Na pierwszy rzut oka to stara drewniana stodoła, przed która zazwyczaj stoi kilka klasyków. Magiczni zapaleńcy motoryzacji wiedzą, że to jeden z najstarszych i zarazem najlepszy warsztat w całym Londynie. W środku jest znacznie większy, niż mogło się początkowo wydawać - powiększony przez różne zaklęcia, zmieści w sobie kilkadziesiąt wymagających naprawy pojazdów. Zaczarowane miotły nieustannie zamiatają brudy do kąta i utrzymują zaskakujący jak na warsztat porządek. Wnętrze utrzymane jest w staromodnym klimacie, trochę jakby czas zatrzymał się tutaj w ubiegłym wieku.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Do pracy przy magicznych pojazdach niezbędny jest kurs mechanika. Po uzyskaniu sporej ilości materiałów i wysłuchaniu kilku lekcji, należy podejść do dwóch egzaminów. W obydwu przypadkach sprawdzane są praktyczne umiejętności kandydata - te, na które kładzie się największy nacisk.
Wymagania: • Kurs płatny: 80g (zapłać) • Każda poprawa: 5g • Do podejścia należy posiadać min. 5pkt z Zaklęć lub Transmutacji • Ukończona szkoła magiczna Ukończenie kursu: • Po ukończeniu kursu po certyfikat zgłoś się w tym temacie. • Nagroda: +4pkt Zaklęcia
CZĘŚĆ PIERWSZA: Magiczny warsztat, ale normalne problemy. Twoim pierwszym zadaniem jest poradzić sobie z pozornie oczywistymi usterkami, które mogłyby przytrafić się również w świecie mugoli. Musisz pamiętać o tym, że magia niekiedy nie jest odpowiednim rozwiązaniem i trzeba ubrudzić sobie rączki. Wspomagasz się oczywiście różdżką, ale nie ma tutaj skomplikowanych zaklęć. Komuś wysiadła wycieraczka, a innemu zatrzaskują się drzwi. Podołasz wyzwaniu?
Kości:
1 - Podnosisz maskę samochodu, by po chwili zastygnąć w bezruchu. W twojej głowie panuje pustka, a dłonie zaczynają się pocić. Nie wiesz za co się wziąć i nim się obejrzysz, dwadzieścia minut upłynęło. Gdy się ocknąłeś, egzaminator poinformował cię, że oblałeś egzamin. Masz szczęście, bo czarodziej domyśla się, że to po prostu stres - ponowne podejście możesz wykonać za darmo. 2 - Wszystko szło gładko i sprawnie, przyznane ci zadanie było niczym, w porównaniu do tych omawianych na kursie. Byłeś pewny siebie i z uniesioną głową poinformowałeś egzaminatora, że jesteś gotowy do poznania swojej oceny. Niestety zapomniałeś o wymianie oleju... ale egzaminator albo tego nie zauważył, albo postanowił przymknąć oko. Możesz przejść do kolejnej części kursu! 3 - W skupieniu wykonywałeś swe zadanie. Nie było ono najłatwiejsze, ale starałeś się jak nigdy. Naprawdę ci zależało na zdaniu. Zlękniony usiadłeś za kierownicą i przekręciłeś kluczyk w stacyjce. Silnik zaczął się dusić, a po chwili spod maski wydostała się smuga dymu. Próbujesz dyskretnie dopomóc sobie magią, ale egzaminator zrezygnowany pokręcił głową i już wiesz, że nie zdałeś. 4 - Powoli wykonywałeś swe zadanie, każdy twój ruch był przemyślany i precyzyjny. Grymas na twarzy egzaminatora przyprawiał twe ciało o zimne poty, lecz całą swą uwagę skupiłeś na swym zadaniu. Pozostało ci wymienić uszczelkę, a to nie było trudne zadanie. Po chwili zwróciłeś się do egzaminatora, a ten pogratulował ci zadania. Możesz teraz przejść do kolejnej części. 5 - Od rana miałeś dobre przeczucie. Byłeś wyspany i wypoczęty, dlatego do egzaminu przystąpiłeś z uśmiechem. Mimo, iż zadanie nie należało do najłatwiejszych, wszystko szło sprawnie i bezproblemowo. Spokojnie wymieniałeś żarówkę od lewego reflektora, gdy egzaminator oznajmił, że zdałeś. Możesz teraz przejść do kolejnej części. 6 - W dzień egzaminu niemiłosiernie bolała cię głowa. Nie miałeś czasu by coś z tym zrobić, gdyż od samego rana byłeś zabiegany. W trakcie wykonywania swojego zadania, ból nasilał się, a ty miałeś wszystkiego dość. Twe czyny były niestaranne, niechlujne i niedokładne. Informacja, że nie zdałeś wcale cię nie zaskoczyła.
CZĘŚĆ DRUGA Druga część kursu, zdecydowanie trudniejsza od poprzedniej. Wystawiona na próbę zostaje tutaj zdolność do poradzenia sobie z magicznymi problemami. Przecież nie można pozwolić by magiczna usterka naraziła cały świat magii.
Kostki:
1 - Pozostało ci naprawić zaklęcie do latania. Kojarzyłeś dwa sposoby, które mogłyby zadziałać w tym przypadku, jednakże w pierwszym przypadku zapomniałeś ważnych szczegółów, a w drugim mistrzem nie byłeś. Mimo to postanowiłeś zaryzykować. Początkowo wszystko szło dobrze i byłeś dobrej myśli, jednak w ostatnim momencie wszystko legło w gruzach. Pojazd z hukiem spadł na ziemię, a zmęczony egzaminator oznajmił, że nie zdałeś. 2 - Gdy egzaminator polecił ci napompować opony za pomocą zaklęcia, pomyślałeś, że sobie z ciebie żartuje. Jednak twarz mężczyzny, uświadomiła cię w błędzie. Byłeś zakłopotany i pogubiony, nie kojarzyłeś byście przerobili ten temat na zajęciach. Czas upłynął, a opony pozostały nienaruszone. Gdy oznajmiono wynik negatywny, byłeś zły tylko na siebie. 3 - Naprawienie zaklęcia latania zawsze sprawiało ci przyjemność. Dowiadując się, że jest ono tym zadaniem egzaminacyjnym, pomyślałeś, że los się do ciebie uśmiechnął. Egzamin ukończyłeś w rekordowym czasie, a egzaminator z uśmiechem oznajmił wynik pozytywny. 4 - Może to był stres lub po prostu to nie był twój dzień. Jednak nic nie zmieni faktu, że pomieszały ci się zaklęcia, a sytuacja wymknęła się spod kontroli. Samochód zaczął sam wariować, a egzaminator musiał wkroczyć do akcji. Z upokorzeniem przyjąłeś do świadomości, że oblałeś. 5 - Egzamin przebiegał sprawnie i w przyjemnej atmosferze. Egzaminator od samego początku był dla ciebie miły, przez co odprężony naprawiałeś usterki w aucie. Pozostało ci skorygowanie zaklęcia znikania, a to zajęło ci niecałe trzy minuty. Egzaminator pogratulował ci zadania silnym uściskiem dłoni. 6 - Miałeś poprawić zaklęcie do znikania, które sprawiało, że samochód migał. Coś jednak zepsułeś i cały pojazd zniknął. Rzuć jeszcze raz kością, jeśli wypadnie liczba parzysta - udało Ci opanować sytuację i zdałeś kurs. W przeciwnym wypadku musisz podejść do niego jeszcze raz, na szczęście: za darmo!
Ostatnio zmieniony przez Mefistofeles E. A. Nox dnia Pon 4 Maj - 16:20, w całości zmieniany 1 raz
Od zawsze czułem ogromną zajawkę do magicznych pojazdów. Kochałem ten ryk silnika i ogromne prędkości jakie można było nimi wyciągnąć. Wiedziałem, że jeśli tylko nadarzy się taka okazja, to chciałem przy nich pracować. Było to spełnieniem moich dziecięcych marzeń, więc kiedy tylko zobaczyłem coś takiego jak kurs mechanika, to musiałem z niego skorzystać. Nawet chciałem się do niego nieco przygotować, ale zgubiła mnie własna duma. Przecież amatorsko siedziałem w tym już tyle lat, że proste zadanie nie powinno stanowić dla mnie problemu. Jak widać nic bardziej mylnego. Pogrzebałem chwilę coś pod maską, dokręciłem kilka przewodów i wymieniłem kilka zużytych uszczelek. Nie zauważyłem, że w lekkim stresie nie wszystko dokładnie przykręciłem. Usiadłem za kierownicę i wsadziłem kluczyk do stacyjki. W teorii samochód miał po prostu normalnie odpalić. Wcisnąłem sprzęgło do ziemi i chciałem zapalić samochód, ale silnik zaczął się dusić. Początkowo uznałem to za normalne, w końcu magiczne pojazdy potrzebowały troszkę dłużej chwili, żeby się włączyć. Niestety tym razem było troszkę inaczej, bo spod maski wydobyły się kłęby dymu, a ja przekląłem cicho pod nosem, wiedząc już co zepsułem. Drugie podejście było znacznie łatwiejsze. Troszkę poczytałem i zdecydowanie lepiej się przygotowałem. Zerknąłem na kartkę z zadaniami i aż się uśmiechnąłem, zdając sobie sprawę jak łatwe miałem przed sobą zadanie. Podniosłem maskę i wymieniłem pod nią kilka części. Upewniłem się, że wszystko było w porządku z podwoziem i nim się zorientowałem, to już wszystko odhaczyłem na swojej liście. Zerknąłem na zegar na ścianie. Do końca miałem sporo czasu, więc zdecydowałem się zawołać egzaminatora. Mężczyzna dokładnie przyglądał się pojazdowi, a ja przypomniałem sobie, że nie wymieniłem oleju. Troszkę się wystraszyłem, że przez głupotę braknie mi kilku punktów, ale egzaminator kiwnął głowa, wręczając mi jakiś papierek. Szczerze mówiąc, to do drugiej części podszedłem na dużo większym luzie niż do poprzedniej. Zdecydowanie byłem pewniejszy swoich zdolności magicznych od tych manualnych, dlatego cały egzamin przebiegał gładko. Kilka razy pozwoliłem sobie nawet pożartować z egzaminatorem, kiedy spoglądał na to co robię przy samochodzie. Zaklęcie do znikania, miałem opanowane do perfekcji. Nie chciałem jednak popełnić żadnego błędu, więc przeszedłem przez nie powoli i bardzo skrupulatnie. Sprawdzenie każdego etapu zajęło mi w sumie trzy minuty. Byłem w szoku jak dobrze mi poszło. Egzaminator nawet uścisnął mi dłoń, składając gratulacje.
Potrzeba zmiany zagnieździła się w umyśle Mefisto i nijak nie dało się jej pozbyć. Poświęcił mnóstwo czasu na naukę Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, szukał pracy w najprzeróżniejszych menażeriach... A jednak, ostatecznie, z dwóch został zwyczajnie wyrzucony. Wiedział, że nie chodzi tutaj o jego umiejętności, bo z wiedzy czy podejścia do zwierzaków zwykle jego pracodawcy byli zadowoleni - większym problemem było pochodzenie Ślizgona. Już nawet z własnym charakterem radził sobie na tyle, żeby nie sprawiał kłopotów. Chciał spróbować innej pracy, trochę odpocząć od bycia sprzedawcą. Chociaż ciągnęło go do robienia tatuaży, za bardzo cenił sobie swobodę związaną z dorabianiem w ten sposób na boku; najprawdopodobniej po prostu bał się, że nazywanie tego obowiązkiem zdusi pasję, na której szalenie mu zależało. Chwytał się jakiejkolwiek pracy, zewsząd odchodząc bez większych perspektyw, aż w końcu ojciec podsunął mu pomysł idealny. Mefistofeles może nie był jakąś niezwykłą złotą rączką, ale swoje wiedział, a do pojazdów - magicznych i mugolskich - zwyczajnie miał serce. Byłaby to praca również bazująca na pielęgnowanych zainteresowaniach, a przy tym fizyczna i nie aż tak związana z kontaktem z ludźmi. Mefisto nie mógł już sobie odpuścić, decydując się na wymagany do zawodu kurs. Pierwsza część powinna być prosta, bo w końcu Nox wychowywał się w dużej mierze pośród mugoli, a zatem podobną wiedzę posiadał w przypadku niemagicznych usterek. Jak się okazało, pewność siebie mogła być zgubą; nie zdał, chociaż kiedy dym buchnął spod maski, to już wiedział jak to naprawić. Było za późno i musiał nie tylko umawiać się na kolejny termin, ale też dopłacać. Kiedy przyszedł po raz drugi, był niesamowicie zestresowany. Podobał mu się pomysł tej pracy i był pewny, że się do tego nadaje - ileż to spędził czasu pod podniesioną maską swojej nowiutkiej Prudence, ile energii poświęcił na dbanie o rodzinnego vana, ile razy pomagał znajomym? Na wszystkich egzaminach zupełnie tracił głowę, więc i teraz zawalił, tracąc czas na robienie zupełnie niepotrzebnych poprawek. Przynajmniej trafił na egzaminatora, który miał serce i zaoferował poprawkę jeszcze tego samego dnia, bez dopłaty... I Mefisto, oczywiście, nawet jego zawiódł. Warsztat zniknął w kłębach dymu. Czwarte podejście niewiele się różniło, więc zrobił dłuższą przerwę przed przystąpieniem do piątego. Chciał odpocząć, pouczyć się i dopiero wrócić do swoich żałosnych starań. Poszło bezbłędnie, chociaż ciężko było się tym cieszyć, skoro pierwsze podejście do drugiego etapu zakończyło się szybko, potworną porażką. Mefisto nie był pewien czy może zrzucić winę na zakłócenia magiczne - egzaminator tego nie zrobił. Tak samo, jak nie zaakceptował odpowiedzi podczas poprawki, że opony mimo wszystko najlepiej jest zmieniać bez pomocy magii. Przynajmniej za trzecim razem trafił nie tylko na miłą egzaminatorkę, ale też prosty problem. Nie miał problemu z zaklęciem znikania, zwłaszcza kiedy w warsztacie panowała miła atmosfera, odganiająca cały stres. Miał nadzieję, że jego upór zostanie doceniony i przyćmi braki w wiedzy - w końcu kiedy opuszczał warsztat z dyplomem za zdany kurs, tkwił w nadziei, że wróci do niego jako pracownik.
Część pierwsza: 3, 1, 3, 1, 4 Część druga: 1, 2, 5
Praca jako mechanik samochodowy zdawała się mieć dość niezbyt radosne podwaliny początku w postaci kursu na mechanika. Mimo wszystko udało Ci się go ostatecznie zdać, w związku z czym zostałeś przyjęty na wspomniany wyżej zawód. Klientów nie brakowało - najbardziej prośby polegały przede wszystkim na zmianie opon z letnich na zimowe w związku ze zmianą pogody, błoto na ulicy oraz przede wszystkim bezpieczeństwo - jakby nie było, nadal w tych bardziej magicznych miejscach czarodzieje korzystają z pojazdów magicznych. Przyzwyczajałeś się powoli do rutyny tego miejsca, niektórych głupich domowych sposobów na typowe poradzenie sobie z usterką, a przede wszystkim - rutynowych czynności oraz sprawdzania napięć. Od czasu do czasu musiałeś poszperać głębiej w elektronice, by usunąć błędy powiązane z systemem panującym w samochodzie - w ostatecznym rozrachunku jednak szło Ci to dość szybko oraz przyjemnie. Pewnego dnia jednak otrzymałeś samochód; przywieziony prosto do warsztatu, gdzie właściciel zrzekał się, że wszystko było parę dni w porządku, dopiero teraz zaczęło nim szarpać, buczeć, dziwnie chodzić - a przynajmniej tak zrzekał się kierowca, który następnie deportował się, pozostawiając Cię samego z tym problemem i tym samym dokumentacją pojazdu.
Rzuć kostką, by dowiedzieć się, co spotkało Twoją postać!
1, 6 - postanawiasz odpalić silnik i tym samym przekonać się, co dokładnie dzieje się z samochodem. Wyjeżdżasz na początku bez problemów, czując jednak charakterystyczne szarpanie. Jak się okazało, po dłuższych oględzinach - samochód posiadał nielegalnie ściągnięte mechanizmy stabilizujące tor jazdy, a przede wszystkim odpowiadające za bezpieczeństwo, przeciwdziałające poślizgowi na drodze; przyglądając się bliżej, również dokumentacja oraz przegląd zdają się być sfałszowane. Jeżeli chcesz, możesz to zgłosić w odpowiednim temacie Ministerstwa Magii - wówczas otrzymasz trzydzieści galeonów, aczkolwiek klient już więcej Was nie odwiedzi. Mimo wszystko możesz spróbować stabilizacji jazdy poprzez zastosowanie odpowiednich mechanizmów - wtedy rzuć kostką. Parzysta - gratulacje, udaje Ci się bez problemów zmniejszyć szarpanie do minimum poprzez wymianę części odpowiadających za tarczę hamulcową. Otrzymujesz dwadzieścia galeonów podwyżki - upomnij się o nie w odpowiednim temacie! Nieparzysta - mimo starań, nie udaje Ci się w żaden sposób zadziałać pozytywnie na szarpanie, w związku z czym ostatecznie klient zgłasza się po samochód i odchodzi. Na szczęście właściciel warsztatu traktuje Cię łagodnie, w związku z czym nie odejmuje z wypłaty żadnych galeonów.
2, 5 - sprawdzasz z początku, co znajduje się pod maską - oczywiście, gwoli ścisłości, dolewasz odpowiedniego oleju przypisanego do dokumentacji pojazdu, którego jednak znacząco brakowało. O ile samochód nadal jeździ, to przy poszczególnych przełożeniach pojawia się charakterystyczne buczenie, spowodowane zużyciem łożysk. Umieszczasz zatem samochód na podnośniku, zauważając zaskakująco spore zużycie skrzyni biegów, jej poszczególnych elementów. W ostatecznym rozrachunku okazuje się, że nie da się jej naprawić, zaś konieczna jest bardzo kosztowna wymiana. Kontaktując się z właścicielem pojazdu, ten zdziwiony ostatecznie dociera na miejsce, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Jak się okazało, jego żona pożyczała pojazd, zmieniając pierwsze biegi, a dopiero potem wciskając sprzęgło. No cóż, być może nie było to zbyt mądre z jej strony, aczkolwiek poprzez bystre spostrzeżenie problemu oraz wykorzystanie wcześniej zdobytej wiedzy udaje Ci się ostatecznie zdobyć jeden punkt do kuferka z dziedziny Zaklęć. Upomnij się o niego w odpowiednim temacie.
3, 4 - wsadzasz kluczyki do stacyjki i z początku masz do czynienia z nietypowym mechanizmem odpalenia samochodu. Pierwsze musisz go włożyć, nacisnąć odpowiedni guzik, a dopiero potem możesz poddać go próbnej jeździe. W pewnym momencie jednak okazuje się, że samochód nie wyrabia przy postojach, w związku z czym zbyt niskie obroty na obrotomierzu przyczyniają się do nagłego zgaśnięcia silnika przy równie niskim biegu. Najgorsze jest jednak to, że nie możesz przekręcić na nowo kluczyka; w związku z czym ostatecznie musisz go wyjąć, włożyć, nacisnąć guziczek oraz dopiero potem przekręcić w stacyjce i odpalić. Zauważasz, że dopiero zastosowanie większych obrotów przyczynia się do prawidłowego działania i pojazd zwyczajnie nie gaśnie; niemniej jednak próby te dość sporo cierpliwości Cię kosztowały. Być może to wynik niskiej temperatury? Ostatecznie zauważasz również, że kontrolka od poziomu akumulatora nie zadziałała, a ten był niemalże rozładowany, kiedy postanowiłeś sięgnąć po narzędzie sprawdzające napięcie. Na szczęście udaje Ci się zapanować nad tymi wszystkimi drobnymi problemami oraz przywrócić pełną sprawność samochodu, w zamian otrzymując od jego właściciela Woreczek ze skóry wsiąkiewki. Upomnij się o niego w odpowiednim temacie.
______________________
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefisto miał świadomość tego, jak kiepsko poszedł mu kurs na magicznego mechanika. Wiedział też, że chociaż ostatecznie może pochwalić się dyplomem, to zapewne nie zostanie mu to zapomniane. Popisał się takim pechem i brakiem wiedzy, że plotki musiały prędko rozejść się od egzaminatorów do pracowników londyńskiego warsztatu. Nic dziwnego, że Ślizgon był zaskoczony przyjęciem do pracy - nie miał pojęcia jakim cudem ktokolwiek mógł dostrzec w nim potencjał, w szczególności w tego typu sytuacji. Nie zmieniało to oczywiście faktu, że cieszył się jak głupi. W końcu mógł odpocząć od szaleńczych poszukiwań, na które nawet niezbyt miał czas; w Hogsmeade właściwie nikt go nie chciał, nawet jeśli Nox oferował zwyczajne noszenie pudeł, albo zamiatanie podłóg. W Londynie też nie było zbyt łatwo i Mefisto ostatnie tygodnie spędził łapiąc się prac dorywczych, niektórych również w pełni mugolskich. A teraz miał swój kącik! Warsztat o niesamowicie przyjemnej atmosferze, w którym ze względu na nieelegancki początek zamierzał starać się ze wszystkich sił. Chciał zrobić dobre wrażenie na szefostwie, współpracownikach, klientach - nawet na samym sobie. Musiał w końcu jakoś udowodnić, że może. Ten typ pracy bardzo mu odpowiadał, a skoro to zdanie utrzymywało się nawet po kilku dniach spędzonych w warsztacie, to chyba było prawdziwe. Nox mógł przetestować swoje umiejętności, doszkolić je i w dodatku spędzić czas robiąc to, co mocno kojarzyło mu się z ojcem. Nauczył się też bezbłędnie zmieniać opony za pomocą magii - było to sporym priorytetem, biorąc pod uwagę problemy na kursie. Nie szalał z zaklęciami i chyba nikomu to nie przeszkadzało, bo Mefisto i tak miał świetny czas pracy. Nie dostawał żadnych większych zleceń, jeszcze traktowany jako ten świeżak, ale bez większego bólu dla własnej godności. Tym bardziej się ucieszył, kiedy to właśnie jemu trafił się przypadek samochodu o tajemniczym zachowaniu. Zamierzał zabrać się za to jak najbardziej profesjonalnie i sprawnie... I pierwszym problemem było samo w sobie odpalenie auta. - Idiotyzm - mruknął sam do siebie, rozpracowując mechanizm. Ostatecznie nieźle szły mu oględziny i jazda próbna - szybko domyślił się wszystkich problemów, chociaż jego cierpliwość nieźle ucierpiała przez nieustanne wkładanie kluczyka, wciskanie guzika, przekręcanie kluczyka... Przeklął stacyjkę tysiąc razy, nim w końcu zdołał się uspokoić i zajął się normalną pracą. Udało mu się przywrócić pełną sprawność samochodu i był całkiem dumny - co więcej, jego klient również wydawał się zadowolony. Mefistofeles chciał grzecznie podziękować za prezent, ale ostatecznie właściciel samochodu nie dał się przegadać i wcisnął Ślizgonowi woreczek ze skóry wsiąkiewki. Nox z uśmiechem na ustach wrócił do pracy.
Pierwszy miesiąc w nowej pracy nie był zły - tyle mogłeś stwierdzić o swoim szczęściu, kiedy to coraz bardziej zagłębiałeś się w temat działania poszczególnych pojazdów z poszczególnych kategorii. Oczywiście przez okres świąteczny warsztat był zamknięty, w związku z czym, wraz z jego otwarciem po Nowym Roku, zgłoszeń oraz próśb o drobne naprawy było całkiem sporo - na szczęście nie znajdowałeś się sam; we wszystkim pomagał Ci przede wszystkim szef, który okazał się być całkiem ciekawym człowiekiem, a przede wszystkim doglądającym własnego interesu. Typowy zapach smaru, zapach benzyny, zapach wszystkiego; wszystkie te czynniki docierały do Ciebie, Ty zaś nie bałeś się jakoś ubrudzić własnych dłoni. Wiedziałeś, z czym związane jest bycie mechanikiem samochodowym, w związku z czym sumiennie wykonywałeś swoją pracę; choć zazwyczaj należało naładować akumulatory, które na zimnie nie potrafiły odpowiednio działać. Tego dnia jednak, kiedy to przyszedłeś o ustalonej godzinie i porze, miałeś do czynienia z dość nietypowym przypadkiem dziwnego buczenia oraz wydostawania się zaskakująco sporej ilości dymu z rury wydechowej - bez zastanowienia wiedziałeś, że wina może znajdować się w katalizatorze. Wymagało to zastosowania podnośnika, dzięki któremu mógłbyś sprawdzić, czy rzeczywiście ten element działa wadliwie na prowadzenie całego pojazdu - w związku z czym podjąłeś się tej roboty pod czujnym okiem właściciela warsztatu. Czy jednak ten dzień miał być całkiem normalny? Tego nie wiedziałeś.
Rzuć kostką, by dowiedzieć się, co Cię spotkało! 1, 6 - w porządku, udało Ci się zastosować urządzenie, by następnie dostać się do tego, co znajdowało się pod spodem samochodu. Używając przy okazji zaklęcia Lumos, zauważasz, że przyczyną tego wszystkiego rzeczywiście był wadliwy katalizator, którego wymiana, zważywszy na model, nie będzie zbyt kosztowna. Rzuć jeszcze raz kostką! Parzysta - jak się okazuje, macie odpowiedni model również na magazynie, w związku z czym udaje Ci się odpowiednio go wymienić, co zostaje ostatecznie nagrodzone dwudziestoma dodatkowymi galeonami! Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie. Nieparzysta - niestety, ten katalizator, o ile jest tani, o tyle jednak nie posiadacie go pod ręką, w związku z czym musicie czekać parę dni na dostawę tejże części. Ostatecznie udaje Wam się go zamontować, niemniej jednak nie otrzymujesz żadnego bonusu. 2, 5 - to nie był Twój dzień; jednocześnie podnośnik zdawał się być niezbyt stabilny, w związku z czym miałeś pewne wątpliwości co do jego prawidłowego działania - i rzeczywiście. Ledwo co się znalazłeś pod pojazdem, gdy nagle urządzenie przestało prawidłowo działać, w związku z czym samochód opadł znacznie do poziomu ziemi, powodując tym samym przygniecenie klatki piersiowej. Na szczęście szybka interwencja szefa przy pomocy zaklęć bezróżdżkowych oraz opanowania zdołała Cię uratować z tej mało co przyjemnej sytuacji - zważywszy na to, że uszkodzeniu uległy przede wszystkim cztery żebra, których sygnały o uszkodzeniu do mózgu przeszywały Twój umysł i powodowały jednocześnie uczucie duszenia, miałeś ogromne szczęście. Jesteś zobowiązany do napisania krótkiego posta na oddziale Świętego Munga lub zakupienia na własną rękę odpowiedniego eliksiru - Szkiele-Wzro (zapłać 20 galeonów tutaj). W przypadku drugiej opcji w następnym wątku będziesz nadal zmagać się z trudnościami z oddychaniem i gwałtownym poruszaniem się. 3, 4 - całokształtem zajęcia się tym wszystkim postanowił wziąć na swoje barki Twój szef, który najwidoczniej nie miał problemów z obsługą całokształtu pojazdu pod spodem. O ile mężczyzna przekazuje Ci wymaganą wiedzę, o tyle chcesz mu się na coś przydać; niemniej jednak, jak się okazuje, ten bez problemu przyciąga do siebie wymagane rzeczy za pomocą magii bezróżdżkowej. Zainteresowany postanawiasz podpytać o parę informacji dotyczących tejże niezwykłej umiejętności - w związku z czym stajesz się zapoznany delikatnie z procesem jej uzyskiwania, a przede wszystkim dość długiej drogi do zostania mistrzem w tejże sztuce. O ile zbyt wiele nie nauczyłeś się z tego dnia na warsztatach pod względem naprawy samochodów, o tyle uzyskałeś dość intrygującą wiedzę - upomnij się o punkt z Zaklęć do kuferka w odpowiednim temacie!
______________________
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Tom miał już cholernie dość tej rutyny. Powinien już dawno ukończyć studia w Hogwarcie i zająć się życiem. Powinien... jednak rzeczywistość była zupełnie inna. Nigdy nie podobało mu się jego własne życie. Czuł się jak jakaś sierota. Biedny chłopiec, któremu matka umarła podczas porodu a tatuś w wypadku samochodowym, kiedy leciał do szpitala. Nigdy nie miał okazji ich poznać. Czy pokochaliby go, czy też traktowali jak kogoś gorszego od wszystkich wokół? Na to pytanie nigdy nie pozna odpowiedzi. Nadal od kilku lat mieszkał w tej samej dziurze. Z dala od rodzinki, która dała mu dach nad głową. Tak, to prawda, że zalegał z czynszem i prawdopodobnie niedługo go stamtąd wyrzucą, ale co za różnica. Nie zależało mu zbytnio. Nigdy mu na niczym nie zależało. A potem pojawił się On. Mała iskiereczka, która potrafiła go rozpalić jak mało kto! A teraz? Jego również już nie było. Przestał chodzić do pracy, zaczął więcej brać narkotyków. Zaczął je sprzedawać. Stał się gorszym, niż wcześniej był. Czy to w ogóle możliwe?! A dziś stał tutaj. O własnych siłach w warsztacie samochodowym! Już dawno temu zrobił prawo jazdy. Tak na wszelki wypadek, gdyby kiedyś się przydało. I teraz jest ten moment, gdzie się przydaje. Tylko popatrzcie na to- Tom chce pracować! Znowu. Sam początek nie przypadł najlepiej. Zaczęła go boleć głowa i nie mógł się na niczym skupić. Czyżby to przez używki? A może ich brak? W kieszeni czuł dziwne wibracje, jakby wszystko krzyczało, że nie powinien tutaj być, że jest cholernym porzuconym ćpunem. Niezbyt go zdziwiło, kiedy nie udało mu się zdać. Dlaczego to miałoby być jakieś zaskoczenie? Jednak nie poddawał się. Skoro wydał tyle szmalu na ten kurs, to mógł dopłacić i podejść za drugim razem. Tym razem głowa go nie bolała, ale nadal czuł na sobie baczne spojrzenie i to go stresowało. Kiedy egzaminator do niego podszedł, miał wrażenie, że zaraz powie, że ma się wynosić, ale nie. Tym razem nawet Tom się pomylił. On mu... pogratulował. Nigdy w życiu chyba nikt mu nie gratulował wykonanego zadania! Nawet zastępcza matka. A może zwłaszcza ona? Przecież była pieprzoną perfekcyjną krukonką, która zawsze wiedziała wszystko najlepiej! Do drugiej części zadania podszedł bardziej pewny siebie. Nie dopuścił do sytuacji, by dopadł go nałogowy głód, ból głowy, niepewność. Wiedział, na co go stać. Ta część zadania była o wiele trudniejsza niż poprzednia, ale starał się dać z siebie wszystko. Egzaminator był dla niego taki miły już na początku! Tom bez ociągania wyciągnął różdżkę i zaczął czarować. Nie minęły nawet trzy minuty, a już było po wszystkim. A ten słodki egzaminator zaczął mu ponownie gratulować! Uścisnął mu rękę. Jeszcze chwila a gryfon próbowałby się z nim umówić, całe szczęście powstrzymał się. To nie wyglądałoby zbyt dobrze. A może to tylko wymówka? Może Tom cały czas ma w pamięci swojego puchona, mimo że minęło tyle czasu od rozstania? Musiał się z tym pogodzić, a to był pierwszy krok ku życiu. Niestety.
Tego dnia w pracy Tom miał stosunkowo leniwy dzień. Klientów było niewielu, a na dodatek szef miał wolne, więc nikt nie patrzył mu na ręce i nie zaganiał do roboty. Dopiero w okolicach południa zjawił się starszy mężczyzna, który narzekał na to, że w jego samochodzie popsuł się przycisk niewidzialności. Zostawił więc młodemu Gryfonowi swoją brykę, z którą chłopak uporał się niezwykle szybko. Okazało się bowiem, że była to niewielka usterka, która nie wymagała z jego strony żadnej większej ingerencji. Po skończonej pracy Falk dostrzegł niewielki, błyszczący przedmiot leżący na ziemi, po stronie drzwi kierowcy. Kiedy podszedł bliżej, dostrzegł że jest to smocza zapalniczka. Mógł zachować się uczciwie i powiedzieć klientowi po powrocie, że ta najprawdopodobniej wypadła z kieszeni jego płaszcza, kiedy dogadywali się w kwestii naprawy. Mógł również zatrzymać ją dla siebie i rżnąć przed nieznajomym głupa. W końcu facet odwiedził z pewnością wiele innych miejsc po drodze, więc czy na pewno zorientuje się, że zgubił ją akurat w magicznym warsztacie? Decyzja należała do Toma. Jedno było natomiast pewne – zapalniczka wyglądała raczej na nową, a takie same w sklepach wcale nie należały przecież do najtańszych.
Zdecyduj czy wolisz zachować się uczciwie czy też liczyć na nierozgarnięcie swojego klienta. Kiedy odpiszesz, oznacz w poście @Leonel Fleming.
______________________
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Z początku Tom myślał, że sobie nie poradzi. Myślał, że praca będzie dla niego zbyt wymagająca. Może nawet to, ze zbyt szybko się znudzi. Istniało wiele opcji jednak żadna się nie sprawdziła tak naprawdę. Chłopak nabrał wprawy i śmigał wprawiony zupełnie jakby to nie był on. Oczywiście również zdarzały się leniwe dni w których nie miał ochoty ruszyć palcem. Na szczęście używki zazwyczaj wszystko naprawiały. Sprawiały, że czuł się bardziej na siłach. Co tu dużo mówić- czuł się wtedy wspaniale. Tego dnia kiedy przyszedł ten niezwykły klient był w bardzo dobrym humorze. Normalnie to kazałby mu czekać w kolejce i czekać aż naprawi inne samochody, ale to była tylko zwykła usterka. Kilka czarów, kilka narzędzi i było po sprawie. Dlatego też obiecał mężczyźnie, że naprawi to tego samego dnia. Kiedy już kończył swoją robotę zauważył coś leżącego na trawie po stronie kierowcy. Podniósł to i... okazało się, że to zapalniczka. I to nie byle jaka zapalniczka! To była smocza zapalniczka. Słyszał o niej, ale nigdy takowej nie miał. Na pewno sporo kosztowała. Czy powinien ją zakosić? Nie był złodziejem. Różne rzeczy można było o nim powiedzieć ale na pewno nie to, że był złodziejem. Zdecydowanie bardziej wolał zarobić uczciwie pieniądze. Dlatego kiedy tylko przyjechał klient po auto postanowił zwrócić znalezioną rzecz. Czy robił dobrze? Pewnie nie. Mógłby ją chociaż sprzedać i mieć jakiś napiwek za spędzone godziny warsztacie. Jednak był uczciwy. Jego zachowanie mogło wydawać się naiwne. Jednak mógł być naiwniakiem. Teraz to mu było wszystko jedno. Chciał być uczciwym chłopakiem. A co jeśli to był ktoś podstawiony od szefa? Co jeśli chciałby go sprawdzić jak zareaguje? To nie było jego największe zmartwienie. Długo by nie szukał kolejnej pracy. Miał już spore doświadczenie zawodowe. Jak nie jako mechanik to jako barman świetnie by się sprawdził. Chociaż tutaj świetnie się bawił. Mógł się obijać kiedy szefa nie było. Czyż to nie wyśmienite. Tom chciałby być kiedyś tak bogaty by móc kupować sobie na każdym kroku takie błyskotki. Chciałby by było go stać na normalne mieszkanie a nie jakąś klitkę z współlokatorem z którym z resztą się nie dogadywał.
Pokusa była wielka, a jednak po głębszym zastanowieniu Tom postanowił zachować się uczciwie i powiedzieć swemu klientowi, że smocza zapalniczka najpewniej wypadła z kieszeni jego płaszcza. Czy jego zachowanie zasługiwało na pochwałę? Obiektywnie rzecz biorąc tak, choć niektórzy mogliby również stwierdzić, że jest naiwny. Prawda była jednak taka, że w tych okolicznościach podjął decyzję właściwą, która miała mu również przynieść nie tylko korzyści, ale i szacunek czy zaufanie. - Ah, tak, wiem… i tak kupiłem nową po drodze. Wszędzie je zostawiam, potem znajduję. – Mężczyzna odpowiedział wesoło, nie wyciągając nawet ręki po znalezisko młodego Falka. Zamiast tego machnął nią tylko nonszalancko. - Mam takich już chyba z osiem. Możesz ją zatrzymać. – Dodał po chwili, po czym wyciągnął sakiewkę z pieniędzmi, które wręczył Gryfonowi za naprawę samochodu. Napiwku może i tam nie było, ale chyba trudno było narzekać skoro chłopak dostał niejako w prezencie praktycznie nowiutką smoczą zapalniczkę. Z pewnością był to lepszy scenariusz niż bycie przyłapanym na kłamstwie i złodziejstwie. Wyglądało bowiem na to, że facet jednak doskonale wiedział, gdzie zgubił swoją własność, a kto wie… może gdyby Tom sam o niej nie wspomniał, to zdecydowałby się zrobić z tego jakąś aferę albo omijać warsztat szerokim łukiem?
Skoro byłem stażystą, głupio byłoby nie podjąć się również i szybkiego kursu związanego z tym samym zachodem. Nie miałem pewności, że to właśnie w nim będę się spełniać – mogło się okazać, że zupełnie inaczej poprowadzę swoją „karierę” majsterkowicza, na przykład zamiast samochodów, będę tworzyć i naprawiać różdżki. Nie wiedziałem ani ja, ani tak naprawdę nikt jak to się wszystko potoczy. W każdym razie stawiłem się na miejscu, zapłaciłem za podjęcie się kursu, czując nieprzyjemne kłucie w środku, wiedząc, że nie powinienem tak łatwo wydawać kolejnych galeonów, zadłużając się coraz bardziej. Bądź co bądź, jeśli chciałem zatrudnić się w tej pracy, zanim pójdę na studia, musiałem mieć papierek z ukończonym kursem mechanika. Pierwszym zadaniem kursu były wszelkiej maści usterki, które niczym nie różniły się od tych, które można było nabyć w świecie niemagicznym. Podszedłem do tego problemu ze spokojem, uważnie zajmując się każdą usterką. Niektóre były problematyczne, acz nie popełniałem żadnych błędów, które mogły zesłać na mnie porażkę w postaci niezdania. Druga część była już trudniejsza. Dopiero za trzecim podejściem udało mi się zdać kurs, po drodze musząc pokonać takie przeszkody jak miganie zaklęcia znikającego, następnie problemem było napełnianie powietrza w oponach za pomocą zaklęć. Ostatecznie jednak udało mi się zdać kurs z tylko jedną, płatną poprawką.
Zajęcia zajęciami, jednak Thaddeus już zawczasu potrafił więcej niż przeciętny Smith, jeśli chodzi o mechanikę magicznych pojazdów. W końcu nie spędził całego swojego krótkiego życia na miotle - ale też w garażu w Hamilton, gdzie ślęczał nad (nie tylko mugolskimi!) pojazdami. Co prawda mechanik był z niego raczej z doskoku, w końcu zajmował się zawodowo czymś innym, ale zawsze miał dryg do bycia złotą rączką. Prawda była jednak taka, że zdecydowaną większość robót wykonywał 'po mugolsku'. W końcu jednak postanowił zrobić sobie odpowiedni kurs na magicznego mechanika, żeby prawilnie dorabiać na boku - kiedy akurat powinien odpoczywać. Układ idealny dla dorabiającego studenta. W końcu nadeszła chwila prawdy i Thad mógł podejść do egzaminu praktycznego. Podczas pierwszego zadania - na Merlina, myślał, że egzaminator zabije go tym wzrokiem bazyliszka. Wszystkie włoski stanęły mu na karku - poczuł się bardziej zestresowany niż kiedy zamierzał się na niego z tłuczkiem jeden z pałkarzy Jastrzębi z Falmouth. Działał jednak pewnie, wystudiowanymi ruchami - i ostatecznie sprawnie wymienił tę przeklętą uszczelkę. Potem było już tylko... niedorzeczniej, kiedy kazano mu napompować opony zaklęciem. Edgcumbe jak Edgcumbe, zaczął się kłócić czemu nie może zrobić tego jak człowiek - z pomocą kompresora, który stał tuż obok. Chcieli mieć wybuch na warsztacie jak za duże ciśnienie dowali? Kosztowała go ta kłótnia poprawkę egzaminu. Jednak mimo uszczuplenia skrytki o kolejne galeony, bez kompleksów podszedł do drugiego zadania raz jeszcze. Zwłaszcza, że dostał zadanie naprawienia modułu latania - co oczywiście tygryski lubią najbardziej; i poradził sobie z tym bez większych problemów. Bingo.
EOT
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Trochę zaoszczędzonych pieniędzy posiadał z powrotem. Nim się obejrzał, a przypomniał sobie o tym, ze jakiś wyjątkowo ciężki grat zalega w garażu, który był trochę garażem, ale nie do końca. Bo na podwórku, pod swoistym dachem, no cóż, nie mógł zostać uznany za osobny budynek, tudzież typowy blaszak, aczkolwiek jakąś swoją podstawową funkcję spełniał. Niezależnie zatem od tego, czy miejsce przechowywania było piwnicą, czy może jednak willą na Bari, nie mógł sobie pozwolić na dalsze zwlekanie z naprawą trzymanej machiny. Zardzewiała, może stara i trochę niezbyt działająca, gdzie hamulce wymagały naprawy, a cała karoseria ogólnie przemalowania i usunięcia licznej rdzy, ale przede wszystkim... klasyczna. Wiekowa wręcz, z widocznym, bogatym wyposażeniem, które wymagało stosownych napraw. Nie wiedzieć czemu, Felinus wyjątkowo łatwo przywiązywał się do rzeczy, którym mógł jakoś dać drugie życie i tchnąć je do dalszego spełniania wyznaczonych zadań. Nie bez powodu zatem, gdy był przy Starym Młynie, postanowił zawłaszczyć sobie znalezisko pana Walkera, oddając mu w zamian śmieszny kapelusz, z jakiego to na pewno by nie skorzystał. Cylinder Zniknięć może posiadał w sobie ogromną ilość magii, ale to stary, zardzewiały Turnov mógł dać mu znacznie większą zabawę niż udawanie magika na scenie ze sztuczką chowania królika w nakryciu głowy. Nic dziwnego, że wraz z końcem miesiąca i szykującą się wypłatą chciał pewne rzeczy popchnąć do przodu. Być może wynikało to z konieczności zajmowania umysłu po tym, co miało miejsce na pustyni... a może po prostu bolało go w oczy to, że tak znakomita konstrukcja marnuje się na podwórku. A może to i to? Nie chciał sobie zawracać tym głowy, gdy ślepia istoty wstąpiły na prawą rękę, jakoby spoglądając na niego z widocznym zaintrygowaniem. Gdy jednak skierował palce u lewej dłoni, lekko nastroszyła sierść, cofając się na miejsce, gdzie została tchnięcia do życia. Było to dziwne doświadczenie. Nie tak powinny wyglądać tatuaże, co jeszcze bardziej go zastanawiało nad tym, czy coś przypadkiem nie zostało podczas jego tworzenia spartaczone. A może po prostu taki był? Westchnąwszy ciężko, zabrał palce; spojrzał na niego z zaciekawieniem, gdy znowu wysunął głowę, zerkając tęczówkami i źrenicami w kierunku jego twarzy. - Boisz się dotyku? - zapytał się, choć odpowiedzi nie otrzymał; nic dziwnego zatem, że zwierzę skryło się już bardziej pod ubraniem, gdy założył na siebie jedną z przedłużanych bluz. Szykowała się naprawdę nikła, nieprzyjemna podróż do warsztatu, w związku z czym był przygotowany na dosłownie wszystko; pchał machinę, szukając pierwszego lepszego wejścia na magiczne przedmieścia, co wcale nie było takie proste. Oczywiście, że powinien odholować machinę, może nawet ją zmniejszyć, ale niespecjalnie widziało mu się używanie jakichkolwiek zaklęć transmutacyjnych, no, poza jednym - Quartario. Siłą własnych dłoni i swoistym, oślim uporem prowadził motocykl do przodu, wiedząc, że jeżeli dosiadłby go w takim stanie, w jakim się znajdował, na pewno zwróciłby na siebie uwagę. Całe szczęście, że mógł zmniejszyć jego wagę w taki sposób, że koniec końców popychanie nie sprawiało żadnego większego problemu. Dopiero po czasie łażenia udało mu się odnaleźć odpowiednie miejsce, gdzie poprzez różdżkę mógł sobie jeszcze dopomóc, aczkolwiek nie trwało to zbyt długo, zanim to wszedł do jednego z warsztatów samochodowych, trochę zmęczony, aczkolwiek nie bez przyczyny. - Dzień dobry... - zostawiwszy na krótki moment maszynę samą sobie, choć w bezpiecznym miejscu, spojrzał tym samym dookoła i zauważył znajomą twarz. Były student zmrużył na krótki moment własne oczy, gdy poczuł, jak tatuaż poruszył się i schował jeszcze bardziej, dopiero po krótkiej chwili miał okazję podnieść kąciki ust do góry, spoglądając na Thaeddeusa. - O, hej, hej! Jezu, stary, nie rozpoznałem cię. - zaśmiał się lekko, spoglądając na niego z niemym zastanowieniem. Widział w swoim życiu rosłych typów, no ba, jego chłopak pozostawał wyższy, ale panie, te szerokie barki jednak przebijały wszystko. Na pewno nie chciałby dostać od niego wpierdolu, to pewne. Z tym nawet nie musiał się kłócić, nie musiał tego jakkolwiek negować. Ciekawiło go natomiast to, czy tymi ogromnymi dłońmi ten byłby w stanie chwycić jego głowę niczym kafla i ścisnąć niczym gumową piłeczkę, choć ewidentnie tego nie chciał sobie wyobrażać. Niemniej jednak jedno było pewne, czuł się przytłoczony tym, jak masný był Edgcumbe. Czuł się mały, niczym mucha, nawet jeżeli starał się trenować, więc na obecną chwilę jedynie pomachał dłonią przyjaźnie, uśmiechając się w równie podobny sposób. - Warsztat samochodowy? Mega! Od kiedy pracujesz? - zastanowiło go to, bo nie miał z nim ogólnie kontaktu, no i też, jakby nie było, lubił wszystko, co powiązane z motoryzacją. Jeżeli miała zostać w nim namiastka "męskiego" myślenia, to były to właśnie samochody. Szybkie, fajne, zajebiście wyglądające, a do tego z równie idealnymi silnikami. Był ciekaw, co kierowało kolegą z domu, w związku z czym oparł się dłońmi o jakikolwiek blat, spoglądając czekoladowymi tęczówkami z widocznym zaintrygowaniem w jego kierunku.
Korzystając jeszcze z końcówki wakacji - nie z własnej woli, bo trener go wygonił z boiska, kiedy zobaczył go jeszcze na urlopie gotowego do pracy - zaszył się w londyńskim warsztacie, gdzie jeszcze niedawno zrobił kurs na mechanika. Zaprzyjaźnił się z większością pracujących tu mechaników, głównie dzięki swojej otwartej, jowialnej naturze. No i nie łudźmy się, na rękę były im dodatkowe (darmowe!) ogromne łapy do pracy, z właścicielem, który znał się na rzeczy. W końcu Edgcumbe, choć świeżo po kursie - to w garażu Archiego przesiadywał już za dzieciaka. Był więc taką zapasową parą rąk do pracy - kiedy w międzyczasie dłubał sobie przy własnym Bravo, któremu nieco podkręcał moduł lotu. Akurat przenosił z pomocą Locomotora cały rządek świec zapłonowych - dla kontrastu, pod własnym ramieniem trzymając 17-calową oponę z alufelgą, jakby była basenowym, dmuchanym kółkiem. Drgnął, słysząc znajomy głos - i obrócił się w kierunku otwartej bramy warsztatu. Poczciwą twarz wykrzywił mu szeroki uśmiech, kiedy ciemnozielone tęczówki padły na nowoprzybyłego - i rozbłysły widząc w jakim mechanicznym towarzystwie ten przydreptał. — Na wyliniałe kwintopendy, kopę lat stary! — Edgcumbe nie bawił się w półśrodki. Odłożył oponę na betonową posadzkę - posłał świece do kartonowego pudła i podszedł do Felinusa, żeby uścisnąć mu przedramię dłoń i klepnąć po przyjacielsku w bark. Tylko tak, żeby nie odbić płuc. — Daj spokój, zjarałem się w tej Arabii jak debil — odsunął się od byłego Puchona, z roztargnieniem wycierając dłonie w swój - kiedyś biały - podkoszulek. Potężnych ramion nie okrywało nic - poza warstewką kurzu i smugami smaru samochodowego. Po jednym z bicepsów latały swobodnie trzy sroki, wprawiając w ruch wytatuowane sitowie. Thad przekrzywił głowę, spoglądając nieco z góry na Lowella. — Wyglądasz jakoś inaczej... Lepiej — skwitował, zupełnie szczerze - zaraz też chichocząc gardłowo na pytanie chłopaka. Machnął ręką w kierunku wnętrza warsztatu. — Gdzie tam, nie pracuję tutaj. Dalej latam dla kadry i Srok. W warsztacie sobie odpoczywam. Pomagam czasem chłopakom jak nie wyrabiają z robotą. No i... — skinął podbródkiem w kierunku swojego białego Bravo, aktualnie z bebechami na wierzchu. — Szlifuję moje cacko. Trochę się zastał przez wakacje. Nie znał się najlepiej z Felinusem - co jednak kompletnie nie przeszkadzało mu w tak otwartym podejściu do puchońskiego kolegi po fachu. Edgcumbe dalej pamiętał jak ten pomógł ich miotlarskiej trójce po zjaraniu mieszkania przez sympatyków SLM. Poza tym nigdy nie przejmował się jakimikolwiek plotkami - jako gwiazdeczka na quidditchowskim firmamencie miał ich po dziurki w nosie i wiedział jak niewiele prawdy mogą zawierać. — A coś tu za ślicznotkę przyprowadził, co...? — Oczywiście, że musiał odnieść się do - cóż - zdezelowanego motocykla, którego przytargał ze sobą Lowell. Thaddeus jeszcze raz otarł dłonie o przetarte spodnie robocze i bez pardonu podszedł do maszyny, przyglądając jej się z niekłamaną fachowością. — Trochę przeżarty Turnov... Z '95? Sto dwudziestka piątka? Nie, widzę, że nie. Niezły kawał maszyny tu przywiodłeś! — Przykucnął tuż przy motorze, przyglądając się przerdzewiałej nieco ramie i jej niekompletnej zawartości. Zacmokał cicho, zdrapując warstwę rdzy. — Eeeech, to tylko nalot. Przepiaskować Harena Missus i od razu nabierze uroku!
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wakacje w jego wydaniu nie były zbyt pozytywne. O ile nie narzekał na brak pieniędzy - dobra, narzekał, gdy wydawał na wszelkie potrzebne przedmioty - tak po prostu miał dość obrzucania się czarnomagicznymi klątwami i zastanawiania się, kto wbił do pokoju i z jakiego powodu. Cieszył się zatem przeogromnie, że koniec końców pojawił się w Wielkiej Brytanii, którą znał tak, jakby miał ją w małym palcu, a też zaczął od pewnych zmian, które może nie były widoczne gołym okiem, aczkolwiek on o nich wiedział. Tatuaż chadzał sobie po ciele, przewracając się na drugi bok, a on to odczuwał. Było to co najmniej dziwne, aczkolwiek równie ciekawe, jak jego ciało stało się polem do popisu dla wydziaranej istoty. Czuł się z tym trochę nietypowo, aczkolwiek jednocześnie starał się przyzwyczaić. Pozwolić na to, by to weszło może nie tyle w rutynę, co bardziej w coś naturalnego i zwyczajnego. Była to bardzo miła odmiana w stosunku do co chwilę traconego uczucia bezpieczeństwa podczas pobytu w Arabii. Przenoszenie opon nie było aż tak ciężkie, aczkolwiek widok Thaddeusa, który był w stanie traktować je niczym dmuchane kółko do wrzucenia do basenu, przyprawiał go o niewielki, lekki uśmiech. Zresztą, nie spodziewał się zbyt pozytywnej reakcji, jako że obwinianie się było jego konikiem - w szczególności, że gdyby nie poszedł w kierunku strumienia w Dolinie Godryka, Hufflepuff posiadałby Puchar Domu. I chociaż nie uważał tego za konieczność, to na niego spadały wszelkie winy. Uścisnąwszy dłoń, zauważył, jak cholernie małą posiada w stosunku do tej należącej do rówieśnika. Widać, że ten pił niedźwiedzie mleko, gdy samemu otrzymywał prędzej sojowe latte, a poczuł to dopiero wtedy, gdy ta wylądowała na jego barku. Różnica była na tyle ogromna, że aż zaczął narzekać na to, że w sumie znajdował się poniżej metra sto osiemdziesiąt. Istota skutecznie przesunęła się dalej od dotyku, nie chcąc jakoś specjalnie jemu podlegać. - To chyba każdy się tak zjarał. Ale sierpień był wręcz tragiczny pod tym względem. Czterdzieści stopni, kto to wymyślił... - przyznał mu rację. To nie są warunki, do których mogliby się przystosować, przechadzając się w pełnym, południowym słońcu przez piaszczyste wydmy. Nawet on, jako ciepłolubne stworzenie, uważał tę temperaturę za coś morderczego. Jednocześnie unikał długich wypadów na pustynię, wiedząc, że coś może się złego stać, gdyby o siebie odpowiednio nie zadbał. - No ale tyle dobrze, że przynajmniej jakoś mogliśmy odpocząć. - zresztą, zbyt wielu okazji do tego nie miał. Od momentu uczestnictwa w wyprawie zorganizowanej przez Derwiszy co chwilę się działo coś nietypowego; coś, co odbijało mu się na zdrowiu. Mimo to starał się na to nie zwracać uwagi, co było znacznie ułatwione, gdy wzrok skierował na tatuaż. Trochę się tym podjarał, ale to, co sam wydziarał, nie chciało wyjść i się przywitać. - Ty, fajna dziara. Kiedy ją robiłeś? - wskazał w uprzejmy sposób na sroki. Nie wiedział, jaka jest tego symbolika, ale czasami nawet nie trzeba mieć powodu, by cokolwiek sobie wytatuować. Poza tym, rzucało się to w oczy - była widoczna, jako że kończyny pozostawały całkowicie odsłonięte. Na kolejne słowa lekko przechylił głowę w widocznym zastanowieniu. Nie wiedział, że to było aż tak widoczne; inaczej, nie zauważał tego, gdy się przyzwyczaił do bardziej umięśnionej, choć nadal szczupłej sylwetki. Próżno było szukać kościstych palców, odkrytych żeber, wyróżniających się na tle chudości bioder. Wyglądał zdrowo, no ba, nawet jego koloryt skóry zmienił się wystarczająco, by przykuwało to uwagę. - Ach. - lekko podniósł kąciki ust do góry. - Trochę zacząłem ćwiczyć, lepiej się odżywiać, no i jakoś to poszło. Choć nie wiem, czy wchłanianie słodyczy to akurat bardzo dobra dieta. - prychnął widocznie, bo przecież nie mógł na tym się całkowicie opierać. - Ale cieszę się, że jest to widoczne. - musiał to pokwitować, bo jakby nie było, wyglądanie "lepiej" zawsze zdawało się nieść ze sobą ten pozytywny wydźwięk. Wiele zaczęło się zmieniać od momentu, gdy miał dla kogo się starać, a więc starał się. Mocno, widocznie, dając sobie tylko momentami chwilę wytchnienia. - Zawsze to jest wgląd do takiej roboty! No i też, od zawsze mi się wydaje, że fachowców na naprawianie tego typu sprzętów jest mniej. Wiesz, miotły, teleportacja, świstokliki, sieć Fiuu... - zaczął wymieniać, spoglądając na niego z zaciekawieniem. Tak naprawdę mało kogo znał w szkole z własnymi machinami, więc nic dziwnego, że oczy mu zabłysły. - Obrońca? - zapytał się, zanim to nie usłyszał o szlifowaniu cacka. - No ładnie... Który rocznik? Jaki silnik? - gdyby obecnie siedział, do z podekscytowania kolano latałoby mu do góry i na dół. - Co ciekawego postanawiasz w nim zmienić? - spojrzał już bardziej zaintrygowany, choć nie miał okazji zbytnio się skupić na motocyklu. Był jednak piękny, czego nie potrafił w żaden sposób zanegować. Doskonale pamiętał moment, gdy pomagał Violi w ogarnięciu mieszkania po pożarze. Coś tam uratował, ale nadal, nie było to zbyt wiele, zważywszy uwagę na to, iż płomienie doszczętnie chwyciły ściany i przedmioty tuż przy podłodze. Nie był to zbyt przyjemny widok, ale nie potrafił tego tak pozostawić i pójść załatwiać własne sprawy. Poza tym, miał dług wdzięczności u Strauss; jak się okazywało, nawet taki gest był jakoś miło zapamiętywany. Przy tej ilości syfu, która się przy nim nagromadziła... - A dość ciekawą! Znalazłem ją podczas wypadów po Dolinie Godryka i dość długo mi się zasiedziała. - powiedział, przechodząc w miarę spokojnie do pojazdu, który może nie był w najlepszym stanie, ale nie mógł na to nic poradzić. - Sto dwudziestka piątka w Turnovie... błagam, ukróć bólu tej maszynie. I mi przy okazji. - prychnął z rozbawieniem. Naprawdę, dawanie silnika o tak małej pojemności było strzałem w kolano. Oczywiście, że nie zabraniał, ale jako osoba, która już posiadała doświadczenie i wszelkie możliwe uprawnienia na pojazdy, nie zamierzał się ograniczać. Poza tym, kupowanie tego modelu w takim wydaniu... nie miało żadnego sensu. - W to nie wątpię... Problem polega na tym, że po pierwsze, jakimś cudem odnalazłem kluczyki, po drugie - tarcze hamulcowe i klocki są kompletnie przeżarte. Coś tam próbowałem robić na własną rękę, no ale bez wymiany całego układu raczej będzie ciężko. - pokręcił głową, pokazując tym samym w pewne miejsce. Niekompletna zawartość ramy nie była aż takim problemem. - Poza tym, spójrz. Sprzęgło też do wymiany. Nie wiem, ile będzie mnie to kosztować, ale już wyrąbałem trochę pieniędzy na jego naprawę w Ogniomiocie... choć wiadomo, to jest całkowicie inny poziom. Motocykl versus autosegment F, no nie ma co porównywać. - przykucnął przy maszynce, która może nie wyglądała idealnie, ale chciał ją przywrócić do porządku. - Najważniejsza rzecz! Czy opłaca się go przywracać do stanu używalności, czy lepiej sobie odpuścić? Tak na oko, mniej-więcej. - spojrzał na niego uważnie, chcąc się dowiedzieć, ile szacunkowo będzie wynosiła renowacja i przeprowadzenie napraw. - Poza tym, nie spodziewałem się, że z ciebie taki znawca. Masz na razie tylko motorynkę czy jednak zamierzasz kupić sobie coś większego? - zagaił go o to, gdy oczy błysnęły widocznym zaintrygowaniem, bo był cholernie ciekaw, a też - niektóre, ekskluzywne modele można było dostać po bardzo długim czasie oczekiwania.
Thaddeus był chyba jednym z nielicznych, którym udało się przeżyć wakacje bez większych traumatycznych przeżyć - jeśli pominąć atak cienioskrzydłych na niego i Hope na jakimś pustynnym wypizdowie. Jednak i z tego chłopak wyszedł obronną ręką - będąc w stanie pomóc jeszcze młodszej Gryfonicy. Prócz tego... wypoczynek przebiegł mu naprawdę spokojnie - przeplatany z porannymi i wieczornymi treningami oraz popołudniową, leniwą siestą. Ciepły klimat dobrze wpłynął na jego samopoczucie, złapał więcej słońca, pozwolił sobie na prawdziwą chillerę - i choć odrobinę uspokoiły się jego prywatne perypetie, które deptały mu po piętach od śmierci Archiego. Teraz jednak powoli wracał do rzeczywistości. I one również. — Weź, nie wspominaj tej pożogi — aż się wzdrygnął, teatralnie ocierając pot z czoła - i marząc się przy okazji smarem i w tym miejscu. — Wieczory były spoko, dopóki człowiek nie chciał zasnąć. Miałem pokój z Coltonem i Frelą, a przed nią nie chciałem paradować w samych bokserkach... Kilka razy z resztą spałem na balkonie. No, nie przez Freję rzecz jasna, tylko temperaturę! — objaśnił, zauważając, że zabrzmiało to tak, jakby parka byłych Krukonów wywalała go co noc na taras. Nie musiał się tłumaczyć, ale robił to całkiem naturalnie - podchodził do Felinusa jak do kumpla, ot, przez co język od razu mu się rozwiązywał. A jakoś nigdy nie zwykł spoglądać na ludzi przez pryzmat szkolnych Domów i zdobywanych (bądź traconych) punktów - no, chyba, że na boisku. — Aaaa, moje sroczki! — Wyszczerzył się, gdy chłopak zwrócił uwagę na jego stosunkowo nowy tatuaż. Thad obrócił się prawym ramieniem do Lowella, nieco bardziej prezentując buszujące na węzłach mięśni ptaszyska. — Przed wakacjami. W 'Magic Tattoo' mieliśmy sesję z Aslanem, projekt zrobiła mi żona kumpla z USA, kiedy byłem na transferze. Takie upamiętnienie tego jak zaczynałem w Srokach, razem ze Strauss i Fitzem — wyjaśnił od razu całą historię dziary, przejeżdżając dłonią po bicepsie - a wytatuowane szuwary zakołysały się jakby rzeczywiście ich dotknął. — Koronkowa robota, nie? Ni knuta nie żałuję. Edgcumbe mógł pochwalić się całkiem niezłym okiem - w końcu wcześniej jako ścigający, a teraz jako obrońca musiał wykazywać się spostrzegawczością i śledzić z uwagą manewry na boisku. Zmiany zachodzące w ludziach były zdecydowanie łatwiejsze do zauważenia. — No no no! — klepnął byłego Puchona po przyjacielsku w ramię, szczerząc się do niego wyraźnie radośnie. — Widać widać. Sport to zdrowie, każdy miotlarz Ci to powie — zrymował, co również skwitował gardłowym chichotem. — Ja chleję colę na morgi, nikt mi tego nie odbierze — mruknął do niego konspiracyjnie - jakby za rogiem miał stać jego trener z tłuczkiem w łapie. Dla podkreślenia swoich słów - sięgnął do jednego z kartoników, wyciągając stamtąd (oczywiście jedną dłonią) dwie puszki coca-coli, jedna wręczając niespodziewanemu gościowi. Musiał jednak chłopakowi przyznać rację, gdy ten zaczął wymieniać alternatywne środki transportu. Kiwał głową, pozwalając by przydługa grzywka opadała mu na czoło. — Wiesz, to chyba kwestia tego, że jeśli już ktoś wejdzie w tę całą magię, to... No, zapomina o innych sposobach na przemieszczanie się. Miotły są zajebiste, ale w życiu bym nie skoczył nawet Starsweeperem na wycieczkę w pochmurny dzień — przedstawił swoje zdanie, z cichym sykiem otwierając puszkę z napojem i pociągając solidny łyk. — Poza tym jak miałbym podlecieć do kina miotłą? Od razu brygada MM siądzie mi na łeb. Takim Bravo wyląduję w magicznej uliczce i potem na luzie wyjadę na mugolską ulicę. Na pytanie o swoją pozycję na boisku - jedynie skinął głową, upijając kolejny łyk schłodzonej coli - ta informacja była już powszechnie znana, z czym Thaddeus się liczył; w końcu grał w reprezentacji narodowej. Wyraźniej ożywił się przy pytaniu o swój majestatycznie błyszczący pojazd. — Perełka z 2003 roku, tysiąc pięćsetka, prawie nówka sztuka z Włoch, przebieg zadziwiająco niski. Sprowadziłem tego Bravo w zeszłym roku, tuż przed tym jak zacząłem grać dla Srok — wyszczerzył się dumnie, przejeżdżając wielką dłonią po kierownicy swojego motocykla. — Podkręcam mu nieco moduł lotu, zdjąłem fabryczne żabki, żeby rozwijał większe prędkości. Muszę tylko dodać stabilizatory, żebym śrub w powietrzu nie kręcił. — Plan miał dość ogólnikowy - niemniej i tak nie miał zamiaru ze swojego Bravo robić wyścigowej maszyny. Ten motor był bardziej do celów rekreacyjnych. — I poszerzę trochę siodło... Sakwy boczne też chcę dodać... Podczas oględzin Felkowego motocykla, rzucał uważnym, zielonym spojrzeniem na każdy wskazany przez niego element, w głowie odnotowując niejaki plan 'rekonwalescencji' nadszarpniętego zębem czasu Turnova. W pewnym momencie nawet odłożył już niemal pustą puszkę i wyjął z tylnej kieszeni spodni mały kajecik, gdzie zaczął skrobać ołówkiem swoje wyliczenia. — Trochę do wymiany jest... Ale większość układu do regeneracji — mruknął, stukając rysikiem ołówka o własny podbródek. Pokreślił jeszcze chwilę, a w końcu na marginesie podkreślił zakładaną kwotę. — Nowiutki Turnov wyniesie Cię około 300 galeonów, ale tego spokojnie można odnowić. Pi razy oko musiałbyś włożyć w to jakąś stówkę, nie więcej. Może nawet mniej, trzeba pogadać z chłopakami. Albo ja mogę się tym zająć, jeśli chcesz — zaproponował, wzruszając beztrosko ramionami i błyskając zębami w uśmiechu. Schował swój kajecik za pasek spodni i podniósł się na równe nogi, rozciągając nieco. — Naaah, żaden znawca — żachnął się, machając wielką łapą. — Bardziej pasjonat. Razem z dziadkiem jeszcze za bajtla spędzałem wakacje w garażu podając odpowiednie klucze i świecąc latarką pod klapę — nostalgiczny uśmieszek wygiął kąciki jego ust, kiedy krzyżował potężne ramiona na torsie i zerknął na Lowella. — Na razie mam tylko Bravo, muszę odkupić mój rodzinny dom w Hamilton, a potem... Och kurwa, marzy mi się Testarossa!
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Takiemu to zazdrościł. Sam ledwo co zauważył, że na kostce otrzymał nowiusieńki tatuaż w barwie dość specyficznej, a co dopiero był w stanie przehandlować to wszystko na jakieś fajne, pozytywne wspomnienia. Wystarczyło spojrzeć na to, jak wiele negatywnych przewinęło się w ciągu kilku dni. Napięcie go opuściło, aczkolwiek gorzkość i niesmak pozostały. Poza tym, jeszcze na domiar złego otrzymał uderzenie wprost w potylicę, za czym nie przepadał, bo też - zwyczajnie nie pamiętał, co dokładnie się wydarzyło. I kto tam był, czemu się tam znalazł. Miał tylko urywki kawałków pamięci, z których to nijak potrafił ugrać cokolwiek więcej, niż tylko i wyłącznie nikły obraz przypominający ten z kaset VHS. - Dobrze, już nie będę wspominał. - lekko podniósł kąciki ust do góry, opierając się o cokolwiek, co miał pod ręką. O mało co nie prychnął na to, jak obecnie Thaddeus wyglądał, gdyż ten chyba zapomniał o czarnej mazi znajdującej się na jego dłoniach. Jeżeli tak, to oznaczało, że bez problemów jego ubrania są również tym okryte... ale nie narzekał, skoro przecież po to jest woda i po to są prysznice, by z nich korzystać. Nawet jeżeli wolał być czysty i schludny. - Och, dawno nie widziałem Coltona. Frei to już w ogóle... - zastanowił się na krótki moment. No tak, jedyne okoliczności to w sumie niedoszła próba samobójcza Sunny, na którą nie był kompletnie przygotowany, a Freja... kiedy to z nią miał okazję się spotkać? Wymienić parę zdań? - No już, już, nie tłumacz się, na pewno nie przez Freję! - wyszczerzył się lekko. - Ale nie no, rozumiem, sam miałem pokój z Maxem aż do momentu, w którym nie okazało się, że zarząd dorzucił nam dodatkowe dwie osoby. Nie zawsze trzeba lubić paradowanie przed innymi w takim wydaniu. - sam jednak spał nago, co musiał przerwać, gdy okazało się, że do ekipy dołączył Theo oraz Aleks. Tęsknił jednak za tym, ceniąc sobie swobodę, gdy jedyne, co go wówczas okrywało, to tylko i wyłącznie ciało partnera oraz cienki kocyk. Lowell uważnie obserwował ruszający się tatuaż. Nie wędrował jednak po całym ciele, a prędzej był bardziej statyczny. Jego przy tym posiadał pełną swobodę, gdzie chciał się udać, co zresztą odczuwał na własnej skórze. Taka dziara, jaką to miał Edgcumbe, była łatwiejsza do kontrolowania, a nie to, z czym samemu miał do czynienia. Chodziła gdzie chce, kiedy chce, nie słuchała się poleceń - jakby tatuażysta tchnął w nią duszę, przez którą posiadała pełną autonomię. - O panie, no to ładnie się tatuażysta postarał... Ale wiadomo, projekt jest równie ważny. - przyglądał się bardziej, choć ogrom ramienia zdawał się go wewnętrznie przytłaczać. Jak tak patrzył, to się okazywało, że do osiągnięcia takiego stanu nigdy nie dojdzie, bo co jak co, ale tutaj chyba zaważyły predyspozycje genetyczne. Skąd wyrastają tak potężne osoby - kompletnie nie miał pojęcia. Mimo to stał normalnie i nie dawał po sobie poznać tego wszystkiego. Sam musiał brać leki hormonalne, dzięki którym jego całe życie podlegało uwarunkowaniu. Gdy ich nie brał, wiele rzeczy ulegało deformacji. - Dobre upamiętnienie! Jakby nie było, to jest to coś ważnego. Choć słyszałem, że wcale nie trzeba mieć powodu, by się wydziarać. - uśmiechnął się lekko, bo sam to zrobił w sumie... nie wiedział, czemu dokładnie. Pchnięty przez śmiałość? Przez chęć zmian? Zrównoważonymi tęczówkami spojrzał uważniej, by wyłapać wszelkie szczegóły. - Robota pierwsza klasa, panie! A i efekt tego poruszania się jest zajebisty, więc nie ma czego żałować. - odpowiedział całkowicie szczerze na jego słowa. Sam również posiadał całkiem spostrzegawczy wzrok, choć ten uległ uszkodzeniu podczas prób (jaką awersję do tego słowa miał teraz...) prowadzących ku spotkaniu Wielkiej Wezyrki. Bycie ślepym podczas walki wcale mu nie pomogło, a też, przez jakąś część czasu widział jak przez mgłę. Teraz tęczówki nie były zmętniałe i posiadały pełną, stuprocentową zdolność obserwowania otoczenia. Chwała Merlinowi, bo dłuższego przebywania w takim stanie raczej by nie zdzierżył; zamiast tego przyjął klepnięcie po ramieniu i pozostawienie prawdopodobnie kolejnej ilości czarnego smaru. Charakterystyczny zapach przedostał się do jego nozdrzy; trudno było o inny scenariusz, skoro znajdowali się w warsztacie. - Na litość merlinowską, tylko nie miotły... - pokręcił głową i podniósł obronnie ręce. Szkoda tylko, że teraz większość sportów trochę się dyskwalifikowała, jako że ogólnie powinien odpoczywać przed rozpoczęciem się nowego roku szkolnego. Nie chciał się nadwyrężać po uderzeniu ze strony dumbadera, w związku z czym ćwiczył lżej, by nie mieć ewentualnych zawrotów głowy i nie pogorszyć własnego stanu. Koniec końców miał kogoś, na kim mu naprawdę zależało. - Preferuję inne sporty, jeżeli już! Bieganie, paintball, coś w ten deseń właśnie. - wytłumaczył się naprędce, spoglądając na kumpla z domu, który następnie rozpoczął konspiracyjne szepty, tudzież słowa, a samemu zdawał się trochę inaczej podchodzić do tego, czy ktoś ich przypadkiem nie obserwuje. - Ja jem paczki pianek od cholery, tego też mi nikt nie odbierze. - stał się pewniejszy, by tym samym, nie zwracając uwagi na to, czy ktoś patrzy i go bije po łapskach, wyciągnąć z bezdennej torby różowe pianki, gdy samemu otrzymał puszkę coca-coli. - Transakcja zaakceptowana? - otworzywszy paczuszkę, skierował ją w kierunku Edgcumbe'a, nie wracając uwagi na to, czy ten miał brudne dłonie, czy też i nie. Zresztą, zawsze mógł sobie rzucić Chłoszczyść, gdyby tylko chciał, czyż nie? - Otóż to. Porywanie się na złe warunki atmosferyczne z miotłą wcale nie jest rozsądnym rozwiązaniem. - przytaknąwszy, podniósł nawet dłoń, w której to trzymał puszkę napoju, by następnie go odpieczętować. Puchon obecnie dokładał cegiełki do tego, by spowodować u niego cukrzycę, ale niespecjalnie się tym interesował. Zresztą, nadal był szczupły, badania krwi miał w porządku, więc nie narzekał na to, iż zjadał tyle cukrów parę razy więcej niż przeciętny Brytyjczyk. - To jest właśnie plus pojazdów mechanicznych - nie rzucają się w oczy dla przeciętnego mieszkańca Londynu. Tylko trzeba pamiętać o mugolskich papierach, inaczej bez tego może być naprawdę ciężko. - sam załatwiał dwie wersje, by móc swobodnie przemieszczać się po każdym zakamarku Wielkiej Brytanii. - Chociaż wiesz, nie każdy chciałby pójść do niemagicznego kina... wielu tak naprawdę wystarczy życie w magicznej społeczności. - dodał jeszcze od siebie. Proste skinięcie głową mu wystarczyło; teraz miał jednak inne rzeczy do obserwowania. Piękny Bravo przykuwał uwagę i nic dziwnego, że to właśnie na nim się skupił na krótki moment, by następnie wsłuchać się w historię tego pojazdu. A raczej w jego opis, gdy popił kolejny łyk z puszki, by potem o mało co o niej nie zapomnieć, gdy sięgnął po piankę. - Zadziwiająco niski? Czyżby kręcony? - podniósł brwi w cichym zastanowieniu, bo jeżeli pojazd był z takiego roku i posiadał niski przebieg, coś na pewno musiało być. A jeżeli typ wystawił ogłoszenie, że IGŁA NIEŚMIGANY, to już w ogóle należało czegoś takiego unikać. Sam miał ogromny problem z wyborem własnego pojazdu, by nie był w żadnym stopniu modyfikowany pod tym względem. Szkoda byłoby kupić zjechanego gruchota o pięknej karoserii w cenie nowego samochodu. - Zamieniasz go w wyścigówkę? Sam Bravo już nieźle zapiernicza bez potrzeby tuningowania. - przyłożył palce do własnego podbródka w zastanowieniu, tym razem o mało co nie zapominając o piankach, które miał w łapie i których to o mało co nie rozsypał. - No to niezła z niego będzie sztuka! Nic nie cieszy bardziej od możliwości obserwowania własnych efektów pracy. - z tym nie zamierzał się kłócić, a też, była to czysta prawda. Inaczej jest, gdy można samemu coś zrobić od podstaw, a inaczej, gdy komuś się za coś zapłaci. Wiedział jednocześnie, że poprawek musi być naniesionych sporo, zanim ta machina będzie mogła zostać dopuszczona zarówno do uzyskania ubezpieczenia, jak i pewności, że na pewno hamulce będą działać w stu procentach. Co jak co, ale chciał mieć możliwość uniknięcia jakichś tragedii, a jak wiadomo, brak osłony na motocyklu powodował, iż nie bez powodu wiele osób było nazywanych "dawcami organów". Wolał uniknąć podobnego losu, skoro jego namiastka szczęścia zniknęła wraz z momentem ataku ze strony Beduinów. Coś się go perfidnie trzymało i nie zamierzało puścić. - Za trzysta galeonów to może uda mi się remont domu jakoś załatwić. - skrzywił się na tę cenę nowiuśkiego motorku, bo jednak chciał, by nie przepłacał zbytnio za naprawy. Też, budynek już był stary, wymagał napraw, a powoli się za nie zabierał, kiedy to okazało się, że gniazdo szerszeni postanowiło zadomowić się na stałe pod jedną z rynien, a grzyb skutecznie opanował ściany w jego pokoju. - Nie no, nie będę tego załatwiał najtańszym kosztem... jeżeli chcesz go naprawić, to śmiało, ale zapłacę za części i robociznę normalnie, wedle cennika. - odpowiedział zgodnie z własnymi przekonaniami. Po co ktoś miał mu to załatwiać bez zysku dla siebie? Przecież każdy zawód wymaga przyuczenia, a skoro nie potrafił, to musiał płacić za usługi. - Poza tym, chętnie bym popatrzył, jeżeli tylko pozwolisz, jak wygląda naprawa takiego cacka... Nie całościowo, ale w jakiejś części. Jeżeli mam zamiar jeździć na motocyklu, muszę znać go od podszewki. - przyznał szczerze, bo nie widziało mu się zatrzymania na drodze i zastanawiania, czy to pasek od sprzęgła rąbnął, czy jakieś inne cholerstwo. Na samochodach znał się trochę bardziej, ale nadal nie był mechanikiem, by móc samemu zrobić te skomplikowane naprawy. Wymiana oleju? Nie ma problemu! Naprawa rozklekoconej automatycznej skrzyni biegów? No to już był problem. - Wiesz, nie kojarzę ogólnie, by ktokolwiek za dzieciaka podawał właśnie klucze przy naprawianiu bądź świecił latarką. Prędzej w takim wieku to już się lata na niewielkiej miotle i próbuje udawać ścigającego. - spojrzał na niego uważniej, choć sam nie miał perfekcyjnych wspomnień z dzieciństwa. Nie miał praktycznie w rodzinie żadnego męskiego ramienia, na którym mógłby się wesprzeć, by przejąć jakieś schematy. Działał zatem na czuja w naprawdę wielu sprawach, a mimo wieku dwudziestu jeden lat... czuł się na co najmniej siedemnaście pod względem emocjonalnym. - Odkupić rodzinny dom? Ktoś go zajął? - upił kolejny łyk napoju, skupiając się w pełni na słowach, które mógł wystosować Edgcumbe. Zainteresowało go to, bo samemu miał dość spory dług po ojczymie, który musiał uregulować, chyba że chciał mieć problemy. - Testarossa to marzenie KAŻDEGO. Sam dałbym się za nią pokroić. - lekko się uśmiechnął, rozmarzając się na sam wgląd w ten pojazd. Kultowy, charakterystyczny, z automatyczną skrzynią biegów. - Pięć i trzy dziesiętne sekundy do setki. Czy to nie brzmi jak marzenie? - zaśmiał się widocznie. - Mój Ogniomiot natomiast potrzebuje dodatkowych ponad dwóch sekund. Stary, pojeździłbym nawet na pięć minut takim cackiem... - tak, to jest ten typ pojazdu, którym każdy by chciał się przejechać. Może sprzedanie Cadillaca DeVille było czymś jak najbardziej prawidłowym? - Łypiesz na niego czy na razie tylko sobie o nim myślisz? - zapytał się, kierując czekoladowe tęczówki w kierunku jego twarzy, by mieć pełny wgląd w to, czy kłamie, czy jednak mówi prawdę.
Jaki diaboł podkusił Ripley do przymiarki na stanowisko mechanika - nie wiadomo. Może to zwykła, ludzka przekora? Tyle porażek przy zdawaniu egzaminu na prawo jazdy, że z czystej, osobistej i niczym nie maskowanej przekory postanowiła stać się dosłownie najlepsza, w tej dziedzinie, która śmiała na drodze jej kariery rzucić jej wyzwanie. Wspominając Pana Jana egzaminatora i jego markotną osobowość wypożyczyła z biblioteki dosłownie wszystkie możliwe do wypożyczenia materiały traktujące o magicznej mechanice pojazdów. Po co? Tego nie potrafię wytłumaczyć, nie od dziś wiadomo, że Nell z książkami ma się na bakier, bo zaburzenia nie pozwalają jej siedzieć w skupieniu przed książką dłużej niż kwadrans. Z przerwami. Jej mózg był po prostu okablowany inaczej, wypożyczywszy więc wszystko, złożyła stosy wiedzy koło swojego łóżka w dormitorium i poszła do mechanika w Dolinie, popatrzeć, pomacać i generalnie - uczyć się empirycznie, czyli tak, jak jej mózg był w stanie przyswoić. Od kiedy przyniosła staremu Stachowi ćwiartkę wiśniówki i ciasteczka korzenne podpier... pożyczone od jakiegoś pierwszorocznego puchona, Stachu pozwalał jej kręcić się po zakładzie i zadawać pytania. Nie zawadzała specjalnie, choć zadziwiała mężczyznę tym, jak potrafiła się znienacka odezwać, wciśnięta od podwozia między ramę samochodu a jego, dajny na to, chłodnicę, zezując na ruchy kluczem i różdżką, wykonywane przez doświadczonego specjalistę. Jak mała pijawka, choć całkiem bezbolesna, z dziwnym poczuciem humoru, wysysała ze swojego nieoczekiwanego mistrza wiedzę dużo sprawniej, niż gdyby miała wkuć do głowy suche frazesy zapisane blaknącym tuszem na żółtych stronach książek. Palce od nakrętek odcisnąć, ręce w smarze ostatnią parę nie-dziurawych spodni wytrzeć, na ziemi leżeć bez słowa, ukryta pod latającą ciężarówką, analizując w głowie potęgą wyobraźni układ motorniczy i napędowy, rozkład energii z wału korbowego. Kiedy stawiła się na część pierwszą egzaminu, była całkowicie zadowolona ze swojego poziomu wiedzy. Kurs kursem, ale to egzamin się przecież liczył, tak? Podeszła do maszyny zadaniowo, przyglądając się jej rozkładowi, rozrysowując w głowie rzuty techniczne wymaganych do wymiany części. Dużo szybciej chwyciła za klucze i obcęgi niż za różdżkę, bo choć był to pojazd magiczny, to jednak było coś bardzo personalnego w pracy z silnikiem własnymi rękoma. Dużo lepsze zrozumienie, jakaś nieopisywalna wrażliwość. Wykonała wyznaczone zadania bez problemu, problemem okazał się jednak durny olej, który tak nudny sam w sobie, że jej mózg wyparł konieczność wymiany go. Uraczyła za to egzaminatora swoim najbardziej urokliwym uśmiechem małej, głupiej gąski i kto wie, czy nie przestraszył się nie na żarty, bo pozwolił jej podejść mimo tego błędu do drugiej części.
Prawie słyszała w uchu ćwierknięcie zadowolenia Gogola, kiedy egzaminator na części drugiej wyznaczył jej naprawę zaklęcia latania. Napełnianie przedmiotów niemagicznych magią, było jak sztuka, arcydzieło tworzenia, do której nigdy nie miała talentu. Bycie artystką ograniczała jedynie do występowania pod tym przymiotnikiem, kiedy siostra Felicia i siostra Bernadetta komentowały jej poczynania jako "ależ z niej artystka!" czy inne nie do pomyślenia. Ukucnęła jak żaba, slav squatem naprzeciwko zaporożca w kolorze dojrzałych wiśni i złączyła dłonie mrużąc oczy. Przeglądała w pamięci zdjęcia z albumu starego Stacha, który opowiadał jej, że nierzadko zależało to, w latach dziewięćdziesiątych, kiedy zaporożce włączono do latającej floty zaakceptowanej przez Ministerstwo, od modelu samochodu, w którym jego miejscu zakotwiczone powinno być zaklęcie podpowiadające za nieważkość. Zupełnie inne miejsce, niż to, do którego przypiąć powinno się zaklęcie niewidoczności! Przewijała więc w pamięci, w pozie modlącej się żaby-mnicha, zdjęcie za zdjęciem, przypominając sobie opowieści Stacha. Wyciągając z rękawa różdżkę, uśmiechnęła się, trochę do siebie, trochę do egzaminatora, ale najbardziej chyba do starego autka, którego matowy lakier był nieco jaśniejszy u góry, przypieczony słońcem, nieco ciemniejszy tam, gdzie ukrywał się pod obłą formą drzwi. Dotknęła maski samochodu palcami, niemalże jak lekarz oceniający stan swojego dzielnego pacjenta, celując po kolei różdżką we wszystkie te miejsca, które były dla możliwości lotu newralgiczne i recytując, jak kołysankę, odpowiednie inkantacje. Gdyby jej ktoś kazał to wszystko wyczytać z książki i odtworzyć na zawołanie, pewnie by się zesrała. A w taki sposób? W taki swój durny sposób skończyła zadanie szybciej, niż się tego spodziewała i z pewną dozą niepewności zwróciła się do egzaminatora, bo wewnętrzny sabotażysta już jej właśnie wmawiał, że skoro tak szybko to na pewno czegoś zapomniała! A tu jednak nie. Nie dość, że nie zapomniała, to jeszcze poszło całkiem świetnie! Sukces?
Szła przez Londyn uważnie wypatrując miejsca, które było celem jej wędrówki przeklinając w duchu sam fakt, że wpadła na ten pomysł. Mimo wszystko po tylu latach małżeństwa, wszelkie inne prezenty zostały już wręczone, a ona naprawdę chciała jakoś uczcić to, że wytrzymali razem zdecydowanie więcej lat niż się tego spodziewała. Na tę myśl, jej lekko naznaczona już zmarszczkami twarz rozjaśniła się nieśmiałym uśmiechem, który mógł oznaczać nie tylko zadowolenie z tego stanu rzeczy. W końcu, gdy kilkukrotnie musiała prosić przechodniów o pomoc we wskazaniu drogi, trafiła na starą, dość niepozorną stodołę, która jednak w środku zupełnie przeistaczała się w magiczny warsztat samochodowy, którego szukała. -Dzień dobry. - Zaharczała niskim, zupełnie nie kobiecym głosem, gdy udało jej się dostrzec kogoś, kto wyglądał na pracownika placówki. - Przejdę od razu do rzeczy. Mój mąż jest fanatykiem pojazdów i chciałam zasponsorować mu pewne poprawki w jego ukochanym aucie. Jest w stanie mi tutaj ktoś doradzić? - Jej głos był pełen pewności siebie, a wzrok wyrażał pewną pogardę. Kobieta wyraźnie należała do tak zwanych wyższych sfer i na co dzień raczej nie pojawiała się w podobnych miejscach. Zdjęła z dłoni rękawiczki i chwyciła je w jedną z dłoni, co było znakiem, że właśnie przechodzi do biznesu.
Kiedy klientka pojawiła się w progu lokalu, jeden z doświadczonych mechaników zerknął na nią znad swojej pracy i sięgnął po szmatkę, by wytrzeć ręce i podejść ją obsłużyć. Jego błąd polegał na tym, że zajęło mu to stanowczo zbyt długo. Ripley w warsztacie zachowywała się jak nakarmiony metamfetaminą królik duracela. Dało się słychać jakiś łomot przewracanej beczki i niczym ten królik wyskoczyła zza kremowego chevroleta gotowa do działania. Szybko wytarła ręce w granatowy kombinezon mechanika, była bardzo dumna, że ma swój własny kombinezon, to już właściwie jakby była częścią rodziny. - Ależ witam serdecznie. - skinęła głową - To tak jak ka. - powiedziała z niesłabnącym zadowoleniem - Proszę tędy, proszę, tam mamy taki stoliczek... - kolega mechanik obrzucił dziewczynę oburzonym spojrzeniem, w końcu każdy z nich chciałby sobie taką grubą rybę napchaną galeonami złapać na fuszkę, czy kto wie, może więcej, jednakże Ripley jakby w ogóle nie widziała w kobiecie jej elegancji, satynowych rękawiczek, pięknego płaszcza ani wstążki drogich perfum, które roztaczała, stojąc w tym brudnym miejscu. To, co zadziałało na nią niczym lep na muchę, było słowo "fanatyk" albowiem każdego fanatyka uważała za członka swojego plemienia. Wskazała kobiecie krzesełko, rzeczywiście, przy stole. Korzystając z okazji podniosła tę pustą beczkę po oleju, o którą się przewróciła biegnąc. - A jaki to samochód? Czy już jest w jakiś sposób umagiczniany? Jakie interesowałyby Panią udogodnienia, coś bardziej dla weekendowego kierowcy, aby przyjemnie jeździć na pikniki, czy raczej dla kierowcy codziennego, by umilić podróże do pracy? - już jej czacha parowała pomysłami, a kobieta jeszcze nawet nie powiedziała, z czym właściwie przyszła. Może jedynie chciała nowy kolor tapicerki, albo, no nie wiem, odświeżacz wunderbaum.
Huk przewróconej beczki zwrócił uwagę kobiety, która lekko wzdrygnęła się na ten dźwięk, choć przygryzła język, by nie skomentować tego incydentu. Nie było to wnętrze, do którego przywykła i zdecydowanie pragnęła jak najszybciej je opuścić szczególnie, że bardzo drażnił ją unoszący się w powietrzu zapach różnego rodzaju smarów. Ze skinieniem głowy przyjęła miejsce przy stole, na którym od razu spoczęły jej rękawiczki, a sama czarownica z gracją usiadła na wskazanym jej krześle. Słysząc wylewające się z ust pracownicy pytania zamrugała kilka razy, próbując znaleźć w głowie odpowiedzi, które by ją zadowoliły. W domu przygotowała się nieco na podobną rozmowę, ale miała wrażenie, że podczas drogi do warsztatu wszystko wyparowało jej z głowy. -No więc posiada naprawdę wiele samochodów, ale chciałabym żebyście zajęli się państwo takim jednym, konkretnie czerwonym i raczej niskim. Nie pamiętam dobrze nazwy. Coś na P... A może na S... - Zastanowiła się chwilę. Jasno było widać, że motoryzacja nie była w sferze jej zainteresowań. -Taki szybki w każdym razie. Na pewno wie Pani o co chodzi. - Machnęła dłonią, licząc na kompetencję pracujących tutaj osób. -Mąż cały czas wspomina coś o obniżonych progach, czego kompletnie nie rozumiem, skoro wsiada się do niego całkiem wygodnie, ale skoro tak mu zależy... - Spojrzała znacząco na Nell, po czym przeszła do zmian, jakie już mężczyzna w aucie posiadał. -Z magicznych udogodnień ma tylko poszerzane wnętrze. Uwielbia wozić tych swoich kumpli po okolicy. A, no i alarm antymagiczny. - W jej tonie można było dostrzec, że niezbyt podoba jej się towarzystwo życiowego partnera, ale nie to było sednem ich rozmowy, więc skupiła się bardziej na aspektach technicznych, które kulały bardzo mocno. Wpatrzyła się intensywnie w Nell, czekając na to, co dziewczyna ma jej do zaoferowania.
- Czerwonym! - powiedziała z ekscytacją Nell- Wspaniale, mój też jest czerwony - wcale nie, bo nie miała samochodu. Ale jak już ją będzie stać i będzie miała samochód, to na pewno będzie on czerwony. Wiadomo bowiem, że czerwony i szybki to najlepsza marka auta. Ogarnęła jako tako przestrzeń i usiadła po drugiej stronie niewielkiego stolika, na czymś, co było stertą pudeł, a służyło za to mniej wygodne krzesło. Zasada była taka, że jak klient był spoko, to siadał na normalnym, jak był dzbanem, to na normalnym szybko siadał mechanik, a klient mógł se stać albo próbować utrzymać równowagę na pustych pudłach. Pokiwała głową, wyciągając kilka egzemplarzy magicznych broszur i klaserów zawierających różne rodzaje magicznych usprawnień. - Obniżymy progi tak nisko, że się będą koledzy zastanawiać jakim cudem nie zrywa asfaltu przy ruszaniu. - pokiwała ochoczo głową, otwierając jedną z obszernych broszurek, zawierających piękne ruchome zdjęcia różnych właśnie takich obniżonych zawieszeń.- To są różne podstawowe opcje, są też takie, które zmieniają się za pomocą specjalnego przełącznika wewnątrz pojazdu. Tak, żeby czasem mogły być obniżone, a czasem nie, zależy od humoru. - otworzyła kolejną broszurę. - Zaoferowałabym lokatę u dżina, to taki nowy system autopilota, jeśli małżonek przesiaduje w aucie ze swoimi kolegami, może dobrze mieć automatyczną funkcję dowożenia do celu w razie, gdyby się zagadał, lub bawił zbyt wyśmienicie. - zachwalała produkty w broszurach. - Jedną z nowości, jeszcze nigdy nie instalowaliśmy, świeżutko pojawiła się na rynku, jest oddech smoka. Jeśli mąż lubi szybką jazdę, to taki specjalny katalizator siarkowy przypinany przy silniku - zaczęła, widząc jednak, że niuanse techniczne nie są do końca punktem zainteresowania klientki, szybko dodała- Można robić szybkie zrywy i wchodzić bokiem w zakręty. Bardzo popisowe numery, zapewniam. - dodała tonem wielkiego znawcy. Podniosła się z chybotliwego stosu kartonów. - Oczywiście może Pani sprowadzić auto tu, do warsztatu, ale świadczymy także usługę wykonywania udoskonaleń w garażu klienta. Moglibyśmy przyjechać jak mąż będzie na przykład w pracy i wtedy szybko przygotować taką niespodziankę. - oczywiście opcja robienia rzeczy u klienta wiązała się z wożeniem całego sprzętu, co wpływało na workflow w całym warsztacie, ale nie sądziła, żeby akurat tej klientce sprawiało to problem.
Cieszyła się, że dziewczyna nie zadawała więcej pytań o specyfikację samochodu, bo wydusiła z siebie już wszystko co na temat pojazdu wiedziała. Mimo młodego wieku, który początkowo nie wzbudzał zaufania czarownicy, pracownica warsztatu zdawała się rozumieć, co klientka może mieć na myśli. A przynajmniej takie wrażenie sprawiała. Całe szczęście, że kobiecie przypadło wygodniejsze krzesło, bo pewnie opuściłaby warsztat szybciej, niż Nell zdążyłaby się przedstawić. Zamiast tego postanowiła dać temu miejscu szansę i jak na ten moment zaskakiwała się raczej pozytywnie. Wpatrzyła się w jedną z broszur, jakby te nagle miały zamienić ją w specjalistkę od motoryzacji. Za wiele z tego nie rozumiała, choć niektóre rysunki naprawdę jej się podobały. -Hmmm, a nie będzie to zbyt nisko? - Zapytała, przechylając lekko głowę, lecz słysząc kolejną wypowiedź od razu nieco się ożywiła. -O to! To będzie najlepsze. Sam sobie wybierze czy chce psuć nawierzchnię w naszej okolicy czy też nie. - Oznajmiła zadowolona z siebie, bo była pewna, że sama dobrałaby pewnie wysokość, która nie byłaby tą wymarzoną przez małżonka. -Autopilot? Jestem za! Wie Pani, jak to czasami bywa po goździkowej wodzie. Tylko, czy na pewno jest on taki niezawodny? - Wyraziła swoje obawy, bo nie chciała, by pojazd wywiózł czarodzieja nagle w jakieś nieznane rejony tylko dlatego, że ten cały dżin się zepsuł. -Myślę, że to będzie już lekka przesada. Nie chciałabym odwiedzać go w Mungu, bo uznał, że dojedzie do pracy w dwie sekundy mniej niż zazwyczaj, albo co gorsza w Wizengamocie na rozprawie, jak przejedzie jakąś niewinną duszyczkę. - Gdzieś musiała powiedzieć stop, bo o ile wydawało się to naprawdę bajerem godnym uwagi, kobieta miała jakieś pokłady rozsądku. -Tak by było najlepiej. Sama nie mam licencji, więc musiałabym prosić kogoś o przywiezienie samochodu tutaj. Pytanie tylko ile czasu na to potrzebujecie. - Nie spodziewała się tak pełnego pakietu obsługi. Coraz bardziej ocieplała się w stosunku do dziewczyny, co było widać w nieznacznej zmianie jej postawy.
Była chyba jakaś taka zasada, że kobiecie łatwiej było poczuć się swobodnie w warsztacie samochodowym, jeśli mogła rozmawiać również z kobietą. Sama Ripley miała doświadczenie z tym, że mężczyźni nierzadko rozmawiali z nią na tematy zawodowe tonem upupiającym, jakby nie wiedziała czym jest wał korbowy, czy zawieszenie hydractive. To, że nie wszystkie kobiety znają się na częściach samochodowych nie czyniło z nich gorszych klientek, a jeszcze jak chciały sprawić komuś przyjemność swoją wizytą w warsztacie? Nell na posterunku. - Nie mogę powiedzieć, że wiem - powiedziiała nachylając się konspiracyjnie- bo szef mnie zwolni! - zażartowała i pomachała ręką- Powiem tak, pewnie Pani dobrze wie, jak to jest z rzeczami niezawodnymi. ALe wystarczy regularnie sprawdzać poziom naładowania i można czuć się bezpiecznie. Można też domówić element dodatkowy, taki, który będzie pełnił funkcję odbiornika, mąż może go postawić w biurze, czy garażu, dzięki czemu w razie jakiegokolwiek problemu czy awarii odbiornik posłuży za urządzenie kotwiczące. - zaproponowała. Zazwyczaj tę funkcję kupowały zazdrosne żony, które chciały wiedzieć, gdzie dokładnie mężowie parkują, kiedy wyjeżdżają na te swoje "podróże służbowe", ale miało to też dużo bardziej rozsądne wykorzystanie. Zamyśliła się odnośnie terminu wykonania pracy. Miała obecnie na warsztacie tego cadillaca z zepsutym zaklęciem maskującym, z którym jakimś okropnym trafem nie mogła sobie poradzić, ale to nie jakaś paląca sprawa. - Myślę, że mogłoby być tak. Dziś po południu podleciałabym pod pani adres, zobaczyć parametry wozu i inne potrzebne dane do zamówienia tych nowych części. Ze dwa dni, zanim dojdą... - zamyśliła się patrząc na kalendarz w lunaballe wiszący na jej szafce z ubraniami- Myślę, że w piątek, najpóźniej w sobotę mąż będzie mógł się cieszyć nowymi bajerami. - zaproponowała. Od biedy mogłaby zarwać nockę, gdyby kobiecie bardzo zależało, ale obawiała się, że i tak będzie jej ciężko w piątek na egzaminie z ONMS, a jak jeszcze przyjdzie na lekcje niewyspana...