C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Osoby: Vinícius Marlow, @Finn Gard Miejsce rozgrywki: dom Marlowów, okolice Minehead, Anglia Rok rozgrywki: 2018/19 Okoliczności: skoro wspólne święta nie doszły do skutku, Puchoni postanowili spędzić razem sylwestrową noc. Dla rodziny Viniego miał być to dzień, w którym w końcu poznają Finna, dla niego zaś – pierwsza wizyta w prawdziwie mugolskim domu.
Ten Sylwester miał być wyjątkowy. Po pierwsze, miała być to ich pierwsza sylwestrowa noc od wielu, wielu lat – tylko ona i Alex, bez dzieciaków, które na szczęście wyrosły już na tyle, by bez obaw móc zostawić je w domu. Sini miała nocować u koleżanki, a chłopcy... co tu dużo mówić, byli już dorośli. Jasne, zdarzało im się wcześniej wychodzić na noc, zostawić dom pozbawiony opieki, lecz nowy rok do tej pory witali w rodzinnym gronie. Tym razem mieli w planach wspaniałe przyjęcie u znajomych z Minehead, trwające przynajmniej do białego rana. Po drugie, w ich domu miał zawitać naprawdę niezwykły gość. Nie mogła się doczekać aby zobaczyć Finana, a przede wszystkim poznać go choć trochę. Prawdę powiedziawszy, bardzo liczyła na jego obecność podczas świątecznego obiadu i żałowała, że ostatecznie go z nimi nie było. Jak najcieplejsze przyjęcie tego chłopca w ich domu stało się dla niej priorytetem – skoro był tak niezwykle ważną dla Viníciusa osobą (a co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości), był ważny dla nich wszystkich. Stanowili przecież spójną całość, rodzinę, która mimo licznych różnic dzielących jej członków, stanowiła ogromne wsparcie dla każdego z osobna. Kiedy było trzeba, potrafili stanąć za sobą murem. Od samego rana nie potrafiła znaleźć sobie miejsca, swoją całą energię (a miała jej naprawdę dużo) włożyła więc w przygotowywanie domu i – a może przede wszystkim – gotowanie. Wyznając zasadę, że droga do serca prowadzi przez żołądek, przygotowywała pyszności już od dobrych kilku godzin. Wiśniowo-czekoladowe muffinki, brutti ma buoni – ”brzydkie, a dobre” ciasteczka; ze względu na pochodzenie Finna pokusiła się nawet o przyrządzenie szwedzkich pepparkakor, choć nie znała ich oryginalnego smaku. W piekarniku znajdowała się ogromna blacha lazanii, która prawdopodobnie rozejdzie się w kilka minut – aż za dobrze znała możliwości swoich chłopców. Oby Finnowi ostał się chociaż kawałek... Zerknęła na zegarek wiszący obok lodówki, a potem przez okno spojrzała na dróżkę – wciąż ich nie było i choć Viní nie wspominał o której dokładnie może się ich spodziewać, nie potrafiła wiele poradzić na rodzący się w niej niepokój. Choć sama nie posiadała magicznej mocy, wiedziała z jakim ryzykiem wiąże się teleportacja. Dobrze pamiętała jak pewnego wieczoru wuj Marco wrócił do domu bez dwóch palców... a niech to, Rose, nie możesz tak myśleć. Czas się szykować. Poszła na górę i przebrała się w długą, kwiecistą sukienkę, podświadomie zastanawiając się nad tym jak niebywale cicho jest dziś w ich domu; Naevius od rana siedział w garażu, Rufus leniwie zerkał w ekran telewizora, a Alex, jak się okazało kiedy weszła do łazienki, brał akurat kąpiel. Uśmiechnęła się do męża i zajęła się przygotowaniami – ot, delikatny, naturalnie wyglądający makijaż i nieco bardziej wyrazista biżuteria. Nie próbowała nawet ujarzmiać loków, żyła ze swoimi włosami (żyły i one – niestety własnym życiem) wystarczająco długo, by wiedzieć, że wszelkie próby skazane są na porażkę. Była właśnie w trakcie zakładania kolczyka, kiedy usłyszała charakterystyczne skrzypnięcie drzwi i głos swojego najmłodszego syna. – Miałeś je naoliwić już dwa miesiące temu. – mruknęła do Alexandra z niejakim rozbawieniem i, wciąż próbując dopiąć kolczyk, wyszła na korytarz – nie potrafiła już z siebie wykrzesać ani grama cierpliwości. Widząc jasnowłosego młodzieńca, nieznacznie odsłoniła niezbyt równe zęby w naprawdę ładnym uśmiechu. Brązowe oczy spoczęły wpierw na twarzy syna. – No nareszcie, odchodziłam już od zmysłów. Masz pojęcie jak długo Cię nie było? – powiedziała, choć nie była to w pełni prawda. Martwiła się, lecz daleko jej było od szaleństwa. Spojrzała na Finna, dopiero teraz przyglądając mu się uważnie; na jej twarz powrócił uśmiech. – Ty musisz być Finn, prawda? Viníciusowi buzia się nie zamykała przez całe święta, nic tylko o Tobie opowiadał. Mów mi Rose. – nic sobie nie robiła z groźnej miny najmłodszego syna. – Niech to szlag, Viní, pomóż mi z tym kolczykiem.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie ma co ukrywać, to była dla Finna pierwsza wizyta w domu pełnym mugoli. Nigdy przenigdy nie miał aż tak bliskiej styczności z niemagicznymi, a dzisiejszego dnia (jak i paru następnych) miał nie tylko poznać osobiście prawdziwych mugoli, ale i spędzić w ich gronie dłuższy okres czasu. Mimo odpowiedniego przygotowania (wykłady profesora Viniciusa Marlowa o tym "pokażę-ci-komputer-potem-garaż-musisz-zobaczyć -> tu wpisać całą listę przedmiotów i rzeczy, których nazwy dla Finna były poniekąd całkowicie obce) czuł solidny stres. Nie dawał po sobie nic poznać, a wsłuchiwał się w długaśny i cudowny monolog, który miał go zrelaksować i uspokoić. Nie przerywał natłoku informacji - po prostu uśmiechał się półgębkiem do Vinciego, szedł tuż obok, raz na jakiś czas inicjując nieprzypadkowe muśnięcie ich ramion i starał się nie myśleć o szoku jakiego zapewne zazna. Po niedługiej podróży - sieć Fiuu, jedna teleportacja osobista, dwie łączone - w końcu stanęli przed domem Marlowów. Finnu, wysoki, ubrany w ciemnego koloru ubrania, z niedużą walizką w ręku, z tym firmowym uśmiechem na ustach "na wypadek, gdyby ktoś patrzył przez okno" - jak to sobie postanowił. Zależało mu na zrobieniu dobrego wrażenia, pokazaniu się i przede wszystkim zachowaniu dobrej miny na wypadek, gdyby miał zostać dziesięciokrotnie zaskakiwany. Domek, jaki ukazał się jego oczom, wydawał się uroczy. Rzadko nazywa przedmiot uroczym, a jednak tutaj został mile zaskoczony. Budynek z zewnątrz był przytulny, niegroźny i z daleka na całkowicie zwyczajny mimo, iż dla Finna zwyczajność miała zgoła inną definicję. Popatrzył na Vinciego, na uśmiech jaki otrzymał z jego ust i ciepło z brązowych oczu. Stres Finna na moment uleciał, odwzajemnił to, co od niego dostał. Nieme porozumienie, krótki acz intensywny kontakt wzrokowy, a wokół serca Finna rozlało się rozczulenie i przyjemny w obyciu ogień. - W końcu poznam legendarnych Marlowów. - szturchnął go łokciem, modulując przy okazji głos na życzliwo-psotny. Cieszył się, że są już na miejscu. Żałował, że wcześniej nie było mu dane przyjechać mimo, że wszak planowali spędzić razem drugi dzień świąt. Nic z tych rzeczy - oto Finn ujrzał w swym rodzimym domu pierwszą przeszkodę do pokonania, a brzmiała ona "Na-brodę-Merlina-święta-bez-ciebie-i- będziesz-u-mugoli?!" z idealnie wkomponowanym w słowa przerażonym spojrzeniem. Nie mówił Vinciemu o tej drugiej części "powodu", by go nie kłopotać. Należy skupić się na tu i teraz - spędzą razem sylwestra i chciał się dobrze bawić. Po zakończeniu niemego podziwiania domu ruszyli dróżką w kierunku drzwi frontowych. Im bliżej byli tym serce Finna tłukło się w piersi nieco nienormalnie. Zewnętrznie zachowywał opanowanie, które wyćwiczył w sobie kilka lat temu. Jeden Merlin raczy wiedzieć (bądź Vinícius) jak bardzo mu zależało na dobrym wrażeniu. Stało się. Weszli do środka. Finn został wpuszczony pierwszy, nawet nie miał chwili na protest. Stał w przedpokoju, nie otrzymał nawet sekundy, by rozeznać się w sytuacji. Uderzyło go ciepło i setki różnych zapachów, kolorów - po prostu bodźców. Cały obraz przesłoniła jedna jedyna osoba, a dotychczasową niemość melodyjny i ożywiony kobiecy głos. Uniósł głowę jednocześnie zdejmując z niej czapkę, postawił na podłodze walizkę i zaczął zdejmować rękawiczki, bardzo chętnie przysłuchując się kobiecie - jak odkryje za momencik matce - kierującej do jego Vinciego łagodny oskarżycielski ton. To wywołało na ustach Finna uśmiech, który zamarł jak tylko przyjrzał się kobiecie - Vinci jest skórą-ze-skóry z własnej matki! Zamrugał, stracił na chwilę zdolność mowy i wyraźnie zaskoczony wędrował wzrokiem między Vincim a jego matką, w tę i z w powrotem. I teraz nie otrzymał chwili, by skomentować swoje odkrycie, bowiem od razu został wciągnięty w dialog. - Tak, jestem Finan Gard, dzień dobry pani. Miło mi panią poznać. - skinął jej głową na znak powitania, bowiem dalej w jego wnętrzu pobrzmiewała potrzeba ograniczenia wylewności. Jego jasna brew powędrowała ku górze - czy on właśnie został poproszony, by mówić do mamy Vinciego po imieniu? I cóż to Vinci opowiadał o nim w święta? - ... ym... mam nadzieję, że nie przesadził z wychwalaniem mnie. - wybrnął z lekkiego zakłopotania, zreflektował się i przywołał z powrotem na usta półuśmiech. Znał go, na bank nie wspominał o nim w negatywny sposób. Nie on. Podczas gdy Vinci się niemo złościł (oddałby się obserwacji jego mimiki i na parę godzin, bo tak było to fascynujące), Finn zdjął z siebie szal, płaszcz i już pojawił się w nim odruch puszczenia okrycia w powietrze, aby samo polewitowało do wieszaka lecz w porę zacisnął palce na materiale. Tutaj tego nie ma.. Nim zdołał zlokalizować wieszak Vinci porwał jego płaszcz, bezbłędnie wyczytując co też go musiało zaskoczyć. - Na obronę Vinciego powiem, że wyciągnąłem go jeszcze do sklepu - a żebyś nam wybaczyła spóźnienie, to tutaj jest mały upominek dla ciebie i... i dla reszty Marlowów. - mówiąc to, wyciągnął z walizki wąską torebkę prezentową (zabezpieczoną odpowiednim zaklęciem chroniącym przed potłuczeniem) z winem Hällåkra. Do podarunku dorzucił bardziej życzliwy uśmiech, ale co ważne - nie ruszał się z przedpokoju. Dopiero teraz miał możliwość rzucenia okiem na wyposażenie wnętrza. Co mu się rzuciło pierwsze w oczy - spokój. Pokój był całkowicie pozbawiony lewitujących przedmiotów, nic się samo nie transportowało, wszystko leżało grzecznie na swoim miejscu. Zazwyczaj po wejściu do swojego domu Finna uderzały ciche kłótnie między dwoma obrazami ciotki x i wujka x, a tutaj nie miał pojęcia na co ma patrzeć. By nie dostać oczopląsu postanowił wrócić spojrzeniem do Rose i przede wszystkim do Vinciego. Musnął jego ciepły wzrok swoim własnym, tym samym czerpiąc z niego wsparcie. - Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem waszego podobieństwa. Chyba nigdy nie widziałem jeszcze takiej siły genów, jeśli chodzi o dziedziczenie wyglądu. - stwierdził, że lepiej zagai rozmowę niźli miał wyjść na milczka czy gbura. Zastanawiało go jak długo już miał spięte ramiona i czy jeszcze wytrzyma trochę z wstrzymywaniem powietrza w płucach. To mugolka, charłaczka. Ale mugolka, po prostu. Aż. Zerknął kątem oka na żyrandol i przymrużył oczy dziw, że ten nie przesunął się w ich stronę, by oświetlić drzwi frontowe. Po paru chwilach został wciągnięty wgłąb mieszkania, oczywiście zdjął buty i nawet mu na myśl nie przeszło włazić z nimi do środka - tutaj się przygotował, że mugole nie mają skrzatów, które na bieżąco by wycierały błoto. Co ciekawe zarejestrowania, kierując się do salonu, nie zauważył, że walizka polewitowała niedbale za nimi. Ze sporym opóźnieniem odkrył, że skoro nic tutaj nie unosi się w powietrzu, to taka latająca walizka może być czymś dziwnym. Momentalnie chwycił jej rączkę jakby w obawie, że Rose miałaby zwrócić mu na to uwagę. - A, dziękuję za zgodę na moją wizytę. Gwarantuję, że w nowy rok Vinci będzie mieć kaca. Tfu, nie będzie mieć. - no i stało się, język mu się poplątał, stracił na chwilę rezon i zdziwił się temu, co powiedziały jego usta. By zatuszować zażenowanie, roześmiał się krótko. - Ta druga wersja jest prawdziwa, przyrzekam. - miał pewien problem z popatrzeniem na kobietę, ale gdy już to zrobił, odkrył, że i kolor oczu ma niemalże kropka w kropkę taki sam jak jego Vinci.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Wiedział, że Finn był przejęty. Nawet jeśli umiejętnie to maskował, Vinci znał go zbyt dobrze, aby nie wyczuć tej delikatnie drżącej nuty w tonie jego głosu, aby nie dostrzec płytkiej zmarszczki jaka formowała się na bladym czole. Mógł się uśmiechać, lecz jego niepokój został dostrzeżony i poniekąd również podzielony. Nie bał się bynajmniej o to w jaki sposób Finn zostanie przyjęty przez jego bliskich; opowiadał im o nim dużo dobrego, a matce zwierzył się z łączącej ich zażyłości dalece wybiegającej poza granice zwykłej przyjaźni. Wiedział, że jak zwykle uzyska ich wsparcie, a sam Puchon zostanie przyjęty jak członek rodziny i co najmniej tak długo, jak będzie mu na nim zależeć, będą obdarzać go życzliwością. Nie, nie bał się o to jak odbiorą Finna, bo przecież był wspaniały – czarujący, inteligentny i uzdolniony. Nie dało się go nie pokochać (czego sam był najlepszym przykładem). Jego obawy dotyczyły wrażeń, jakich u nich doświadczy. Jakie będzie jego zdanie na temat jego najbliższych? Czy będzie potrafił oswoić się z panującym w ich domu tłokiem i nieskończonym rozgardiaszem? A jeśli nie przypadną mu do gustu, jeśli nie polubi jego rodziny? Nie wiedziałby co ma wówczas zrobić! Stanąć po stronie tych, których znał przez całe życie, którzy znaczyli dla niego więcej niż on sam, czy po stronie tego, za którym serce gnało jak szalone, przejmując kontrolę nad rozumem? Merlinie, oby nigdy w życiu nie musiał stanąć przed tym wyborem. Przejmował się nawet tym jak odbierze jego dom sam w sobie, bo przecież zdawał sobie sprawę z tego jaki jest – trochę za ciasny, trochę za stary, trochę dziwny; wypełniony masą przedmiotów i roślin. I choć sam uwielbiał to miejsce w każdym jego calu, a samo wspomnienie unoszącego się w nim zapachu przywoływało na jego twarz uśmiech, nikt nie powiedział, że i Finnowi przypadnie do gustu. Dlatego też gadał jak nakręcony. Ilością wypowiadanych słów niezgrabnie maskował zdenerwowanie, gadał, gadał, gadał, w niewielkim tylko stopniu zważając na treść swoich słów. Uspokoił się dopiero kiedy stanęli na wiodącej do domu odśnieżonej dróżce, wyłożonej kamieniami o nierównych kształtach. Był w domu, a to miejsce tak właśnie na niego działało – przywracało równowagę. Uśmiechnął się do niego, wlewając w to taką ilość ciepła jaką tylko potrafił i przelotnie musnął wierzch jego przyodzianej w rękawiczkę dłoni, a potem pokonał dzielące ich od drzwi kroki. – Legendarnych oszołomów. – sprostował pozbawionym tonem. Weszli do środka i już od progu uderzyły go dolatujące z kuchni zapachy. - Postaraj się nie używać magii, sprzęty elektroniczne sobie z nią nie radzą. A płaszcz… – nie dokończył, zostali bowiem z wejścia zaatakowani przez mamę. Przewrócił teatralnie oczami i uwolnił loki z więzienia czapki, do której założenia zmusiła go ta sama kobieta, która teraz wpatrywała się weń z naganą – Oj, nie przesadzaj… co tak ładnie pachnie? – nieznacznie gnieciony poczuciem winy, pokusił się o zmianę tematu; ta jednak, jak się okazało, wcale nie była konieczna, gdyż mama zdążyła przenieść swoją uwagę na Finna. Rozpinając płaszcz, z rozbawieniem wpatrywał się w jego zszokowaną minę, żałując, że nie ma możliwości, by uwiecznić ją na zdjęciu. Po chwili jego własna znacznie zrzedła. Zacisnął wargi i zajął się wieszaniem płaszczów, aby jakoś przetrwać ten moment zażenowania. Dlaczego mu to robiła? Nie była głupia, wiedziała, że wprowadzi go w zakłopotanie, musiało więc ją to szczerze bawić. Co za kobieta. – Weź się, mamo… – pospiesznie zdjął buty i podszedł do niej, aby zapiąć nieszczęsnego kolczyka. – Jesteś okropna. – powiedział kiedy w końcu mu się to udało i ucałował ją w ciepły policzek. – Ale za to ślicznie wyglądasz. Poprowadził Finna w stronę salonu, zastanawiając się gdzie pochowali się domownicy i dlaczego byli tak cicho. Miał już wejść do środka, kiedy małe przejęzyczenie Finna wcięło go w podłogę. Stanął, oniemiały, wpatrując się to w matkę, to w Finna i bezskutecznie próbując powstrzymać śmiech. Wybuchnął nim pół sekundy później i zanosiło się na naprawdę długi atak… aż tu nagle poza śmiechem Viniciusa, rozległ się charakterystycznie zachrypnięty okrzyk Rufusa, będący misternie splecioną wiązanką włoskich wulgaryzmów. To pomogło mu przywrócić się do porządku. – Kto gra? – zawołał, w ciemno zgadując, że brat jest w trakcie oglądania meczu piłki nożnej. Przeszedł przez łukowate, pozbawione drzwi wejście i odszukał brata wzrokiem. – Dostał czerwoną kartkę! CZERWONĄ KARTKĘ! A przecież tamten ewidentnie symulował. Chrzanić takich sędziów, ciekawe ile mu za… o, cześć. To znaczy – cześć. – Rufus posłał Finnowi swój imponująco szeroki, rozbrajający uśmiech, bez problemu ze wzburzonego Włocha przechodząc w uosobienie radości. Viní nachylił się w stronę Puchona, ściszając nieco głos. – Nie przejmuj się nim, on tak zawsze. Jak skończy się mecz, powinien znormalnieć… w jakimś stopniu. – uśmiechnął się, na poły z rozbawieniem, na poły z czułością, do której nie przyznałby się łatwo. Nie w stosunku do brata. Wskazał ręką w stronę ekranu, zabarwionego zielenią murawy – a to jest telewizor. Obraz się rusza, ale nie daj się zwieść, nie ma sensu do niego gadać bo i tak ci nie odpowie. – mimo żartobliwego tonu, popatrzył na Finna nieco dłużej, próbując wyczytać z jego twarzy co sądzi o tym, co miał już okazję zobaczyć. Czy zdążyli go już wystraszyć? Najchętniej złapałby go za rękę, ale wiedział, że Finn czułby się z tym nieswojo.
Zignorowała zupełnie syna, zbyła go tajemniczym uśmiechem, a całą swoją uwagę poświęciła wyższemu od Viníego blondynowi. Kiedy tak stali obok siebie, kontrastowość typów ich urody wręcz biła w oczy. Był, co tu dużo mówić, przystojny – w ten swój chłodny, skandynawski sposób. Jasny blond współgrał z niebieskimi tęczówkami i bladą cerą, a sposób w jaki patrzyło mu z oczu pasował do wyprostowanej sylwetki. Był chyba nieco spięty, choć nie miała co do tego pewności. Roześmiała się perliście, widząc jego zdziwioną minę. Cóż, nie potrafiła wyobrazić sobie by mówił jej per "pani". To było takie... postarzające. Choć miała ochotę uścisnąć go na powitanie, pomna ostrzeżenia jakie otrzymała od syna, została w miejscu. Wydawało jej się to dość dziwne, lecz potrafiła uszanować to, że chłopak może sobie tego nie życzyć. Poza tym... nie darowałaby sobie, gdyby już na wejściu zraziła go do siebie, wręcz przeciwnie, chciała by poczuł się w ich domu tak komfortowo, jak to tylko możliwe. – Cóż, o tym się dopiero przekonamy. – powiedziała, choć wiedziała, że dziś nie starczy im czasu by porównać opowieści syna z rzeczywistością. Właściwie wątpiła, że kiedykolwiek uda im się poznać go w takim stopniu jak Vinícius. Odruchowo nachyliła się, by ułatwić mu zapięcie biżuterii, zupełnie jakby zapomniała, że nawet on zdążył ją już przerosnąć. Jej najmniejszy nie tylko pod względem wieku synek mógł patrzeć na nią z góry... to wywoływało w niej niezrozumiałą mieszankę dumy i smutku. – Myślisz, że ugrasz coś pochlebstwami? – zmierzwiła loki o tej samej barwie, fakturze i objętości co jej własne. Jej mina mówiła wyraźnie, że dobrze myśli bo komplement niewątpliwie sprawił jej przyjemność. – Vinciego? Jak Leonardo da Vinci? Co za urocze zdrobnienie, szkoda, że sami na to nie wpadliśmy. – Poruszona upominkiem, zapomniała się na kilka chwil, kiedy to poklepała Finana po ramieniu, po raz pierwszy i prawdopodobnie nie ostatni przekraczając wyznaczoną przez niego granicę. Nie robiła tego bynajmniej złośliwie, właściwie wcale nie była tego świadoma. Przyjęła od chłopca torebeczkę i, nie mogąc się powstrzymać, zerknęła do środka. – Och, nie musiałeś się kłopotać, naprawdę! Ale to bardzo miłe. Będę to musiała schować tak, żeby Alex nie wypił wszystkiego sam. – zza zamkniętych drzwi łazienki dobiegły niezrozumiałe słowa niewątpliwego protestu, co skwitowała cichym śmiechem. Ruszyli niedługim korytarzem, obwieszonym obrazami, które wyszły spod pędzla jej męża. Kilka pejzaży i martwa natura – portrety wszystkich członków ich rodziny wisiały w salonie. – Z całą pewnością ma coś po tacie! – zrobiła krótką pauzę, naprawdę szczerze się nad tym zastanawiając, po czym z rezygnacją pokręciła głową. – Chociaż nie, jest tylko mój... prawie. – spojrzała na Finna znacząco, próbując wybadać jego reakcję. Rozmawiała o tym z Viním, mówił jej, że jego przyjaciel nie lubi przyznawać się do łączącej ich relacji. I choć zapewniał ją, że widzi w tym najmniejszego problemu, wyraźnie widziała, że nie jest to do końca prawda. Jej mały chłopczyk był jak otwarta księga, z której z łatwością można było czytać wszystkie targające nim emocje; był pod tym względem zupełnie jak ojciec. Nie chciała mieszać się w ich problemy i nie zamierzała namawiać Finana, aby zmienił zdanie, nie była jednak zachwycona tym, że tak usilnie to ukrywa. Kto wie, może po prostu potrzebuje więcej czasu? Chciała tylko żeby jej syn był szczęśliwy, zasługiwał na to. Zachichotała na jego pomyłkę, również przystając tuż przed wejściem do salonu. Viní rechotał w najlepsze i choć zerknęła na niego z niepokojem, nie zamierzała interweniować. – Zgodę? – zaskoczona, uniosła brew. – Nie miałam tu nic do gadania. – roześmiała się znów, szybko prostując swój żart, przed którym nie potrafiła się powstrzymać. – Jest nam wszystkim bardzo miło, że zechciałeś nam odwiedzić, szkoda, że nie było Cię w święta. A alkoholu... cóż, nie mogę Wam zabronić, choć nie pochwalam. – uniosła palec, chcąc dodać coś jeszcze, a wtedy jej syn, który jeszcze kilka chwil temu grzecznie leżał na kanapie, pokazał różki. Pozostawało jej tylko mieć nadzieję, że Finn nie zna włoskiego. – Rufus, wyrażaj się! Co to ma być za wiązanka, mamy gościa! – krzyknęła w stronę syna i weszła do środka, wprowadzając tam chłopców. – Finn, czuj się jak u siebie w domu. – dodała pełnym uroku tonem, jak gdyby wcale przed chwilą nie wydzierała się w swoim ojczystym języku. Jej uwagę odwróciło dobiegające z kuchni pukanie w szybę. Energicznym krokiem weszła do środka i uchyliła okno, za którym stał pobrudzony smarem Naevius. – Chryste panie, idźże do drzwi, nie wpuszczę Cię do mojej kuchni w takim stanie! Po moim trupie! Cały jesteś w smarze, ojciec kończy się kąpać, weź z niego przykład. – nie wiadomo co odpowiedział, zatrzasnęła bowiem okno, nie zwracając uwagi na obrażoną minę. Złapała talerz ze szwedzkimi ciasteczkami i z uśmiechem powróciła do chłopców. – Ciasteczko? Nie są za słodkie. – podsunęła talerz pod nos Finna, gotowa interweniować, gdyby zachłanne łapska Rufusa znalazły się zbyt blisko ich wypieków. Rudowłosy Alexander, dopinając ostatnie guziki jasnoniebieskiej koszuli, wszedł do salonu i odszukał wzrokiem Finna. Wyciągnął w jego stronę rękę i uścisnął ją mocno, przedstawiając się jako "Alex".
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Pamiętał jedną z zasad - ich urządzenia eletryczne (czy jak to tam się zwie) nie lubią się z magią, a więc różdżka była schowana w walizce i planowo miała tam pozostać aż do drugiego stycznia. Do serca wziął sobie prośbę Vinciego i skinął mu głową na znak, że nie zapomniał. Nie mógł skupić się na nim tak, jakby sobie tego życzył, bowiem miał do czynienia z energiczną kobieciną i wieloma bodźcami, które zaczynał właśnie układać w głowie. Słyszał jakieś głosy z salonu - na jego ucho mogłyby to być dysputy między obrazami czy gobelinami, ale to miało się nieco inaczej. Telewizor. Ten tajemniczy legendarny telewizor, którego działanie próbowała mu wyjaśnić Silvia, co skończyło się rzecz jasna wielkim znakiem zapytania wymalowanym na twarzy Garda. Finn obserwował. Ciepło wyczuwalne między matką a synem robiło na nim wrażenie. Ucałowanie w policzek, poprawienie biżuterii. Detale, ale jakże wiele mówiące. Jakże dalekie od tego, co Finn ma w swoim szwedzkim domu. - Na początku nie ogarnąłem, że źle mówię jego imię, a potem to już zostało. Łatwiej mi mówić Vinci niż Vinícius. - odpowiedział do Rose i nawet teraz pełne imię Marlowa dziwnie brzmiało w jego ustach. Niezbyt dobry akcent, zbyt krótka ostatnia samogłoska, która powinna być wyraźniejsza, płynniejsza, głośniejsza. Za cholerę nie wiedział kto to ten Leonardo, ale nie zdziwiłby się, gdyby mieli go zaraz z nim zapoznać. Może to kot? Imię typowo kocie. Udał, że wie o co chodzi. Śmiech Vinciego był najpiękniejszą melodią życia. Rozbawił go, on, Finn. Przypadkowo, tuż przy jego matce. Pomny błędnego koła w jaki mogą wpaść, dzielnie nie nawiązał z nim kontaktu wzrokowego inaczej oboje zaczęliby tarzać się po podłodze ze śmiechu. Zacisnął usta, by nie parsknąć. Jego uwagę przyciągnął jakiś głos z salonu, do którego właśnie się wtaczali. Zlokalizował patyczkowatego, ciemnoskórego chłopaka rozwalonego swobodnie na kanapie - siedział przed... proszę państwa, telewizorem! Póki co Finn skupił się na tym, co Rufus mówił, a mówił dosadnie, emocjonalnie i w dwóch językach. Jeden jego szeroki uśmiech dał Gardowi do zrozumienia, że echo tego wyszczerzu ma na ustach Vinci. - Serwus. - uniósł rękę witając go z daleka. - Wow. - popatrzył na poruszające się i zmieniające co chwila obrazy na wskazywanym przez Vinciego telewizorze. Powstrzymał się przed bliższym podejściem. Przecież to dziwaczne pudło gadało i to wieloma głosami, Rufus też do niego się zwracał, więc co mu tu Vinci opowiada? Popatrzył na niego pytająco, zmarszczył jasne brwi i się wsłuchał w brzmienie tego telewizora. - Dziwne urządzenie. Wygląda jak seria portretów i to dla mnie niewytłumaczalne czemu ten telewizor nie odpowiada. - zapytał rozbrajająco szczerze, zapominając na chwilę o manierach. - Pierwszy raz na oczy widzę. To jak taśma z ruchomymi zdjęciami. Ciekawe. - już sobie wyobraził kartonowe pudełko, w którym zaklęciem są przesyłane tuziny zdjęć, jedno za drugim, choć nie miał pojęcia skąd miałby wytrzasnąć taką płynność. - Nie, to nie to. To jak uszkodzona myślodsiewnia, mam rację, Vinci? - zapytał i poszukał w jego wzroku potwierdzenia. Napotkał w jego oczach ciepło, które, choć naturalne, i tak go zaskoczyło. Zrozumiał, że Vinci badał reakcję, szukał opinii, skazy czy czegoś, co chciałby ukryć. Posłał mu króciutki uśmiech, ledwie wychwytywalny zarezerwowany tylko dla niego. Dopiero po dłuższej chwili mógł sobie zinterpretować słowa Rosa. Jest tylko mój... prawie. Można to dwojako zinterpretować, jednak spojrzenie kobiety nie pozostawiało złudzeń. Wiedziała. Finn wiedział wcześniej, a gdy przyszło co do czego niekontrolowanie lekko zesztywniał. Nie było mu łatwo, jego ciało i usta było wyuczone powściągliwości zwłaszcza w sytuacji, gdy nie był z Vincim sam. Nie odpowiedział Rose w żaden sposób, ot ugryzł policzek od środka i udał, że nie odebrał aluzji. Czuł się bezpieczniej, gdy był brany jedynie za kumpla Marlowa, choć trzeba przyznać, że miał ochotę robić z nim wiele rzeczy grubo wybiegających poza kumpelstwo. A wszystko to przez fakt, że jego właśni rodzice mieliby nieporównywalnie większe problemy z akceptacją takiego stanu rzeczy. Krzyk Rose kazał mu się zatrzymać w miejscu. Nie zdołał rozeznać się dokładniej po wyspoażeniu salonu, choć zarejestrował obecność puff, jasnych ścian, niskiego stolika i dywanu. Przytulnie, lekko, luźno. Ciepło. Włoskie wykrzyczane słowa Rosa dawały jasno do zrozumienia, że właśnie opieprzyła Rufusa. Słodkość jej głosu była rozbrajająco zabawna. Chciałby czuć się jak w domu, a było to niemożliwe z powodu przepaści dzielącego ich światy. Po chwili ktoś zaczął dobijać do okna - sowa? Nie, to misiowaty mężczyzna pokryty czymś czarnym, zupełnie jakby dostał z eliksiru w twarz. Nim zdołał dopisać do postury imię Naeviusa, o którym co nieco słyszał, pod nos zostało mu przysunięte znajomo wyglądające ciastka. Nie wziął nawet pod uwagę, że mogłoby to być pepparkakor, wszak to danie typowo szwedzkie, a są w Anglii, wśród Włochów. Na końcu języka miał odmowę, miał sucho w ustach, ale widząc ciemne oczy Rose nie wiedział co to znaczy asertywność. - Dzięki. - posłusznie wziął jedno lecz nie zdołał nawet dziabnąć, bo do salonu wszedł mężczyzna o wściekle rudych włosach. Przygotował się już na mówienie do niego po imieniu, choć w głowie miał zakodowane, że to ojciec Vinciego. Jego Vinciego. Odwzajemnił mocny, zdecydowany uścisk dłoni. - Finn. Miło mi. To teraz wyjaśnia się kolor włosów Sini. Co za pula genów. - powiedział nim zdołał się nad tym zastanowić. Szukał na mężczyźnie czegoś znajomego, co widział u Vinciego lecz na pierwszy rzut oka nie dał rady. Serce zabiło mu szybciej. Na gacie Merlina, to rodzice Vinciego. Tutaj, przed nim, uśmiechnięci, przedziwnie ubrani, swobodni, rozluźnieni... podrapał się po brodzie, czuł jakby nigdy miał się do nich nie dopasować. Dwa różne światy. Co innego. Daleko. Ileż by dał, by spleść teraz palce z viniciusowymi... By odwrócić swoją uwagę od tęsknoty wgryzł się w ciasteczko. Hm... znajomy smak, przyjemnie niesłodki. - Dobre pierniki. Takie kruche i miękkie, nie to co kiedyś co stworzyłem z Vincim w kuchni. Czekoladowe łamacze zębów. - miał nadzieję, że temat zostanie pochwycony i uwaga od Finna zostanie skutecznie odciągnięta. Chociaż odrobinkę, ciut mniej. Zerknął na telewizor z ciekawością. Potem na Vinciego. Znów na telewizor, po chwili na Rufusa. Nie przeszkadzała mu mniejsza powierzchnia domu Marlowów, choć faktycznie zastanawiało go jak się oni tutaj wszyscy mieszczą bez użycia magii.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
W przeciwieństwie do innych domostw, u Marlowów to cisza była elementem wzbudzającym niepokój, nie zwracał więc uwagi na zamieszanie przybierające powoli na sile; w ich domu było to tak zwykłe i naturalne, że uchodziło jego uwadze. Matka próbująca utrzymać porządek, nieświadomie wplatająca włoskie zwroty, których nawet nie dostrzegali. Rufus denerwujący się na przebieg meczu, ubrudzony smarem Naevius wychodzący z garażu i oderwany od rzeczywistości ojciec, który zdawał się niczym nie przejmować – dla Viníego było to naturalne. Brakowało tylko Sini, która zdążyła ulotnić się tuż po obiedzie. Pochwycił jego uśmiech i w duchu odetchnął z ulgą. Może nie było aż tak źle, jak się obawiał? – Uszkodzona myślodsiewnia… – powtórzył po nim w zamyśleniu. Jak miał mu wytłumaczyć działanie telewizora? Próbował dokonać tego już kilka razy i, prawdę powiedziawszy, spodziewał się, że wszystko stanie się dla niego jasne kiedy tylko zobaczy to na własne oczy. Najwyraźniej było wręcz przeciwnie. Pokręcił delikatnie głową. – Nie, myślodsiewnia to wspomnienia, a to dzieje się w tym momencie, tylko że we Włoszech. Już taśma ze zdjęciami jest bliżej prawdy, tylko że w środku nie ma żadnej taśmy. A nie odpowiada bo ludzie, którzy się w nim odzywają, nie widzą Cię i nie słyszą… – przesunął językiem po wardze, próbując znaleźć odpowiednie słowa – bezskutecznie. W końcu machnął na to wszystko ręką. – Poddaję się, nie umiem tego wytłumaczyć. Porwał z talerza pierniczek i z zadowoleniem zatopił w nim zęby, śmiejąc się pod nosem gdy pojawił się tata, a Finn znów wydawał się być zaskoczony. Gdyby Sini tu była, wyglądaliby przezabawnie – ona przy ojcu, do którego była tak podobna, on przy matce, której był bezsprzeczną kopią. – Wpuściłeś Viníego do kuchni? – mama i Rufus odezwali się jednocześnie, patrząc na Viníego ze zdziwieniem oraz rozbawieniem. Ten przewrócił tylko oczami, wpakował resztkę ciastka do ust, w jedną rękę chwycił uchwyt walizki, a w drugą przegub Finna – nim ten zdążył jakkolwiek zaprotestować. – Pokażę Finnowi resztę domu. – wyjaśnił naprędce i, starając się nie zdradzać uśmiechem, pociągnął blondyna za sobą mamrocząc pod nosem “chodź”. W tym samym momencie skrzypnęły wejściowe drzwi, a umorusany Navi, po szybkim zorientowaniu się w sytuacji, rzucił donośne “cześć” i wszedł do łazienki. Wspiął się po nieco skrzypiących schodach, zsuwając dłoń po gładkiej skórze jego ręki i splatając ich palce kiedy tylko znaleźli się poza zasięgiem wzroku jego rodziny. – To mój pokój. Nasz. – wskazał na drzwi znajdujące się na lewo i od razu skierował tam swoje kroki. Pomieszczenie nie było może małe, ale trzy łóżka – jedno zwykłe i jedno piętrowe – zajmowały dużo przestrzeni. Rose dopilnowała żeby panujący tu zazwyczaj bałagan zniknął na czas wizyty ich gościa, w pokoju było więc całkiem przytulnie. Nie dał jednak Finnowi możliwości aby rozejrzeć się po pomieszczeniu, kiedy tylko chłopak przekroczył próg, Vinci zamknął za nimi drzwi, puścił jego walizkę i pchnął go tak, by plecami zetknął się z drewnianą powierzchnią i natychmiast znalazł się tuż przy nim, stając na palcach by nadrobić nieznaczną różnicę wzrostu. Mógł się odezwać, lecz wcale nie musiał, brąz tęczówek wyrażał ogrom tęsknoty i zniecierpliwienia lepiej niż niejedno słowo. Odkąd weszli do domu, potrafił myśleć tylko o tym, by jak najszybciej wyrwać ich ze szponów jego rodziny i zabrać w miejsce, w którym Finn będzie mógł być sobą. Położył rękę na jego policzku i zachłannie wpił się w jego wargi, chwytając z nich wyraźny smak pierniczków. Dał sobie dłuższą chwilę na scałowywanie ukochanych ust, za którymi tak bardzo tęsknił. Milimetr po milimetrze. A kiedy nasycił się nim w końcu, stanął na ziemi i, przytulając się do niego, ułożył głowę na jego barku. – Wystraszyli Cię już, czy muszą się bardziej postarać? – zapytał z nutką rozbawienia w głosie, choć odpowiedź znaczyła dla niego więcej niż mogłoby się zdawać.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Zwracał uwagę na wiele rzeczy. Ten dom rzucał się w oczy, każdy detal domagał się zauważenia i analizy. Czy donica stojąca w rogu podłogi spróbuje go ugryźć w kostkę, jeśli podejdzie za blisko? Czy zegar sapie? Czy pufa przysunie się do kolan, gdy ktoś wejdzie na dywan? Tak wiele pytań, a odpowiedź na nie brzmiała: nie. Tu nie ma magii i Finn był zaskoczony tym odkryciem mimo, że przecież o tym wiedział. Pierwszy raz w życiu oglądał miejsce całkowicie pozbawione... samoistnie rozwijającego się życia przedmiotów martwych. Czuł się nieco dziwnie. Nie źle, ale też odczuwał pustkę, bo wszystko tu było takie niezwykle spokojne. Jego błękitne oczy wchłaniały szczegóły, przesuwały się po rozgadanych twarzach domowników, którzy byli zrelaksowani i rozbawieni w towarzystwie kogoś całkowicie magicznego. Rose buzia się nie zamykała w przeciwieństwie do jej męża, milczącego Alexa, który to nosił na ustach pół tajemniczy uśmiech. Zupełnie jakby nie przejmował się problemami tego świata, jakby żył w myślach i wyobraźni. Rufus co rusz machał którąś z kończyn i pokrzykiwał do telewizora, który na to sobie pozwalał, wszak był niemagiczny. Naevius też był rozluźniony, taki brudny i osmolony przemieszczał się beztrosko po mieszkaniu, jakby robił to codziennie od lat. Siłą rzeczy Finn porównywał do swojego życia. U niego w domu nie było mowy o takiej swobodzie. Będąc w Malmo, Naevius musiałby przejść zimny prysznic w ogrodzie i to nie z węża ogrodowego, a z różdżki, jeśli nie dwóch. To wszystko było na swój sposób fenomenalne, dlatego Finn przeszedł w milczenie i z półuśmiechem obserwował życie Marlowów. Zauważył, że bardzo często wplatają swój włoski, co było ciekawym detalem zważywszy, że Vinci znacznie mniej używał ojczystego języka. Czyli musiał się powściągać z jego użytkowaniem, choć słyszał z jego ust kilka przekleństw i oczywiście osobisty, intymny zwrot, kiedy byli sam na sam. Cieszył się jak dzieciak mogąc patrzeć na Vinciego bez przerwy i to przez kilka minut, kiedy ten próbował wyjaśnić mu działanie telewizora. Czuł na sobie wzrok rozbawionego Rufusa, który przysłuchiwał się tym wywodom i przyglądał mimice Finna. Nie zrozumiał, to oczywiste. - Nie widzą, nie słyszą, ale to jest wszystko na bieżąco? Na brodę Merlina, nie wiedziałem, że tak się da. - zaśmiał się niegłośno i krótko, zgadzając się na zbycie tematu. Przyjął kapitulację Vinciego. Gard musiałby poprzebywać tutaj dłużej, aby na spokojnie wszystko zrozumieć. Nie miał bladego pojęcia co do niego powiedziano i też uniósł brwi na znak swojego nierozumienia. Cokolwiek to było, wywołało u Rose i Rufusa autentyczny szok. Już miał pytać czy powiedział coś nie tak, gdy Vinci postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i nie dopuścić, by jednak Finn poznał prawdziwe znaczenie włoskich słów. Nim zaprotestował, został pociągnięty w kierunku schodów. Na widok misiowatego brata Vinciego posłał mu uśmiech i odwzajemnił powitanie słowem "serwus". Nie mogli pogadać, bo ten zanurkował w łazience, a Finn właśnie był wprowadzany do tajemniczego pomieszczenia. Zdołał zauważyć, że sąsiednie drzwi są ostoją Sini, a rozpoznał to po tabliczce i gryfońskim lwie obok. - Idę, idę, chętnie zobaczę ten pokój. Zwłaszcza ten. - rzucił nieco ciszej i z ogromną ulgą zacisnął blade i chłodne palce na jego ciepłych i gładkich. Tak powinno być cały czas, bez przerwy. Co prawda gdzieś na tyłach głowy znów pojawiła się obawa "ktoś zobaczy" lecz zbagatelizował to stwierdziwszy, że nie jest teraz w stanie wypuścić jego dłoni. Czuł się niecodziennie w takim domu, wśród tłoku, ożywionych głosów, podniesionego tonu i co rusz wybuchów śmiechu. Drzwi się otwarły, oczywiście z pomocą dłoni, co u Finna zdarzało się nieczęsto, bowiem otwierały się przed nim ilekroć podchodził. Z zainteresowaniem zauważył kilkanaście wiszących nad oknem zdjęć i nic więcej nie mógł obejrzeć. Usłyszał zamykane drzwi, głuchy stukot kładzionej na podłodze walizki. Loki przesłoniły mu świat, pchnięty odruchowo postawił nogę do tyłu, dotknął plecami ściany, której nie spodziewał się, że jest tak blisko. Vinci nie musiał stawać na palcach, bo nim ten zdołał zdradzić swoje zamiary, Finn się już nachylał ku niemu, by móc łatwiej dostać się do jego ust. Cholernie się za nimi stęsknił, bowiem był od nich z dala przez bite kilka godzin. Wsunął chłodną dłoń pomiędzy rozwiane pukle włosów i odwzajemnił każdy, nawet najdrobniejszy pocałunek, choć trzeba przyznać, że i tutaj powściągnął swój zapał. Jeśli się rozpędzą, niełatwo byłoby się powstrzymać i oboje o tym wiedzieli. Mimo, że nikogo tu nie było, to byłoby wszystko widoczne jak na dłoni, gdyby Vinci zszedł na dół z bordowymi i przekrwionymi od pocałunków ustami. Między innymi dlatego Finn wyczulił się w delikatności mimo, że co innego chodziło mu po głowie. Objął go, utulił i ćwiczył oddech, gdy po paru sekundach oderwali od siebie usta. Powoli się rozluźniał, ogrzewał ciepłem i cudnym zapachem jego włosów, skóry i ubrań. Uśmiechnął się szerzej słysząc jego pytanie. Odchylił głowę, położył otwartą dłoń na jego karku i odsunął go tak, by móc zajrzeć do szczwanych mleczno brązowych oczu. - A wyglądam na wystraszonego? - odpowiedział czule pytaniem na pytanie, przesuwając nieświadomie kciukiem po gorącym karku. - Jest tu bardzo dziwnie, ale nie w negatywnym sensie. Przytulnie, głośno, tłoczno, czyli tak jak opowiadałeś. - przyznał mu rację. - Mimo tego ten dom jest bardzo spokojny. Wiesz, nie ma magii, a ta lubi sama się dziać, płatać figle i reagować na wszystko. Prawie puściłem płaszcz w powietrze, by sobie polewitował do wieszaka. - uśmiech jaki mu dał był już bardziej szczodry, z odsłonięciem zębów i pogłębieniem zmarszczki przy kąciku ust. Musnął nimi miękkie wargi, ot tak, jeszcze dla przypomnienia sobie ich faktury, splótł mocno ich palce i wydostał się spod ściany, ciągnąc za sobą Vinciego. - Teraz chcę obejrzeć twój pokój. Ten od dzieciństwa. - zakomunikował i poszedł wgłąb pomieszczenia. Najpierw do zdjęć, to tuzinów nieruchomych fotografii ozdobionych świecącymi lampeczkami świątecznymi. Wodził wzrokiem po wszystkich, oglądał uwiecznione na zdjęciach wspomnienia. Zadarł głowę, by widzieć tę, która go jako pierwsza zainteresowała. - O, ciebie rozpoznam. Nawet w dzieciństwie miałeś loki, o. - o dziwo ta informacja go rozbawiła. Miał ochotę dotknąć fotografii, jednak nie sięgał, a jak się domyślił, nie przysunie się do jego dłoni, jeśli ją ku niej wyciągnie. Sylwetka Vinciego-dziecka tkwiła w tej samej pozie bez przerwy. Nieruchomo. Vinci był wówczas jeszcze chudszy, bardziej przypominał obecnego Rufusa. Uśmiech jednak miał tak samo szeroki i rozbrajający. Wzrok Finna zatrzymał się przy innym zdjęciu, sycił spojrzenie członkami jego rodziny i odczuwał w sercu emocje wymalowane na ich twarzach. Zacisnął palce na trzymanej dłoni. Ponownie odczuł zazdrość, pieklącą, bolesną. W pokoju było bardzo mało miejsca, a więc gdy byli tu we trzech braci musiało tu być bardzo, ale to bardzo ciasno, co go jeszcze bardziej zdziwiło. Przez okno widział ogród, ale nie poświęcił mu teraz uwagi, bowiem przekierował swoje kroki w kierunku tablicy korkowej. Dostrzegł przy biurku jakąś zmutowaną lampę. Pochylił głowę, ale nie dostrzegł w środku ani świecy ani oliwy. Za to okrągłe coś, ewidentnie szklane z jakimiś drucikami w środku. - Jak ty wkładasz tam ogień? Bo zapewne "Lumos" nie używasz. - zapytał rozbrajająco szczerze i wskazał na lampkę i żarówkę, której nazwy oczywiście nie znał. Rozejrzał się po raz enty, zauważył dużo roślin, których nazw nie znał, ale też się tym szczególnie nie interesował. Zatrzymał zaciekawiony wzrok na Vincim, popatrzył nań ciepło, szczęśliwie. Oto był w miejscu, w którym Vinci się wychował. Poczuł w sercu dużą falę gorąca, która przypomniała mu o spóźnionym prezencie schowanym na dnie walizki. Później, nie teraz. Teraz chciał wiedzieć więcej o tym pokoju. - Które to twoje łóżko? - zapytał, a na jego ustach zamajaczył dobrze mu znany cwaniacki uśmiech.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Mała włoska przystań pośrodku Anglii, ich własna oaza spokoju, choć pozornie było jej do tego daleko. Nie wstydzili się swojego pochodzenia, mama włożyła dużo energii i cierpliwości w to, by włożyć im do głów wiedzę o kulturze i języku swojego kraju, przy tym drugim odnosząc różne skutki. Najgorzej radził z nim sobie chyba Naevius, dla którego ten bywał nazbyt ekspresyjny; używał go, to oczywiste, lecz robił to raczej sporadycznie, w określonych sytuacjach. Rufus czuł się w nim jak ryba w wodzie, często w tym rzekomo obcym języku lepiej potrafił wyrazić samego siebie, aniżeli było to z angielskim. Ba, można by wręcz pokusić się o stwierdzenie, że jego angielszczyzna miała na sobie delikatne włoskie naleciałości, cień akcentu, który wobec odebranej (i wciąż odbieranej) w Minehead edukacji i znajomych, którzy mówili w tymże języku – zdawał się być absurdalny. Jeśli chodzi zaś o Viníego, był on mniej-więcej po środku. Nie można powiedzieć, by mówienie wyłącznie po angielsku było dla niego wyrzeczeniem, trzeba wziąć bowiem pod uwagę fakt, iż przez większość roku znajdował się on poza domem. Nim zaczął naukę w Hogwarcie, z całą pewnością używał włoskiego częściej i przychodziło mu to bardziej naturalnie, wiadomo jednak jak szybko zapomina się nieużywanego języka. Zazwyczaj to, co przypominał sobie w czasie wakacji, tracił znów nim zdążył doczekać świątecznych ferii. I choć nie miał problemów ze zrozumieniem swoich bliskich, sam nie czuł się na tej płaszczyźnie najpewniej. Znajomość z Silvią w dużej mierze uświadomiła mu jego własne braki – dziewczyna była wszak, w przeciwieństwie do niego, Włoszką z krwi i kości, i zdarzało jej się używać słów, których nigdy wcześniej nawet nie słyszał. To jasno pokazało mu, że nawet jeśli życzyłby sobie aby było inaczej, wbrew swojemu wyglądowi pozostawał Anglikiem. Włoski był jego małym kompleksem, jednym z niewielu, jakie się w nim gnieździły. Na szczęście nie potrzebował go, aby móc porozumieć się z Finnem. Cóż, właściwie do dogadania się z nim najczęściej nie potrzebował żadnych słów, wystarczyły spojrzenia, gesty lub muzyka. Mimo to zapytał; musiał mieć absolutną pewność, że wszystko jest w porządku, miało to dla niego bowiem niebywałe znaczenie. – Wyglądasz na zadowolonego, choć śmiem twierdzić, że może to być moja sprawka. Oj, Finan, czyżbyś się za mną stęsknił? – przymrużył powieki, pozwalając sobie na złośliwy, pełen zadowolenia uśmieszek. Celowo użył pełnej wersji jego imienia wypowiedzianej przezeń z nieco niewłaściwym, trochę zabawnym akcentem. Droczył się z nim, brakowało mu tego przez ostatnie dni. Nawet jeśli nie pozwalali sobie na otwartość przy innych ludziach, w zamku miał go przy sobie przez większość czasu. Zdążył się do tego przyzwyczaić i to w stopniu, który zaskoczył jego samego kiedy w rodzinnym domu zabrakło mu jego towarzystwa. Przyjął muśnięcie warg, walcząc ze sobą by nie porwać go w objęcia; jakże łatwo było się rozluźnić, kiedy został zapewniony, że z jego rodziną jest wszystko w porządku – tak łatwo, że bez problemu mógłby się zatracić. Podszedł do oświetlonych lampeczkami fotografii i zadarł głowę. Nie wstydził się, że w jego pokoju wiszą rodzinne zdjęcia, nie zwykł ukrywać tego, że kocha swoich bliskich, zwłaszcza przed Finnem. Wyciągnął rękę, i palcem wskazał jedną z fotografii. – To sarna, którą kiedyś uratowaliśmy. – uśmiechnięty, młodszy o jakieś dziesięć lat Alex pochylał się nad Vincim, który w dziecięcym skupieniu karmił zwierzę za pomocą butelki. Tuż obok kilkuletni Viní i Sini próbowali wykąpać owczarka niemieckiego. – To Daktyl, odszedł pięć lat temu. – zerknął na które zdjęcie wskazywał Finn, mówiąc, że go rozpoznał. – Mmm, to akurat Rufus. Patrz tutaj. – z rozbawieniem pokazał mu fotografię, na której dwóch chłopców o oliwkowej karnacji i brązowych lokach bawiło się klockami. Siedzieli, nie było więc widać różnicy wzrostu. – Jak byliśmy mali, rodzicom kilka razy zdarzyło się nas pomylić. – dziecięce buzie były do siebie naprawdę podobne, wręcz trudne do odróżnienia. Dopiero z czasem twarz Rufusa stała się nieco bardziej pociągła, ostrzejsza, nosząca na sobie znamiona ojcowskich genów, a przy tym starszy brat, jak na zapalonego sportowca przystało, ściął swoje gęste loki na tyle krótko, że trudno było dostrzec w nich podobieństwo do włosów Viníego. Nie miał pojęcia jak czuje się Finn, jak wiele niekoniecznie pozytywnych emocji wzbudza w nim oglądanie tych zdjęć. Gdyby wiedział, próbowałby coś na to zaradzić, a już na pewno nie trajkotałby jak nakręcony, próbując pokazać mu swoje życie z najmniejszymi detalami. Tablica była w głównej mierze zapełniona bazgrołami Rufusa – notatkami o zbliżających się sprawdzianach, planem jego zajęć. Na samym środku wisiało kilka medali zdobytych w szkolnych zawodach sportowych. Można było też znaleźć kilka rzeczy Naviego, wszystkie w temacie motoryzacji: kilka zdjęć motocykli i schematy jakichś części – dla Vinciego wszystkie wyglądały jak silnik, choć zapewne tak nie było. Postukał w jeden z medali palcem. – Rufi gra w piłkę nożną… to ten sport, który oglądał na telewizorze. – odruchowo wyciągnął rękę i położył ją na włączniku lampki, by zaspokoić ciekawość Puchona, nim jednak ją nacisnął, tchnęła go nagła myśl. – Musisz położyć na tym palec i bardzo mocno się skupić, a potem wypowiedzieć odpowiednie słowo. W naszym domu jest to „carbonara”. U każdego jest inaczej, totalnie. – opuszczając głowę, zasłonił się loczkami aby nie było widać jak bardzo go to bawi. Powiedział głośno i wyraźnie „carbonara”, wciskając przycisk i pokój zalał się ciepłym światłem żarówki. Okrutnie sobie z niego żartował, lecz usprawiedliwiał go fakt, że niewiele było sytuacji tak idealnie nadających się do drobnych złośliwości. Wziął głęboki, uspokajający wdech, wyprostował się i spojrzał na niego tak, jakby wszystko co powiedział i zrobił było absolutnie prawdziwe. Zrobił to w odpowiednim momencie, by napotkać jego pełne ciepła spojrzenie, na które uśmiechnął się szeroko. Dobrze było mu móc to wszystko pokazać – własny kawałek wszechświata, który wcześniej wydawał mu się tak odległy. Viní liczył na to, że przybliży mu go choć trochę. – To na górze. – odparł, unosząc nieco brew w pytającym geście. – Czyżbyś próbował mnie do niego zaciągnąć? Nie wiem czy to dobry pomysł żeby wchodzić tam we dwójkę. – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Górne łóżko przypadało w udziale akurat jemu z dwóch powodów. Po pierwsze, był z nich wszystkich najmniejszy i najlżejszy, a po drugie – rzadko przebywał w domu. – Rufus zgodził się spać na kanapie, więc będziesz spał tutaj. – wskazał na łóżko, które znajdowało się pod tym należącym do niego. Czy powinien mówić mu, że Navi czasem chrapie? Cóż, może nie trzeba martwić go na zapas...
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Czasami można spotkać osobę, z którą porozumiewa się bez użycia słów. Zazwyczaj dzieje się tak po wielu latach związku, różnorakich perypetii, po próbach przetrwania danej relacji między dwojgiem osób. W ich przypadku działo się wszystko na swój oryginalny sposób. Choć staż bycia razem nie był imponujący, to posiedli już umiejętność porozumiewania się bez używania żadnego ze znanych im języków. Finnowi wydawało się jakby znał Vinciego całe, ale to całe życie. Powoli zapominał jak to było zanim odkrył uczucie do pewnego Marlowa. Gdy sobie przypomniał lata niemalże upiornej samotności, przeżywania życia jak outsider, odludek, to zastanawiał się jak to możliwe, że chciało mu się w ogóle egzystować. Bez całego tego ciepła, uśmiechów, ukradkowych dotyków, krótkich acz intensywnych pieszczot, wspólnego rechotania w głos, współdzielenia się muzyką...? Nawet mu na myśl nie przeszło, że znajdzie się kiedykolwiek w takiej sytuacji, w jakiej aktualnie był. Przebywał w mugolskim domu, w pokoju jego Vinciego i zastanawiał się w jaki sposób zapala tę lampę bez użycia ognia ewentualnie bez roztapiania szkła tej okrągłej kulki z patyczkami w środku. Choć czuł się inny, dziwny, to w tym pokoju uczucie to przemijało. Czuł przy sobie ciepłe ramię Vinciego, jego gorący wzrok, a na ustach nosił jeszcze smak jego warg. Czy trzeba czegoś więcej do szczęścia? Wywrócił oczami usłyszawszy pełną wersję swojego imienia, dodatkowo przeinaczonej i katastrofalnie źle zaakcentowanej. Nawet nie powstrzymał półuśmiechu jaki wpełzł mu na usta, unosząc policzek znacznie wyżej. Chciał dać mu jakże grzeczną odpowiedź, by łatwiej było im trzymać się od siebie z daleka przy osobach trzecich lecz wystarczyło spojrzeć w jego cudownie skrzące brązowe oczy, by zaniechał grzeczności. Nachylił się nad jego uchem, tuż przy zaczesanych lokach i choć go nie dotykał, czuł jego ciepło. - Stęsknił to grube niedopowiedzenie. W myślach już cię dawno rozebrałem. - szepnął ledwie słyszalnie, musnął ustami gorący płatek ucha i odsunął się z powrotem na przyzwoitą odległość. Był doskonale świadomy mocy słów, jakie mu właśnie wręczył, dlatego też z dziką satysfakcją zajrzał na jego poliki oczekując zmiany ich zabarwienia. Lubił to. Odchrząknął, udał niewiniątko i powiódł wzrokiem z powrotem do intrygującej go lampki. Lecz zanim dotarł do niej wzrokiem usłyszał krótkie streszczanie treści na fotografiach. Stanął więc u jego boku, zadarł głowę i łakomie wsłuchiwał się w dodatkowe informacje na temat Vinciego. Im więcej, tym lepiej. Finn chciał wiedzieć o nim wszystko i choć uzyskał sporo informacji przez te parę miesięcy, czuł w sobie potrzebę pogłębienia wiedzy w jeszcze gorliwszy sposób. - W takim razie wiem już czemu polubiłeś ONMS. Zaczęło się od saren. O, fajny psiak. Spory. - przy ostatnich słowach w jego głosie zabrzmiała dziwna nuta, którą skutecznie zagłuszył wyzwoleniem na ustach uśmiechu, który miał odwrócić od niej uwagę. Powtórzył w myślach imię Daktyla i stwierdził, że tylko ta włoska rodzina mogła nazwać psa w taki sposób. - Nie zgrywaj się. To ty, nie Rufus. - nie dał wiary. Wytężył wzrok, stanął na palcach i musnął fotografię. Myślał, że wówczas postać się zbliży do "obiektywu", by mógł ją sobie obejrzeć. Nic bardziej mylnego, przecież są nieruchome. Z cichym rozczarowaniem wycofał rękę, ale wpatrywał się w Vinciego-albo-Rufusa ze zdziwioną miną. Tuż obok widział ich obu ramię w ramię. Rodzeństwo, bracia, siostra. Znów poczuł ukłucie zazdrości. Co rusz się pojawiało, z każdym razem silniejsze. Trudniejsze do ukrycia. Zacisnął szczękę i zaczerpnął oddechu, ot, by pozbyć się nieczystych emocji i skupić na szczęściu wymalowanym na twarzach sfotografowanych osób. - Piłka nożna brzmi fajnie. Ale nie ogarniam jak można to oglądać w telewizorze i to jeszcze w trakcie, kiedy ten mecz trwa w innej części świata. - tego jego umysł nie potrafił pojąć, a skoro już postanowił, że nie będzie próbował zrozumieć, tak machnął na to ręką. Ot, jedynie pokazał, że to zjawisko zbyt mu dalekie, by mógł się z tym oswoić. Wysłuchał instrukcji włączania lampki i nie ukrywał zdziwienia. - Naprawdę musicie się skupiać, by zapalić ogień w lampce? Nie lepiej kupić zwyczajną świecę? Nie mów, że tu takich nie macie. Chyba na całym świecie są świece, pochodnie, lampy oliwne... I czemu ten sznurek tutaj wisi? - zapytał wskazując na kabel biegnący gdzieś, gdzie jego wzrok już nie sięgał. Fakt, że Vinci przesłonił twarz sprawiło, że Finn nie wyczuł podstępu. Ton jakiego użył uśpił jego czujność, a więc Gard naprawdę uwierzył, że trzeba wypowiadać jakieś słowo, koncentrować się niczym przy zaklęciu, by uzyskać odrobinę światła. Co prawda było to dla niego bez sensu, ale co on mógł wiedzieć o mugolach? Zdziwił się telewizorem, więc taka metoda uruchamiania lampki była z podobnej kategorii dziwactw. Powiódł wzrokiem do górnego łóżka i zlokalizował tam poduszkę, którą postanowił dzisiaj mu ukraść. Nie mógłby sobie odmówić tej przyjemności. Może uda się ją przemycić do Hogwartu? Gdyby udało się ją wynieść poza dom, Finn podjąłby się próby przetransmutowania jej w coś zwyczajnego, co nie rzuciłoby się Vinciemu w oczy. Nie wpadł na pomysł poproszenia o nią, to było zbyt proste. - Zaciągnąć? Ja? Do łóżka? Co za zbereźne myśli, panie Marlow. - uniósł brwi udając zaskoczenie, choć wyraz oczu Finna perfidnie go zdradzał. Co prawda nie pomyślał o wpakowaniu się akurat tam, co nie zmienia faktu, że ten pomysł przypadł mu do gustu. Odetchnął po cichu z ulgą na wieść, że będzie spać w tym samym pomieszczeniu co Vinci. U niego w domu nie byłoby to absolutnie możliwe - gość musi mieć swój kąt, pełną prywatność i święty spokój przerywany usługiwaniem skrzata domowego. Przez chwilę zastanawiał się czy powinien próbować zapalić tę lampkę, ale uznał, że jest zbyt jasno, a on nie powinien bawić się przedmiotami martwymi. Z czarodziejów magia mogła się sączyć każdą komórką ciała, więc nie wiedział czy po dotknięciu lampki ona zadziała albo czy jej nie zepsuje. Rozejrzał się jeszcze po pokoju, oparł pośladkami o biurko jednocześnie odwracając się do chłopaka przodem. - To zupełnie inny świat. Jestem w szoku. Nic się tu nie rusza, nie zaczepia... twoi rodzice przedstawili mi się po imieniu. Na Merlina, prawie mi szczęka opadła i nie zdziwiłbym się jakby spieprzyła. - teraz mógł wyrzucić zebrane myśli i zgromadzone wrażenia. - Są tacy... otwarci. Jak ty. - sięgnął po jego dłoń, splótł znów ich palce. Ponownie ukłucie zazdrości. Podobieństwo, dziedziczenie, geny, więzy. - Krzyczycie po sobie jakby to była codzienność. Dziwne, choć teraz wiem po kim masz manię gestykulowania. Jesteś kopią Rose. Ale znacznie smaczniejszą. - puścił do niego oczko. Cały czas go trzymał, czuł się swobodniej, lepiej. Zdziwił się, że tego potrzebował. - A co było Naeviusowi? Wyglądał jakby źle uwarzył eliksir albo wyszedł z pożaru. Tylko nie pasował do tego ten uśmiech. - musiał zaspokoić ciekawość. Widział obrazki części motocykli - wbrew pozorom Finn kojarzył motoryzację, bowiem i w świecie czarodziejów przewijały się takiego typu pojazdy. Co prawda do auta w życiu by nie wsiadł - widział kilka przejeżdżających ulicą, ale nie skojarzył, że to smaru i majsterkowania. Mimowolnie pogładził kciukiem jego dłoń, popatrzył nań ciepłym, choć wciąż nieco skołowanym wzrokiem. Choć był w innym świecie, Vinci był niezmienny. Ten sam, uśmiechnięty, ciepły, kochany. Jedyny.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Przymknął powieki, czekając na jakiś śmielszy ruch z jego strony, na kolejną dawkę dotyku, którego chciał i potrzebował, a o który jednocześnie nie odważył się poprosić. Nie chciał nakłaniać go do złego, wiedząc jak wiele znaczy dla Finna wizyta w jego rodzinnym domu; długo przed tym nim się tutaj pojawili postanowił sobie, że nie będzie rzucał mu kłód pod nogi. Okazało się, że tym razem to blondyn jest tym, który nie przebierał w środkach. Użył swojej najskuteczniejszej broni – a był nią on sam. Policzki Marlowa w istocie przybrały ciemniejszego odcienia, a spomiędzy pełnych warg wydobyło się ciche westchnienie, kiedy to musnął płatek jego ucha, w tylko-i-aż taki sposób okazując mu czułość. Za dużo aby pozostać spokojnym, za mało aby być zadowolonym. Zawsze było mu mało. – Za dużo myślisz, a za mało robisz. – zaczerwieniony, z całą pewnością niedopieszczony Vinci spojrzał na Finna z cieniem wyrzutu, mając mu trochę za złe tego typu tortury. Z drugiej strony sam to przecież zapoczątkował; powinien był pamiętać, że chwile, gdy jego uczucia pozostawały nieodwzajemnione dawno już minęły, a Gard nie miał w sobie za grosz nieśmiałości, o jaką pozornie można by go podejrzewać. Snucie opowieści o fotografiach zdało mu się dobrą.... cóż, jedyną możliwą ucieczką od niebezpiecznych pomysłów, na których realizację nie mógł sobie teraz pozwolić. Cieszyło go zaangażowanie Finna, paplał więc w najlepsze, ciesząc się zarówno z przedstawiania mu swojej rodziny, jak i wspominania starych, niewątpliwie dobrych czasów. Był na tym tak skupiony, że zupełnie przegapił wszelkie sygnały, które mimo starannego kamuflażu, być może byłby w stanie wychwycić. Gdyby tylko wiedział, że słuchanie o radosnym dzieciństwie nie było dla Finna aż tak przyjemne, szybko by się wycofał. Gdzież podziała się jego empatia? Od tak dawna chciał mu to wszystko pokazać, że zachował się jak ostatni palant. Powinien był domyślić się z jakimi wspomnieniami powiąże Daktyla i jak dużą zazdrość wywołają obrazy licznego rodzeństwa – przecież nie raz wspominał, że bycie jedynakiem nie jest wcale takie fajne. Przeszli w końcu do nieszczęsnej lampki, która dla Finna była obiektem fascynacji, dla Viníego zaś – – Wiesz, z czasem robi się to zupełnie naturalne. My, mugole, przywykliśmy do trudów codziennego życia. Nie rozpieszcza nas ani trochę, oj nie. – pokręcił głową, jakby zmartwiony losami ludzkości. Przebywanie na bezpieczną odległość i bezczelne żarty jakimś cudem rozładowały pełną przyjemnego (choć zgoła niebezpiecznego) napięcia atmosferę. Uniósł ręce w obronnym geście i za wszelką cenę unikał gorącego spojrzenia, którym potrafił bez problemu przyszpilić go w miejscu i zachować w zupełnym bezruchu. Wystarczyły niebieskie, przepełnione uczuciami oczy by robić z nim co się tylko chce. Chyba nie świadczyło to o nim najlepiej, ale nie potrafił wiele na to zaradzić – znajdował się pod bezsprzecznym wpływem Finna i wcale nie chciał się spod niego uwalniać. – Masz mnie. – przyznał, przybierając skruszoną minę. – Przyznaję się, odkąd przekroczyłeś próg mojego domu, nie mogę przestać wyobrażać sobie jak wyglądałbyś w moim łóżku. Już nie będę, słowo harcerza. – harcerzem za to nigdy nie był, mógł więc dalej puszczać wodze wyobraźni – choć dla bezpieczeństwa ich obojga lepiej by było, gdyby jednak przestał. Oparł się ręką o blat biurka, z uśmiechem nieprzerwanie błąkającym się na ustach swobodnie obserwując ukochane rysy twarzy. Walczył ze sobą, by znów się do niego nie przytulić i póki co wychodziło mu to całkiem nieźle. Świadomość, że mógłby się od niego nie odkleić mocno trzymała go przy rzeczywistości. – Och, to... są bezpośredni. Nie miałem serca powiedzieć im żeby trochę się hamowali. – opuścił spojrzenie, pozwalając by ciemne rzęsy przesłoniły czekoladowe tęczówki. Mógł otrzymywać od niego całe dziesiątki komplementów, lecz ten był absolutnie wyjątkowy. W jego oczach Rose była najpiękniejszą kobietą jaka chodziła po Ziemi (na drugim miejscu była Sini, a zaraz po niej Gabrielle) i fakt, że został do niej porównany, sprawił mu o wiele więcej przyjemności niż można sobie wyobrazić. Jego mama z całą pewnością była piękna – nie tylko z zewnątrz, ale przede wszystkim wewnątrz. Większość chłopców naśladuje ojców, ale on... szczerze mówiąc, za swój wzór zawsze brał właśnie ją. Zacisnął mocniej ich palce, dopiero teraz uświadamiając sobie, że są splecione. – Powinienem być zazdrosny o własną matkę? – uśmiechnął się szeroko, modląc się aby rumieniec ponownie oblewający jego policzki nie został dostrzeżony. Przysunął się do niego, bynajmniej nie po to, aby się przytulić, a w celu sięgnięcia do szuflady biurka. Wyciągnął coś z niego, chowając to w garści w taki sposób, by ciekawski wzrok Puchona nie zdołał dosięgnąć owej rzeczy. Jednocześnie prychnął cichym śmiechem. – Nie warzymy eliksirów, co najwyżej gotujemy zupę. Navi zawodowo naprawia samochody i był umazany smarem. A może tym razem siedział nad motocyklem? Kupił okropny staroć jakiś czas temu i próbuje go odrestaurować. – nieznacznie wzruszył ramionami. Dla niego zajęcie brata było porównywalne do czarnej magii i zupełnie nie podzielał jego zainteresowania. Kilka razy zdarzyło się tak, że dał się wplątać w pomaganie i szybko doszedł do wniosku, że wcale się do tego nie nadaje. – Zamknij oczy, proszę. – powiedział tym swoim tonem absolutnie nieznoszącym sprzeciwu, w efekcie czego zaraz mógł bezpiecznie sięgnąć po jego rękę. Rozplótł ich palce, bo tego wymagały okoliczności. – To głupota, ale chciałem dać Ci ją osobiście... – poniekąd dlatego, że pakowanie wychodzi mi tak samo dobrze jak gotowanie i rysowanie. Z garści wyjął wyciągniętą przed chwilę bransoletkę – delikatny rzemyk z pozłacanym kluczem wiolinowym – i zapiął ją na nadgarstku chłopaka. – Możesz otworzyć. Wesołych świąt, Tesoro. – uśmiechnął się i bacznie mu się przyglądał, wyczekując jakiejkolwiek reakcji z jego strony.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Ciężko mu było uwierzyć, że jest tutaj, w tym domu, obok Vinciego, w jego pokoju i to sam na sam. To ostatnie faktycznie stanowiło pewien rodzaj niebezpieczeństwa lecz jak już wiadomo, z tej dwójki to Finn jest bardziej rozsądny i póki ma świadomość, że ktoś tu może wleźć, będzie próbować zachowywać się przyzwoicie. Podrapał się po policzku i dzielnie wytrzymał pełne wyrzutu spojrzenie. Nieraz tego doświadczał i nieraz musiał się temu opierać. Na dłuższą metę było to frustrujące i jeden Merlin raczy wiedzieć kiedy Finnowi skończy się cierpliwość związana z całym tym ukrywaniem się. - Hmm... - zamruczał i przyjrzał się baczniej sylwetce Vinciego, lustrując go od góry do dołu. To był błąd, bowiem wystarczyło jedno głębsze spojrzenie, by w ciele Finna rozgorzał się gorąc. Od razu serce zabiło szybciej na widok kształtów jego ciała ukrytych pod warstwą ubrań. Wtłoczył do płuc świeżego powietrza. - Chyba wykorzystam niebawem mój karnet, który dostałem pod choinkę. - stwierdził nieco schrypniętym tonem. Odwrócił wzrok do wywieszonych na tablicy korkowej rysunków i nieruchomych zdjęć, ot tak, w imię otrzeźwienia. - Nie jesteś mugolem. - poprawił go po chwili, wróciwszy doń spojrzeniem. - Ja zajmę się rozpieszczaniem. - dodał. Uświadomił sobie właśnie, że im bardziej starał się zboczyć na bardziej neutralne tematy, tym bardziej zakopywał się w podbijaniu temperatury ich ciał i to samym gadulstwem. Niepoprawnie dobierał słowa, a może to głos jego ciała? Stęsknienie się za bliskością? Tak wiele lat był singlem, że potrzebował cholernie dużo ciepła, by uzupełnić deficyt. Są razem od października, a jemu było wciąż mało. Sądząc po ulotnych uśmieszkach Vinciego, ten również podzielał pragnienia. - Ejj, nie chcę takich deklaracji. - szturchnął go dosyć stanowczo, a mimiką wyraził niezadowolenie. Już nawet nie pytał kim do licha jest harcerz - wiele zagadnień osłoniętych jest tajemnicą, dowie się od Naviego kim są "harcerze". Wyobraźnia Vinciego była sojusznikiem Finna. Co prawda czasem odzywała się w nieodpowiednim miejscu, ale Gard za nic by z tego nie zrezygnował i lubił być obiektem realizacji jego pomysłów. Wystarczyły ku temu dobre okoliczności... Nastąpiła chwila, kiedy obaj na siebie po prostu patrzyli. Całkowicie stracił zainteresowanie lampką uruchamianą za pomocą komendy - może to rodzaj tresury przedmiotu martwego, coś musi w tym być. Finn miał tu znacznie ciekawszy obiekt obserwacji i szczerze mówiąc zmuszony był do solidniejszego pilnowania się, aby nie wyłożyć się na miękkim viniciusowym łóżku, z nim od razu u boku. Uśmiechnął się półgębkiem do rozciągniętych ust chłopaka, świadom, że to rodzaj niemej komunikacji. - Nie musisz być zazdrosny, bo tylko ciebie chcę. - wywrócił oczami jakby usłyszał coś absurdalnie głupiego. - Twoja matka jest czarująca, ale ty bijesz ją na głowę. Poza tym nikt poza tobą mnie nie interesuje. - nachylił się nieznacznie w jego kierunku. - Wyraziłem się jasno? - zapytał, a w jego głosie zabrzmiała wesoła nuta. Puścił mu oczko, odgarnął sprzed jego rzęs kosmyk włosów, by nic nie utrudniało zaglądanie w czekoladową toń. Z zainteresowaniem odprowadził dłoń Vinciego, która po chwili coś wewnątrz skrywała. Uniósł brwi i oczekiwał wyjaśnień, choć mógł je sobie też wywołać kilkoma odpowiednimi pocałunkami. Wiedział jak rozbroić Vinciego i ta świadomość była niezwykle satysfakcjonująca. Gdy między nich wkradł się ten stanowczy ton, którego zdążył już zaznać i wielokrotnie "próbować" się sprzeciwić, westchnął. Zamknął powieki i napiął usta zdając się na niego całkowicie. - Nic, co dajesz mi osobiście nie jest głupotą. - poprawił go jeszcze zanim poczuł zimny przedmiot na nadgarstku. Ściągnął brwi, otworzył oczy i uniósł rękę przed oczy przyglądając się świątecznemu prezentowi. Na jego widok serce mu zabiło solidniej, a świadomość, że w kieszeni spodni czeka również upominek dla Vinciego, pogłębiła potrzebę szybszego oddychania. Zaskoczenie ustąpiło uśmiechowi, który z każdym momentem poszerzał się i rozjaśniał jego twarz. Na moment rozplątał ich palce, by musnąć opuszką palca klucz wiolinowy i przyjrzeć się mu się z uwagą. Vinci trafił. Minimalistyczne ozdobienie, konkretne, czyli takie jak Finn lubi. Popatrzył rozjaśnionymi oczyma na chłopaka, ponownie na klucz, i nim którykolwiek z nich zdołał to zauważyć, od razu przyciągnął go do siebie, bez najmniejszego trudu znajdując wytęsknionie smakiem usta. Pocałował go długo, nieśpiesznie, dokładnie, szczodrze, wlewając w to ogrom ciepła. Momentalnie rozmiękł, dostał kopa energii i zaczął się niekontrolowanie szczerzyć. - Ze wszystkich prezentów jakie mi dano, ty i ta bransoleta jesteście bezbłędni. - szepnął do jego ust. Wplótł dłoń w burzę włosów uświadamiając sobie jak bardzo chciał to zrobić odkąd tylko go dziś rano zobaczył. - Dziękuję. Ponoszę ją jakąś wieczność, jeśli pozwolisz. - zerknął na drzwi, nadstawił ucha lecz chwila czujności pokazała, że nikt nie planuje im tutaj przeszkadzać przez najbliższy czas, inaczej Rose by tu wpadła od razu. Uspokojony, mógł na nowo wtopić się w serię pocałunków, które postanowił zainicjować i oczywiście odpowiednio kontrolować. Nie całował bez opamiętania jak już mu się to niegdyś zdarzało, choć nie można było zarzucić mu braku zaangażowania. Im dłużej przytulał usta do rozgrzanych warg Vinciego, tym serce w jego piersi dudniło coraz głośniej. Przysunął siebie do niego, jego do siebie perfidnie skradając chwilę szalonej prywatności. Rozkoszował się znajomym smakiem, sycił się na zapas. Finn poczuł na karku smagnięcie ciepła, ale tym razem innego - stresował się. Przez to zdekoncentrował się, kiedy po raz milionowy odtworzył w myślach słowa jakich miał dzisiaj użyć, a które postanowiły obrócić się w nicość akurat wtedy, kiedy ich potrzebował. Przerwał pocałunek znienacka, choć się nie odsunął bardziej niż na milimetr. Zacisnął usta, zmarszczył czoło i próbował dodać sobie odwagi. Czuł na sobie wzrok,a więc wyszedł mu naprzeciw. Pamiętał nauczkę - mówić, nie myśleć. Wtajemniczać w swój umysł, by Vinci nie szalał z niepokoju. Posłał mu krótki uśmiech na znak, że dziwne zachowanie nie jest oznaką szaleństwa. - Zaraz ci powiem. Muszę się tylko zebrać. - wydusił z siebie, a serce jeszcze mocniej zadudniło mu w piersi. Dłonie Finna zrobiły się chłodne zdradzając, że się czymś zaczął denerwować, choć wzrok przeczył jakoby miała być to złość czy gniew. W przypływie namiastki paniki położył dłonie na barkach Vinciego i rozpoczął próbę zapanowania nad oddechem. Tak trudno było mu się skoncentrować. - ... boteżmamcośdlaciebie. - powiedział prawie niezrozumiale, z dziwną tonacją głosu (!), jakby nie zapanował nad tą nerwowym akcentem zdania. Popatrzył na swoje dłonie - drżały. Zacisnął je na ramionach Vinciego, pokiwał sam do siebie głową i nabrał powietrza w płuca. - Du kommer att få en present på ett ögonblick... tfu, za chwilę dostaniesz prezent, tylko muszę przypomnieć sobie jak się nazywam. - Finn nigdy w życiu się tak nie stresował, a tym bardziej nigdy nie było tego po nim tak widać! Nieco pobladł, choć było to ledwie dostrzegalne przez jasną karnację. Oderwał ręce od Vinciego, przeczesał swoje włosy iście niespokojnie, rozpoczął nerwowe przeszukiwanie pakunku. - Gdzie ja to mam... - postukał palcami w podbródek, sięgnął do walizki, położył ją na biurku i rozpoczął poszukiwania w swoim bagażu (w którym notabene panował pedantyczny porządek, każde ubranie zawinięte w kostkę miało swoje wydzielone miejsce i od razu było widać, że nie ma tam poszukiwanego pakunku'; co nie przeszkadzało Finnowi w poszukiwaniach). - Może w kurtce... nie, tam nie. Hm. - zaczął przeszukiwać energicznie swoje własne kieszenie, rozejrzał się czy nie wypadło po drodze i odetchnął głośno z ulgą czując w tylnej kieszeni spodni pakunek wielkości dłoni. - Jest. Uff. - wyciągnął brązowe pudełeczko, zacisnął na nim mocno palce. W końcu popatrzył na Vinciego, zebrał się na tę odwagę, choć nie umiał się wesoło uśmiechnąć - za mocno się stresował. - Ja go mam już od końca listopada. To nie jest taki zwykły prezent, znaczy, twój też nie jest zwykły, jest cudowny, ale chodzi mi o to, że... - czuł, że mota się w słowach, co też mu się rzadko zdarzało. Cicho jęknął, nie wiedział od czego zacząć, a musiał to powiedzieć. Musiał. - To nie tylko prezent, to też taka prośba. Taka moja osobista, kierowana tylko do ciebie. - poszukał w jego oczach otuchy i ją znalazł, jakby zawsze tam była. - Chcę cię prosić o przechowanie tego, co jest w środku. Tfu, nie prezentu tylko tego, co jest w prezencie. Na Merlina, Vinci, plotę od rzeczy, prawda? - poddał się. Potrząsnął głową i zaśmiał się nerwowo sam z siebie. - Może po prostu zobacz, a ja do tego czasu się ogarnę i wszystko ci dopowiem. - próbował zapanować nad drżeniem ręki (nieudolnie) ale podał mu pudełeczko. W środku był medalik ułożony na bordowej poduszeczce. Gdy tylko wieczko zostało zdjęte, kamień umieszczony w środku rozbłysł bladoniebieskim światłem, odbijającym się teraz w jasnych oczach Finna. Ten przełknął ślinę, zacisnął palce w pięść i bardzo niespokojnie popatrywał na Vinciego. Był pewny swego, a jednak czuł bliżej niezidentyfikowany strach, którego nie umiał ujarzmić. Musnął palcami zimny kluczyk wiolinowy bransolety i dodawał sobie tym odwagi. - Tam jest... tam... tam jest wiesz-co. - zamknął oczy, zakrył je dłonią i potarł powieki kciukiem i palcem wskazującym. - Wspomnienie. - wydusił z siebie ledwie słyszalnie, jakby wstydliwie.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Nakazywał sobie spokój i próbował za wszelką cenę trzymać dystans, ale Finn nijak nie ułatwiał mu tego zadania. Wzrok sam lgnął ku niemu, muskając skrytą pod warstwą ubrań sylwetkę, doszukując się odsłoniętych skrawków bladej skóry, zatapiając się w głębokim błękicie tęczówek. Niech to szlag, nie dało się trzymać od niego z daleka... był pod tym względem zupełnie jak lazania mamy, której zapach docierał nawet tutaj, oznajmiając wszystkim domownikom, że już wkrótce można będzie można zasiąść do stołu. I o ile Viní ustawiał lazanię na zdecydowanym piedestale ulubionych potraw, o tyle wolałby w pierwszej kolejności dobrać się do stojącego tuż przed nim, szwedzkiego deseru. – Wypomnę Ci to kiedyś, wiesz? Za kilka miesięcy albo lat... jak zauważę, że zaczynasz się mną nudzić. – wysilił się na złośliwość, chcąc niejako obrócić pełne uroku wyznanie Finna w niewinny żart – bo żarty nie kusiły i nie skłaniały do składania pocałunków na bladoróżowych wargach, które z każdym kolejnym spojrzeniem jakie na nich zawieszał, wydawały mu się bardziej i bardziej osamotnione. I byłaby to całkiem udana próba, gdyby chwilę później blondyn nie nachylił się ku niemu, odgarniając loczek, którego sam Vinícius nawet nie dostrzegał. Nieświadomie wstrzymał powietrze w oczekiwaniu na... sam nie wiedział na co. Starał się nie myśleć o swoich dzikich pragnieniach, odsuwał je na dalszy plan bo były tak cudownie okropnie łatwe do spełnienia niebezpieczne – ściągnięcie go do zamkniętego pokoju było dopracowanym planem głupim posunięciem. Spodziewał się przecież, że tak na niego zareaguje, od października próbował wyjść spod jego wpływu, lecz nie udało mu się to nawet w najmniejszym stopniu. Kiedy zamknął oczy, było trochę łatwiej... pałający żarem błękit był najprostszą drogą do zmiękczenia Marlowa. Teraz łatwej było mu ująć jego dłoń i zapiąć na niej bransoletkę... DLACZEGO TRZĘSŁY MU SIĘ RĘCE?! Merlinie, przecież to nic takiego, to tylko głupi prezent, element biżuterii, który ze względu na rzemyk nie kosztował zbyt wiele... nie był nawet magiczny, nie ruszał się i nie robił żadnych innych niezwykłych rzeczy bo kupił go w mugolskim sklepie. Była to najzwyklejsza w świecie rzecz, a on drżał wewnątrz (i poniekąd na zewnątrz) jak osika, z niepewnością wyczekując momentu aż Finn w końcu otworzy oczy. Zagryzł delikatnie wargę i wpatrywał się w niego jakby od tego czy prezent przypadnie mu do gustu miało zależeć całe jego życie. Uśmiech rozlewający się na ukochanej twarzy wymazał wszystkie troski i Vinci odetchnął głęboko, czując niezmierną ulgę, która przerodziła się w zaskoczenie gdy Finn targnął się na jego przestrzeń osobistą, w jednej sekundzie burząc wszystkie pokraczne i pełne dziur mury, jakie nieudolnie próbował między nimi stawiać. No, może nie wszystkie, stawiał jeszcze niejaki opór. Zabawnie było stać nagle po tej drugiej stronie, tej starającej się trzymać resztki zdrowego rozsądku. Teraz rozumiał jak trudne było codzienne zadanie Finna i jak ogromne rozmiary przybierały wyzwania, które upodobał sobie mu rzucać. Nie to żeby wyciągnął z tego jakąś naukę, broń Merlinie. Był stosunkowo bezmyślny zanim się zakochał, można więc łatwo sobie wyobrazić jak mało rozsądku było w nim w tym momencie. – Liczę, że ponosisz ją dłużej... – odparł, mrużąc oczy pod wpływem jego dotyku. Rozsądek, Viní, rozsądek... Protest, nie zdążył wybrzmieć jako pełne słowo, został stłumiony i gładko przeszedł w pomruk zadowolenia. Potem zginął, przepadł, zatracił się w całości; cholera, wiedział, że tak będzie. Od chwili gdy zaproponował, że pokaże mu resztę domu, miał świadomość, że dokładnie tak się to skończy. Choć uparcie odpychał od siebie prawdę, wyglądała ona tak, że zwabił tu Garda i zaplanował sobie to z grubsza, omijając wszelkie szczegóły. A on tylko ułatwił mu drogę do celu, sprawiając, że mógł zrzucić na niego całą winę – bo przecież sam był niewinny, nieprawdaż? Próbował zachowywać się stosownie. O ile Gard w swoich pocałunkach przejawiał cały ogrom spokoju, Marlow nie był nawet bliski opanowania. Jedną rękę złożył na rozgrzanym karku, częściowo odbierając mu kontrolę, drugą umiejscowił zaś na jego lędźwiach i przesunął w dół; większość dłoni wsunął w tylną kieszeń spodni Finna, za to kciukiem leniwie czaił się przy skraju swetra, by po chwili dotknąć gładkiej, gorącej skóry. Niespokojnie stawał na palcach, łapczywie zmniejszał dystans między nimi do absolutnego minimum. I kiedy zostało mu to odebrane, jęknął z niezadowoleniem. – Nie... Finn, nie, cholera. – choć Puchon nie odsunął się daleko, Viní czuł wyraźnie, że o kontynuowaniu gorących pocałunków może sobie co najwyżej zamarzyć. Nie poddał się od razu, oj nie, wpierw ucałował kącik zaciśniętych warg, i zsunął się na linię żuchwy, końcem nosa muskając gładki policzek – wszystko to było jednak bezskuteczne. W końcu westchnął ciężko i spojrzał mu w oczy, szukając odpowiedzi. – P-powiesz? – powtórzył po nim głucho. Myśli zaczęły kłębić się w jego głowie, mnożyć z niebywałą prędkością. O czym takim chciał mu powiedzieć? Czy przerwał pocałunek bo chciał mu coś zakomunikować, czy może wręcz przeciwnie – chciał coś oznajmić właśnie dlatego, że go przerwał? – Jeśli po ponad miesiącu chcesz mi powiedzieć, że źle całuję to nie ręczę za siebie. – nie wiedział jak ma się zachować. Z jednej strony czuł niepewność, pewną dozę strachu i poniekąd złość wywołaną własnymi myślami, z drugiej zaś niedawna bliskość przyprawiała go o nienaturalnie przyspieszony oddech, a czerwień uparcie nie chciała zniknąć z rozgrzanych policzków. Odsunął się na pół kroku. Był skłonny założyć, że zaraz z nim zerwie i tylko krótki, nerwowy uśmiech jakim został obdarzony, trzymał go przy zdrowych zmysłach. Zmarszczył brwi, obserwując go, teraz już w ciszy. Co się z nim działo? Co to za dziwny głos? Czy on... czy on się stresował? Zrobiło mu się słabo i bez wątpienia pobladł na tyle, na ile umożliwiała to oliwkowa karnacja; czuł, że jeszcze moment i ugną się pod nim nogi. Merlinie, czyli jednak ze mną zerwie. Merlinie, Merlinie, Merlinie. Zerwie ze mną. Nie mógł zrobić tego zanim poznał moją rodzinę?! Zmarszczka jaka wytworzyła się między nimi pogłębiła się znacznie, gdy usłyszał twardy język, którego nie rozumiał ni w ząb. I nagle rozszyfrował ten wcześniejszy, zupełnie niezrozumiały pomruk, który w zamiarze Finna miał mu chyba oznajmić, że coś dostanie. Pokręcił głową, poniekąd po to, by odpędzić nachalne myśli, ale w głównej mierze z niedowierzania. Uśmiechnął się pod nosem. – Tesoro... – zaczął łagodnie, ale widząc, że nie przynosi to żadnego skutku, ujął jego twarz w obie dłonie. – Tesoro, spokojnie. – ale gdzie tam, nic to przecież nie dało. Gard dalej był niespokojny, on zaś trwał w nieprzyjemnej niepewności, choć strach już się z niego ulotnił. Z niepokojem obserwował jak przetrząsa swoją walizkę, pomrukuje pod nosem i kręci się niespokojnie... rany, to miał być Finn? Kiedy ostatnio widział go w takim stanie, znajdowali się w pokoju życzeń. Myślał wtedy, że to pierwszy i ostatni raz kiedy daje mu tak ogromne powody do strachu i nerwów – najwyraźniej się mylił. I nagle pojął. Nagle zrozumiał. – Ommioddio... – wydusił z siebie mugolskie przekleństwo. – Ommioddio! – wszystko układało się w spójną całość – Finn właśnie zamierza mu się oświadczyć. Postradał zmysły, do reszty oszalał! Wszystko układało się teraz w spójną całość, całe to zdenerwowanie nagle stało się jasne. Nie, nie, nie, to za wcześnie i w ogóle nie w porę, co on wyczynia?! Z szeroko otwartymi oczami wgapiał się w pudełeczko, zbyt zszokowany by powiedzieć cokolwiek poza kolejnym „o mój boże”. To nie jest taki zwykły prezent, tak? Jasna cholera, co ja mam z tym niby zrobić, mam osiemnaście lat. Prośba? Chyba raczej pytanie. Boże, boże, boże... czy on klęknie? Dobrze, że nie ma kwiatów, zapadłbym się pod ziemię. Jak powiem „nie” to potraktuje to jak zerwanie? Pokiwał głową na potwierdzenie, że gada od rzeczy, a przy tym cofnął się o kilka centymetrów. Zamrugał, nagle przypominając sobie, że należało robić to od czasu do czasu. Podejrzliwie patrzył na jego drżące ręce, obserwował je jakby zamiast ukochanej dłoni, zbliżał się do niego jadowity wąż. Zupełnie przerażony, wyciągnął rękę i złapał pudełeczko. Czuł się jakby go parzyło, przerzucił go z jednej ręki do drugiej i nim jeszcze je otworzył (naprawdę mu się do tego nie spieszyło!), popatrzył na Finna. – Jak to... sam mam otworzyć? – wydusił z siebie zmienionym, ściśniętym od stresu głosem. Nie tak to wyglądało na tych wszystkich filmach, które namiętnie oglądał jego ojciec (!) – To znaczy... nie klękniesz? – odetchnął głośno i otworzył pudełeczko. I jakież było jego zaskoczenie, gdy w środku znalazł medalion. Przełknął głośno ślinę. Nie pierścionek? Zmarszczył brwi, nic już nie rozumiejąc. Cóż, nawet jeśli nie pragnął oświadczyn, potrafił docenić, że Finn nie zrobił tego w standardowy sposób, a zdobył się na kreatywne podejście do utartego od wieków schematu. Bladoniebieski blask sączący się z medalika oświetlił jego twarz i odbił się w szeroko otwartych oczach. Wyciągnął rękę i pogładził go palcem wskazującym, wpatrując się w przedmiot jak zahipnotyzowany. Było w nim coś, co niezmiernie go przyciągało, bez względu na wszelkie obawy i panikę, jaka jeszcze przed chwilą ogarniała go od stóp aż po sam czubek głowy. Niechętnie oderwał spojrzenie od wisiorka i przeniósł je na pobladłą twarz Finna. – Och. – powiedział, a jego usta pozostały w zaskoczonym rozwarciu. – Och! Wspomnienie! – powtórzył, teraz już głośniej, żywiej, bardziej zdecydowanie. Powoli zaczynał wszystko rozumieć – jego stres, niepewność malującą się na finnowej twarzy i głupotę, jaką przejawił kolejny raz w swoim osiemnastoletnim życiu. Czy on musiał zawsze tak panikować i wszystko nadmiernie analizować? Czy przestanie kiedyś wyciągać daleko posunięte wnioski zanim zdąży rozeznać się w sytuacji? Odetchnął głęboko i, czując, że opada z sił, usiadł na łóżku Naeviusa (tym pojedynczym). Dopiero kiedy siedział, wyjął naszyjnik z pudełeczka i ułożył go na dłoni i na moment zacisnął w garści, zastanawiając się jakie właściwie uczucia wiąże z posiadaniem tego na własność. Wciąż zszokowany, nie potrafił w pełni zrozumieć samego siebie. – Poczekaj... chodź tu do mnie i zapnij to, proszę. Chryste, Finn, wystraszyłeś mnie na śmierć! – odwrócił się twarzą do ściany i zebrał włosy w garść, by umożliwić mu dostęp do rozgrzanego, spoconego od stresu karku. – Finn, cholera, to pudełko... prawie dostałem zawału. Myślałem, że upadłeś na głowę i chciałeś mi się oświadczyć. – zaśmiał się nerwowo. Czuł się jak skończony debil... zamknął powieki, próbując skupić myśli. – Ja... Ty... jesteś pewny, że chcesz mi to dać? To... uhm, jestem zaszczycony, ale boję się... – zatrzymał się, szukając w głowie odpowiednich słów. – Że nie jestem godny. Merlinie, Finn, to... to Twój demon, tutaj, teraz, w mojej garści.
Ostatnio zmieniony przez Vinícius Marlow dnia Sob Kwi 27 2019, 18:30, w całości zmieniany 1 raz
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Popatrzył na Vinciego nieco z góry, z pewną dozą politowania. Finn prędzej opali się na niebiesko niż miałby się znudzić własnym chłopakiem. Ożywia się ilekroć go zauważa, choćby w tłumie i z daleka. Przelotne spojrzenia czy znaczące uśmiechy dawały kopa energii, by przeżyć zimowy, paskudny dzień, kiedy to blizna znów dokucza i nie można się nawet na nią poskarżyć. Nie, Vincim nie da się znudzić. Ten człowiek dostarczał bodźców na bieżąco, był jednym wielkim pozytywnym wrażeniem, którego nie da się przeoczyć. Z Marlowa wylewała się energia, namiętność, zmysłowość, radość, pełnia życia. Finn się nim nie znudzi i to nigdy. Prędzej powinien zmartwić się czy nie będzie na odwrót, wszak uchodzi za szytwniaka i dziwaka, co wiele lat chorował na silny rodzaj introwertyzmu. Zdołał wyhaczyć ten moment wstrzymania oddechu. Uśmiechnął się do siebie, do niego, do nich obu, doskonale rozpoznając jego oczekiwanie. Choć skóra na wargach mrowiła, wołała o więcej ciepła i atencji, Finn powściągał ochotę realizacji ich wspólnej potrzeby. To mogłoby skończyć się katastrofą emocjonalną, bowiem nie potrafiliby oderwać się od siebie przez kilka najbliższych godzin. Przerabiali to nieraz... Takie to bywa ciężkie życie wcielania się w rolę chłopaka bardziej opanowanego i rozsądnego. Poza tym wyznawał (nie zawsze, od czasu do czasu) zasadę, że najlepiej jest trochę zgłodnieć, by potem móc zjeść z apetytem pyszne danie. Skoro padł już temat lazanii i deserów... Proces wręczania i zakładania prezentu w odczuciu Finna przeszedł gładko. Dopiero gdy usłyszał szybszy oddech Vinciego, nasunęło mu to wskazowkę jakoby Marlow miał się denerwować przy tej czynności. Już unosił dłoń, by niemym gestem go uspokoić i pomóc mu spuścić z tonu, gdy okazało się to zbędne. Zapięcie zostało złączone, a na nadgarstku Finna spoczywał rodzaj biżuterii, który właśnie w tym momencie nabrał groma sentymentu porównywalnego do oddania gitarze. Całowanie przychodziło im z łatwością. To było jak oddychanie, naturalne, potrzebne. Gdy Gard swymi ustami wyczuł nikłe ślady buntu i protestu, uśmiechnął się paskudnie pod nosem, złośliwie, niczym chochlik kornwalijski. Stłamsił bunt w zarodku, nawet nie przyjął pod uwagę innego scenariusza. Przesunął dłoń spomiędzy włosów na gładki policzek, przytrzymał go przy sobie, z zamkniętymi oczami i w sumie bez wysiłku pokonał nikłe ślady protestu. Finn miał w planach okazanie wdzięczności w sposób dłuższy, zajmujący więcej czasu, dokładny, staranny, by żaden milimetr ust nie został zaniedbany. Sęk w tym, że Marlowa nie da się całować spokojnie dłużej niż dwie sekundy. Zawsze, ale to zawsze po upływie tego szaleńczego czasu do głosu dochodziła włoska gorącokrwistość Vinciego Marlowa. Nim Finn się obejrzał, był całowany w zupełnie inny sposób niż to sobie ułożył w myślach. Gorąc uderzył w niego potężną falą, rozbił jego myśli na tysiąc kawałków. Vinci to jeden wielkie pozytywne wrażenie. Milion bodźców płynących z jednej osoby. To była gorąca chwila, piekielnie oszałamiająca. Silna wola Finna bardzo szybko zaczęła maleć, a wszystko to przez ciekawski dotyk na gołej skórze, przez tę palącą dłoń na karku i tę perfidnie zamieszkującą tylna kieszeń. Z jego gardła wydostał się jęk, jęk szczęścia, ulgi, radości, ale też protestu, wszak drzwi do pokoju nie zostały zamknięte, a oni są w takiej pozycji, która mówi wszystko. Odpowiedział równie łapczywie, odważniej z budzącym się w tle zniecierpliwieniem. Trwało to ledwie dwa i pół pocałunku, bowiem musiał być tym, który się odsunie. Merlin jeden wie ile go to kosztowało. Hormony Vinciego były nie do okiełznania i choć Finn je uwielbiał, szalał za nimi to przyświecała mu zimno-rozsądna myśl - nie tutaj, nie teraz. Któryś z nich musiał być tym mniej spontanicznym. Próbował się oderwać, odsunąć, zacisnął mocno powieki, gdy nawet po odsunięciu się miał przy twarzy cudownie miękkie usta szukające więcej ciepła. Stres i pewien rodzaj strachu ułatwił Finnowi otrząśnięcie się z gorącego amoku. Domyślał się, że Vinci będzie wściekły. Zawsze był i miło było mu to potem wynagradzać. Gard tutaj panikował wewnętrznie, zachodził w głowię jak to ugryźć, gdy nagle usłyszał absurdalnie śmieszną myśl. Aż zastygł, popatrzył oniemiały na Vinciego i po chwili wywrócił oczami. - Ty? Źle całować? Weź nie pierdziel głupot. - machnął ręką by pokazać, że nawet na myśl mu taki absurd nie przyszedł. Te usta śnią mu się po nocach, więc skąd te chore wnioski? Zaiste, zawiły jest umysł Marlowa. W innym przypadku magiczne słowo "tesoro" momentalnie skupiłoby uwagę Finna i otrząsnęło go z natrętnych myśli. W tym przypadku się nie udało, stres przyspieszał łomotanie serca i krążenie krwi. Ścisnął palcami dłoń, która przelotnie dotykała jego policzka, lecz musiał się skupić. Znaleźć pakunek, myśli, słowa. Odwagę. Gard był mentalnie zupełnie na innych torach, a więc po raz enty nie domyślił się którędy może pójść umysł Vinciego. Nigdy nie brakowało mu wyobraźni, oj nigdy. Nie rozumiał jednego. Czemu Marlow, po otrzymaniu prezentu patrzy na niego ze strachem? Finna to zabolało, bowiem wydawało mu się, że każdy lubi dostawać upominki. Nie dał się jednak przeświadczeniom, musiał skoncentrować się na tu i teraz, a przede wszystkim na wybadaniu dokładniejszej reakcji. Sam przecież był powodorem niezrozumienia malującego się na tej cholernie pociągającej i niedopieszczonej twarzy. - Że co? To jakiś mugolski zwyczaj? - nawet nie powiązał klękania z oświadczynami. Myśli zbyt gwałtownie szalały przypominając do złudzenia burzę z piorunami. Przełknął głośno ślinę, zacisnął palce w pięść, rozplątał je i znów zacisnął. Vinci usiadł. Finnowi zrobiło się słabo. - Ej... - zaczął słabym głosem i wiernie poczłapał za nim gotów go łapać, czy cokolwiek... najwyżej zawoła Naviego, by ratować Vinciego przed... właśnie, przed czym? Facet dostał prezent, a nie wygląda w ogóle na szczęśliwego, a wręcz na przerażonego. Czy tylko Finnowi wydawało się, że to powinno trochę inaczej wyglądać? On tu zamierza wyznać swoje uczucia, a widok tej wystraszonej miny nakłaniał go do modyfikacji planów. - Wiesz co, wyglądasz dziwnie. - powiedział szczerze zaniepokojony i wzrokiem wędrował po twarzy Vinciego szukając jakiejkolwiek odpowiedzi na tę zagadkę. Przykucnął naprzeciw (nie przyklęknął!), przyglądał się mu gorliwie, musnął palcami czoło w poszukiwaniu wysokiej temperatury - która i tak by nic mu nie powiedziała, bo przecież był gorąco całowany. - Ale czemu cię wystraszyłem?! - aż i on niechcący uniósł głos - nieznacznie, ale okazał jednak nerwy. Sięgnął po medalik i upewniwszy się, że Vinci jest świadom swojej prośby, zapiął rzemyk na karku. Otarł dłonią z niego pot i zrozumiawszy w jaki stan wpędził chłopaka, zrobiło mu się jakoś tak zimniej. Wrócił szybko przed jego oblicze, wpatrywał się w niego bardzo zmartwiony. Rozważał początki choroby albo zawału serca. Tylko na gacie Merlina, czemu w takiej sytuacji?! - Przecież to preze...że co? - zamrugał, bowiem słowa Vinciego uderzyły go mocno tak, że momentalnie zapomniał o stresie, strachu i reszcie głupot. Położył mu ręce na ramionach, popatrzył z daleka z niezbyt mądrą miną, bowiem szukał logicznego połączenia wręczania pudełka z medalikiem i oświadczyn. - Kurna, Vinci, kocham cię jak diabli, ale nie zamierzam ci się oświadczać, a już na pewno nie przez najbliższe kilka lat. - potrząsnął głową i cicho się zaśmiał z takiej wizji. Jeśli Vinciego szlag nie trafi to o oświadczynach pomyślą za jakieś dziesięć lat. Muszą przecież obaj przeżyć śmiertelnie niebezpieczne wyjawianie prawdy Gardom, a na to jeszcze się nie zapowiadało w tym roku. Długa droga przed nimi, poza tym trzeba być idiotą by przed dwudziestką brać ślub. Popatrywał sobie na zmieszanego Vinciego, popatrywał i tak nagle poczuł w klatce piersiowej ulgę zmieszaną z ogromem ciepła. Chwila, czy on właśnie powiedział...? Chyba tak... o Merlinie! Miało to brzmieć inaczej... nie tak... a wyszło całkowicie spontanicznie, że ledwie to zauważył. Musiał poczuć miłość do Vinciego, by zrozumieć, że ją głośno nazwał i to pierwszy raz w życiu. Momentalnie otworzył szeroko oczy zdając sobie sprawę jak mu się plany wszystkie pomieszały. Wbił wzrok w Vinciego sprawdzając, czy ten zwrócił uwagę na te dwa małe słówka, które nie miały paść w takim składzie zdania. Jeśli nie zauważył, Finn będzie mógł to powtórzyć według własnej receptury, a jeśli dostrzegł... choć istnieje szansa, że przez te nieporozumienie i zmieszanie Vinciemu umknie ten fakt. Finn sam nie wiedział czego chce. Bał się reakcji i aż go ściskało w dołku z nerwów. Kolejne słowa jakie padły tylko go, o dziwo zirytowały - stres bardzo ułatwiał pojawienie się rozdrażnienia. - Och, przestań na chwilę gęgać. - szybko zasłonił mu dłonią usta, które momentalnie zaczęły go parzyć. - Możesz z łaski swojej mówić ciszej? - zapytał, sam przechodząc do szeptu. Zaczęli mówić o najpilniej strzeżonym sekrecie Finna, o jego wewnętrznym demonie, potworze, powodzie, by aspirować w przyszłości na mordercę... Nic dziwnego, że zażądał zmiany tonu. Wyciągnął różdżkę, szybko i cicho machnął nią w kierunku zamku w drzwiach, a gdy ten posłusznie zaskoczył, Finn mógł wrócić pełną uwagą do Vinciego. Nie oddawał mu ust. Zasłaniał je, katując się świadomie ich kuszącym gorącem i gładkością. Wbił w niego intensywnie błękitne spojrzenie, niemalże hipnotyzujące. Odczekał kilka chwil, by szok ustąpił miejsca skupieniu. Czekał aż źrenice Vinciego skoncentrują się na nim w pełni. - Jestem pewien tego, co robię, głupolu. Chcę ci to dać, bo póki ty będziesz tego pilnować, tak długo mnie nie będzie kusić... zemsta. Zrozumiem, jeśli odmówisz, to zabiorę zawartość, a kamień zostanie. Cicho, nie skończyłem. - zmarszczył czoło zakazując jakiegokolwiek protestu dopóki nie powie wszystkiego, co trzeba. Brązowa toń, w którą wpatrywał się coraz to cieplej i cieplej ułatwiała mu odnalezienie słów. - Jesteś odporny na tego... potwora, jak nazwałeś. Ja nie. Popilnujesz go dla mnie, Vinci? Proszę. - ostatnie słowa były okraszone ciepłem, wypowiedziane miękko, łagodnie, prosząco. Nabrał w płuca powietrza przesyconego złożonym zapachem pokoju, ściągnął dłoń z uwięzionych ust i ułożył ją na palcach Vinciego. Popatrzył na niego. Nie tak jak zawsze - inaczej, wyraźniej. Wlał w spojrzenie wszystko to, co zgromadziło się w nim od czasu, kiedy pojął ile Vinci da niego znaczy. Błękit, niegdyś lodowaty i martwy, zmienił się w ciepło, głębokie, hipnotyzujące i przyciągające. - Tylko ty o nim wiesz, tylko tobie tak ufam. Vinci, ja... - zaklął w duchu, bo właśnie w tym momencie zaciął się, a przecież pracował nad tym wiele dni i nocy. W myślach brzmiało to tak mądrze, miło i romantycznie, a gdy przychodziło co do czego, nie panował nad strunami głosowymi. Zacisnął zęby i przywołał się do porządku; na chwilę uciekł wzrokiem w bok, by zebrać się na odwagę. - Nie chcę cię straszyć, ale ja już ciebie pokochałem, Vinci. - mówił powoli, cicho lecz wyraźnie. - Bardzo łatwo cię pokochać. Bardzo szybko można nie umieć bez ciebie rano wstać. - emocje w nim buzowały, cały od środka był spięty, drżał, bał się i jednocześnie cieszył, czuł ulgę i niepokój jego reakcji, strach przed jego paniką. Dostał prawie szczękościsku, zamknął nieświadomie dłoń Vinciego w żelaznym uścisku swoich palców. Znieruchomiał i słuchał szalonego łomotania swojego serca. Zajrzał do brązu, szukał w nich odpowiedzi i błagał rozpaczliwie Merlina w myślach, by nie zauważył tam strachu.