uznałaby, że dobrze mi tak i zamiast eliksiru pieprzowego, podałaby mi jakieś mugolskie specyfiki, powtarzając przy tym, że jak trochę pocierpię, to się nauczę, jak powinno się ubierać w taką pogodę. Szkoda tylko, że nie jest świadoma tego, że ktoś ukradł mi jedyną kurtkę zimową, jaką miałem, a druga jest nadal w posiadaniu mojej byłej prawie-dziewczyny. No cóż, bywa i tak. - Isobel to moja mama, lubi być złośliwa, chyba wyniosła to z Hogwartu – przyznaję, zważywszy na to, że od ojca nigdy nie słyszałem kąśliwych uwag, podczas gdy od niej na każdym kroku, chociaż głównie mnie to śmieszy i często odpłacam jej się tym samym. Najwyraźniej taka przypadłość ex-Ślizgonów w starciu z Gryfonami. – Pianino też jest w porządku, a jakbyś się przerzuciła na keyboard… wiesz co to jest?... to moglibyśmy mieć coś a’la zespół elektro z lat 80. A perkusista by się przydał, bo moja perkusistka gdzieś wyparowała – dodaję jeszcze, zastanawiając się, gdzie właściwie podziała się Hyacinthe. Nie zdziwię się, jak ją wywiało na jakąś wymianę do Bangladeszu, zważywszy na to, że wyjazdy do innych szkół stały się w ostatnim czasie całkiem modne; patrzcie: Nessa i Ilvermorny, czy nawet mnóstwo przyjezdnych u nas, w Hogwarcie. A gdyby tak zamiast martwić się swoją przyszłością, rozważyć właśnie karierę muzyczną? Skoro Enema daje radę i występuje jako suport ważnych zespołów, to nam tym bardziej się uda, co nie? Moje wrzaski może nie przysporzą wielu fanów, ale taka Gabrielle na pianinie/keyboardzie czy nawet harfie, cokolwiek sobie wybierze, to już żaden problem, a wręcz droga do sławy. I zdjęć na okładkach magazynów muzycznych. I jeszcze tak nagrać też płytę w mugolskim stylu. Scott pewnie opchnąłby ją w swoim sklepie muzycznym, skoro tyle czasu i niego pracowałem (jednocześnie siedząc mu na głowie, ale nevermind). Martwy szczuroszczet ląduje na skrzyni, a Gabrielle w końcu czyni honory, próbując go rozciąć, podczas gdy ja przejmuję funkcję latarnika. Coś jednak idzie nie po jej myśli, bo zawartość stworzenia rozbryzguje się na nas, lądując na naszych ubraniach, twarzach i we włosach. Czuję to obrzydlistwo na moich ustach, przez co się wzdrygam, bo nie dość, że smród wywołuje mdłości, to jeszcze smak jest równie okropny, a ja chyba będę miał traumę na dłuższy czas. Nie żebym korzystał z wyciągu ze szczuroszczeta, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak się go pozyskuje. Zabawa truposzami nie była jednak chyba najlepszym pomysłem i naprawdę mam wrażenie, że w końcu się to na nas zemści. - Ups – dodaję i mimo wszystko zaczynam się śmiać, jak zwykle zresztą w takich sytuacjach, chociaż brzmi to nieco histerycznie. – Chyba nici z sekcji zwłok – uznaję, przyglądając się rozciapanemu zwierzęciu, z którego niewiele zostało. – Myślę, że naprawdę powinniśmy go pochować. Te skrzynki się przydadzą. W ogóle znasz jakieś zaklęcia czyszczące? Mi nigdy nie szły. Zahaczając o ostatnią kwestię, wskazuję różdżką na plamy na jej płaszczu i twarzy, przez które wygląda dość zabawnie, ale jednocześnie cieszy mnie, ze nie może tego zobaczyć na własne oczy. Widzi tylko to, jak wnętrzności szczuroszczeta tworzą mozaikę na mnie samym, a i to w bladym świetle zaklęcia Lumos, bo większa jego część pada właśnie na nią.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Żartobliwie żachnęła się, kiedy szturchnął ją w bok. Nie potrafiła długo chować urazy - nawet wobec Holdena, choć przecież poznali się kilkanaście minut temu. Godząc się na zwariowany pomysł nieświadomie już stał się jej towarzyszem przygód i nie omieszkała wciągać go w każdą kolejną, bo zamiast hamować jej niereformowalne żądzę, jak Finn czy Viní wręcz im wtórował. Była to dla blondynki niezwykle miła odmiana, której ostatnio brakowało jej w życiu. Wszakże była nastolatką, wchodziła dopiero w wieku, w którym powinno smakować się życia, działać po omacku, kierować się sercem miast rozumiem, czego tamci zdawali się nie pojmować. Zamknięci w szczelnych bańkach, mający określone cele do których dążyli; wydawało się, że omija ich cała kwintesencja młodości. Gabrielle jeszcze nie miała pojęcia, jak bardzo się myliła. -Rozważe ten pomysł - odparła uśmiechając się do chłopaka. Pośpiech nigdy nie był dobrym doradcą, wiedział to każdy kto choć raz zrobił coś pod wpływem impulsu, chwili będącej ulotną w której nie znalazło się miejsce na przemyślenie czy analizę sytuacji. Podobnie postąpiła Gabrielle, a zachowanie w tym wszystkim rozwagi przez Holdena było wręcz wskazane, mimo przeczucia, które miała blondynka. Widocznie bardziej niż ona znał się na ludziach, podchodził do nich mimo wszystko nieufnie, nawet jeżeli wziął udział,wręcz sam zachęcił ją do wspólnej eskapady. Zdumiony słowami chłopaka otworzyła szerzej oczy. Podejrzewała, że na świecie musi istnieć jakiś substytut czekolady, który byłby idealnym dla tych którzy nie mogą jej jeść, jednak w życiu nie podejrzewała, że mogą to być po prostu daktyle. Przygryzła dolną wargę nieco zażenowana swoją niewiedzą. Mało przebywała w kuchni, zawsze bardziej ciągnęło ją do przeżywania przygód czy zabaw niż przesiadywania w kuchni. Z tego też powodu jej umiejętności kulinarne ograniczały się jedynie do tostów, a i te ostatnio postanowiły popełnić samobójstwo lądując na koszulce Luke. - A ty potrafisz to zrobić? - zapytała nie kryjąc zdziwienia w swoim głosie. Czyżby Holden należał do osób, które potrafią też gotować? Poszukiwacz przygód, muzyk, kucharz w jednym. Zastanawiała się ile jeszcze talentów może ukrywać ten niepozorny, czasem chodzący z głową w chmurach chłopak. - To znaczy… brzmisz jakbyś potrafił, tyle że ja i kuchnia to chyba nie jest zbyt dobre połączenie - przyznała, nigdy nie czuła się pewnie pośród garnków, desek czy noży. Według stereotypów powinna umieć gotować, jak każda młoda dziewczyna, która zaczyna wchodzić w dorosłość, lecz Gab nie należała do tego grona panien, które można byłoby zamknąć w domu z dziećmi i garami. Uśmiechnęła się, może jej się wydawało, a może to była prawda; Holden pomimo ostrożnego podejścia, co do ich relacji wszystko wskazywało na to, że świadomie czy też nie - taka opcja brała również pod uwagę- snuje ich wspólnej,przyszłe plany. - Bajki? - zapytała marszcząc czoło, zupełnie nie miała pojęcia o czym chłopak mówi. Dziadzia Levasseur nigdy nie wspominał, że są specjalne… bajki przeznaczone dla dzieci. Może nawet nie miał o tym pojęcia? -Kurczę! To brzmi tak fajnie - stwierdziła okazując pełen zachwyt nad pomysłami mugoli. Mimo tego, że jej rodzina wywodziła się z rodu o czystej krwi, ona nigdy nie uważała by nie-magiczni byli kimś gorszym od nich, wręcz przeciwnie. Uważała, że czarodzieje mogą się od nich wiele nauczyć, choć nie do końca potrafią wykorzystać tą wiedzę, zbyt wiele powierzają magii. Zastanawiała się czy kiedyś dane będzie jej ujrzeć chociaż raz w życiu taką bajkę,o czym może ona opowiadać i czy jest tak ciekawa jak mugolskie książki, w których się zaczytuje. Romanse,odkąd tylko je poznała, stały się nieodzowną częścią jestestwa blondynki, często w zaciszu pokoju wspólnego czy łóżka dormitorium czytała je, marząc by przeżyć kiedyś coś podobnego. Śmiech opuścił usta dziewczyny,kiedy wspomniał o bracie- Obawiam się, że brata nie możesz wliczyć do tej grupy - odpowiedziała, rodzeństwo; jakie by ono nie było nadal pozostawali ludźmi, chociaż czasem zachowywali się gorzej od zwierząt. Gabrielle wprawdzie była jedynaczką, ale miała kuzynów, których traktowała jak starszych braci. Ci też potrafili przynieść szczęście, jednocześnie równie często sprawiać zawód. Sądziła, że między ludźmi a zwierzętami jest ta różnica, że ci drudzy nigdy nie porzucają swoich. Nathaniel ją porzucił. Puchonka zmarkotniała nieco na wspomnienie ukochanego niegdyś kuzyna, lecz szybko odzyskała rezon nie chcąc martwić Holdena swoimi rozterkami. - Ale czekaj, czekaj… tu zrobiła znaczącą pauzę pozwalając sobie na chwilę zastanowienia - zwierzętom nadaje się imiona z jakiś konkretnych powodów. Ciastek jest Ciastkiem, bo bardzo lubił je jeść, a twój labrador dlaczego nazywa się Psikus? Bo robi psikusy? - zapytała wyraźnie zainteresowana tym tematem, lubiła znać pochodzenie słów i podobnie było z imionami zwierząt, za wieloma kryła się masa śmiesznych historii, które zawsze miały szczęśliwe zakończę, zaś te lubiła najbardziej. Rozmowa o zwierzętach obu im sprawiała radość, widoczne go było w szerokim uśmiechu bruneta oraz zainteresowaniu jakie wykazywała Gabrielle. Ona również poczuła przeszywająco mroźny podmuch wiatru, który dostał się do wraku przez wyżłobione w nim dziury. Wzdrygnęła się na to uczucie, które potęgowało stanie w zimnej wodzie. Miała tylko nadzieję, że nie zapłaci za tą wyprawę przeziębieniem czy innym choróbskiem, choć w przeciwieństwie do Holdena była znacznie grubiej i ciepłej ubrana. -Jeśli to twoja mama,to dlaczego mówisz o niej Isobel? To znaczy, jeżeli nie chcesz to no mów, ale czy nie jest jej z tego powodu przykro? - kolejne pytania opuściły czerwone od zimna usta dziewczyny, nie chciała być wścibska, po prostu przemawiała przez nią zwykła, niegroźna ciekawość. Nie wyobrażała sobie mówić do rodziców używając tylko ich imiona czy nawet wspominać ich jedynie z imienia. Słowa mama i tata miały dla młodej Puchonki ogromne znaczenie. Może różnica wynikała z wieku jej i Gryfona, może z czasem też się jej odmieni? Wzruszyła delikatnie ramionami do własnych myśli, bo póki co nie sądziła by było to możliwe. Zmarszczyła brwi słysząc słowo keyboard, bardziej kojarzyło jej się to z jakąś deską niż czymś, co wyglądem mogłoby przypominać piękne, dumne pianino. - Nie wiem co to - przyznała zgodnie z prawdą, nieprzekonana do dziwnie brzmiącej nazwy. Później wszystko wydarzyło się dość szybko, ostatecznie wydzielona ze szczuroszczeta pokrywała ich ubrania, włosy oraz skórę. Była nieprzyjemna, wręcz ohydna w zapachu, a Holden chyba nawet mógł jej spróbować. Początkowy szok zatrzymał ich w czasie, zaskoczenie? Przerażenie? Ciężko było orzec, jednak kiedy chłopak zaczyna się śmiać, Gabrielle dołącza do niego. Odgłosy ich śmiechów niosły się przez opustoszały statek odbijając się od jego ścian. Uspokoiła się dopiero po dłuższej chwili, łapiąc ciężko powietrze. - Tak, znam - odpowiedziała mimowolnie. Pierwszym, które przyszło jej na myśl było “chłoszczyść”, dlatego nie zastanawiając się zbyt długo i nie szukając w odmętach pamięci wycelowała w chłopaka różdżka- Chłoszczyść! - powiedziała wykonując odpowiedni ruch ręką, na sobie powtórzyła ten sam zabieg. Nie minęło pięć sekund, a już byli czyści. - Teraz możemy go pochować. A może… wypuścimy go w tej skrzyni w morze? Tak kiedyś podobno robili - zaproponowała wzorując się na starych opowieściach. - A wiesz jak to zrobić? - Gabrielle brała udział w pogrzebach, głowie tych rodzinnych jednak była wtedy jeszcze mała i nie znała przebiegu całego obrządku.
Wybacz za błędy, klasycznie pisane na telefonie :)
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Często nie rozumiem, jak można nie pozwalać sobie na poddawanie się chwili. Cała idea przeżycia przygody zamiast stagnacji polega na tym, by iść z prądem i korzystać z tego, co daje nam Fortuna. Hamowanie się przez poczucie, że tak nie wolno albo po prostu przez ustaloną sobie samemu granicę to – przynajmniej według mnie – marnowanie okazji. I stanie się starym zgredem wcześniej od prawdziwych starych zgredów. A jednocześnie mam wrażenie, że sam się nim wkrótce stanę, jeśli nie powrócę do swoich starych nawyków. - No ja myślę – mówię, uśmiechając się do niej szeroko, bo już jestem ciekawy tych nut, chociaż – szczerze mówiąc – wcale nie potrafię ich czytać i zazwyczaj wystarczają mi tylko chwyty gitarowe. No ale może akurat będzie to okazja do tego, by się w tym trochę podszkolić. - Nie mam pojęcia – stwierdzam, drapiąc się przy tym po karku, jakbym się nad czymś zastanawiał, a jednocześnie wstydził swojego braku umiejętności. – Nigdy nie sprawdzałem, bo mogę jeść czekoladę, ale lubię gotować, więc mógłbym spróbować i cię nauczyć, o ile będzie jadalne – dodaję jeszcze, już sobie wyobrażając te próby stworzenia czegoś nowego. I zniesmaczone miny skrzatów domowych, gdy będę dokonywał herezji kulinarnych w ich kuchni, co zazwyczaj przyjmują z ogromnym niezadowoleniem. Daktyle są jednak drogie, więc lepiej skorzystać z nich w szkole, gdzie miałbym do nich dostęp za darmo pieniądze z podatków biednych, dorosłych czarodziejów i nie będzie mi szkoda w ogóle zacząć gotować. Chcąc, czy nie chcąc, wkręcam się w tę relację, bo dobrze mi się z blondynką rozmawia i czuję już jakąś dziwną więź między nami. Tak, jakbyśmy się już kiedyś poznali, a teraz po prostu spotkali po latach. Może powinienem zacząć rozpatrywać możliwość istnienia reinkarnacji i tego, że należeliśmy do tej samej koloni żółwi, płynącej prądem morskim z Sydney do Los Angeles i spotkaliśmy dwie zagubione ryb… Nie, to nie ta historia. - To są takie filmy z obrazków, ruszają się i mówią jak nasze portrety, tylko są bardziej takie… no wiesz, mniej realistyczne. I to się nazywa filmy a-ni-mo-wa-ne, jakoś tak, ale w skrócie mówi się na to bajki albo kreskówki, bo kreski. I są naprawdę super, może ci kiedyś pokażę – odpowiadam jej, sam nabierając ochoty na obejrzenie jakiejś, ale musiałbym wtedy odwiedzić wujka lub dziadka, bo tylko oni w naszej rodzinie posiadają telewizjery. Ojciec kiedyś chciał zamontować jeden u nas w domu, ale okazało się, że nie będzie w stanie doprowadzić elektryczności do Hogsmeade, więc mimo że stoi u nas to pudło, to mama położyła na nim serwetkę i postawiła hibiskusa, także robi za kwietnik. - Szkoda, bo czasem zachowuje się gorzej niż nasz pies – stwierdzam, udając rozżalonego, chociaż za Młodym też tęsknię i to dość mocno. A najbardziej to chyba za jego wrzaskiem, żebym posprzątał swoją stronę pokoju, bo będzie miał gości. Zazwyczaj kończy się tym, że wrzucam wszystko do szafy, ale przynajmniej jest czysto. A niech ma coś dzieciak od życia, chociaż pojęcia nie mam, po kim jest takim pedantem. - Nie, to bardziej skomplikowane. To znaczy to jest bardzo rozrywkowe zwierzę, ale cała idea polega na tym, że w tym imieniu jest słowo „pies”, no bo – patrz – Psi-kus – wyjaśniam, a po chwili zastanowienia dodaję opowieści o pozostałych swoich zwierzętach. – Kota nazwałem Tofu, bo jest strasznie wybredna w kwestiach jedzenia. No i to strasznie zabawne, przynajmniej według mnie. A sowa ma na imię Pluszak, bo wygląda jak maskotka, co właściwie stwierdziła Nessa… no i tak zostało. Wzruszam ramionami, żeby pokazać, że to tak od niechcenia, ale zaczynam żałować, że wspomniałem Nessę. Przychodzi mi to jednak dziwnie naturalnie, choć dawno z nikim o niej nie rozmawiałem, a na dodatek staram się o niej nie myśleć. Nic już teraz jednak nie zrobię, chociaż za karę przygryzam sobie język, żeby nie chlapnąć czegoś więcej. - Kiedyś, jak byłem na nią bardzo zły, to powiedziałem do niej po imieniu i tak już zostało, że jak się z nią pokłócę, to mówię o niej w ten sposób. Nie panuję nad tym, ale póki nie wie o kolejnych razach, to nie może być jej przykro – odpowiadam jej, chociaż sam nie wiem czemu, bo nie wspominałem o kłótni z rodzicami nawet najbliższym przyjaciołom. Gabrielle ma jednak w sobie jakąś taką miłą, przyciągającą aurę, która sprawia, że mam ochotę opowiedzieć jej o wszystkim, co mnie spotyka, mimo że nie wypada. - Taki mugolski instrument klawiszowy, działa na prąd i brzmi trochę frajersko w porównaniu z fortepianem, ale dla takich zespołów rozrywkowych jest w sam raz. Wzdrygam się jednak na myśl o keyboardzie, chociaż sam go wyciągnąłem na światło dzienne ciemność wieczorną. Ostatecznie jesteśmy cali brudni, częściowo nadal przemoczeni, wokół unosi się smród rozwalonego truchła, a my kombinujemy, jak się go pozbyć, tudzież pogrzebać ku pamięci biednego stworzenia i jemu podobnych. - Powinniśmy go wrzucić do skrzyni i wysłać w morze, a potem wysłać w jego stronę zapaloną strzałę, ale nie dość, że takiej nie mamy, to jeszcze przykulibyśmy czyjąś uwagę, więc wyprawmy mu pogrzeb szczuroszczecki – wymyślam, wcześniej jednak tłumacząc stare obrzędy, o których czytałem w jakiejś mitologii. Czasem chowano też ludzi w grobach szybowych, gdzie wrzucano też cały ich dorobek i to, co było najbliższe ich sercu. Jak jakiś poważany pan i władca miał takie życzenie, można z nim było pochować wszystkie jego zwierzęta, oczywiście wcześniej je zabijając, całą rodzinę z ukochaną żoną na czele, a nawet służbę czy klientów. Może lepiej się było wtedy nie wychylać i nie zakładać rodziny? – To może ja go przeniosę do odpowiedniej…eee… trumny. Odchodzę na bok i wybieram skrzynkę, która wydaje się najlepiej zachowaną, po czym stawiam ją tuż obok tej, na której leży nasz biedny zwierzak i spycham go do tej, która ma służyć za jego ostatni dom. - Wypadałoby coś powiedzieć na jego cześć – stwierdzam, patrząc przy tym na Gabrielle, po czym podnoszę skrzynię, żebyśmy mogli z nią wyjść na zewnątrz. – Znasz język szczuroszczetów? Szczerzę się znów do niej, chociaż atmosfera jest dość pogrzebowa, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Czemu by jednak nie umilić stworzeniu tej chwili, skoro nie wiadomo w jaki sposób padło tu trupem?
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Wobec Gabrielle, która od zawsze była bardzo niesfornym dzieckiem, często pakowała się w kłopoty i szukała najbardziej niebezpiecznych przygód stawianie granic było wręcz wymogiem. Robili to dziadkowie, w szczególności babcia, rodzice oraz z czasem ona sama również. Wraz z krwią w żyłach dziewczyny płynęła potrzeba kontroli nad sytuacją, która nasiliła się gdy dowiedziała się ona o brzmieniu jakie ciąży na jej rodzinie. Wielu było dumnych z tego, że ród do którego należą nie chowa zwykłych czarodziei i czarownic, chełpili się swoim dziedzictwem oraz posiadanymi dzięki temu umiejętnościami; ona tak nie potrafiła. Bycie półwilą było dla niej przekleństwem, skazą na zdawałoby się pięknej rzeźbie za którą co niektórzy ją uważali. Samokontrola stała się jej natręctwem, zapanowanie nad demonem furii dosięgającym ją zawsze w najmniej oczekiwanym momencie, jednoczesne ukrywanie drugiej natury było niczym obsesja, o której mało kto miał pojęcie. Na szczęście zachowanie równowagi między ograniczeniami stawianymi sobie samej a zamiłowaniem do przeżywania życia wychodziło jej dobrze. W lepsze dni nie bała się podejmować ryzyka, nadejście wiosny dodatkowo budziło w niej znacznie więcej radości niż depresyjna jesień obfitująca w krople deszczu spadające nieba minimum raz dziennie. Świat nabierał powoli barw, zaś wraz z nim zachodziły zmiany w Gabrielle, widoczne w szerszym uśmiechu czy błysku ukrytym w zielonych tęczówkach kolorem przypominających młode źdźbła traw. Jeszcze kilka dni temu blondynka czuła się, jakby szła przez mgłę, mleczną drogą spomiędzy której ciężko było odnaleźć prawidłową ścieżkę, teraz znajdowała się w lepszym punkcie życia. Holden miał okazję poznać ją w chwili, kiedy powoli godziła się ze wszystkim, a szczególnie z samą sobą i tym, kim jest. Uśmiechnęła się do niego pokazując rząd białych zębów, lecz nie powiedziała już nic. Podjęła się wykonania zadania i nie omieszkała z niego zrezygnować. Miała wprawę w pisaniu tekstów piosenek, dowodem na to był dziennik i zapisane w nim zgrabnym pismem słowa. Teraz bardziej niż wizja napisania kolejnej piosenki entuzjazmem napawał ją plan stworzenia imitacji czekolady, którą mogłaby skosztować. Spojrzała na chłopaka rozmarzonym wzrokiem - Och, to byłoby super, mogłabym się pochwalić tym chłopakom, pewnie byliby mocno zaskoczeni - przyznała z radością w tonie głosu nad którym nie potrafiła zapanować. W głowie już wyobrażała sobie, jak stoją w kuchni pośród wielkiego rozgardiaszu - wszakże mając u boku panienkę Levasseur Gryfon nie mógł go uniknąć, próbują stworzyć coś niepowtarzalnego bez użycia magii. Myśl ta była bardzo pociągająca i niezwykle ekscytująca, tylko zdrowy rozsądek trzymał stopy dziewczyny przy ziemi, nie chciała ponownie zostać oblana wodą gdyby nagle zaczęła skakać z radości. Czuła, że ich relacja, chociaż dopiero jest w powijakach powoli nabiera rozpędu, dystans istniejący jeszcze kilkanaście minut temu zwolna zostaje zastąpiony snutymi wspólnie planami, co napawa dziewczynę swego rodzaju szczęściem. Zadziwiające jest to, że oboje musieli wyjechać na Islandię by się poznać. Hogwart i jego tereny były aż tak rozległe, iż nie pozwoliły nawet na to, by ta dwójka wpadła na siebie przypadkiem. Zadziwiające. Gabrielle była od zawsze przekonana, że jest inaczej - ilekroć przypadkowo wpadała na Elijaha porównywała wtedy zamek to maleńkiej klatki dla gryzoni. Bardzo uważnie słuchała wyjaśnień chłopaka, świat mugoli interesował ją na równi z tym magicznym. Każda informacja, która mogła przybliżyć ją do poznania niemagicznego życia była na wagę złota, zwłaszcza że Viní był jego częścią, a teraz również Holden. - An-nim-wane? - zapytała marszcząc nieco zadarty, teraz również czerwony od zimna nos,nie zdając sobie nawet sprawy jak skaleczyła to słowo. Brzmiało tak obco, nawet w mugolskich książkach się z nim nie spotkała. Opis bruneta porównać jedynie mogła do ilustrowanych książek czytanych przez dziadka w dzieciństwie - A to może coś takiego jak baśnie? Słyszałeś o baśniach? - rzuciła nagle. Myśl o nich pojawiła się znienacka, zalewając umysł i nie byłaby sobą, gdyby tak po prostu przemilczała ten fakt. - Chętnie obejrzę z Tobą jakąś kreskówkę, możemy urządzić sobie jakiś maraton - oznajmiła z uśmiechem na ustach. Kolejne pomysły na wspólne spędzenie czasu pojawiały się same, bez niepotrzebnego nacisku, wręcz naturalnie. Roześmiała się. - Nie neguje tego, jednak to nie zmienia faktu, że nadal nie można zaliczyć go do zwierząt - przyznała, mocno obstając przy swoimi. Niemniej jednak zauważyć mogła, że mimo wszystko w tonie głosu Holdena rozbrzmiewało coś na kształt tęsknoty. To było naturalne, Gabrielle doskonale znała ten stan, kiedy zbyt wiele czasu spędziła poza domem, tylko wyczekiwała dnia,by znów ujrzeć rodziców, czy dziadków. Wydęła delikatnie usta słuchając genezy pojawienia się imienia “Psikus”. Miało to po części sens. Tofu i Pluszak i Nessa zakodowała w swoich myślach, chociaż ostatnie imię jej nie do końca pasowało, a w dodatku było dość znajome. Zmarszczyła czoło skupiając spojrzenie na swoim towarzyszu, lecz nie skomentowała tego. Intuicja dziewczyny podpowiadała jej, że nie jest to temat na chwilę obecną, mieli wspólne plany i jeszcze więcej czasu by go poruszyć. - Tofu i Pluszak, to bardzo słodkie określenia - stwierdziła, to drugie kojarzyło się jej z czymś miękkim i przyjemnym w dotyku, jak miś którego miała lata temu. Kolejne przyjemne wspomnienie wypełniło umysł dziewczyny, uświadamiając jej, jak wiele ich miała. Nic więc dziwnego, że wyrosła na taką a nie inną osobę. Wiele razy słyszała jak to rodzice i dziadkowie są z niej dumni, lecz ona jakoś nigdy nie mogła odnaleźć tych powodów do dumy. Zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią Holdena trwając w ciszy, którą przerywał odgłos wody uderzającej o stalową konstrukcję. - To znaczy, że kłócisz się z rodzicami? ICzęsto? - zapytała z czystej, niewinnej ciekawości. Dla niej to wszystko było jeszcze obce, potrafiła posprzeczać się z kuzykami czy przyjaciółmi, lecz do tej pory nigdy nie doszło między nią i rodzicami do kłótni, ci zdawali się mieć do niej niebywale dobre podejście, widzieli kiedy coś się dzieje i wtedy zwyczajnie działali dając dziewczynie to co najcenniejsze- swoją obecność. Oczywiście nie musisz odpowiadać jeżeli nie masz na to ochoty - dodała szybko, nie chcąc wyjść na zbyt wścibską, chociaż ton głosu blondynki wyrażał bardziej delikatne zmartwienie niż wredne zainteresowanie. - Musiałabym go zobaczyć, bo jeżeli chodzi o grę na instrumencie, To w fortepianie właśnie najbardziej kocham jego brzmienie. Ten moment kiedy palcem uderzasz w klawisz i wydobywasz piękny, czysty dźwięk z samego serca zdawałoby się zwykłej rzeczy. Ma on w sobie głębię oraz dziwnego rodzaju surowość. Tylko naprawdę ktoś o dużym talencie potrafi okiełznać dzikość melodii płynącej z fortepianu czy pianina - odpowiedziała mocno przeciętnym głosem. Nie potrafiła zapanować nad jego drganiem, temat dźwięków muzyki wywoływał w niej dziwne emocje, których nie potrafiła jednoznacznie określić. Gabrielle nie miała dużej styczności z obrzędami pochówku, niemniej jednak śmierć sama w sobie wywoływała w niej ponure uczucia. Miała w sobie coś z patetyczności, pośród wysłanych łez, twarzach pełnych smutku nie było miejsca nawet na uśmiech współczucia. Dziewczyna miała świadomość tego, że śmierć to jedyna pewna rzecz, przypisana każdemu z nas wraz z dniem narodzin. Ma swoje miejsce, ma swój czas. Przeniosła spojrzenie na zdegradowane ciało zwierzęcia. Dopadło ją przygnębienie. Stała w milczeniu zastanawiając się na tym, kiedy i na nich przyjdzie czas. Czy swoim zachowaniem nie kusili za bardzo losu? Byli na nieznanym terenie, pośród obcych, w dodatku zignorowali ostrzeżenia staruszki przez co mogli narazić swoje życie. Westchnęła cicho. Była wdzięczna Holdenowi, że ten zajął się schowaniem truchła do skrzyni. - Nie. Ale chyba język w tym wypadku nie jest ważny - stwierdziła- Myślę,że miał dobre życie, może zbyt przedwcześnie je zakończył, ale śmierć nigdy nie była i nie jest sprawiedliwa, nawet jeżeli ktoś próbuje wmówić nam, że jest inaczej. W swoim czasie śmierć przychodzi po każdego i zdecydowanie zbyt często po tych, którzy na nią nie zasłużyli. Świat wciąż pamięta o zbyt wielu niewinnych istotach, które odeszły zbyt wcześnie, kosztem wielu złych dusz karmiących się cierpieniem innych aż po dzień dzisiejszy. Nie było, nie jest i nigdy nie będzie w tym nic sprawiedliwego. - powiedziała, nigdy nie była dobra w przemowach, jednak tym razem naprawdę się starała by wypowiadane słowa płynęły wprost z serca. Ton głosu dziewczyny wywołał w około dziwnego rodzaju nastrój, który zadawał udzielać się również Gryfonowi - On trafił do lepszego miejsca i tego się trzymajmy - dodała, po czym mimowolnie chwyciła dłoń chłopaka, był to odruch nad którym nie potrafiła zapanować.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Nie mam pojęcia, o czym myśli Gabrielle, ale sądząc o tym, w jakim kierunku zmierzyła nasza rozmowa, zapewne o rodzinie. Ja za swoją tęsknię bardzo mocno, choć staram się tego nie ukazywać na zewnątrz. Nie zawsze mi to jednak wychodzi, zważywszy na to, jak często o wszystkich wspominam. Czasem zastanawiam się, jak bardzo przejmują się moim zniknięciem i wtedy uświadamiam sobie, jak wielkim idiotą jestem, że nie daję im wciąż znaków życia. Potem jednak przypomina mi się ostatnia kłótnia z nimi, ta na początku listopada, zanim zniknąłem na dobre. Czy byłoby łatwiej, gdybyśmy nie musieli się we wszystkim ograniczać nie tylko z powodu ogólnej biedy? Gdyby te durne szklarnie dziadków i ich dom nie spaliły się z całą zawartością (i członkami rodziny mamy, co jest trochę przerażające), pewnie żylibyśmy teraz w luksusie niczym Dearowie czy Lanceleyowie. Ostatecznie skończyliśmy jednak w Hogsmeade, chociaż nie mam na co narzekać, bo dzieciństwo miałem w miarę dobre, a i potem blisko do rodziców, których widywałem częściej niż reszta moich kolegów ze szkoły. No a kiedy już odkryłem tajemne przejścia, to w ogóle bajlando. Blondynka uśmiecha się, tym razem wyrywając z zamyślenia mnie, aby po chwili pogawędka zeszła na słodycze. Układam sobie powoli w głowie plan działania, jak przekonać skrzaty, żeby pozwoliły mi stworzyć czekoladę z produktów, z których normalnie się jej nie wykonuje. Pewnie uznałyby to za jakąś herezję, ale niezbyt się tym przejmuję, nawet mimo tego, że są moimi kulinarnymi autorytetami. Może przyjęłyby mnie do siebie na szkolenie, oczywiście za opłatą, bo nie byłbym w stanie wykorzystywać ich za darmo. - Raczej zazdrośni, że jesz eko-czekoladę – stwierdzam, chociaż nie wiem nawet, czy jest jakoś wybitnie zdrowsza od tej normalnej. Pewnie zależy od składników, ale ja nawet nigdy na to nie patrzę. W przeciwieństwie do mojej matki, która ciągle wrzeszczy, że powinienem więcej jeść, żeby przytyć. I w ogóle zrezygnować z wegetarianizmu, bo wyglądam przez to jak trup. Żeby tylko wiedziała, że odpuszczenie sobie mięsa nie jest przyczyną. A może się domyśla, tylko nie miałem okazji się o tym przekonać, skoro nawiałem? Nie mogę się doczekać tego gotowania, zwłaszcza że ostatnio czuję do tego pociąg. Może powinienem zapisać się na jakiś kurs? Podszkoliłbym się i znalazł powołanie w życiu, a rodzice przestaliby marudzić, że zamiast się skupić na czymś, co lubię, szukam różdżki w stosie gałęzi, czy jak to tam szło. Jakim cudem chcę w ogóle gotować dla nowopoznanej dziewczyny? Sam nie jestem tego pewien, ale więź, jaka się między nami nawiązuje, całkiem mi odpowiada. Dziwne jest jednak to, że naprawdę nie spotkałem jej do tej pory w szkole, skoro widziałem już chyba wszystkich, nie mówiąc o rozmowie z nimi. Wszędzie mnie pełno, więc ciężko jest nie kojarzyć przynajmniej twarzy. Zastanawiam się, czy nie przyjechała czasem z innej uczelni, ale na razie o to nie pytam, stwierdzając, że przyjdzie na to czas, albo sama mi o tym opowie. Sięgam ręką do kieszeni, próbując znaleźć paczkę fajek, tak po prostu, dla samej frajdy zlokalizowania pudełka, ale go nie wyczuwam. Albo zgubiłem je gdzieś po drodze, albo ten kleptoman Zakrzewski mi je zajumał, zanim wyszliśmy z domku, żeby pozwiedzać okolicę. Żadna z tych opcji mnie nie zadowala, chociaż jeśli byłaby to ta druga, jeszcze miałbym szanse je odzyskać. Nie mam ostatnio zbyt wiele pieniędzy, by ofiarowywać mu całe opakowanie. Ale z moim fartem bardziej prawdopodobne jest to, że po prostu wypadły i zniknęły gdzieś w piachu. - Jakoś tak – odpowiadam jej w kwestii nazwy tych filmów, bo kiedy wymawia tę nazwę inaczej, sam już nie jestem pewien, które z nas ma rację. Musiałbym zapytać kogoś bardziej obytego w tych sprawach, ale nikt ze szkolnych znajomych nie przychodzi mi do głowy, bo Sol i Hyacinthe na ferie nie przyjechały. Ba, ta druga frajerka gdzieś wyparowała, nie dając znaku życia, a nawet nie jest jeszcze studentką. Pewnie zwiała ze szkoły i domu i teraz gra na tubie w ślepych uliczkach, żebrząc o galeony albo funty, żeby miała na krwisty, wilkołaczy stek. - Tak, to są właśnie głównie takie jakby przedstawienia baśni – tłumaczę jej, uświadamiając sobie, że większość tego, co widziałem, jest spisane jako legendy czy baśnie mugoli, albo nawet i nasze. – Moja babcia była nauczycielką w niemagicznej szkole i uczyła o książkach, dlatego często mi o nich opowiadała – dodaję jeszcze, żeby ją upewnić, że na pewno o nich słyszałem. I znów wspominam o rodzinie, co jest silniejsze ode mnie. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało, ale obraz babci trochę mnie nęci, zważywszy na to, że zmarła całkiem niedawno. – Ale maraton to z wielką ochotą, tylko pozostaje kwestia tego, skąd weźmiemy telewizje. Tym się jednak będę trudził dopiero wtedy, kiedy naprawdę do tego dojdzie. Póki co nawet nie mam pewności, czy dziewczyna przypadkiem nie ucieknie przede mną, kiedy zacznę przesadzać i wymyślać przygody zbyt niebezpieczne dla jasnowłosych panien z wielkiego zamku. Chociaż Gabrielle nie wygląda na taką, która by się ich obawiała. Moglibyśmy spróbować naprawić ten statek, sprawić, żeby latał, wziąć stare mapy i magiczne astrolabium, a potem znaleźć skarb na końcu tęczy. Nie wiem tylko na którym, ale dałbym jej wybór. - Gdybyś go poznała, pewnie byś się jednak ze mną zgodziła – uznaję, znów szczerząc do niej zęby. – Chyba nawet jest mniej więcej w twoim wieku, tak na oko licząc, ale nie jestem zbyt dobry w pomiarach. Zwłaszcza po ciemku. Dziewczyna wygląda jednak na jakieś piętnaście czy szesnaście, góra siedemnaście lat. Nie żebym był wyjątkowo starszy, ale naoglądałem się w swoim życiu już tyle studentek, że wiem, jak się noszą. Taki ze mnie znawca jak z ukwiału roślina doniczkowa, więc nie ma co się przejmować moim zdaniem. Mimo wszystko może jakimś cudem trafię. - Moja przyjaciółka mówi, że wymyślam zwierzętom dziwne imiona – odpowiadam jej na to, chociaż podejrzewam, że Fire grzmotnęłaby mnie w łeb za określanie jej w ten sposób. Nie wiem właściwie, czym jesteśmy, ale przywiązałem się do niej na tyle, że określenie „znajoma” jest w tym wypadku zbyt słabe, tak jak i „koleżanka z roku” albo bardziej pokrewne. - Czasem się sprzeczamy – próbuję ją uspokoić, bo wyczuwam w jej głosie zmartwienie, a nie chcę, żeby się mną przejmowała, zwłaszcza że znamy się dosyć krótko. Jestem jednak zmuszony do kłamstwa, bo nie chcę jej wspominać o tym, jak wielkie kłótnie nas dotyczyły. Oczywiście powiedziałem wtedy mamie, że jak tak będzie się na mnie wydzierać, to jeszcze dostanę afazji z traumy. Bardziej musiała być zszokowana z tego powodu, że znam takie określenie, niż że znów podniosłem na nią głos. Nawet nie jestem pewien, czy to jakaś choroba i w jaki sposób działa, poza faktem, że traci się wtedy głos. Milczenie z własnej woli przez miesiąc, jak to czasem robią mnisi, też się do tego zalicza? Zresztą nieważne. - Ale to chyba normalne, że rodziny się sprzeczają, co nie? – pytam, a jeśli dowiem się, że nie, to będę naprawdę zdziwiony. Właściwie to chyba każdy z moich znajomych prędzej czy później wspominał, że pokłócił się z rodzicami, dlatego nie widzę w tym żadnej szokującej wiadomości. Ale Gryfoni nie są raczej normalni. - Nie umiem grać na pianinie, ani fortepianie, ale tak ładnie o tym mówisz, że muszę stwierdzić, że keyboard przy tym to jak paznokcie szurające po tablicy. Jak będziesz kiedyś w Londynie, to daj znać. Pokażę ci jakiś, jeśli akurat będę w mieście. Mimo że statek chroni nas przed wiatrem, nadal jest tak zimno, że mam ochotę nawet porobić pajacyki i przysiady na rozgrzewkę. Wiem jednak, że rozchlapałbym wokół wodę, więc się wstrzymuję, żeby się nie poślizgnąć i nie wylądować znowu w kałuży, wciągając w nią również Gabrielle. Ostatecznie i tak znów kończymy brudni i przemoczeni, ale wciąż jest to różnica, bo jednak nie z mojej winy. Zabieram skrzynkę ze szczuroszczetem i ustawiam ją na brzegu morza, tak że fale już ją opływają, ale nie są w stanie zabrać jej ze sobą, bo zbyt mocno osiadła w wilgotnym piachu. Blondynka w tym czasie wymyśla, co chciałaby powiedzieć. - Powinnaś zarabiać, pisząc przemówienia pogrzebowe – stwierdzam całkiem szczerze, bo słuchało się tego całkiem przyjemnie. – Ale masz rację, język nie jest ważny. Tam, gdzie się teraz znajduje, pewnie nawet nie odróżniają żadnej mowy i każdy się rozumie. Wkraczamy już na zbyt filozoficzne tematy i boję się, jak daleko to zabrnie i że wyjdą na wierzch pozostałe moje dziwactwa, których nie powinno się odkrywać naraz, bo człowiek może skończyć z jakąś fobią. Tak jak ja w przypadku ognia, z którym ścierałem się zbyt wiele razy, by nadal czuć do niego sympatię. Zabawne, że mimo to kumpluję się z jego wielbicielką i nadal – zazwyczaj – noszę w kieszeni zapalniczkę czy zapałki, obawiając się już używania różdżki do podpalania papierosów. Dziewczyna chwyta mnie za ręce, więc spoglądam na nią zdziwiony, ale ten wieczór jest już na tyle niespodziewany, że chyba nic więcej mnie nie zaskoczy. - Razem? – pytam, zaciskając palce na jej dłoni i wskazuję na skrzynkę, którą decydujemy się wypchnąć w morze, żeby szczuroszczet mógł zniknąć w otchłani. Normalnie przyglądałbym się, jak znika za horyzontem, ale jest zbyt ciemno, więc dość szybko ukrywa się w mroku. Zamiast skrzyni pełnej skarbów, pogrzebaliśmy martwe zwierzę. Czyż to nie piękny początek przyjaźni, o ile przyjaźnią ta relacja naprawdę zostanie? – Chyba możemy się stąd już spokojnie ulotnić. Po tym stwierdzeniu dla pewności łapię ją jeszcze drugą ręką za ramię, żeby przypadkiem jej nie rozszczepić, kiedy – tak mi się przynajmniej wydaje – nie ma zbyt wiele okazji do teleportacji i przenoszę nas w okolice domków krasnoludów, żebyśmy już nie musieli broczyć przez mokry pach.