/jeszcze przed feriami, przed labiryntem i wszystkim, tak powiedzmy tydzień przed/
Opowiem teraz o rzeczach, o których nie mówiłem nigdy wcześniej. Takie rzeczy zostają po prostu w rodzinie. Nie wspominamy o nich, każdy doskonale wie, że się dzieją, ale tego po prostu po nas nie widać. Tak jakby ta rzeczywistość była wirtualnością. Ostatecznie tak właśnie robimy – zmieniamy fakt na fałsz. Wszedłem do domu i pierwsze co mnie przywitało to by cichy jęk mężczyzny, ledwo słyszalny. - Wróciłem, James. – Zawołałem, ściągając kurtkę i wieszając ją w przedpokoju. Ściągnąłem też buty i założywszy klapki, poszedłem do salonu. Tam, na środku stała klatka, dość duża. Miała półtorej metra wysokości i tak z metr średnicy. Kraty były całe we rdzy, lecz mimo to, sprawiały wrażenie solidnych i wytrzymałych. Taki oto dostałem prezent od rodziny – a dokładniej zawartość tej klatki. W środku skulony był brudny mężczyzna o niestarannym zaroście, który świadczył, że już dłuższy czas nie był na wolności. Jego ubrania były podarte, poplamione krwią i Merlin wie czym jeszcze. Wyciągnąłem różdżkę i kucnąwszy, popatrzyłem na niego z szczęściem wymalowanym na twarzy. Byłem podekscytowany i było to po mnie widać. - Dzisiaj będziemy się uczyć, James. Będzie fajnie, tak jak zwykle, mam nadzieje, że ci się spodoba nasza nowa zabawa. – Uśmiechnąłem się i zachichotałem. Jak zwykle odpowiedzią było tylko stęknięcie i próba odsunięcia się jak najdalej ode mnie, choć klatka nie za bardzo mu na to pozwalała. - Podziwiam cię, że ty jeszcze nie wyzionąłeś ducha, James. Naprawdę jesteś silny. Pewnie byłby z ciebie jakiś pożytek na świecie. – Wzruszyłem ramionami, bawiąc się różdżką. To nie ja zdecydowałem o całym tym bagnie, w którym teraz on siedział. Historia całego tego zdarzenia była dość długa i skomplikowana, a dzisiaj nie mam ochoty jej opowiadać. Nie mam takiego obowiązku, prawda? - Chciałbym, żebyś po lekcji dokładnie mi opisał co czułeś, rozumiesz? Jest to dla mnie bardzo ważne, a tobie może to też pomóc, im bardziej będziesz współpracować… tym mniej czasu będziemy ze sobą spędzać i będzie też mniej lekcji. Okej? – Popatrzyłem na niego badawczo, a gdy ten potaknął mi łaknąco głową, tak jakby od tego zależało jego życie, wstałem i wycelowałem w niego różdżką. - Będzie trochę bolało. Tak myślę… może nie za pierwszym razem, ale im szybciej dopracuje zaklęcie, tym lepiej dla ciebie. – Uprzedziłem go, a chwile potem wymówiłem wyraźnie zaklęcie: - Sanguinem Ulcus. – Coś zaczęło się dziać. Najpierw, koniec mojej różdżki jakby się pociemniał, co wyraźnie sugerowało, że dobrze wymówiłem swoje zaklęcie. Potem skupiłem się na reakcji Jamesa. Z początku widać było zaskoczenie w jego oczach. Nie wiedział co się dzieje, ale jednocześnie widać było, że go to bolało. Już miał zacząć krzyczeć, gdy nagle… wszystko ustało. Zaklęcie skończyło działać. Z tego co mi wiadomo, zaklęcie te miało być cholernie bolesne, dlatego wiedziałem, że nie działało jeszcze wystarczająco. Przyniosłem sobie szklankę wody z kuchni i popiłem, żebym nie miał sucho w buzi. Jeszcze raz wycelowałem w mężczyznę i z uśmiechem wypowiedziałem jeszcze raz urok. Tym razem było lepiej. Był nagły atak paniki i James zaczął się miotać po klatce, krzycząc z bólu. Miał drgawki, lecz nie były one samoistne – wyglądało to bardziej, jakby więzień czuł, że źródło cierpienia znajdowało się wewnątrz ciała, lecz nie wiedział jak sobie z nim poradzić. Ja oglądałem to jak alchemik, który testuje nowe połączenia specyfików i jednocześnie zapisuje obserwacje w głowie. Tak samo było ze mną. Urwałem zaklęcie i dałem mężczyźnie szklankę wody przez szpary w kratach. - Napij się, to jeszcze nie koniec James. – Powiedziałem, dając mu chwilę odpoczynku. Minęła minuta, po której niespodziewanie wycelowałem różdżką bez ostrzeżenia i znowu użyłem zaklęcia. Teraz krzyk był jeszcze bardziej wyrazisty i brzęczący mi w uszach. Chodziło mi teraz o wykorzystaniu uroku na nic niespodziewającej się ofierze, która choć w nikłym stopniu czuje się bezpieczna. Pozostały przebieg tortur wyglądał identycznie, może tylko z zwiększoną mocą – James zaczął drapać swoje ciało, tak jakby chciał dotrzeć do źródła bólu, którym oczywiście jest krew. Mogłem się jedynie domyślać, że czuł się, jakby zamiast krwi, w jego żyłach płynął dopiero co zagotowany wrzątek. Z pewnością nic przyjemnego, ani miłego. Znów przerwałem zaklęcie i dałem Jamesowi dojść do siebie. Nuciłem w tym czasie jakąś ostatnio zasłyszaną piosenkę, która z pewnością nie pasowała do całej scenerii – z tego co kojarzyłem, była ona o szczęściu i nadziei. Oczywiście ja czułem się świetnie, za to James chyba nie podzielał mojej opinii. Zapytałem w końcu o dokładną relację z tego co czuł. Wziąłem wcześniej jeszcze notes i długopis (rewolucja magicznego świata, faktycznie pióra były niepraktyczne w porównaniu do tego mugolskiego wynalazku) i zacząłem zapisywać każde słowo Jamesa. Widziałem, że jest już bardzo zmęczony i na granicy wyczerpania fizycznego. Dostałem tylko jeden rozkaz – nie zabijaj. Nie chciałem też tego zrobić, dlatego musiałem o niego zadbać. Jednocześnie czułem pewien niedosyt – uważałem, że nie zdobyłem stuprocentowego potencjału zaklęcia. Przyniosłem z kuchni jakąś przegryzkę i podałem Jamesowi i zostawiłem go samemu sobie. Ja zaś zająłem się sobą. Przyłożyłem sobie koniec różdżki do skroni i wymówiłem zaklęcie. Trwało ono mniej niż sekundę. Przez ten czas poczułem najgorsze coś, czego nie potrafiłem opisać kilkoma słowami. Czułem jakbym miał zaraz eksplodować, roztopić się – w moich żyłach był ogień. Nawet nie zauważyłem, kiedy złożyłem się w pół i upadłem na podłogę. Gdy czar ustał, byłem cały spocony i obolały. Przez chwile nawet poczułem promil empatii do Jamesa. Mimo tych przeciwności, powtórzyłem zaklęcie. Czułem, że krzyczałem, wiłem się po ziemi, nie mogąc znaleźć ujścia zaklęcia. Oczywiście w każdej chwili mogłem to przerwać, lecz z jakiegoś niedorzecznego powodu, chciałem jeszcze głębiej doznać tego uczucia, żeby doskonale wiedzieć jak działa to zaklęcie i kiedy je używać. Przerwałem dopiero gdy byłem na skraju przytomności. Dyszałem głęboko, zrobiłem się niezwykle blady. Ostatecznie czułem się spełniony – nauczyłem się nowego zaklęcia i poznałem je, jakby to była inna osoba – nie miało przede mną żadnych sekretów, odkąd wypróbowałem go na samym sobie.
|