C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Osoby: Elijah J. Swansea, Matthew Alexander Miejsce rozgrywki: rezerwat w Dolinie Godryka Rok rozgrywki: 2018 Okoliczności: początek lipca, ciepły, słoneczny dzień i mnóstwo wolnego czasu – czy istnieją okoliczności bardziej sprzyjające spacerowi z aparatem w ręku? Chcąc poćwiczyć ujęcia natury, Elijah wybrał się do rezerwatu, nie spodziewał się jednak, że spotka tam osobę podzielającą jego pasję, w dodatku używającą tak niecodziennego... narzędzia.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jako mieszkaniec Doliny Godryka, w rezerwacie był już nie raz i nie dwa. I zawsze chętnie powracał. Zdawać by się mogło, że układ ścieżek znał już niemalże na pamięć, a większość stworzeń, które dało się tu spotkać widział co najmniej kilka razy, a mimo to – nie wiadomo czy za sprawą magii tego miejsca, czy może zwykłej mocy płynącej z samej natury – zawsze coś go zaskakiwało; za każdym razem odnajdywał jakiś element, który nakazywał mu zatrzymać się nad nim na dłuższą chwilę, w spokoju pomyśleć i, jak to bywało ostatnimi czasy, uwiecznić na ruchomej fotografii. Na co dzień do zdjęć wybierał raczej środowisko zapełnione ludźmi – goniący gdzieś tłum, pojedyncze sylwetki pochłonięte własnymi pasjami, pełne emocji portrety. Ludzka twarz skrywała w sobie niewyczerpany potencjał, skłaniała by ująć ją na setki różnych sposobów. A jednak... czasem czuł, że potrzebuje odskoczni i samotności, której nie był w stanie uzyskać podczas pracy z modelem. Ponadto, będąc świadomym, że w swojej dziedzinie sztuki (a także każdej innej, niestety) wciąż pozostaje daleki od perfekcji, która go interesowała, pragnął ćwiczyć i szlifować swoje umiejętności. Żeby to osiągnąć, musiał stawiać sobie wyzwania, nawet jeśli nie zawsze pokrywały się z jego upodobaniami i szeroko pojętą estetyką. Dzisiejszym wyzwaniem było ujęcie natury w taki sposób, by nijak nie odebrać jej naturalnej magii. Chciał uchwycić rezerwat w taki sposób, w jaki go widział, nijak nie zakłócać jego charakterystycznego ładu, nie spłoszyć, ba, nawet nie zaniepokoić zamieszkujących go stworzeń, przy jednoczesnym udokumentowaniu ich życia. Zauważył właśnie nieśmiałka, w charakterystycznej pozie uczepionego cienkiej gałązki niedużego buku. Gdyby przed momentem nie zboczył nieco ze ścieżki, nie zatrzymał się i nie kucnął, by sfotografować kępkę fioletowych kwiatów porastających bardziej zacienione miejsce, pewnie przeszedłby obok niego obojętnie. Cyklamen... purpurowy? Tak się chyba nazywały. Tak piękne, a jednocześnie tak trujące, wabiące i niebezpieczne. Nacieszył nimi oko, tak swoje, jak i aparatu, a kiedy podniósł się niespiesznie, stanął niemalże oko w oko ze strzegącym drzewa stworkiem. Zamarł w bezruchu, z wciąż ugiętymi kolanami wolno podniósł rękę, w której trzymał aparat. Przeklęte nieśmiałki, tak łatwo je spłoszyć... i może właśnie dlatego tak małe stworzonko stanowiło jednocześnie tak łakomy kąsek? Choć popularne i niegroźne, niełatwo było znaleźć je w ich naturalnym środowisku. Zmienił kolor włosów na jasny brąz, jak kameleon wpasował się w otoczenie, choć błękit tęczówek, na który nijak nie mógł wpłynąć, wyraźnie odbijał się na tle zieleni. Poruszył ręką – może zbyt gwałtownie, a może niezdarnie. Nieśmiałek czmychnął, a Elijah wyprostował się, przywracając swoje włosy do jasnego blondu. – Wspaniale, wcale nie chciałem zrobić ci zdjęcia. – mruknął w stronę, w którą uciekło stworzonko i westchnął, zawiedziony utraconą szansą. Rozejrzał się, a potem wrócił na ścieżkę.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Świat wydawał się być zaskakująco rozległym terenem składającym się z ziemi, wody, powietrza oraz istot zamieszkujących poszczególne części; wszystko wydawało się stanowić harmonijną całość, do której tak naprawdę zamieszanie wprowadzał człowiek. Matthew był tego doskonale świadom - nie pozwalał na to, by elementarna wiedza wyszła poza horyzonty jego własnego, uwięzionego w złotej, charakterystycznej klatce umysłu. Był człowiekiem chodzącym na jawie, przez własne komórki funkcjonującym według określonego przez resztę społeczeństwa schematu - choć wyraźnie wyłamywał się od reguł, które wieńczyły jego umysł. Ludzie wierzyli, że są wolni; tylko nieliczni byli jednak w stanie osiągnąć prawdziwą wolność. Jako dziwadło, musiał zmagać się właśnie z najgorszymi określeniami własnego charakteru, a przede wszystkim pasji. Rzadko kiedy witał na terenach Doliny Godryka wraz z mugolskim aparatem - zawieszonym w obecnej chwili na szyi, kiedy to chciał oddać się w pewnym stopniu swojej pasji. Odpowiedni obiektyw, torba zawierająca resztę akcesoriów służących do prawidłowego fotografowania; matryca, dzięki której mógł z łatwością, dzięki autofocusowi, wyostrzyć obraz przy pomocy prostego naciśnięcia przycisku. Oczywiście zadanie to nie było zbyt łatwe; przedzieranie się przez gąszcz najróżniejszych roślin magicznych wymagało od niego zachowania czujności; niemniej jednak sam fakt możliwości spędzenia urlopu wśród natury wydawał się pochłonąć resztki jego rzeczywistego umysłu, pozostawiając nieuwagę i brak ostrożności. Rozmyślał, oddawał się refleksjom, aczkolwiek te nie były przesiąknięte mrokiem; były najzwyczajniej neutralne. Zaskakująco dziwne jak na jego typowe nastawienie do świata - niemniej jednak jak najbardziej znajdujące się na plusie. Nie mógł narzekać, za niedługo przecież miał udać się za granicę, zatem chciał jak najbardziej zapamiętać rezerwat, zapisać za pomocą komórek pamięci, odpowiedniej matrycy, własnych umiejętności, zaskakująco sporą ilość detali. Odpowiedni współczynnik ISO, musiał dodać odpowiednie parametry, ustawić przesłonę, aby tło było delikatnie rozmazane, zastosować inne funkcje... I szło mu to całkiem nieźle. Może nie spotykał magicznych stworzeń, aczkolwiek ostatecznie jego zdjęcia były po prostu dobre; za każdym razem przeglądał efekty swoich działań na wyświetlaczu, usuwając te próby, które mu się nie udawały. Aparat był odrobinę ciężki, aczkolwiek poprzez masywność oraz fakt budowy zdawał się być zwyczajnie wytrzymały. Nawet cicho, w zamyśleniu, uśmiechnął się do siebie, kiedy to przechodził do kolejnych terenów rezerwatu; ustawiając inne parametry, kiedy to przeszedł do mniej oświetlonej części rezerwatu. I to był błąd; może przez własne zamyślenie oraz brak uwagi, być może zwyczajnie takie zrządzenie losu było mu dane; nie wiadomo. Nie zauważył, jak pechowo postawił podeszwę buta na konarze jednego z drzew, w związku z czym nie zdołał zachować równowagi; sam fakt pewnych problemów ruchowych oraz spowolnienia działania spowodował, że zdołał tym samym wywinąć ładnego orła, wpadając w kolejne krzaki, w kolejne biedne roślinki, pozostając tym samym na chwilę oszołomionym. Nie wiedział też, że ktoś obok się zwyczajnie tutaj znajduje; z miejsca, gdzie upadł, wydobył się trzask jakiejś gałęzi i szelest liści; wystarczająco głośne, by zwrócić na siebie uwagę.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Był zajęty swoimi rozmyślaniami, całkiem im oddany, zupełnie przez nie pochłonięty. Przebywał teraz w swoim świecie, w którym był tylko on sam, przyjemnie ciążący mu w dłoniach aparat, łaskoczący kark pasek kiedy nie był naprężony i natura, której obecność dostrzegał i doceniał głównie wtedy, gdy błękitne tęczówki wychwytywały coś godnego uchwycenia na zdjęcia. Choć przyroda wyciszała go i ułatwiała mu skupienie własnych myśli, nie był wielkim jej pasjonatem. Potrafił znaleźć piękno w, jak mu się zdawało, każdych warunkach, lecz stanowiące tło mury budynków i obecność innych ludzi były znacznie bliższe jego sercu. Wyłączył się na całą resztę otaczającego go świata, tę dobrze mu znaną i w tym momencie niewartą jego uwagi – utarte ścieżki, miejsca, którymi przechodził już setki razy; wyłączył się również na pozostałe zmysły, polegając głównie na wzroku, który miał tutaj kluczowe znaczenie. Nieważny był cichy szum poruszanych wiatrem koron drzew i miękkość mchu, którą mógłby wyczuć pod stopami, natomiast świergot ptaków... cóż, ten akurat ignorował celowo, nie czując się zbyt pewnie w otoczeniu tych stworzeń. Wszystkie te odczucia były niczym kiedy mógł w spokoju zastanawiać się w jaki sposób ustawić ostrość i ekspozycję aby fotografowany obiekt był nie tylko wyraźny, ale i wyjątkowy, oddany w niepowtarzalny sposób. Czasem musiał wykazać się ogromną wyobraźnią i wnikliwą analizą, efekt bowiem był widoczny dopiero po wywołaniu zdjęć. Nie ma się więc co dziwić, że nie spostrzegł zbliżającego się ku niemu – a może po prostu kroczącego przez rezerwat mężczyzny. Nie widział go gdy schodził ze ścieżki, nie dostrzegł go gdy uwiecznił roślinę na zdjęciu, a już tym bardziej nie zwrócił nań uwagi w momencie, gdy ujrzał przed sobą nieśmiałka. Wtedy bowiem nie liczyło się nic poza sekundami jakie dzieliły go od idealnej fotografii. Tej samej, która przepadła. Dopiero dźwięk podeszwy ocierającej się o podłoże, trzask gałęzi i gwałtowny szelest liści – cały szereg dźwięków burzących ciszę rezerwatu, niepasujących do niej w żadnym stopniu – odwróciły jego uwagę od niepowodzenia, wyrwały go z głębokiego zamyślenia, przywróciły na ziemię. Zwrócił się z niepodobną sobie gwałtownością w stronę źródła dźwięku, bo choć miał pewne podejrzenia, że był nim człowiek, nie mógł mieć stuprocentowej pewności, że to nie jedno ze zwierząt, które wyjątkowo postanowiło naruszyć pewną granicę. Niebieskie oczy przesunęły się niespokojnie po ścieżce, a napięte nieświadomie mięśnie rozluźniły się, kiedy okazało się, że to zwykły spacerowicz, który najwyraźniej miał pecha. Puścił aparat, pozwalając mu zwisać swobodnie na ziemi i pokonał tych kilka kroków dzielących go od wyłożonego w gęstej trawie mężczyzny. Poświęcił kilka krótkich sekund na spokojne przyjrzenie się jego leżącej sylwetce; blade palce odruchowo powędrowały ku aparatowi, musnęły jego chłodną powierzchnię, lecz ostatecznie zamarły. Choć można by go posądzać o zupełny brak umiaru, czasem potrafił się powstrzymać. To, z jakiegoś powodu, była jedna z tych sytuacji. – Jesteś cały? – nie do końca wiedział jak ma się zachować. Może byłoby mu łatwiej gdyby widział całe zdarzenie, a nie jedynie jego efekt, zresztą dość niejasny. Co sprawiło, że się przewrócił? Czy zamortyzował w jakikolwiek sposób swój upadek? – Jesteś w stanie usiąść? Powinienem wezwać jakąś pomoc? – Kucnął obok niego, starając się nie naruszać przesadnie jego przestrzeni osobistej. Być może powinien zbadać go w jakikolwiek sposób, lecz był świadom jak nikła jest jego wiedza z zakresu uzdrawiania i wcale nie palił się do działania.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Byli całkiem pod tym względem podobnymi ludźmi. Posiadali podobne zainteresowania, podobną możliwość odcięcia się od otaczającego ich świata, posiadali podobną pasję, która zdawała się choć na krótki moment połączyć ich ścieżki, ich nici przeznaczenia. Matthew podążał, szukał czegoś nietypowego, choć wiedział, że jest zdany nie tylko na możliwości sprzętowe urządzenia, które dzierżył we własnych dłoniach, z którego pasek, umiejscowiony na szyi, skutecznie amortyzował potencjalne opuszczenie aparatu wartego jego własne, zarobione pieniądze. Ciche westchnięcie wydobywało się z jego ust, kiedy to przedzierał się przez kolejne gąszcze znanych mniej lub bardziej przez siebie terenów, kiedy to charakterystyczne, zielone tęczówki lądowały na najróżniejszych roślinach, próbując je nie tylko uchwycić, lecz także zapamiętać. Skupiał się w niemalże całości na tym, jak zbudowany jest kadr, jak powstały rośliny, gdzie znajdują one źródło, z czego pochodzą, w jaki sposób działają, jakby próbował rozłożyć na czynniki pierwsze wszystkie mącące jego umysł myśli; czy prawidłowo jednak postąpił, kiedy to promienie słońca ogrzewały jego znacznie mniej bladą skórę, a w każdym momencie mógł wyskoczyć na niego jakiś dziki zwierz oraz pożreć go żywcem? Nie zwracał na to uwagi, mimo wieku, mimo umiejętności, mimo istniejącej możliwości rzucenia się na niego magicznego lub mniej stworzenia, istniejącej od pokoleń walki o życie, dopóki człowiek nie zawładnął w pełni nad naturą, a przynajmniej do tego momentu, by nie stawiała dla niego większego zagrożenia. Człowiek miał zbyt wiele do odkrycia, żeby mówić, iż stał się czymś ponad królem, ponad władcą, a prędzej własnym, wykreowanym bogiem, zasiadającym na najwyższym szczeblu, posiadający we własnej dłoni życie pozostałych istot. Gdyby nie ingerował tam, gdzie nie powinien, świat wyglądałby całkowicie inaczej. Teraz wystarczy kolejny konflikt, kolejne krzyki, kolejne łzy spływające po policzku, trzymane w dłoni karabiny, a przede wszystkim bardziej skuteczne bronie, by skutecznie zadziałać teoretycznie na własną korzyść. Dopóki jednak nie cofnie się, dopóki nie spojrzy na to, jak funkcjonowało to wszystko kiedyś, podczas starych dziejów, kolejne straty nie będą miały dla niego znaczenia. Matthew chciał, by ludzie zrozumieli, że konflikty nie mają większego sensu, a podczas nich, no cóż, ginie znacznie więcej istot, niż są w stanie przewidzieć. I tak oto skupił się na aparacie, by następnie wylądować niezbyt elegancko w jakiejś roślinności, czując na początku szum w bębenkach, jakby te zostały magicznie zatkane, ale tylko przez jakiś czas. Ścisnął mocniej jedną z dłoni, zapoznając się z manufakturą ziemi przy pomocy drugiej; roślinności, na której leżał. Czyli nie było to najwidoczniej żadne z możliwych zagrożeń. Wziął głębszy wdech, gdy objawy typowego oszołomienia zaczęły znikać, czując nieprzyjemne pieczenie w postaci najzwyklejszego otarcia na skórze rąk. Usłyszał jednak kroki, na które nie zareagował w żaden sposób płochliwie; prędzej próbował ustalić, skąd one pochodzą, choć na szczęście (lub też i nie?) był to człowiek, a nie chętna mięsa zwierzyna, choć wierzył, że nawet te instynkty można przytłumić, by nie sprawiały zagrożenia dla pozostałych. Leżał, rozwalony, w pełnej krasie nadającej się do uwiecznienia, choć wolałby uniknąć zbędnego upokorzenia - tudzież na chwilę obecną, dopóki nie otrzymał żadnych słów, czekał, niczym zwierzyna, która musi otrzymać odpowiedni sygnał albo do pozostania, albo do ucieczki. Wdechy zniknęły, wydechy również, oczy wgapione były w korony drzew, tak zaskakująco barwne w przeszywających je promieniach słońca... Że nie mógł się powstrzymać, tym samym wyciągając dłoń do góry, gdy usłyszał pytanie. - Tak, w porządku. - odpowiedział z należytym spokojem, nadal lekko oszołomiony, aczkolwiek obecny; rzucił lekki uśmiech, gdy zatracił się przez chwilę spoglądaniu na strukturę chmur przeszywających delikatnie piękne niebo, które na chwilę zaparło mu dech w piersiach. A może to wina upadku? - Daj mi chwilkę. - wypowiedział, pozostając w tej pozie, jakby zamyślony, jakby beztroski, przez pewien moment, jednak nie trwało to zbyt długo. Po chwili przeturlał się na prawy bok, tym samym wstając, nadal w pewnym stopniu niezbyt komunikatywny ze światem; może nie do końca wstał, aczkolwiek usiadł, co było wyczynem obecnie ponad miarę. Gdyby mógł, wpatrywałby się w niebieską część świata nieustannie, zastanawiając się nad tym, jak powstała, z jakiego powodu, co składa się na jej działanie… Na szczęście miał obok siebie towarzystwo; w przeciwnym przypadku rzeczywiście by sobie tak leżał beztrosko, zapominając o wszystkim, co mogło go otaczać. Z drobną roślinnością we włosach, odgarnął niepotrzebne elementy garderoby tam, gdzie było ich miejsce. - Przeszkodziłem? - zapytał, jakby zapominając o całym wypadku, który miał miejsce.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Dlaczego zawahał się i ostatecznie zaniechał uchwyceniu leżącego na ziemi mężczyzny? Był tak blisko, wszak dzieliły go od tego tylko centymetry, ba, milimetry. Nie tak powinien zachowywać się artysta; wiedział o tym. Powinien za wszelką cenę zdobywać materiał, nowe, bardziej lub mniej wyjątkowe fotografie. Powinien przestać zważać na szczęście i nieszczęście obcych mu, nic nieznaczących dlań ludzi. Gdyby mężczyźnie coś się stało, gdyby rzeczywiście ucierpiał – czyż nie uczyniłoby to zdjęcia ciekawszym, bardziej wyjątkowym, prawdziwym? Liczy się ujęcie, nie to, co się za nim kryje. Grymas bólu na ruchomej fotografii, spojrzenie pełne strachu, albo wręcz przeciwnie, zupełnie go pozbawione, puste, nieprzytomne. Mając coś takiego, mógłby zaistnieć w artystycznym światku. Nie chciał taki być. Był człowiekiem, nie chętną mięsa zwierzyną. Choć nie przyznałby tego przed własną rodziną, przed wspaniałymi, nieprzeciętnie utalentowanymi Swansea – nie potrafił na potrzeby sztuki zrzec się człowieczeństwa. Za dużo było w nim ludzkich odruchów i choć w większości wypadków skutecznie tłamsił w sobie co bardziej empatyczne zachowania, teraz nie stać go było na bezwzględność. Nie znał tego mężczyzny, a jednak jego nieruchoma sylwetka wzbudziła w nim lęk i rzadką potrzebę udzielenia pomocy, choćby znikomej. Nie znał się na pomaganiu, cholera, zwłaszcza w takich wypadkach. Nic więc dziwnego, że w duchu odetchnął z ulgą, kiedy ten nie tylko wydał z siebie dźwięk oznajmiający, że jest przytomny, ułożył go w zrozumiałe, niepozbawione sensu słowa, ale i ułożył wargi w uśmiechu. Nie zastanawiał się nad źródłem jego spokoju, przyjął go jako normę, oczywistość. Podążył wzrokiem za wyciągniętą ku górze dłonią, przez krótkie sekundy towarzysząc mu w lustrowaniu wzrokiem koron drzew, potem zaś powrócił do jego twarzy, w której odnalazł nagle zaskakujący element, detal, który ujął go tak mocno, że przełamał wszelkie bariery. Różowawe wargi poruszył się, ułożyły w słowa, te jednak ledwie do niego docierały, jakby rozbijały się w drobny mak na poruszonym (o dziwo) obliczu Elijaha. Z jego perspektywy w oczach nieznajomego odbijało się niebo – rozlewało się na nich błękitem i bielą, mieszało się z zielenią tęczówek, przyćmiewało otchłań źrenic. W połączeniu z błogą, rozmarzoną miną, dawało to oszałamiający efekt, skłaniający go do uniesienia dłoni, w których ściskał znajomy ciężar aparatu. Nie wiedział nawet kiedy po niego sięgnął, nie zrobił tego w pełni świadomie. Dźwięk migawki, nagle o wiele głośniejszy niż by się mogło wydawać, rozdarł ciszę tak, jak zrobił to wcześniej szelest liści. Powoli opuścił ręce i z zaciekawieniem przyjrzał się mężczyźnie. Sam wyglądał na spokojnego, choć wewnątrz rozkwitało w nim zawstydzenie wywołane własnym zachowaniem. Oblizał wargi, które wydały mu się nagle niezwykle suche. – Nie miej mi tego za złe. – powiedział, jakby miało to cokolwiek zmienić. Mógł zacząć się tłumaczyć, próbować wyjaśnić mu na czym polega idealne ujęcie, jaka była jednak szansa, że nieznajomy zrozumie co ma na myśli? Niewielu potrafiło to pojąć. Odsunął się nieco, jako że nie było potrzeby by dalej naruszać wzajemną przestrzeń. – Nie, właściwie już kończyłem. Miałem nadzieję uchwycić na zdjęciu jakieś ciekawe gatunki zwierząt, ale jedyne co znalazłem to nieśmiałki. W dodatku zwiały... – z niejakim zakłopotaniem własną gapowatością, przeczesał palcami jasne kosmyki włosów. Przesunął spojrzeniem po jego nieco zakurzonej sylwetce, być może chcąc skontrolować czy rzeczywiście nic mu nie jest, albo czy aby na pewno strzepnął z siebie wszystkie liście, w pewnym jednak momencie jego wzrok znieruchomiał, a usta rozwarły się w pełnej zdziwienia minie. Nieświadomej, rzecz jasna. Oniemiały, wpatrywał się w dziwaczne urządzenie, które mężczyzna miał ze sobą. – O słodka Roweno, co to jest? Wygląda jak aparat, ale... – w jego głosie słychać było niespotykaną dlań, zupełnie szczerą ekscytację, którą zresztą w pełni wyrażała jego mina. Włosy zaś z platynowego blondu zaczęły przechodzić w radosną żółć.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Spierzchnięte wargi, opalona skóra, brak jakichkolwiek oznak, że coś mogło być nie tak - błoga świadomość miejsca, które zdawało się powodować u mężczyzny w pewnym stopniu brak problemów zahaczających podstawowo o jego umysł. Psychika ludzka wydawała się być czymś niepojętym - a patrząc na Matthewa, wydawała się skrywać jeszcze więcej tajemnic po krutyną mniej określonej pościeli, w której to się znajdował. Trudna do zrozumienia, posiadająca najróżniejsze oblicza - doskonale każdy, kto zna uzdrowiciela od początku, jest świadom tego, że nadawałby się jako materiał na książkę, gdzie mogliby opisać kolejne przypadki, kolejne sytuacje, by jego życie stało się naukowym tekstem, literkami napisanymi z pieczołowitością wcześniej wówczas nieokreśloną. Nie wiedział, co wówczas czuje, kiedy to położył się ostatecznie na ziemi, w pewnym stopniu stanowiąc z nią jedną całość - kiedy to umysł pojawił się w całkowicie innym świecie, kiedy to życie zdawało się stanowić dla niego przede wszystkim podwaliny… do braku jakichkolwiek zmartwień. Niewielka chwila, niezwykle trudna do uchwycenia, pozostawiona została przede wszystkim poza dostępem pozostałych, wścibskich oczu, godnych do wykorzystania każdej możliwej okazji, kiedy to spędzał czas obok natury, chciwości ludzi. Jego myśli płynęły spokojnym prądem, pozbawionym trącenia brzegów swoją nieokiełznaną siłą; wcześniejszy upadek zdawał się być niczym w porównaniu do tego, co potem zobaczył. Wolność. Słodką, będącą kłamstwem wolnością, widzianą przez różowe okulary, kiedy to zdawał się pozostawiać bez wątpliwości własnym spekulacjom. Leżał na ziemi, nie czuł bólu, nie widział tego, jak życie przelatywało przed jego oczami; nie zasypiał, nie okrywał się sennością, jego powieki pozostawały tak samo otwarte, jak to miały okazję wcześniej, gdy powiadomił chłopaka, że nic mu się nie stało. Błoga świadomość tego, że mógł odpocząć - błoga świadomość tego, że wszystko zostało doprowadzone do końca. To tylko chwila, moment, gdy wróci do pracy, a nad jego życiem ponownie zapanuje rutyna. Ona, piękna, pani pozbawiona przede wszystkim litości - musiał korzystać. Musiał skupić się na tym, co widział, co jego błękitne oczy dostrzegały, gdy barwa zdawała się przejść na całkowicie odmienną. Nietypowe tęczówki uzdrowiciela stanowiły największą zagadkę; trzymał się jak najdalej kontaktu wzrokowego, wyglądał na wyjątkowo skupionego, gdy spoglądał na liście kołyszące pod wpływem wiatru na delikatnym, niebieskim tle. Nie utrzymywał kontaktu wzrokowego. Nigdy. Rozpraszał go, powodował przede wszystkim dziwne uczucie tego, że ktoś wie o nim więcej, niż on sam jest w stanie powiedzieć. Nie chciał wiedzieć, wolał samodzielnie dochodzić do niektórych rzeczy, gdy znajdował się w samotności, gdy ta była jego jedyną, wierną partnerką. Dźwięk migawki - niczym zgrzyt - zakłócił cały ten moment. Ocknął się, poruszył trochę gwałtownie po tej całej akcji, podniósł, oparł dłonią o ziemię, poprawiając aparat, który ze sobą dzierżył. Mrugnął parę razy oczami, spoglądając w stronę nastolatka; czy miał mu to za złe? Za zdjęciami nie przepadał, w szczególności wtedy, gdy znajdował się w świecie własnych koncepcji, niemniej jednak nie miał odwagi tego powiedzieć. Kiedyś, gdy był mniejszy, zapewne byłby w stanie powiedzieć to, co zsuwało mu się powoli na język - otworzywszy wargi, wydał z siebie całkowicie inne słowa od tych znajdujących się w głowie. Trzeba było przełknąć gorycz. - W porządku. - odpowiedział jak najkrócej, stosując tym samym najprostsze ze słów. Nie było co się nad tym zastanawiać, co się stało, to się miało stać. Przymknął na chwilę oczy, powoli powracając do życia, powstając i otrzepując z ewentualnej ziemi. Wiedział, że wyglądało to dziwnie, aczkolwiek postanowił zapomnieć o całej sytuacji, choć była ona rozpatrywana pod sklepieniem czaszki, w mózgu, gdzie każdy z przekaźników zdawał się działać według własnego widzimisię. Sam nie wiedział, kim dokładnie jest, jakie jego zadanie spełni rolę, gdy będzie nadal żył - niemniej jednak postanowił to odsunąć całkowicie na bok. Życie pozagrobowe mało co go obchodziło, nie wierzył w nie. - Inny obiektyw. - mruknął pod nosem, gdy dowiedział się o patrolujących gdzieś dookoła Nieśmiałkach. Zastosowanie innego obiektywu załatwiłoby sprawę, niemniej jednak, spoglądając już bardziej zielonkawymi oczami w stronę chłopaka, zdał sobie sprawę z wynalazku, z którego obecnie korzystał. Magiczny aparat - istne cudo techniki, och ironio losu. Pozbawione tego, co posiadają mugolskie. Być może za to lubił osoby niemagiczne - że brnęły ciągle do przodu. - Lustrzanka. Mugolski aparat. - odpowiedział najprostszym językiem, powstrzymując się przed rozgadaniem na jej temat. No tak, przecież upadł razem z nią - włączywszy urządzenie, wydało z siebie charakterystyczny dźwięk, niemniej jednak, spoglądając przez wizjer, który zdawał się funkcjonować jak najbardziej w porządku. - Niezbyt popularny w świecie magicznym.