Osoby:@Ariadne T. Fairwyn, @Lennox X. Zakrzewski Miejsce rozgrywki: opuszczona klasa w Hogwarcie Rok rozgrywki: 2016 Okoliczności: wybór identycznego miejsca na samotną kryjówkę uczynił nas samotnymi razem
Gwar Wielkiej Sali zaczyna mnie wprawiać w mdłości. Gwar pokoju wspólnego. Szepty. Dźwięki. Obecność ludzi, płuca, za każdym razem walczące o zaskarbiany oddech. Nie jestem dzisiaj w specjalnym nastroju do rozmów. Ogarnia mnie melancholia - najchętniej, powróciłabym, prosto w objęcia szumiących drzew znajomego lasu - nieopodal rodzinnego miasteczka. Kontakty międzyludzkie, zazwyczaj dawkuję ostrożnie, z aptekarską precyzją - nie jestem również zbyt popularna. Znajdowanie się na uboczu jest cechą, z której od zawsze, mam zwyczaj czerpać garściami; doskonale wręcz komponuje się z moim usposobieniem. Dzisiaj, jestem stanowczo zmęczona odrobionym szlabanem (o dziwo, skończył się nieco wcześniej, dając mi uszczuplony zasób wolnego czasu; oczywiście, tydzień wcześniej musiałam wysadzić znowu kociołek). Dzierżąc opasłe tomiszcze, kontrastujące się z moim przeraźliwie chudym ramieniem, udaję się do wybranej, opustoszałej klasy. Zapach warstw kurzu, który osiadał systematycznie na ławkach, wbija się intensywnie, wiruje wraz z drobinami w otaczającym powietrzu. Pomieszczenie wydaje się pogrążone w letargu; zupełnie, jakby oczekiwało na lepsze, bardziej korzystne chwile. Zajmuję miejsce dość skromne, w rogu, wyjmując opisywaną książkę - zawiera ona przydatne kwestie na temat zaklęć. Rozkoszuję się ciszą oraz pogrążam w lekturze; przestaję zwracać najmniejszą uwagę na części drugiego planu. Szelest kolejnych stronic przyjemnie koi rozkołatane zmysły. Nareszcie mogę odpocząć. Nareszcie. Nie wiedziałam, że właśnie ktoś jeszcze chciał zetknąć się z samotnością dokładnie tutaj. Nie wiedziałam, jak bardzo zdołałam przeszkodzić. Sobie i jemu.
Bieganie było dobrym pomysłem, zdrowe, orzeźwiające, pomaga również zebrać myśli, kiedy te niebezpiecznie zbyt blisko dosięgają pewnej granicy. Jednak bieganie ze złych powodów, to żadna przyjemność. Przynajmniej nie dla niego, kiedy czuł niemal każdy mięsień, który wchodził mu w tyłek. Był spocony, zmęczony i naprawdę opadał z sił. Nie wiedział, czy ktoś jeszcze za nim biegł, jednak do tej pory słyszał wyzwiska pod swoim adresem. A może siedziało to jedynie w jego głowie. Czy to takie trudne i skomplikowane, znaleźć sobie miejsce, w którym człowiek naprawdę może odpocząć od zgiełku tego miejsca? Nawet nie pamiętał dlaczego musiał uciekać. Może to kilka wyzwisk za dużo, a może to fakt, że jego pięść krwawiła i ewidentnie pulsowała żywym bólem. A tylko przechodził przez dziedziniec! Wpadł do sali, która aż promieniała kiedy się do niej zbliżał. Doskonale wiedział co to za miejsce, bo zwyczajnie często pozwalał odpocząć tam swojemu tyłkowi. To jak przeznaczenie, że akurat w tym momencie mógł się tam schować. Dzisiaj nie miał humoru do jatki. W końcu był kimś, kto zostaje na polu bitwy do ostatniego wytchnienia. Zamknął z trzaskiem drzwi, ciężko się o niego opierając. Oddychał płytko, syknął cicho uderzając tyłem głowy o drzwi. Słyszał kroki, szybkie. Szukali go. Czy naprawdę nie można nigdzie w spokoju odpocząć?!
Bezwarunkowa reakcja. Moją lekturę przerywa niespodziewany dysonans; trzask drzwi, mieszający się z prędkim stawianiem kroków. Z początku, jeszcze - próbuję być nieobecna, dyskretnie patrzę, to usiłuję dokończyć czytane zdanie. Wszystko - zdarzyło się bowiem szybko; zbyt szybko, można powiedzieć; zostałam postawiona dosłownie przed dokonanym faktem. Trzaśnięcie, obecnie przechodzi w dźwięki przyspieszonego oddechu. Kojarzę, do kogo należy, bez najmniejszego zwątpienia. Lennox. Trudno - byłoby nie kojarzyć osoby z tego samego roku, o identycznej przynależności pod względem domu, osoby - zdecydowanie skuteczniej ode mnie (czy to komplement?) sprowadzającej kłopoty. Zakrzewski był ewidentnie człowiekiem, któremu wolałam specjalnie nie wchodzić w drogę; zresztą, nie musiałam rzecz jasna - podejmować się jakiś szczególnych starań. Od zawsze - znajdowałam się na uboczu, cicha obserwatorka, o skromnym gronie znajomych, przychylnych osób. Większości byłam dość obojętna, nieliczni wrogowie - uznali mnie za wariatkę, za chore wynaturzenie kroczące w ludzkiej postaci. Nikomu nie przeszkadzałam. Bywały jednak wyjątki. - Nie chcesz się lepiej schować? - pytam; cicho, chociaż w obecnym milczeniu mój głos wyraźnie przedziera się przez usłane kurzem powietrze nieużywanej klasy. W końcu, znajduje tutaj się mnóstwo mebli - biurko wydaje się nadto kuszącym miejscem do przeczekania sprawy. Spojrzenie unoszę spod książki, powoli, zupełnie osiadam na twarzy; studiuję przybraną ekspresję. Najpewniej - nie powinnam odzywać się choćby słowem, choć talent do wypowiedzi wyzbytych z taktu - bierze nade mną górę. Cóż. Najwyżej - będę później żałować.