Święta...ten kilkutygodniowy okres, zaczynający się gdzieś w połowie grudnia, a kończący dopiero po Nowym Roku zdecydowanie był ulubionym czasem w roku panienki Lumière. Dziewczyna wręcz uwielbiała bożonarodzeniową gorączkę, kiedy bez skrupułów mogła poddać się szałowi zakupów i wydając takie ilości galeonów, że niejednego rozbolałaby głowa, sprawić prezenty swoim najbliższym...a lista tych rosła z każdym rokiem. Agnes od zawsze była raczej towarzyska, nic więc dziwnego, że przez dwa i pół roku, które spędziła w Hogwarcie, nazbierała całkiem spore grono znajomych, którym chciała zrobić niespodziankę i kupić świąteczny upominek. I choć większość obdarowywanych doskonale wiedziała, czego można się po dziewczynie spodziewać, to Agnes i tak upierała się, by nazywać to bożonarodzeniowymi niespodziankami. Puchonka zerknęła ukradkiem na metalowy kosz na śmieci, stojący tuż przy wejściu do kuchni; pojemnik był wypełniony po brzegi magazynami, ulotkami i katalogami, z pośród których szatynka jeszcze dwa tygodnie temu wybierała prezenty na najbliższych, a pomiędzy stronami zakreślonymi gdzieniegdzie zwykłym, mugolskim markerem wystawały skrawki kolorowego papieru, które pozostały jej po pakowaniu i zdobieniu przesyłek. Piętnastolatka niemal nie mogła usiedzieć na miejscu, zastanawiając się, czy ktokolwiek otrzymał już jej sowę i czy prezenty się podobają. Spojrzenie kasztanowych tęczówek uciekało sporadycznie w kąt pokoju, kierując się w stronę dużego, ceglanego kominka i stojącej obok choinki. Sięgające stropu drzewko mieniło się wszystkimi kolorami tęczy, a rozłożyste gałązki uginały się od nadmiaru ozdób - szklane bombki, drewniane zabawki, puchate łańcuchy, aksamitne kokardki i lampki...całe mnóstwo migających feerią barw lampek. Ktoś mógłby powiedzieć, że stawianie żywej roślinki tak blisko trzaskającego wesoło w kominku ognia jest najzwyklejszą głupotą, ale przecież znajdowali się w mieszkaniu czarodziejów...a przynajmniej w połowie. Prawdą było, że Victoria Lumière starała się ograniczyć używanie zaklęć w domu, w końcu zamieszkiwali w niemagicznej dzielnicy Londynu, jednak kobieta po śmierci pierwszego męża stała się również niezwykle nadopiekuńcza, przez co palenisko oczywiście zostało osłonięte magiczną barierą, mającą uchronić ich salon przed ewentualnym pożarem. Koniec końców Agnes zawsze była rezolutnym, ciekawym świata przedszkolakiem, który nie powstrzymałby się od zabawy rozżarzonym drewienkiem, a wiedząc, jak niezdarna szatynka potrafiła być, łatwo można przewidzieć, że takie tlące się jeszcze łuczywko mogłoby przypadkiem upaść dziewczynce na dywan. W każdym razie to nie ozdoby choinkowe, jakkolwiek piękne by nie były, ani nawet ciepły, przytulny ogień w kominku przykuwały uwagę piętnastolatki, a mała kupka prezentów spoczywająca w kącie pomieszczenia, aż prosząca się, by ją otworzyć. Większość dzieciaków w Anglii już rano zaznała przyjemności rozrywania kolorowego papieru i zapoznawania się z podarkami z wypiekam na pyzatych twarzach, jednak w domu dziewczyny panowała tradycja, by prezenty otwierać dopiero po uroczystym obiedzie 25 grudnia - pozostałość po mieszkaniu we Francji. Nastolatce pozostawało więc siedzieć przy okrągłym stole, nakrytym białym, wykrochmalonym obrusem, z czerwonym bieżnikiem, przetykanym złotymi nićmi. Naczynia już dawno były przygotowane i tylko czekały, by napełnić je jedzeniem, a tego akurat miało być dzisiejszego wieczora pod dostatkiem; Victoria od kilku dni upewniała się, że wszystkie potrzebne składniki znajdują się w lodówce, a w sam świąteczny poranek Puchonkę obudził zapach piekącej się kaczki, dochodzący z kuchni i wkradający się przez uchylone drzwi jej sypialni na piętrze. Dziewczę uśmiechnęło się szeroko, na myśl o czekającym ją pysznym jedzeniu, na którego brak oczywiście nie mogła narzekać w Hogwarcie, jednak domowe posiłki miały coś w sobie...jakby cząstkę magii, płynącą z miłości, z którą zostały przygotowane. -Zostaw...dobrze wiesz, że mama chce Cię ugościć.- uśmiechnęła się do przyjaciela, przewracając oczami. Ona również już kilka razy dzisiaj proponowała, że założy fartuszek i pomoże czarownicy w przygotowywaniu bożonarodzeniowego posiłku, jednak ta stanowczo odmawiała. Za każdym razem. W końcu dziewczyna zrezygnowała i zajęła swoje miejsce przy stole, zerkając co jakiś czas na duży, stary zegar, wskazujący właśnie godzinę trzecią. Oprócz nich w salonie nie było jeszcze nikogo - Thomas nadal stroił się na górze, zapewne przymierzając dziesiątą muszkę i zastanawiając się czy "dobrze współgra z głębią jego oczu". Jej młodszy brak od kilku miesięcy miał dziwną obsesję na punkcie ubrań, co mocno odbiło się zarówno na garderobie chłopaka, jak i portfelu jego ojca. -Kiedy wychodziłeś siedział jeszcze pod prysznicem, czy może już wydziwiał z dobieraniem koszuli do kamizelki, czy co tam zamierza włożyć?- powiedziała rozbawionym tonem, wskazując głową schody. W średnich rozmiarów, szeregowym domku na przedmieściach Londynu były tylko trzy sypialnie - jedna należąca do dorosłych i po jednej dla każdego z rodzeństwa, dlatego Ciel chcąc-nie-chcąc musiał dzielić pokój z Thomasem. Oczywiście mógłby też zajmować materac na podłodze pokoju Agnes, która nie widziała w tym nic nadzwyczajnego, koniec końców przecież się przyjaźnili, jednak pomysł ten niezbyt spodobał się pani Lumière, jeszcze podczas ich pierwszych, wspólnych świąt, no i tak już zostało. Nie zmieniało to jednak faktu, że dziewczyna spędzała w takim razie całe dnie w pokoju brata, czy to grając z chłopakami na konsoli, sromotnie przegrywając z nimi w karty, albo po prostu wygłupiając się, jak to dzieciaki mają w zwyczaju. |